6 kwietnia 2021

Sto cztery

 

Elizabeth

Ulrich odebrał po kilku sygnałach. Odetchnęła, kiedy w końcu usłyszała jego głos, dziwnie zaniepokojona tym, że mogłaby nie doczekać się odpowiedzi. Po telefonie Nicka wciąż czuła się dziwnie.

– Liz?

– Jesteś w samochodzie? – zapytała, szybko orientując się, że nie siedział w domu. Dźwięk w tle wydał jej się aż nazbyt charakterystyczny. – Przeszkadzam ci? Chcę się spotkać, ale…

– Nie, nie. Możemy pogadać, jeśli chcesz – zapewnił pośpiesznie. – Swoją drogą, dobrze cię słyszeć.

Mimowolnie się uśmiechnęła. Prawda była taka, że pozostawał jedną z nielicznych osób, do których nie potrafiła mieć żalu. Jasne, nie mogła ot tak zapomnieć, że przemilczał to, że jej ojciec i babcia mieli się dobrze, podczas gdy ona miotała się na prawo i lewo, pogrążona z żałobie, ale… tak było lepiej. Zawdzięczała mu dość, by nie chcieć rozliczać go z przeszłości.

Zresztą… Sami tego chcieli, prawda? Okłamać mnie.

Zacisnęła usta. Nie, zdecydowanie nie chciała o tym myśleć.

– Pewnie zabrzmię okropnie po takim czasie, ale chcę się spotkać. Ja… Cóż, wydaje mi się, że możesz mieć mi coś do powiedzenia – oznajmiła wprost, decydując się postawić sprawę jasno. Skrzywiła się, porażona tym jak oficjalnie zabrzmiał jej głos. Ulrich zasłużył na więcej, ale… – Tata do mnie dzwonił.

Po drugiej stronie zapadła wymowna, przerywana wyłącznie pracą silnika cisza. Mogła wyobrazić sobie minę Ulricha, najpewniej równie poważną i zatroskaną co i wtedy, gdy ukrócił ich lekcje strzelania, zaniepokojony sposobem, w jaki próbował się angażować. To, że go zaskoczyła, była oczywiste.

Cokolwiek sobie myślał, zachował te uwagi dla siebie.

– Ach, tak… W porządku.

Nie tego się spodziewała. Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona sposobem, w jaki wypowiedział te słowa. Brzmiał dziwnie, jakby roztargniony i skupiony na czymś innym. Może i nie spędziła z nim aż tyle czasu, by go poznać, ale…

– Więc jak? Zobaczymy się? – zaryzykowała. Możliwe, że zaczynała być przewrażliwiona. A może to Ulrich miał na głowie rzeczy istotniejsze od prowadzenia jej za rękę, ale… – Zależy mi na czasie. No i wciąż jestem w Seattle, więc…

– Ja też. Wyślę ci adres, okej? Mam coś… do załatwienia w jednym miejscu.

Rozłączył się, zanim zdążyłaby potwierdzić albo zaprzeczyć. Aż się zapowietrzyła, z niedowierzaniem spoglądając na telefon. Ekran wygasił się – tylko na krótką chwilę, bo chwilę późnej komórka zawibrowała, informując o nadejściu nowej wiadomości.

– Znam tę okolicę – usłyszała za plecami głos Damiena.

Spojrzała na niego z zaciekawieniem. W słowach chłopaka nie było nic wyjątkowego, a jednak coś w jego tonie dało jej do myślenia.

– Wydajesz się zmartwiony – zauważyła, nie kryjąc zmartwienia.

– Bez powodu. Po prostu tam przenieśli się Lawrence i Beatrycze – wyjaśnił, po czym potrząsnął głową. – Zbieramy się? Wezmę samochód.

– Jasne.

Ale wciąż miała wątpliwości i to najpewniej dokładnie te same, co i te, które dręczyły Damiena. Ulrich, który zupełnym przypadkiem wylądował w miejscu, w którym osiedliły się wampiry? Z jakiegoś powodu nie potrafiła w to uwierzyć. Nie zarzucała mu niczego, przynajmniej na razie, ale już jakiś czas temu przestała wierzyć w zbiegi okoliczności.

Nie zrobiłbyś mi tego, prawda? Nie ty.

Potrząsnęła głową. Nie dając sobie czasu na dalsze wątpliwości, popędziła za Damienem.

 

Osiedle okazało się zadziwiająco ładne i skromne. Nieprzesadnie, bo domki z pewnością były nowe i – co najpewniej za tym szło, zwłaszcza w tak dobrze prosperującym mieście jak Seattle – drogie, ale przy standardach Cullenów Liz spodziewała się czegoś dużo bardziej okazałego. Elena lubiła błyszczeć, zresztą jak i spora część jej rodziny. Gdyby Damien nagle zajechał przed pałac, przyjęłaby to bez mrugnięcia okiem.

– Jesteś pewna, że to tutaj? – rzucił z wahaniem chłopak, parkując przy krawężniku.

– Ty prowadziłeś – przypomniała mu usłużnie. Wyciągnęła telefon, by zerknąć na wiadomość. I bez patrzenia na tabliczkę z nazwą ulicy była pewna, że dotarli w odpowiednie miejsce. – Widziałeś adres… Coś jest nie tak?

Damien westchnął, po czym jakby od niechcenia oparł się o kierownicę.

– Nie. Chyba, bo to ty znasz go lepiej – przyznał po chwili zastanowienia. – Ale to dosłownie… – zaczął, jednak zanim udało mu się skończyć, ktoś postanowił im przerwać.

Elizabeth podskoczyła na swoim miejscu, kiedy ktoś nagle zastukał w szybę po jej stronie. Okręciła się na siedzeniu, natychmiast spoglądając w odpowiednim kierunku. Nabrała powietrza, gotowa zacząć krzyczeć, zwłaszcza że oczami wyobraźni widziała Jasona – gotowego do ataku, z błyszczącymi oczyma i krwią na rękach. Jej cholernego brata, ale…

Odetchnęła, szybko uświadamiając sobie pomyłkę. Mężczyzna po drugiej stronie bez wątpienia był nieśmiertelny (Kiedy i jak rozróżnianie wampirów stało się dla mnie aż tak oczywiste?, pomyślała w oszołomieniu Liz.), ale ani trochę nie przypominał Jasona. Co prawda coś w dziwnym odcieniu oczu przybysza uświadomiło Elizabeth, że najpewniej nosił soczewki, a jego tęczówki zazwyczaj były krwistoczerwone, ale przy tym pozostawały zadziwiająco wręcz życzliwe.

– Sage – odetchnął Damien. Uniosła brwi, z opóźnieniem uświadamiając, że kilkukrotnie słyszała to imię podczas rozmów z Eleną. Chyba nawet widziała mężczyznę jeszcze w klubie, podczas zorganizowanego przez Alice otwarcia, ale nie była w stanie skupić się na tyle, by to zweryfikować. – Co ty tu robisz?

Odważyła się uchylić okno, choć podejrzewała, że żadne z nieśmiertelnych nie potrzebował tego, żeby wzajemnie się słyszeć. Ona za to i owszem, woląc nie sprawdzać czy cudowne symbole na ciele działały również pod tym względem. Wciąż czuła zmęczenie, zaś kolejny krwotok z nosa pozostawał ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała, zwłaszcza przebywając z nieśmiertelnymi.

– Wybaczcie. Liz, prawda? – upewnił się Sage, rzucając jej przepraszająco spojrzenie. Tyle wystarczyło, żeby doszła do wniosku, że mogłaby go polubić. – W zasadzie mógłbym pytać o to samo. Wpadam tutaj czasami… Cóż, sam wiesz. – Wzruszył ramionami, krótko oglądając się na dom. – L. ma dobry nastrój, więc zakładam, że nic nie wie o waszej wizycie. Coś się stało?

– Lawrence jest… – Damien wzniósł oczy ku górze. – Nieważne. W zasadzie… jesteśmy tu przypadkiem. I niekoniecznie szukamy tej dwójki.

Brwi mężczyzny powędrowały ku górze. Spojrzał na nich z zaciekawieniem, nagle bardziej skupiony.

– A to ciekawe…

– Mój znajomy chciał się ze mną spotkać – wyjaśniła lakonicznie, w końcu decydując się odezwać. – Wysłał nam ten adres. Teraz wydaje mi się to tym dziwniejsze, ale…

– Znajomy? – powtórzył zaskoczony Sage. O dziwo, w następnej sekundzie w jego oczach pojawiło się zrozumienie. – Ach! Ten wysoko postawiony policjant, który wpada tutaj w ostatnim czasie?

– Dlaczego Ulrich miałby…?

Tym razem nie dokończyła przez klakson, który zagłuszył resztę jej słów. W lusterku dostrzegła znajomy samochód i znajomą twarz. Nawet z daleka zorientowała się, że Ulrich wyglądał na zmęczonego – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Mimo wszystko uśmiechnął się na jej widok, kiedy wysiadła, bez wahania ruszając w jego stronę.

Nie miała pewności, co sądzić o jego obecności tutaj. Tym bardziej nie wiedziała skąd znał Sage’a, ale zdecydowała się tego nie komentować. Wampir nie brzmiał na wrogo nastawionego, co oczywiście nie musiało o niczym świadczyć, ale wydało jej się lepsze niż otwarta wrogość. Dużo bardziej zmartwiłaby się, gdyby nagle okazało się, że w ostatnim czasie Ulrich wpakował się w kłopoty, na dodatek takie, które znów miałyby związek z Damienem albo jego rodziną. Jasne, nie była odpowiedzialna za wszystkich wokół, ale tak się czuła, w szczególności po tym, co zrobił jej ojciec.

– Jak dobrze cię widzieć – usłyszała, a chwilę później na jej ramionach wylądowały ciepłe dłonie. Na więcej sobie nie pozwolić, ale coś w tym geście sprawiło, że poczuła się pewniej. – Wyglądasz…

– Jak? – rzuciła zaczepnym tonem.

Wzruszył ramionami. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że właśnie tego powinna się po nim spodziewać. Co więcej, chyba wcale nie chciała, żeby pod tym względem był z nią szczery.

– Nic takiego. Wybacz warunki, ale… to chyba wciąż lepsze niż moje mieszkanie – dodał, wysilając się na blady uśmiech.

O, tak. Pamiętała. Wolała więcej nie zastawać go pijanego, niezależnie od tego, czy rozumiała, co kryło się za jego zachowaniem. Możliwe, że spotkanie na bardziej neutralnym gruncie mogło im oboje wyjść na dobre. Sam Ulrich również wydawał się o wiele bardziej żywy i energicznie niż  zazwyczaj, choć to wciąż nie wyjaśniało najważniejszego.

– Cześć, glino – rzucił pogodnym tonem Sage, jakby od niechcenia odsuwając się od samochodu.

Tyle wystarczyło, by jednak zdecydowała się rzucić Ulrichowi pytające spojrzenie. Znali się? Zawahała się, wciąż czekając, ale nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek zamierzył udzielić jej odpowiedzi.

– Może się przejdziemy? – zaproponował Ulrich, ograniczając się do skinięcia głową. Sage nie wyglądał na urażonego brakiem zaangażowana z jego strony. – Nie przyjechałem, żeby się narzucać. Znaczy…

– Leana od rana siedzi jak na szpilkach. Już wiem czemu.

Liz potrzebowała chwili, żeby zrozumieć. Leana. Wiedziała, że to siostra Beatrycze, która jakimś cudem wróciła do życia. Resztę historii znała jedynie ze słyszenia – o ciele Nessie, które tak nagle zniknęło, a także o Ulrichu, który…

Och.

Wciąż mają kontakt?

Ale również o to zdecydowała się nie pytać. Tak naprawdę nie musiała, mając wrażenie, że tylko to tak naprawdę tłumaczyło wszystko, łącznie z obecnością mężczyzny w tym miejscu.

– Możemy wejść do środka. Nie wiem jak Lawrence, ale Trycze na pewno nie będzie miała nic przeciwko – podjął Sage, wymownie spoglądając na dom.

– Nie ma takiej potrzeby – zareagowała pośpiesznie. – Nie chcę się narzucać, naprawdę…

– Daj spokój. Sage pewnie ma rację – wtrącił Damien, w pośpiechu wysiadając z samochodu. – Jak poznałem Beatrycze, raczej będzie miała pretensje, jeśli nie wejdziemy.

Chcąc nie chcąc skinęła głową. Ufała mu, zresztą nie sądziła, żeby okłamał ją akurat w tej kwestii. Spojrzała wyczekująco na Ulricha, ale i ten wydawał się nie mieć nic przeciwko temu rozwiązaniu. Wręcz była gotowa stwierdzić, że jego oczy zabłysły, kiedy spojrzał w kierunku domu. Do Elizabeth z całą mocą dotarło, że najwyraźniej umknęło jej coś istotnego, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. W porządku, w końcu sama miała swoje tajemnice, ale…

Właściwie sama nie była pewna, czego spodziewać się po kolejnym domu, który w jakimś stopniu miał związek z Cullenami. Wiedziała jedno: Alice jakimś cudem nie miała wpływu na to, w jaki sposób został urządzony. Przynajmniej Liz nie mogła sobie wyobrazić, by wampirzyca ustąpiła i przystała na tak skromne, nawet jeśli wciąż niezwykle ładne wnętrze. Już w przedpokoju uwagę Liz przykuły brązy oraz biel – dobrane do siebie, przez co od progu poczuła się zaskakująco swobodnie, wcale nie jak w miejscu, które mogłyby zamieszkiwać niebezpieczne istoty.

– Ulrich! – doszedł ją kobiecy głos.

Natychmiast pojęła, że musiał należeć do Leany. Na schodach dostrzegła uroczą, jasnowłosą dziewczynę, która natychmiast zbiegła po schodach, ruszając ku mężczyźnie. Poruszała się wolniej niż wampir, ludzka pod każdym względem, co jednak nie przeszkodziło jej w tym, by bezceremonialnie rzucić się przybyszowi w ramionach. Choć drobna i na pierwszy rzut oka delikatna, wciąż musiała mieć zadziwiająco dużo siły, bo Ulrich aż się zatoczył, zmuszony cofnąć o krok, by utrzymać równowagę.

Kąciki ust Liz drgnęły, kiedy zauważyła jak mężczyzna nieporadnie obejmuje swoją towarzyszkę. Poklepał ją po plecach, po czymś pospiesznie od siebie odsunął, wyraźnie speszony.

– Hm… Cześć – wykrztusił i zabrzmiało to niezwykle łagodnie. – Miło cię widzieć, Leano.

– Czekałam, aż się pojawisz – oznajmiła bez ogródek dziewczyna. Dopiero po chwili jej spojrzenie powędrowało kolejno na Liz, to znów na Damiena, zwłaszcza gdy ten drugi zmaterializował się za plecami Elizabeth, jak gdyby nigdy nic ją obejmując. – Och. Dzień dobry – zreflektowała się.

Coś w sposobie, w jaki dygnęła, sprawiło, że Liz poczuła się nieswojo. Czegokolwiek nie wiedziałaby o Leanie, w tamtej chwili nabrało jeszcze więcej sensu. Ona sama wyglądała jak wyjęta z jakiegoś innego wieku – dosłownie i w przenośni. Zwłaszcza to drugie okazało się nie do pojęcia, tym bardziej że w przypadku kobiety chodziło o coś więcej, aniżeli po prostu mentalne trwanie przy właściwych dla niej czasach.

– Przyprowadziłem gości. Tak się składa, że też chcieli zobaczyć się z Ulrichem – wyjaśnił pośpiesznie Sage. Przynajmniej on jeden brzmiał swobodnie. – Zakładam, że to żaden problem.

– Oczywiście, że nie.

Głos, który wypowiedział te słowa, nie należał do Leany. Liz byłaby w stanie rozpoznać go wszędzie, chociaż zdecydowanie nie byłaby w stanie wyobrazić sobie Eleny, która zabrzmiałaby w tak pogodny, życzliwy sposób. Tyle wystarczyło, żeby zwróciła uwagę na Beatrycze – uśmiechniętą, w eleganckiej sukience i z uśmiechem, który jedynie dodał jej uroku. Kobieta nie wiadomo kiedy pojawiła się w przedsionku, opierając się o ścianę; ramiona skrzyżowała na piersi, przez co sprawiała wrażenie tym pewniejszej siebie i rozluźnionej. Nawet to, że miała krwistoczerwone tęczówki nie wydało się Elizabeth aż takie niepokojące… I to pomimo tego, że miała przed sobą kogoś, kto nosił na nazwisko Cullen.

Liz wysiliła się na blady uśmiech. Nie widziała Beatrycze po raz pierwszy, ale to wciąż było dziwne, zaczynając od tego, że kobieta mimo wszystko wyglądała jak jej najlepsza przyjaciółka.

Niech mi ktoś powie, że ta rodzina nie jest dziwna…

– Wchodzicie? – podjęła pośpiesznie Beatrycze, prostując się. Jasne włosy zafalowały wokół jej twarzy, kiedy pewnym krokiem ruszyła przed siebie. – Będę udawała, że L. wcale nie ewakuował się stąd jakieś pięć minut temu, twierdząc, że mam robić, co tylko zechcę – dodała konspiracyjnym szeptem.

– Uprzejmy jak zawsze – wtrącił Damien.

Wampirzyca skwitowała jego słowa melodyjnym śmiechem. Nie, zdecydowanie nie przypomniała Eleny – i to nawet mimo tego, że na pierwszy rzut oka wyglądały jak dwie krople wody.

– Spodziewałam się wielu osób, ale na pewno nie was – podjęła i chociaż to również zabrzmiało pogodnie, Liz doszukała się w jej spojrzeniu troski. – Jeśli chcecie, zapraszam do kuchni. Nie szykowałam się na przyjęcie gości, ale…

– Jesteśmy… tylko na chwilę – wyjaśniła pośpiesznie. – Mam tylko szybką sprawę do Ulricha i będziemy znikać.

Poczuła się źle, kiedy ujęła to aż tak bezpośrednio. A jednak Beatrycze nie wyglądała na urażona, w odpowiedzi uśmiechając się w znajomy już, życzliwy sposób. W jakiś pokrętny sposób skojarzyła się Liz z Esme, choć okazała się przy tym o wiele bardziej charyzmatyczna.

– Co nie znaczy, że nie mogę was ugościć – stwierdziła, machnięciem ręki wskazując odpowiedni kierunek. – Więc? Nie będę się narzucać, jeśli chcecie porozmawiać w cztery oczy. Ja i tak liczyłam, że Sage choć ten jeden raz dotrzyma mi towarzystwa – dodała, a sam zainteresowany nagle zesztywniał.

– Obawiam się, że trochę się spieszę. Wierzę, że mi to wybaczysz, ale…

– Nie, nie wybaczę. Ale zawsze mogę udawać, że wcale nie widzę, że znów kręcisz, Sage.

To za to zabrzmiało jak coś, do mogłaby powiedzieć Elena, pomyślała w oszołomieniu Liz, nagle zaniepokojona. Dostrzegła w Beatrycze jakaś zmianę, choć nie potrafiła jej sprecyzować. Wiedziała jedynie, że miała przed sobą wampirzycę – i to taką, która w razie potrzeby potrafiła postawić na swoim.

Sage nawet się nie skrzywił. Ze spokojem przyjął fakt, że kobieta spojrzała mu w oczy w dość jednoznaczny, przenikliwy sposób.

– Obawiam się – stwierdził cicho, wycofując się ku drzwiom – że muszę już iść. Dobrego dnia, moi mili.

Wyszedł, nim ktokolwiek zdążyłby zaprotestować. Ta krótka wymiana zdań wystarczyła, żeby Liz zorientowała się, że umknęło jej coś istotnego. Pytająco spojrzała na Damiena, ale ten jedynie potrząsnął głową, najwyraźniej wiedząc równie niewiele, co i ona.

– Świetnie. – Beatrycze z niedowierzaniem wydęła usta. W następnej chwili pośpiesznie nad sobą zapanowała, prostując się i znów siląc na uśmiech. – Nieważne w takim razie. Wejdźcie.

– Wszystko gra? – zapytał dla pewności Damien.

– Jasne, że tak. On tak ma od jakiegoś czasu – stwierdziła wymijająco. – Zresztą nie o to chodzi. Mam zostawić was samych?

Jeszcze kiedy mówiła, ruszyła ku jednemu z pokoi. Poruszała się w sposób wystarczająco jednoznaczny, żeby pojęli, że powinni jej towarzyszyć. Elizabeth z powątpiewaniem spojrzała na Ulricha, z zaciekawieniem unosząc brwi, gdy dostrzegła uczepioną jego ramienia Leanę. Dziewczyna milczała, ale to najwyraźniej nie przeszkadzało jej w ujęciu mężczyzny pod ramię. To, że mogłaby na niego czekać, wydawało się aż nazbyt oczywiste.

– Nie… Nie sądzę – przyznała, nie odrywając wzroku od Ulricha. – To nie będzie żadna tajemnica, tak sądzę.

– To ty chciałaś się spotkać – zauważył mężczyzna.

Myślami wydawał się być gdzieś daleko. Jego spojrzenie raz po raz uciekało ku Leanie, zresztą coś w sposobie, w jaki otoczył dziewczynę ramieniem, dało Liz do myślenia. Wciąż trzymał swoją towarzyszkę blisko siebie, w niemalże zaborczy sposób, wyglądając na chętnego, żeby ją bronić.

Nie widziała go takim. Nie wcześniej, choć i ją traktował jak kogoś bliskiego. W Leanie jednak musiało być coś specjalnego, z czego być może nawet sam Ulrich nie do końca zdawał sobie sprawę.

– Tak. Z powodu, który ci podałam. – Chcąc nie chcąc zajęła miejsce przy stole. – To źle zabrzmi, ale… dzwonił do mnie mój ojciec – powtórzyła, mimowolnie uciekając wzrokiem gdzieś w bok, byleby nie patrzeć na Beatrycze. Wciąż czuła się jak zdrajczyni tylko dlatego, że mogłaby zdecydować się porozmawiać z Nickiem. – Po tym wszystkim i… Cóż, chciał, żebym się z tobą zobaczyła. W takim razie wierzę, że znasz temat lepiej ode mnie.

Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w swoje splecione dłonie, uparcie milcząc również wtedy, gdy poczuła na ramionach muśniecie ciepłych rąk Damiena. Dopiero po chwili, gdy cisza stała się zbyt trudna do zniesienia, z wolna uniosła głowę, by móc się rozejrzeć.

Kuchnia również wyglądała na ładna, skromną i rzadko używaną. W zasadzie Liz była pewna, że poza Leaną nikt więcej nie widział powodów, żeby zaglądać tutaj regularnie. Nie żeby to powstrzymało Beatrycze przed swobodnym krążeniem po pomieszczeniu, kiedy tak po prostu zajęła się parzeniem herbaty. Coś w tym widoku sprawiło, że Elizabeth zapragnęła roześmiać się w nieco histeryczny sposób, nie pierwszy raz czując się traktowaną dużo lepiej niż powinno.

Siedziała w kuchni, która należała do pary nieśmiertelnych, czując się przy tym prawie jak podczas towarzyskiej wizyty. Jak niedorzeczne to było…?

– W zasadzie… – Miała wrażenie, że minęła cała wieczność zanim Ulrich zdecydował się odezwać. Natychmiast przeniosła na niego wzrok, mimochodem zauważając, że posadził Leanę na krześle, samemu zaczynając niespokojnie krążyć po pomieszczeniu. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. – Jest jedna rzecz, która wygląda niepokojąco. Wahałem się, czy to powód do zmartwień, ale skoro nawet Nick się w to angażuje, coś musi być na rzeczy.

– Co takiego? – zapytała natychmiast, nie podrywając się z miejsca tylko dlatego, że powstrzymał ją zdecydowany uścisk dłoni Damiena.

Może powinna mieć do siebie pretensje o to, że jednak nie rozmawiali w cztery oczy. Tylko być może, ale to już nie miało znaczenia. Zresztą jeśli działo się coś ważnego…

– Chodzi o zaginięcia – wyjaśnił niechętnie Ulrich, jakby od niechcenia wzruszając ramionami. – To raptem dwa przypadki. Zbyt mało, żeby uznać to za jakąś bardziej zorganizowaną akcję, ale nie dziwię się, że Nick się martwi. Bo widzisz… Nie na co dzień ot tak znikają łowcy – przyznał, a Elizabeth zesztywniała. Aż za dobrze pamiętała stos ciał, które… – Wiem tylko tyle. Ale w tym wypadku powinnaś wiedzieć. – Ich spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały. Coś w wyrazie twarzy mężczyzny przyprawiło ją o dreszcze. – Uważaj na siebie, Liz. Może to nic takiego, ale postaram się dowiedzieć się czegoś więcej.

– Będę – obiecała, chociaż wcale nie czuła się taka pewna swoich słów.

Poczuła, że dłonie Damiena mocniej zacisnęły się na jej barkach. Nie obejrzała się, ale tak naprawdę nie musiała, dzięki więzi aż nazbyt świadoma targających nim emocji.

To nic. Na pewno nic, ale…

– Zrobiłam herbatę – oznajmiła cicho Beatrycze.

Ten jeden raz Liz przyjęła zmianę tematu z ulgą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa