10 sierpnia 2021

Sto siedem

   

Ulrich

Wyprostował się niczym struna. Leana również odsunęła się na bezpieczną odległość, wyraźnie speszona. Był gotów przysiąc, że dostrzegł rumieńce na jej policzkach, zanim jasne włosy przysłoniły drobną twarz.

– Nie mówiłaś nikomu, że tutaj będziesz? – rzucił spiętym tonem.

Nie zaskoczyło go, że potrząsnęła głową. Z drugiej strony, po tym jak spotkał na progu jednego z jej bliskich (Bóg mu świadkiem, że nadal nie chciał wiedzieć, co Gabriel Licavoli robił w tym miejscu), mógł spodziewać się wszystkiego. Cholera, w końcu chodziło o wampiry. Gdyby zaczęły martwić się o kogoś dla siebie ważnego, jak nic wytropiłyby jego i Leanę choćby na sąsiedniej półkuli.

Zawahał się. Miał wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zdecydował się podnieść. Sam nie był pewien, skąd brało się to dziwne napięcie, które towarzyszyło mu, kiedy w końcu ruszył ku drzwiom. Czuł się prawie jak przyłapany na gorącym uczynku nastolatek, choć przecież ten etap miał już dawno za sobą. Z drugiej strony…

A potem uświadomił sobie, że wcale nie obawiał się zastać na progu zmartwioną Beatrycze. Och, wręcz przeciwnie.

Zwłaszcza po rozmowie z Liz z całą mocą poczuł, że ma powody do obaw. Chciał tego czy nie, wciąż trzymał się zbyt blisko łowców. Izolował się dość czasu, żeby móc z czystym sumieniem powiedzieć, że próbował odejść, ale to przecież nie działało w ten sposób. Nie z perspektywy kogoś, kto się mścił. To, że prędzej czy później sam mógłby stać się celem, wydało mu się aż nadto prawdopodobne. Już kiedyś przez to przechodził i, cholera, wydawało mu się, że był gotowy na wszystko, ale…

Tyle że teraz była tutaj Leana. Kto jak kto, ale ona nie miała z tym niczego wspólnego.

– Ulrich? – zmartwiła się.

Domyślał się, jak to musiało wyglądać z jej perspektywy. Uświadomił sobie, że dłuższą chwilę tkwił w miejscu, spoglądając w napięciu na drzwi. Kiedy zerknął na dziewczynę kątem oka, przekonał się, że wyprostowała się niczym struna. Poczuł jej obawy, równie wyraźne jak jego własne, aż przestał odróżniać, które z tych uczuć były jego, a które wciąż należały do Leany. W takich chwilach szczerze wątpił, by kiedykolwiek miał przywyknąć do łączącej ich więzi.

Dzwonek rozdzwonił się po raz kolejny, bardziej natarczywie. Może powinno go to uspokoić, zwłaszcza że tak naprawdę nie wyobrażał sobie nieśmiertelnego przeciwnika, który z jednej strony życzyłby mu źle, ale z drugiej uprzejmie czekał, aż ktoś wpuści go do środka. Gdyby po drugiej stronie znajdował się ktoś aż tak niebezpieczny, nie wystarczyłaby ani lita ściana, ani kawał stali pancernej.

Więc czemu…?

W tamtej chwili pożałował, że nie miał przy sobie broni. Początkowo uznał, że ciągłe noszenie u boku kabury zachodziłoby na paranoję, ale w tamtej chwili zmienił zdanie. Z drugiej strony, jak zareagowałaby Leana, gdyby nagle rzucił się do sypialni, by wrócić z bronią albo…?

– Ulrich, do jasnej cholery, otwórz te drzwi! Słyszałam, że jesteś w domu!

Napięcie zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło. Znajomy głos, tym ostrzejszy, gdy Jenna znów zaczęła natarczywie wciskać dzwonek, wystarczył żeby go otrzeźwić. Ulrich drgnął, w następnej chwili w końcu dopadając do drzwi. Co prawda wizyta szwagierki również nie była mu na rękę, ale ta i tak wydawała się lepsza od żądnego zemsty wampira.

Tak przynajmniej myślał, póki nie otworzył drzwi i nie podchwycił jej zagniewanego spojrzenia.

– Nareszcie! – odetchnęła, w pośpiechu wślizgując się do środka. Musiał się odsunąć, by nie oberwać. – Myślałam, że korzenie tam zapuszczę! Ja… – Urwała, po czym z uwagą zmierzyła go wzrokiem. Ulrich spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego, że dosłownie na niego skoczy, w zdecydowanie niedelikatny sposób uderzając go w pierś. – Co ty sobie wyobrażasz?

– O co ci…?

– Odezwać się raz na jakiś czas to za dużo, prawda? Ja nie… – Potrząsnęła głową. – Nieważne. Po prostu… nieważne.

Jenna wycofała się, zupełnie jakby dopiero w tamtej chwili uświadomiła sobie, co robi. Ciemne włosy zafalowały wokół jej twarzy, kiedy zrobiła krok w tył. Oparła się o drzwi, zupełnie jakby chciała osłonić je własnym ciałem. Wydawała się spięta i zawstydzona, choć nie potrafił stwierdzić, skąd brało się to zachowanie. Przez chwilę miała ochotę o to zapytać, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. To był jeden z tych momentów, w których zdecydowanie wolał nie prowokować tej kobiety.

Stali w ciszy, ale to wydało mu się właściwe. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że Jenna powoli zaczęła się uspokajać. Co prawda to nie wyjaśniało, co tutaj robiła, ale…

A potem jej spojrzenie powędrowało w głąb mieszkania. Natychmiast podążył za jej spojrzeniem, by podchwycić wyraźnie zmartwione oczy wciąż siedzącej na kanapie Leany.

Cholera.

– Masz gościa. Rany, przepraszam – zreflektowała się pośpiesznie Jenna. Wyprostowała się niczym struna, momentalnie biorąc w garść. Nawet jeśli wciąż była poruszona, nie dała tego po sobie poznać. – W takim razie wybaczcie najście, ale… Hm, nie znamy się.

Cholera, cholera…, pomyślał po raz wtóry. Na nic więcej nie było go stać. Gdyby w ogóle wiedziała, że właśnie się myliła… Ale nie wyobrażał sobie sensownego wytłumaczenia tego, co dla niego samego było pod każdym kątem zawiłe. Nie sądził zresztą, żeby Jenna ot tak przyjęła do wiadomości, że ma przed sobą pół-wampirzycę, której z taką niechęcią pomogła, a która ostatecznie wcale pół-wampirzycą wcale nie było.

Czuł, że powinien coś powiedzieć. Otworzył usta, ale nie zdobył się na żadne słowo. Szukał sensownego wyjaśnienia, chociażby wymówki, ale…

– Anabelle. Mam na imię Ana.

Uniósł brwi. W oszołomieniu spojrzał na Leanę, kiedy ta jak gdyby nigdy nic poderwała się do pionu. Wyczuł jej lęk, choć ten równie dobrze mógł należeć do niego. Na pewno nie dostrzegł go w pewnym spojrzeniu i olśniewającym uśmiechu, którym dziewczyna nagle zdecydowała się obdarować Jennę.

Tkwił w bezruchu, w oszołomieniu obserwując rozwój wypadków. Leana nawet się nie zawahała, w kilku krokach pokonując dzieląca ją od przedpokoju odległość. Zachęcająco wyciągnęła przed siebie rękę, która ostatecznie została uściśnięta. Wyraźnie dostrzegł nieufność w spojrzeniu Jenny, jakby ta spodziewała się, że w temperaturze albo samym uścisku dziewczyny doszuka się czegoś… nie do końca ludzkiego.

– Jenna – wykrztusiła z opóźnieniem. Ulrich nie przypominał sobie, kiedy cokolwiek aż do tego stopnia wytrąciło tę kobietę z równowagi. – Chyba… nie miałyśmy okazji. Źle to wypadło, ale…

– W porządku. Hm… – Wciąż uśmiechając się w ujmujący, uprzejmy sposób, Leana odwróciła się na pięcie. – Zostawię was samych. Albo mogę wyjść, jeśli zajdzie taka potrzeba – dodała i to wystarczyło, żeby Ulrich zapragnął zaprotestować.

– Nie, nie. Przyszłam na chwilę. Nie chciałam wam przeszkadzać ani nic takiego, ale akurat byłam w pobliżu… – Jenna wzruszyła ramionami. – Chciałam się tylko przywitać.

Wiedział, że to nie tak. Wychwycił to po jej spojrzeniu i wcześniejszym zachowaniu. Już samo to, że tutaj była, wydawało się mówić samo za siebie. W większości przypadków mijali się z Jenną od… Och, tak naprawdę od śmierci Laryssy. Mijali się, bo tak było wygodniej, jedynie od święta udając, że mieli ze sobą coś wspólnego. Tak przynajmniej zakładał, choć to bynajmniej nie zmieniało najważniejszej kwestii: tego, że wciąż się o nią martwił. I to najpewniej ze wzajemnością.

Odchrząknął. Poczuł się dziwnie, choć sam nie był pewien, co zaskoczyło go bardziej: wizyta Jenny czy może to, że Leana w którymś momencie nauczyła się tak wprawnie kłamać.

– Nie chcesz wpaść chociaż na kawę? Już jedliśmy, więc nie zaproponuję ci obiadu, ale…

– Obejdzie się. Ale jeśli bardzo ci zależy, możesz odprowadzić mnie do samochodu.

Tak naprawdę nie czekała na odpowiedź. Zdążył jeszcze wymienić przepraszające spojrzenie z Leaną, po czym w pośpiechu podążył za Jenną, kiedy ta tak po prostu wyszła na korytarz. Zatrzymała się przy schodach, oparta o barierkę. Mowa jej ciała aż nazbyt wyraźnie zasugerowała mu, że wcale nie potrzebowała eskorty.

Z wahaniem podszedł bliżej. Wciąż miał mętlik w głowie, zaś świadomość tego, że nie tak dawno rozmawiał w tym samym miejscu z nieśmiertelnym, niczego nie ułatwiała. Jeśli dodać do tego wszystkiego to nagłe napięcie i pojawienie się Jenny…

– Co tutaj robisz? – zapytał wprost. Skrzywił się, aż nazbyt świadom jak źle to zabrzmiało. – To znaczy…

– A jak ci się wydaje? – Zmierzyła go wzrokiem. Jej oczy wydawały się nienaturalnie wręcz duże. – Nie uwierzę, że muszę ci tłumaczyć, co się ostatnio dzieje. Nawet ja słyszałam, więc… – Potrząsnęła głową, nagle sfrustrowana. – Wplątujesz się w coś, wciągasz mnie w to, a potem oczywiście myślisz. Teraz z kolei to i ja… Niech cię szlag, Ulrich!

Zesztywniał. Potrzebował dłuższej chwili, by wszystko wskoczyło na swoje miejsce, dając mu pełen obraz sytuacji. Otworzył i zaraz zamknął usta, przez chwilę zdolny wyłącznie wpatrywać się w Jennę.

– O rany… – wyrwało mu się.

– I tylko to masz mi do powiedzenia?

Spojrzała na niego wrogo, kiedy podszedł bliżej, ale przynajmniej nie próbowała go powstrzymywać. Dopiero gdy instynktownie położył dłoń na jej ramieniu, uświadomił sobie, jak bardzo musiała być spięta.

– Ile słyszałaś? Myślałem, że już się w to nie mieszasz. – Zawahał się, zwłaszcza że w odpowiedzi na te słowa Jenna się wzdrygnęła. – Gdybym wiedział, odezwałbym się wcześniej, ale…

– Gdybyś wiedział? I tylko tyle? – parsknęła, nie kryjąc goryczy. – To wcale nie tak, że ostatnim razem zostawiałam cię z wampirzycą…

– W połowie. I ona wcale nie… Och, zresztą nieważne! – jęknął, w ostatniej chwili powstrzymując się przed podniesieniem głosu. – Nie musisz się martwić, chyba że… – Urwał, nagle coś sobie uświadamiając. – Nie miałaś problemu z mojego powodu?

– Nie. Po prostu się martwiłam.

Zabrzmiała szczerze, choć zarazem nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie mówiła mu czegoś innego. Nie miał Jenny za głupią, ale w ostatnim czasie, gdy wszystko wydawało się ze sobą mieszać, nie był już pewien niczego. Wiedział, że zawsze trzymała się jak najdalej od wszystkiego, co tyczyło się łowców, zresztą nie bez powodu nie angażował ją w nic więcej po tym, jak już pomogła Leanie, ale mimo wszystko…

– Przepraszam – wymamrotał. – Mogłem dać ci znać. Myślałem po prostu…

– W porządku. Mówiła już, że chciałam się tylko upewnić. – Wzruszyła ramionami. Zanim zdążył zareagować, już była na schodach. – Nie przeszkadzam, skoro masz gościa. Ale następnym razem bądź taki dobry i odezwij się do mnie wcześniej niż z życzeniami na święta, co?

Przez chwilę zachowywała się tak, jak to zapamiętał. To była Jenna, którą znał – nieco złośliwa, zwłaszcza gdy po raz wtóry wypominała mu sposób, w jaki zaniedbywał rodzinę. Ta sama, która bez wahania rzuciłaby wszystko i przyjechała, gdyby w środku nocy dał jej znać, że potrzebuje pomocy.

Możliwe, że popełnił błąd. Chciał ją chronić, a przynajmniej to sobie powtarzał, ale z perspektywy czasu zostawienie jej bez jakichkolwiek informacji wydawało się niewłaściwe. Co sam by pomyślał, gdyby skontaktowała się z nim tylko po to, by wkrótce po tym przestać się odzywać? Jeśli do tego wszystkiego dotarły do niej krążące między łowcami plotki…

– Uważaj na siebie – rzucił pod wpływem impulsu.

Nie sądził, że zdoła go usłyszeć, a jednak musiała, skoro nagle postanowiła się zatrzymać. Choć była już niemal piętro niżej, przystanęła i obejrzała się przez ramię. Na jej ustach pojawił się blady uśmiech.

– Ty również.

   

Cassandra

Nie sądziła, że można przywyknąć do krzyku. Tym bardziej nie przypuszczała, że kiedykolwiek słuchanie go przestanie kojarzyć jej się wyłącznie z nieuniknionym bólem głowy, a jednak gdy ten nagle się urwał, a skulone na ziemi ciało znieruchomiało, poczuła się… rozczarowana.

Przekrzywiła głowę, jakby spojrzenie na swoje „dzieło” pod innym kątem, mogło cokolwiek zmienić. Jakaś jej cząstka wyrywała się, by posmakować zbierającej się na posadzce krwi, ale Cassandra stanowczo sobie tego odmówiła. Na dłuższą metę możliwość odpłacenia się za wszystko, co ją spotkało, brzmiała kusząco, ale nic ponadto. Nie zamierzała zbrukać się w ten sposób.

– Skończyłaś już, ptaszyno?

Natychmiast się odwróciła. Rozluźniła się na widok obserwującego ją z progu, nonszalancko opartego o framugę Jaquesa. Spróbowała wysilić się na uśmiech, próbując choć częściowo podzielić bijący od jego tonu entuzjazm, ale przyszło jej to z trudem.

Jakby w ogóle mogła uśmiechać się w tej sytuacji! Co prawda gdzieś w tym wszystkim czuła satysfakcję, ale ta bardziej przypominała poczucie spełnionego obowiązku albo… Och, nie tak. Cassie uświadomiła sobie, że to coś więcej. Tak naprawdę w grę wchodziło silne poczucie sprawiedliwości, którą mogła w końcu wyegzekwować.

Dostali to, na co zasłużyli. Coś w tej myśli podziałało na nią kojąco.

– Raczej niczego więcej z niego nie wyciągnę.

– Hm… – Jaques wyprostował się, po czym bez pośpiechu ruszył w jej stronę. Była pewna, że pomyślał o krwi, ale jak długo nie próbował tego sugerować, mogła zignorować ten fakt. – Tak… Tak, zdecydowanie – mruknął, z zaciekawieniem spoglądając na nieruchomy kształt za jej plecami. W jego oczach pojawił się niepokojący błysk. – Nie spodziewałem się po tobie czegoś takiego.

– Mówiłeś, że jest dla mnie – przypomniała, mimowolnie się spinając. Kiedy emocje zaczęły opadać, Cassandra w końcu dopuściła do siebie niepokój. Czyżby jednak zrobiła coś nie tak? Sama myśl o takiej możliwości sprawiła, że jej serce zabiło szybciej. Nie chciała go zdenerwować. Tym bardziej nie chciała, żeby znów ją ukarał, ale… – Mogłam z nim zrobić, co zechcę… Mogłam, prawda?

W tamtej chwili jej głos zabrzmiał błagalnie i niemalże żałośnie, ale nie dbała o to. Rozszerzonymi oczyma spojrzała na Jaquesa, zwłaszcza że ten wciąż przypatrywał jej się z uwagą. Zesztywniała, kiedy wyciągnął dłoń ku jej twarzy, nie uspokojona nawet tym, że jego dotyk okazał się delikatny, niemalże troskliwy.

– Ależ tak. Nie zrobiłaś niczego złego – zapewnił po chwili, która z perspektywy Cassandry wydawała ciągnąć się w nieskończoność. – Ale zaskoczyłaś mnie… Zwłaszcza gdy wyłupiłaś mu oczy – wyszeptał jej wprost do ucha.

Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa Cassandry. Instynktownie się wycofała, bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Na pacach wciąż miała krew i nie tylko, ale to wydało jej się najmniej istotne. To, o czym wspominał Jaques, również nie wydawało się aż takie dziwne i szokujące. Już nie, choć pewnie powinna być przerażona.

Tak naprawdę jak przez mgłę pamiętała moment, w którym puściły jej nerwy. Nie potrafiła przywołać wielu szczegółów, zupełnie jakby umysł doszedł do wniosku, że te nie mają znaczenia. Nie potrafiła przywołać szczegółów wyglądu swojej ofiary, może pomijając to, że miała do czynienia z mężczyzną. Och, no i chyba był niewiele starszy od niej, w gruncie rzeczy pozostając kolejnym dzieciakiem, tak jak wielu tych, którzy przewinęli się przez zastępy łowców. Kolejny głupek, któremu wydawało się, że odegra bohatera, a może po prostu uda mu się zaspokoić ciekawość. Nie żeby w ogóle ich intencje miały dla niej jakiekolwiek znaczenie.

Tak czy siak, Cassandra całkowicie wyrzuciła z pamięci jego wygląd. Przez to czuła się trochę tak, jakby bawiła się z kukiełką, która tak naprawdę nie miała niczego do powiedzenia, jeśli chodziło o sposób, w jaki przyszło mu spędzić kilka ostatnich godzin życia. Przynajmniej wydawało jej się, że minęło sporo czasu – może całe godziny, choć te równie dobrze mogły okazać się co najwyżej kwadransem.

Czuła ponurą satysfakcję, mogąc zmusić go do tego, żeby zaczął krzyczeć. Gdyby zechciała, mogłaby go pokąsać, ale nie zamierzała się do tego zniżyć. Istniały inne sposoby, zwłaszcza że ludzkie ciało okazało się nad wyraz kruche w zestawieniu z jej siłą. I choć Cassandra zdawała sobie sprawę, że w porównaniu z innymi nieśmiertelnymi, sama była niczym marny człowiek, możliwości płynące z trwania na krawędzi w zupełności jej wystarczyły.

I oczy… Co było nie tak z jego oczami…?

Wzdrygnęła się. Poderwała głowę, by móc spojrzeć w ciemne tęczówki wpatrzonego w nią Jaquesa. Czuła, że śledził każdy jej ruchu, każdy gest i… myśl. Wyraźnie czuła jego mentalną obecność, ale ta wydawała się właściwa, tak jak i dotyk znajomych dłoni, które nagle wylądowały na biodrach Cassandry.

– Więc? – rzucił hipnotyzującym, słodkim niczym miód głosem. – Co było nie tak z jego oczami?

Nie miała ochoty odpowiadać na to pytanie. W pierwszej chwili zapragnęła powiedzieć, że nie ma pojęcia, ale prawie natychmiast uświadomiła sobie, że to kłamstwo. Tak przynajmniej jej się wydawało, ale to przeczucie wystarczyło, żeby zdecydowała się powstrzymać. Jaques pozostawał ostatnią osobą, którą chciała prowokować.

– Sposób, w jaki na mnie patrzył – powiedziała wprost i wtedy uświadomiła sobie, że tak było w istocie. Przez chwilę niemalże czuła na sobie tamto spojrzenie. – Wydał mi się… znajomy.

– Znajomy? – drążył wampir.

Skinęła głową.

– Mam wrażenie, że go spotkałam. Że był tam wtedy, gdy ja… – Potrząsnęła głową. Jak przez mgłę pamiętała wizyty w siedzibie łowców. Ile z tego sobie dopowiedziała? Ile z tego…? – Nawet jeśli nie, nie chciałam żeby się na mnie patrzył.

Znów poczuła się niemalże jak dziecko, nieudolnie próbujące wytłumaczyć opiekunowi logikę własnego zachowania. Brakowało tylko, żeby zaczęła go błagać o zrozumienie! Sęk w tym, że naprawdę go potrzebowała – tego, żeby Jaques nie stanął na drodze żadnej z podejmowanych przez nią akcji, zwłaszcza że sam wydawał się ją do nich zachęcać. Skoro zemsta była słuszna…

Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że w odpowiedzi wampir się roześmieje. Zabrzmiało to niemalże serdecznie, wręcz groteskowo, skoro wciąż stali nad pozbawionym oczu, powoli wykrwawiającym się ciałem.

– Ach… Odszukanie cię było najlepszym, na co mogłem się zdecydować, Cassandro – oznajmił, bezceremonialnie przygarniając ją do siebie.

Zesztywniała, gdy jego usta znów znalazły się niebezpiecznie blisko jej własnych. Zanim zdążyła się zastanowić, a tym bardziej przeanalizować jego słowa, wargi Jaquesa musnęły jej własne. To był krótki pocałunek, ale okazał się bardziej treściwy niż cokolwiek innego, czego mogłaby oczekiwać. Co więcej sprawił, że z całą mocą poczuła, że powstępowała właściwie. Nie potępiał jej, nie zamierzał ukarać – wręcz przeciwnie, choć wciąż nie potrafiła jednoznacznie określić intencji, którymi się kierował.

To było tak, jakby po tym wszystkim w końcu znalazła się na właściwym torze. Nie potrzebowała niczego więcej, przynajmniej do czasu, aż mogłaby okazać się przydatna dla kogoś innego – w tym być może i samej królowej.

– Wszystko w swoim czasie. Na razie możesz pomyśleć o sobie – zapewnił Jaques, przy okazji uświadamiając Cassandrze, że wciąż miał dostęp do jej myśli. – Zresztą to nasz wspólny cel.

– Wspólny… – powtórzyła i wtedy stało się to dla niej jasne. – To też twoja zemsta – wyszeptała i coś w tej myśli sprawiło, że poczuła się lepiej. – Ale czy w takim razie ja…

– Nie przejmuj się. Obserwowanie, jak nabierasz pewności siebie, w zupełności mi wystarczy – uciął nim zdążyła w pełni sformułować myśl. – Ja nie potrzebuję ofiar. Ale za to z chęcią dopadnę dla ciebie każdego, kogo sobie zażyczysz.

Skinęła głową. Tak, dokładnie to jej obiecał, chociaż początkowo nie potrafiła wskazać, kogo tak naprawdę chciała zobaczyć w tym pokoju. Ci wszyscy ludzie… Bliżej nieokreślone twarz, pozbawione imion i większego znaczenia. „Skrzywdzili mnie łowcy” – tylko tyle potrafiła stwierdzić.

Tyle że to też nie była prawda, Cassandra zaś czuła, że pozbywanie się przypadkowych osób prowadziło donikąd. To nie była zemsta, której tak naprawdę potrzebowała.

– Ja… Jest coś, o co chciałabym prosić – wyrzuciła pod wpływem impulsu. – Miejsce, do którego chciałabym pójść – dodała, nie dając sobie czasu na wahania.

W pokoju zapadła wymowna, pełna napięcia cisza – tylko na kilka sekund, bo…

– Mów dalej, ptaszyno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa