
Cienie wciąż jej towarzyszyły.
Nie odpuszczały ani na moment, ale to wydawało się właściwe.
Co prawda ich obecność i nieustające szepty na dłuższą metę
zaczynały być męczące, ale Isobel wolała walczyć o zachowanie cierpliwości,
niż czekać aż ktoś znów spróbuje wbić jej nóż w plecy. Kiedy układało się
z kimś takim jak Charon, taki scenariusz wydawał się aż nadto
prawdopodobny.
Z
mieszanymi uczuciami obserwowała to, co działo się w ostatnim czasie.
Nie była zachwycona z perspektywy zaczynania od początku, ale zdecydowała się
tego nie komentować. Nowo narodzone wampiry, które nieudolnie tworzył Simon,
wciąż nie były tym, co mogłoby ją zadowolić. I choć mężczyzna wyraźnie się
obruszył, kiedy stanowczo zakazała mu podejmować kolejne kroki w tym
temacie, okazał się wystarczająco inteligentny, by nie próbować się
z nią kłócić.
Jego
jednego Isobel niemal z radością oddała Charonowi. Nie interesowało
ją, czy wilkołak przynajmniej zabije, czy jednak wampir wykorzysta swój
wątpliwy geniusz, by przetrwać. Jak na razie o dziwo wciąż
pozostawał w jednym kawałku, ale to też jej odpowiadało.
Przynajmniej miała z niego jakiś pożytek, kiedy sporadycznie meldował o tym,
co działo się, gdy była nieobecna. Co prawda i Charon nie szczędził sobie
zdawkowych komentarzy i wyjaśnień, zwykle przesyłanych przez swoją nową
towarzyszkę, ale i w tej kwestii Isobel wolała pozostać
ostrożna. Zaufanie komukolwiek nie wchodziło w grę.
Rudowłosa
dziewczyna o wdzięcznym imieniu Alexandra okazała się… interesującym
podarkiem. Co więcej, jej pokrewieństwo z Aurorą zmieniało wszystko,
choć królowa nie od razu przypomniała sobie, co kryło się za oświadczeniem
nieśmiertelnej. Zrozumienie pojawiło się dopiero po chwili, w miarę
jak zaczęło do niej docierać, że miała przed sobą ni mniej, ni więcej,
ale posłuszną Charonowi czarownicę.
I, niech to szlag,
wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Nie, skoro w istocie miała
okazję poznać jej matkę w najmniej sprzyjających okolicznościach, jak
to tylko możliwe.
Isobel
rzadko wracała pamięcią do Upadku. Dzień, w którym Amelie zdradziła
ją po raz pierwszy (teraz pierwotna nie miała już co do tego
wątpliwości) pozostawał tym, którego lepiej było nie wspominać. Kolejne
wieki trwania w mroku i bezruchu również nie należały do najprzyjemniejszych.
Sprzed samego zamknięcia Isobel zapamiętała wyłącznie… chaos. Tyle i aż
tyle. Wirującą moc, oślepiającą jasność i chóralne szepty kobiet, które
Amelie osobiście ściągnęła, by odprawić rytuał.
Co
podkusiło ją, żeby uwierzyć, że to jedyne wyjście? By dalej traktować
tę cholerną wiedźmę z szacunkiem, jakby za wiecznym uwięzieniem kryły się
dobre intencje? Isobel nie miała pojęcia, kiedy i jakim cudem pozwoliła się
zwieść. Jakie piękne słowa i wyjaśnienia sprawiły, że zgodziła się uczestniczyć
w tym szaleństwie. Nawet jeśli, Amelie powinna być pierwszą osobą, której
po tym wszystkim Isobel powinna urwać głowę, cisnąć ją wprost w płomienie
i poczekać aż te strawią wszystko, co wiązało się z nieśmiertelną.
Gdyby była rozsądna, postąpiłaby właśnie tak, pozbywając się każdego, wobec
kogo miałaby choć cień podejrzenia, że okaże się zdrajcą.
Problem
polegał na tym, że Amelie nie bez powodu nazywana była wiedźmą.
Co prawda od dnia Upadku pierwotna nie przypominała sobie, by kobieta
wykazała się aż taką potęgą, ale to o niczym nie świadczyło.
Mogła udawać. Co więcej, królowa musiałaby wykazać się wyjątkową wręcz
ignorancją, gdyby stwierdziła, że niczego tej kobiecie nie zawdzięczała.
Nieśmiertelność okazała się darem, który teraz Amelie najwyraźniej
pragnęła jej odebrać.
Królowa nie miała
pojęcia, czy ktokolwiek próbował manipulować przy jej wspomnieniach z dnia
Upadku. To tak naprawdę nie miało znaczenia. Liczyło się, że zdołała przypomnieć
sobie przynajmniej jedną z kobiet, które wmieszano w jej uwięzienie.
A teraz
miała znosić córkę Aurory.
Nie ufała
Alexandrze. Tym bardziej nie wierzyła Charonowi. Wciąż czuła się tak,
jakby kroczyła po cienkim lodzie, podświadomie czekając na moment, w którym
ten ostatecznie się pod nią zarwie. Otaczała się demonami,
większość czasu spędzając w samotności i… czekając. Powoli zaczynała być w tym
coraz lepsza.
Chwilami
Isobel sama nie miała pewności, czego chciała. Wylądowała w środku
miasta, zmuszona liczyć na garstkę wciąż posłusznych jej cieni, nieudolnego
naukowca i dwie nieśmiertelne istoty, które równie dobrze mogły okazać się
wstępem do kolejnego Upadku. W całym tym szaleństwie był jeszcze
Jaques, ale ten skupiał się na swojej niestabilnej podopiecznej.
Cóż, przynajmniej to dostarczało wampirzycy swego rodzaju rozrywki.
Cassandra
okazała się wyjątkowo interesująca. Może i była warta niewiele więcej
niż człowiek, ale jej wola życia okazała się nadzwyczaj silna. Przywiązanie
do stwórcy również, a jak długo wampir wpajał tej dziewczynie
posłuszeństwo i właściwe wartości, Isobel dawała mu wolną rękę. Co prawda
pragnienie zemsty, którym ostatecznie zaczęła kierować się dziewczyna, pozostawało
pod każdym względem prymitywne, ale paradoksalnie to właśnie z tego
powodu pierwotna uważała całą tę sytuację za fascynującą. Obstawiała, że
urocza ptaszyna Jaquesa prędzej czy później miała ją jednak
zaskoczyć; czas miał pokazać, czy w pozytywnym sensie.
A może
chodziło o to, że na swój sposób były do siebie podobne. Isobel
wiedziała, co znaczyło pałać żądzą zemsty.
Bogini…,
rozbrzmiało w jej umyśle.
Nieznacznie
skinęła głową, gestem nakazując demonowi kontynuować. Nawet się nie obejrzała,
bez pośpiechu przechadzając się opustoszałą, pogrążoną w mroku
uliczką. Metodycznie wycierała dłonie z krwi materiałową chusteczką po tym,
jak w przypływie frustracji wyrwała serce kolejnego nic niewartego
śmiertelnika. Choć wciąż odczuwała pragnienie, nie miała ochoty raczyć się
krwią jakiegoś obleśnego narkomana.
Ludzie
bywali naprawdę rozczarowujący…
Charon
chce, żebyś pojawiła się przy magazynach, wyjaśnił demon, tym razem
inny. Nie żeby Isobel w ogóle interesowało, który z irytującej
gromadki do niej przemawiał.
Westchnęła
na te słowa. Z wyższością wyprostowała się, odrzucając jasne włosy na plecy.
– Jeśli
chce, to poczeka – odparła bez większego zaciekawienia.
Nawet nie próbowała
pytać o szczegóły. Zwykle i tak ich nie podawał, zresztą
wampirzyca nie przywykła do tego, by o cokolwiek się dopraszać.
Tym bardziej nie zamierzała pozwolić, żeby jakikolwiek kundel rozstawiał
ją po kątach. Mogła przystać na jego warunki, mogła nawet dać mu względne poczucie swobody,
ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzała być na każde jego skinienie.
Spojrzała
na swoje dłonie, na bladej skórze szukając jakichkolwiek
doskonałości. Kiedy nabrała pewności, że ślady czerwieni zniknęły, starannie
złożyła chusteczkę i wsunęła ją do kieszeni. W najgorszym
wypadku tego wieczoru jeszcze miała jej się przydać.
Czy maaaamy
przekazać odpoooowiedź?, zapytał jeden z cieni. Sposób, w jaki
stracił kontrolę nad głosem i zaczął przeciągać samogłoski,
utwierdził Isobel w przekonaniu, że tym razem zwracał się do niej
jeszcze inny.
Powstrzymała
pozbawiony wesołości uśmiech. Ile demonów trzeba, by przekazać jedną informację…?
– W żadnym
razie. Zjawię się, kiedy uznam to za stosowne… A teraz znikajcie
– poleciła, niecierpliwie machając ręką.
Skoro Charon
jej oczekiwał, nie było go w pobliżu. W takim wypadku mogła
pozwolić sobie na przynajmniej chwilę spokoju.
Demony
ponownie zniknęły, rozpływając się niczym mgła, którą tak bardzo
przypominały. Isobel rozluźniła się, z ulgą przyjmując choć chwilę samotności.
Wolała, by nikt nie widział jej marnych starań, do jakich w ostatnim
czasie sprowadzała się próba znalezienia odpowiedniej ofiary. Plastikowe torebki
zaczynały ją drażnić, nawet jeśli w ostateczności okazywały się sensownym zamiennikiem.
Ach, zamienniki…
Z iloma jeszcze miała się męczyć?
Przyspieszyła
kroku. Mimo późnej pory nie musiała szukać daleko, by trafić na większe
skupisko ludzi. Nie miała większego problemu, by wmieszać się w tłum,
przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe pośród tak ograniczonych
istot. Natura robiła swoje, z łatwością ściągając na Isobel kilka
zainteresowanych spojrzeń.
Pod wieloma
względami ludzie bywali prości. Skoro odpowiednie rysy twarze i smukła
sylwetka wystarczyły, by ściągnąć wzrok… Isobel wiedziała, że z łatwością
mogłaby owinąć sobie każdego z nich wokół palca, może nawet nie wykorzystując
do tego telepatii. Z łatwością zwiodłaby na manowce kogoś, kto
zadowoliłby ją dużo bardziej niż bezdomny, ale po informacji od cieni
nie widziała powodu, żeby się spieszyć. Nawet dający się we
znaki głód zszedł gdzieś na dalszy plan.
Coraz
łatwiej przychodziło jej ignorowanie ludzi i przesadnie hałaśliwego
miasta. Łatwo było udawać, że uliczny zgiełk nie istnieje. Nie myśleć,
że ci, którzy niegdyś uciekaliby przed nią w popłochu, pozostawali nieświadomymi
głupcami. Już nawet nie czuła potrzeby, by dać upust frustracji i rozerwać
na kawałki pierwszych kilka istot, które znalazłby się w zasięgu
jej rąk. Och, albo mocy – telepatia wciąż potrafiła być potężna,
nawet jeśli nie składała się na dodatkowe źródła energii.
Spacer
okazał się zaskakująco kojący, choć Isobel nie sądziła, kiedykolwiek
do tego dojdzie. Seattle wciąż doprowadzało ją do szału, ale zaczynała
przechodzić z tym do porządku dziennego. Nie miała jeszcze
pewności czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Wiedziała jedynie, że
po całych dniach otaczania się demonami i oglądania za siebie,
chwila wytchnienia okazała się zbawieniem.
Przystanęła,
niechętnie dostosowując się do rytmu, którym kierowali się ludzie.
Z powątpiewaniem spojrzała na czerwone światło, wstrzymujące cały
tłum chętnych przejść na drugą stronę jezdni. Korciło ją, by spróbować
wpłynąć na mechanizm i sprawdzić, jak wiele szkód wywiązałoby się,
gdyby bezmyślny tłum wtargnął wprost pod nadjeżdżające samochody. Wtedy
miałaby kolejny pretekst, by opóźnić spotkanie z Charonem, ale…
Światło
zmieniło się. Okazja przepadła, jednak Isobel nie ruszyła się z miejsca.
Coś innego
przykuło jej uwagę.
Ktoś.
Zmrużyła
oczy, podejrzliwie spoglądając na stojący tuż przed przejściem samochód.
Nie wyróżniał się niczym szczególnym, zwłaszcza z perspektywy
kogoś, kto duchem wciąż trwał przy zamierzchłych czasach. Isobel nie interesowała
ludzka technika. Nie to, w jaki sposób działała. Liczyło się wyłącznie
to, czy w danej chwili mogła okazać się praktyczna.
Tyle że to
nie samochód okazał się obiektem jej zainteresowania. Wręcz
przeciwnie. Całą uwagę skupiła na dwóch postaciach, które znajdowały się
w środku.
Nie
poświęciła większej uwagi mężczyźnie. Jedynie na niego zerknęła, by przekonać
się, że miał przynajmniej czterdzieści lat na karku. Z równym
powodzeniem mógłby minąć ją na ulicy, a i tak nie zwróciłaby na niego
uwagi.
Nie. Ją
interesowała kobieta.
Drobna
blondyneczka nachyliła się ku swojemu towarzyszowi. Rozmawiali o czymś
cicho, choć ich glosy ginęły w panującym dookoła ulicznym zgiełku.
Dziewczyna mówiła, żywo przy tym gestykulując. Mężczyzna, choć na pierwszy
rzut oka poważny i skupiony na śledzeniu tego, co działo się na drodze,
uśmiechał się pod nosem, raz po raz kiwając głową. To jedynie
zachęciło śmiertelniczkę, by mówić dalej.
Dziewczyna uniosła
dłoń, po czym przeczesała blond loki. Zaczęła nerwowo nawijać kosmyk na palec
wskazujący. Nawet z daleka dało się zauważyć jej lśniące,
błękitne tęczówki.
Takie same
miała Ophelia. I również sama Isobel, kiedy jeszcze tkwiła w kruchym,
ludzkim ciele.
Chciała
tego czy nie, nie mogłaby pomylić tej dziewczyny z nikim innym.
Choć po święcie bez wątpienia chodziły miliony niebieskookich
blondynek, pierwotna z daleka rozpoznałaby potomkinie swojej przeklętej siostry.
Wszystko w niej krzyczała, że ta dziewczyna była jedną z nich. W
jej żyłach krążyła krew Ophelii – ta sama, którą Isobel osobiście
przelała, by zadowolić Ciemność. Jakby tego było mało, śmiertelniczka
zdecydowanie nie była Eleną i to wystarczyło, by jeszcze
bardziej wytrącić królową z równowagi.
Coś
uderzyło ją w plecy. Nawet nie drgnęła, mimo uszu puszczając groźby
przechodnia, jasno dającego jej do zrozumienia, co sądził o sposobie,
w jaki wciąż tkwiła przy pasach. Gdyby sytuacja była inna, Isobel nie wahałaby się
– po prostu poszłaby za tym nieszczęśnikiem, wyrwała mu język, a potem
czekała aż udławi się własną krwią…
Miał
szczęście, że kolejny raz musiała zrezygnować z przyjemności.
Światła
zmieniły się po raz kolejny. Sznur samochodów ruszył, ale to działo się
jakby poza nią. Wciąż wpatrzona w przemykający samochód, zrezygnowała z przejścia
przez ulicę, ledwo tylko zorientowała się, że ten zamierzał skręcić.
Obojętna na ludzi i to, że w pośpiechu potrąciła kolejną osobę,
podążyła za swoim nowym celem.
To było
niczym impuls. Musiała przymuszać się, by przypadkiem się nie zapędzić
i nie zdradzić więcej niż powinna. Udawanie człowieka doprowadzało ją do szału,
ale i to zeszło gdzieś na dalszy plan. Mimo ograniczeń, których
wymagało od niej poruszanie się po Seattle, wytropienie
samochodu z blondyneczką okazało się dziecinnie proste. Zignorowanie
tropu kogoś tak charakterystycznego nie wchodziło w grę.
Skryła się
w cieniu, skupiona i coraz bardziej niespokojna. Auto zaparkowało
przy jednym z rozświetlonych lokali, w którym Isobel rozpoznała
najzwyklejszy w świecie bar. Restauracja okazała się cudownie
zwyczajna, nawet jak na standardy śmiertelników. Co prawda wampirzyca nie pamiętała
już, co to znaczyło odczuwać głód – nie taki – ale widziała
dość, by ocenić, że standardy pozostawały wiele do życzenia. Dla niej
przekroczenie progu tego miejsca byłoby obrazą.
A jednak
dziewczyna wyglądała na zadowoloną. Promieniała, sprawiając wrażenie
zafascynowanego otaczającym ją światem dziecka. Ledwo tylko wysiadła, uczepiła się
ramienia swojego towarzysza. Opiekuńczo otoczył ją ramieniem – najzupełniej
naturalnym, swobodnym gestem. Do Isobel dotarło, że najwyraźniej łączyły
ich dość zażyle stosunki, ale to nie miało do niej znaczenia.
Zacisnęła
usta. Nie odrywała wzroku od drzwi lokalu, nawet gdy te zamknęły się
za dwójką śmiertelników. Wampirzyca przekrzywiła głowę, samej sobie
próbując wytłumaczyć, co tak naprawdę chciała zrobić. Ta dziewczyna…
Już raz popełniła
błąd, dając upust frustracji i na oczach wszystkich zabijając Elenę.
Nie wyobrażała sobie ponownego podpadnięcia Ciemności, zwłaszcza że ta opuściła
ją już jakiś czas temu. Isobel aż za dobrze pamiętała moment, w którym
jej serce ponownie zabiło, a zmysły przytępiły się, gdy ojciec demonów
zdecydował się uświadomić ją, jakie konsekwencje mogło nieść sprzeciwianie
mu się. Chciała tego czy nie, również w tej kwestii musiała schować dumę
do kieszeni.
Więc…
dlaczego tutaj była? Dlaczego obserwowała tę dziewczynę, skoro wejście tam i przekręcenie
jej karku nie wchodziło w grę? Nie powinna interesować się
Ciemnością i krewnymi, których pozostawiła po sobie Ophelia. Przecież
los śmiertelniczki i tak został przypieczętowany w chwili, w której
przyszła na świat. Należała do istoty, która jak nic miała okazać się
bardziej konsekwentna od Charona. On nie zawodził, a tym
bardziej nie pozwoliłby sobie na to, by którakolwiek z obiecanych
mu duszyczek przypadkiem uciekła…
A jednak
coś w obecności tej dziewczyny nie dawało Isobel spokoju. Jak? Czemu?
Skąd miałaby wziąć się kolejna, skoro wszystko wskazywało na to, że
Elena urodziła się jako ostatnia? Coś było nie tak. Ona zaś niezależnie
od wszystkiego pragnęła dowiedzieć się, jak niepokojący kierunek przybrały
sprawy.
Potrzebowała
odpowiedzi. Musiała…
– Dzień
dobry, droga pani.
Nawet nie drgnęła.
Nie dała niczego po sobie poznać, choć w chwili, w której
za jej plecami rozbrzmiał znajomy głos, Isobel poczuła się, jakby ktoś z całej
siły zdzielił ją obuchem w głowę. Wciąż wpatrywała się w lokal,
nagle uświadamiając sobie, że wolałaby już stanąć oko w oko z poirytowanym
Charonem niż… nim.
Wiedziała,
że znajdował się na wyciągnięcie ręki. Jego obecność była tak oczywista,
jak i pokrewieństwo jasnowłosej dziewczyny z Ophelią. Królowa
westchnęła, w duchu klnąc na samą siebie za to, że nie zorientowała się
wcześniej. Może jednak nie powinna odsyłać demonów, nieważne jak irytujące
by nie były.
Jej
niechciany towarzysz drażnił ją dużo bardziej.
Odczekała
kilka kolejnych sekund, by nabrać pewności, że nikt niepożądany ich nie zauważy.
W następnej sekundzie przemieściła się, niemalże rzucając na stojącego
tuż za nią Sage’a. Nie próbował z nią walczyć, kiedy chwyciła go
za gardło, przyciskając do ściany pobliskiego budynku tak gwałtownie,
że aż posypał się tynk.
– Ty… –
wycharczała, momentalnie tracąc cierpliwość.
Jego postać
okazała się aż nadto wyostrzona. Zmysły pracowały na najwyższych obrotach,
potęgowane przez gniew. Czerwona otoczka pojawiła się wokół mężczyzny,
uświadamiając Isobel, że właśnie balansowała na granicy amoku. Głód
niczego nie ułatwiał, choć wampir zdecydowanie nie miał być w stanie
go zaspokoić.
Nawet gdyby
mógł, na pewno nie zniżyłaby się do picia z niego.
Prawda była taka, że już dawno powinna skrócić go o głowę. Zrobić…
cokolwiek, by już nigdy więcej nie oglądać go na oczy.
Doprowadzał ją do szału tym, że w ogóle oddychał i wracał za każdym
razem, gdy była pewna, że pozbyła się go raz na zawsze.
To żart.
Chora gra bogini, o której wszyscy zapomnieli… Moje przekleństwo, która na mnie
zesłała.
Jej myśli
wirowały, gwałtownie pędząc w kierunku, którego nie potrafiła sprecyzować.
Mocniej zacisnęła palce na gardle Sage’a, nawet nie krzywiąc się,
kiedy usłyszała dźwięk przywodzący na myśl pękający kamień. Gdyby zechciała,
mogłaby zaskoczyć wszystko tu i teraz, jednym zaledwie ruchem. Prawda
była taka, że ten mężczyzna przegrał wszystko w chwili, w której
dopuścił do tego, by z taką łatwością dorwała się do jego szyi.
Nie zrobiła
tego. Nie mogła, skoro wciąż nie rozumiała najważniejszego.
Gniewnie
spojrzała mu prosto w twarz. Dostrzegła grymas bólu, wyraźny zwłaszcza w sposobie,
w jaki zacisnął usta. Nie oddychał, po prostu wpatrując się
w nią rubinowymi tęczówkami. Nie zrobił niczego, choć spodziewała
się, że przynajmniej spróbuje pochwycić ją za nadgarstek. Wielu reagowało
w ten sposób niemal instynktownie, jedynie bardziej irytując ją zbędną
szarpaniną i nieudolnymi próbami walki. Gdyby zachował się tak jak
oni, miałaby powód.
To
przynajmniej sobie wmawiała.
Rozchyliła
wargi. Uświadomiła sobie, że drży, wciąż napinając mięśnie. Mimo wszystko nie drgnęła
nawet o milimetr, wciąż przyciskając wampira do ściany.
– Kazałam
ci zapomnieć – warknęła, w końcu wyrzucając z siebie to, co nie dawało
jej spokoju. – Miałeś odejść i nie wracać. Kazałam ci…
Urwała.
Mogła spróbować go uderzyć, zacząć krzyczeć albo jednak zabić, ale to i
tak nie wyjaśniłoby niczego. Dlaczego tu był. Czemu wciąż ją
prześladował…
Frustracja
przybrała na sile. Nie rozumiała jej, porażona gwałtownością uczuć,
które nie po raz pierwszy Sage wyzwolił samą tylko obecnością.
Nie rozumiała go. Sposobu, w jaki na niego reagowała, tym
bardziej. Szlag trafiał ją na samo wspomnienie momentu, w którym tak po prostu
jej odmówił, kiedy…
Ale o tym
też nie chciała myśleć.
Poluzowała
uścisk. Tylko nieznacznie, ale wiedziała, że nie ma innego
wyboru, jeśli chce uzyskać odpowiedź. Co prawda miała ochotę wedrzeć się
do jego umysłu i wyciągnąć wszystko to, czego potrzebowała, jednak
zdecydowała się tego nie robić. Cóż, przynajmniej na razie. Chciała,
żeby pewne rzeczy wyjaśnił jej osobiście.
Nie odezwał się
nawet słowem, choć była pewna, że mógł. Widziała jak pęknięcia, które powstały
w miejscach, w których zmiażdżyła mu gardło, powoli się zasklepiają.
Znała możliwość regeneracji wampirzego ciała wystarczająco, by wiedzieć,
że błyskawicznie doszedł do siebie.
– Więc? –
ponagliła, wciąż z trudem panując nad tonem głosu. Czerwona mgiełka
nie chciała zniknąć, niezmiennie ją prowokując. – Co tu robisz?
Dlaczego znów mnie śledzisz?!
Czuła, że
nie wytrzyma. Że wybuchnie, jeśli natychmiast nie dostanie
odpowiedzi. Jeśli chciał testować ją w ten sposób…
Sage z uporem
myślał. Wpatrywał się w nią w bliżej nieokreślony, nieznośnie
przenikliwy sposób. W oszołomieniu pomyślała, że jego oczy wyrażały
przede wszystkim smutek.
Pani…,
doszło ją jakby z oddali.
Zignorowała
mentalny głos demonów. Ostatnim, czego potrzebowała w tej sytuacji, było
wysłuchiwanie ponagleń od Charona.
Kiedy
sądziła, że gniew ostatecznie przejmie nad nią kontrolę, Sage w końcu się
odezwał:
– Nie śledzę cię – oznajmił cicho. – I wychodzi na to, że właśnie obraziłem królową… – podjął, a ona wyprostowała się niczym struna. Więc wciąż pamiętał… Nie wiedziała, co o tym myśleć, ale ta kwesta została skutecznie przysłonięta przez kolejne słowa Sage’a: – Proszę o wybaczenie, ale zrobię to jeszcze raz i bez żalu, jeśli nie powiesz mi, czego chcesz od Leany…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz