15 marca 2021

Dziewięćdziesiąt dziewięć

   

Elena

– Okej, ojciec w świecie bogini… Nie zabrzmiało zbyt optymistycznie.

Och, żeby tylko!

Wymownie spojrzała na Mirę. Demonica rozsiadła się na kanapie, wystukując jakiś nerwowy rytm stopą o dywan. Na pierwszy rzut oka wyglądała na rozluźnioną, ale coś w wyrazie jej twarzy momentalnie uświadomiło Elenie, że to wyłącznie pozory. Zwłaszcza na wzmiankę o Ciemności Miriam się spięła, to jednak nie wydało się dziewczynie dziwne.

Nie była zaskoczona, że Rafael przy pierwszej okazji wymógł na niej powrót do apartamentowca. Rozsiedli się w salonie, co byłoby całkiem miłe i na swój sposób normalne, gdyby nie obecność krążącego po pomieszczeniu Mgiełka. Była pewna, że demon krył się gdzieś w ciemnościach, w milczeniu przysłuchując pośpiesznej relacji z tego, co stało się w świecie Selene.

– Nie miało zabrzmieć – stwierdził z rezerwą Rafael. On jeden stał, z założonymi rękoma spoglądając na dwie towarzyszące mu kobiety. – Dlatego pozwól, że zapytam wprost… Nie kontaktował się z tobą w ostatnim czasie? – zwrócił się do siostry.

Przez twarz Miriam przemknął cień.

– Dlaczego wciąż uważasz, że ja…? – zaczęła, nie kryjąc poirytowania.

– Niczego ci nie zarzucam. Pytam, bo wcześniej próbował kontaktować się przez Elenę – zniecierpliwił się. Z uwaga zmierzył siostrę wzrokiem. – Powinienem podejrzewać cokolwiek innego?

– Oczywiście, że nie! – obruszyła się. – Nie, nie widziałam go. Nie zamieniliśmy słowa, odkąd… No, sami wiecie.

Miriam wzruszyła ramionami. Zmieniła pozycję, przez moment sprawiając wrażenie kogoś, kto sam nie jest pewien, co ze sobą zrobić. Elena aż za dobrze pamiętała przerażone spojrzenie wpatrzonej w talerz Miry, podczas gdy Ciemność krążyła wokół niej, mówiąc o rzeczach, które ta jak nic wolałaby zachować dla siebie. To, że mogłaby nie mieć ochoty na kolejne spotkanie z ojcem, wydawało się aż nazbyt oczywiste.

Wymownie spojrzała na Rafaela. Miała wrażenie, że coś w wyrazie jego twarzy złagodniało, ale i tak nie zdobył się na to, żeby przeprosić.

– W porządku – powiedział w zamian. – Daj mi znać, gdyby to się zmieniło. W zasadzie… o czymkolwiek – polecił spiętym tonem.

– Jasne.

– O czym chciałeś rozmawiać? – zapytała wprost Elena. Tyle wystarczyło, by poczuła na sobie pytające spojrzenie błękitnych, przypominających niebo oczu. – Tak powiedziałeś, kiedy Andreas nas odesłał. Że musimy porozmawiać.

Nie wierzyła, żeby chodziło tylko o wtajemniczenie Miry. Co prawda to, że prędzej czy później wmieszałby we wszystko siostrę, choćby tylko dla zyskania dodatkowych informacji, wydawało się oczywiste, ale instynkt podpowiadał jej, że w grę wchodziło coś więcej. Za dobrze poznała Rafaela, by dać się nabrać.

– O twoich snach. I tym, że znów przywołałaś Niebiański Ogień – odparł bez chwili wahania.

– To coś złego? Myślałam…

Demon potrząsnął głową.

– Przeciwnie. Tak sądzę, chociaż zarazem mnie to niepokoi – przyznał, skutecznie mieszając Elenie w głowie. Świetnie, w końcu to brzmi tak oczywiście…, zadrwiła w myślach. To wcale nie tak, że mógłby sobie przeczyć. – Ja również pierwszy raz od dawna przywołałem do siebie broń. Jak na to, że wyszedłem z wprawy…

– Tak. Zraniłeś Doriana – mruknęła, rzucając mu wymowne spojrzenie. – Oczywiście, że nie mogłeś się powstrzymać.

Być może stąpała po cienkim lodzie, ale nie mogła się powstrzymać. Już poznała jego naturę, ale to nie zmieniało najważniejszego: tego, że wciąż bywał zdecydowanie zbyt porywczy. Co prawda dużo gorzej sprawy się miały, kiedy nad Rafaelem kontrolę przejmował gniew w czystej postaci, ale i tak jej się to nie spodobało. Myśl o tym, co mogłoby się stać, gdyby się zapędził…

– Rzucił się na mnie i Dre. Uznaj to za samoobronę – uciął stanowczo. – Jak mówiłem, gdybym chciał trafić, tak by się stało. Dorian potrzebował czegoś, żeby ochłonąć.

– Noża w ramieniu? – rzuciła bez przekonania.

– Wciąż lepsze niż kosa Andreasa – zauważył, a kąciki jego ust drgnęły, nieznacznie unosząc się ku górze.

– Dalej uważam, że to dziecinne. Dre mógłby trochę dorosnąć – stwierdziła Miriam. Przeciągnęła się, nagle podrywając na równe nogi. – Jeśli skończyliście, będę lecieć. Nie czekajcie na mnie… Nie, nie wrócę do rana, więc róbcie na co tylko macie ochotę – dodała, ruszając w kierunku tarasu. – Tak, będę patrolować i dam znać, jeśli coś zauważę. Jak zawsze. Pod tym względem robisz się strasznie monotonny, Rafa.

Wraz z tymi słowami po prostu wyszła. Oboje odprowadzili ją wzrokiem, Rafael nerwowo zaciskając usta. Elena była gotowa przysiąc, że jeszcze rok wcześniej jak nic sprawiłby, żeby siostra bardzo szybko pożałowała własnych słów.

– Ona naprawdę robi się bezczelna – ocenił, ale nie wydawał się tym faktem szczególnie zszokowany.

– A kiedyś była inna? Zresztą nieważne… Co chciałeś mi powiedzieć?

Nie chciała krążenia ani owijania w bawełnę. Tym razem nie miała wątpliwości, że Rafaela dręczyło coś więcej niż tylko to, że Ciemność objawiła się w świecie Selene. Nie sądziła, by jakkolwiek martwił się o boginię i te kobiety. Jeśli się angażował, w grę wchodziło coś innego, ale…

Zawahała się, podchwyciwszy jego spojrzenie. Nie odpowiedział od razu, myślami wydając się być gdzieś daleko. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zdecydował się zając miejsce u jej boku. Nagle wydał się przede wszystkim zmęczony, chociaż nie sądziła, że to w jego przypadku możliwe.

– Nie jestem pewien – przyznał niechętnie. – Podtrzymuję to, co powiedziałem: nie sądzę, żeby ojciec miał jakikolwiek wpływ na dalsze dręczenie twoich krewnych… Ale zarazem nie wierzę w zbieg okoliczności – podjął, starannie dobierając słowa. – Wyczuwam coś, co naprawdę mnie niepokoi. Pytanie czy ty również, lilan.

Ledwo powstrzymała się od westchnienia. To nie był pierwszy raz, kiedy zadawał jej takie pytania. Pokręciła głową, niezdolna zdobyć się na inną reakcję. Czuła się równie zdezorientowana, co i w noc, w którą uwolniony został Łowca. Do tej pory pamiętała słowa Rafy o „innej nocy” i jego rozczarowanie, kiedy nie zdołała w pełni poważnie podejść do tematu, ale mimo wszystko…

– Czuję jedynie, że zaczyna boleć mnie głowa – przyznała niechętnie. – No i Liz… Co ja mam powiedzieć Liz?

Tym razem doczekała się wyłącznie nieco tylko wymuszonego uśmiechu.

– Prawdę.

Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać. Och, tak! W końcu to było takie proste! Już widziała, jak jej przyjaciółka ze spokojem przyjmuje rewelację o tym, że jest jakimś cholernym ewenementem, na dodatek takim, któremu do człowieka o wiele dalej, aniżeli sama zainteresowana mogłaby sobie życzyć.

Wbiła wzrok w swoje dłonie, wpatrując się w nie tak długo, aż obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż oszołomiona. Mętlik w głowie dawał jej się we znaki, równie uciążliwy, co przeciągająca się cisza. Nie tego spodziewała się po spotkaniu z Selene, a jakby tego było mało…

– Dlaczego mam wrażenie, że to Ophelia?

Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wypowiedziała te słowa na głos. Poczuła się nieswojo, ledwo tylko pozwoliła im rozbrzmieć.

– Hm… – Rafael rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – Ciekawa teoria.

Nie zaprotestował. Nawet jej nie wyśmiał, choć po cichu na to liczyła. Gdyby zrobił cokolwiek, co mogłaby uznać za protest…

Ale on tego nie zrobił.

– O bogini – wyrwało się Elenie. Wsunęła palce we włosy, nerwowo bawiąc się kosmykami. – Ale czemu miałaby…? Znaczy to oczywiste, ale… ale to jej córki, tak? Mam na myśli…

Urwała, ograniczając się do bezradnego potrząśnięcia głową. Pamiętała Ophelię, choć widziała ją zaledwie raz. W tamtej chwili to spotkanie wydawało się odległe i mało znaczące – niczym sen, który z łatwością mogłaby wyrzucić z pamięci. Tak byłoby prościej, zwłaszcza że wspominanie rozpaczy tej istoty wiązało się przede wszystkim z bólem. To i tak silny żal, który żywiła do Selene, gotowa uciec się do układania nawet z Ciemnością, której tak bardzo nienawidziła…

Kobiety w tej rodzinie… Co on tyle razy powtarzał o okrucieństwie?, pomyślała w oszołomieniu. To, że na swój sposób potrafiła zrozumieć Ophelię, okazało się równie niepokojące, co i na swój sposób… przerażające.

– Naprawdę dalej dziwi cię mój dystans do bogini? – usłyszała i tyle wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. W roztargnieniu poderwała głowę, zwłaszcza że nagle poczuła na policzku muśniecie ciepłych, znajomych palców Rafaela. – To, co właśnie powiedziałaś, wcale nie wydaje mi się takie dziwne. Mógłbym zarzucić wiele ojcu, ale tym razem niczym nie zawinił. Z kolei Selene… powinna wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje.

Skrzywiła się, przez moment czując tak, jakby próbował ją uderzył. Trafił w sedno, tak, a jednak…

– Ophelia mści się na Selene, bo ta nie chciała jej pomóc? To sugerujesz?

– Niekoniecznie. – Coś w spojrzeniu Rafaela złagodniało. – Ale ojciec wspominał o duszy, która upadła dawno temu. Wierzę, że Ophelia również dotarła do granicy. Może nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi.

Na to nie znalazła odpowiedzi. Spojrzała mu w oczy, w znajomym spojrzeniu próbując doszukać się choćby szczątkowego ukojenia. Do pewnego stopnia pomogło, choć i tak dręczyły ją wątpliwości. Pragnęła coś zrobić, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Wszystko zresztą sprowadzało się do Selene i tego, czy powinni jej zaufać – choć przez moment, tym bardziej że wciąż oswajała się z powrotem – ale i to nie uczyniło niczego łatwiejszym. To nie tak, że wątpiła w zdolności bogini, ale…

Tutaj nie powinno być ale.

– Co robimy? – zapytała wprost.

Rafael wzruszył ramionami.

– Na razie nic. Do czasu, aż przekonamy się, co wyniknie z ich dyskusji – stwierdził, po czym mówił dalej, nie chcąc czekać na jej protesty. – Jeśli zaś chodzi o ciebie… Chciałbym czegoś spróbować, Eleno.

– Nie wiem, czy mi się to podoba…

Zauważyła, że kąciki jego ust drgnęły. Uśmiechnął się w szczery, zaskakująco ujmujący sposób, na moment skutecznie wytrącając ją z równowagi. Ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami, kiedy tak po prostu naparł na nią, bezceremonialnie biorąc w ramiona. Mogła spróbować zaprotestować, choćby po to, żeby się z nim podroczyć, ale zrezygnowała w chwili, w której poczuła usta Rafaela na swoich. Natychmiast odwzajemniła pocałunek, w duchu klnąc na to, że kiedy w grę wchodziła jego bliskość, jakiekolwiek przejawy silnej woli schodziły na dalszy plan. Nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby go odepchnąć.

Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym sytuacja się zmieniła, a ona wylądowała w jego ramionach. Z łatwością posadził ją sobie na kolanach, prawie jak dziecko, ale i to nie miało dla Eleny znaczenia. Przez chwilę skupiała się wyłącznie na pocałunkach, jego dotyku i tym, że przestrzeń między nimi wypełniły skrzydła. Tym razem Rafa nie musiał prosić, by przywołała również swoje – lśniące i białe, pod każdym względem różne od tych, które wyrastały z jego pleców.

A potem coś się zmieniło, mimo że Elena nie od razu zdała sobie z tego sprawę. Z opóźnieniem wyczuła jego mentalna obecność. Zanim zdążyła choćby się zastanowić, Rafael niemalże stłamsił ją swoim umysłem – bliskością, wewnętrzną siłą i…

Zabrakło jej tchu. Napięła mięśnie, gotowa walczyć, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób się do tego zabrać. W grę wchodziło coś więcej, aniżeli tylko to, że mógłby ją trzymać. W oszołomieniu uświadomiła sobie, że to nie był fizyczny atak – nie do końca.

Wiedziała, co potrafił. To nie był pierwszy raz, kiedy świat dookoła wydawał się zwolnić, a oni wylądowali w czymś, czego nawet nie potrafiła nazwać. Miała wrażenie, że Rafael uwięził ich w tej jednej chwili – pozornie kruchej, ulotnej i nic nieznaczącej, a jednak…

– P-przestań! – zaoponowała, próbując odepchnąć jego ręce. Szarpnięciem oswobodziła się z uścisku demona, z wrażenia tracąc równowagę i lądując na dywanie. To, że jednak ją puścił, momentalnie dało jej do myślenia. – Co ty robisz?!

Spojrzała na niego w panice, świadoma wyłącznie trzepoczącego się w piersi serca. Niemalże spodziewała się, że nagle na nią skoczy – że zaatakuje, ogarnięty dzikim szałem, który już raz miała okazję zaobserwować. Nasłuchiwała, próbując wychwycić cokolwiek, co świadczyłoby o obecności Ciemności okazało się dowodem na to, że ten znów próbował podsycać w synu to, co najgorsze, jednak nic podobnego nie miało miejsca.

Rafael nawet nie ruszył się z kanapy. Spoglądał na nią z góry, zadziwiający wręcz spokojny i skupiony.

– Chcę, żebyś spróbowała się uwolnić – oznajmił, starannie dobierając słowa. Brzmiał tak, jakby właśnie dyskutowali o czymś błahym, a on wcale nie robił czegoś nienormalnego. – Wyrwałaś się ze snu, w którym nawiedził cię ojciec. W takim razie spróbuj ze mną.

– Czy ty jesteś normalny?!

Nawet się nie skrzywił. W żaden sposób nie dał po sobie poznać, że jej krzyki robiły na nim jakiekolwiek wrażenie. Wręcz przeciwnie – mogła się założyć, że doskonale bawił się jej kosztem. Co prawda pozbawione wyrazu spojrzenie, którym ją uraczył, nie pozwoliło Elenie tego zweryfikować, ale i tak wiedziała swoje.

Oddychała szybko i płytko. Z wolna podniosła się, milczeniem decydując się zbyć fakt, że nie pierwszy raz wylądowała z jego powodu na ziemi. Dłonie nerwowo zacisnęła w pięści, próbując powstrzymać drżenie i narastającą frustrację. Cholera, oczywiście, że jak zawsze robił jej to z zaskoczenia. Nie byłby sobą, gdyby chociaż raz zapytał o zdanie, a tym bardziej uprzejmie uprzedził, że miał w planach wymóc na niej kolejną lekcję.

Niech cię diabli. Ciebie i twoje cudowne treningi.

Odrzuciła od siebie tę myśl. Jeszcze jakiś czas temu zaczęłaby kląć na czym świat stoi i próbować się kłócić, ale tym razem sprawy miały się inaczej. Po pierwsze, aż za dobrze poznała Rafaela. A po drugie, doskonale wiedziała, co nim kierowało.

Zacisnęła usta. Spróbowała się skoncentrować, choć to okazało się nie lada wyzwaniem – i to nie tylko dlatego, że wciąż była na niego zła. Ale już to zrobiła, prawda? Udało jej się uwolnić od Ciemności, co samo w sobie o czymś świadczyło. Co prawda własny mąż nie wzbudzał w niej aż takich emocji, jak szanowny teść, ale to pozostawało sprawą drugorzędną. Wiedziała już, że chodziło o umysł i to, kto w tym niewerbalnym pojedynku zamierzał postawić na swoim.

Poczuła opór ze strony Rafaela, ledwo tylko spróbowała odeprzeć jego mentalną obecność. Nie walczyła z nim fizycznie, nie próbowała atakować ani błagać, żeby ją wypuścił. Nie tym razem. Ten jeden raz zamierzała zrobić to, co wydawało się najbardziej sensowne: po prostu zmusić go, żeby odpuścił. Nie chciała, żeby wpływał na otaczającą ją rzeczywistość i to, co widziała. Tym bardziej nie życzyła sobie, żeby mieszał jej w głowie, a skoro tak…

Puść, pomyślała z mocą.

Nie posłuchał, ale zauważyła, że jego oczy zabłysły. Uświadomiła sobie, że – choć wciąż niepewna tego, co robi – zmierzała w dobrym kierunku. Walczyła z nim, mimo że nie sądziła, że będzie do tego zdolna. Przez krótką chwilę była gotowa przysiąc, że znów lśniła, prawie jak w Przedsionku, co jedynie dodało jej pewności siebie. Skoro wszyscy wokół upierali się, że była wyjątkowa, mogła spróbować to udowodnić.

– Więc zrób to – ponaglił Rafael, nagle podrywając się na równe nogi. – Przywołaj Niebiański Ogień, Eleno. Oboje wiemy, że potrafisz.

Och, mogła to zrobić. Wyciągnęła rękę, bynajmniej niezaskoczona ciepłem, które jak na zawołanie rozeszło się po całym jej ciele. Tym razem nie potrzebowała ani innego świata, ani jeziora czy morderczych odruchów, by miecz zmaterializował się w jej ręce. Poczuła jego ciężar – znajomy i przyjemny zarazem, pod każdym względem właściwy. Pochwyciła broń bardziej stanowczo, uśmiechając się i niemalże wyzywająco spoglądając na Rafaela.

Skinął głową. Ten jeden, jedyny raz była pewna, że go usatysfakcjonowała.

– Moja lilan… – westchnął.

Sam również wyciągnął rękę. Oczy Eleny rozszerzyły się w geście niedowierzania, kiedy dostrzegła ostrze w jego dłoni. Co prawda nie zamierzył się na nią ani własnym mieczem, ani czymś tak imponującym jak kosa, którą wymachiwał Andreas, ale i tak zapragnęła natychmiast zejść mu z oczu.

– Żartujesz sobie – wymamrotała, jednak obawiała się, że w przypadku Rafy, byłoby to pobożnym życzeniem.

– Odrobina zaufania.

Nie miała nawet okazji, by skwitować jego słowa wybuchem śmiechu. Dał jej tylko ułamek sekundy na próbę zablokowania ciosu, kiedy – poruszając się z lekkością, której niejeden mógłby mu pozazdrościć – błyskawicznie skoczył w jej stronę. Czując się prawie tak jak wtedy, gdy jeszcze ćwiczyli szermierkę, zablokowała cios, nieco nieporadnie osłaniając mieczem. Uśmiechnął się w niemalże uprzejmy sposób, po czym ponowił atak, tym razem zmuszając Elenę do tego, co przez większość lekcji wychodziło jej najlepiej: do pośpiesznego wycofania się.

Nie skrzywdzi mnie, warknęła na siebie w duchu. Nie on, więc…

Zamachnęła się, jednak decydując zaatakować. Już nie myślała, w zamian poddając się impulsom i odruchom, którymi kierowało się ciało. Choć w pierwszym odruchu znów poczuła opór, tak jak zawsze, gdy w grę wchodziła walka z Rafaelem, po chwili dyskomfort zniknął. Miała wrażenie, że odnalazła rytm we wcześniej zaplanowanym, w pełni zsynchronizowanym tańcu, mimo że – cholera – nie miała nawet okazji wcześniej zapoznać się z krokami.

Już nie miało znaczenia to, czy potrafiła posługiwać się bronią. Nawet to, czy właściwie trzymała miecz w rękach. Ciążył jej i chwiał się na boki, więc pochwyciła go bardziej stanowczo, nie chcąc pozwolić, by ot tak Rafael mógł go wytrącić. Pamiętała, że broń mogła okazać się śmiertelna, ale o tym zdecydowała się nie myśleć. Skoro upierał się, że powinna mu zaufać…

Zamachnęła się po raz kolejny. Odsunął się w ostatniej chwili, przez co z rozpędu poleciała jak długa przed siebie, wpadając na kanapę. Natychmiast poderwała się na równe nogi i chciała odwrócić, ale nie miała po temu okazji. Mimowolnie zesztywniała, kiedy cudze ramiona owinęły się wokół niej, obejmując od tyłu. Na gardle poczuła muśniecie gorącego oddechu.

– Prawie – stwierdził cicho Rafael, w znaczącym geście przesuwając dłonią po jej szyi. Nóż zniknął, choć nawet nie zauważyła kiedy. – Prawie, ale…

– Nienawidzę, kiedy mi to robisz – wyksztusiła, przez moment sama niepewna, co tak naprawdę kryło się za tym zarzutem.

Nienawidziła wspólnych lekcji? A może tego, że zwykle sprowadzał ją na ziemię, kiedy sądziła, że jest na wygranej pozycji? To wszystko wydawało się równie prawdopodobne, a jednak…

A może tego, że jego dotyk wystarczył, żeby serce próbowało wyrwać się z jej piersi, trzepocąc równie gwałtownie, co i uwieziony w klatce ptak.

– Tak… Tak, domyślam się – usłyszała tuż przy uchu, nawet bez patrzenia gotowa przysiąc, że Rafael uśmiechał się w drapieżny, złośliwy sposób.

Odetchnęła. Wzięła kilka drżących oddechów, po czym z wolna rozluźniła ramiona. Poruszając się trochę jak w transie, okręciła się w jego ramionach, zdecydowanym ruchem unosząc głowę, by móc spojrzeć mu w oczy.

– To świetnie. Zdałam? – zapytała wprost.

Obdarował ją kolejnym uśmiechem. Trzymał ją w ramionach tak pewnie i kurczowo, że nawet gdyby chciała, nie miałaby szansy się wyrwać. Pozwoliła mu na to, dla pewności przesuwając się jeszcze bliżej – na tyle, by poczuć jak jego pierś faluje w rytm oddechu.

– Ani trochę.

Wraz z tymi słowami, Rafael nachylił się ku niej. Wciąż spoglądała mu w oczy, kiedy ją pocałował – w początkowo delikatny, wyszukany sposób. Dopiero po krótkiej chwili zdecydowała się odwzajemnić, a dotychczasowe napięcie zniknęło, uświadamiając jej, że Rafa jednak zdecydował się ją uwolnić. W ułamku sekundy świat wrócił do normy, choć to nie zmieniło jednej, aż nadto istotnej kwestii: to, że Elena wciąż czuła się tak, jakby wszystko wokół zniknęło, ograniczając się wyłącznie do apartamentu i tej krótkiej, ulotnej chwili.

Miała Rafaela. Tyle musiało wystarczyć, niezależnie od tego, kogo powinna się obawiać – Ciemności, Isobel czy może pałającej zemstą Ophelii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa