
Ulrich odebrał po kilku
sygnałach. Odetchnęła, kiedy w końcu usłyszała jego głos, dziwnie
zaniepokojona tym, że mogłaby nie doczekać się odpowiedzi. Po telefonie Nicka
wciąż czuła się dziwnie.
– Liz?
– Jesteś w samochodzie?
– zapytała, szybko orientując się, że nie siedział w domu. Dźwięk w tle
wydał jej się aż nazbyt charakterystyczny. – Przeszkadzam ci? Chcę się spotkać,
ale…
– Nie, nie.
Możemy pogadać, jeśli chcesz – zapewnił pośpiesznie. – Swoją drogą, dobrze cię
słyszeć.
Mimowolnie
się uśmiechnęła. Prawda była taka, że pozostawał jedną z nielicznych osób,
do których nie potrafiła mieć żalu. Jasne, nie mogła ot tak zapomnieć, że
przemilczał to, że jej ojciec i babcia mieli się dobrze, podczas gdy ona
miotała się na prawo i lewo, pogrążona z żałobie, ale… tak było
lepiej. Zawdzięczała mu dość, by nie chcieć rozliczać go z przeszłości.
Zresztą…
Sami tego chcieli, prawda? Okłamać mnie.
Zacisnęła
usta. Nie, zdecydowanie nie chciała o tym myśleć.
– Pewnie
zabrzmię okropnie po takim czasie, ale chcę się spotkać. Ja… Cóż, wydaje mi
się, że możesz mieć mi coś do powiedzenia – oznajmiła wprost, decydując się
postawić sprawę jasno. Skrzywiła się, porażona tym jak oficjalnie zabrzmiał jej
głos. Ulrich zasłużył na więcej, ale… – Tata do mnie dzwonił.
Po drugiej
stronie zapadła wymowna, przerywana wyłącznie pracą silnika cisza. Mogła
wyobrazić sobie minę Ulricha, najpewniej równie poważną i zatroskaną co i wtedy,
gdy ukrócił ich lekcje strzelania, zaniepokojony sposobem, w jaki próbował
się angażować. To, że go zaskoczyła, była oczywiste.
Cokolwiek
sobie myślał, zachował te uwagi dla siebie.
– Ach, tak…
W porządku.
Nie tego
się spodziewała. Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona sposobem, w jaki
wypowiedział te słowa. Brzmiał dziwnie, jakby roztargniony i skupiony na
czymś innym. Może i nie spędziła z nim aż tyle czasu, by go poznać,
ale…
– Więc jak?
Zobaczymy się? – zaryzykowała. Możliwe, że zaczynała być przewrażliwiona. A może
to Ulrich miał na głowie rzeczy istotniejsze od prowadzenia jej za rękę, ale… –
Zależy mi na czasie. No i wciąż jestem w Seattle, więc…
– Ja też.
Wyślę ci adres, okej? Mam coś… do załatwienia w jednym miejscu.
Rozłączył
się, zanim zdążyłaby potwierdzić albo zaprzeczyć. Aż się zapowietrzyła, z niedowierzaniem
spoglądając na telefon. Ekran wygasił się – tylko na krótką chwilę, bo chwilę
późnej komórka zawibrowała, informując o nadejściu nowej wiadomości.
– Znam tę
okolicę – usłyszała za plecami głos Damiena.
Spojrzała
na niego z zaciekawieniem. W słowach chłopaka nie było nic
wyjątkowego, a jednak coś w jego tonie dało jej do myślenia.
– Wydajesz
się zmartwiony – zauważyła, nie kryjąc zmartwienia.
– Bez
powodu. Po prostu tam przenieśli się Lawrence i Beatrycze – wyjaśnił, po
czym potrząsnął głową. – Zbieramy się? Wezmę samochód.
– Jasne.
Ale wciąż
miała wątpliwości i to najpewniej dokładnie te same, co i te, które dręczyły
Damiena. Ulrich, który zupełnym przypadkiem wylądował w miejscu, w którym
osiedliły się wampiry? Z jakiegoś powodu nie potrafiła w to uwierzyć.
Nie zarzucała mu niczego, przynajmniej na razie, ale już jakiś czas temu
przestała wierzyć w zbiegi okoliczności.
Nie
zrobiłbyś mi tego, prawda? Nie ty.
Potrząsnęła
głową. Nie dając sobie czasu na dalsze wątpliwości, popędziła za Damienem.
Osiedle okazało się
zadziwiająco ładne i skromne. Nieprzesadnie, bo domki z pewnością
były nowe i – co najpewniej za tym szło, zwłaszcza w tak dobrze
prosperującym mieście jak Seattle – drogie, ale przy standardach Cullenów Liz
spodziewała się czegoś dużo bardziej okazałego. Elena lubiła błyszczeć, zresztą
jak i spora część jej rodziny. Gdyby Damien nagle zajechał przed pałac,
przyjęłaby to bez mrugnięcia okiem.
– Jesteś
pewna, że to tutaj? – rzucił z wahaniem chłopak, parkując przy krawężniku.
– Ty
prowadziłeś – przypomniała mu usłużnie. Wyciągnęła telefon, by zerknąć na
wiadomość. I bez patrzenia na tabliczkę z nazwą ulicy była pewna, że
dotarli w odpowiednie miejsce. – Widziałeś adres… Coś jest nie tak?
Damien
westchnął, po czym jakby od niechcenia oparł się o kierownicę.
– Nie.
Chyba, bo to ty znasz go lepiej – przyznał po chwili zastanowienia. – Ale to
dosłownie… – zaczął, jednak zanim udało mu się skończyć, ktoś postanowił im
przerwać.
Elizabeth
podskoczyła na swoim miejscu, kiedy ktoś nagle zastukał w szybę po jej
stronie. Okręciła się na siedzeniu, natychmiast spoglądając w odpowiednim
kierunku. Nabrała powietrza, gotowa zacząć krzyczeć, zwłaszcza że oczami
wyobraźni widziała Jasona – gotowego do ataku, z błyszczącymi oczyma i krwią
na rękach. Jej cholernego brata, ale…
Odetchnęła,
szybko uświadamiając sobie pomyłkę. Mężczyzna po drugiej stronie bez wątpienia
był nieśmiertelny (Kiedy i jak rozróżnianie wampirów stało się dla mnie
aż tak oczywiste?, pomyślała w oszołomieniu Liz.), ale ani trochę nie
przypominał Jasona. Co prawda coś w dziwnym odcieniu oczu przybysza
uświadomiło Elizabeth, że najpewniej nosił soczewki, a jego tęczówki
zazwyczaj były krwistoczerwone, ale przy tym pozostawały zadziwiająco wręcz
życzliwe.
– Sage –
odetchnął Damien. Uniosła brwi, z opóźnieniem uświadamiając, że kilkukrotnie
słyszała to imię podczas rozmów z Eleną. Chyba nawet widziała mężczyznę
jeszcze w klubie, podczas zorganizowanego przez Alice otwarcia, ale nie
była w stanie skupić się na tyle, by to zweryfikować. – Co ty tu robisz?
Odważyła
się uchylić okno, choć podejrzewała, że żadne z nieśmiertelnych nie
potrzebował tego, żeby wzajemnie się słyszeć. Ona za to i owszem, woląc
nie sprawdzać czy cudowne symbole na ciele działały również pod tym względem.
Wciąż czuła zmęczenie, zaś kolejny krwotok z nosa pozostawał ostatnim,
czego tak naprawdę potrzebowała, zwłaszcza przebywając z nieśmiertelnymi.
–
Wybaczcie. Liz, prawda? – upewnił się Sage, rzucając jej przepraszająco
spojrzenie. Tyle wystarczyło, żeby doszła do wniosku, że mogłaby go polubić. – W zasadzie
mógłbym pytać o to samo. Wpadam tutaj czasami… Cóż, sam wiesz. – Wzruszył
ramionami, krótko oglądając się na dom. – L. ma dobry nastrój, więc zakładam,
że nic nie wie o waszej wizycie. Coś się stało?
– Lawrence
jest… – Damien wzniósł oczy ku górze. – Nieważne. W zasadzie… jesteśmy tu
przypadkiem. I niekoniecznie szukamy tej dwójki.
Brwi
mężczyzny powędrowały ku górze. Spojrzał na nich z zaciekawieniem, nagle
bardziej skupiony.
– A to
ciekawe…
– Mój
znajomy chciał się ze mną spotkać – wyjaśniła lakonicznie, w końcu
decydując się odezwać. – Wysłał nam ten adres. Teraz wydaje mi się to tym
dziwniejsze, ale…
– Znajomy?
– powtórzył zaskoczony Sage. O dziwo, w następnej sekundzie w jego
oczach pojawiło się zrozumienie. – Ach! Ten wysoko postawiony policjant, który
wpada tutaj w ostatnim czasie?
– Dlaczego
Ulrich miałby…?
Tym razem
nie dokończyła przez klakson, który zagłuszył resztę jej słów. W lusterku
dostrzegła znajomy samochód i znajomą twarz. Nawet z daleka
zorientowała się, że Ulrich wyglądał na zmęczonego – i to najdelikatniej
rzecz ujmując. Mimo wszystko uśmiechnął się na jej widok, kiedy wysiadła, bez
wahania ruszając w jego stronę.
Nie miała
pewności, co sądzić o jego obecności tutaj. Tym bardziej nie wiedziała
skąd znał Sage’a, ale zdecydowała się tego nie komentować. Wampir nie brzmiał
na wrogo nastawionego, co oczywiście nie musiało o niczym świadczyć, ale
wydało jej się lepsze niż otwarta wrogość. Dużo bardziej zmartwiłaby się, gdyby
nagle okazało się, że w ostatnim czasie Ulrich wpakował się w kłopoty,
na dodatek takie, które znów miałyby związek z Damienem albo jego rodziną.
Jasne, nie była odpowiedzialna za wszystkich wokół, ale tak się czuła, w szczególności
po tym, co zrobił jej ojciec.
– Jak
dobrze cię widzieć – usłyszała, a chwilę później na jej ramionach
wylądowały ciepłe dłonie. Na więcej sobie nie pozwolić, ale coś w tym
geście sprawiło, że poczuła się pewniej. – Wyglądasz…
– Jak? –
rzuciła zaczepnym tonem.
Wzruszył
ramionami. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że właśnie tego powinna się
po nim spodziewać. Co więcej, chyba wcale nie chciała, żeby pod tym względem
był z nią szczery.
– Nic
takiego. Wybacz warunki, ale… to chyba wciąż lepsze niż moje mieszkanie –
dodał, wysilając się na blady uśmiech.
O, tak.
Pamiętała. Wolała więcej nie zastawać go pijanego, niezależnie od tego, czy
rozumiała, co kryło się za jego zachowaniem. Możliwe, że spotkanie na bardziej
neutralnym gruncie mogło im oboje wyjść na dobre. Sam Ulrich również wydawał
się o wiele bardziej żywy i energicznie niż zazwyczaj, choć to wciąż nie wyjaśniało
najważniejszego.
– Cześć,
glino – rzucił pogodnym tonem Sage, jakby od niechcenia odsuwając się od
samochodu.
Tyle
wystarczyło, by jednak zdecydowała się rzucić Ulrichowi pytające spojrzenie. Znali
się? Zawahała się, wciąż czekając, ale nic nie wskazywało na to, żeby
ktokolwiek zamierzył udzielić jej odpowiedzi.
– Może się
przejdziemy? – zaproponował Ulrich, ograniczając się do skinięcia głową. Sage
nie wyglądał na urażonego brakiem zaangażowana z jego strony. – Nie
przyjechałem, żeby się narzucać. Znaczy…
– Leana od
rana siedzi jak na szpilkach. Już wiem czemu.
Liz
potrzebowała chwili, żeby zrozumieć. Leana. Wiedziała, że to siostra Beatrycze,
która jakimś cudem wróciła do życia. Resztę historii znała jedynie ze słyszenia
– o ciele Nessie, które tak nagle zniknęło, a także o Ulrichu,
który…
Och.
Wciąż
mają kontakt?
Ale również
o to zdecydowała się nie pytać. Tak naprawdę nie musiała, mając wrażenie,
że tylko to tak naprawdę tłumaczyło wszystko, łącznie z obecnością
mężczyzny w tym miejscu.
– Możemy
wejść do środka. Nie wiem jak Lawrence, ale Trycze na pewno nie będzie miała
nic przeciwko – podjął Sage, wymownie spoglądając na dom.
– Nie ma
takiej potrzeby – zareagowała pośpiesznie. – Nie chcę się narzucać, naprawdę…
– Daj spokój.
Sage pewnie ma rację – wtrącił Damien, w pośpiechu wysiadając z samochodu.
– Jak poznałem Beatrycze, raczej będzie miała pretensje, jeśli nie wejdziemy.
Chcąc nie
chcąc skinęła głową. Ufała mu, zresztą nie sądziła, żeby okłamał ją akurat w tej
kwestii. Spojrzała wyczekująco na Ulricha, ale i ten wydawał się nie mieć
nic przeciwko temu rozwiązaniu. Wręcz była gotowa stwierdzić, że jego oczy
zabłysły, kiedy spojrzał w kierunku domu. Do Elizabeth z całą mocą
dotarło, że najwyraźniej umknęło jej coś istotnego, ale prawie natychmiast
odrzuciła od siebie tę myśl. W porządku, w końcu sama miała swoje
tajemnice, ale…
Właściwie
sama nie była pewna, czego spodziewać się po kolejnym domu, który w jakimś
stopniu miał związek z Cullenami. Wiedziała jedno: Alice jakimś cudem nie
miała wpływu na to, w jaki sposób został urządzony. Przynajmniej Liz nie
mogła sobie wyobrazić, by wampirzyca ustąpiła i przystała na tak skromne,
nawet jeśli wciąż niezwykle ładne wnętrze. Już w przedpokoju uwagę Liz
przykuły brązy oraz biel – dobrane do siebie, przez co od progu poczuła się
zaskakująco swobodnie, wcale nie jak w miejscu, które mogłyby zamieszkiwać
niebezpieczne istoty.
– Ulrich! –
doszedł ją kobiecy głos.
Natychmiast
pojęła, że musiał należeć do Leany. Na schodach dostrzegła uroczą, jasnowłosą
dziewczynę, która natychmiast zbiegła po schodach, ruszając ku mężczyźnie.
Poruszała się wolniej niż wampir, ludzka pod każdym względem, co jednak nie
przeszkodziło jej w tym, by bezceremonialnie rzucić się przybyszowi w ramionach.
Choć drobna i na pierwszy rzut oka delikatna, wciąż musiała mieć
zadziwiająco dużo siły, bo Ulrich aż się zatoczył, zmuszony cofnąć o krok,
by utrzymać równowagę.
Kąciki ust
Liz drgnęły, kiedy zauważyła jak mężczyzna nieporadnie obejmuje swoją
towarzyszkę. Poklepał ją po plecach, po czymś pospiesznie od siebie odsunął,
wyraźnie speszony.
– Hm… Cześć
– wykrztusił i zabrzmiało to niezwykle łagodnie. – Miło cię widzieć,
Leano.
– Czekałam,
aż się pojawisz – oznajmiła bez ogródek dziewczyna. Dopiero po chwili jej spojrzenie
powędrowało kolejno na Liz, to znów na Damiena, zwłaszcza gdy ten drugi
zmaterializował się za plecami Elizabeth, jak gdyby nigdy nic ją obejmując. –
Och. Dzień dobry – zreflektowała się.
Coś w sposobie,
w jaki dygnęła, sprawiło, że Liz poczuła się nieswojo. Czegokolwiek nie
wiedziałaby o Leanie, w tamtej chwili nabrało jeszcze więcej sensu.
Ona sama wyglądała jak wyjęta z jakiegoś innego wieku – dosłownie i w przenośni.
Zwłaszcza to drugie okazało się nie do pojęcia, tym bardziej że w przypadku
kobiety chodziło o coś więcej, aniżeli po prostu mentalne trwanie przy
właściwych dla niej czasach.
–
Przyprowadziłem gości. Tak się składa, że też chcieli zobaczyć się z Ulrichem
– wyjaśnił pośpiesznie Sage. Przynajmniej on jeden brzmiał swobodnie. – Zakładam,
że to żaden problem.
–
Oczywiście, że nie.
Głos, który
wypowiedział te słowa, nie należał do Leany. Liz byłaby w stanie rozpoznać
go wszędzie, chociaż zdecydowanie nie byłaby w stanie wyobrazić sobie
Eleny, która zabrzmiałaby w tak pogodny, życzliwy sposób. Tyle
wystarczyło, żeby zwróciła uwagę na Beatrycze – uśmiechniętą, w eleganckiej
sukience i z uśmiechem, który jedynie dodał jej uroku. Kobieta nie
wiadomo kiedy pojawiła się w przedsionku, opierając się o ścianę;
ramiona skrzyżowała na piersi, przez co sprawiała wrażenie tym pewniejszej
siebie i rozluźnionej. Nawet to, że miała krwistoczerwone tęczówki nie
wydało się Elizabeth aż takie niepokojące… I to pomimo tego, że miała
przed sobą kogoś, kto nosił na nazwisko Cullen.
Liz
wysiliła się na blady uśmiech. Nie widziała Beatrycze po raz pierwszy, ale to
wciąż było dziwne, zaczynając od tego, że kobieta mimo wszystko wyglądała jak
jej najlepsza przyjaciółka.
Niech mi
ktoś powie, że ta rodzina nie jest dziwna…
–
Wchodzicie? – podjęła pośpiesznie Beatrycze, prostując się. Jasne włosy
zafalowały wokół jej twarzy, kiedy pewnym krokiem ruszyła przed siebie. – Będę
udawała, że L. wcale nie ewakuował się stąd jakieś pięć minut temu, twierdząc,
że mam robić, co tylko zechcę – dodała konspiracyjnym szeptem.
– Uprzejmy jak
zawsze – wtrącił Damien.
Wampirzyca
skwitowała jego słowa melodyjnym śmiechem. Nie, zdecydowanie nie przypomniała
Eleny – i to nawet mimo tego, że na pierwszy rzut oka wyglądały jak dwie
krople wody.
–
Spodziewałam się wielu osób, ale na pewno nie was – podjęła i chociaż to
również zabrzmiało pogodnie, Liz doszukała się w jej spojrzeniu troski. – Jeśli
chcecie, zapraszam do kuchni. Nie szykowałam się na przyjęcie gości, ale…
– Jesteśmy…
tylko na chwilę – wyjaśniła pośpiesznie. – Mam tylko szybką sprawę do Ulricha i będziemy
znikać.
Poczuła się
źle, kiedy ujęła to aż tak bezpośrednio. A jednak Beatrycze nie wyglądała
na urażona, w odpowiedzi uśmiechając się w znajomy już, życzliwy
sposób. W jakiś pokrętny sposób skojarzyła się Liz z Esme, choć
okazała się przy tym o wiele bardziej charyzmatyczna.
– Co nie
znaczy, że nie mogę was ugościć – stwierdziła, machnięciem ręki wskazując
odpowiedni kierunek. – Więc? Nie będę się narzucać, jeśli chcecie porozmawiać w cztery
oczy. Ja i tak liczyłam, że Sage choć ten jeden raz dotrzyma mi
towarzystwa – dodała, a sam zainteresowany nagle zesztywniał.
– Obawiam
się, że trochę się spieszę. Wierzę, że mi to wybaczysz, ale…
– Nie, nie
wybaczę. Ale zawsze mogę udawać, że wcale nie widzę, że znów kręcisz, Sage.
To za to
zabrzmiało jak coś, do mogłaby powiedzieć Elena, pomyślała w oszołomieniu
Liz, nagle zaniepokojona. Dostrzegła w Beatrycze jakaś zmianę, choć nie potrafiła
jej sprecyzować. Wiedziała jedynie, że miała przed sobą wampirzycę – i to
taką, która w razie potrzeby potrafiła postawić na swoim.
Sage nawet
się nie skrzywił. Ze spokojem przyjął fakt, że kobieta spojrzała mu w oczy
w dość jednoznaczny, przenikliwy sposób.
– Obawiam
się – stwierdził cicho, wycofując się ku drzwiom – że muszę już iść. Dobrego
dnia, moi mili.
Wyszedł,
nim ktokolwiek zdążyłby zaprotestować. Ta krótka wymiana zdań wystarczyła, żeby
Liz zorientowała się, że umknęło jej coś istotnego. Pytająco spojrzała na
Damiena, ale ten jedynie potrząsnął głową, najwyraźniej wiedząc równie niewiele,
co i ona.
– Świetnie.
– Beatrycze z niedowierzaniem wydęła usta. W następnej chwili
pośpiesznie nad sobą zapanowała, prostując się i znów siląc na uśmiech. –
Nieważne w takim razie. Wejdźcie.
– Wszystko
gra? – zapytał dla pewności Damien.
– Jasne, że
tak. On tak ma od jakiegoś czasu – stwierdziła wymijająco. – Zresztą nie o to
chodzi. Mam zostawić was samych?
Jeszcze
kiedy mówiła, ruszyła ku jednemu z pokoi. Poruszała się w sposób wystarczająco
jednoznaczny, żeby pojęli, że powinni jej towarzyszyć. Elizabeth z powątpiewaniem
spojrzała na Ulricha, z zaciekawieniem unosząc brwi, gdy dostrzegła uczepioną
jego ramienia Leanę. Dziewczyna milczała, ale to najwyraźniej nie przeszkadzało
jej w ujęciu mężczyzny pod ramię. To, że mogłaby na niego czekać, wydawało
się aż nazbyt oczywiste.
– Nie… Nie
sądzę – przyznała, nie odrywając wzroku od Ulricha. – To nie będzie żadna
tajemnica, tak sądzę.
– To ty
chciałaś się spotkać – zauważył mężczyzna.
Myślami
wydawał się być gdzieś daleko. Jego spojrzenie raz po raz uciekało ku Leanie,
zresztą coś w sposobie, w jaki otoczył dziewczynę ramieniem, dało Liz
do myślenia. Wciąż trzymał swoją towarzyszkę blisko siebie, w niemalże zaborczy
sposób, wyglądając na chętnego, żeby ją bronić.
Nie
widziała go takim. Nie wcześniej, choć i ją traktował jak kogoś bliskiego.
W Leanie jednak musiało być coś specjalnego, z czego być może nawet
sam Ulrich nie do końca zdawał sobie sprawę.
– Tak. Z powodu,
który ci podałam. – Chcąc nie chcąc zajęła miejsce przy stole. – To źle zabrzmi,
ale… dzwonił do mnie mój ojciec – powtórzyła, mimowolnie uciekając wzrokiem
gdzieś w bok, byleby nie patrzeć na Beatrycze. Wciąż czuła się jak
zdrajczyni tylko dlatego, że mogłaby zdecydować się porozmawiać z Nickiem.
– Po tym wszystkim i… Cóż, chciał, żebym się z tobą zobaczyła. W takim
razie wierzę, że znasz temat lepiej ode mnie.
Przez
chwilę jeszcze wpatrywała się w swoje splecione dłonie, uparcie milcząc również
wtedy, gdy poczuła na ramionach muśniecie ciepłych rąk Damiena. Dopiero po chwili,
gdy cisza stała się zbyt trudna do zniesienia, z wolna uniosła głowę, by
móc się rozejrzeć.
Kuchnia
również wyglądała na ładna, skromną i rzadko używaną. W zasadzie Liz
była pewna, że poza Leaną nikt więcej nie widział powodów, żeby zaglądać tutaj
regularnie. Nie żeby to powstrzymało Beatrycze przed swobodnym krążeniem po
pomieszczeniu, kiedy tak po prostu zajęła się parzeniem herbaty. Coś w tym
widoku sprawiło, że Elizabeth zapragnęła roześmiać się w nieco histeryczny
sposób, nie pierwszy raz czując się traktowaną dużo lepiej niż powinno.
Siedziała w kuchni,
która należała do pary nieśmiertelnych, czując się przy tym prawie jak podczas
towarzyskiej wizyty. Jak niedorzeczne to było…?
– W zasadzie…
– Miała wrażenie, że minęła cała wieczność zanim Ulrich zdecydował się odezwać.
Natychmiast przeniosła na niego wzrok, mimochodem zauważając, że posadził Leanę
na krześle, samemu zaczynając niespokojnie krążyć po pomieszczeniu. Po wyrazie
jego twarzy trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. – Jest jedna
rzecz, która wygląda niepokojąco. Wahałem się, czy to powód do zmartwień, ale
skoro nawet Nick się w to angażuje, coś musi być na rzeczy.
– Co
takiego? – zapytała natychmiast, nie podrywając się z miejsca tylko
dlatego, że powstrzymał ją zdecydowany uścisk dłoni Damiena.
Może
powinna mieć do siebie pretensje o to, że jednak nie rozmawiali w cztery
oczy. Tylko być może, ale to już nie miało znaczenia. Zresztą jeśli
działo się coś ważnego…
– Chodzi o zaginięcia
– wyjaśnił niechętnie Ulrich, jakby od niechcenia wzruszając ramionami. – To raptem
dwa przypadki. Zbyt mało, żeby uznać to za jakąś bardziej zorganizowaną akcję,
ale nie dziwię się, że Nick się martwi. Bo widzisz… Nie na co dzień ot tak
znikają łowcy – przyznał, a Elizabeth zesztywniała. Aż za dobrze pamiętała
stos ciał, które… – Wiem tylko tyle. Ale w tym wypadku powinnaś wiedzieć. –
Ich spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały. Coś w wyrazie twarzy
mężczyzny przyprawiło ją o dreszcze. – Uważaj na siebie, Liz. Może to nic
takiego, ale postaram się dowiedzieć się czegoś więcej.
– Będę –
obiecała, chociaż wcale nie czuła się taka pewna swoich słów.
Poczuła, że
dłonie Damiena mocniej zacisnęły się na jej barkach. Nie obejrzała się, ale tak
naprawdę nie musiała, dzięki więzi aż nazbyt świadoma targających nim emocji.
To nic. Na
pewno nic, ale…
– Zrobiłam
herbatę – oznajmiła cicho Beatrycze.
Ten jeden raz Liz przyjęła zmianę tematu z ulgą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz