
– Nie wierzę, że chcesz to
robić. Na pewno…?
Uderzyła.
Zablokował jej atak z łatwością, ale przynajmniej w końcu się
zamknął. Zauważyła, że wywrócił oczami, co zresztą ani trochę do niego nie
pasowało, ale może i tak było lepiej. Wolała, kiedy Damien zachowywał się w ten
sposób – bardziej zdecydowany, bardziej drapieżny.
Odsunął
się, wciąż uważnie ją obserwując. Zaraz po tym skinął głową i zrozumiała,
że to zachęta. Więcej nie potrzebowała, z większym zaangażowaniem niż
wcześniej rzucając się do ataku.
Nie
chciała, żeby ją oszczędzał. Wcześniej zawsze dostosowywał swoje tempo do jej
własnego, co na dłuższą metę miało sens. Człowiek nie miałby żadnych szans z wampirem,
nie wspominając o tym, że we wspólnych treningach nie chodziło o to,
żeby ją zabił. Tym razem jednak sprawy miały się inaczej, a Liz nade
wszystko pragnęła sprawdzić to, co potwierdziła Elena. Skoro jednak daleko było
jej do człowieczeństwa, a w sobie miała coś, co mogło okazać się
dobrym wstępem do przeżycia…
Więc
zaatakowała, próbując skłonić Damiena do przyśpieszenia tempa. Już nie czuła
się aż tak nieporadna jak wtedy, gdy walczyli po raz pierwszy. Nauczył ją dość,
by – przy odrobinie szczęścia – miała szansę powalić go na ziemię. Co prawda wiedziała,
że miała na to naprawdę marne szanse, ale to nie znaczyło, że nie mogła
próbować. Już znała niektóre jego ruchy, wiedziała jak blokować większość ciosów
i wyprowadzać własne. W efekcie bardziej czuła się jak w tańcu,
choć kiedy jeszcze zdarzało jej się wymachiwać pomponami, to wydawało się o wiele
mniej… zabójcze.
Skupiła się
na atakach, nie chcąc przechodzić do ofensywy. Dostrzegła błysk zainteresowania
w oczach Damiena, co jedynie bardziej ją zachęciło. Rzuciła się do przodu w bardziej
zdecydowany sposób, próbując uderzyć go w twarz, ale i tym razem napotkała
opór. Skrzywiła się, kiedy tak po prostu chwycił ją za nadgarstek, w następnej
sekundzie bezceremonialnie wykręcając rękę na plecy.
– Prawie –
usłyszała tuż przy uchu.
Prychnęła.
Szarpnęła się, więc ją puścił, choć gdyby miała do czynienia z prawdziwym
przeciwnikiem, jak nic pojedynek zakończyłby się rozszarpanym gardłem.
– Jeszcze
raz – zadecydowała.
Tym razem
Damien nie miał żadnych obiekcji. Miała wrażenie, że się rozluźnił, już nie
zachowując w tak formalny, ostrożny sposób. Co prawda nie podobało jej się
to, z jaką łatwością przychodziło mu unikanie jej ciosów, ale starała się o tym
nie myśleć. Uczył ją. Oczywiście, że był w stanie przewidywać jej ruchy,
ale…
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok. Udała, że próbuje uderzyć od lewej, po czym nagle z jękiem
osunęła się na kolana, chwytając za brzuch.
– Liz?!
Nie
zdziwiło jej, że nagle znalazł się tuż obok. Kątem oka wychwyciła ruch, kiedy
zmaterializował się obok, próbując chwycić ją pod ramię. Tylko tego potrzebowała,
nawet na krótką chwilę nie pozwalając sobie na utratę czujności.
Skoczyła na
niego niczym rozjuszona kotka. Wystarczyła chwila, żeby oboje wylądowali na
ziemi, ona na nim, całą sobą napierając na jego klatkę piersiową. Końcówki
ciemnych włosów musnęły twarz Damiena, kiedy nachyliła się nad nim, uśmiechając
się blado, kiedy podchwyciła spojrzenie zatroskanych, czekoladowych oczu.
– Wygrałam –
stwierdziła cicho.
Spojrzał na
nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. W jego oczach pojawiło się zrozumienie,
a zaraz po tym ulga, choć ta druga prawie natychmiast została wyparta
przez frustrację.
– Nie rób
mi tak więcej! – obruszył się. Zanim zdążyła się zastanowić, sytuacja
gwałtownie się zmieniła, kiedy wylądowała pod nim. Nawet nie zauważyła, kiedy
tak po prostu ją unieruchomił. – Nigdy więcej. To nie było uczciwe.
– Cel
uświęca środki.
Nie
wyglądał na przekonanego takim stwierdzeniem. Wciąż nad nią górował, z uwagą
wodząc wzrokiem po jej twarzy. Czuła pulsujące pod skórą ciepło, nie pierwszy
raz mając wrażenie, że tatuaże na jej ciele dosłownie płoną. Była w stanie
przywołać każdy, nawet najdrobniejszy szczegół zawiłego wzoru, który tamtego
dnia został wypalony na skórze. Teraz w końcu rozumiała więcej, a skoro
mogła to wykorzystać…
Ciepła dłoń
wylądowała na jej policzku. Zadrżała, po czym spojrzała Damienowi w oczy,
mimowolnie się uśmiechając. Nie odwzajemnił gestu, wyraźnie czymś poruszony.
– Cholera –
wyrwało mu się.
To też do
niego nie pasowało. Wiedziała dobrze, że przeklinający Damien zwykle nie wróżył
niczego dobrego.
– Co? –
rzuciła bez przekonania.
– Krwawisz –
wyjaśnił usłużnie. Uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia. Nie czuła bólu, ale… –
Sama zobacz – dodał, wzdychając cicho i przesuwając palce bliżej jej nosa.
Kiedy
uniósł dłoń, dostrzegła na jego skórze smużkę czerwieni. Natychmiast otarła
twarz, orientując się, że krew musiała płynąc z nosa, choć nie
przypominała sobie, żeby oberwała. Zaniepokojona, w pośpiechu poderwała się
do siadu, ledwo rejestrując to, że Damien jej w tym pomógł.
– Och…
Na więcej
nie było jej stać. Z obawą powiodła wzrokiem dookoła, w tamtej chwili
zaczynając błogosławić fakt, że wyszli przed dom. Mogła się założyć, że nawet
odrobina krwi w tym miejscu nie miała przynieść niczego dobrego.
– To nic.
Joce też czasami się zdarza – zapewnił Damien, podtrzymując ją, gdy spróbowała
stanąć na nogi. Dopiero kiedy zatoczyła się, dosłownie wpadając mu w ramiona,
zorientowała się, jak bardzo czuła się zmęczona. – Chyba już nie płynie.
– Ja
przecież nie… – zaczęła i zaraz się skrzywiła. – Właściwie nic nie
zrobiłam – obruszyła się.
Nie miała
poczucia, żeby walczyli długo. Tak naprawdę nawet nie miała pewności, czy
pozwoliła sobie na coś wyjątkowego. Jasne, wymusiła na Damienie tempo, z którym
mogłaby mieć problem, ale mimo wszystko…
Czy tak powinno
to wyglądać? Co było jej po jakichkolwiek zdolnościach, jeśli te zawodziły w najmniej
oczekiwanym momencie…?
– Daj
spokój. Kiedy zaczynałem uzdrawiać, męczyłem się ot tak – oznajmił z przekonaniem
Damien. – Przyzwyczaisz się. Och, no i pogadam z Beau – zaproponował,
mocniej przygarniając ją do siebie. – Na pewno znajdzie coś, co powinno pomóc.
– Dzięki.
Wysiliła
się na uśmiech, choć to i tak przyszło jej z trudem. Chcąc nie chcąc
pozwoliła, żeby Damien poprowadził ją z powrotem do domu. Przy pierwszej
okazji schowała się w łazience, by przemyć twarz chłodną wodą i jak
najszybciej doprowadzić się do porządku. Z ulgą odkryła, że krwi nie było
dużo, a ona przynajmniej nie czuła się, jakby w każdej chwili mogła
zemdleć, ale i tak nie czuła się z tym dobrze. Może wymagała od
siebie za dużo, prawie jak wtedy, gdy pod okiem Ulricha próbowała nauczyć się
posługiwaniem bronią, ale jaki tak naprawdę miała wybór? Zwłoka w tym
świecie mogła kosztować życie.
Przebrała
się, po czym bez pośpiechu wróciła do Damiena. Znalazła go w kuchni, gdzie
jakby od niechcenia krążył, sprawiając wrażenie kogoś, kto nie do końca wiedział,
co zrobić ze sobą i rękoma. W przeciwieństwie do niej nie sprawiał
wrażenia zmęczonego. Wręcz przeciwnie – zdaniem Liz promieniał i to pomimo
tego, że jak nic się zamartwiał.
– Wszystko
gra? – zapytał, ledwo tylko przekroczyła próg.
– Już tak.
Dzięki – zapewniła, zajmując miejsce u jego boku. Rozluźnił się, gdy jak
gdyby nigdy nic otoczyła go ramionami. Przygarnął ją do siebie, palcami jakby
od niechcenia przeczesując jej włosy. – Za dużo wymagam, prawda?
– Wszystko w swoim
czasie.
– Czasami
mam wrażenie, że od dawna go nie mam.
Poczuła się
dziwnie, ledwo tylko wypowiedziała te słowa. Tyle że tak właśnie było i zdawała
sobie z tego sprawę od… Och, dnia, w którym zobaczyła Jasona? A może
odkąd z całą mocą poczuła, że otacza ją śmierć? Nie miała tak naprawdę
pewności. To, że nie miała pojęcia, gdzie podziewał się jej brat, niczego nie
ułatwiało. W tym wypadku brak informacji wcale nie brzmiał jak
przysłowiowa dobra wiadomość. Wręcz przeciwnie. Przerażał ją, wydając się być
zwiastunem czegoś, o czym wolałaby się nie dowiedzieć.
Wyczuła, że
Damien się poruszył, bez pośpiechu zwracając w jej stronę. Jego dłonie
wylądowały na jej ramionach. Uniosła głowę, przez chwilę zdolna co najwyżej stać
i spoglądać wprost w jego oczy – znajome, łagodne i będące
niczym gwarancja tego, czego potrzebowała: bezpieczeństwa.
– To pewnie
nie do końca to, co chciałabyś usłyszeć, ale… chcesz napić się wina? – zasugerował,
a Liz parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.
To
przypominało pierwszy wieczór, który spędzili w Mieście Nocy, w jego
rodzinnym domu. Wysiliła się na uśmiech, nie będąc w stanie zdobyć się na
żadną konkretniejszą odpowiedź. Szczerze wątpiła, żeby alkohol rozwiązał cokolwiek,
ale…
A potem rozdzwonił
się jej telefon.
Westchnęła i –
wciąż patrząc na Damiena – sięgnęła po komórkę. Nawet nie zerknęła na
wyświetlacz, od razu przyciskając telefon do ucha. Takie wyczucie mogła mieć tylko
Elena, więc…
– Tak? –
rzuciła, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Trochę zły moment, więc…
– Elizabeth.
Poczuła
się, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Zesztywniała,
rozszerzonymi oczyma spoglądając w przestrzeń. Obraz momentalnie zamazał
się za sprawą łez.
– T-ty…
Wyczuła, że
Damien również zesztywniał. Odsunęła się, drżącą dłonią wciąż ściskając telefon.
Może mogła się tego spodziewać, zwłaszcza że po tym wszystkim ani nie zmieniła
numeru, ani nie próbowała blokować tych, z którymi nie chciała mieć
kontaktu. To przynajmniej sobie wmawiała przez cały ten czasu, ale…
Nie
przypuszczała, że kiedykolwiek przyjdzie jej odebrać akurat taki telefon.
– Nie
rozłączaj się. Liz, proszę… – doszedł ją spięty głos ojca. Coś ścisnęło ją w gardle
w odpowiedzi na te słowa. Żartował sobie? Czy naprawdę uważał, że
chciała…? – Proszę – powtórzył i zabrzmiało to niemalże błagalnie.
– Czemu…?
Czy nie
wyraziła się dość jasno, kiedy widzieli się po raz ostatni? Miała wrażenie, że
od tego momentu minęły całe wieki, choć w grę wchodziły zaledwie tygodnie.
Wspomnienie tego, co wydarzyło się w tamtym hotelu, było niczym sen –
koszmar, który wciąż majaczył gdzieś w jej pamięci. Mogła przywyknąć do
rozmów z Niną, zwłaszcza że potrzebowała jej pomocy, ale nic ponadto. I, cholera,
miała wrażenie, że Nick mimo wszystko to rozumiał.
Zawahała się,
wciąż oszołomiona. Skoro jednak do niej dzwonił, może jednak się myliła. Z drugiej
strony, sposób w jaki brzmiał…
Potrząsnęła
głową, choć przecież nie mógł tego zobaczyć. Wymieniła krótkie, wymowne
spojrzenie z Damienem, po czym odsunęła się, nie będąc w stanie ustać
w miejscu. Krążąc mogła przynajmniej udawać, że wcale nie drżała tak,
jakby w każdej chwili mogła upuścić komórkę.
– Czego
chcesz? – zapytała wprost.
Po drugiej
stronie zapanowała cisza. Zerknęła na wyświetlacz, przez chwilę mając nadzieję,
że ojciec się rozłączył, ale nic podobnego nie miało miejsca. Połączenie wciąż trwało.
– Musiałem…
się upewnić – powiedział w końcu. Starannie dobierał słowa, przez co
poczuła się, jakby jednak rozmawiała z kimś obcym. – Wiem, że nie chcesz
ze mną rozmawiać. Nie będę cię zmuszał, ale…
– Właśnie
to robisz – zarzuciła mu, bezceremonialnie wchodząc w słowo.
Wiedziała,
że to cios poniżej pasa. Może nie powinna, zwłaszcza że jakaś jej cząstka
chciała zrozumieć. Chciała tego czy też nie, wciąż nie potrafiła zaprzeczyć najważniejszego:
ojciec ją kochał. I zrobił to dla niej, nawet jeśli ostatecznie wszystko
okazało się błędem. To wciąż bolało, a ona nie potrafiła przejść z tym
do porządku dziennego, ale… wciąż wiedziała.
Byłoby
prościej, gdyby jednak nie potrafiła zrozumieć.
– W porządku.
– Mężczyzna zawahał się na moment. – Dobrze cię słyszeć, wiesz? Och, Liz…
– Czego
chcesz? – ponowiła pytanie.
Czy w ogóle
chciała to wiedzieć? Nie poznawała własnego głosu, tak oschła i obojętna,
że nawet jej samej wydało się to dziwne. Miała ochotę się rozłączyć, ale coś w niemalże
desperackim brzmieniu ojca ją przed tym powstrzymało. W głowie jak na
zawołanie pojawiło się tysiąc różnych myśli – scenariuszy, których prawdziwości
wcale nie chciała sprawdzać.
Jason…,
pomyślała w oszołomieniu. Czy tam był? Czy stał za tym telefonem, być może
właśnie czając się za Nickiem i zamierzając…?
– Po prostu
powiedz mi jedna rzecz – usłyszała ponownie spięty głos ojca. – Jakkolwiek to
zabrzmi, uwierzę ci we wszystko, ale… muszę wiedzieć. Jesteś bezpieczna?
–
Oczywiście, że tak – obruszyła się, nie kryjąc zaskoczenia. – Jestem.
– To…
dobrze. Bardzo dobrze.
Naprawdę zabrzmiał
tak, jakby tyle mu wystarczyło. Jakby tak lakoniczne zapewnienia przynosiły mu
ulgę. Przez moment Liz była gotowa przysiąc, że w tamtej chwili
zaakceptowałby nawet to, że wciąż pozostawała pod opieką wampirów, jednego z nich
mając na wyciągnięcie ręki.
Coś ścisnęło
ją w gardle. Gniew ulotnił się, pozostawiając po sobie wyłącznie zmęczenie
i troskę. Tyle czasu powtarzała sobie, że nie będzie w stanie
rozmawiać z ojcem, zbyt rozżalona, by sobie na to pozwolić, a jednak
kiedy przyszło co do czego… Och, na dodatek w tak dziwnych okolicznościach.
Było w tym telefonie coś, co nie dawało jej spokoju.
– Tato? –
rzuciła pod wpływem impulsu. Nie sądziła, że będzie ja na to stać. – A ty?
Dlaczego…? – zaczęła i zaraz urwała, kiedy przerwał jej jego nerwowy
śmiech.
– Tak… Tak,
jestem. Nie przejmuj się – zapewnił pośpiesznie. – Musiałem sprawdzić chociaż
to. Moja mała Liz… – westchnął i na dłuższą chwilę znów zamilkł. – To nie
jest rozmowa na telefon. Wiem, że ze mną się nie spotkasz, ale… byłbym
wdzięczny, gdybyś skontaktowała się z Ulrichem. Tylko tyle.
To
więcej niż tylko prośba o odpowiedź na pytanie.
Mocniej
zacisnęła palce na telefonie, wciąż mając wrażenie, że niewiele brakowało, żeby
ten wyślizgnął się w jej uścisku. Zapanowanie nad dreszczami przyszło jej z trudem.
– Postaram
się – obiecała cicho.
Tyle mogła
zrobić. Prawda była taka, że martwiła się o Ulricha, zwłaszcza że był dla
niej dobry. Co więcej, jeśli wiedział, co kryło się za tym telefonem…
– Dobrze –
odetchnął Nick. Coś w jego tonie sprawiło, że nabrała pewności, że udało
mu się uśmiechnąć. – Dziękuję ci. Ja…
– Muszę
kończyć – wykrztusiła, nie chcąc ryzykować, że wszystko wymknie się spod
kontroli.
Poczuła na
sobie zatroskane spojrzenie Damiena. Uciekła wzrokiem na bok, bezskutecznie próbując
powstrzymać wyrzuty sumienia. Sama nie była pewna, co dręczyło ją bardziej – to
kłamstwo, wspomnienia czy może wszystko na raz.
– Pamiętaj,
że cię kocham, Elizabeth.
Rozłączyła
się, ale i tak czuła, że usłyszała za dużo. Gniewnym ruchem otarła twarz,
przez chwilę mając nadzieję, że wilgoć na policzkach wcale nie była łzami. Och,
może wciąż krwawiła. W końcu… Czemu nie? Jakby nie patrzeć, czuła się
wyczerpana.
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Wciąż ściskając telefon, z wolna zwróciła się do
Damiena. Milczał, po prostu ją obserwując i jakimś cudem będąc w stanie
zachować neutralny wyraz twarzy.
– Co o tym
myślisz? – zapytała cicho.
Nie miała pewności,
co chciała od niego usłyszeć. Może to, że jednak była głupia i że powinna
rozłączyć się na samym początku. A może…
– Chodź
tutaj.
Natychmiast
usłuchała. Bezceremonialnie wpadła mu w ramiona, choć nawet wtedy nie
poczuła się lepiej. Jeszcze więcej łez spłynęło po jej policzkach i już nie
próbowała ich powstrzymywać. Miała wrażenie, że wstrzymywała je zdecydowanie
zbyt długo – od dnia, w którym wszystko się posypało, a ona zdecydowała
się postawić mur między sobą a osobami, które uważała za bliskie.
Teraz ściana
zniknęła, a może nigdy tak naprawdę jej nie było. Rozsypała się z łatwością,
za sprawą znajomego głosu i kilku ciepłych słów, które tak wiele dla niej
znaczyły. Żal nie ustąpił, choć tak bardzo chciała go zdusić. Mogła udawać, że
wcale nie przejmowała się ojcem, że chciała trzymać go na dystans i na wszystkie
sposoby ukarać za to, co zrobił, ale…
Słodki
Jezu, gdyby tak było, nie odpowiedziałaby mu. Nie zapytałaby o nic. I nie
czułaby ulgi na myśl o tym, że jednak był cały. Jak mogłaby go nienawidzić,
skoro wciąż nie potrafiła życzyć mu źle?
Nerwowo
zaciskała palce na przodzie koszulki Damiena. Trzymała się go, mając wrażenie,
że gdyby poluzowała uścisk, stałoby się coś niedobrego. Nie pierwszy raz miała
wrażenie, że balansowała na krawędzi… czegoś. I że to miało ją pochłonąć w chwili,
w której pozwoliłaby sobie na nieuwagę.
Nie pytał o nic,
jak gdyby nigdy nic obejmując i czekając aż się uspokoi. Miała wrażenie,
że minęła cała wieczność, zanim w końcu zapanowała nad szlochem i zdecydowała
się unieść głowę.
– Chyba… – Przełknęła
z trudem. Wciąż miała wrażenie, że coś ciężkiego zalega na jej piersi. –
Chyba jednak potrzebuję wina.
Cokolwiek
myślał o tym wyznaniu, zachował uwagi dla siebie. Ciężko opadła na
krzesło, choć konieczność trwania w miejscu okazała się wyzwaniem. W rękach
wciąż ściskała telefon, nerwowo obracając go w rękach. Przez krótką chwilę
korciło ją, żeby oddzwonić, chociaż nie miała pojęcia, co powiedziałaby w chwili,
w której Nick by odebrał. „Ja ciebie też”? Miała wrażenie, że te słowa
mimo wszystko nie przeszłyby jej przez usta, nawet jeśli były prawdziwe.
Mogła
zadzwonić do Niny, ale i tę myśl od siebie odrzuciła. W gruncie rzeczy
spotkanie z Ulrichem brzmiało jak najsensowniejszy scenariusz.
– Dzięki –
wymamrotała, kiedy Damien podsunął jej pełen kieliszek.
Wino okazało
się słodkie i cierpkie zarazem. Zauważyła, że Licavoli uniósł brwi, kiedy
tak po prostu wypiła połowę zawartości haustem, ale i tego zdecydował się nie
komentować. Liz z opóźnieniem przypomniała sobie, że przecież dzielił z nią
emocje, zwłaszcza te skrajne; tyle w zupełności wystarczyło, żeby poczuła
się jeszcze bardziej winna.
Nie wiedziała,
co robić. Niczego już nie była pewna, z kolei ten telefon…
– Zadzwonił. Tak po prostu… – wyszeptała, obracając kieliszek.
– Dobrze się czujesz?
Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. Poczuła się dziwnie, kiedy spojrzenia jej i Damiena się spotkały.
– Ani trochę. Nie wiem, co robić – przyznała zgodnie z prawdą. – Czułeś kiedyś coś takiego? Że osoba, którą powinieneś znać, w rzeczywistości jest kimś innym? – zapytała wprost, nie mogąc się powstrzymać. – Że ty sam taki jesteś…
Zawahała się. Jak w ogóle do tego doszło? Co stało się z niewinną, zakochaną w książkach dziewczyną, którą kiedyś była? Teraz wspomnienia szkolnych dni, spotkań z Eleną i momentów, w których jej największym problemem było to, czy na czas wróci do domu, wydawały się takie odległe…
Tęskniła za tym. Za czasem w sklepie babci. Nawet za tańcem czy chodzeniem na imprezy, choć to z perspektywy minionych tygodni wydawało się odległe i głupie. Z drugiej strony, czy to czyniło te wspomnienia jakkolwiek gorszymi?
– Mam wrażenie, że aż za dobrze – przyznał Damien i to wystarczyło, by wprawić ją w konsternację.
Spojrzała na niego zaskoczona. Brzmiał szczerze, cokolwiek to znaczyło. Przywykła do spokojnego, zdecydowanie zbyt dobrego Damiena, który miał do siebie pretensje o możliwe konsekwencje odrzucenia dary. Do siebie, nie do niej, choć to przecież z jej powodu podjął decyzję. Myśl, że mógłby mieć na sumieniu coś innego, wydawała się niedorzeczna.
– Damien?
Ujął ją za rękę. Dotyk okazał się przyjemny i aż nadto znajomy.
– Twojego ojca też. Z miłości czasem robi się… naprawdę głupie rzeczy – stwierdził, kolejny raz wzbudzając w Liz wątpliwości.
Jak miała to rozumieć? Spodziewała się wielu wyznań, jednak nie czegoś takiego? Jak mógł mówić takie rzeczy po tym, co jej ojciec zrobił jego rodzinie?
Spojrzała na ich splecione dłonie. Na usta cisnęły jej się dziesiątki pytań, ale żadne nie wydało się wystarczająco dobre. To był jeden z tych momentów, w których prościej było nie widzieć.
Może to, że nie potrafiła nienawidzić, miało sens. Tylko może, ale…
– Spróbuję dodzwonić się do Ulricha. Chyba chcę się z nim zobaczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz