
Z powątpiewaniem spojrzała na
Rafaela. Poczuła się nieswojo, kiedy dookoła tak nagle zapadła cisza. Choć obecność
Selene przyniosła jej ulgę, trudno było udawać, że nie dostrzega się napięcia
między nią a demonem. Miała wrażenie, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, Rafa jednak zdecyduje się na najprostsze
rozwiązanie i jednak wycofa pod byle pretekstem. Być może nie powinna go
powstrzymywać, w zamian pozwalając toczyć się sprawom swoim rytmem, ale
mimo wszystko…
A potem z domu
dosłownie wypadła wyraźnie poruszona mama i tyle wystarczyło, żeby
atmosfera całkowicie się zmieniła – i to na gorsze. Dopiero później Elena
uświadomiła sobie, że dosłownie chwilę przed pojawieniem się wampirzycy Selene
poruszyła się niespokojnie, jakby coś ją zaniepokoiło.
To, że na
widok Esme po prostu popędziła w kierunku wejścia, wcześniej wyrzucając z siebie
jedno, jedyne zdanie, mówiło samo za siebie:
– Idę do
niej.
A potem
zniknęła. Tak po prostu, nagle rozpływając się, jakby w rzeczywistości
była ulotnym blaskiem księżyca – nieuchwytnym i nierzeczywistym. Esme zamarła
w pół kroku, wciąż poruszona. Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w miejsce,
w którym dopiero co znajdowała się bogini.
– Co się
stało? – rzucił ze swojego miejsca Rafael.
Elena
pomyślała, że dosłownie wyjął jej to pytanie z ust. Sama dosłownie zmaterializowała
się u boku mamy, pozwalając, żeby ta ujęła ją za ręce. Wysiliła się na
uśmiech, ale czuła, że ten wyszedł jej co najmniej sztucznie. Nie żeby w ogóle
mogło być inaczej, skoro działo się coś niedobrego.
– Anabelle.
Ona… – Wampirzyca potrząsnęła głową. – Oprowadzała nas po domu, a potem
nagle zasłabła. Może to nic, zwłaszcza że Carlisle z nią został, ale chciał,
żebym jak najszybciej sprowadziła Selene i…
Urwała,
choć to tak naprawdę nie miało już znaczenia. Elena zawahała się, próbując
poukładać sobie to, co właśnie usłyszała – w tym również kwestie dotyczące
Liz. W tamtej chwili sprawa przyjaciółki, nieważne jak istotna, zeszła gdzieś
na dalszy plan. Działo się coś ważniejszego, choć i tym nie potrafiła przejąć się aż tak bardzo, jak
mogłoby sugerować zachowanie wciąż poruszonej Esme.
Nie miała
okazji zbyt dobrze poznać Anabelle, ale pamiętała ją. Ciężko było nie zwrócić
uwagi na rezolutną, na dodatek znacznie młodszą od pozostałych duszę. Jakby
tego było mało, Elena mogła się założyć, że Beatrycze wspominała o niej przynajmniej
kilkukrotnie, ale…
Dusze…
To dusze, tak?, pomyślała w oszołomieniu. Czy w ogóle powinno
im się coś stać, skoro…?
– Dokąd
idziesz?
Poderwała
głowę w chwili, w której doszedł ją spięty głos Rafaela. W pierwszym
odruchu pomyślała, że zwracał się do niej, ale prawie natychmiast uświadomiła
sobie pomyłkę. Spojrzenie demona spoczęło bezpośrednio na Andreasie, zwłaszcza
że ten rozłożył skrzydła.
– Rozejrzeć
się – odparł lakonicznie. Coś w jego słowach zaniepokoiło Elenę jeszcze
bardziej. – To źle zabrzmiało. Idziecie ze mną?
– Ale… –
zaczęła, jednak tym razem w słowo wszedł jej Rafael.
– Idź do
środka, lilan. Widzimy się za kwadrans.
W normalnym
wypadku by zaoponowała, ale coś w tonie męża ją powstrzymało. Z całą mocą
poczuła, że to rozkaz – krótkie, treściwe polecenia, przy których demon nawet
nie brał pod uwagę odmowy. Nie miała pewności, co to oznacza, ale aż za dobrze
rozumiała, dlaczego to akurat Rafa dowodził swoim braciom przez tyle wieków.
Zacisnęła
usta. Jeszcze jakiś czas temu pomyślałaby, że znów ją ignorował, jednocześnie
za wszelką cenę próbując chronić. W tamtej chwili jednak Elena zrozumiała
coś innego, zwłaszcza gdy poczuła rozchodzące się po ciele ciepło.
Ona też
była zdolna do tego, żeby kogokolwiek obronić.
– Chodźmy
do środka – zadecydowała, mocniej chwytając dłonie mamy. – Wiesz, gdzie tata
zabrał Anabelle?
– Oni… – Esme
zawahała się. Chwilę jeszcze spoglądała w ślad za dwoma demonami, wyraźnie
zaniepokojona. – Tak… Chyba tak. Chodźmy.
Przyjęła to
z ulgą. Razem wpadły do środka, Elena pozwalając się prowadzić. W tamtej
chwili żałowała, że nie miała okazji przenieść się z miejsca na miejsce z taką
lekkością, z jaką robiła to bogini. Wciąż była poruszona, chociaż sama nie
miała pewności, co bardziej wpływało na ten stan – świadomość, że właśnie
działo się coś złego czy może poczucie, że Rafael i Andreas zauważyli coś,
co jej wciąż umykało.
Przestała o tym
myśleć, próbując skupić się na tym, co najważniejsze. Kiedy do tego wszystkiego
nie zapanowała nad skrzydłami, nieświadomie sprawiając, że te tak po prostu się
pojawiły, poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
– Przepraszam
– mruknęła, podchwyciwszy spojrzenie mamy. – Ja tylko…
– W porządku.
Naprawdę
brzmiała tak, jakby miała to na myśli. Elena miała wręcz wrażenie, że mama się
rozluźniła, choć dziewczyna nie przypuszczała, że będzie to możliwe. Jak i kiedy
doszło do tego, że widok skrzydeł przynosił komukolwiek ukojenie – i to
zwłaszcza u niej…?
Razem
wpadły po schodach, na moment przystając w korytarzu na piętrze. Esme
bezradnie rozejrzała się dookoła, nasłuchując. Ostateczne zlokalizowanie pokoju
Anabelle okazało się proste i bynajmniej nie przez dochodzące ze środka
głosy. Wystarczająco wymowny okazał się widok Doriana, który dosłownie wypadł z sypialni,
w zdecydowanie niedelikatny sposób otwierając drzwi.
–
Najdroższy! – zaoponowała Selene, ale on nawet się nie odwrócił.
Elena
pojrzała na anioła w oszołomieniu, kiedy tak po prostu przemknął tuż obok.
Niewiele brakowało, by jego skrzydła – białe, jakże podobne do jej własnych –
otarły się o jej ramię. Z zaskoczeniem pomyślała, że mężczyzna w tamtej
chwili ani trochę nie przypominał niebiańskiego posłańca. Wręcz przeciwnie –
wyglądał raczej jak potężny, wyjątkowo zagniewany bóg wojny i zniszczenia.
Wymieniły z mamą
zaniepokojone spojrzenia. Było ją stać wyłącznie na to, żeby nieznacznie potrząsnąć
głową i jednak ruszyć się z miejsca, by jak najszybciej zajrzeć do
pokoju, z którego w takim pośpiechu wypadł Dorian. Zawahała się tylko
na krótką chwilę, zwłaszcza po reakcji mężczyzny spodziewając się… wszystkiego.
Tym bardziej zaskoczyło ją, że na miejscu doczekała się wyłącznie spokoju, o ile
ten w ogóle wchodził w grę.
Podchwyciła
zatroskane spojrzenie Selene. Bogini siedziała na skraju łóżka, tuląc do siebie
wciąż bladą, ale w pełni przytomną Anabelle. Raz po raz jakby od
niechcenia przeczesywała palcami jasne włosy dziecka, wydając się nawet nie
zdawać sprawy z tego, co właśnie robiła. Nawet z odległości Elena
wyczuła bijącą od Selene energię i to wystarczyło, by uświadomić jej, że
kobieta właśnie robiła wszystko, byleby jakoś wspomóc swoją podopieczną.
Carlisle też
tam był, wyraźnie zaniepokojony, ale nie aż tak jak musiał być w chwili, w której
wysłał Esme po pomoc. Wycofał się, ze swojego miejsca po prostu obserwując
boginię. Po wyrazie jego twarzy trudno było ocenić, co tak naprawdę sobie
myślał.
– Rany… –
wyrwało się Elenie. – Co się stało? Dorian wyglądał, jakby się paliło –
przyznała i zaraz pożałowała tych słów, bo Selene z westchnieniem
spuściła głowę.
– Dorian to
głupek. Głupi głupek – wyrwało się Anabelle. Jej głos zabrzmiał słabo, ale to
nie powstrzymało jej przed okazaniem frustracji. – Powiedziałam przecież, że
już czuję się dobrze.
– Tak…
Spróbuj odpocząć, kochanie – zasugerował jej cicho Carlisle.
Nie
wyglądała na zachwyconą taki obrotem spraw. Nie odezwała się więcej, w zamian
spoglądając na wciąż tulącą ją do siebie Selene. Kobieta drgnęła, jakby dopiero
wtedy w pełni dotarło do niej, co robi. Uśmiechnęła się blado, w nieco
tylko wymuszony sposób. Jeśli zamierzała kłamać, nie wychodziło jej to.
Selene
wyciągnęła rękę, ostrożnie układając ją na policzku Any.
– Nic ci nie
będzie. Już jest w porządku, ale śpij – zadecydowała, w następnej
sekundzie najzupełniej naturalnym gestem pochylając się, by ucałować Anabelle w czoło.
– Śpij…
Coś zmieniło
się w brzmieniu jej głosu. Wydał się łagodniejszy, na swój sposób kojący
i… perswazyjnego. Gdy do tego wszystkiego Ana jak na zawołanie zachwiała się, w następnej
chwili po prostu osuwając w objęciach bogini, Elena już nie miała
wątpliwości, że ta pokusiła się o coś więcej niż prośbę. I choć wielokrotnie
słyszała o wpływie, którym posługiwały się o wampiry, nie wspominając
o zdolnościach Lawrence’a, widok wymuszającej na kimkolwiek swoją wolę
bogini wydał jej się nienaturalny.
Selene ostrożnie
oswobodziła dziewczynkę ze swoich objęć, pozwalając jej opaść na materac. Z czułością
szykującej dziecko do snu matki okryła ją kołdrą, po czym z gracją
poderwała się na równe nogi.
– Wyjdźmy.
Powinna odpocząć – zasugerowała, niecierpliwym gestem wskazując na drzwi.
– Na pewno?
– zaniepokoił się Carlisle. – Miała wysoką gorączkę. Nie wiem, czy… – zaczął,
ale tym razem Selene postanowiła mu przerwać.
–
Temperatura spadła. To zwykłe przeziębienie – oznajmiła tak pewnym tonem, że
sprzeciwienie się wydało się Elenie czymś nieprawdopodobnym. – Musi po prostu
odpocząć.
Tym razem
nikt nie zaprotestował. Usunęła się z przejścia, by umożliwić Selene wyjście
na korytarz. Spróbowała wysilić się na uśmiech, zwłaszcza gdy podchwyciła
łagodne spojrzenie srebrzystych oczu bogini, ale przyszło jej to z trudem.
Wciąż czuła się zdezorientowana i choć wszystko wskazywało na to, że nie stało
się nic złego…
Potrząsnęła
głową. Spojrzała na mamę, po czym obejrzała się na ojca, czekając aż ten do nich
dołączy. Na usta cisnęły jej się dziesiątki pytań, ale zanim zdążyła zadać
którekolwiek z nich, to Selene jednak zdecydowała się rozwiać wątpliwości.
–
Wybaczcie, że znów dzieje się tutaj coś takiego. Poza tym Dorian… – Bogini
zamilkła. Odrzuciła jasne włosy na plecy, jak nic próbując zająć czymś ręce. –
Anabelle nic nie dolega. Nic, czego nie byłabym w stanie uleczyć – dodała
uspokajającym tonem.
– Ale? –
wyrwało się Elenie.
Gdyby to
było takie proste, atmosfera nie wydawałaby się aż taka gęsta. Coś było na rzeczy
i wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
– Elena… –
zaczęła z wahaniem mama, jednak i tym razem Selene nie pozwoliła
komukolwiek dokończyć wypowiedzi.
– Dorian
zdenerwował się i słusznie, bo to nie powinno mieć miejsca. Nie chodzi o to,
że Ana mogłaby zachorować… Zmartwił się, bo ona w ten właśnie sposób umarła,
kiedy jeszcze była człowiekiem.
– Co
takiego?
Tym razem
nawet nie zarejestrowała własnych słów, zbytnio przejęta tymi, które padły z ust
bogini. Przez moment poczuła się niemalże tak, jakby zderzyła się ze ścianą.
Gwałtownie zaczerpnęła tchu, gotowa dodać coś jeszcze, ale nic sensownego nie
przyszło jej do głowy.
– To znaczy…
– doszedł ją spięty głos ojca. – Tak jak z Cassandrą? Ale…
Wtedy już
nie miała wątpliwości. Jeden przypadek mogliby jeszcze uznać za zbieg okoliczności,
ale kolejny…?
– Mój najdroższy
się zamartwia, zwłaszcza że lubi Anę – wyjaśniła łagodnie bogini. – Nie dziwię
się jego reakcji. Ale, jak wspomniałam, to tylko przeziębienie. Komu jak komu,
ale tobie nie muszę raczej tłumaczyć, że kiedyś medycyna miała się dużo gorzej.
Szczególnie dzieci na tym cierpiały. – Zawahała się na moment. – Nic jej nie
będzie. Teraz bardziej zamartwiam się Dorianem.
Nawet jeśli
miała rację, to nie tłumaczyło wszystkiego. Coś działo się w tym świecie;
ta jedna kwestia nagle wydała się Elenie aż nazbyt jasna.
I choć Selene nie mówiła o tym wprost, ona również
musiała zdawać sobie z tego sprawę.

Trzepot skrzydeł. To i gniew
tak silny, że zwłaszcza Rafael nie potrafił go zignorować. Natychmiast się
zatrzymał, wymownie spoglądając na Andreasa, by upewnić się, że ten również
wyczuł, że mieli towarzystwo. Wymienili spojrzenia, w następnej sekundzie
niemalże jednocześnie zwracając się ku przybyszowi.
Wystarczyła
chwila, żeby rozpoznał Doriana. Anioł dosłownie spadł z nieba, ciężko lądując
na ziemi. Wydawał się poruszony – i to najdelikatniej rzecz ujmując,
zwłaszcza że Rafa wciąż był w stanie wyczuć jego frustrację. Kusiła go,
ale zmusił się do zignorowania bijących od mężczyzny emocji, nie zamierzając
ulec tak prymitywnym instynktom. Jeśli on tu był, na dodatek tak poruszony…
– Co się
stało? – zapytał wprost Andreas. – Selene cię przysłała? Co…? – zaczął, ale
Dorian nawet na niego nie spojrzał, bezceremonialnie ruszając ku jezioru.
Zdążyli
okrążyć okolicę, dla pewności szukając oznak… Cóż, czegokolwiek, co wydałoby
się niewłaściwe. Nie dopisało im szczęście, co w innym wypadku byłoby
dobre, ale nie w tym miejscu. Rafael i bez pytania wiedział, że dwa nieszczęścia
w świecie, nad którym pieczę sprawowała bogini, nie wróżyły nic dobrego.
A teraz do
tego wszystkiego mieli Doriana, który ani trochę nie przypominał anielskiego
posłańca. Wręcz przeciwnie – wyglądał raczej na chętnego, żeby rozerwać gardło
pierwszej napotkanej osobie.
Albo raczej
komuś konkretnemu.
– Gdzie jesteś?!
– huknął mężczyzna, ledwo tylko znalazł się przy krawędzi jeziora. Robi się
coraz bardziej interesując…, przeszło Rafie przez myśl. – Słyszysz,
prawda?! Wyłaź, zanim…
– Dorian…
Dorian! – zaoponował Andreas.
Rafael nie
ruszył się z miejsca, biernie obserwując jak brat dopada do zagniewanego
mężczyzny. Anioł wzdrygnął się, momentalnie orientując, że ktoś próbuje chwycić
go za ramię. Odskoczył jak oparzony, dysząc gniewnie i obrzucając Dre poirytowanym
spojrzeniem.
– Nie
wtrącaj się. Zresztą wy dwaj… – Krótko obejrzał się również na Rafaela. – Na
pewno to wiecie. Jest tutaj?
– Kto…?
– Wasz piekielny
ojczulek! Tak czy nie?!
Wciąż miał
ochotę obserwować, ale słysząc te słowa, momentalnie spoważniał. Wyprostował się,
krzyżując ramiona na piersi. Z wolna podszedł bliżej, dla pewności
rzucając Dorianowi ostrzegawcze spojrzenia. Gdyby pojawiła się taka potrzeba,
nie zastanawiał by się, czy przypadkiem nie ma ulubieńca bogini.
– Co się stało?
– zniecierpliwił się. W tamtej chwili zdecydowanie nie miał ochoty na
gierki. – A powinien tu być? Dlaczego…?
– Oczywiście,
że musi. Jeśli nie on… – wycedził Dorian. Energicznie potrząsnął głową. – Zapytam
jeszcze raz, więc…
– Najpierw
powiedz, co się stało. Nawoływanie ojca to zły pomysł, bo…
Andreas nie
miał okazji, żeby dokończyć. Zatoczył się, kiedy Dorian odepchnął go w zdecydowanie
niedelikatny sposób, niemalże nokautując jednym ciosem w brzuch. Demon
stracił równowagę – tylko na krótką chwilę, ale to nie miało znaczenia.
Reakcja
była natychmiastowa. Rafael nie zawahał się, dosłownie materializując przy przeciwniku
i próbując pochwycić Doriana za gardło. Prawie mu się udało, gdyby nie to,
że mężczyzna w porę odskoczył, również jego próbując przy pierwszej okazji
dosięgnąć ciosem. Serafin pośpiesznie chwycił przeciwnika za ramię, wykręcając je
w zdecydowanie niedelikatny sposób. Gdyby miał do czynienia z człowiekiem,
jak nic właśnie by go połamał. Problem polegał na tym, że z Dorianem to
najwyraźniej nie miało być takie proste.
Białe
skrzydła zagarnęły powietrze, na krótką chwilę przysłaniając widok. Spróbował
je odepchnąć, nim jednak zdążył choćby dosięgnąć Doriana, ten wykorzystał
okazję, by zmaterializował się poza zasięgiem rąk Rafaela. Wyprostował się niczym
struna, przybierając pozycję gotowego do ponownego ataku łowcy. Coś zabłysło w jego
rękach, choć rozpoznał w tym broń dopiero w chwili, w której
ostrze przecięło powietrze, wymierzone wprost w jego pierś.
Metal
zazgrzytał o metal, nagle napotykając opór. Dre pojawił się znikąd,
przyjmując na siebie uderzenie. W rękach pewnie trzymał kosę, z wprawą
blokując cios. Zachwiał się tylko nieznacznie, co jednak nie powstrzymało go
przed zamachnięciem się bronią. To, że nie chciał tak naprawdę trafić, wydało
się Rafaelowi aż nazbyt oczywiste.
– Dobra. A teraz
spokój – wycedził przez zaciśnięte zęby Andreas, dla pewności raz jeszcze
zasłaniając się kosą. – Rzuć się na mnie jeszcze raz, a przysięgam, że z całą
sympatią wsadzę ci to ostrze w…
– Nie bądź bardziej
wulgarny od Miry. To ci nie pasuje, Dre – mruknął jakby od niechcenia Rafael.
– Właśnie
dlatego, że żadna dama nam nie towarzyszy, mogę sobie na to pozwolić.
Niewiele
brakowało, żeby się uśmiechnął. Mógłby, gdyby nie to, że Dorian najwyraźniej
nie zamierzał tak po prostu odpuścić. Dyszał ciężko, obiema rękoma ściskając
przywołany przez siebie Niebiański Ogień. Gdyby na jego miejscu znajdowała się
Elena, Rafael z łatwością mógłby przewidzieć jej ruchy, ale z tym mężczyzną
było inaczej. Obawiał się, że – zdenerwowany czy też nie – bliski strażnik
samej Seleny posługiwał się bronią dużo lepiej niż jego wciąż cudownie nieświadoma
wielu kwestii żona.
Tyle że oni
też potrafili walczyć. Zerknął na wciąż osłaniającego się kosą Andreasa. Mógł
żartować z upodobań brata, jeśli chodziło o wybór broni, ale jedno
było pewne: Dre aż za dobrze wiedział, co z nią zrobić.
Nieskalany
niczym świat bogini. Absolutnie.
Powstrzymując
się przed wywróceniem oczami, wyciągnął rękę. Dawno nie pozwalał sobie na
materializowanie czegokolwiek, ale ten świat wydawał się do tego stworzony. To i obecność
przesyconego mocą jeziora wystarczyły, by w ułamku sekundy w dłoni
demona pojawił się niewielki, zakrzywiony nóż. Mira je lubiła, co ani trochę go
nie dziwiło – małe i niepozorne wydawały się idealne, kiedy w grę
wchodził atak z zaskoczenia.
Pod
warunkiem, że przeciwnik wcześniej ich nie zauważył.
Spojrzenie
Doriana wystarczyło. W następnej sekundzie mężczyzna rzucił się do ataku,
rozjuszony bardziej niż wcześniej. Rafael zareagował instynktownie, w ostatniej
chwili powstrzymując się przed wycelowaniem bezpośrednio w gardło albo
serce. Z wprawą cisnął ostrzem, pozwalając, by przecięło powietrzę i zagłębiło
się głęboko w obojczyku przeciwnika. Mężczyzna zawył – czy to z bólu,
czy to z zaskoczenia – ale przynajmniej w końcu przestał rwać się do
walki. Opadł na ziemię, dysząc ciężko i przymuszając się do tego, żeby
wyszarpnąć nóż z rany.
– Ty… – jęknął,
spoglądając na Rafaela.
Demon
jedynie wzruszył ramionami. Stanął nad przeciwnikiem, mimowolnie zastanawiając się
nad tym kiedy i jakim cudem doszło do tego, że w ogóle musiał się powstrzymywać.
Gdyby przed sobą miał kogokolwiek innego, bez zbędnego przedłużania wykorzystałby
kolejne ostrze, by poderżnąć Dorianowi gardło.
– Sam
zacząłeś – przypomniał, przez moment czując się tak, jakby szukał dla siebie usprawiedliwienia.
– Czegokolwiek się spodziewałeś…
– Ach,
dzieci… Dzieci.
Wrażenie
było takie, jakby ktoś zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Zesztywniał,
słysząc znajomy głos – ostatni, którego spodziewał się w ostatnim czasie.
Przez moment pomyślał nawet, że coś pomylił, ale wtedy podchwycił spojrzenie Dre
i pojął, że niekoniecznie.
W panującym
dookoła zamieszaniu pojawiła się Ciemność. Stanął spokojny i rozluźniony,
tak prawdziwy, jak tylko było to możliwe. Ojciec ot tak zmaterializował się
przy jeziorze, ani trochę nie sprawiając wrażenia kogoś, kto na własne życzenie
stracił dostęp do świata bogini. Jakby tego było mało, nic nie wskazywało na
to, żeby miejsce, które od dobrych dwóch miesięcy przynależało do bogini,
zamierzało go odrzucić.
– Ojcze… –
wyrwało się Rafaelowi.
Kąciki ust
mężczyzny drgnęły, nieznacznie unosząc się ku górze. Było coś drapieżnego w wyrazie
jego twarzy, tak jak i sposobie, w jaki powiódł wzrokiem dookoła.
Uniósł brwi na widok dwóch znaczących niebo księżyców, jakby od niechcenia
przesunął wzrokiem po wciąż gotowych do ataku synach, po czym z powątpiewaniem
zerknął na próbującego zebrać się z ziemi, przyciskającego dłoń do krwawiącej
rany Doriana.
– Zabawne,
że wciąż się tak do mnie zwracasz. Powiedziałbym, że na swój sposób okrutne – stwierdził,
chociaż wcale nie brzmiał na urażonego. – Jak wspomniałem… dzieci – powtórzył,
nie przestając się uśmiechać.
Wszystko
sprowadzało się do nic nieznaczącego skinienia ręką – tylko tyle, a jednak
wystarczyło, by całą trójkę zaskoczyło nagłe uderzenie mocy. Zanim Rafael
zdążył się zastanowić, nagły cios ściął go z nóg, bezceremonialnie
powalając na ziemię. Siła uderzenia pozbawiła go tchu, ale i tak spróbował
się podnieś, póki nie przekonał się, że nie jest w stanie. Wrażenie było
takie, jakby coś z siłą napierało na niego z góry, zmuszając do
pozostania w miejscu.
Wyczuł
ruch, kiedy ojciec zdecydował się poruszyć. Ciemność bez pośpiechu ruszyła
przed siebie, trzymając się poza zasięgiem rąk któregokolwiek z mogących
zagrozić mu mężczyzn. Nie żeby w ogóle miał pozwolić im zaatakować, ale…
W chwili, w której
na ustach mężczyzny pojawił się uśmiech, do Rafaela dotarło, że przy jeziorze
pojawił się ktoś jeszcze.
– Moja miła, jak dobrze znów cię widzieć! – stwierdził, w znaczącym geście rozkładając ramiona. – Obawiam się, że musimy porozmawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz