11 grudnia 2021

Sto dwadzieścia jeden

Claire

Zerknęła na zegarek w telefonie. Wyrwało jej się poirytowane westchnienie, kiedy uświadomiła sobie, że wciąż było przed południem. Wciąż miała pięć godzin zajęć, co w normalnym wypadku uznałaby za całkiem przyjemną perspektywę, gdyby nie pragnienie, by znaleźć się w zupełnie innym miejscu. To był jeden z tych dni, w które aż za dobrze rozumiała, dlaczego Aldero i Cammy regularnie darowali sobie szkołę.

Gdyby przynajmniej mogła się skupić! Może gdyby szykując się do wyjścia nie dostrzegła rozłożonego na kanapie Ala, zdołałaby przynajmniej stwarzać pozory zainteresowania. Jakoś nie wątpiła, że coś się działo, choć mogła tylko zgadywać, czego spodziewać się tym razem. Jeśli dodać do tego fakt, że nikt jej nie zatrzymał, o jakimkolwiek telefonie albo chociaż wiadomości nie wspominając, wnioski nasuwały się same.

Jeśli to znów pomysł taty, kiedyś naprawdę stracę cierpliwość.

Raz jeszcze spojrzała na telefon, choć dobrze wiedziała, że to niczego nie zmieni. Kolejne minuty zdawały ciągnąć się w nieskończoność. Brak jakiegokolwiek towarzystwa nie pomagał, dając Claire aż nazbyt wiele czasu na myślenie. Skoro ani bliźniaki, ani nawet Damien nie pojawili się w liceum, coś musiało być na rzeczy. Pomyślała, że wciąż mogła spróbować dodzwonić się do mamy i to ją spróbować wypytać o szczegóły, ale zrezygnowała. Nie chciała dowiadywać się w ten sposób, zwłaszcza że nie wiedziała, czego powinna się spodziewać.

Oczywiście, że w każdej chwili mogła wrócić do domu. Zerwanie się z zajęć nagle wydało się najlepszą możliwą perspektywą, tym bardziej że nikt nie miałby o to pretensji. Do pewnego momentu liceum traktowała jak eksperyment i możliwość przeżycia tego, czego nie dane było jej doświadczyć przez długie lata. Poniekąd nawet dobrze się bawiła, choć po zaledwie kilku dniach doszła do wniosku, że Rufus miał rację: ludzka szkoła nie miała do zaoferowania absolutnie niczego, z czym Claire nie spotkałaby się już wcześniej. Mimo wszystko nie narzekała, bynajmniej niezrażona nudą. Tak naprawdę chodziło przede wszystkim o namiastkę normalności.

Później sprawy przybrały nieco inny kierunek. Wychodzenie na zajęcia stało się doskonałym pretekstem, by przebywać poza domem. Tym wygodniejszym, kiedy zaczęła regularnie chodzić do Claudii.

Tym razem również planowała zobaczyć się z ciotką. W pamięci miała ostatnią wizytę i spotkanie z Razjelem. Słowa demona nie dawały jej spokoju, wciąż brzmiąc co najmniej dziwnie. Co więcej, Claire wciąż nie miała pojęcia, jak powinna zareagować na propozycję i wstęp do układu, w którym nie widziała najmniejszego sensu. Choć rozeszli się bez konkretnych ustaleń, a ona wciąż nie miała pojęcia, czy w tym wypadku zgoda w ogóle wchodziła w grę, wciąż czuła się, jakby utknęła w martwym punkcie.

Musiała powiedzieć Claudii. Jakoś nie wątpiła, że ciotka nie miała być zadowolona istnieniem kogoś, kto wiedział o niej i kłopotach, w które obie się wpakowały – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Powstrzymywała się, próbując ułożyć jakiś sensowny scenariusz rozmowy, ale żaden nie wydawał się wystarczający. Z łatwością za to mogła wyobrazić sobie rozeźlona Claudię, która w przypływie frustracji roztrzaskuje pierwszą rzecz, która wpadnie jej w ręce.

W najlepszym wypadku. Prawda była taka, że Claire bała się przede wszystkim tego, że wampirzyca nie zrobi niczego. A potem ucieknie, jednak decydując się na to, co zapowiadała tak wiele razy.

„Możemy ufać Claudii” – przypomniała sobie słowa odbicia. Skłamałaby, gdyby stwierdziła, że nie mogła w nie uwierzyć. Tak naprawdę podjęła decyzję już w chwili, w której pierwszy raz wróciła do mieszkania ciotki, o ile nie wcześniej, gdy w ogóle zdecydowała się za nią podążyć. Stało się dość, by przestała brać pod uwagę, że kobieta miała złe intencje, nawet mimo okoliczności, w jakich przyszło im się spotkać. Rytuał, który odprawiły, niejako przypieczętowywał wszystko.

Problem polegał na tym, że Claudia pod wieloma względami przypominała jej ojca. Tylko czasami, ale w sposób wystarczająco wyraźny, by Claire nie mogła tego zignorować. Oboje zachowywali się o wiele zbyt gwałtownie, potrafili unieść się dumą i kilkoma słowami wprawić ją w konsternację. Co więcej lubili podejmować szybkie decyzje, nie konsultując tego z kimkolwiek. Skoro tak…

Bała się, że pewnego dnia przyjdzie i odkryje, że Claudia zniknęła. Że presja wzięła górę, a kobieta znów zacznie uciekać. Gdyby zostawiła ją z całym tym zamieszaniem, wszystko by przepadło. I – bogini jej świadkiem – Claire nawet nie potrafiłaby mieć jej tego za złe.

Razjel obiecał pomoc, pomyślała po raz wtóry. Przypomniała sobie chłód, wzajemną bliskość i przenikliwe spojrzenie przypominających niebo oczu. Brzmiał szczerze i naprawdę chciała mu zaufać. Potrzebowała tego, tak jak i pewności, że istniał ktokolwiek, kto wspomógłby nie tylko ją, ale i Claudię. Problem polegał na tym, że już raz pozwoliła sobie na impulsywne zaufanie komuś, kto oczarował ją kilkoma uśmiechami i ckliwymi słowami, a później omal nie doprowadził do grobu. A wtedy przecież nawet nie chodziło o demona!

Nie była już tą niedoświadczoną dziewczynką, która po raz pierwszy wyrwała się spod klosza. Tylko – jak na ironie – wciąż tak się czuła.

Poczuła chłód na skórze. Wzdrygnęła się i uniosła głowę ku zachmurzonemu niebu. Skrzywiła się, czując wilgoć na policzkach. Zaczynało padać, początkowo delikatnie, ale Claire nie wątpiła, że to zaledwie kwestia czasu. Zdążyła poznać zmienną pogodę stanu Waszyngton na tyle, by wiedzieć, że powinna spodziewać się urwania chmury.

Przyspieszyła kroku, w pośpiechu przecinając parking. Wciąż miała dobry kwadrans do kolejnych zajęć, ale nieszczególnie miała ochotę wziąć w nich udział. Historia przywoływała złe wspomnienia, zwłaszcza odkąd zniknęła Issie. Większość przerabianych ze szkolnego podręcznika tematów i tak nie robiła na niej wrażenia, brzmiąc ubogo i wybrakowanie, skoro w samym Mieście Nocy znalazłaby przynajmniej kilka osób, które o dziewiętnastym wieku dużo więcej w oparciu o własne doświadczenia.

Schowała się pod drzewem, jakby od niechcenia opierając o pień. Z tego miejsca miała idealny widok na szkołę i przemykających uczniów. Dookoła panowało zamieszanie, ale nie aż tak irytujące jak na co dzień, zwłaszcza że większość spieszyła się z przejściem między salami, chcąc zdążyć przed deszczem. Kilka osób zmierzało prosto na parking, czy to po skończonych zajęciach, czy może jednak decydując się na dodatkowe wolne. Claire sama miała ochotę pójść w ślady tych drugich, choć perspektywa wycieczki przez miasto, kiedy zaczynało padać, zdecydowanie nie należała do przyjemnych.

O bogini, może jednak powinna poprosić kogoś o szybki kurs jazdy samochodem. To mogłoby być zabawne, zwłaszcza że zawsze lubiła się z nowymi technologiami. Damien wydawał się dobrym kandydatem, o ile choć na chwilę zdołałaby odciągnąć go od Liz. Przynajmniej mogłaby zająć czymś głowę i w końcu przestać tracić czas na mozolne przedzieranie się przez wypełnioną śmiertelnikami metropolię.

Ciekawe, czy Claudia ma jakieś lepsze rozwiązanie…

Wyprostowała się niczym struna. Dlaczego w ogóle o tym myślała? Z drugiej strony, temat wydał jej się co najmniej interesujący. Jak daleko sięgała magia… Albo to, co wampirzyca określała tym mianem? Skoro przy ostatniej okazji z taką swobodą dyskutowały o naturze i przemieszczających się cząsteczkach, mogła pokusić się o bardziej złożone teorie? Mimowolnie pomyślała o Lilly i sposobie, w jaki ta przemieszczała się z miejsca na miejsce. W przypadku daru, teleportacja wydawała się naturalna i uzasadniona, choć przecież sama perspektywa przenoszenia się w ten sposób nie miała w sobie niczego normalnego – nie dla ludzkiego pojęcia świata.

Claire zawahała się. Gdyby miała opisać dar, jak mogłaby się do tego zabrać? Czy też mogła zrzucić wszystko na fizykę i cząsteczki? Gdyby założyła, że te po prostu się rozpadały, zmieniały położenie i rekonstruowały na nowo…

Zaczynam wariować, pomyślała ponuro. Uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób. Ale za to Claudia byłaby zadowolona.

W zamyśleniu postukała palcami w przewieszoną przez ramię torbę. Czy takie pytanie byłoby lepsze niż weryfikacja informacji o Salem i innych wyszukanych w bibliotece strzępków historii o czarownicach? Och, z pewnością. Może tym razem przynajmniej nie zostałaby wyśmiana. Ewentualnie miałaby szansę poprawić ciotce humor, zanim zdecydowałaby się wspomnień o innych komplikacjach i…

Huk wyrwał ją z zamyślenia. Podskoczyła na swoim miejscu, natychmiast podrywając głowę. Spojrzała ku niebu, niemalże spodziewając się zauważyć błyskawicę i odkryć, że mżawka powoli rozwijała się do rozmiarów burzy, ale nic podobnego nie miało miejsca. W zamian dziewczyna przekonała się, że dźwięk, który początkowo uznała za huk, w rzeczywistości wciąż rozbrzmiewał, brzmiał bardziej regularnie, jakby znajomo i… wyraźnie się zbliżał.

Rozejrzała się po parkingu. Nie od razu zauważyła ciemny kształt, który dosłownie przemknął przez parking. Dopiero wtedy dotarło do niej, że patrzy na motocykl i choć do tego widoku również zdążyła przywyknąć (na ulicach Seattle czasami widywała dziwniejsze rzeczy), zdecydowanie nie mogła pozostać obojętna wobec tego, że pojazd nagle zwrócił się wprost ku niej.

Odskoczyła jak oparzona. Przynajmniej próbowała, póki boleśnie nie przypomniała sobie, że wciąż tkwiła pod drzewem. Na moment straciła oddech, kiedy plecami uderzyła o pień. Poczuła jeszcze jak torba zsuwa jej się z ramienia, z cichym pacnięciem lądując na ziemi.

Motocykl skręcił w ostatniej chwili. Silnik zgasł; pojazd zahamował idealnie przed nią, dosłownie na wyciągnięcie ręki.

Claire z niedowierzaniem obserwowała jak kierowca bez pośpiechu zdejmuje kask. Widok ujmującego uśmiechu i pogodnych błękitnych oczu wystarczył, by jeszcze bardziej wytrącił ją z równowagi. On chyba nie…

– Dzień dobry, mała wiedźmo.

Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie nawet słowa. Czuła trzepoczące się w piersi serce, uderzające tak szybko i gwałtownie, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz.

– C-co ty tutaj…? – zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.

Uśmiech Razjela przygasł, jakby dopiero w tamtej chwili uświadomił sobie, że był na dobrej drodze, by wpędzić ją w stan przedzawałowy. Odłożył kas na bok, po czym w pośpiechu stanął na nogi, dosłownie materializując się tuż przed nią.

– Chciałem zrobić ci niespodziankę. Rany, przepraszam – zreflektował się pospiesznie. – Lubię efektowne wejścia.

Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. Tak, to chyba zdążyła zauważyć.

Kiedy pierwszy szok minął, w końcu zdołała zmusić zesztywniałe ciało do współpracy. Odsunęła się od drzewa, ledwo tylko nabrała pewności, że zdoła zrobić więcej niż dwa kroki. Starając się ignorować bliskość demona i aury, którą wokół siebie roztaczał, przestąpiła naprzód, uważnie mierząc wzrokiem motocykl.

– Takie? – wykrztusiła, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie myślałam, że ty… To znaczy…

Urwała. Nie miała pewności, co tak naprawdę chciała mu powiedzieć.

– Cóż… Tu są ludzie – zauważył przytomnie Razjel. – Mogłem przylecieć, ale to raczej za bardzo wrzucałoby się w oczy.

– A to nie? – jęknęła, dla pewności rozglądając się dookoła.

Właściwie sama nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Z tym większą ulgą odkryła, że poza pojedynczymi zaciekawionymi spojrzeniami, nikt tak naprawdę ich nie obserwował. Prawda była taka, że przypadkowy facet na motorze nie wrzucał się w oczy – nie w Seattle i nie na szkolnym parkingu, gdzie regularnie ktoś próbował się popisywać.

Odetchnęła, wciąż próbując się uspokoić. Na tyle, na ile było to możliwe przy mężczyźnie, który kolejny raz pojawiał się znikąd – i to w sposób, który mogła uznać wyłącznie za konwencjonalny.

Zacisnęła usta. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że w nerwowym geście przyciskała obie dłonie do piersi.

– Co tu robisz? – zapytała wprost.

Wyczuła, że ją obserwował. Wyglądał zadziwiająco normalnie bez skrzydeł i z nonszalanckim uśmiechem. Kiedy na niego spojrzała, przekonała się, że trzymał jej torbę.

– Szczerze czy dyplomatycznie?

– Nie odpowiadaj mi pytaniem na… – Ugryzła się w język. O bogini… – Nieważne – zadecydowała, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie chciała wiedzieć.

Nie musiała. Ostatnie spotkanie okazało się wystarczająco wymowne, zwłaszcza że Razjel nawet nie próbował udawać, że kolejny raz wpadli na siebie przypadkiem. Również tym razem nie zamierzała zmuszać go do wymyślania historyjki o absolutnym przypadku, który nakłonił go do pojechania akurat tą trasą i skręcenia na parking mijanego liceum.

Zadrżała, bynajmniej nie za sprawą chłodu i deszczowej aury. Oczywiście, że to było lepsze, niż gdyby zawędrował do domu Nessie i Gabriela, i uprzejmie poprosił o rozmowę. Mogła przewidzieć, że będzie chciał się z nią zobaczyć, by dokończyć temat, który zaczęli kilka dni wcześniej. Nie żeby cokolwiek mu ułatwiała, nawet nie biorąc pod uwagę zostawienia choćby numeru telefonu. W zamian po prostu uciekła w pośpiechu, próbując dojść do ładu ze wszystkim, co działo się w jej głowie.

O tym, że nieformalnie zgodziła się na układ, starała się nie myśleć.

Jakkolwiek by jednak nie było, na pewno nie wzięłaby pod uwagę, że Razjel wyśledzi ją akurat w liceum.

– Porozmawiamy? – zapytał wprost demon, decydując się przerwać przeciągającą się ciszę.

– Mam zajęcia. – Nawet się nie zawahała. Jakby na podkreślenie jej słów, gdzieś wewnątrz budynku rozbrzmiał dzwonek. – Powinnam…

– Nie chcesz tutaj być.

Natychmiast przeniosła na niego wzrok. Nie ruszył się z miejsca, po prostu stojąc z założonymi rękoma. W garści wciąż ściskał jej torbę, być może nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jego oczy błyszczały figlarnie.

– Skąd ten pomysł? – zaryzykowała po chwili zastanowienia.

– Mogę to stwierdzić – odparł wymijająco. – Mylę się? Nie zaprotestowałaś. Zresztą wątpię, żebyś potrzebowała dodatkowych zajęć.

– Bo twoim zdaniem jestem inteligentna? – rzuciła bez przekonania.

Wciąż czuła się dziwnie na samo wspomnienie tych słów. Bezpośredniość, z jaką wtedy się do niej zwracał, onieśmielała. Claire nie przywykła do komplementów. Och, nie takich – a tym bardziej nie do tego, by ktoś już na wstępie uznał ją na geniusza. Jasne, Lucas czasami z tego żartował, ale to było coś innego.

– Choćby dlatego. – Razjel wzruszył ramionami. – Ale nie przejmuj się, nie przyszedłem wracać do tego, o czym rozmawialiśmy ostatnim razem. Nie, jeśli nie chcesz – poprawił się po chwili zastanowienia. – Claire… Zechcesz dotrzymać mi towarzystwa?

Że co proszę?!

Ale nie zapytała o to wprost. Po prostu na niego patrzyła, przez moment mając wrażenie, że zwracał się do niej w jakimś obcym języku.

Jednak zaczęło padać. Nie zarejestrowała momentu, w którym deszcz przybrał na sile, ale to nie miało znaczenia. Na chwilę wbiła wzrok w coraz to grubsze krople, zwłaszcza że te częściowo przedarły się przez koronę drzewa, pod którym znalazła schronienie.

Parking opustoszał, kiedy przerwa dobiegła końca. Została sama z Razjelem, skulona pod drzewem i aż nazbyt świadoma jego przenikliwego spojrzenia. To, że nie miała dotrzeć na historię, nie pozostawiało żadnych wątpliwości.

– Towarzystwa… – powtórzyła, chcąc zyskać na czasie. – Przyjechałeś tylko po to?

– Kiedyś musiałem, prawda? Powiedziałem ci już, jak ja to widzę.

Zacisnęła usta.

– A przed chwilą, że nie zamierzasz naciskać. Myślałam…

Jedno jego spojrzenie wystarczyło, by ją uciszyć. Mimowolnie spięła się, kiedy przesunął się w jej stronę.

– To też prawda. Oczywiście byłoby cudownie, gdybyś mogła udzielić mi odpowiedzi już teraz, ale… Cóż, wierzę, że mi nie ufasz. Nie masz powodów – przyznał, starannie dobierając słowa. – Dlatego tutaj jestem. Próbuję zabrać się do tego właściwie.

– Próbując mnie zabić?

Puścił jej słowa mimo uszu. Zauważyła jedynie, że wywrócił oczami.

– Dobrze dyskutowało nam się o poezji. Pomyślałem, że mogę zabrać cię w kolejne ciekawe miejsce – nie dawał za wygraną demon. – Jest coś, co chciałbym ci pokazać. Jeśli dasz mi szansę, opowiem ci więcej o tym, co mnie interesuje. To wciąż żadne zobowiązanie – dodał pospiesznie – ale może pomoże ci podjąć decyzję.

Jego słowa zabrzmiały uprzejmie. On sam się taki wydawał – czarujący i niezwykle ludzki, nawet mimo charakterystycznej dla jego gatunku aury. Zwłaszcza w błękitnych oczach nie potrafiła doszukać się niczego, co uznałaby za niepokojące. Cóż, na pewno nie bardziej niż prowadzenie radosnej pogawędki z demonem. W tamtej chwili przypominał jej raczej rozochoconego szczeniaka, który za wszelką cenę próbował nakłonić ją do wspólnej zabawy.

Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, byleby tylko nie patrzeć mu w oczy. W zamian spojrzała na motocykl, śledząc wzrokiem czarny lakier i każdy najdrobniejszy szczegół. Maszyna robiła ważenie, zadziwiająco duża, zwłaszcza w zestawieniu z jej drobną posturą. Claire mimowolnie pomyślała, że jazda czymś takim mogłaby okazać się równie oszałamiająca, co i latanie.

– A… to? – mruknęła bez entuzjazmu.

– Jeździłaś kiedyś?

Coś ścisnęło ją w gardle. Żartował sobie.

– Nie – przyznała z westchnieniem. – Nie robiłam bardzo wielu rzeczy.

Z jakiegoś powodu te słowa zabrzmiały gorzej niż planowała. Prawie jak zarzut, choć przecież nie miała o nic żalu. To przynajmniej sobie wmawiała, wcale nie czując potrzeby zaspokajania wszystkich właściwych ludziom zachcianek. Już dawno przestała myśleć o tym, ile tak naprawdę straciła, cale lata wychowując się pod ziemią, a jednak…

Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. Z jakiegoś powodu mogła przysiąc, że Razjel to zauważył, ale nawet jeśli faktycznie tak było, nie dał niczego po sobie poznać.

– Lubię eksperymentować – wyjaśnił pogodnym tonem demon. Uświadomiła sobie, że podszedł bliżej, stając tuż za jej plecami. Wystarczająco, by poczuła bijące od jego ciała ciepło. – Ludzie czasami są zadziwiający. Technika również… – Zamilkł zaledwie na krótką chwilę. – A ty? Chyba że tu też uznajesz te same zasady, co przy poezji. Zrozumiem.

Potrząsnęła głową. Poezja i technika rządziły się swoimi prawami, całkowicie od siebie niezależnymi. W takim przynajmniej żyła przekonaniu, nie wyobrażając sobie, że akurat nauka mogłaby stanąć w miejscu. Nowoczesność bywała męcząca, kiedy próbowała nadążyć za sztuką, porażona jak często ta okazywała się zniekształcona i bezosobowa. Z techniką sprawy miały się inaczej, nawet jeśli czuła się nieswojo, widząc jak świat pędzi przed siebie – zbyt głośny i jaskrawy dla kogoś, kto wolał trzymać się na uboczu.

Jakkolwiek by jednak nie było, nauka w każdej formie okazywała się bezpieczna. To, jak się zmieniała, miało sens. Składało się na zasady, które dobrze znała i dzięki którym czuła się bezpieczna.

Powoli odwróciła się, by spojrzeć na Razjela. Znów poraził ją błękit jego oczu i to, jak bardzo demon wydawał się ludzki.

– Nie wsiądę na to sama – zapowiedziała, decydując się postawić sprawę jasno. – Nigdy nie prowadziłam nawet samochodu, więc…

– Nic innego nie przyszło mi do głowy. – Poszedł do motocykla, wciąż ściskając jej torbę. – Nie mam drugiego kasku, więc weźmiesz mój. To i tak tylko dla zachowania pozorów – wyjaśnił, siląc się na blady uśmiech. – Nie żebym chciał, żeby cokolwiek ci się stało. Dlatego musisz mi obiecać, że będziesz mocno się trzymać, mała wiedźmo.

Drgnęła, kiedy kolejny raz określił ją w ten sposób. Wciąż nie miała pewności, co o tym myśleć.

– Nie podoba mi się to.

Razjel roześmiał się serdecznie. Było coś kojącego zarówno w jego uśmiechu, jak i blasku, który pojawił się w niebieskich oczach. Wydawał się rozluźniony, a tym bardziej nie zachowywał się w sposób, którego spodziewałaby się po jakimkolwiek demonie.

Claire zaklęła w duchu. Chciała zająć czymś myśli, ale zdecydowanie nie planowała robić tego w taki sposób. Tym bardziej nie wyobrażała sobie, że kiedy kolejny raz przyjdzie jej dyskutować z Razjelem, ten na dobry początek zaproponuje jej wspólną przejażdżkę.

Wciąż lepsze niż latanie. Zwłaszcza w deszczu.

Z dwojga złego wolała to. Mimo wszystko nieufnie obserwowała zarówno demona, jak i jego plecy, kiedy w końcu zdecydowała się zająć miejsce tuż za nim. Otoczył go jego zapach, jako jedyny zdradzający, że w Razjelu było cokolwiek nadnaturalnego.

Nie od razu zdecydowała się objąć go ramionami. Wyczuła napinające się pod ubraniem mięśnie.

Co ja robię…?

Ale na to pytanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.

– Świetnie. – W głosie Razjela doszukała się przede wszystkim ulgi. To i zaczepnej nuty, kiedy dodał: – Nie puszczaj mnie, Claire.

Nie czekając na odpowiedź, odpalił silnik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa