
– O czym ty…?
Urwała.
Przez chwilę znów walczyła ze sobą, pragnąc wzmocnić uścisk na jego gardle.
Mierzyli się wspomnieniami, oboje milczący, choć wampirzycy na usta
cisnęła się cała wiązanka przekleństw. Choć to nie przystawało
królowej, miała ochotę miotać się w przypływie frustracji.
Leana,
powtórzyła w myślach. Więc tak miała na imię dziewczyna, którą
śledziła. Co więcej, Sage ją znał, nie wspominając o tym, że kolejny
raz pojawił się w miejscu, w którym nie powinien.
– Zabijesz
mnie od razu, czy jednak porozmawiamy? – usłyszała jego przesadnie
opanowany głos.
Uświadomiła
sobie, że zdecydowanie zbyt długo tkwiła w miejscu. Gdyby tylko zechciał,
z łatwością wykorzystałby chwilę rozproszenia, by wyrwać się z
jej uścisku i spróbować zaatakować. Natychmiast się odsunęła,
materializując w bezpiecznej odległości. Powietrze wokół zawirowało, kiedy
wypełniła je moc.
Sage nie wyglądał,
jakby planował walczyć. Bez pośpiechu wyprostował się, poprawiając
ubranie. Niedbałym ruchem strzepnął drobinki pyłu, które osiadły na czarnej,
dopasowanej kurtce. Wyglądał elegancko, tak jak i ona wydając się
pod każdym możliwym względem odstawać od ludzi, pośród których
przyszło im funkcjonować. Rubinowe tęczówki pociemniały, ale nawet jeśli
kryło się za tym zdenerwowanie, wampir nie dał niczego po sobie
poznać – jego twarz pozostała pod każdym względem neutralna.
Nie ruszył się
z miejsca. Nie uciekł, ani nie zaatakował, co jedynie utwierdził
Isobel w przekonaniu, że najwyraźniej rozminął się z instynktem
samozachowawczym pod każdym możliwym względem. W inny sposób nie potrafiła
wytłumaczyć, co w ogóle tu jeszcze robił. Chyba że, pomyślała
mimochodem, próbuje doprowadzić mnie do szału. Jeśli tak…
– Nie posłuchałeś
mnie ostatnim razem – zarzuciła mu obojętnym, wyniosłym tonem.
Potrafiła
grać. Mógł ją prowokować na każdy możliwy sposób, a jednak kiedy
przyszło co do czego, zdołała zachować względny spokój. Ignorując szepty
skrytych w cieniu demonów, wyprostowała się, dumnie unosząc głowę. Czuła się
względnie bezpiecznie, bez trudu mogąc zetrzeć Sage’a z powierzchni
ziemi, gdyby przyszła taka potrzeba.
Więc
czemu tego nie zrobisz…?
Ale na to pytanie
Isobel nie potrafiła odpowiedzieć, choć dręczyło ją nieprzerwanie od dnia,
w którym mężczyzna odepchnął ją, gdy spróbowała mu się oddać. Ani trochę
nie usprawiedliwiało go, że tak naprawdę nie wiedział, komu
właśnie odmówił.
Było w nim
coś, co nie dawało jej spokoju. Ta nieznośna uprzejmość,
ułożenie, czarujący uśmiech… Zachowywał się w sposób, który mogłaby
określić mianem ujmującego. Nawet ona musiała przyznać, że ceniła mężczyzn,
którzy wciąż pamiętali o właściwym szacunku względem płci pięknej. Jakby
tego było mało, jego zachowanie nie zmieniło się nawet teraz,
kiedy już poznał jej imię.
Gdyby to przynajmniej
wyjaśniało, co tutaj robił! Nie chciała wierzyć, że kolejny raz wpadli na siebie
przypadkiem. Tym bardziej nie rozumiała, dlaczego w ogóle się powstrzymywał,
choć miał doskonałą okazję, by zyskać przewagę. Przyznawała to niechętnie,
ale gdyby wahała się dalej, wytrącona z równowagi
bezpośredniością, z jaką się do niej zwrócił, nawet demony
mogłyby mieć problem z wystarczająco szybką reakcją.
Nie
rozumiała. Chyba tak naprawdę nie chciała, wystarczająco zmęczona
mętlikiem w głowie. Cokolwiek było nie tak z Sage’em, wciąż
pozostawało dla niej zagadką – i to taką, której wcale nie chciała
rozwiązać.
Starając się
ignorować wątpliwości, spojrzała mu prosto w oczy – w naglący,
zniecierpliwiony sposób. Czekała na odpowiedź, choć wątpiła, by ta miała
ją zadowolić.
–
Przeprosiłbym, ale obawiam się, że równie nieuprzejme było mieszanie mi w głowie
– powiedział w końcu Sage, ostrożnie dobierając słowa.
Tyle
wystarczyło, by Isobel zapragnęła roześmiać się w głos. Och,
oczywiście! Dlaczego zrzucenie na nią winy w jego ustach zabrzmiało…
zaskakująco właściwie?
Jakby tego
było mało, nie chodziło tylko o to. W jego spojrzeniu
doszukała się czegoś, czego przez dłuższą chwilę nie potrafiła
nazwać. Kiedy w końcu znalazła odpowiednie określenie, to wydało jej się
co najmniej nieprawdopodobne.
Wyrzuty. I
tak silną gorycz, jakby jednak go skrzywdziła, choć przecież nie miała
okazji tego zrobić.
Z takim
wyrazem twarzy mogła patrzeć na cudownego wybranego Ophelii, kiedy ten ośmielił się
nią wzgardzić.
– Patrzysz
na mnie tak dziwnie… – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Prawie natychmiast wzięła się w garść, odzyskując właściwą sobie
pewność siebie. – Czy wciąż nie jest dla ciebie jasne to, kim jestem?
Gdybym chciała, bardzo łatwo bym się ciebie pozbyła. To, że dałam ci wtedy
szansę, nie oznacza jeszcze, że…
– Dlaczego?
Zacisnęła
usta. To, że wszedł jej w słowo, jedynie bardziej ją rozdrażniło.
– Słucham?
Sage nawet się
nie skrzywił. W zamian bez pośpiechu podszedł bliżej, wciąż z uwagą się
w nią wpatrując. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem ktoś pozwolił
sobie na coś takiego. Nie, jeśli zdawał sobie sprawę z tego, co
wyczyniała przez całe wieki.
– Dlaczego
dostałem jakąkolwiek szansę? – zapytał wprost, jednak decydując się rozwinąć
myśl. – Słyszałem wiele o okrucieństwie wampirzej królowej. Twoja wyniosłość
mnie nie dziwi. W zasadzie większość naszych rozmów nabrała sensu,
ale…
– Jesteś
bezczelny – wtrąciła, ale puścił jej słowa mimo uszu.
– Więc wciąż
możesz mnie ukarać, jeśli masz ochotę. Tak tylko przypomnę, że jako
pierwsza zrezygnowałaś z formalności.
Tym razem
nie powstrzymała się przed reakcją. Moc już i tak krążyła wokół
niej, gotowa zareagować, gdyby zamanifestować się, gdyby tylko pojawiła się
taka potrzeba. Isobel zareagowała instynktownie, z wprawą sięgając wprost
do jego umysłu. Tym razem nie bawiła się w półśrodki,
zdecydowanie nie mając w planach buszowania po jego wspomnieniach.
Jej cel pozostawał pod każdym względem prostszy.
Wystarczyła
chwila, by Sage z jękiem wylądował tuż przed nią na kolana.
Zadanie mu bólu okazało się dziecinnie proste. Uderzyła z pełnią
frustracji, ostatecznie tracąc cierpliwość. Chciała go ukarać, a przynajmniej
to sobie wmawiała, raz po raz powtarzając sobie, że wyłącznie na to zasłużył.
Jeśli po tym wszystkim śmiał cokolwiek jej wypominać i mimo
świadomości tego, kim była…
Czerwona
mgiełka wróciła, na moment przysłaniając wszystko inne. Z wyższością
spojrzała na kulącego się na ziemi mężczyznę. Nie krzyknął.
Tak może i było lepiej, zwłaszcza że z łatwością mogli ściągnąć
na siebie zbędną uwagę. Z drugiej strony, jakaś cząstka Isobel
pragnęła usłyszeć, że żałował – każdego słowa, nieprzemyślanego zachowania i sposobu,
w jaki mieszał jej w głowie. Pragnęła z całą mocą pokazać
mu, co znaczyło sprzeciwianie się komuś takiemu jak ona.
Czuła gniew.
Znała go doskonale, nie pierwszy raz ulegając impulsowi, a jednak…
ten wydawał się inny. Wszystko, co wiązało się z Sage’em
takie było.
Wyciągnięta
dłoń zadrżała nieznacznie. Isobel spróbowała wziąć się w garść, ale nic
nie było takim, jakie powinno. Aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego,
że kiedy w grę wchodził ten facet, zachowywała się irracjonalnie.
Gdyby było inaczej, już dawno by się go pozbyła.
Zacisnęła
dłonie w pieści. Zwiesiła ramiona, w końcu decydując się wycofać.
Sage nie podniósł się, co przyjęła z ulgą. W tamtej chwili jej cierpliwość
wisiała na włosku.
Kątem oka
zerknęła na restaurację, w której zniknęli Leana i tamten mężczyzna.
Isobel wciąż miała dziesiątki pytań, ale nawet jeśli Sage mógł okazać się
właściwą osobą do przesłuchania, nie ufała sobie na tyle, by próbować
go przepytywać. Nie dbała już nawet o to, że zaledwie kilka minut
wcześniej czaiła się na krewną, debatując nad jej losem.
Musiała
stąd odejść. Choćby po to, by nie zrobić niczego głupiego.
Chodźcie.
W tej chwili, posłała w przestrzeń mentalny rozkaz. Gorączkowe
szepty, które rozbrzmiały w odpowiedzi, utwierdziły ją w przekonaniu,
że demony doskonale ją usłyszały.
A co z nim,
pani?, zapytał jeden z nich.
Zacisnęła
usta. Z uporem unikała spoglądania na wciąż klęczącą postać.
Z jakiegoś
powodu wcale nie czuła satysfakcji, kiedy tak się przed nią
płaszczył. Wręcz przeciwnie – uświadomiła sobie, że miała cichą nadzieję, że
tym razem to Sage straci cierpliwość. Chciała, by w końcu
otwarcie jej się przeciwstawił, dając jej powód, którego tak bardzo
potrzebowała.
Niech to diabli,
kiedy w ogóle do tego doszło? Dlaczego w ogóle potrzebowała
powodu, żeby…?
Zostawcie
go. Teraz ja was potrzebuję, rozkazała, bez słowa odwracając się
do Sage’a plecami.
Tym razem
nie obawiała się, że mógłby wykorzystać okazję. Wciąż wyczuwała jego umysł,
gotowa kolejny raz wedrzeć się nań siłą i zgotować nieśmiertelnemu
piekło. Nawet jeśli by zawiodła, krążące dookoła cienie załatwiłyby
sprawę. Czuła, jak tańczyły wokół niej, raz po raz ocierając o wyciągnięte
dłonie. Oczywiście mogłaby zaoferować im krew krewnej, jej towarzysza i kilku
dodatkowych osób, ale…
Przyspieszyła
kroku. W tamtej chwili pragnęła znaleźć się jak najdalej. Dla jej nieszczęsnego
prześladowcy lepiej było, by nie próbował za nią iść.
Najgorsze w tym
wszystkim jednak okazało się to, że wcale nie była zła na Sage’a.
Nie w sposób, którego mogłaby się spodziewać. Gdyby było
inaczej, nie zawahałaby się ani inaczej. Wciąż szukała
usprawiedliwienia, choć rozsądek niezmiennie podpowiadał jej, że to nie miało
sensu.
Sądziła, że
wyzbyła się ludzkich słabości. Dokonała tego dawno temu, zaprzedając duszę
siostry istocie, której potęgę ceniła nade wszystko. Zwłaszcza po kolejnym
upadku Isobel do głowy nie przyszło, że cokolwiek mogłoby zmienić się
w sposobie, w jaki postrzegała świat i człowieczeństwo. To,
czego trzymała się niezmiennie przez całe wieki, wydawało się niepowtarzalne.
Nie chciała
pamiętać, co oznaczała litość. Nie chciała być słaba. A tym bardziej
nie chciała, by przypadkowy mężczyzna tak po prostu owinął
ją sobie wokół palca. Taki scenariusz okazał się dużo gorszy, niż
gdyby Sage zaczął otwarcie z niej kpić. Mogła znosić fałszywość Amelie czy bezczelność,
jaką wykazał się Gabriel, ale to…
Ten
mężczyzna okazał się niepokojąco wręcz szczery i dobry – i to nawet
po tym, jak boleśnie uświadomiła go, z kim próbował igrać. Szacunek,
którym ją darzył, komplikował wszystko, zwłaszcza że Isobel od dawna nie spotkała
kogoś takiego. Partnerzy, których miewała, byli niczym kaprysy; żałosne,
zapatrzone w piękne ciało i perspektywę potęgi marionetki, którymi
mogła manipulować. Żaden z nich nie przychodził do niej, jeśli
nie miał w tym interesu.
Więc
czemu…? Do cholery, czemu?!
Zatrzymała się
gwałtownie. Już nie czuła Sage’a. ale i tak zdawał się ją
prześladować. W tamtej chwili pożałowała, że jednak nie pozbyła się
go, kiedy miała okazję. W ten sposób rozwiązałaby problem raz na zawsze,
nie musząc doszukiwać się przyczyny. Ta i tak nie miała
najmniejszego znaczenia.
Trudno. Nie wydał
jej przez tyle czasu, więc może nie miała się czym
przejmować. Cokolwiek planował, zamierzała pozwolić mu działać aż do czasu
ponownego spotkania.
Wiedziała,
że tej nocy popełniła błąd po raz ostatni.
Na spotkanie z Charonem
pojawiła się z blisko dwugodzinnym opóźnieniem. Tak przynajmniej
mógłby utrzymywać sam zainteresowany, gdyby przyszło mu do głowy uznać, że
przekazana przez demony informacja pozostawała jakkolwiek wiążąca. Gdyby
cokolwiek zasugerował, Isobel nie zawahałaby się przed daniem mu do zrozumienia,
co tak naprawdę o całej sytuacji myślała, ale – całe szczęście –
wilkołak ograniczył się wyłącznie do obojętnego spojrzenia i uśmiechu.
Nie
podobało jej się ani trochę to, jak na nią patrzył. Aż za dobrze
zdawała sobie sprawę z tego, że gardził nią pod każdym możliwym
względem. Rozejm, który zawarli, pozostawał równie kruchy, co i kości
noworodka. Trzymając cienie blisko, królowa mimowolnie pomyślała, że wybuch był
tylko kwestią czasu. Wszystko tak naprawdę zależało od tego,
które z nich pierwsze miało stracić cierpliwość.
Nie
odezwała się nawet słowem, choć dobrze wiedziała, że ją obserwował. Czekała,
nie zamierzając prosić o cokolwiek. To on chciał, żeby przyszła.
– Chyba
jestem pod wrażeniem – ocenił Charon, jednak decydując się przerwać
przeciągająca się ciszę. – Zakładałem, że nie przyjdziesz wcale.
– Wciąż mogę
wyjść, jeśli zawołałeś mnie bez powodu.
Mogła tylko zgadywać,
co oznaczał uśmiech, który pojawił się na jego twarzy. Usłyszała
zgrzyt łańcucha, który wilkołak niezmiennie nosił przy sobie. Wciąż nie rozumiała,
dlaczego srebro nie robiło na nim wrażenia, ale nie zamierzała
pytać.
– Gdybyś
przyszła wtedy, kiedy prosiłem, ta rozmowa robiłaby większe wrażenie. Alexandra
zdążyła się ewakuować – wyjaśnił lakonicznie.
Królowa
wzruszyła ramionami. Nie chciała tego przyznać wprost, ale cieszyła się
z takiego stanu rzeczy. Bezpieczniej było trzymać się od wiedźmy
z daleka, zwłaszcza jeśli ta znów uprawiała czary.
Isobel w zupełności
wystarczyło to, co miała okazję widzieć zaledwie kilka dni wcześniej. Było coś
fascynującego w widoku tej kruchej dziewczyny, siedzącej w kręgu świec
i gorączkowo wyrzucającej z siebie kolejne słowa. Jej dykcja
była nienaganna, znajomość języka pierwotnych niejednego mogłaby wprawić w osłupienie.
Co więcej, telepatka wyraźnie czuła, że wokół czarownicy utworzyło się coś
wyjątkowego – rodzaj energii, której zdecydowanie nie mogła przyrównać do mocy.
Nie
widziała czegoś takiego od bardzo dawna. Nawet Amelie bywała powściągliwa,
kiedy chodziło o uprawianie magii. W zasadzie Isobel nie przypominała
sobie, by widziała swoją dawną towarzyszkę w takim stanie – pogrążoną
w transie i sprawiającą wrażenie równie bezbronnej, co i pod każdym
względem potężnej. I choć wampirzyca nigdy nie powiedziałaby tego
wprost, widząc podopieczną Charona w takim stanie, przez myśl nie przeszło
jej, by do niej podejść.
Och, doskonale
zapamiętała każdy szczegół. Niespokojny szept. Moment, w którym otaczające
dziewczynę płomienie zaczęły szaleć…
I chwilę, w której
ta nagle wygięła drobne ciało w łuk, zwracając puste oczy wprost w miejsce,
z którego obserwowała ją Isobel. A wszystko tylko po to, by nagle się
uspokoić i z czarującym uśmiechem oznajmić:
– Zabiłam
co do jednego.
Po czymś
takim pierwotna mimo najszczerszych chęci nie potrafiła zarzucić jej kłamstwa.
Co prawda wciąż podchodziła sceptycznie do wyjaśnień Charona, póki
następnego dnia ludzkie media nie doniosły o tragedii w hotelu
Hilton. Zdaniem dziennikarzy, Bóg jeden raczył wiedzieć, co wydarzyło się
w środku – na pojedynczym samobójstwie zaczynając i na licznych
zaginięciach kończąc.
Isobel nie wierzyła
w Boga. W boginię tym bardziej, chyba że we własnej osobie, choć i te
czasy minęły bezpowrotnie. Prawda była taka, że coś częściej miała ochotę
przetrącić Simonowi kark, kiedy z takim oddaniem nazywał ją w ten sposób.
Nie miało znaczenia, że sama to na nim wymogła, a mężczyzna
i tak by od tego nie umarł.
Tak czy siak,
z czystym sumieniem mogła stwierdzić jedno: prawdę znał nie tyle
bezimienny Bóg, co drobna dziewczynka, która jakimś cudem zdołała zorganizować
piekło w budynku, od którego dzieliło ją kilka kilometrów.
Krzyżując
ramiona na piersi, Isobel zmierzyła Charona wzrokiem. Czekała na wyjaśnienia,
dobrze wiedząc, że najwyraźniej miał dla niej więcej informacji na ten temat.
Alexandra zdała test, przy okazji pozbywając się przypadkowej grupy, którą
pomógł zidentyfikować im Simon, ale…
– Więc? –
ponagliła, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Twoja wiedźma dowiedziała się,
dlaczego wszyscy zniknęli, czy…?
– Nie bądź taka
niecierpliwa. Chwilę temu ci się nie spieszyło – przypomniał,
szczerząc się w uśmiechu.
Mogła się
tego spodziewać. Co prawda złośliwości wydawały się lepsze, niż gdyby
jednak rzucili się sobie do gardeł, ale w tamtej chwili nie miała
do nich cierpliwości. Resztki spokoju, którymi mogłaby się ratować,
wyczerpały się, kiedy znów napatoczyła się na Sage’a.
Usłyszała
charakterystyczny zgrzyt. Zaraz po tym okno, obok którego spokojnie stał
Charon, roztrzaskało się na drobne kawałki.
– Ach,
kobiety… – westchnął, prostując się niczym struna.
Usłyszała
świst. Bez problemu usunęła się na bok na ułamek sekundy
przed tym, jak łańcuch przeciął powietrze w miejscu, w którym stała.
Instynktownie spróbowała go pochwycić, ale tym razem Charon okazał się
lepszym refleksem.
Wciąż pobłażliwie się
uśmiechając, przygarnął łańcuch do siebie.
– Do rzeczy
– wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Demony
niespokojnie zawirowały wokół niej. Znów zaczęły szeptać, wyraźnie zaniepokojone
atakiem. Niecierpliwie machnęła ręką, próbując je uciszyć.
– Za którymś
razem trafię. Uwierz mi, że tylko czekam na moment, w którym
będziesz się przede mną płaszczyć – oznajmił, ale puściła jego słowa
mimo uszu.
– Mam
uznać, że już teraz zrywasz umowę?
Parsknął
pozbawionym wesołości śmiechem.
– Ani trochę.
Chyba że coś sugerujesz? – Nawet nie czekał na odpowiedź. – To ty przyszłaś
spóźniona. Alexandra powiedziała mi, że wie, co stało się w hotelu – wyjaśnił,
tym razem o wiele bardziej rzeczowym tonem.
– Pomijając
to, że skłoniła przypadkowego gościa, żeby wyskoczył przez okno, a resztę
rzekomo pozabijała na odległość? – rzuciła bez przekonania Isobel.
– Nie brzmij
jak ignorantka. Po wampirzej królowej wciąż spodziewam się więcej –
obruszył się wilkołak. – Co więcej przypomnę ci o intruzach.
– Tak…
Miriam i syn kapłanki. Powiedz mi coś, czego nie wiedzieliśmy wtedy.
Charon
uśmiechnął się. Nie spodobało jej się to, zwłaszcza że bijąca z jego spojrzenia
kpina zaczynała doprowadzać go do szału.
– Bałagan
najpewniej posprzątali twoi cudowni podopieczni. I nie mam tu na myśli
Miriam.
Przez twarz
Isobel przemknął cień. Niespokojnie spojrzała na krążące wokół jej cienie.
Och,
możliwe, że powinna się tego spodziewać. Garstka demonów, która wciąż przy
niej trwała, na pewno nie równała się z tymi, które miał na swoje
skinienie Rafael. Skoro najwierniejsza mu siostra pojawiła się na zlocie,
również zawezwanie innych wydawało się rozsądne.
Zacisnęła
usta, coraz bardziej zaniepokojona. Charon nie powiedział pewnych rzeczy
wprost, ale jego milczenie wydawało się mówić samo za siebie. W tym
chociażby o tym, że nie miała żadnej informacji o czymś tak oczywistym,
jak udział innych cieni. Choć tak wielu szeptało wokół niej, żaden nie raczył
poinformować o czymś takim.
Wiedzieliście?,
zapytała wprost.
Poruszenie
przybrało na sile.
Brat
zabronił mówić…
Nikt nie sprzeciwia się
bratu…
Powstrzymała
grymas. Logika tych, które pozbawione były ciał, często pozostawiała wiele do życzenia.
Taki stan pozostawał bronią obosieczną, tak jak i to, że demony
regularnie kierowały się instynktem. Fakt, że wciąż były jej posłuszne,
miał w sobie cos kojącego, ale…
Och, co
zrobiłyby, gdyby pojęły, że stała w kontrze do Rafaela? Gdyby doszło
do bezpośredniego starcia, niedopowiedzenia mogłyby ją zgubić.
– Coś
jeszcze? – zapytała, siląc się na beznamiętny ton głosu.
–
Zaskoczyłem cię? – usłyszała w zamian.
Nie
odpowiedziała. Wciąż dumnie unosząc głowę, w spokoju zniosła jego kpiące
spojrzenie.
– Przypomnę
ci tylko, że twoja cudowna podopieczna – oznajmiła z rozdrażnieniem –
nie była w stanie niczego zrobić naszym niechcianym gościom.
– Nie musiała,
skoro tak naprawdę nie zakłócili planu. Zresztą to tylko kwestia
czasu. – Charon uśmiechnął się czarująco. – Kiedy ty bez celu
włóczyłaś się po lesie, ja i moja najdroższa wiedźma
zadecydowaliśmy o kolejnym kroku.
Tym razem
Isobel nie zdołała ukryć niepokoju. Uniosła brwi, mimowolnie nachylając się
w jego stronę. Słuchała, czekając na rozwój wypadków. Nie wątpiła,
że zwłaszcza teraz Charon miał wykorzystać okazję i z największą
oszczędnością tłumaczyć kolejne kwestie.
– Jedyne,
co widzę, to że na tę chwilę wyświadczasz przysługę podopiecznej
Jaquesa. Cassandra z pewnością ucieszy się z zemsty na łowcach.
– Co w tym
złego? Zemsta to piękne pragnienie. – Charon mrugnął do niej
porozumiewawczo. – Skoro jesteśmy przy temacie, wciąż pracuję nad swoją… I dlatego
zależało mi na tym, żebyś przyszła.
– Uważaj,
bo pomyślę, że jestem tu mile widziana…
Zignorował
te słowa. Kiedy raptownie spoważniał, Isobel nabrała pewności, że jednak
zamierzał przejść do rzeczy.
– Wyczuwam
mojego najdroższego kwiatuszka na odległość. Oszalała albo jest jej wszystko
jedno… W zasadzie mam to gdzieś – wyjaśnił, wzruszając ramionami.
Spojrzała na niego wyczekująco, częściowo tylko zainteresowana
Claudią. – Ale… jest coś jeszcze. Ktoś. Tak się zastanawiam… Może ty będziesz
w stanie odpowiedzieć mi więcej na jej temat?
Potrzebowała
chwili, by pojąć, czego tak naprawdę oczekiwał. Przez chwilę miała ochotę
roześmiać mu się w twarz i zbyć, nie zamierzając ot tak udzielić
wilkołakowi jakiejkolwiek pomocy, ale…
Wiedziona
czystą ciekawością, ostrożnie sięgnęła wprost do jego umysłu.
– Och…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz