19 grudnia 2021

Sto dwadzieścia siedem

Isobel

– O czym ty…?

Urwała. Przez chwilę znów walczyła ze sobą, pragnąc wzmocnić uścisk na jego gardle. Mierzyli się wspomnieniami, oboje milczący, choć wampirzycy na usta cisnęła się cała wiązanka przekleństw. Choć to nie przystawało królowej, miała ochotę miotać się w przypływie frustracji.

Leana, powtórzyła w myślach. Więc tak miała na imię dziewczyna, którą śledziła. Co więcej, Sage ją znał, nie wspominając o tym, że kolejny raz pojawił się w miejscu, w którym nie powinien.

– Zabijesz mnie od razu, czy jednak porozmawiamy? – usłyszała jego przesadnie opanowany głos.

Uświadomiła sobie, że zdecydowanie zbyt długo tkwiła w miejscu. Gdyby tylko zechciał, z łatwością wykorzystałby chwilę rozproszenia, by wyrwać się z jej uścisku i spróbować zaatakować. Natychmiast się odsunęła, materializując w bezpiecznej odległości. Powietrze wokół zawirowało, kiedy wypełniła je moc.

Sage nie wyglądał, jakby planował walczyć. Bez pośpiechu wyprostował się, poprawiając ubranie. Niedbałym ruchem strzepnął drobinki pyłu, które osiadły na czarnej, dopasowanej kurtce. Wyglądał elegancko, tak jak i ona wydając się pod każdym możliwym względem odstawać od ludzi, pośród których przyszło im funkcjonować. Rubinowe tęczówki pociemniały, ale nawet jeśli kryło się za tym zdenerwowanie, wampir nie dał niczego po sobie poznać – jego twarz pozostała pod każdym względem neutralna.

Nie ruszył się z miejsca. Nie uciekł, ani nie zaatakował, co jedynie utwierdził Isobel w przekonaniu, że najwyraźniej rozminął się z instynktem samozachowawczym pod każdym możliwym względem. W inny sposób nie potrafiła wytłumaczyć, co w ogóle tu jeszcze robił. Chyba że, pomyślała mimochodem, próbuje doprowadzić mnie do szału. Jeśli tak…

– Nie posłuchałeś mnie ostatnim razem – zarzuciła mu obojętnym, wyniosłym tonem.

Potrafiła grać. Mógł ją prowokować na każdy możliwy sposób, a jednak kiedy przyszło co do czego, zdołała zachować względny spokój. Ignorując szepty skrytych w cieniu demonów, wyprostowała się, dumnie unosząc głowę. Czuła się względnie bezpiecznie, bez trudu mogąc zetrzeć Sage’a z powierzchni ziemi, gdyby przyszła taka potrzeba.

Więc czemu tego nie zrobisz…?

Ale na to pytanie Isobel nie potrafiła odpowiedzieć, choć dręczyło ją nieprzerwanie od dnia, w którym mężczyzna odepchnął ją, gdy spróbowała mu się oddać. Ani trochę nie usprawiedliwiało go, że tak naprawdę nie wiedział, komu właśnie odmówił.

Było w nim coś, co nie dawało jej spokoju. Ta nieznośna uprzejmość, ułożenie, czarujący uśmiech… Zachowywał się w sposób, który mogłaby określić mianem ujmującego. Nawet ona musiała przyznać, że ceniła mężczyzn, którzy wciąż pamiętali o właściwym szacunku względem płci pięknej. Jakby tego było mało, jego zachowanie nie zmieniło się nawet teraz, kiedy już poznał jej imię.

Gdyby to przynajmniej wyjaśniało, co tutaj robił! Nie chciała wierzyć, że kolejny raz wpadli na siebie przypadkiem. Tym bardziej nie rozumiała, dlaczego w ogóle się powstrzymywał, choć miał doskonałą okazję, by zyskać przewagę. Przyznawała to niechętnie, ale gdyby wahała się dalej, wytrącona z równowagi bezpośredniością, z jaką się do niej zwrócił, nawet demony mogłyby mieć problem z wystarczająco szybką reakcją.

Nie rozumiała. Chyba tak naprawdę nie chciała, wystarczająco zmęczona mętlikiem w głowie. Cokolwiek było nie tak z Sage’em, wciąż pozostawało dla niej zagadką – i to taką, której wcale nie chciała rozwiązać.

Starając się ignorować wątpliwości, spojrzała mu prosto w oczy – w naglący, zniecierpliwiony sposób. Czekała na odpowiedź, choć wątpiła, by ta miała ją zadowolić.

– Przeprosiłbym, ale obawiam się, że równie nieuprzejme było mieszanie mi w głowie – powiedział w końcu Sage, ostrożnie dobierając słowa.

Tyle wystarczyło, by Isobel zapragnęła roześmiać się w głos. Och, oczywiście! Dlaczego zrzucenie na nią winy w jego ustach zabrzmiało… zaskakująco właściwie?

Jakby tego było mało, nie chodziło tylko o to. W jego spojrzeniu doszukała się czegoś, czego przez dłuższą chwilę nie potrafiła nazwać. Kiedy w końcu znalazła odpowiednie określenie, to wydało jej się co najmniej nieprawdopodobne.

Wyrzuty. I tak silną gorycz, jakby jednak go skrzywdziła, choć przecież nie miała okazji tego zrobić.

Z takim wyrazem twarzy mogła patrzeć na cudownego wybranego Ophelii, kiedy ten ośmielił się nią wzgardzić.

– Patrzysz na mnie tak dziwnie… – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać. Prawie natychmiast wzięła się w garść, odzyskując właściwą sobie pewność siebie. – Czy wciąż nie jest dla ciebie jasne to, kim jestem? Gdybym chciała, bardzo łatwo bym się ciebie pozbyła. To, że dałam ci wtedy szansę, nie oznacza jeszcze, że…

– Dlaczego?

Zacisnęła usta. To, że wszedł jej w słowo, jedynie bardziej ją rozdrażniło.

– Słucham?

Sage nawet się nie skrzywił. W zamian bez pośpiechu podszedł bliżej, wciąż z uwagą się w nią wpatrując. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem ktoś pozwolił sobie na coś takiego. Nie, jeśli zdawał sobie sprawę z tego, co wyczyniała przez całe wieki.

– Dlaczego dostałem jakąkolwiek szansę? – zapytał wprost, jednak decydując się rozwinąć myśl. – Słyszałem wiele o okrucieństwie wampirzej królowej. Twoja wyniosłość mnie nie dziwi. W zasadzie większość naszych rozmów nabrała sensu, ale…

– Jesteś bezczelny – wtrąciła, ale puścił jej słowa mimo uszu.

– Więc wciąż możesz mnie ukarać, jeśli masz ochotę. Tak tylko przypomnę, że jako pierwsza zrezygnowałaś z formalności.

Tym razem nie powstrzymała się przed reakcją. Moc już i tak krążyła wokół niej, gotowa zareagować, gdyby zamanifestować się, gdyby tylko pojawiła się taka potrzeba. Isobel zareagowała instynktownie, z wprawą sięgając wprost do jego umysłu. Tym razem nie bawiła się w półśrodki, zdecydowanie nie mając w planach buszowania po jego wspomnieniach. Jej cel pozostawał pod każdym względem prostszy.

Wystarczyła chwila, by Sage z jękiem wylądował tuż przed nią na kolana. Zadanie mu bólu okazało się dziecinnie proste. Uderzyła z pełnią frustracji, ostatecznie tracąc cierpliwość. Chciała go ukarać, a przynajmniej to sobie wmawiała, raz po raz powtarzając sobie, że wyłącznie na to zasłużył. Jeśli po tym wszystkim śmiał cokolwiek jej wypominać i mimo świadomości tego, kim była…

Czerwona mgiełka wróciła, na moment przysłaniając wszystko inne. Z wyższością spojrzała na kulącego się na ziemi mężczyznę. Nie krzyknął. Tak może i było lepiej, zwłaszcza że z łatwością mogli ściągnąć na siebie zbędną uwagę. Z drugiej strony, jakaś cząstka Isobel pragnęła usłyszeć, że żałował – każdego słowa, nieprzemyślanego zachowania i sposobu, w jaki mieszał jej w głowie. Pragnęła z całą mocą pokazać mu, co znaczyło sprzeciwianie się komuś takiemu jak ona.

Czuła gniew. Znała go doskonale, nie pierwszy raz ulegając impulsowi, a jednak… ten wydawał się inny. Wszystko, co wiązało się z Sage’em takie było.

Wyciągnięta dłoń zadrżała nieznacznie. Isobel spróbowała wziąć się w garść, ale nic nie było takim, jakie powinno. Aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że kiedy w grę wchodził ten facet, zachowywała się irracjonalnie. Gdyby było inaczej, już dawno by się go pozbyła.

Zacisnęła dłonie w pieści. Zwiesiła ramiona, w końcu decydując się wycofać. Sage nie podniósł się, co przyjęła z ulgą. W tamtej chwili jej cierpliwość wisiała na włosku.

Kątem oka zerknęła na restaurację, w której zniknęli Leana i tamten mężczyzna. Isobel wciąż miała dziesiątki pytań, ale nawet jeśli Sage mógł okazać się właściwą osobą do przesłuchania, nie ufała sobie na tyle, by próbować go przepytywać. Nie dbała już nawet o to, że zaledwie kilka minut wcześniej czaiła się na krewną, debatując nad jej losem.

Musiała stąd odejść. Choćby po to, by nie zrobić niczego głupiego.

Chodźcie. W tej chwili, posłała w przestrzeń mentalny rozkaz. Gorączkowe szepty, które rozbrzmiały w odpowiedzi, utwierdziły ją w przekonaniu, że demony doskonale ją usłyszały.

A co z nim, pani?, zapytał jeden z nich.

Zacisnęła usta. Z uporem unikała spoglądania na wciąż klęczącą postać.

Z jakiegoś powodu wcale nie czuła satysfakcji, kiedy tak się przed nią płaszczył. Wręcz przeciwnie – uświadomiła sobie, że miała cichą nadzieję, że tym razem to Sage straci cierpliwość. Chciała, by w końcu otwarcie jej się przeciwstawił, dając jej powód, którego tak bardzo potrzebowała.

Niech to diabli, kiedy w ogóle do tego doszło? Dlaczego w ogóle potrzebowała powodu, żeby…?

Zostawcie go. Teraz ja was potrzebuję, rozkazała, bez słowa odwracając się do Sage’a plecami.

Tym razem nie obawiała się, że mógłby wykorzystać okazję. Wciąż wyczuwała jego umysł, gotowa kolejny raz wedrzeć się nań siłą i zgotować nieśmiertelnemu piekło. Nawet jeśli by zawiodła, krążące dookoła cienie załatwiłyby sprawę. Czuła, jak tańczyły wokół niej, raz po raz ocierając o wyciągnięte dłonie. Oczywiście mogłaby zaoferować im krew krewnej, jej towarzysza i kilku dodatkowych osób, ale…

Przyspieszyła kroku. W tamtej chwili pragnęła znaleźć się jak najdalej. Dla jej nieszczęsnego prześladowcy lepiej było, by nie próbował za nią iść.

Najgorsze w tym wszystkim jednak okazało się to, że wcale nie była zła na Sage’a. Nie w sposób, którego mogłaby się spodziewać. Gdyby było inaczej, nie zawahałaby się ani inaczej. Wciąż szukała usprawiedliwienia, choć rozsądek niezmiennie podpowiadał jej, że to nie miało sensu.

Sądziła, że wyzbyła się ludzkich słabości. Dokonała tego dawno temu, zaprzedając duszę siostry istocie, której potęgę ceniła nade wszystko. Zwłaszcza po kolejnym upadku Isobel do głowy nie przyszło, że cokolwiek mogłoby zmienić się w sposobie, w jaki postrzegała świat i człowieczeństwo. To, czego trzymała się niezmiennie przez całe wieki, wydawało się niepowtarzalne.

Nie chciała pamiętać, co oznaczała litość. Nie chciała być słaba. A tym bardziej nie chciała, by przypadkowy mężczyzna tak po prostu owinął ją sobie wokół palca. Taki scenariusz okazał się dużo gorszy, niż gdyby Sage zaczął otwarcie z niej kpić. Mogła znosić fałszywość Amelie czy bezczelność, jaką wykazał się Gabriel, ale to…

Ten mężczyzna okazał się niepokojąco wręcz szczery i dobry – i to nawet po tym, jak boleśnie uświadomiła go, z kim próbował igrać. Szacunek, którym ją darzył, komplikował wszystko, zwłaszcza że Isobel od dawna nie spotkała kogoś takiego. Partnerzy, których miewała, byli niczym kaprysy; żałosne, zapatrzone w piękne ciało i perspektywę potęgi marionetki, którymi mogła manipulować. Żaden z nich nie przychodził do niej, jeśli nie miał w tym interesu.

Więc czemu…? Do cholery, czemu?!

Zatrzymała się gwałtownie. Już nie czuła Sage’a. ale i tak zdawał się ją prześladować. W tamtej chwili pożałowała, że jednak nie pozbyła się go, kiedy miała okazję. W ten sposób rozwiązałaby problem raz na zawsze, nie musząc doszukiwać się przyczyny. Ta i tak nie miała najmniejszego znaczenia.

Trudno. Nie wydał jej przez tyle czasu, więc może nie miała się czym przejmować. Cokolwiek planował, zamierzała pozwolić mu działać aż do czasu ponownego spotkania.

Wiedziała, że tej nocy popełniła błąd po raz ostatni.

 

Na spotkanie z Charonem pojawiła się z blisko dwugodzinnym opóźnieniem. Tak przynajmniej mógłby utrzymywać sam zainteresowany, gdyby przyszło mu do głowy uznać, że przekazana przez demony informacja pozostawała jakkolwiek wiążąca. Gdyby cokolwiek zasugerował, Isobel nie zawahałaby się przed daniem mu do zrozumienia, co tak naprawdę o całej sytuacji myślała, ale – całe szczęście – wilkołak ograniczył się wyłącznie do obojętnego spojrzenia i uśmiechu.

Nie podobało jej się ani trochę to, jak na nią patrzył. Aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że gardził nią pod każdym możliwym względem. Rozejm, który zawarli, pozostawał równie kruchy, co i kości noworodka. Trzymając cienie blisko, królowa mimowolnie pomyślała, że wybuch był tylko kwestią czasu. Wszystko tak naprawdę zależało od tego, które z nich pierwsze miało stracić cierpliwość.

Nie odezwała się nawet słowem, choć dobrze wiedziała, że ją obserwował. Czekała, nie zamierzając prosić o cokolwiek. To on chciał, żeby przyszła.

– Chyba jestem pod wrażeniem – ocenił Charon, jednak decydując się przerwać przeciągająca się ciszę. – Zakładałem, że nie przyjdziesz wcale.

– Wciąż mogę wyjść, jeśli zawołałeś mnie bez powodu.

Mogła tylko zgadywać, co oznaczał uśmiech, który pojawił się na jego twarzy. Usłyszała zgrzyt łańcucha, który wilkołak niezmiennie nosił przy sobie. Wciąż nie rozumiała, dlaczego srebro nie robiło na nim wrażenia, ale nie zamierzała pytać.

– Gdybyś przyszła wtedy, kiedy prosiłem, ta rozmowa robiłaby większe wrażenie. Alexandra zdążyła się ewakuować – wyjaśnił lakonicznie.

Królowa wzruszyła ramionami. Nie chciała tego przyznać wprost, ale cieszyła się z takiego stanu rzeczy. Bezpieczniej było trzymać się od wiedźmy z daleka, zwłaszcza jeśli ta znów uprawiała czary.

Isobel w zupełności wystarczyło to, co miała okazję widzieć zaledwie kilka dni wcześniej. Było coś fascynującego w widoku tej kruchej dziewczyny, siedzącej w kręgu świec i gorączkowo wyrzucającej z siebie kolejne słowa. Jej dykcja była nienaganna, znajomość języka pierwotnych niejednego mogłaby wprawić w osłupienie. Co więcej, telepatka wyraźnie czuła, że wokół czarownicy utworzyło się coś wyjątkowego – rodzaj energii, której zdecydowanie nie mogła przyrównać do mocy.

Nie widziała czegoś takiego od bardzo dawna. Nawet Amelie bywała powściągliwa, kiedy chodziło o uprawianie magii. W zasadzie Isobel nie przypominała sobie, by widziała swoją dawną towarzyszkę w takim stanie – pogrążoną w transie i sprawiającą wrażenie równie bezbronnej, co i pod każdym względem potężnej. I choć wampirzyca nigdy nie powiedziałaby tego wprost, widząc podopieczną Charona w takim stanie, przez myśl nie przeszło jej, by do niej podejść.

Och, doskonale zapamiętała każdy szczegół. Niespokojny szept. Moment, w którym otaczające dziewczynę płomienie zaczęły szaleć…

I chwilę, w której ta nagle wygięła drobne ciało w łuk, zwracając puste oczy wprost w miejsce, z którego obserwowała ją Isobel. A wszystko tylko po to, by nagle się uspokoić i z czarującym uśmiechem oznajmić:

– Zabiłam co do jednego.

Po czymś takim pierwotna mimo najszczerszych chęci nie potrafiła zarzucić jej kłamstwa. Co prawda wciąż podchodziła sceptycznie do wyjaśnień Charona, póki następnego dnia ludzkie media nie doniosły o tragedii w hotelu Hilton. Zdaniem dziennikarzy, Bóg jeden raczył wiedzieć, co wydarzyło się w środku – na pojedynczym samobójstwie zaczynając i na licznych zaginięciach kończąc.

Isobel nie wierzyła w Boga. W boginię tym bardziej, chyba że we własnej osobie, choć i te czasy minęły bezpowrotnie. Prawda była taka, że coś częściej miała ochotę przetrącić Simonowi kark, kiedy z takim oddaniem nazywał ją w ten sposób. Nie miało znaczenia, że sama to na nim wymogła, a mężczyzna i tak by od tego nie umarł.

Tak czy siak, z czystym sumieniem mogła stwierdzić jedno: prawdę znał nie tyle bezimienny Bóg, co drobna dziewczynka, która jakimś cudem zdołała zorganizować piekło w budynku, od którego dzieliło ją kilka kilometrów.

Krzyżując ramiona na piersi, Isobel zmierzyła Charona wzrokiem. Czekała na wyjaśnienia, dobrze wiedząc, że najwyraźniej miał dla niej więcej informacji na ten temat. Alexandra zdała test, przy okazji pozbywając się przypadkowej grupy, którą pomógł zidentyfikować im Simon, ale…

– Więc? – ponagliła, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Twoja wiedźma dowiedziała się, dlaczego wszyscy zniknęli, czy…?

– Nie bądź taka niecierpliwa. Chwilę temu ci się nie spieszyło – przypomniał, szczerząc się w uśmiechu.

Mogła się tego spodziewać. Co prawda złośliwości wydawały się lepsze, niż gdyby jednak rzucili się sobie do gardeł, ale w tamtej chwili nie miała do nich cierpliwości. Resztki spokoju, którymi mogłaby się ratować, wyczerpały się, kiedy znów napatoczyła się na Sage’a.

Usłyszała charakterystyczny zgrzyt. Zaraz po tym okno, obok którego spokojnie stał Charon, roztrzaskało się na drobne kawałki.

– Ach, kobiety… – westchnął, prostując się niczym struna.

Usłyszała świst. Bez problemu usunęła się na bok na ułamek sekundy przed tym, jak łańcuch przeciął powietrze w miejscu, w którym stała. Instynktownie spróbowała go pochwycić, ale tym razem Charon okazał się lepszym refleksem.

Wciąż pobłażliwie się uśmiechając, przygarnął łańcuch do siebie.

– Do rzeczy – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Demony niespokojnie zawirowały wokół niej. Znów zaczęły szeptać, wyraźnie zaniepokojone atakiem. Niecierpliwie machnęła ręką, próbując je uciszyć.

– Za którymś razem trafię. Uwierz mi, że tylko czekam na moment, w którym będziesz się przede mną płaszczyć – oznajmił, ale puściła jego słowa mimo uszu.

– Mam uznać, że już teraz zrywasz umowę?

Parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.

– Ani trochę. Chyba że coś sugerujesz? – Nawet nie czekał na odpowiedź. – To ty przyszłaś spóźniona. Alexandra powiedziała mi, że wie, co stało się w hotelu – wyjaśnił, tym razem o wiele bardziej rzeczowym tonem.

– Pomijając to, że skłoniła przypadkowego gościa, żeby wyskoczył przez okno, a resztę rzekomo pozabijała na odległość? – rzuciła bez przekonania Isobel.

– Nie brzmij jak ignorantka. Po wampirzej królowej wciąż spodziewam się więcej – obruszył się wilkołak. – Co więcej przypomnę ci o intruzach.

– Tak… Miriam i syn kapłanki. Powiedz mi coś, czego nie wiedzieliśmy wtedy.

Charon uśmiechnął się. Nie spodobało jej się to, zwłaszcza że bijąca z jego spojrzenia kpina zaczynała doprowadzać go do szału.

– Bałagan najpewniej posprzątali twoi cudowni podopieczni. I nie mam tu na myśli Miriam.

Przez twarz Isobel przemknął cień. Niespokojnie spojrzała na krążące wokół jej cienie.

Och, możliwe, że powinna się tego spodziewać. Garstka demonów, która wciąż przy niej trwała, na pewno nie równała się z tymi, które miał na swoje skinienie Rafael. Skoro najwierniejsza mu siostra pojawiła się na zlocie, również zawezwanie innych wydawało się rozsądne.

Zacisnęła usta, coraz bardziej zaniepokojona. Charon nie powiedział pewnych rzeczy wprost, ale jego milczenie wydawało się mówić samo za siebie. W tym chociażby o tym, że nie miała żadnej informacji o czymś tak oczywistym, jak udział innych cieni. Choć tak wielu szeptało wokół niej, żaden nie raczył poinformować o czymś takim.

Wiedzieliście?, zapytała wprost.

Poruszenie przybrało na sile.

Brat zabronił mówić…

Nikt nie sprzeciwia się bratu…

Powstrzymała grymas. Logika tych, które pozbawione były ciał, często pozostawiała wiele do życzenia. Taki stan pozostawał bronią obosieczną, tak jak i to, że demony regularnie kierowały się instynktem. Fakt, że wciąż były jej posłuszne, miał w sobie cos kojącego, ale…

Och, co zrobiłyby, gdyby pojęły, że stała w kontrze do Rafaela? Gdyby doszło do bezpośredniego starcia, niedopowiedzenia mogłyby ją zgubić.

– Coś jeszcze? – zapytała, siląc się na beznamiętny ton głosu.

– Zaskoczyłem cię? – usłyszała w zamian.

Nie odpowiedziała. Wciąż dumnie unosząc głowę, w spokoju zniosła jego kpiące spojrzenie.

– Przypomnę ci tylko, że twoja cudowna podopieczna – oznajmiła z rozdrażnieniem – nie była w stanie niczego zrobić naszym niechcianym gościom.

– Nie musiała, skoro tak naprawdę nie zakłócili planu. Zresztą to tylko kwestia czasu. – Charon uśmiechnął się czarująco. – Kiedy ty bez celu włóczyłaś się po lesie, ja i moja najdroższa wiedźma zadecydowaliśmy o kolejnym kroku.

Tym razem Isobel nie zdołała ukryć niepokoju. Uniosła brwi, mimowolnie nachylając się w jego stronę. Słuchała, czekając na rozwój wypadków. Nie wątpiła, że zwłaszcza teraz Charon miał wykorzystać okazję i z największą oszczędnością tłumaczyć kolejne kwestie.

– Jedyne, co widzę, to że na tę chwilę wyświadczasz przysługę podopiecznej Jaquesa. Cassandra z pewnością ucieszy się z zemsty na łowcach.

– Co w tym złego? Zemsta to piękne pragnienie. – Charon mrugnął do niej porozumiewawczo. – Skoro jesteśmy przy temacie, wciąż pracuję nad swoją… I dlatego zależało mi na tym, żebyś przyszła.

– Uważaj, bo pomyślę, że jestem tu mile widziana…

Zignorował te słowa. Kiedy raptownie spoważniał, Isobel nabrała pewności, że jednak zamierzał przejść do rzeczy.

– Wyczuwam mojego najdroższego kwiatuszka na odległość. Oszalała albo jest jej wszystko jedno… W zasadzie mam to gdzieś – wyjaśnił, wzruszając ramionami. Spojrzała na niego wyczekująco, częściowo tylko zainteresowana Claudią. – Ale… jest coś jeszcze. Ktoś. Tak się zastanawiam… Może ty będziesz w stanie odpowiedzieć mi więcej na jej temat?

Potrzebowała chwili, by pojąć, czego tak naprawdę oczekiwał. Przez chwilę miała ochotę roześmiać mu się w twarz i zbyć, nie zamierzając ot tak udzielić wilkołakowi jakiejkolwiek pomocy, ale…

Wiedziona czystą ciekawością, ostrożnie sięgnęła wprost do jego umysłu.

– Och…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa