
To była jedna z najdziwniejszych
rozmów, jakie przyszło mu przeprowadzić. Słuchał Leany w ciszy, początkowo
traktując jej opowieść jak bajkę. Tak było prościej, przynajmniej do pewnego
stopnia – udawać, że wszystko sprowadzało się co najwyżej do zmyślonej
historii, która nie miała racji bytu w rzeczywistym świecie. Sęk w tym,
że takie rozwiązanie na dłuższą metę prowadziło donikąd i Ulrich doskonale
dawał sobie z tego sprawę.
Nie miał
pewności czy to szok, czy coś innego, ale wyraźnie wyczuł zmianę w Leanie.
Wydawała się spokojniejsza, bardziej opanowana i pewna swoich słów.
Zupełnie inna niż ta wystraszona dziewczyna, którą zgarnął z ulicy, kiedy
uciekała przed zagrożeniem, z którego sama nie do końca zdawała sobie
sprawę. Co prawda na swój sposób nadal przypominała mu dziecko, na dodatek
takie, które pragnął chronić, ale wrażenie to okazało się o wiele słabsze
niż początkowo. Tyle wystarczyło, żeby wyrzuty sumienia wróciły i to ze
zdwojoną siłą.
Zostawił
ją. Tak po prostu spanikował, przez długie tygodnie wmawiając sobie, że oboje
potrzebowali czasu. Ta myśl nie dawała mu spokoju, dając się we znaki coraz
bardziej i bardziej, w miarę jak zaczynało do niego docierać, że
przez czas, który jej unikał, zdążyło zmienić się o wiele. Może i wciąż
była słodka, delikatna i zdecydowanie zbyt ufna, ale zdążyła
zaaklimatyzować się wystarczająco, by radzić sobie z otaczającym ją
światem. Na tyle, na ile było to możliwe.
Cóż,
przynajmniej pewne rzeczy w końcu stały się dla niego jasne. Ktoś, kto
wychował się dobrych kilka wieków temu, musiał mieć swoje dziwactwa. Zaczynając
od tego, dlaczego wystarczyła chwila nieuwagi, by ta drobna dziewczyna zaczęła
rwać się do sprzątania mieszkania, tak jak na dobrą gospodynię przystało.
Nie
zarejestrował, kiedy zajechali pod adres, przy którym mieściło się jego
mieszkanie. Żadne z nich nie wysiadło, zupełnie jakby siedzenie w samochodzie
i prowadzenie takich rozmów, było najnormalniejszym na świecie
sposobem spędzania wolnego czasu. Ulrich w końcu mógł sobie pozwolić na
bezkarne obserwowanie Leany, nie obawiając się przy tym, że w którymś
momencie usłyszy coś, przez co rozbije samochód. W gruncie rzeczy w którejś
chwili przestał zwracać uwagę na to, że wciąż miał przed sobą kierownicę.
Więc miała
na imię Leana, żyła zdecydowanie zbyt dawno temu i umarła młodo, zabrana
przez byt, który nazywali Ciemnością. Z powodów, których nigdy nie
poznała, choć wraz z krewnymi określała to mianem rodzinnej klątwy.
Jakkolwiek przerażająco i nadzwyczajnie by to nie brzmiało, wszystkie
odchodziły zbyt wcześnie, z różnych przyczyn – i to tylko po to, żeby
przez wieki trwać w miejscu, o którym mówiły między tu a teraz.
Wszystkie piękne, jasnowłose, niebieskookie… Niczym według jakiegoś odgórnie
ustalonego wzorca, którego natura nie odważyła się złamać. To zdecydowanie
brzmiało niczym fantastyczna historia, choć myślenie o tym w ten
sposób nie zmieniało najważniejszego: że Ulrich miał okazję ujrzeć pewne rzeczy
na własne oczy.
Kiedyś
pomyślałby o tym jak o śnie. Obawiał się jednak, że miał zbyt małą wyobraźnię
na to, żeby wymyślić coś takiego.
Leana
mówiła o tym ze spokojem, jakby właśnie streszczała mu życie kogoś innego.
Nie wyglądała na zmartwioną, zniesmaczoną czy jakkolwiek przerażoną, chociaż
widział jak spinała się za każdym razem, gdy wspominała o Ciemności. Jej
słowa brzmiały swobodnie, niczym relacja z życia, które tak naprawdę nie
wyróżniało niczym szczególnym. Kilkukrotnie wspomniała o Londynie, o siostrach,
matce i ludzkim życiu („Pierwszym, które miałam” – jak sama je
określiła.), ale im dłużej słuchał jej Ulrich, tym wyraźniej czuł jak zdawkowe
to były wzmianki.
– Coś jest
nie tak? – zmartwiła się w pewnym momencie, nagle przerywając wcześniejszą
wypowiedź.
Spojrzał na
nią w roztargnieniu. Zamrugał nieco nieprzytomnie, początkowo sam niepewny,
o co go pytała. Potrząsnął głową, ale zmartwienie nie zniknęło z jasnych
oczu obserwującej go Leany.
– Tak się
tylko zastanawiam…
– Co
takiego? – nie dawała za wygraną. – Mam wrażenie, że znowu powiedziałam coś
niewłaściwego. Przepraszam.
Przestań
ciągle przepraszać!
Ale darował
sobie wypowiedzenie tej uwagi na głos. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie
odebrałaby tego właściwie, niezależnie od jego intencji. Wydawała się zbyt
delikatna i uległa, choć może nie powinno go to dziwić. Sądząc po
sposobie, w jaki wypowiadała się o czasach sobie właściwych, rola
kobiety schodziła gdzieś na dalszy plan, sprowadzając do bycia przede wszystkim
idealną, wspierającą męża żoną.
– Ja tylko…
– Odetchnął. Chwilę jeszcze szukał odpowiednych słów, nim ostatecznie zdecydował
się ująć sprawy tak jasno, jak tylko było to możliwe: – Wciąż mam wrażenie, że
opowiadasz mi o wszystkim tak, jakby nie dotyczyło ciebie. Mam na myśli…
– Och.
Natychmiast
zamilkł. Zupełnie jakby w tym jednym słowie i spojrzeniu, którym go
obdarowała, kryły się wszystkie odpowiedzi. Z całą mocą poczuł, że trafił w sedno,
chociaż wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej.
Leana
milczała dłuższą chwilę, z uporem spoglądając na swoje splecione dłonie.
Miał wrażenie, że minęła całą wieczność, nim zdecydowała się odpowiedzieć.
– Szczerze
mówiąc… tak się czuję. Umarłam wtedy – oznajmiła bez ogródek. – I na
bardzo długo zapomniałam jak do tego doszło. Za jego sprawą, tak sądzę. –
Wysiliła się na blady uśmiech. – To już prawie jak przejaw litości. Odebrał nam
wspomnienia, które mogły okazać się bolesne. Światem, który znałam bardzo
długo, stało się między tu a teraz. – Przekrzywiła głowę. Jasne włosy
przysłoniły jej policzki. – Kiedy odszedł, wspomnienia wróciły, ale… to wciąż
jak sen. Wspominam swoje pierwsze życie, ale mam wrażenie, że należało do kogoś
innego, tak jak powiedziałeś. Czuję się… jak ktoś zupełnie inny, ale naprawdę
mi z tym dobrze.
Nie dodała
niczego więcej. Nie wypytywała, choć przez moment Ulrich obawiał się, że po tym
wyznaniu zmiesza się, chcąc jak najszybciej upewnić, że jej słowa zabrzmiały
właściwie. Nic podobnego jednak nie miało miejsca, a Leana po prostu
siedziała rozluźniona i wciąż zamyślana.
Nie zapytał
o to, w jaki sposób Ciemność zabrała
ją do siebie. Tego jednego nie chciał wiedzieć.
– Ehm…
Chodźmy do środka – zaproponował, wzdrygając się i jak gdyby nigdy nic
zmieniając temat. – Dawno nie robiłem zakupów, ale powinienem mieć coś do
picia.
– Sama
poszukam – zapowiedziała, pośpiesznie wypinając się z pasów.
Nie
zaprotestował. Nie odezwał się nawet słowem również wtedy, kiedy zniknęła w głębi
jego mieszkania, zachowując się tak swobodnie, jakby należało do niej. I,
cholera, to również wydało mu się właściwe. Nie skomentował tego nawet słowem,
wręcz czując się tak, jakby w ułamku sekundy wszystko wróciło do normy.
Prawda była taka, że mu jej brakowało – pełnej energii, jakimś cudem będącej w stanie
odnaleźć się w chaosie, którym się otaczał.
Zsunął z ramion
kurtkę, by móc zostawić ją na oparciu sofy. Nie żeby dodatkowa porzucona rzecz robiła
różnicę we wszechobecnym bałaganie. Przez moment poczuł się zmieszany tym, do
jakiego stanu doprowadził mieszkanie, zwłaszcza gdy zauważył jak brwi Leany
wędrują ku górze.
– Rany,
rany… Jak ty sobie beze mnie radziłeś? – zapytała z zaskakującą wręcz
bezpośredniością.
Ulrich
uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób.
– Nie
radziłem.
Uświadomił
sobie, że taka była prawa. I, cholera, nie chodziło tylko o Leanę. Odwykł
już od towarzystwa jakiejkolwiek kobiety… Ba! Kogokolwiek. Lata samotnego
mieszkania zrobiły swoje. I choć taki stan rzeczy na swój sposób okazał
się bardzo wygodny, coś w powrocie dziewczyny pozwoliło mu się rozluźnić.
Nie miało znaczenia, że była tutaj tylko na chwilę.
W pierwszym
odruchu chciał zaprotestować, kiedy Leana już na wstępie zniknęła w części
kuchennej, bynajmniej niezrażona tym, że musiała doprowadzić ją do porządku.
Ostatecznie jedno spojrzenie błękitnych, przenikliwych oczu wystarczyło, żeby
Ulrich zdecydował się wycofać. Okej, w porządku, najpewniej wiedziała, co
robiła. Może powinien do tego przywyknąć, nawet jeśli po raz kolejny wprawiała
go tym zachowaniem w osłupienie. Nie chciał, żeby to wyglądało w ten
sposób. Tym bardziej nie wyobrażał sobie postrzegania jej jako pomocy domowej,
nawet jeśli samej zainteresowanej już wcześniej to nie przeszkadzało. To był
ten moment, w którym najwyraźniej musiał postarać się na przyszłość.
Przyszłość,
powtórzył w myślach. Przyjęcie do wiadomości, że jeszcze kiedyś miałaby
tutaj wrócić, przyszło mu naturalnie.
– Mogę
zrobić… cokolwiek? – zaryzykował, momentalnie ściągając na siebie spojrzenie
Leany.
– Hm… –
Przechyliła głowę. Wyglądała uroczo i niewinne, zwłaszcza z burzą
jasnych loków, które przysłoniły jej twarz. – Potrzebowałabym trochę miejsca,
jeśli mamy później w spokoju usiąść. Tak tylko mówię.
– No jasne.
Zostawił
Leanę samą, woląc nie wtrącać się w to, co robiła w kuchni. W zamian
skupił się na zgarnięciu zasłaniających niewielki stolik papierów, nie
zawracając sobie głowy segregowaniem ich na jakieś konkretne kategorie. Wystarczyło,
że wiedział, co znajdowało się w najświeższych. Nie bez powodu chciał
pomówić z Liz o zaginięciach, nie chcąc wyobrażać sobie, że następnym
razem miałby otworzyć teczkę z jej zdjęciem. Już i tak dręczyła go
myśl o tym, że nadal miał gdzieś cały plik papierów, które wiązały się z wydarzeniami
sprzed kilku miesięcy – na temat śmierci Emmy, rzekomego odejścia Nicka i Niny,
pożaru rodzinnego domu Evansów…
Potrząsnął
głową, chcąc jak najszybciej odrzucić od siebie niechciane myśli. Sądził, że
przez lata przywyknął do obecności dokumentów, które stanowiły ni mniej, ni
więcej, ale zapis cudzych nieszczęść. Jakkolwiek okropnie by to nie brzmiało, z czasem
dało się znieczulić nawet na to. Kiedy obracało się wokół licznych zgonów,
śmierć przestawała robić wrażenie. Cóż, przynajmniej w większości
przypadków, bo sprawy znacznie się komplikowało, kiedy ofiary przestawały być
po prostu przypadkowymi nazwiskami, które figurowały w aktach.
Na niektóre
rzeczy najwyraźniej nie dało się uodpornić. Zdążył się już o tym przekonać
i to więcej razy, aniżeli mógł sobie tego życzyć.
Niedbałym
ruchem wrzucił papiery do teczki. Podejrzewał, że upychanie zbędnych rzeczy po
kątach nie do końca sprowadzało się do pojęcia „sprzątania”, które praktykowała
Leana, ale na tę chwilę musiało wystarczyć. Przyszło mu to najzupełniej
naturalnie, prawie jak wtedy, gdy dzielił się obowiązkami z Laryssą.
Jej
dokumenty też były gdzieś w mieszkaniu. O wiele więcej, aniżeli
chciałby jeszcze kiedykolwiek zobaczyć, ale…
Tyle że o tym
Ulrich nie chciał myśleć. Nie dzisiaj.
Nigdy
więcej.
– Ta dam!
Leana
wyglądała na wyjątkowo z siebie zadowoloną. Uśmiechała się radośnie, o wiele
bardziej niewinnie niż wcześniej. Zupełnie jakby ta dziwna rozmowa, którą
odbyli w samochodzie, nie miała racji bytu. W tamtej chwili łatwo
było uwierzyć w to, co w zasadzie nie tak bardzo mijało się z prawdą:
że byli dwójką darzących się sympatią, pragnących miło spędzić czas ludzi.
Ulrich
spojrzał na nią z zaciekawieniem, kiedy z wprawą ustawiła na stoliku
dwa parujące talerze. Nie miał czasu zrobić zakupów, ale to najwyraźniej nie
przeszkodziło jej w wydobyciu z kuchennych szafek wystarczającej
ilości potrzebnych składników. Co więcej, najwyraźniej należała do osób, które
potrafiły zrobić coś z niczego, choć nie sądził, że wciąż miał u siebie
coś więcej, aniżeli materiał na kilka ubogich kanapek. Dużo prościej było żywić
się na mieście.
– Miałaś
szukać czegoś do picia – zauważył zaczepnym tonem, ale doczekał się wyłącznie
kolejnego z jej ujmujących uśmiechów.
– Nie
powstrzymywałeś mnie za bardzo.
– Bo nie
wyglądałaś, jakbyś zamierzała odpuścić – stwierdził z przekonaniem. – Nie
żebym narzekał…
– Ale?
Potrząsnął
głową. Zadziwiała go, to pewne. Co więcej, choć nie powiedział tego na głos,
znów uderzyło go, jak bardzo za nią tęsknił. W tamtej chwili nie myślał o tym,
co mogło okazać się jakkolwiek dziwne czy nadnaturalne. Wystarczyło, że miał
przed sobą Leanę – tak ludzko, jak tylko było to możliwe.
– Nie ma „ale”
– zapewnił i uświadomił sobie, że to prawda. – W zasadzie… to miłe.
Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem czułem się w ten sposób.
Zauważył,
że jej brwi powędrowały ku górze. Spojrzała na niego w nieco dziwny,
zdradzający wątpliwości sposób. Pojął, że najpewniej powiedział za dużo, ale zdecydował
się tego nie komentować. Zresztą nawet gdyby zaczęła pytać, miałaby do tego
prawo, zwłaszcza po tym jak sam wyciągnął od niej odpowiedzi.
Nie sądził,
że jeszcze kiedykolwiek przyjdzie mu doświadczać czegoś takiego. Oczywiście,
było inaczej niż podczas wspólnych posiłków z Laryssą, ale to i tak
na moment wytrąciło Ulricha z równowagi. Ten spokój, normalność. Możliwe,
że wyczuwał to w niej od samego początku, już w chwili, w której
spojrzała na niego tymi wystraszonymi oczami, nagle wbiegając tuż pod pędzący
samochód. Co prawda mógł właśnie oszukiwać samego siebie, ale nie dbał o to.
Liczyło się, że nie żałował decyzji o przyjęciu tej dziewczyny pod swój
dach.
Zjedli w ciszy,
ale i to okazało się miłą odmianą. Wywrócił oczami, obserwując jak Leana
zbiera naczynia, ale nie skomentował tego nawet słowem. Był pewien, że naskoczyłaby
na niego, gdyby tylko zaoferował pomoc. Czuł, że powinni nad tym popracować,
ale nie sądził, żeby zmienienie przekonań kogoś, kto przywykł do zupełnie innej
rzeczywistości, miało być takie proste.
Zostawił
Leanę w kuchni, pozwalając jej zając się zmywaniem. Kroki skierował wprost
do niewielkiej sypialni, chcąc chociaż trochę doprowadzić ją do porządku. Jak
znał tę dziewczynę, chwila nieuwagi wystarczyłaby, żeby spróbowała sprzątnąć całe
mieszkanie, a na to nie zamierzał pozwolić. Co więcej, było coś kojącego w myśli,
że w drugim pomieszczeniu znajdowała się inna osoba. Dawała mu rodzaj
spokoju, którego nie zaznał od bardzo dawna.
Mógłbyś
to mieć od dawna, gdybyś nie był taki uparty, pomyślał i przez moment
jego własny mentalny głos zabrzmiał prawie jak Jenna. To nie był pierwszy raz,
kiedy wyobrażał sobie jak go oskarża, ale z jakiegoś powodu wyjątkowo
zabolało.
Cholera.
Potrząsnął
głową. Jakby to w ogóle miało jakieś znaczenie, zwłaszcza teraz. Ulrich
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, kiedy i jakie błędy popełnił.
Zabawne, ale zwłaszcza z perspektywy czasu okazało się to aż nazbyt jasne.
Nie miał pojęcia, dlaczego takie rzeczy nabierały sensu dopiero wtedy, gdy było
już za późno, ale i nad tym nie chciał się zastanawiać. Jeśli czegoś
nauczył się przez minione lata, to na pewno tego, że przeszłości nie dało się
zmienić. Zmarli z kolei nie wracali, ale…
No, prawie.
Nawet jeśli, to zdecydowanie nie w sposób, którego ktokolwiek mógłby
oczekiwać.
Zgarnął z łóżka
najświeższe papiery, jakby od niechcenia spoglądając na pierwsza stronę akt. Z czarnobiałego
zdjęcia spoglądał na niego co najwyżej dwudziestopięcioletni mężczyzna. Cóż,
dzieciak właściwie, przynajmniej z perspektywy Ulricha. Zacisnął usta, po
czym w pośpiechu zakrył inną teczką fotografię, byleby nie musieć na nią
patrzeć. Nie chciał zwracać uwagi na szczegóły, ale i tak nie mógł pozbyć
się wrażenia, że spojrzenie nieznajomego go prześladowało, oceniając bardziej
niż Jenna by mogła.
Błędy
młodości. Czy nie był w podobnym wieku, kiedy zaczął się interesować nie
tym, co powinien? Wtedy to miało sens. Równie silne okazało się przekonanie, że
jest zbyt dobry, by coś poszło nie tak jak powinno. W pewnym wieku łatwo
było udawać, że ma się wszystko pod kontrolą.
Teraz był
mądrzejszy. Z kolei gdyby nie Liz, trzymałby się jak najdalej od tej
sprawy. Ba! W ogóle nie byłoby go w Seattle, ale nad tym też wolał się
nie zastanawiać. Liczyło się, że znów działo się coś, co chciał zatrzymać. W najlepszym
wypadku zniknięcie kolejnego łowcy mogło być przypadkiem, który nie miał
żadnego związku ze prawami nadnaturalnymi. Ulrich czuł, że to pobożne życzenie,
ale zdążył przywyknąć do oszukiwania samego siebie. Zresztą… Czemu nie?
Przebywali w cholernej metropolii. Ludzie lubili zniknąć, czasem po prostu
uciekając, a czasami…
– Ulrich?
Zamrugał
nieco nieprzytomnie. Poderwał głowę, natychmiast napotykając spojrzenie
błękitnych oczu Leany. Przystanęła w progu, opierając się o framugę i spoglądając
wprost na niego. Wyglądała na zmartwioną, choć sam nie był pewien, co mogłoby się
za tym kryć.
– Coś się
stało? – zachęcił, kiedy milczenie zaczęło się przeciągać. Natychmiast poderwał
się na równe nogi, odrzucając dokumenty na bok. – Potrzebujesz czegoś albo…?
Zamilkł, bo
potrząsnęła głową.
– Nie, nie…
Po prostu poczułam, że możesz mnie potrzebować – przyznała, ostrożnie dobierając
słowa. Skrzyżowała ramiona na piersiach, w tamtej chwili bardziej niż
zwykle przypominając mu małą, nieco zagubioną dziewczynką. – Więc to chyba ja
powinnam zapytać. Znaczy…
Z
opóźnieniem dotarło do niego, do czego zmierzała. Przez moment poczuł się niemalże
tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Poczuła…
Oczywiście! Jak w ogóle mógł zapomnieć? Pojęcie więzi wciąż pozostawało dla
niego abstrakcyjne, choć przecież sam zdążył doświadczyć jej działania. Skoro mógł
rzucić wszystko, by w środku nocy wsiąść w samochód i pojechać
cholera wie gdzie tylko dlatego, że nagle poczuł taką potrzebę – jej strach,
osamotnienie, cała tę mieszankę… – co dopiero miała powiedzieć ona?
Szlag, to było
skomplikowane. Może nawet niż sam wampiryzm, jakkolwiek by to nie brzmiało.
Przez chwilę trwał w bezruchu, bezmyślnie spoglądając na Leanę i szukając
jakichś sensownych słów. Jakby takie w ogóle istniały w tej sytuacji!
Powinien ją przeprosić? Brzmiało jak czysta hipokryzja, skoro sam frustrował się,
kiedy zachowywała się w ten sposób. Poniekąd byli do siebie podobni, oboje
wrzuceni w coś, czego nie potrafili nazwać, ale…
Odetchnął. W porządku,
więc mogło być i tak. Zachowanie spokoju nagle wydało się Ulrichowi najlepszym,
co mógłby zrobić.
– Rozumiem.
– Czuł, że to naciągana teoria, ale to nie miało znaczenia. Z ulgą przyjął
fakt, że jego głos zabrzmiał w zaskakująco opanowany, niemal łagodny
sposób. – Zapomniałem, wiesz? To nie jest… do końca dla mnie normalne, że ktoś
czuje moje emocje.
– Uwierz
mi, że to akurat rozumiem – westchnęła, prostując się. – Mogę o tym nie wspominać,
jeśli nie chcesz. To po prostu…
– … ciężko
ignorować – dopowiedział za nią. – Nie przejmuj się. To ja przyjechałem w środku
nocy w obce miejsce – przypomniał, a kąciki jej ust nieznacznie drgnęły.
– Dalej nie
odpowiedziałeś na moje pytanie, wiesz?
Może gdyby
nie wspomniana więź, nawet uwierzyłby w beztroskie brzmienie jej głosu. W to,
że odpowiedź wcale nie miała dla niej znaczenia, a Leana wcale nie
próbowała go ponaglić. Jakkolwiek by jednak nie było, nie miał jej tego za złe.
Oczywiście, że się zadręczała, dokładnie w ten sam sposób, co i on,
kiedy wyczuwał, że coś mogłoby być nie tak z jej strony.
– To… nic –
rzucił bez przekonania, z wolna ruszając w jej stronę. – Nic, czym
powinnaś się zamartwiać. Po prostu przeszłość.
–
Przeszłość…
– Otóż to –
zapewnił i tym bardziej zabrzmiał dużo pewniej. Leana wciąż nie wyglądała
na przekonaną, ale przynajmniej nie naciskała. Miał wrażenie, że rozluźniła
się, kiedy tak po prostu ujął ją za ręce. Tak niewiele potrzebował, żeby
rozproszyć jej uwagę… – Może kiedyś ci opowiem. Chociaż to mniej skomplikowane
niż rodzinna klątwa i życie w Londynie.
– Przestań.
Czemu mam wrażenie, że się ze mnie śmiejesz? – obruszyła się. – Mówię poważnie.
Nie konkurujemy ze sobą, więc… – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Poczuł jej
oddech na policzku. Nawet nie zorientował się, kiedy znalazła się aż tak
blisko, przyjemnie ciepła, w pełni żywa i miękka. Trzymał ja w objęciach
i to wydawało mu się równie naturalne, co i wspólne spędzanie czasu.
Raz po raz przyłapywał się na tym, że wodził wzrokiem po twarzy Leany, jakby
ucząc się jej na pamięć, choć zarazem ten etap miał już dawno za sobą.
Może mówiła
coś jeszcze. Może, bo nie słuchał, ostrożnie przysuwając się jeszcze bliżej,
żeby…
A potem rozdzwonił się ten cholerny dzwonek do drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz