13 kwietnia 2021

Sto pięć

 

Ulrich

Zrobiło się niezręcznie – pod każdym względem, najdelikatniej rzecz ujmując. Przez chwilę sam nie był pewien, co w tym wszystkim okazało się dziwniejsze: napięta atmosfera, pytania Liz czy może to, w jaki sposób Leana wciąż ściskała go za ramię. Nie żeby w ogóle zamierzał tłumaczyć się z rzeczy, których wciąż nie rozumiał, chociaż działy się od chwili, w której – ściągnięty impulsem (albo więzią, cokolwiek to znaczyło) – w środku nocy przyjechał do tego domu.

Przynajmniej wracanie tutaj okazało się proste. Beatrycze nie miała nic przeciwko, ot tak przyjmując fakt, że obcy człowiek pojawiał się pod jej dachem, by dotrzymywać towarzystwa Leanie. Tym bardziej sama zainteresowana wydawała się z tego zadowolona, reagując w równie entuzjastyczny sposób za każdym razem, kiedy pojawiał się w progu. Pod tym względem dziewczyna przypominała mu radosnego szczeniaka, choć naturalnie nie zamierzał jej tego mówić. Nie żeby ta dziewczyna była dobra w przyjmowaniu jakichkolwiek przenośni i porównań, ale i tak wolał nie ryzykować.

Cholera, jedna rzecz nie uległa zmianie: wciąż nie miał pojęcia, w co właśnie się pakował. Wiedział jedynie, że nie mógł więcej pozwolić sobie na zostawienie Leany.

„Trzymaj ją mocno, dobrze? I nigdy nie puszczaj”.

Gdyby to było takie proste…

Czuł, że Liz spoglądała na niego dziwnie, ale przynajmniej nie zadawała pytań. Być może miało się to okazać zaledwie kwestią czasu, ale i tak przyjął to z ulgą. Beatrycze, która w całym tym szaleństwie zachowywała się jak na dobrą gospodynię przystało, tym bardziej. Nie miał pojęcia, co było nie tak z kobietami w tej rodzinie, ale najwyraźniej kiedy wywodziło się z dość konkretnych czasów, umierało i cudem wracało, pewne nawyki pozostawały niezmienione. To jedynie potęgowało towarzyszące Ulrichowi poczucie „dziwności”, ale wszystko wydawało się lepsze od mierzenia z czymś innym.

Chociażby z tym, co powiedział Elizabeth. Nie spodziewał się, że dziewczyna jednak zdecyduje się skontaktować z ojcem, a tym bardziej w czymś go usłucha, ale w porządku. Pod tym względem był po stronie Nicka – powinna wiedzieć. Utożsamiała się z łowcami czy też nie… Cóż, jeśli coś się działo, lepiej żeby miała się na baczności.

– Powiedz mi jedną rzecz – poprosiła w pewnym momencie, unosząc wzrok znad parującego kubka, który podsunęła jej Beatrycze. Ulrich skinął głową, choć wcale nie był pewien czy chciał wiedzieć, dokąd zmierzały myśli dziewczyny. – Czy Jason…?

Urwała, ale tak naprawdę wcale nie musiała kończyć. To, czego oczekiwała, było aż nadto oczywiste.

– Trudno mi stwierdzić. Wiemy jedynie, że zniknęły dwie osoby – wyjaśnił lakonicznie. – I że obie należały do organizacji. Ale jeśli mam być szczery… – Zawahał się. Czuł na sobie przede wszystkim zatroskane spojrzenie wciąż cudownie niewinnej, siedzącej tuż obok Leany. – Wybacz, że to powiem, ale… o ile dobrze słyszałem, twój brat nie bywa zbyt subtelny – powiedział w końcu.

Elizabeth jedynie się roześmiała – w sposób, o który by jej nie podejrzewał. W tamtej chwili aż za dobrze pamiętał, dlaczego zdecydował się ukrócić lekcje, których jej udzielał. Wyraz twarzy, który miała, ściskając broń i za wszelką cenę próbując trafić do celu…

– Tak – przyznała cicho. – Tak, rozumiem.

– Będziemy uważać – podchwycił Damien. Trudno było stwierdzić, do kogo tak naprawdę się zwracał, zwłaszcza że całą uwagę wciąż poświęcał Liz. – Jakbyś się czegoś dowiedział…

– To dam wam znać. Tyle mogę.

Jeszcze kiedy mówił, bezwiednie poderwał się na równe nogi. Przesiadywanie w kuchni zaczynało być dziwne i uciążliwe, zwłaszcza w takich warunkach. Wcześniej sądził, że spotkanie z Liz pryz okazji, skoro tak bardzo jej zależało, będzie dobrym pomysłem, ale im dłużej nad tym myślał, tym więcej miał wątpliwości. Nie powinien ciągnąć tematu przy Leanie. O ile w ogóle, ale…

Nie chciał mieć związku z łowcami, niezależnie od tego, co kryło się pod tym pojęciem. Z drugiej strony, w tym wszystkim wciąż zależało mu na bezpieczeństwie Elizabeth.

– Ulrich?

W roztargnieniu spojrzał na Leanę. Wysilił się na uśmiech, chociaż dobrze wiedział, że wyszło mu to co najmniej marnie.

– Idę na chwilę na zewnątrz. Zaraz wracam.

Nie czekał, aż ktokolwiek zdecyduje się przytaknąć albo spróbować go powstrzymać. Przynajmniej przed domem nie zastał nikogo, również Sage’a, choć łatwo mógł sobie wyobrazić, jak wampir pojawia się znikąd z kolejną poważno-umoralniającą pogadanką. Chyba go lubił, choć obdarowanie sympatią jakiegokolwiek krwiopijcy wciąż brzmiało jak marny żart.

Cholera.

W pośpiechu dopadł do samochodu, by ze skrytki wyciągnąć dawno porzuconą tam paczkę papierosów. Dawno sobie na to nie pozwalał, ale to wciąż wydawało się lepsze niż alkohol. Musiał odreagować. Co prawda i tak poszło lepiej niż podejrzewał, ale wcale nie czuł się dzięki temu lepiej. W jakiś pokrętny sposób reakcja Liz go martwiła. Ten spokój, czymkolwiek spowodowany…

Zamieszkała z nimi. No i spotyka się z tym chłopakiem, pomyślał mimochodem. Jest bezpieczniejsza niż którekolwiek z nas.

Tyle że szczerze wątpił, żeby takie wyjaśnienie wystarczyło któremukolwiek z jej rodziców. Łatwo mógł sobie wyobrazić reakcję Emmy, która przez tyle czasu pragnęła odciąć rodzinę od czegoś, co najwyraźniej było jej przeznaczone. Te starania skończyły się tragicznie i to nie tylko dla niej. Ulrich już dawno doszedł do wniosku, że jeśli ktoś raz przekroczył granice dwóch światów, nie miał szans ot tak wrócić do normalności. Sam mógł się o tym przekonać, wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej czując, że udawanie obojętności nie wchodziło w grę.

A teraz wszystko jeszcze bardziej się skomplikowało. Nie tylko przez Liz, ale przede wszystkim…

Gdzie, do diabła, rzucił zapalniczkę…?

– Wracasz do domu, Ulrich? – rozbrzmiało tuż za jego plecami.

Wyprostował się gwałtownie, bezceremonialnie uderzając głową w dach samochodu. Zaklął, skrzywił się i – przez chwilę świadom wyłącznie tańczących przed oczami gwiazd – w pośpiechu wycofał, by móc obejrzeć się na stojącą za nim postać.

– Cholera… – wyrwało mu się.

– Przepraszam – jęknęła Leana, przyciskając dłonie do ust. Trudno było mu stwierdzić, czy próbowała w ten sposób ukryć uśmiech, czy może jednak niepokój. – Nie powinnam była. Myślałam, że mnie zauważyłeś i… – Doskoczyła do niego, w pośpiechu chwytając za ramię. – Przepraszam! – powtórzyła, spoglądając nań tymi wielkimi, lśniącymi oczami.

Coś w wyrazie jej twarzy sprawiło, że zapragnął przygarnąć ją do siebie, pochwycić w ramiona i nie puszczać. To okazało się tym prostsze, skoro znajdowała się na wyciągnięcie ręki. Bezwiednie wyciągnął przed siebie dłoń, jak gdyby nigdy nic ujmując dziewczynę pod brodę, a po chwili przesuwając dłoń na jej policzek. Była przyjemnie ciepła i ludzka, po prostu żywa – tak prawdziwa, jak tylko mógł sobie wyobrazić. Nie, zdecydowanie nie wyglądała na kogoś, kto umarł, cudem wrócił do życia i…

Ale o tym nie chciał myśleć.

– Nic się nie stało. Serio – zapewnił, siląc się na uśmiech. – Mówiłem, że zaraz wrócę. Ja tylko…

– Jestem taka niecierpliwa – westchnęła, potrząsając głową. – Po prostu wolałam się upewnić. Nie wyglądałeś, jakbyś chciał tutaj być.

Uniósł brwi, zaskoczony bezpośredniością jej słów. Tym oraz poczuciem, że trafiła w sedno. Może właśnie to kryło się za tą dziwną, łączącą ich więzią, ale…

– To nie tak – sprostował pośpiesznie. – Po prostu niełatwo mówić mi takie rzeczy, zwłaszcza Liz. Wolałbym zapewnić ją, że jest bezpieczna – wyjaśnił, starannie dobierając słowa.

 A ty?

Zamrugał, przez moment niepewny, co kryło się za słowami Leany. Odsunął się, by móc zmierzyć ją wzrokiem.

– Co takiego? – rzucił bez przekonania.

– Czy ty jesteś bezpieczny? – nie dawała za wygraną. – Może i wciąż nie znam tego świata, ale nie jestem głupia. Widzę, że coś się dzieje.

Otworzył i zaraz zamknął usta, przez moment czując się tak, jakby został przyparty do muru. Jej oczy, choć wciąż lśniące i niewinne, wydawały się przenikać go na wskroś w sposób, wobec którego nie potrafił przejść obojętnie. Przez moment dostrzegł w Leanie siostrę – pozornie uroczą i spokojną, ale mającą w sobie dość charakteru, żeby postawić na swoim.

Odetchnął. Potrzebował chwili, by się uspokoić i podjąć decyzję. Cholera, nie chciał jej w to wciągać, ale z drugiej strony… Czy to nie tak, że już w tym utknęli? Oboje, na dodatek już jakiś czas temu? Ostatnim, czego tak naprawdę chciał, było powielanie błędów, o których wiedział, że mogły okazać się zabójcze. To, co spotkało rodzinę Liz, wydawało się mówić samo za siebie.

Nerwowo obejrzał się na samochód. Dopiero potem spojrzał ponownie w twarz Leany i…

– Masz ochotę na przejażdżkę? – wypalił pod wpływem impulsu.

Wydawała się tylko na to czekać. Natychmiast wyprostowała się, dumnie odrzuciła jasne włosy na plecy i zdecydowanym krokiem okrążyła auto, by móc zająć miejsce na fotelu pasażera. W pamięci wciąż miał ich pierwsze spotkanie – jej spanikowane spojrzenie, to jak drżała, z trudem będąc w stanie ustać na nogach i…

Tyle że teraz łatwiej było mu udawać, że miał przed sobą kogoś innego. Tamta Leana wyglądała zupełnie inaczej.

– Nie chcesz wrócić po kurtkę? – zapytał z powątpiewaniem. – Albo przynajmniej wspomnieć siostrze, że gdzieś cię zabieram? – dodał, choć tak naprawdę nie komfortem Beatrycze się martwił. Dużo bardziej niepokojąca okazała się myśl, że w ślad za nim mogłaby nagle ruszyć zagniewana wampirzyca, która…

– Jestem dorosła – ucięła stanowczo Leana. – A Trycze najpewniej dobrze nas słyszy.

Wciąż nie był przekonany, ale zdecydował się tego nie komentować. W porządku, skoro się upierała, nie zamierzał protestować. Nie żeby sprzeczanie się z kobietą było dobrym pomysłem. Ktoś, kto kiedyś zawarł związek małżeński, wiedział o tym aż za dobrze…

Ale i o tym nie chciał myśleć.

Nie dając sobie okazji na szukanie kolejnych argumentów, pośpiesznie zajął miejsce u jej boku. Bez słowa odpalił silnik i dołączył się do ruchu. Kątem oka spojrzał na Leanę, która tak po prostu siedziała obok, w niczym nie przypominając tej przerażonej dziewczyny, którą kilka miesięcy wcześniej zgarnął z ulicy. Pewnie spoglądała w przednią szybę, co prawda milcząca i zatroskana, ale nie w sposób, którego mogłaby oczekiwać.

Przyjął to z ulgą. Powstrzymał się nawet przed upominaniem jej, że powinna zapiąć pasy, choć miał wielką ochotę to zrobić. Czy poczułaby się bardzo urażona, gdyby potraktował ją niemalże jak dziecko, opiekuńczym gestem sięgając do klamry i…?

– Patrz na drogę – upomniała, na moment skutecznie wytrącając go z równowagi.

Natychmiast się dostosował. Kątem oka zauważył jeszcze, że sama uporała się z zabezpieczeniem, zachowując tak swobodnie, jakby poruszanie się samochodem nie było dla niej niczym nowym. Dopiero wtedy z całą mocą uderzyło go, przed ile czasu unikał spotkań – i to mimo obietnicy, którą niejako złożył w tamtym świecie, posłusznie ciągnąć Leanę za sobą. To, że mógłby być za nią odpowiedzialny, wydało mu się nagle aż nazbyt oczywiste.

Milczeli, ale to okazało się proste. Choć początkowo Ulrich siedział jak na szpilkach, ledwo powstrzymując przed każdorazowym spoglądaniem na towarzyszącą mu dziewczynę, ostatecznie udało mu się rozluźnić. Spokój pojawił się nagle, a mężczyzna przyjął go z ulgą, nagle uświadamiając sobie, że czuł się po prostu swobodnie. Była Leana i był on – niczego więcej nie oczekiwał.

Podróż przez miasto wydawała się ciągnąć w nieskończoność, ale to też wydało mu się w pełni normalne. Kiedy jednak zdarzyło mu się zerknąć na Leanę, przekonał się, że ta z zaciekawieniem wyglądała na zewnątrz. W lusterku dostrzegł jej urodziwą twarz – skupione, błękitne oczy, które z uwagą śledziły to, co działo się na zewnątrz. Nie sprawiała wrażenia ani znudzonej, ani przestraszonej; nie w ten sposób, którego doświadczył, kiedy spotkali się po raz pierwszy. W gruncie rzeczy z łatwością mogłaby uchodzić za zwykłą dziewczynę, nie zaś kogoś, kto cudem wyrwał się z jakiejś innej epoki i…

– Mogę zadać ci pytanie? – wypalił, zanim zdążył się dobrze zastanowić.

Wyczuł, że się poruszyła. Wyprostowała się, natychmiast zwracając w jego stronę, jakby tylko czekała na okazję do rozmowy.

– Oczywiście.

Gdybyś tylko wiedziała… Gdybym ja wiedział, poprawił się, momentalnie zaczynając czuć jak skończony idiota. Po co się odzywał? Przez moment miał ochotę się wycofać, gorączkowo szukając wymówki albo tematu do rozmowy. Z drugiej strony…

– Nic takiego – odparł wymijająco. – Zapomnij. Zastanawiałem się nad czymś, ale…

– Więc mi powiedz – ponagliła, bez wahania wchodząc mu w słowo. – Nie okłamię cię więcej – dodała i zabrzmiało to niemalże jak wiążąca obietnica.

– Nie o to chodzi – zapewnił pośpiesznie. Dlaczego na wszystkie możliwe wnioski…? – Serio, zapomnij. To głupie pytanie.

– Na pewno nie głupsze niż te, które zadaję ja. – Na jej ustach pojawił się blady uśmiech. – Branie prysznica, tak…

Parsknął, nie mogąc się powstrzymać. Tak, pamiętał. Ciężko było zignorować jej zagubioną minę i to, w jaki sposób zapewniała go, że wcale nie chciała rzeczy, które miał w mieszkaniu – w tym również wspomnianego prysznica.

Tym dziwniej było mu patrzeć na tę dziewczynę – jakże różną od tej, którą spotkał i…

Ale zarazem pozostawała sobą, może nawet w większym stopniu niż kiedykolwiek wcześniej. Czuł to wyraźnie, co być może również sprowadzało się o tajemniczej więzi, o której wspominał Sage. Nie żeby cokolwiek z tego, co działo się w ostatnim czasie, miało jakikolwiek sens.

– No, tak… – zreflektował się. Kiedy tak na niego patrzyła, milczenie nie wchodziło w grę. – Myślę nad różnymi rzeczami. W tym również o tym, co mi powiedziałaś… wtedy.

Uświadomił sobie, że tak naprawdę nie rozmawiali i to nawet po tym, jak nagle po długich tygodniach ciszy pojawił się w progu jej domu, na dodatek w środku nocy, ściągnięty tym dziwnym wrażeniem, że go potrzebowała. Jasne, pojawiał się regularnie, ale to wciąż nie było to, nie tylko dlatego, że zwykle ktoś im towarzyszył. Lubił Beatrycze, może nawet Lawrence’a, ale…

To tak nie działało. Nie w sposób, którego mógłby oczekiwać. Zabawa w półśrodki nigdy nie była dla niego, a jednak tak właśnie postępował względem Leany. Wracał, bo ona tego chciała – i on również, choć bezczynne siedzenie u jej boku niczego nie wnosiło. Całym sobą czuł, że tak naprawdę zachowywał się jak skończony tchórz, z uporem unikając tematu, który mógłby go przerosnąć. W zasadzie wciąż przerastał, ale… taki był ten świat. Ulrich już dawno wkroczył w mrok, jednak dopiero po poznaniu Leany zaczął dostrzegać przebłyski jasności. Cokolwiek kryło się w tym świecie, nie było aż tak śmiercionośne i jednoznaczne, jak początkowo próbował sobie wmawiać.

– Między tu a teraz?

Uniósł brwi.

– Co…?

– Między tu a teraz – powtórzyła usłużnie Leana. – Tak nazywało się miejsce, w którym gromadziła nas Ciemność.

– Ciemność, tak… I bogini. – Zacisnął usta. Nieważne jak wiele razy wypowiedziałby te słowa, wciąż brzmiałyby równie źle. – Powiedziałaś, że umarłaś dawno temu, więc…

Urwał. Nie, zdecydowanie nie powinien. Zaczynanie tego tematu nie było dobre, niezależnie od tego, jak bardzo go dręczył. Zrzucanie na Leanę konieczności opowiadania o czymś takim…

Sam również nie chciał zastanawiać się nad jej ewentualną śmiercią. W tamtej chwili zdecydowanie nie wyglądała na martwą – zbyt promienna, niewinna i znajdując się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Łatwiej było udawać, że nic podobnego nie miało miejsca.

– Och… Oooch. – Zamilkła i przez moment Ulrich pomyślał nawet, że nie doczeka się niczego więcej. Mógłby na to przystać. Tak byłoby lepiej, zresztą… – No, tak. O tym akurat możemy rozmawiać wprost: umarłam. Zresztą tak jak i moje siostry.

To też wydawało się nieprawdopodobne. Przecież widział te kobiety, krążące wokół niego, tak prawdziwe, jak i sama Leana. Wszystkie jasnowłose, piękne i wyraźnie przerażone tym, co działo się wokół nich. Jeśli tak wyglądały zaświaty…

Tyle że to wciąż nie wyjaśniało, dlaczego ta dziewczyna ufnie zajmowała miejsce u jego boku. Czuł, że to właśnie on sprowadził ją z powrotem. Trzymał w ramionach, tak jak nakazała mu tamta piękna istota… a po wszystkim wypuścił, tylko po to, żeby teraz w końcu spróbować wziąć odpowiedzialność. Jak beznadziejnie się zachowywał? Nie żeby nawet najdłuższe małżeństwo dawało pojęcie, jak postępować z kobietą w takiej sytuacji.

Zmarli nie wracają, nieważne jak byśmy tego chcieli, pomyślał i coś ścisnęło go w gardle. Laryssa, Emma… Obie odeszły, choć przecież chciał je ochronić. Oddałby wszystko, a jednak…

Ale Leana tutaj była. I spoglądała na niego tylko błękitnymi oczami, które…

– Patrz na drogę – upomniała, a on wzdrygnął się i pośpiesznie dostosował do jej słów.

W tamtej chwili błogosławił korki i to, że nieznośnie ciągnęli się za sznurem zmierzających ku centrum aut. Mógł poszukać objazdu, ale bezpieczniejszą opcją wydawało się tego nie robić. Gdyby jechali choć trochę szybciej, na dodatek ciągnąc tę rozmowę…

Dla pewności zdjął stopę z gazu. Nie ufał sobie, w ułamku sekundy zaczynając wątpić w to, czy dalsze wożenie Leany w takim stanie było dobrym pomysłem. Przynajmniej miała zapięte pasy, ale wciąż wydawała mu się krucha – zdecydowanie zbyt delikatna, by mógł to ot tak zignorować.

– Wracając do tego, o co mnie zapytałeś… – odezwała się po dłuższej chwili. Brzmiała swobodnie, prawie jakby właśnie rozmawiali o pogodzie. – Między tu i teraz. Tak nazywałyśmy miejsce, w którym nas gromadził. Naszą… złotą klatkę, jak ładnie ujmuje to Beatrycze – wyjaśniła i coś w tych słowach mimo wszystko go zaniepokoiło. Skoro były siostrami i obie wylądowały w tym miejscu… Ale jedna pozostawała nieśmiertelna, prawda? Nie miał pojęcia, ile lat tak naprawdę musiała liczyć sobie Beatrycze. – Każda z nas lądowała tam po śmierci.

– Więc ja wtedy…

– Nie – przerwała i zabrzmiała to niemal gniewnie. – To było coś innego. Tak sądzę. Wtedy wszyscy wylądowali w tamtym miejscu.

Skinął głową, decydując się na to przystać. Tak było łatwiej, przynajmniej w teorii. Wolał nie wyobrażać sobie śmierci i zmartwychwstania większej grupy osób.

– W porządku – powiedział na głos. – Zastanawiam się, jak to było z tobą. To znaczy… chciałbym cię poznać – przyznał zgodnie z prawdą. – Zwłaszcza teraz, kiedy już możemy swobodnie rozmawiać.

Nie chciał jej wypominać tego, że go okłamywała. Och, sam by to zrobił, gdyby wylądował na jej miejscu! Zasada ograniczonego zaufania sprawdzała się zawsze, nawet jeśli nie do końca obejmowała skakanie pod koła obcego samochodu.

– Hm… Nie jestem pewna, jak zacząć – przyznała Leana i jej głos zabrzmiał zaskakująco lekko, wręcz radośnie. – Może od tego, że wychowałam się w Londynie – zaproponowała i tyle wystarczyło, żeby zapragnął na nią spojrzeć.

– Nie masz brytyjskiego akcentu – zaoponował. – Chyba. Znaczy…

– Ulrich też nie brzmi jak imię, które spotyka się tutaj na co dzień – zauważyła przytomnie. – Tak sądzę, bo wciąż nie jestem na bieżąco z tym światem. – Zawahała się na moment. – Nie mam pojęcia, co rozumiesz przez jakikolwiek akcent. Urodziłam się w Londynie – podjęła, starannie dobierając słowa. – Tak, jeszcze przed wielką zarazą… Chyba w ten sposób to nazwali? Próbowałam trochę czytać, ale tyle tego jest… – Westchnęła przeciągle. – Chciałam jakoś to uporządkować. Nie pamiętam epidemii, więc musiałam umrzeć zanim wybuchła.

– Chwila… Którą zarazą?

Nigdy nie był dobry z historii. Mimo wszystko coś mu świtało, ale kiedy zaczął się zastanawiać nad ewentualną datą…

– Czarnej Śmierci? – odpowiedziała z wahaniem.

Niech to szlag. Połowa siedemnastego wieku? Tak mu się kojarzyło, ale…

Nie, to nie brzmiało ani trochę dobrze.

– Powiedziałam coś nie tak? – zmartwiła się Leana i wtedy dotarło do niego, że przez cały czas nerwowo zaciskał dłonie na kierownicy.

– Nie… Nie, ani trochę – wymamrotał, choć zabrzmiało to jak jedno wielkie kłamstwo. Mimo wszystko udało mu się przybrać neutralny wyraz twarzy, a po chwili nawet uśmiechnąć się i oznajmić: – Mów dalej.

Dopiero kiedy zaczęła w pełni dotarło do niego, jak ryzykowna to była decyzja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa