
Siedziała w bezruchu, z trudem
łapiąc oddech. Robiła to już z przyzwyczajenia, naiwnie wierząc, że naprzemiennie
to spływające do płuc, to znów wydychane powietrze choć jeden raz zadziała kojąco.
Nie pomogło, ale przynajmniej mogła udawać, że wcale nie ma ochoty roznieść
pierwszej rzeczy, która wpadłaby jej w ręce.
Usłyszała
trzaśnięcie drzwi, kiedy Claire wyszła. Powinna czuć ulgę, ale nic podobnego
nie miało miejsca; coraz częściej po odprawieniu dziewczyny w ten sposób,
Claudii towarzyszyły przede wszystkim wyrzuty sumienia.
– Naprawdę
muszę mówić, że masz za nią iść? – wymamrotała, nawet nie unosząc głowy, by
sprawdzić, czy Oliver wciąż znajdował się w mieszkaniu.
Była pewna,
że został. Czuła na sobie jego spojrzenie, instynktownie zdolna wskazać miejsce,
z którego ją obserwował. To, że słyszała jego przyśpieszony oddech i tętno,
również mówiło samo za siebie. Co prawda to, że już tak często nie znikał, do
pewnego stopnia wpływało na Claudię kojąco, ale nie zamierzała się do tego
przyznać. Fakt, że wciąż nie porozmawiali (o ile w grę wchodziła
jakakolwiek sensowna rozmowa), również nieustannie jej ciążył, nawet jeśli
Oliver nie naciskał.
Właśnie dlatego
czasami miała go tak bardzo dość. On po prostu był, podążając za nią z cholera
wie jakiego powodu. Nie żeby intencje Claire pozostawały dla niej jakkolwiek
jaśniejsze, ale przynajmniej mogła próbować je usprawiedliwić. Ta dziewczyna po
prostu była naiwna, słodka i zdecydowanie zbyt dobra, podczas gdy Claudia
bezlitośnie to wykorzystywała. Ale on… On pozostawał zagadką. I to
szczególnie teraz, kiedy tak po prostu ją odtrącił.
Po jej
słowach nie ruszył się z miejsca. Tak przynajmniej pomyślała do momentu, w którym
ciepłe dłonie nie zacisnęły się wokół jej nadgarstków. Natychmiast poderwała
głowę, chcąc nie chcąc odrywając dłonie od twarzy. Szarpnięciem wyrwała się z uścisku
trzymających ją rąk, warcząc ostrzegawczo. Nie mogła się powstrzymać, a gdy
do tego wszystkiego widziała, że patrzył na nią w ten znajomy, współczujący
sposób…
– Czego nie
zrozumiałeś? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Idź za Claire. Albo
gdziekolwiek. Ja…
Urwała,
kiedy wcisnął jej kawałek papieru. W pierwszym odruchu zmięła notatkę w dłoni,
mając ochotę rozedrzeć ją i wyrzucić. Naprawdę uważał, że była w nastroju,
żeby bawić się w czytanie tego, co chodziło mu po głowie.
Mimo
wszystko zerknęła i to wystarczyło, by wybuchła pozbawionym wesołości,
nieco tylko histerycznym śmiechem
nie jest z tobą
dobrze
– Nie, nie
jest! Dziękuję, że mi uświadomiłeś! – zadrwiła, gwałtownie podrywając się do
pionu. Zachwiała się, ale tym razem nie pozwoliła sobie na słabość. Od tej
odwykła dawno temu. – Teraz możesz iść za Claire.
Kolejny raz
nie doczekała się reakcji. Nie miała pojęcia kiedy i jak doszło do tego,
że jej słowa przestały robić na nim jakiekolwiek wrażenie. Zamierzał ją
dręczyć? Och, jakby bezradność, którą czuła na każdym kroku, nie wystarczyła!
Już raz próbowała się przed nim otworzyć, obnażyła na wszystkie możliwe
sposoby, a kiedy przyszło co do czego…
Zawahała się.
Poraził ją żal, którego przecież nie powinna czuć. Wmawiała sobie, że wcale nie
ma pretensji o to, co się wydarzyło – o ten nieszczęsny pocałunek,
który nie powinien mieć miejsca. Fakt, że Oliver ją wtedy odtrącił, nie miał
znaczenia. Może nawet lepiej, że do tego doszło, zwłaszcza że prędzej czy
później i tak miała go porzucić. To, że nie zdobyła się na to przez tyle
czasu, o niczym nie świadczyło. Claudia nie potrafiła się wiązać –
straciła tę możliwość już dawno, dawno temu, kiedy jeszcze jako młoda
dziewczyna została pozbawiona wszystkiego, co upodabniało ją do człowieka.
To sobie wmawiała.
W takim przekonaniu żyła, póki pewna irytująca dwójka nie zaczęła zaprzeczać
wszystkiemu, co dotychczas było dla niej oczywiste.
Bezradnie
zacisnęła dłonie w pieści. Ponuro spojrzała na odłamki szklanki, już bez choćby
śladu lodu, bo ten zdążył się rozpuścić. Widziała wilgotne ślady na stoliku.
Żałosne sztuczki.
Może jako dziecko mogłaby się fascynować tym, co pokazywała jej matka, ucząc ją
od podstaw i wyjaśniając zasady, którymi rządził się świat, ale teraz… Co
prawda wiedziała, że będzie musiała zacząć wszystko od początku, zwłaszcza żeby
przyzwyczaić organizm, ale poczucie bezradności i tak okazało się gorsze
niż cokolwiek innego. To, że coraz rzadziej była w stanie nad sobą zapanować,
jedynie wszystko komplikowało. Chciała zaoszczędzić Claire takich scen, a jednak…
Z kolei ta
dziewczyna przyjmowała to tak naturalnie, bez cienia protestu czy wątpliwości.
To sprawiało, że Claudia czuła się w jej oczach prawie jak histeryzujące dziecko,
które samo już nie wiedziało, czego chce. Nie miała pojęcia, kiedy do tego
doszło, ale ta kwestia pozostawała sprawą drugorzędną. Prawda była taka, że już
od jakiegoś czasu wampirzyca czuła się tak, jakby się rozpadała – raz po raz,
coraz boleśniej, w miarę jak próbowała poskładać to, co roztrzaskane
zostało już dawno temu.
Przez krótką,
iście desperacką chwilę miała ochotę wyjść z domu, ruszyć do miasta i osobiście
znaleźć Charona. Tylko po to, żeby przestał ją dręczyć. By doprowadzić wszystko
do końca. Czuła się zmęczona ciągłymi podchodami, wątpliwościami i świadomością,
że tak naprawdę od wieków jedynie przeciągała to, co nieuniknione. Kiedy
uciekała, skupiając się wyłącznie na zmianach tożsamości, łatwo było udawać, że
miała przewagę – że opanowała sztukę przeżycia do perfekcji, walcząc z przeznaczeniem
i zaprzeczając temu, co dla niej przygotowano.
To wszystko
straciło na znaczeniu.
Ta myśl
zabolała, choć przecież była prawdziwa. W chwili, w której Claudii
przyszło się zatrzymać, farsa dobiegła końca. Czegokolwiek by sobie nie
wmawiała przez cały ten czasu, ostatecznie okazało się nie mieć żadnego
znaczenia. Nie, skoro wszystko prowadziło tylko do jednego. Nie, skoro nagle poczuła
się aż nadto przytomna, świadoma straconego czasu i emocji, które odpychała
od siebie przez tyle czasu.
I bała się.
Tak cholernie się bała, nie tylko o siebie, ale…
Kiedyś
to by wystarczyło, prawda? Marzenia były bardzo proste.
Prawie
udało jej się uśmiechnąć – w pozbawiony wesołości, wymuszony sposób. Kiedy
jeszcze była człowiekiem, śniła o prostych rzeczach. Myśląc o przyszłości,
widziała wyłącznie siebie, ukochanego mężczyznę i dziecko, które pragnęła
wydać na świat. Może gdyby była mądrzejsza i miała więcej odwagi, gdyby w porę
zdecydowała się uciec, nieważne jak trudne okazałoby się przetrwanie, gdy nie
miało się jakiegokolwiek doświadczenia…
Może, może…
Jakby to miało cokolwiek zmienić. Wszystko przepadło, a Claudia już dawno porzuciła
marzenie o rodzinie. Sięganie po Claire nie było właściwe, nawet jeśli ta
tak ufnie do niej drgnęła – i to po tym wszystkim, co się wydarzyło.
Gdybyś
naprawdę chciała chronić tylko ją, rozegrałabyś to inaczej.
I to też
była prawda. Co prawda podejrzewała, że jej… cóż, brat, spróbowałby rozerwać
ją, zanim w ogóle powiedziałaby to, co miała do powiedzenia, ale gdyby się
uparła, mogłaby rozegrać to w ten sposób. Claire miała dość osób, które
mogłyby ją chronić, gdyby zaszła taka potrzebna. Takie rozwiązanie wydawało się
najbardziej naturalne, ale…
Tyle że,
pomyślała z ponurym uśmiechem Claudia, nie da się obronić przed kimś,
kto nie może zdechnąć.
Z wolna zwróciła
się ku Oliverowi. Wciąż spoglądał na nią dziwnie, tym razem przynajmniej
trzymając się na dystans. Wciąż ściskał notes i długopis, ale jak długo
nie zamierzał raczy jej kolejnymi głupimi notatkami, mogła mu to wybaczyć. Nie
żeby w ogóle interesowało ją jego samopoczucie.
– Tak z ciekawości…
Dalej nie powiesz mi, dlaczego jeszcze mnie nie zostawiłeś, co? – mruknęła, ale
nawet nie czekała na odpowiedź. – Nieważne. Skoro zostałeś, przydaj mi się na
coś. Tylko… Och, Ollie – uśmiechnęła się gorzko – jestem w podłym
nastroju. Powiem więcej… Jestem zdesperowana. I nie należę do dobrych osób…
Ale o tym na pewno wiesz, czyż nie?
Mówiła
cicho, bez zastanowienia wyrzucając z siebie kolejne słowa. Przez cały
czas wpatrywała się w swojego niechcianego towarzysza, czekając na… cokolwiek
– jakąkolwiek oznakę tego, że jednak miał trochę oleju w głowie i potrafił
zrozumieć iluzję. Co stało się z instynktem samozachowawczym? Nie wyczuwał
niebezpieczeństwa? Tego, że w którymś momencie dobrnęła do granicy, gotowa
bez cienia żalu robić rzeczy, które w normalnym wypadku nie przyszłyby jej
do głowy? Nie żeby kiedykolwiek była dobrą osobą.
Robiła
wszystko, byleby przeżyć. Czy po wszystkim, co zaobserwował w Mieście
Nocy, mógł mieć jeszcze jakieś wątpliwości…?
Ale Oliver
milczał. Nie żeby spodziewała się po nim czegoś innego, ale w tej sytuacji
przecież słowa pozostawały zbędne. Wystarczyło, żeby odwrócił się na pięcie i wyszedł,
trzaskając drzwiami.
Naprawdę
dawała mu szansę.
– Nie mam
czasu. Naprawdę nie mam – powtórzyła, w końcu ruszając się z miejsca.
Przesunęła się, jakby od niechcenia wyciągając rękę po porzuconą na kanapie
księgę. Przyjemnie zaciążyła w jej ramionach, niosąc ze sobą znajome już, łagodnie
pulsujące ciepło. – Na zabawę w półśrodki tym bardziej.
Bez
zastanowienia wyciągnęła ku niemu rękę. To było niczym impuls – tylko tyle, ale
w chwili, w której usłyszała jak Oliver gwałtownie nabiera powietrza,
zrozumiała, że wciąż pamiętała więcej niż mogłaby podejrzewać. Może z magią
było trochę tak, jak z przysłowiową jazdą na rowerze – niektórych rzeczy
się nie zapominało, niezależnie od tego, na jak długo odrzuciła dziedzictwo.
To, że moc tak chętnie do niej wróciła, wciąż pozostawało dla Claudii nie do
pojęcia.
Cóż, nie
zamierzała narzekać.
Spojrzała
wprost w rozszerzone, zaskoczone oczy swojego towarzysza. Nie odwróciła
wzroku. Siląc się na obojętność i wciąż spoglądając wprost w te
zdecydowanie zbyt łagodne oczy, z wolna zacisnęła pięść. Oczami wyobraźni
widziała jego serce – trzepoczące się, wciąż żywe i… uwięzione w jej
dłoni. Serce, wokół którego powoli zaciskała palce, gotowa je zmiażdżyć.
Nie
krzyknął. Nie wydał z siebie nawet jęku, ale wyraz jego twarzy mówił sam
za siebie. Wyraźnie widziała ten grymas, dosłownie na ułamek przed tym, jak ciężko
osunął się na kolana, przyciskając obie dłonie do piersi. Mogła poczuć jego
ból, ale nie wycofała się, nawet na moment nie luzując uścisku. Zaciśnięcie
dłoni w pełni okazało się problematyczne, ale nie chciała zastanawiać się,
co faktycznie było przyczyną tego stanu – jego opór, zmęczenie czy może jej
własne wątpliwości.
Na moment
pociemniało jej przed oczami. Zdążyła odwyknąć od wysiłku, który niosło ze sobą
używanie czarów, do ograniczeń i ceny, która kryła się za jakąkolwiek
mocą. To, co robiła, pod wieloma względami pozostawało nienaturalne. Claudia
wierzyła, że byłoby prościej, gdyby w jej żyłach wciąż krążyła krew –
doskonała pod każdym względem zapłata. Wampiryzm niczego nie ułatwiał, choć o tym
zaczynała się dopiero przekonywać. To, że mimo swojej natury była w stanie
odczuwać słabość, mówiło samo za siebie.
Zacisnęła
zęby. Skrzywiła się, mimowolnie kuląc i czując tak, jakby na jej ramionach
spoczął jakiś olbrzymi ciężar. Wyciągnięta ręka zadrżała, choć wampirzyca i tak
nie poluzowała uścisku, a potem…
Z jękiem
zwiesiła ramiona. Zauważyła, że Oliver opadł na ziemię, porzucony niczym
szmaciana laleczka, którą ktoś cisnął w kąt. Zachwiała się, po czym ciężko
opadła na kanapę, niezdolna dłużej ustać w miejscu. Spojrzała na swoje
drżące dłonie, mając wrażenie, że ich kontury rozmazują jej się przed oczami.
Przez chwilę zapragnęła zacisnąć powieki i zapaść się w pustkę – choć
na moment poddać się słabości i pozwolić, by jej umysł całkiem się
wyłączył – ale to już od dawna nie było jej dane.
Już nie
wiedziała, co to znaczy śnic.
Była pewna,
że gdyby wciąż pozostawała człowiekiem, siedziałaby słaba i chora, cała we
łzach. Czuła pieczenie pod powiekami, ale płacz również pozostawał poza jej
zasięgiem. Mogła co najwyżej trwać w tym dziwnym stanie, cała roztrzęsiona
i niezdolna wyzbyć się emocji, które narastały w jej wnętrzu.
Gdzieś w oddali
wciąż słyszała urywany oddech i bijące coraz mocniej serce Olivera. Parsknęła
i zabrzmiało to tak żałośnie, że aż się skrzywiła.
Nawet tego
nie potrafiła. Gdyby miała do czynienia z Charonem, dopadłby ją, zanim
zdążyłaby zmiażdżyć mu serce.
Claudia odchyliła
głowę, układając ją na oparciu sofy. Spojrzała w sufit, ignorując fakt, że
obraz wciąż rozmazywał jej się przed oczami. Widziała świetlne refleksy i tańczące
w blasku jarzeniówki drobinki kurzu. Z tej perspektywy przypominały żywe
stworzenia; hipnotyzowały ją, koiły i…
Tyle że to
też prowadziło donikąd. Wszystko to, co robiła, koniec końców pozostawało
pozbawione sensu.
Zastygła w bezruchu,
niezdolna zdobyć się na nic więcej. Chciała spojrzeć w miejsce, w którym
leżał Oliver, ale i na to się nie zdobyła. Być może tak było lepiej,
zwłaszcza że nie wyobrażała sobie, że miałaby tak po prostu spojrzeć mu w oczy.
Och, nie po raz pierwszy.
Czekała na
sen, ale ten nie nadszedł.
W tamtej chwili pozostało jej wyłącznie trwać w bezruchu.
I nic ponadto.

Bezradnie obejrzała się przez
ramię. Westchnęła, po czym potrząsnęła głową, w pośpiechu odrzucając od
siebie myśl o powrocie do mieszkania. Może popełniała błąd, każdorazowo
traktując polecenia Claudii z równą powagą, co i te, które słyszała
od Rufusa, kiedy ten nie miał ochoty na towarzystwo, ale nie mogła się przed
tym powstrzymać. Ta dwójka pod wieloma względami okazywała się bardzo podobna,
zresztą jak długo to działało…
Zbiegła po
schodach, kurczowo trzymając się poręczy. Czuła się dziwnie roztrzęsiona i nie
chciała ryzykować, że przypadkiem potknie się o własne nogi. Ostatnim,
czego potrzebowała, był wypadek i to taki, którego nie mogłaby racjonalnie
wytłumaczyć. Wątpiła, żeby jakiekolwiek umiejętności Claudii okazały się wtedy
wystarczające, tym bardziej że ta okazała się w wyjątkowo marnym stanie.
Claire pierwszy raz widziała wykończonego wampira – przynajmniej takiego jak
ona – ale wspominając sposób, w jaki ciotka nagle się zachwiała, miała
pewność, że coś było na rzeczy.
Wciąż miała
mętlik w głowie, choć tym razem ułożenie wszystkiego, co wytłumaczyła jej
kobieta, okazało się dużo prostsze. Nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej
łączyć magię z fizyką, ale… Och, czemu nie? Długo wierzyła, że przy
odpowiednim podejściu w ten sposób dało się wyjaśnić niemalże wszystko.
Potrzebowała punktu zaczepienia i teraz w końcu go znalazła. Problem
polegał na tym, że nie potrafiła się z tego ucieszyć – nie tak, jak
mogłaby tego oczekiwać.
Martwiła się.
Zachowanie Claudii mówiło samo za siebie, jedynie utwierdzając Claire w przekonaniu,
że miała aż nadto powodów do niepokoju. Przez cały ten czas nie chciała myśleć,
że utrzymywanie relacji z ciotką w tajemnicy to tylko tymczasowe
rozwiązanie, którego przecież nie mogły ciągnąc w nieskończoność. To pod
każdym względem zaczynało być męczącą i – co ważniejsze – niebezpieczną
grą. Kto jak kto, ale Claire zdążyła się przekonać, że tajemnice zwykle
przynosiły więcej problemów niż korzyści.
Cóż, teraz sama
to robiła. Najwyraźniej to jednak było rodzinne.
Czuła, że utknęły
w martwym punkcie – i ona, i Claudia. I choć ciotka wciąż nie
podała jej połowy odpowiedzi, które dziewczyna pragnęła usłyszeć, Claire mimo
wszystko nie potrafiła patrzeć na nią jak na wroga. Cokolwiek by się nie
wydarzyło, im więcej czasu spędzała z tą kobietą, widziała wyłącznie
kogoś, kto się bał – i za wszelką cenę chwytał się sposobów na przeżycie.
Możemy
ufać Claudii.
Z jakiegoś
powodu powtarzanie słów, którymi już jakiś czas temu uraczyło ją Odbicie,
wystarczyło. A może to właśnie było przejawem tej słynnej intuicji, której
rzekomo miała ufać…
Tyle że
wątpiła, by takie wyjaśnienie wystarczyło komukolwiek poza nią. Już widziała,
jak prosi Isabeau o odrobinę zrozumienia po tym, co stało się w Mieście
Nocy. „Wiesz… W zasadzie nie powiedziała mi, co nią kierowało, ale i tak
chcę ją chronić”. Och, tak! Już widziała, jak Beau z całą swoją miłością
przyjmuje takie tłumaczenie i odpuszcza. Wszyscy na pewno mieli się ucieszyć
i rzucić z pomocą, zwłaszcza że nosiły jedno nazwisko.
Ale
potrzebowała pomocy. Czuła to całą sobą, zwłaszcza po dziś mając pewność, że użyczenie
Claudii odrobiony krwi nie wystarczyło. Rytuał, który odprawiły, w magiczny
sposób nie rozwiązywał niczego. Bezradność, która obie czuły, była niemalże
namacalna, boleśnie dając Claire do zrozumienia, że nie miały być w stanie
trwać w takim układzie w nieskończoność. Musiała zrobić coś innego,
póki jeszcze nie doszło do najgorszego, ale…
Musiała z kimś
porozmawiać – tyle że nie miała pojęcia z kim i w jaki sposób.
Nawet
mama… Mama wytropiła ją nawet w Lille, prawda?, pomyślała ponuro. Z drugiej
strony, kto więcej wiedział o wybaczeniu i dawaniu drugiej szansy,
jeśli nie Layla…?
Chłodne, wieczorne
powietrze nieco ją otrzeźwiło, choć nie podziałało aż tak kojąco, jak Claire
mogłaby tego oczekiwać. Wyszła przed budynek, dla pewności raz jeszcze oglądając
się przez ramię. Zaraz po tym jej wzrok znów powędrował ku okien na najwyższym
piętrze, ale nie dostrzegła niczego, co pozwoliłoby jej wyciągnąć jakiekolwiek
wnioski. Jak zawsze. Łatwo było udawać, że mieszkanie było puste, a ona
wcale raz po raz nie wracała do osoby, której bliskość mogła przyciągnąć co
najwyżej więcej kłopotów.
To wcale
nie tak, że Claudia pewnie by ją zabiła, gdyby podejrzewała, że do głowy
przyszło jej, żeby z kimś o niej pomówić – i to na dodatek z Laylą…
– To wcale nie tak, że sama kazała mi ufać intuicji – mruknęła bez przekonania.
To też
zabrzmiało jak marna wymówka. Szczerze wątpiła, by w tej sytuacji
jakiekolwiek wyjście okazało się wystarczające. Z drugiej strony, wszystko
wydawało się lepsze od trwania w impasie i czekania aż Claudia albo
całkiem oszaleje ze strachu, albo… jej obawy okażą się w pełni
uzasadnione.
Wciąż o tym
myślała, kiedy doszło ją ciche skomlenie. Wszędzie byłaby w stanie
rozpoznać Star i to wystarczyło, żeby sprowadzić dziewczynę na ziemię.
– Jestem,
jestem – zreflektowała się, pośpiesznie ruszając ku miejscu, w którym
zostawiła psa. – Już wracamy do domu i… Och.
Z wrażenia
aż się cofnęła. Przez chwilę poczuła się, jakby nagle wpadła na jakąś
niewidzialną ścianę. Zastygła w bezruchu, rozdarta między pragnieniem
natychmiastowego wycofania się i powiedzenia czegokolwiek, co zabrzmiałoby
choć odrobinę sensownie.
Tyle że w głowie
miała pustkę.
Razjel
nawet się nie skrzywił. Wyprostował się i – ignorując popiskiwanie
zmartwionej bliskością jakiegokolwiek demona Star – obdarował Claire uprzejmym,
czarującym uśmiechem.
– Wiem, co
sobie myślisz. Tak, śledziłem cię – oznajmił z rozbrajającą wręcz
szczerością. – Bo w przypadek i to, że spacerowałem po okolicy raczej
nie uwierzysz?
Na
szczęście nie brzmiał jak ktoś, kto w ogóle brał taką możliwość pod uwagę.
Mimo wszystko i tak spojrzała na niego tak, jakby widziała go po raz
pierwszy, nagle jeszcze bardziej wytrącona z równowagi.
– Nie –
wykrztusiła w oszołomieniu. – Zwłaszcza teraz.
Uśmiechnął
się. Nie wyglądał na rozczarowanego czy jakkolwiek zmartwionego takim stanem
rzeczy. Zachowywał się tak swobodnie, jakby jego wyznanie wcale nie miało w sobie
czegoś, co powinno ją zaniepokoić. W końcu czemu nie, prawda? Po prostu po
raz kolejny wpadała na tego samego demona, na dodatek tutaj.
– To chyba
dobrze. Podchody na dłuższą metę są męczące… – Zawahał się na moment. – Zawsze
wolałem bezpośredniość.
Obawiała
się, że to już zauważyła. I to aż nazbyt wyraźnie.
Milczała, w duchu
odliczając kolejne sekundy. Czekała, niezdolna wykrztusić z siebie choćby
słowa, o znalezieniu sensownie brzmiącego pytania w tej sytuacji nie
wspominając. Co prawda nie istniał żaden powód, dla którego miałaby spowiadać
się akurat Razjelowi, ale mimo wszystko…
Był tutaj. I to
na dodatek w miejscu, w którym ukrywała się Claudia. Nawet jeśli
chodziło o nią, coś w fakcie, że mężczyzna rozmawiał z nią w tak
otwarty sposób, dało jej do myślenia.
– Claire… –
odezwał się nie stąd, ni zowąd. Coś w spojrzeniu, którym ją obdarował,
dało jej do myślenia. – Pozwolisz, że zadam ci pytanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz