18 marca 2021

Sto jeden

Claudia


Siedziała w bezruchu, z trudem łapiąc oddech. Robiła to już z przyzwyczajenia, naiwnie wierząc, że naprzemiennie to spływające do płuc, to znów wydychane powietrze choć jeden raz zadziała kojąco. Nie pomogło, ale przynajmniej mogła udawać, że wcale nie ma ochoty roznieść pierwszej rzeczy, która wpadłaby jej w ręce.

Usłyszała trzaśnięcie drzwi, kiedy Claire wyszła. Powinna czuć ulgę, ale nic podobnego nie miało miejsca; coraz częściej po odprawieniu dziewczyny w ten sposób, Claudii towarzyszyły przede wszystkim wyrzuty sumienia.

– Naprawdę muszę mówić, że masz za nią iść? – wymamrotała, nawet nie unosząc głowy, by sprawdzić, czy Oliver wciąż znajdował się w mieszkaniu.

Była pewna, że został. Czuła na sobie jego spojrzenie, instynktownie zdolna wskazać miejsce, z którego ją obserwował. To, że słyszała jego przyśpieszony oddech i tętno, również mówiło samo za siebie. Co prawda to, że już tak często nie znikał, do pewnego stopnia wpływało na Claudię kojąco, ale nie zamierzała się do tego przyznać. Fakt, że wciąż nie porozmawiali (o ile w grę wchodziła jakakolwiek sensowna rozmowa), również nieustannie jej ciążył, nawet jeśli Oliver nie naciskał.

Właśnie dlatego czasami miała go tak bardzo dość. On po prostu był, podążając za nią z cholera wie jakiego powodu. Nie żeby intencje Claire pozostawały dla niej jakkolwiek jaśniejsze, ale przynajmniej mogła próbować je usprawiedliwić. Ta dziewczyna po prostu była naiwna, słodka i zdecydowanie zbyt dobra, podczas gdy Claudia bezlitośnie to wykorzystywała. Ale on… On pozostawał zagadką. I to szczególnie teraz, kiedy tak po prostu ją odtrącił.

Po jej słowach nie ruszył się z miejsca. Tak przynajmniej pomyślała do momentu, w którym ciepłe dłonie nie zacisnęły się wokół jej nadgarstków. Natychmiast poderwała głowę, chcąc nie chcąc odrywając dłonie od twarzy. Szarpnięciem wyrwała się z uścisku trzymających ją rąk, warcząc ostrzegawczo. Nie mogła się powstrzymać, a gdy do tego wszystkiego widziała, że patrzył na nią w ten znajomy, współczujący sposób…

– Czego nie zrozumiałeś? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Idź za Claire. Albo gdziekolwiek. Ja…

Urwała, kiedy wcisnął jej kawałek papieru. W pierwszym odruchu zmięła notatkę w dłoni, mając ochotę rozedrzeć ją i wyrzucić. Naprawdę uważał, że była w nastroju, żeby bawić się w czytanie tego, co chodziło mu po głowie.

Mimo wszystko zerknęła i to wystarczyło, by wybuchła pozbawionym wesołości, nieco tylko histerycznym śmiechem

nie jest z tobą dobrze

– Nie, nie jest! Dziękuję, że mi uświadomiłeś! – zadrwiła, gwałtownie podrywając się do pionu. Zachwiała się, ale tym razem nie pozwoliła sobie na słabość. Od tej odwykła dawno temu. – Teraz możesz iść za Claire.

Kolejny raz nie doczekała się reakcji. Nie miała pojęcia kiedy i jak doszło do tego, że jej słowa przestały robić na nim jakiekolwiek wrażenie. Zamierzał ją dręczyć? Och, jakby bezradność, którą czuła na każdym kroku, nie wystarczyła! Już raz próbowała się przed nim otworzyć, obnażyła na wszystkie możliwe sposoby, a kiedy przyszło co do czego…

Zawahała się. Poraził ją żal, którego przecież nie powinna czuć. Wmawiała sobie, że wcale nie ma pretensji o to, co się wydarzyło – o ten nieszczęsny pocałunek, który nie powinien mieć miejsca. Fakt, że Oliver ją wtedy odtrącił, nie miał znaczenia. Może nawet lepiej, że do tego doszło, zwłaszcza że prędzej czy później i tak miała go porzucić. To, że nie zdobyła się na to przez tyle czasu, o niczym nie świadczyło. Claudia nie potrafiła się wiązać – straciła tę możliwość już dawno, dawno temu, kiedy jeszcze jako młoda dziewczyna została pozbawiona wszystkiego, co upodabniało ją do człowieka.

To sobie wmawiała. W takim przekonaniu żyła, póki pewna irytująca dwójka nie zaczęła zaprzeczać wszystkiemu, co dotychczas było dla niej oczywiste.

Bezradnie zacisnęła dłonie w pieści. Ponuro spojrzała na odłamki szklanki, już bez choćby śladu lodu, bo ten zdążył się rozpuścić. Widziała wilgotne ślady na stoliku.

Żałosne sztuczki. Może jako dziecko mogłaby się fascynować tym, co pokazywała jej matka, ucząc ją od podstaw i wyjaśniając zasady, którymi rządził się świat, ale teraz… Co prawda wiedziała, że będzie musiała zacząć wszystko od początku, zwłaszcza żeby przyzwyczaić organizm, ale poczucie bezradności i tak okazało się gorsze niż cokolwiek innego. To, że coraz rzadziej była w stanie nad sobą zapanować, jedynie wszystko komplikowało. Chciała zaoszczędzić Claire takich scen, a jednak…

Z kolei ta dziewczyna przyjmowała to tak naturalnie, bez cienia protestu czy wątpliwości. To sprawiało, że Claudia czuła się w jej oczach prawie jak histeryzujące dziecko, które samo już nie wiedziało, czego chce. Nie miała pojęcia, kiedy do tego doszło, ale ta kwestia pozostawała sprawą drugorzędną. Prawda była taka, że już od jakiegoś czasu wampirzyca czuła się tak, jakby się rozpadała – raz po raz, coraz boleśniej, w miarę jak próbowała poskładać to, co roztrzaskane zostało już dawno temu.

Przez krótką, iście desperacką chwilę miała ochotę wyjść z domu, ruszyć do miasta i osobiście znaleźć Charona. Tylko po to, żeby przestał ją dręczyć. By doprowadzić wszystko do końca. Czuła się zmęczona ciągłymi podchodami, wątpliwościami i świadomością, że tak naprawdę od wieków jedynie przeciągała to, co nieuniknione. Kiedy uciekała, skupiając się wyłącznie na zmianach tożsamości, łatwo było udawać, że miała przewagę – że opanowała sztukę przeżycia do perfekcji, walcząc z przeznaczeniem i zaprzeczając temu, co dla niej przygotowano.

To wszystko straciło na znaczeniu.

Ta myśl zabolała, choć przecież była prawdziwa. W chwili, w której Claudii przyszło się zatrzymać, farsa dobiegła końca. Czegokolwiek by sobie nie wmawiała przez cały ten czasu, ostatecznie okazało się nie mieć żadnego znaczenia. Nie, skoro wszystko prowadziło tylko do jednego. Nie, skoro nagle poczuła się aż nadto przytomna, świadoma straconego czasu i emocji, które odpychała od siebie przez tyle czasu.

I bała się. Tak cholernie się bała, nie tylko o siebie, ale…

Kiedyś to by wystarczyło, prawda? Marzenia były bardzo proste.

Prawie udało jej się uśmiechnąć – w pozbawiony wesołości, wymuszony sposób. Kiedy jeszcze była człowiekiem, śniła o prostych rzeczach. Myśląc o przyszłości, widziała wyłącznie siebie, ukochanego mężczyznę i dziecko, które pragnęła wydać na świat. Może gdyby była mądrzejsza i miała więcej odwagi, gdyby w porę zdecydowała się uciec, nieważne jak trudne okazałoby się przetrwanie, gdy nie miało się jakiegokolwiek doświadczenia…

Może, może… Jakby to miało cokolwiek zmienić. Wszystko przepadło, a Claudia już dawno porzuciła marzenie o rodzinie. Sięganie po Claire nie było właściwe, nawet jeśli ta tak ufnie do niej drgnęła – i to po tym wszystkim, co się wydarzyło.

Gdybyś naprawdę chciała chronić tylko ją, rozegrałabyś to inaczej.

I to też była prawda. Co prawda podejrzewała, że jej… cóż, brat, spróbowałby rozerwać ją, zanim w ogóle powiedziałaby to, co miała do powiedzenia, ale gdyby się uparła, mogłaby rozegrać to w ten sposób. Claire miała dość osób, które mogłyby ją chronić, gdyby zaszła taka potrzebna. Takie rozwiązanie wydawało się najbardziej naturalne, ale…

Tyle że, pomyślała z ponurym uśmiechem Claudia, nie da się obronić przed kimś, kto nie może zdechnąć.

Z wolna zwróciła się ku Oliverowi. Wciąż spoglądał na nią dziwnie, tym razem przynajmniej trzymając się na dystans. Wciąż ściskał notes i długopis, ale jak długo nie zamierzał raczy jej kolejnymi głupimi notatkami, mogła mu to wybaczyć. Nie żeby w ogóle interesowało ją jego samopoczucie.

– Tak z ciekawości… Dalej nie powiesz mi, dlaczego jeszcze mnie nie zostawiłeś, co? – mruknęła, ale nawet nie czekała na odpowiedź. – Nieważne. Skoro zostałeś, przydaj mi się na coś. Tylko… Och, Ollie – uśmiechnęła się gorzko – jestem w podłym nastroju. Powiem więcej… Jestem zdesperowana. I nie należę do dobrych osób… Ale o tym na pewno wiesz, czyż nie?

Mówiła cicho, bez zastanowienia wyrzucając z siebie kolejne słowa. Przez cały czas wpatrywała się w swojego niechcianego towarzysza, czekając na… cokolwiek – jakąkolwiek oznakę tego, że jednak miał trochę oleju w głowie i potrafił zrozumieć iluzję. Co stało się z instynktem samozachowawczym? Nie wyczuwał niebezpieczeństwa? Tego, że w którymś momencie dobrnęła do granicy, gotowa bez cienia żalu robić rzeczy, które w normalnym wypadku nie przyszłyby jej do głowy? Nie żeby kiedykolwiek była dobrą osobą.

Robiła wszystko, byleby przeżyć. Czy po wszystkim, co zaobserwował w Mieście Nocy, mógł mieć jeszcze jakieś wątpliwości…?

Ale Oliver milczał. Nie żeby spodziewała się po nim czegoś innego, ale w tej sytuacji przecież słowa pozostawały zbędne. Wystarczyło, żeby odwrócił się na pięcie i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Naprawdę dawała mu szansę.

– Nie mam czasu. Naprawdę nie mam – powtórzyła, w końcu ruszając się z miejsca. Przesunęła się, jakby od niechcenia wyciągając rękę po porzuconą na kanapie księgę. Przyjemnie zaciążyła w jej ramionach, niosąc ze sobą znajome już, łagodnie pulsujące ciepło. – Na zabawę w półśrodki tym bardziej.

Bez zastanowienia wyciągnęła ku niemu rękę. To było niczym impuls – tylko tyle, ale w chwili, w której usłyszała jak Oliver gwałtownie nabiera powietrza, zrozumiała, że wciąż pamiętała więcej niż mogłaby podejrzewać. Może z magią było trochę tak, jak z przysłowiową jazdą na rowerze – niektórych rzeczy się nie zapominało, niezależnie od tego, na jak długo odrzuciła dziedzictwo. To, że moc tak chętnie do niej wróciła, wciąż pozostawało dla Claudii nie do pojęcia.

Cóż, nie zamierzała narzekać.

Spojrzała wprost w rozszerzone, zaskoczone oczy swojego towarzysza. Nie odwróciła wzroku. Siląc się na obojętność i wciąż spoglądając wprost w te zdecydowanie zbyt łagodne oczy, z wolna zacisnęła pięść. Oczami wyobraźni widziała jego serce – trzepoczące się, wciąż żywe i… uwięzione w jej dłoni. Serce, wokół którego powoli zaciskała palce, gotowa je zmiażdżyć.

Nie krzyknął. Nie wydał z siebie nawet jęku, ale wyraz jego twarzy mówił sam za siebie. Wyraźnie widziała ten grymas, dosłownie na ułamek przed tym, jak ciężko osunął się na kolana, przyciskając obie dłonie do piersi. Mogła poczuć jego ból, ale nie wycofała się, nawet na moment nie luzując uścisku. Zaciśnięcie dłoni w pełni okazało się problematyczne, ale nie chciała zastanawiać się, co faktycznie było przyczyną tego stanu – jego opór, zmęczenie czy może jej własne wątpliwości.

Na moment pociemniało jej przed oczami. Zdążyła odwyknąć od wysiłku, który niosło ze sobą używanie czarów, do ograniczeń i ceny, która kryła się za jakąkolwiek mocą. To, co robiła, pod wieloma względami pozostawało nienaturalne. Claudia wierzyła, że byłoby prościej, gdyby w jej żyłach wciąż krążyła krew – doskonała pod każdym względem zapłata. Wampiryzm niczego nie ułatwiał, choć o tym zaczynała się dopiero przekonywać. To, że mimo swojej natury była w stanie odczuwać słabość, mówiło samo za siebie.

Zacisnęła zęby. Skrzywiła się, mimowolnie kuląc i czując tak, jakby na jej ramionach spoczął jakiś olbrzymi ciężar. Wyciągnięta ręka zadrżała, choć wampirzyca i tak nie poluzowała uścisku, a potem…

Z jękiem zwiesiła ramiona. Zauważyła, że Oliver opadł na ziemię, porzucony niczym szmaciana laleczka, którą ktoś cisnął w kąt. Zachwiała się, po czym ciężko opadła na kanapę, niezdolna dłużej ustać w miejscu. Spojrzała na swoje drżące dłonie, mając wrażenie, że ich kontury rozmazują jej się przed oczami. Przez chwilę zapragnęła zacisnąć powieki i zapaść się w pustkę – choć na moment poddać się słabości i pozwolić, by jej umysł całkiem się wyłączył – ale to już od dawna nie było jej dane.

Już nie wiedziała, co to znaczy śnic.

Była pewna, że gdyby wciąż pozostawała człowiekiem, siedziałaby słaba i chora, cała we łzach. Czuła pieczenie pod powiekami, ale płacz również pozostawał poza jej zasięgiem. Mogła co najwyżej trwać w tym dziwnym stanie, cała roztrzęsiona i niezdolna wyzbyć się emocji, które narastały w jej wnętrzu.

Gdzieś w oddali wciąż słyszała urywany oddech i bijące coraz mocniej serce Olivera. Parsknęła i zabrzmiało to tak żałośnie, że aż się skrzywiła.

Nawet tego nie potrafiła. Gdyby miała do czynienia z Charonem, dopadłby ją, zanim zdążyłaby zmiażdżyć mu serce.

Claudia odchyliła głowę, układając ją na oparciu sofy. Spojrzała w sufit, ignorując fakt, że obraz wciąż rozmazywał jej się przed oczami. Widziała świetlne refleksy i tańczące w blasku jarzeniówki drobinki kurzu. Z tej perspektywy przypominały żywe stworzenia; hipnotyzowały ją, koiły i…

Tyle że to też prowadziło donikąd. Wszystko to, co robiła, koniec końców pozostawało pozbawione sensu.

Zastygła w bezruchu, niezdolna zdobyć się na nic więcej. Chciała spojrzeć w miejsce, w którym leżał Oliver, ale i na to się nie zdobyła. Być może tak było lepiej, zwłaszcza że nie wyobrażała sobie, że miałaby tak po prostu spojrzeć mu w oczy. Och, nie po raz pierwszy.

Czekała na sen, ale ten nie nadszedł.

W tamtej chwili pozostało jej wyłącznie trwać w bezruchu. I nic ponadto.

 

Claire

Bezradnie obejrzała się przez ramię. Westchnęła, po czym potrząsnęła głową, w pośpiechu odrzucając od siebie myśl o powrocie do mieszkania. Może popełniała błąd, każdorazowo traktując polecenia Claudii z równą powagą, co i te, które słyszała od Rufusa, kiedy ten nie miał ochoty na towarzystwo, ale nie mogła się przed tym powstrzymać. Ta dwójka pod wieloma względami okazywała się bardzo podobna, zresztą jak długo to działało…

Zbiegła po schodach, kurczowo trzymając się poręczy. Czuła się dziwnie roztrzęsiona i nie chciała ryzykować, że przypadkiem potknie się o własne nogi. Ostatnim, czego potrzebowała, był wypadek i to taki, którego nie mogłaby racjonalnie wytłumaczyć. Wątpiła, żeby jakiekolwiek umiejętności Claudii okazały się wtedy wystarczające, tym bardziej że ta okazała się w wyjątkowo marnym stanie. Claire pierwszy raz widziała wykończonego wampira – przynajmniej takiego jak ona – ale wspominając sposób, w jaki ciotka nagle się zachwiała, miała pewność, że coś było na rzeczy.

Wciąż miała mętlik w głowie, choć tym razem ułożenie wszystkiego, co wytłumaczyła jej kobieta, okazało się dużo prostsze. Nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej łączyć magię z fizyką, ale… Och, czemu nie? Długo wierzyła, że przy odpowiednim podejściu w ten sposób dało się wyjaśnić niemalże wszystko. Potrzebowała punktu zaczepienia i teraz w końcu go znalazła. Problem polegał na tym, że nie potrafiła się z tego ucieszyć – nie tak, jak mogłaby tego oczekiwać.

Martwiła się. Zachowanie Claudii mówiło samo za siebie, jedynie utwierdzając Claire w przekonaniu, że miała aż nadto powodów do niepokoju. Przez cały ten czas nie chciała myśleć, że utrzymywanie relacji z ciotką w tajemnicy to tylko tymczasowe rozwiązanie, którego przecież nie mogły ciągnąc w nieskończoność. To pod każdym względem zaczynało być męczącą i – co ważniejsze – niebezpieczną grą. Kto jak kto, ale Claire zdążyła się przekonać, że tajemnice zwykle przynosiły więcej problemów niż korzyści.

Cóż, teraz sama to robiła. Najwyraźniej to jednak było rodzinne.

Czuła, że utknęły w martwym punkcie – i ona, i Claudia. I choć ciotka wciąż nie podała jej połowy odpowiedzi, które dziewczyna pragnęła usłyszeć, Claire mimo wszystko nie potrafiła patrzeć na nią jak na wroga. Cokolwiek by się nie wydarzyło, im więcej czasu spędzała z tą kobietą, widziała wyłącznie kogoś, kto się bał – i za wszelką cenę chwytał się sposobów na przeżycie.

Możemy ufać Claudii.

Z jakiegoś powodu powtarzanie słów, którymi już jakiś czas temu uraczyło ją Odbicie, wystarczyło. A może to właśnie było przejawem tej słynnej intuicji, której rzekomo miała ufać…

Tyle że wątpiła, by takie wyjaśnienie wystarczyło komukolwiek poza nią. Już widziała, jak prosi Isabeau o odrobinę zrozumienia po tym, co stało się w Mieście Nocy. „Wiesz… W zasadzie nie powiedziała mi, co nią kierowało, ale i tak chcę ją chronić”. Och, tak! Już widziała, jak Beau z całą swoją miłością przyjmuje takie tłumaczenie i odpuszcza. Wszyscy na pewno mieli się ucieszyć i rzucić z pomocą, zwłaszcza że nosiły jedno nazwisko.

Ale potrzebowała pomocy. Czuła to całą sobą, zwłaszcza po dziś mając pewność, że użyczenie Claudii odrobiony krwi nie wystarczyło. Rytuał, który odprawiły, w magiczny sposób nie rozwiązywał niczego. Bezradność, która obie czuły, była niemalże namacalna, boleśnie dając Claire do zrozumienia, że nie miały być w stanie trwać w takim układzie w nieskończoność. Musiała zrobić coś innego, póki jeszcze nie doszło do najgorszego, ale…

Musiała z kimś porozmawiać – tyle że nie miała pojęcia z kim i w jaki sposób.

Nawet mama… Mama wytropiła ją nawet w Lille, prawda?, pomyślała ponuro. Z drugiej strony, kto więcej wiedział o wybaczeniu i dawaniu drugiej szansy, jeśli nie Layla…?

Chłodne, wieczorne powietrze nieco ją otrzeźwiło, choć nie podziałało aż tak kojąco, jak Claire mogłaby tego oczekiwać. Wyszła przed budynek, dla pewności raz jeszcze oglądając się przez ramię. Zaraz po tym jej wzrok znów powędrował ku okien na najwyższym piętrze, ale nie dostrzegła niczego, co pozwoliłoby jej wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Jak zawsze. Łatwo było udawać, że mieszkanie było puste, a ona wcale raz po raz nie wracała do osoby, której bliskość mogła przyciągnąć co najwyżej więcej kłopotów.

To wcale nie tak, że Claudia pewnie by ją zabiła, gdyby podejrzewała, że do głowy przyszło jej, żeby z kimś o niej pomówić – i to na dodatek z Laylą…

– To wcale nie tak, że sama kazała mi ufać intuicji – mruknęła bez przekonania.

To też zabrzmiało jak marna wymówka. Szczerze wątpiła, by w tej sytuacji jakiekolwiek wyjście okazało się wystarczające. Z drugiej strony, wszystko wydawało się lepsze od trwania w impasie i czekania aż Claudia albo całkiem oszaleje ze strachu, albo… jej obawy okażą się w pełni uzasadnione.

Wciąż o tym myślała, kiedy doszło ją ciche skomlenie. Wszędzie byłaby w stanie rozpoznać Star i to wystarczyło, żeby sprowadzić dziewczynę na ziemię.

– Jestem, jestem – zreflektowała się, pośpiesznie ruszając ku miejscu, w którym zostawiła psa. – Już wracamy do domu i… Och.

Z wrażenia aż się cofnęła. Przez chwilę poczuła się, jakby nagle wpadła na jakąś niewidzialną ścianę. Zastygła w bezruchu, rozdarta między pragnieniem natychmiastowego wycofania się i powiedzenia czegokolwiek, co zabrzmiałoby choć odrobinę sensownie.

Tyle że w głowie miała pustkę.

Razjel nawet się nie skrzywił. Wyprostował się i – ignorując popiskiwanie zmartwionej bliskością jakiegokolwiek demona Star – obdarował Claire uprzejmym, czarującym uśmiechem.

– Wiem, co sobie myślisz. Tak, śledziłem cię – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością. – Bo w przypadek i to, że spacerowałem po okolicy raczej nie uwierzysz?

Na szczęście nie brzmiał jak ktoś, kto w ogóle brał taką możliwość pod uwagę. Mimo wszystko i tak spojrzała na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy, nagle jeszcze bardziej wytrącona z równowagi.

– Nie – wykrztusiła w oszołomieniu. – Zwłaszcza teraz.

Uśmiechnął się. Nie wyglądał na rozczarowanego czy jakkolwiek zmartwionego takim stanem rzeczy. Zachowywał się tak swobodnie, jakby jego wyznanie wcale nie miało w sobie czegoś, co powinno ją zaniepokoić. W końcu czemu nie, prawda? Po prostu po raz kolejny wpadała na tego samego demona, na dodatek tutaj.

– To chyba dobrze. Podchody na dłuższą metę są męczące… – Zawahał się na moment. – Zawsze wolałem bezpośredniość.

Obawiała się, że to już zauważyła. I to aż nazbyt wyraźnie.

Milczała, w duchu odliczając kolejne sekundy. Czekała, niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa, o znalezieniu sensownie brzmiącego pytania w tej sytuacji nie wspominając. Co prawda nie istniał żaden powód, dla którego miałaby spowiadać się akurat Razjelowi, ale mimo wszystko…

Był tutaj. I to na dodatek w miejscu, w którym ukrywała się Claudia. Nawet jeśli chodziło o nią, coś w fakcie, że mężczyzna rozmawiał z nią w tak otwarty sposób, dało jej do myślenia.

– Claire… – odezwał się nie stąd, ni zowąd. Coś w spojrzeniu, którym ją obdarował, dało jej do myślenia. – Pozwolisz, że zadam ci pytanie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa