
Zerknęła na zegarek w telefonie.
Wyrwało jej się poirytowane westchnienie, kiedy uświadomiła sobie, że
wciąż było przed południem. Wciąż miała pięć godzin zajęć, co w normalnym
wypadku uznałaby za całkiem przyjemną perspektywę, gdyby nie pragnienie,
by znaleźć się w zupełnie innym miejscu. To był jeden z tych
dni, w które aż za dobrze rozumiała, dlaczego Aldero i Cammy regularnie
darowali sobie szkołę.
Gdyby
przynajmniej mogła się skupić! Może gdyby szykując się do wyjścia
nie dostrzegła rozłożonego na kanapie Ala, zdołałaby przynajmniej stwarzać
pozory zainteresowania. Jakoś nie wątpiła, że coś się działo, choć mogła
tylko zgadywać, czego spodziewać się tym razem. Jeśli dodać do tego
fakt, że nikt jej nie zatrzymał, o jakimkolwiek telefonie albo chociaż
wiadomości nie wspominając, wnioski nasuwały się same.
Jeśli to znów
pomysł taty, kiedyś naprawdę stracę cierpliwość.
Raz jeszcze
spojrzała na telefon, choć dobrze wiedziała, że to niczego nie zmieni.
Kolejne minuty zdawały ciągnąć się w nieskończoność. Brak
jakiegokolwiek towarzystwa nie pomagał, dając Claire aż nazbyt wiele czasu
na myślenie. Skoro ani bliźniaki, ani nawet Damien nie pojawili się
w liceum, coś musiało być na rzeczy. Pomyślała, że wciąż mogła
spróbować dodzwonić się do mamy i to ją spróbować wypytać o szczegóły,
ale zrezygnowała. Nie chciała dowiadywać się w ten sposób,
zwłaszcza że nie wiedziała, czego powinna się spodziewać.
Oczywiście,
że w każdej chwili mogła wrócić do domu. Zerwanie się z zajęć
nagle wydało się najlepszą możliwą perspektywą, tym bardziej że nikt nie miałby
o to pretensji. Do pewnego momentu liceum traktowała jak eksperyment
i możliwość przeżycia tego, czego nie dane było jej doświadczyć
przez długie lata. Poniekąd nawet dobrze się bawiła, choć po zaledwie
kilku dniach doszła do wniosku, że Rufus miał rację: ludzka szkoła nie miała
do zaoferowania absolutnie niczego, z czym Claire nie spotkałaby się
już wcześniej. Mimo wszystko nie narzekała, bynajmniej niezrażona nudą.
Tak naprawdę chodziło przede wszystkim o namiastkę normalności.
Później
sprawy przybrały nieco inny kierunek. Wychodzenie na zajęcia stało się
doskonałym pretekstem, by przebywać poza domem. Tym wygodniejszym, kiedy
zaczęła regularnie chodzić do Claudii.
Tym razem
również planowała zobaczyć się z ciotką. W pamięci miała ostatnią
wizytę i spotkanie z Razjelem. Słowa demona nie dawały jej spokoju,
wciąż brzmiąc co najmniej dziwnie. Co więcej, Claire wciąż nie miała
pojęcia, jak powinna zareagować na propozycję i wstęp do układu,
w którym nie widziała najmniejszego sensu. Choć rozeszli się bez konkretnych
ustaleń, a ona wciąż nie miała pojęcia, czy w tym wypadku
zgoda w ogóle wchodziła w grę, wciąż czuła się, jakby utknęła w martwym
punkcie.
Musiała
powiedzieć Claudii. Jakoś nie wątpiła, że ciotka nie miała być
zadowolona istnieniem kogoś, kto wiedział o niej i kłopotach, w które
obie się wpakowały – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Powstrzymywała się, próbując ułożyć jakiś sensowny scenariusz rozmowy, ale żaden
nie wydawał się wystarczający. Z łatwością za to mogła
wyobrazić sobie rozeźlona Claudię, która w przypływie frustracji
roztrzaskuje pierwszą rzecz, która wpadnie jej w ręce.
W
najlepszym wypadku. Prawda była taka, że Claire bała się przede wszystkim
tego, że wampirzyca nie zrobi niczego. A potem ucieknie, jednak decydując się
na to, co zapowiadała tak wiele razy.
„Możemy
ufać Claudii” – przypomniała sobie słowa odbicia. Skłamałaby, gdyby stwierdziła,
że nie mogła w nie uwierzyć. Tak naprawdę podjęła decyzję już w chwili,
w której pierwszy raz wróciła do mieszkania ciotki, o ile nie wcześniej,
gdy w ogóle zdecydowała się za nią podążyć. Stało się dość,
by przestała brać pod uwagę, że kobieta miała złe intencje, nawet
mimo okoliczności, w jakich przyszło im się spotkać. Rytuał, który
odprawiły, niejako przypieczętowywał wszystko.
Problem
polegał na tym, że Claudia pod wieloma względami przypominała jej ojca.
Tylko czasami, ale w sposób wystarczająco wyraźny, by Claire
nie mogła tego zignorować. Oboje zachowywali się o wiele zbyt
gwałtownie, potrafili unieść się dumą i kilkoma słowami wprawić ją w konsternację.
Co więcej lubili podejmować szybkie decyzje, nie konsultując tego z kimkolwiek.
Skoro tak…
Bała się,
że pewnego dnia przyjdzie i odkryje, że Claudia zniknęła. Że presja wzięła
górę, a kobieta znów zacznie uciekać. Gdyby zostawiła ją z całym tym
zamieszaniem, wszystko by przepadło. I – bogini jej świadkiem –
Claire nawet nie potrafiłaby mieć jej tego za złe.
Razjel
obiecał pomoc, pomyślała po raz wtóry. Przypomniała sobie chłód,
wzajemną bliskość i przenikliwe spojrzenie przypominających niebo oczu. Brzmiał
szczerze i naprawdę chciała mu zaufać. Potrzebowała tego, tak jak i pewności,
że istniał ktokolwiek, kto wspomógłby nie tylko ją, ale i Claudię.
Problem polegał na tym, że już raz pozwoliła sobie na impulsywne
zaufanie komuś, kto oczarował ją kilkoma uśmiechami i ckliwymi słowami, a później
omal nie doprowadził do grobu. A wtedy przecież nawet nie chodziło
o demona!
Nie była
już tą niedoświadczoną dziewczynką, która po raz pierwszy wyrwała się
spod klosza. Tylko – jak na ironie – wciąż tak się czuła.
Poczuła
chłód na skórze. Wzdrygnęła się i uniosła głowę ku zachmurzonemu
niebu. Skrzywiła się, czując wilgoć na policzkach. Zaczynało padać,
początkowo delikatnie, ale Claire nie wątpiła, że to zaledwie
kwestia czasu. Zdążyła poznać zmienną pogodę stanu Waszyngton na tyle, by wiedzieć,
że powinna spodziewać się urwania chmury.
Przyspieszyła
kroku, w pośpiechu przecinając parking. Wciąż miała dobry kwadrans do kolejnych
zajęć, ale nieszczególnie miała ochotę wziąć w nich udział. Historia
przywoływała złe wspomnienia, zwłaszcza odkąd zniknęła Issie. Większość
przerabianych ze szkolnego podręcznika tematów i tak nie robiła na niej
wrażenia, brzmiąc ubogo i wybrakowanie, skoro w samym Mieście Nocy znalazłaby
przynajmniej kilka osób, które o dziewiętnastym wieku dużo więcej w oparciu
o własne doświadczenia.
Schowała się
pod drzewem, jakby od niechcenia opierając o pień. Z tego
miejsca miała idealny widok na szkołę i przemykających uczniów.
Dookoła panowało zamieszanie, ale nie aż tak irytujące jak na co
dzień, zwłaszcza że większość spieszyła się z przejściem między salami,
chcąc zdążyć przed deszczem. Kilka osób zmierzało prosto na parking, czy
to po skończonych zajęciach, czy może jednak decydując się
na dodatkowe wolne. Claire sama miała ochotę pójść w ślady tych
drugich, choć perspektywa wycieczki przez miasto, kiedy zaczynało padać,
zdecydowanie nie należała do przyjemnych.
O bogini, może
jednak powinna poprosić kogoś o szybki kurs jazdy samochodem. To mogłoby
być zabawne, zwłaszcza że zawsze lubiła się z nowymi technologiami. Damien
wydawał się dobrym kandydatem, o ile choć na chwilę zdołałaby
odciągnąć go od Liz. Przynajmniej mogłaby zająć czymś głowę i w końcu
przestać tracić czas na mozolne przedzieranie się przez wypełnioną
śmiertelnikami metropolię.
Ciekawe,
czy Claudia ma jakieś lepsze rozwiązanie…
Wyprostowała się
niczym struna. Dlaczego w ogóle o tym myślała? Z drugiej strony,
temat wydał jej się co najmniej interesujący. Jak daleko sięgała magia…
Albo to, co wampirzyca określała tym mianem? Skoro przy ostatniej okazji z taką
swobodą dyskutowały o naturze i przemieszczających się cząsteczkach,
mogła pokusić się o bardziej złożone teorie? Mimowolnie pomyślała o Lilly
i sposobie, w jaki ta przemieszczała się z miejsca na miejsce.
W przypadku daru, teleportacja wydawała się naturalna i uzasadniona,
choć przecież sama perspektywa przenoszenia się w ten sposób nie miała
w sobie niczego normalnego – nie dla ludzkiego pojęcia świata.
Claire
zawahała się. Gdyby miała opisać dar, jak mogłaby się do tego zabrać?
Czy też mogła zrzucić wszystko na fizykę i cząsteczki? Gdyby założyła,
że te po prostu się rozpadały, zmieniały położenie i rekonstruowały
na nowo…
Zaczynam
wariować, pomyślała ponuro. Uśmiechnęła się w pozbawiony
wesołości sposób. Ale za to Claudia byłaby zadowolona.
W
zamyśleniu postukała palcami w przewieszoną przez ramię torbę. Czy takie
pytanie byłoby lepsze niż weryfikacja informacji o Salem i innych
wyszukanych w bibliotece strzępków historii o czarownicach? Och, z pewnością.
Może tym razem przynajmniej nie zostałaby wyśmiana. Ewentualnie miałaby
szansę poprawić ciotce humor, zanim zdecydowałaby się wspomnień o innych
komplikacjach i…
Huk wyrwał
ją z zamyślenia. Podskoczyła na swoim miejscu, natychmiast podrywając
głowę. Spojrzała ku niebu, niemalże spodziewając się zauważyć błyskawicę i odkryć,
że mżawka powoli rozwijała się do rozmiarów burzy, ale nic podobnego
nie miało miejsca. W zamian dziewczyna przekonała się, że dźwięk,
który początkowo uznała za huk, w rzeczywistości wciąż rozbrzmiewał,
brzmiał bardziej regularnie, jakby znajomo i… wyraźnie się zbliżał.
Rozejrzała się
po parkingu. Nie od razu zauważyła ciemny kształt, który
dosłownie przemknął przez parking. Dopiero wtedy dotarło do niej, że
patrzy na motocykl i choć do tego widoku również zdążyła przywyknąć
(na ulicach Seattle czasami widywała dziwniejsze rzeczy), zdecydowanie nie mogła
pozostać obojętna wobec tego, że pojazd nagle zwrócił się wprost ku niej.
Odskoczyła
jak oparzona. Przynajmniej próbowała, póki boleśnie nie przypomniała
sobie, że wciąż tkwiła pod drzewem. Na moment straciła oddech, kiedy
plecami uderzyła o pień. Poczuła jeszcze jak torba zsuwa jej się z ramienia,
z cichym pacnięciem lądując na ziemi.
Motocykl
skręcił w ostatniej chwili. Silnik zgasł; pojazd zahamował idealnie przed
nią, dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Claire z niedowierzaniem
obserwowała jak kierowca bez pośpiechu zdejmuje kask. Widok ujmującego
uśmiechu i pogodnych błękitnych oczu wystarczył, by jeszcze bardziej
wytrącił ją z równowagi. On chyba nie…
– Dzień
dobry, mała wiedźmo.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie nawet słowa. Czuła trzepoczące się
w piersi serce, uderzające tak szybko i gwałtownie, jakby
chciało wyrwać się na zewnątrz.
– C-co ty tutaj…?
– zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.
Uśmiech Razjela
przygasł, jakby dopiero w tamtej chwili uświadomił sobie, że był na dobrej
drodze, by wpędzić ją w stan przedzawałowy. Odłożył kas na bok,
po czym w pośpiechu stanął na nogi, dosłownie materializując się
tuż przed nią.
– Chciałem
zrobić ci niespodziankę. Rany, przepraszam – zreflektował się pospiesznie.
– Lubię efektowne wejścia.
Parsknęła
pozbawionym wesołości śmiechem. Tak, to chyba zdążyła zauważyć.
Kiedy pierwszy
szok minął, w końcu zdołała zmusić zesztywniałe ciało do współpracy. Odsunęła się
od drzewa, ledwo tylko nabrała pewności, że zdoła zrobić więcej niż
dwa kroki. Starając się ignorować bliskość demona i aury, którą wokół
siebie roztaczał, przestąpiła naprzód, uważnie mierząc wzrokiem motocykl.
– Takie? –
wykrztusiła, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie myślałam, że
ty… To znaczy…
Urwała. Nie miała
pewności, co tak naprawdę chciała mu powiedzieć.
– Cóż… Tu są
ludzie – zauważył przytomnie Razjel. – Mogłem przylecieć, ale to raczej za bardzo
wrzucałoby się w oczy.
– A to nie?
– jęknęła, dla pewności rozglądając się dookoła.
Właściwie
sama nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Z tym większą
ulgą odkryła, że poza pojedynczymi zaciekawionymi spojrzeniami, nikt tak naprawdę
ich nie obserwował. Prawda była taka, że przypadkowy facet na motorze
nie wrzucał się w oczy – nie w Seattle i nie na szkolnym
parkingu, gdzie regularnie ktoś próbował się popisywać.
Odetchnęła,
wciąż próbując się uspokoić. Na tyle, na ile było to możliwe
przy mężczyźnie, który kolejny raz pojawiał się znikąd – i to w sposób,
który mogła uznać wyłącznie za konwencjonalny.
Zacisnęła
usta. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że w nerwowym geście
przyciskała obie dłonie do piersi.
– Co tu robisz?
– zapytała wprost.
Wyczuła, że
ją obserwował. Wyglądał zadziwiająco normalnie bez skrzydeł i z nonszalanckim
uśmiechem. Kiedy na niego spojrzała, przekonała się, że trzymał jej torbę.
– Szczerze
czy dyplomatycznie?
– Nie odpowiadaj
mi pytaniem na… – Ugryzła się w język. O bogini… –
Nieważne – zadecydowała, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie chciała
wiedzieć.
Nie
musiała. Ostatnie spotkanie okazało się wystarczająco wymowne, zwłaszcza
że Razjel nawet nie próbował udawać, że kolejny raz wpadli na siebie
przypadkiem. Również tym razem nie zamierzała zmuszać go do wymyślania
historyjki o absolutnym przypadku, który nakłonił go do pojechania
akurat tą trasą i skręcenia na parking mijanego liceum.
Zadrżała, bynajmniej
nie za sprawą chłodu i deszczowej aury. Oczywiście, że to było
lepsze, niż gdyby zawędrował do domu Nessie i Gabriela, i uprzejmie
poprosił o rozmowę. Mogła przewidzieć, że będzie chciał się z nią
zobaczyć, by dokończyć temat, który zaczęli kilka dni wcześniej. Nie żeby
cokolwiek mu ułatwiała, nawet nie biorąc pod uwagę zostawienia choćby
numeru telefonu. W zamian po prostu uciekła w pośpiechu,
próbując dojść do ładu ze wszystkim, co działo się w jej głowie.
O tym, że
nieformalnie zgodziła się na układ, starała się nie myśleć.
Jakkolwiek
by jednak nie było, na pewno nie wzięłaby pod uwagę,
że Razjel wyśledzi ją akurat w liceum.
–
Porozmawiamy? – zapytał wprost demon, decydując się przerwać przeciągającą się
ciszę.
– Mam
zajęcia. – Nawet się nie zawahała. Jakby na podkreślenie jej słów,
gdzieś wewnątrz budynku rozbrzmiał dzwonek. – Powinnam…
– Nie chcesz
tutaj być.
Natychmiast
przeniosła na niego wzrok. Nie ruszył się z miejsca, po prostu
stojąc z założonymi rękoma. W garści wciąż ściskał jej torbę,
być może nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jego oczy
błyszczały figlarnie.
– Skąd ten pomysł?
– zaryzykowała po chwili zastanowienia.
– Mogę to stwierdzić
– odparł wymijająco. – Mylę się? Nie zaprotestowałaś. Zresztą wątpię,
żebyś potrzebowała dodatkowych zajęć.
– Bo twoim
zdaniem jestem inteligentna? – rzuciła bez przekonania.
Wciąż czuła się
dziwnie na samo wspomnienie tych słów. Bezpośredniość, z jaką wtedy się
do niej zwracał, onieśmielała. Claire nie przywykła do komplementów.
Och, nie takich – a tym bardziej nie do tego, by ktoś już
na wstępie uznał ją na geniusza. Jasne, Lucas czasami z tego żartował,
ale to było coś innego.
– Choćby
dlatego. – Razjel wzruszył ramionami. – Ale nie przejmuj się, nie przyszedłem
wracać do tego, o czym rozmawialiśmy ostatnim razem. Nie, jeśli nie chcesz
– poprawił się po chwili zastanowienia. – Claire… Zechcesz dotrzymać
mi towarzystwa?
Że co
proszę?!
Ale nie zapytała
o to wprost. Po prostu na niego patrzyła, przez moment mając
wrażenie, że zwracał się do niej w jakimś obcym języku.
Jednak
zaczęło padać. Nie zarejestrowała momentu, w którym deszcz przybrał
na sile, ale to nie miało znaczenia. Na chwilę wbiła wzrok w coraz
to grubsze krople, zwłaszcza że te częściowo przedarły się przez
koronę drzewa, pod którym znalazła schronienie.
Parking
opustoszał, kiedy przerwa dobiegła końca. Została sama z Razjelem, skulona
pod drzewem i aż nazbyt świadoma jego przenikliwego spojrzenia.
To, że nie miała dotrzeć na historię, nie pozostawiało żadnych
wątpliwości.
–
Towarzystwa… – powtórzyła, chcąc zyskać na czasie. – Przyjechałeś tylko po to?
– Kiedyś
musiałem, prawda? Powiedziałem ci już, jak ja to widzę.
Zacisnęła
usta.
– A przed
chwilą, że nie zamierzasz naciskać. Myślałam…
Jedno jego spojrzenie
wystarczyło, by ją uciszyć. Mimowolnie spięła się, kiedy przesunął się
w jej stronę.
– To też
prawda. Oczywiście byłoby cudownie, gdybyś mogła udzielić mi odpowiedzi już
teraz, ale… Cóż, wierzę, że mi nie ufasz. Nie masz powodów –
przyznał, starannie dobierając słowa. – Dlatego tutaj jestem. Próbuję zabrać się
do tego właściwie.
– Próbując
mnie zabić?
Puścił jej słowa
mimo uszu. Zauważyła jedynie, że wywrócił oczami.
– Dobrze
dyskutowało nam się o poezji. Pomyślałem, że mogę zabrać cię w kolejne
ciekawe miejsce – nie dawał za wygraną demon. – Jest coś, co
chciałbym ci pokazać. Jeśli dasz mi szansę, opowiem ci więcej o tym,
co mnie interesuje. To wciąż żadne zobowiązanie – dodał pospiesznie – ale może
pomoże ci podjąć decyzję.
Jego słowa
zabrzmiały uprzejmie. On sam się taki wydawał – czarujący i niezwykle
ludzki, nawet mimo charakterystycznej dla jego gatunku aury. Zwłaszcza w błękitnych
oczach nie potrafiła doszukać się niczego, co uznałaby za niepokojące.
Cóż, na pewno nie bardziej niż prowadzenie radosnej pogawędki z demonem.
W tamtej chwili przypominał jej raczej rozochoconego szczeniaka,
który za wszelką cenę próbował nakłonić ją do wspólnej zabawy.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, byleby tylko nie patrzeć mu w oczy. W zamian
spojrzała na motocykl, śledząc wzrokiem czarny lakier i każdy
najdrobniejszy szczegół. Maszyna robiła ważenie, zadziwiająco duża, zwłaszcza w zestawieniu
z jej drobną posturą. Claire mimowolnie pomyślała, że jazda czymś takim
mogłaby okazać się równie oszałamiająca, co i latanie.
– A… to? – mruknęła
bez entuzjazmu.
– Jeździłaś
kiedyś?
Coś
ścisnęło ją w gardle. Żartował sobie.
– Nie –
przyznała z westchnieniem. – Nie robiłam bardzo wielu rzeczy.
Z jakiegoś
powodu te słowa zabrzmiały gorzej niż planowała. Prawie jak zarzut, choć
przecież nie miała o nic żalu. To przynajmniej sobie wmawiała,
wcale nie czując potrzeby zaspokajania wszystkich właściwych ludziom
zachcianek. Już dawno przestała myśleć o tym, ile tak naprawdę straciła,
cale lata wychowując się pod ziemią, a jednak…
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści. Z jakiegoś powodu mogła przysiąc, że Razjel
to zauważył, ale nawet jeśli faktycznie tak było, nie dał
niczego po sobie poznać.
– Lubię
eksperymentować – wyjaśnił pogodnym tonem demon. Uświadomiła sobie, że podszedł
bliżej, stając tuż za jej plecami. Wystarczająco, by poczuła bijące
od jego ciała ciepło. – Ludzie czasami są zadziwiający. Technika również… –
Zamilkł zaledwie na krótką chwilę. – A ty? Chyba że tu też
uznajesz te same zasady, co przy poezji. Zrozumiem.
Potrząsnęła
głową. Poezja i technika rządziły się swoimi prawami, całkowicie od siebie
niezależnymi. W takim przynajmniej żyła przekonaniu, nie wyobrażając
sobie, że akurat nauka mogłaby stanąć w miejscu. Nowoczesność bywała męcząca,
kiedy próbowała nadążyć za sztuką, porażona jak często ta okazywała się
zniekształcona i bezosobowa. Z techniką sprawy miały się inaczej,
nawet jeśli czuła się nieswojo, widząc jak świat pędzi przed siebie – zbyt
głośny i jaskrawy dla kogoś, kto wolał trzymać się na uboczu.
Jakkolwiek
by jednak nie było, nauka w każdej formie okazywała się bezpieczna.
To, jak się zmieniała, miało sens. Składało się na zasady, które
dobrze znała i dzięki którym czuła się bezpieczna.
Powoli
odwróciła się, by spojrzeć na Razjela. Znów poraził ją błękit jego oczu
i to, jak bardzo demon wydawał się ludzki.
– Nie wsiądę
na to sama – zapowiedziała, decydując się postawić sprawę jasno. –
Nigdy nie prowadziłam nawet samochodu, więc…
– Nic
innego nie przyszło mi do głowy. – Poszedł do motocykla, wciąż
ściskając jej torbę. – Nie mam drugiego kasku, więc weźmiesz
mój. To i tak tylko dla zachowania pozorów – wyjaśnił, siląc się
na blady uśmiech. – Nie żebym chciał, żeby cokolwiek ci się stało.
Dlatego musisz mi obiecać, że będziesz mocno się trzymać, mała wiedźmo.
Drgnęła,
kiedy kolejny raz określił ją w ten sposób. Wciąż nie miała pewności,
co o tym myśleć.
– Nie podoba
mi się to.
Razjel
roześmiał się serdecznie. Było coś kojącego zarówno w jego uśmiechu,
jak i blasku, który pojawił się w niebieskich oczach. Wydawał się
rozluźniony, a tym bardziej nie zachowywał się w sposób,
którego spodziewałaby się po jakimkolwiek demonie.
Claire
zaklęła w duchu. Chciała zająć czymś myśli, ale zdecydowanie nie planowała
robić tego w taki sposób. Tym bardziej nie wyobrażała sobie, że kiedy
kolejny raz przyjdzie jej dyskutować z Razjelem, ten na dobry
początek zaproponuje jej wspólną przejażdżkę.
Wciąż
lepsze niż latanie. Zwłaszcza w deszczu.
Z dwojga
złego wolała to. Mimo wszystko nieufnie obserwowała zarówno demona, jak i jego plecy,
kiedy w końcu zdecydowała się zająć miejsce tuż za nim. Otoczył go
jego zapach, jako jedyny zdradzający, że w Razjelu było cokolwiek
nadnaturalnego.
Nie od razu
zdecydowała się objąć go ramionami. Wyczuła napinające się pod ubraniem
mięśnie.
Co ja robię…?
Ale na to pytanie
nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
– Świetnie.
– W głosie Razjela doszukała się przede wszystkim ulgi. To i zaczepnej
nuty, kiedy dodał: – Nie puszczaj mnie, Claire.
Nie czekając na odpowiedź, odpalił silnik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz