
Zrobiło się niezręcznie – pod
każdym względem, najdelikatniej rzecz ujmując. Przez chwilę sam nie był pewien,
co w tym wszystkim okazało się dziwniejsze: napięta atmosfera, pytania Liz
czy może to, w jaki sposób Leana wciąż ściskała go za ramię. Nie żeby w ogóle
zamierzał tłumaczyć się z rzeczy, których wciąż nie rozumiał, chociaż
działy się od chwili, w której – ściągnięty impulsem (albo więzią,
cokolwiek to znaczyło) – w środku nocy przyjechał do tego domu.
Przynajmniej
wracanie tutaj okazało się proste. Beatrycze nie miała nic przeciwko, ot tak
przyjmując fakt, że obcy człowiek pojawiał się pod jej dachem, by dotrzymywać
towarzystwa Leanie. Tym bardziej sama zainteresowana wydawała się z tego
zadowolona, reagując w równie entuzjastyczny sposób za każdym razem, kiedy
pojawiał się w progu. Pod tym względem dziewczyna przypominała mu
radosnego szczeniaka, choć naturalnie nie zamierzał jej tego mówić. Nie żeby ta
dziewczyna była dobra w przyjmowaniu jakichkolwiek przenośni i porównań,
ale i tak wolał nie ryzykować.
Cholera,
jedna rzecz nie uległa zmianie: wciąż nie miał pojęcia, w co właśnie się
pakował. Wiedział jedynie, że nie mógł więcej pozwolić sobie na zostawienie
Leany.
„Trzymaj
ją mocno, dobrze? I nigdy nie puszczaj”.
Gdyby to
było takie proste…
Czuł, że
Liz spoglądała na niego dziwnie, ale przynajmniej nie zadawała pytań. Być może
miało się to okazać zaledwie kwestią czasu, ale i tak przyjął to z ulgą.
Beatrycze, która w całym tym szaleństwie zachowywała się jak na dobrą
gospodynię przystało, tym bardziej. Nie miał pojęcia, co było nie tak z kobietami
w tej rodzinie, ale najwyraźniej kiedy wywodziło się z dość
konkretnych czasów, umierało i cudem wracało, pewne nawyki pozostawały
niezmienione. To jedynie potęgowało towarzyszące Ulrichowi poczucie „dziwności”,
ale wszystko wydawało się lepsze od mierzenia z czymś innym.
Chociażby z tym,
co powiedział Elizabeth. Nie spodziewał się, że dziewczyna jednak zdecyduje się
skontaktować z ojcem, a tym bardziej w czymś go usłucha, ale w porządku.
Pod tym względem był po stronie Nicka – powinna wiedzieć. Utożsamiała się z łowcami
czy też nie… Cóż, jeśli coś się działo, lepiej żeby miała się na baczności.
– Powiedz
mi jedną rzecz – poprosiła w pewnym momencie, unosząc wzrok znad
parującego kubka, który podsunęła jej Beatrycze. Ulrich skinął głową, choć
wcale nie był pewien czy chciał wiedzieć, dokąd zmierzały myśli dziewczyny. –
Czy Jason…?
Urwała, ale
tak naprawdę wcale nie musiała kończyć. To, czego oczekiwała, było aż nadto
oczywiste.
– Trudno mi
stwierdzić. Wiemy jedynie, że zniknęły dwie osoby – wyjaśnił lakonicznie. – I że
obie należały do organizacji. Ale jeśli mam być szczery… – Zawahał się. Czuł na
sobie przede wszystkim zatroskane spojrzenie wciąż cudownie niewinnej,
siedzącej tuż obok Leany. – Wybacz, że to powiem, ale… o ile dobrze
słyszałem, twój brat nie bywa zbyt subtelny – powiedział w końcu.
Elizabeth
jedynie się roześmiała – w sposób, o który by jej nie podejrzewał. W tamtej
chwili aż za dobrze pamiętał, dlaczego zdecydował się ukrócić lekcje, których
jej udzielał. Wyraz twarzy, który miała, ściskając broń i za wszelką cenę
próbując trafić do celu…
– Tak –
przyznała cicho. – Tak, rozumiem.
– Będziemy
uważać – podchwycił Damien. Trudno było stwierdzić, do kogo tak naprawdę się
zwracał, zwłaszcza że całą uwagę wciąż poświęcał Liz. – Jakbyś się czegoś
dowiedział…
– To dam
wam znać. Tyle mogę.
Jeszcze
kiedy mówił, bezwiednie poderwał się na równe nogi. Przesiadywanie w kuchni
zaczynało być dziwne i uciążliwe, zwłaszcza w takich warunkach.
Wcześniej sądził, że spotkanie z Liz pryz okazji, skoro tak bardzo jej
zależało, będzie dobrym pomysłem, ale im dłużej nad tym myślał, tym więcej miał
wątpliwości. Nie powinien ciągnąć tematu przy Leanie. O ile w ogóle,
ale…
Nie chciał
mieć związku z łowcami, niezależnie od tego, co kryło się pod tym
pojęciem. Z drugiej strony, w tym wszystkim wciąż zależało mu na
bezpieczeństwie Elizabeth.
– Ulrich?
W
roztargnieniu spojrzał na Leanę. Wysilił się na uśmiech, chociaż dobrze
wiedział, że wyszło mu to co najmniej marnie.
– Idę na
chwilę na zewnątrz. Zaraz wracam.
Nie czekał,
aż ktokolwiek zdecyduje się przytaknąć albo spróbować go powstrzymać.
Przynajmniej przed domem nie zastał nikogo, również Sage’a, choć łatwo mógł
sobie wyobrazić, jak wampir pojawia się znikąd z kolejną poważno-umoralniającą
pogadanką. Chyba go lubił, choć obdarowanie sympatią jakiegokolwiek krwiopijcy
wciąż brzmiało jak marny żart.
Cholera.
W pośpiechu
dopadł do samochodu, by ze skrytki wyciągnąć dawno porzuconą tam paczkę
papierosów. Dawno sobie na to nie pozwalał, ale to wciąż wydawało się lepsze
niż alkohol. Musiał odreagować. Co prawda i tak poszło lepiej niż
podejrzewał, ale wcale nie czuł się dzięki temu lepiej. W jakiś pokrętny
sposób reakcja Liz go martwiła. Ten spokój, czymkolwiek spowodowany…
Zamieszkała
z nimi. No i spotyka się z tym chłopakiem, pomyślał
mimochodem. Jest bezpieczniejsza niż którekolwiek z nas.
Tyle że
szczerze wątpił, żeby takie wyjaśnienie wystarczyło któremukolwiek z jej
rodziców. Łatwo mógł sobie wyobrazić reakcję Emmy, która przez tyle czasu
pragnęła odciąć rodzinę od czegoś, co najwyraźniej było jej przeznaczone. Te
starania skończyły się tragicznie i to nie tylko dla niej. Ulrich już
dawno doszedł do wniosku, że jeśli ktoś raz przekroczył granice dwóch światów,
nie miał szans ot tak wrócić do normalności. Sam mógł się o tym przekonać,
wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej czując, że udawanie obojętności nie
wchodziło w grę.
A teraz
wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało. Nie tylko przez Liz, ale przede
wszystkim…
Gdzie, do
diabła, rzucił zapalniczkę…?
– Wracasz
do domu, Ulrich? – rozbrzmiało tuż za jego plecami.
Wyprostował
się gwałtownie, bezceremonialnie uderzając głową w dach samochodu. Zaklął,
skrzywił się i – przez chwilę świadom wyłącznie tańczących przed oczami
gwiazd – w pośpiechu wycofał, by móc obejrzeć się na stojącą za nim
postać.
– Cholera…
– wyrwało mu się.
–
Przepraszam – jęknęła Leana, przyciskając dłonie do ust. Trudno było mu
stwierdzić, czy próbowała w ten sposób ukryć uśmiech, czy może jednak niepokój.
– Nie powinnam była. Myślałam, że mnie zauważyłeś i… – Doskoczyła do niego, w pośpiechu
chwytając za ramię. – Przepraszam! – powtórzyła, spoglądając nań tymi wielkimi,
lśniącymi oczami.
Coś w wyrazie
jej twarzy sprawiło, że zapragnął przygarnąć ją do siebie, pochwycić w ramiona
i nie puszczać. To okazało się tym prostsze, skoro znajdowała się na
wyciągnięcie ręki. Bezwiednie wyciągnął przed siebie dłoń, jak gdyby nigdy nic
ujmując dziewczynę pod brodę, a po chwili przesuwając dłoń na jej
policzek. Była przyjemnie ciepła i ludzka, po prostu żywa – tak prawdziwa,
jak tylko mógł sobie wyobrazić. Nie, zdecydowanie nie wyglądała na kogoś, kto
umarł, cudem wrócił do życia i…
Ale o tym
nie chciał myśleć.
– Nic się
nie stało. Serio – zapewnił, siląc się na uśmiech. – Mówiłem, że zaraz wrócę.
Ja tylko…
– Jestem
taka niecierpliwa – westchnęła, potrząsając głową. – Po prostu wolałam się
upewnić. Nie wyglądałeś, jakbyś chciał tutaj być.
Uniósł
brwi, zaskoczony bezpośredniością jej słów. Tym oraz poczuciem, że trafiła w sedno.
Może właśnie to kryło się za tą dziwną, łączącą ich więzią, ale…
– To nie
tak – sprostował pośpiesznie. – Po prostu niełatwo mówić mi takie rzeczy,
zwłaszcza Liz. Wolałbym zapewnić ją, że jest bezpieczna – wyjaśnił, starannie
dobierając słowa.
– A ty?
Zamrugał,
przez moment niepewny, co kryło się za słowami Leany. Odsunął się, by móc
zmierzyć ją wzrokiem.
– Co
takiego? – rzucił bez przekonania.
– Czy ty
jesteś bezpieczny? – nie dawała za wygraną. – Może i wciąż nie znam tego
świata, ale nie jestem głupia. Widzę, że coś się dzieje.
Otworzył i zaraz
zamknął usta, przez moment czując się tak, jakby został przyparty do muru. Jej
oczy, choć wciąż lśniące i niewinne, wydawały się przenikać go na wskroś w sposób,
wobec którego nie potrafił przejść obojętnie. Przez moment dostrzegł w Leanie
siostrę – pozornie uroczą i spokojną, ale mającą w sobie dość
charakteru, żeby postawić na swoim.
Odetchnął.
Potrzebował chwili, by się uspokoić i podjąć decyzję. Cholera, nie chciał
jej w to wciągać, ale z drugiej strony… Czy to nie tak, że już w tym
utknęli? Oboje, na dodatek już jakiś czas temu? Ostatnim, czego tak naprawdę
chciał, było powielanie błędów, o których wiedział, że mogły okazać się
zabójcze. To, co spotkało rodzinę Liz, wydawało się mówić samo za siebie.
Nerwowo
obejrzał się na samochód. Dopiero potem spojrzał ponownie w twarz Leany i…
– Masz
ochotę na przejażdżkę? – wypalił pod wpływem impulsu.
Wydawała
się tylko na to czekać. Natychmiast wyprostowała się, dumnie odrzuciła jasne
włosy na plecy i zdecydowanym krokiem okrążyła auto, by móc zająć miejsce
na fotelu pasażera. W pamięci wciąż miał ich pierwsze spotkanie – jej
spanikowane spojrzenie, to jak drżała, z trudem będąc w stanie ustać
na nogach i…
Tyle że
teraz łatwiej było mu udawać, że miał przed sobą kogoś innego. Tamta Leana
wyglądała zupełnie inaczej.
– Nie
chcesz wrócić po kurtkę? – zapytał z powątpiewaniem. – Albo przynajmniej
wspomnieć siostrze, że gdzieś cię zabieram? – dodał, choć tak naprawdę nie
komfortem Beatrycze się martwił. Dużo bardziej niepokojąca okazała się myśl, że
w ślad za nim mogłaby nagle ruszyć zagniewana wampirzyca, która…
– Jestem
dorosła – ucięła stanowczo Leana. – A Trycze najpewniej dobrze nas słyszy.
Wciąż nie
był przekonany, ale zdecydował się tego nie komentować. W porządku, skoro
się upierała, nie zamierzał protestować. Nie żeby sprzeczanie się z kobietą
było dobrym pomysłem. Ktoś, kto kiedyś zawarł związek małżeński, wiedział o tym
aż za dobrze…
Ale i o tym
nie chciał myśleć.
Nie dając
sobie okazji na szukanie kolejnych argumentów, pośpiesznie zajął miejsce u jej
boku. Bez słowa odpalił silnik i dołączył się do ruchu. Kątem oka spojrzał
na Leanę, która tak po prostu siedziała obok, w niczym nie przypominając
tej przerażonej dziewczyny, którą kilka miesięcy wcześniej zgarnął z ulicy.
Pewnie spoglądała w przednią szybę, co prawda milcząca i zatroskana,
ale nie w sposób, którego mogłaby oczekiwać.
Przyjął to z ulgą.
Powstrzymał się nawet przed upominaniem jej, że powinna zapiąć pasy, choć miał
wielką ochotę to zrobić. Czy poczułaby się bardzo urażona, gdyby potraktował ją
niemalże jak dziecko, opiekuńczym gestem sięgając do klamry i…?
– Patrz na
drogę – upomniała, na moment skutecznie wytrącając go z równowagi.
Natychmiast
się dostosował. Kątem oka zauważył jeszcze, że sama uporała się z zabezpieczeniem,
zachowując tak swobodnie, jakby poruszanie się samochodem nie było dla niej
niczym nowym. Dopiero wtedy z całą mocą uderzyło go, przed ile czasu
unikał spotkań – i to mimo obietnicy, którą niejako złożył w tamtym
świecie, posłusznie ciągnąć Leanę za sobą. To, że mógłby być za nią
odpowiedzialny, wydało mu się nagle aż nazbyt oczywiste.
Milczeli,
ale to okazało się proste. Choć początkowo Ulrich siedział jak na szpilkach,
ledwo powstrzymując przed każdorazowym spoglądaniem na towarzyszącą mu
dziewczynę, ostatecznie udało mu się rozluźnić. Spokój pojawił się nagle, a mężczyzna
przyjął go z ulgą, nagle uświadamiając sobie, że czuł się po prostu
swobodnie. Była Leana i był on – niczego więcej nie oczekiwał.
Podróż
przez miasto wydawała się ciągnąć w nieskończoność, ale to też wydało mu
się w pełni normalne. Kiedy jednak zdarzyło mu się zerknąć na Leanę,
przekonał się, że ta z zaciekawieniem wyglądała na zewnątrz. W lusterku
dostrzegł jej urodziwą twarz – skupione, błękitne oczy, które z uwagą
śledziły to, co działo się na zewnątrz. Nie sprawiała wrażenia ani znudzonej,
ani przestraszonej; nie w ten sposób, którego doświadczył, kiedy spotkali
się po raz pierwszy. W gruncie rzeczy z łatwością mogłaby uchodzić za
zwykłą dziewczynę, nie zaś kogoś, kto cudem wyrwał się z jakiejś innej
epoki i…
– Mogę
zadać ci pytanie? – wypalił, zanim zdążył się dobrze zastanowić.
Wyczuł, że się
poruszyła. Wyprostowała się, natychmiast zwracając w jego stronę, jakby tylko
czekała na okazję do rozmowy.
–
Oczywiście.
Gdybyś
tylko wiedziała… Gdybym ja wiedział, poprawił się, momentalnie zaczynając
czuć jak skończony idiota. Po co się odzywał? Przez moment miał ochotę się
wycofać, gorączkowo szukając wymówki albo tematu do rozmowy. Z drugiej
strony…
– Nic
takiego – odparł wymijająco. – Zapomnij. Zastanawiałem się nad czymś, ale…
– Więc mi
powiedz – ponagliła, bez wahania wchodząc mu w słowo. – Nie okłamię cię
więcej – dodała i zabrzmiało to niemalże jak wiążąca obietnica.
– Nie o to
chodzi – zapewnił pośpiesznie. Dlaczego na wszystkie możliwe wnioski…? – Serio,
zapomnij. To głupie pytanie.
– Na pewno
nie głupsze niż te, które zadaję ja. – Na jej ustach pojawił się blady uśmiech.
– Branie prysznica, tak…
Parsknął,
nie mogąc się powstrzymać. Tak, pamiętał. Ciężko było zignorować jej zagubioną
minę i to, w jaki sposób zapewniała go, że wcale nie chciała rzeczy,
które miał w mieszkaniu – w tym również wspomnianego prysznica.
Tym dziwniej
było mu patrzeć na tę dziewczynę – jakże różną od tej, którą spotkał i…
Ale zarazem
pozostawała sobą, może nawet w większym stopniu niż kiedykolwiek
wcześniej. Czuł to wyraźnie, co być może również sprowadzało się o tajemniczej
więzi, o której wspominał Sage. Nie żeby cokolwiek z tego, co działo
się w ostatnim czasie, miało jakikolwiek sens.
– No, tak… –
zreflektował się. Kiedy tak na niego patrzyła, milczenie nie wchodziło w grę.
– Myślę nad różnymi rzeczami. W tym również o tym, co mi powiedziałaś…
wtedy.
Uświadomił
sobie, że tak naprawdę nie rozmawiali i to nawet po tym, jak nagle po długich
tygodniach ciszy pojawił się w progu jej domu, na dodatek w środku
nocy, ściągnięty tym dziwnym wrażeniem, że go potrzebowała. Jasne, pojawiał się
regularnie, ale to wciąż nie było to, nie tylko dlatego, że zwykle ktoś im towarzyszył.
Lubił Beatrycze, może nawet Lawrence’a, ale…
To tak nie
działało. Nie w sposób, którego mógłby oczekiwać. Zabawa w półśrodki
nigdy nie była dla niego, a jednak tak właśnie postępował względem Leany.
Wracał, bo ona tego chciała – i on również, choć bezczynne siedzenie u jej
boku niczego nie wnosiło. Całym sobą czuł, że tak naprawdę zachowywał się jak
skończony tchórz, z uporem unikając tematu, który mógłby go przerosnąć. W zasadzie
wciąż przerastał, ale… taki był ten świat. Ulrich już dawno wkroczył w mrok,
jednak dopiero po poznaniu Leany zaczął dostrzegać przebłyski jasności.
Cokolwiek kryło się w tym świecie, nie było aż tak śmiercionośne i jednoznaczne,
jak początkowo próbował sobie wmawiać.
– Między tu
a teraz?
Uniósł
brwi.
– Co…?
– Między tu
a teraz – powtórzyła usłużnie Leana. – Tak nazywało się miejsce, w którym
gromadziła nas Ciemność.
– Ciemność,
tak… I bogini. – Zacisnął usta. Nieważne jak wiele razy wypowiedziałby te
słowa, wciąż brzmiałyby równie źle. – Powiedziałaś, że umarłaś dawno temu, więc…
Urwał. Nie,
zdecydowanie nie powinien. Zaczynanie tego tematu nie było dobre, niezależnie
od tego, jak bardzo go dręczył. Zrzucanie na Leanę konieczności opowiadania o czymś
takim…
Sam również
nie chciał zastanawiać się nad jej ewentualną śmiercią. W tamtej chwili zdecydowanie
nie wyglądała na martwą – zbyt promienna, niewinna i znajdując się
dosłownie na wyciągnięcie ręki. Łatwiej było udawać, że nic podobnego nie miało
miejsca.
– Och…
Oooch. – Zamilkła i przez moment Ulrich pomyślał nawet, że nie doczeka się
niczego więcej. Mógłby na to przystać. Tak byłoby lepiej, zresztą… – No, tak. O tym
akurat możemy rozmawiać wprost: umarłam. Zresztą tak jak i moje siostry.
To też
wydawało się nieprawdopodobne. Przecież widział te kobiety, krążące wokół niego,
tak prawdziwe, jak i sama Leana. Wszystkie jasnowłose, piękne i wyraźnie
przerażone tym, co działo się wokół nich. Jeśli tak wyglądały zaświaty…
Tyle że to wciąż
nie wyjaśniało, dlaczego ta dziewczyna ufnie zajmowała miejsce u jego
boku. Czuł, że to właśnie on sprowadził ją z powrotem. Trzymał w ramionach,
tak jak nakazała mu tamta piękna istota… a po wszystkim wypuścił, tylko po
to, żeby teraz w końcu spróbować wziąć odpowiedzialność. Jak beznadziejnie
się zachowywał? Nie żeby nawet najdłuższe małżeństwo dawało pojęcie, jak
postępować z kobietą w takiej sytuacji.
Zmarli
nie wracają, nieważne jak byśmy tego chcieli, pomyślał i coś ścisnęło
go w gardle. Laryssa, Emma… Obie odeszły, choć przecież chciał je
ochronić. Oddałby wszystko, a jednak…
Ale Leana
tutaj była. I spoglądała na niego tylko błękitnymi oczami, które…
– Patrz na
drogę – upomniała, a on wzdrygnął się i pośpiesznie dostosował do jej
słów.
W tamtej
chwili błogosławił korki i to, że nieznośnie ciągnęli się za sznurem zmierzających
ku centrum aut. Mógł poszukać objazdu, ale bezpieczniejszą opcją wydawało się
tego nie robić. Gdyby jechali choć trochę szybciej, na dodatek ciągnąc tę
rozmowę…
Dla
pewności zdjął stopę z gazu. Nie ufał sobie, w ułamku sekundy
zaczynając wątpić w to, czy dalsze wożenie Leany w takim stanie było
dobrym pomysłem. Przynajmniej miała zapięte pasy, ale wciąż wydawała mu się
krucha – zdecydowanie zbyt delikatna, by mógł to ot tak zignorować.
– Wracając
do tego, o co mnie zapytałeś… – odezwała się po dłuższej chwili. Brzmiała
swobodnie, prawie jakby właśnie rozmawiali o pogodzie. – Między tu i teraz.
Tak nazywałyśmy miejsce, w którym nas gromadził. Naszą… złotą klatkę, jak
ładnie ujmuje to Beatrycze – wyjaśniła i coś w tych słowach mimo wszystko
go zaniepokoiło. Skoro były siostrami i obie wylądowały w tym miejscu…
Ale jedna pozostawała nieśmiertelna, prawda? Nie miał pojęcia, ile lat tak
naprawdę musiała liczyć sobie Beatrycze. – Każda z nas lądowała tam po śmierci.
– Więc ja
wtedy…
– Nie –
przerwała i zabrzmiała to niemal gniewnie. – To było coś innego. Tak
sądzę. Wtedy wszyscy wylądowali w tamtym miejscu.
Skinął
głową, decydując się na to przystać. Tak było łatwiej, przynajmniej w teorii.
Wolał nie wyobrażać sobie śmierci i zmartwychwstania większej grupy osób.
– W porządku
– powiedział na głos. – Zastanawiam się, jak to było z tobą. To znaczy…
chciałbym cię poznać – przyznał zgodnie z prawdą. – Zwłaszcza teraz, kiedy
już możemy swobodnie rozmawiać.
Nie chciał
jej wypominać tego, że go okłamywała. Och, sam by to zrobił, gdyby wylądował na
jej miejscu! Zasada ograniczonego zaufania sprawdzała się zawsze, nawet jeśli
nie do końca obejmowała skakanie pod koła obcego samochodu.
– Hm… Nie
jestem pewna, jak zacząć – przyznała Leana i jej głos zabrzmiał
zaskakująco lekko, wręcz radośnie. – Może od tego, że wychowałam się w Londynie
– zaproponowała i tyle wystarczyło, żeby zapragnął na nią spojrzeć.
– Nie masz
brytyjskiego akcentu – zaoponował. – Chyba. Znaczy…
– Ulrich
też nie brzmi jak imię, które spotyka się tutaj na co dzień – zauważyła
przytomnie. – Tak sądzę, bo wciąż nie jestem na bieżąco z tym światem. –
Zawahała się na moment. – Nie mam pojęcia, co rozumiesz przez jakikolwiek
akcent. Urodziłam się w Londynie – podjęła, starannie dobierając słowa. –
Tak, jeszcze przed wielką zarazą… Chyba w ten sposób to nazwali? Próbowałam
trochę czytać, ale tyle tego jest… – Westchnęła przeciągle. – Chciałam jakoś to
uporządkować. Nie pamiętam epidemii, więc musiałam umrzeć zanim wybuchła.
– Chwila…
Którą zarazą?
Nigdy nie był
dobry z historii. Mimo wszystko coś mu świtało, ale kiedy zaczął się
zastanawiać nad ewentualną datą…
– Czarnej
Śmierci? – odpowiedziała z wahaniem.
Niech to
szlag. Połowa siedemnastego wieku? Tak mu się kojarzyło, ale…
Nie, to nie
brzmiało ani trochę dobrze.
–
Powiedziałam coś nie tak? – zmartwiła się Leana i wtedy dotarło do niego,
że przez cały czas nerwowo zaciskał dłonie na kierownicy.
– Nie… Nie,
ani trochę – wymamrotał, choć zabrzmiało to jak jedno wielkie kłamstwo. Mimo
wszystko udało mu się przybrać neutralny wyraz twarzy, a po chwili nawet uśmiechnąć
się i oznajmić: – Mów dalej.
Dopiero kiedy zaczęła w pełni dotarło do niego, jak ryzykowna to była decyzja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz