
– Pamiętaj, proszę, żeby
poodsuwać meble. Mimo wszystko chciałabym, żeby ten pokój wrócił do ładu, o ile
to będzie możliwe.
Obie
spojrzały na staruszkę. Claire rozchyliła usta, ale nie wydobył się z nich
żaden dźwięk. Zerknęła na Claudię, ale ta po prostu siedziała nieruchomo, spoglądając
w przestrzeń.
– Że co
proszę? – zapytała w końcu wampirzyca, nawet nie patrząc na spokojnie
sączącą herbatę Florę. – Przecież nie powiedziałam, że…
– Możecie skorzystać
z tego pokoju – oznajmiła kobieta, bez wahania wchodząc Claudii w słowo.
– Sądzę, że wszystkie czujemy, że to odpowiedni dzień. Nie byłoby was tutaj,
gdyby sprawy miały się inaczej.
– Przecież
nie mogę odprawić go teraz!
Serce
Claire zabiło mocniej. Wzdrygnęła się, kiedy Claudia podniosła głos, nagle
tracąc cierpliwość. Mimo wszystko nie zabrzmiała na zagniewaną – nie tak po
prostu. Chodziło o coś innego, choć dopiero po chwili uświadomiła sobie w czym
rzecz.
A raczej to
Flora zdecydowała się nazwać po imieniu to, co nagle wydało się oczywiste:
–
Oczywiście, że możesz. Powinnaś, kochaniutka – stwierdziła staruszka takim tonem,
jakby właśnie dyskutowały o pogodzie. – Masz tutaj wszystko, czego
potrzebujesz. Jeśli zwlekasz, to nie dlatego, że nie możesz. To zwykła wymówka –
dodała, ostrożnie odstawiając filiżankę na stolik. – Strach to bardzo zły
doradca, Claudio.
Tym razem
reakcja była natychmiastowa. Wampirzyca przemieściła się błyskawicznie, jednym
ruchem posyłając porcelanową zastawę na najbliższą ścianę. Claire aż podskoczyła
na swoim miejscu, na krotką chwilę wytrącona z równowagi. Widziała już
miotająca się Claudię, ale i tak poczuła się nieswojo. Dostrzegła czerwień
w oczach ciotki, kiedy ta straciła nad sobą panowanie. Tak przynajmniej pomyślała
w pierwszej chwili, póki nie uświadomiła sobie, że wampirzyca musiała zrobić
to specjalnie, być może chcąc podkreślić to, kim była.
Claudia zatrzymała
się tuż przed Florą, z wciąż wyciągniętą w bok ręką. W tamtej
chwili Claire sama nie była pewna, w jaki sposób filiżanki z herbatą
zniknęły ze stolika – czy za sprawą uderzenia, czy może poderwały się samoistnie.
Tak naprawdę nie chciała wiedzieć. Wystarczyło, że w pamięci wciąż miała
trzask pękającego drzewa, aż za dobrze pamiętając moment, w którym wampirzyca
pierwszy raz postanowiła zademonstrować pełnie swoich możliwości. Zwłaszcza po
rozmowie, którą odbyły chwile wcześniej, Claire nabrała pewności, że tak
naprawdę wciąż nie widziała nawet ułamka tego, na co musiało być stać tę
kobietę.
Cóż,
przynajmniej kiedyś. Jeśli pragnęła odzyskać to, co utraciła…
– Czemu? – wycedziła
przez zaciśnięte zęby Claudia. – Dlaczego znów to robisz? Kim ty w ogóle
jesteś? – nie dawała za wygraną.
– Claudio… –
wyrwało jej się.
Natychmiast
zamilkła, kiedy szkarłatne tęczówki wampirzycy spoczęły wprost na niej. „Nie
wtrącaj się” – zdawała się mówić całą sobą, jednak Claire obawiała się, że to
wcale nie będzie takie proste. Zastygła w bezruchu, niespokojnie obserwując
to, co się działo. Gdyby przynajmniej wiedziała, co robić…
Rozsądek
podpowiadał jej, że to jeden z tych momentów, w których powinna
trzymać się z daleka. Słodka bogini, zbliżanie się do zagniewanego wampira
nigdy nie było dobrym pomysłem, niezależnie od łączących ją z nim relacji.
Jeśli czegoś nauczyła się przy ojcu, to na pewno tego, że kiedy zaczynał tracić
cierpliwość, najlepiej było się wycofać i przeczekać. Przy Claudii ta
metoda wydała się równie sensowna, przynajmniej do tej pory, kiedy mogła
pozwolić sobie na powrót do domu i udawanie, że nic szczególnego nie miało
miejsca.
Gdyby właśnie
siedziała w mieszkaniu Claudii, wiedząc, że ta znów dotarła do granic cierpliwości,
jak zawsze by wyszła. Nawet zostawienie Olivera sam na sam z zagniewaną
wampirzycą nie wydawało się niewłaściwe, skoro potrafił sam o siebie
zabrać.
Ale – na
litość Selene – nie mogła przecież wycofać się, skoro w grę wchodziła
bezbronna staruszka.
Na
pewno…?
W pośpiechu
odrzuciła od siebie tę myśl. Choć w tej dziwnej kobiecie nie było nic
normalnego, wciąż pozostawała człowiekiem. To przynajmniej powtarzała sobie
Claire, pośpiesznie podrywając się na równe nogi i w pośpiechu dopadając
do Claudii.
– Proszę –
wyrzuciła z siebie na wydechu. – Claudio, proszę… – zaczęła raz jeszcze,
choć sama nie była pewna, w jaki sposób powinna dokończyć.
Tyle że nie
doczekała się reakcji. Zanim zdążyła dodać cokolwiek więcej, wampirzyca przemieściła
się, bezceremonialnie zaciskając palce na gardle kobiety. Niemalże wywróciła kanapę,
kiedy – obojętna na to, że Flora spróbowała oswobodzić się z jej uścisku –
dopadła do ściany, zdecydowanie niedelikatnie przycisnęła staruszkę do ściany.
Claire usłyszała zdławiony okrzyk, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że
ten wyrwał się z jej gardła.
– Claudia!
– Gadaj! Dlaczego
tak ci na tym zależy?! – huknęła wampirzyca. W pośpiechu wyrzucała z siebie
kolejne pytania, wyraźnie nie zamierzając odpuścić. – Dlaczego mi pomagasz?!
Dlaczego…?!
Cokolwiek
miała dodać, nie dokończyła. Nagle wzdrygnęła się i odskoczyła jak
oparzona, gwałtownie zataczając się do tyłu. Jej palce ześlizgnęły się z gardła
Flory, pozwalając kobiecie opaść na podłogę. Wciąż wyglądała zaskakująco
spokojnie, jakby to, że zagniewana wampirzyca rzuciła jej się do gardła, nie robiło
na niej wrażenia.
Claudia tymczasem
zaczęła krzyczeć. Wszystko sprowadzało się do krótkiego, urywanego wrzasku,
który ostatecznie przeszedł w zdławiony szloch. W następnej sekundzie
nieśmiertelna osunęła się na kolana, trzymając za głowę i z trudem
walcząc oddech. Claire natychmiast do niej dopadła, dla pewności chwytając
ciotkę za ramię, choć sama nie potrafiła stwierdzić dlaczego – chcąc ją
uspokoić czy może powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego.
– Hej… Hej,
wszystko w porządku? Co się…? – zaczęła i zaraz urwała, kiedy wyczuła
ruch przed sobą.
Z
niepokojem spojrzała na Florę, kiedy ta zatrzymała się raptem kilka metrów od
nich. Z zaskoczeniem przyłapała się na tym, że przez krótką chwilę
naprawdę miała ochotę osłonić Claudię przed tą staruszką. To nie miało sensu –
nie w przypadku człowieka – a jednak…
–
Powiedziałam ci już ostatnim razem, kochanie. Masz więcej osób, które możesz
prosić o pomoc, niż mogłoby ci się wydawać.
W
odpowiedzi Claudia parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. Wciąż klęczała na
ziemi, jednak już nie próbowała wyrywać się do ataku. Oddychała szybko i płytko,
bardzo nierówno, z trudem powstrzymując szloch. To, że w ogóle sobie
na to pozwalała, wydało się Claire nienaturalne, ale nie próbowała tego roztrząsać.
Jak długo wampirzyca nie próbowała jej odpychać ani znów atakować Flory,
wszystko wydawało się w porządku.
– I ty…
– Claudia odetchnęła. Z wolna uniosła głowę, by wyzywająco spojrzeć na
staruszkę. – Ty jesteś jedną z takich osób.
– Być może.
Ale to nie oznacza, że pozwolę się skrzywdzić – wyjaśniła łagodnie staruszka. –
Nie tylko ty nauczyłaś się, co oznacza przeżycie.
Na to
stwierdzenie nie padła żadna odpowiedź. Claudia nie odezwała się nawet słowem, wciąż
zachowując się jak ktoś, kto walczył o każdy oddech. Wciąż drżała, już nie
tak zauważalnie jak wcześniej, ale napięte mięśnie mówiły same za siebie. Zwłaszcza
uczepiona ramienia ciotki Claire czuła, że ta wcale nie była spokojna.
To nic,
pomyślała w oszołomieniu. Sama nie była pewna, kogo tak naprawdę chciała
przekonać, że tak jest. Już w porządku. Już…
Burza
minęła. Przynajmniej wszystko na to wskazywało, choć Claire wiedziała, że z nastrojami
wampirów powinna być ostrożna. Nie miało znaczenia, jak bardzo wiekowa była Claudia.
Kiedy w grę wchodziły skrajne emocje, nawet najbardziej doświadczony
wampir potrafił ot tak przemienić się w wyrafinowanego mordercę. Co jak
co, ale o tym zdążyła się przekonać o wiele więcej razy, aniżeli
mogłaby sobie tego życzyć.
Nie poruszyła
się, bojąc poluzować uścisk choć na moment. Nie drgnęła nawet wtedy, gdy
poczuła na sobie roztargnione spojrzenie Claudii, jakby dopiero wtedy do
wampirzycy dotarło, że ktokolwiek próbował ją przytrzymywać. Rubinowe tęczówki
rozszerzyły się, co prawda tylko nieznacznie, ale Claire i tak to
zauważyła. Poczuła się nieswojo, podświadomie wyczekując momentu, w którym
zostanie odepchnięta i…
Claudia
tego nie zrobiła.
– Puść mnie
już – poprosiła w zamian. – Ja tylko… – Przez jej twarz przemknął cień. –
Nie skrzywdziłam cię, prawda?
Zamrugała,
co najmniej zaskoczona. Potrząsnęła głową, po czym posłusznie odsunęła się,
chcąc nie chcąc dostosowując do prośby.
– Nie.
Oczywiście, że nie.
Wampirzyca z wolna
skinęła głową.
– To dobrze.
Claire
spojrzała na nią z powątpiewaniem. Pragnęła raz jeszcze ująć Claudię pod
ramię, tym razem po to, żeby pomóc jej wstać, ale powstrzymała się. Zanim
zdążyła podjąć decyzję, wampirzyca sama w końcu ruszyła się z miejsca,
bardzo ostrożnie stając na nogi. Jej ruchy okazały się wręcz nienaturalnie
delikatne, niemal ludzkie.
W ciszy
przesunęła się bliżej kanapy, po czym ciężko na nią opadła. Coś w wyrazie
jej twarzy się zmieniło, kiedy przybrała nieprzeniknioną, pozbawioną
jakichkolwiek emocji maskę.
– Po
prostu… dajcie mi chwilę – mruknęła i mimo wszystko zabrzmiało to jak
prośba.
Odmowa nie
wchodziła w grę. Claire zdecydowanie wolała nie sprawdzać, co stałoby się,
gdyby nie posłuchała. Co prawda cisza okazała się pod każdym względem męcząca, ale
wszystko wydawało się lepsze od szalejącej wampirzycy.
– Chodź,
dziecko. Pomożesz mi.
Natychmiast
przeniosła wzrok na Florę, dopiero po chwili pojmując, że ta zwracała się do
niej. Gdy do tego wszystkiego kobieta odwróciła się i tak po prostu ruszyła
ku schodom, Claire bez zastanowienia podążyła za nią. Nie doczekała się
protestów ze strony Claudii, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej, aż
nazbyt świadoma, że w tamtej chwili wampirzyca nie była w stanie, który
pozwalałby jej na podjęcie jakichkolwiek decyzji.
Wciąż drżała,
kiedy wraz ze staruszką wspięła się po stromych schodach. Kobieta zdecydowanie
nie poruszała się w sposób, który pasowałby do ograniczonej ruchowo,
mającej problemy ze wzrokiem wiekowej już kobiety. Dla pewności wolała trzymać
się kilka kroków za Florą, choć to mimo wszystko wydawało się nieprawdopodobne.
To, że z jakiegokolwiek powodu miałaby obawiać się kogoś takiego…
– Nie jest
pani zwykłym człowiekiem, prawda? – zaryzykowała, nie mogąc powstrzymać się
przed zadaniem tego pytania na głos.
– Masz
słuszność. – Flora nawet się nie zawahała. – Ale obie wiemy, że wciąż nie
chcesz nazywać rzeczy po imieniu. Nie będę cię do tego zmuszać, Claire.
Skrzywiła się
na te słowa. To nie była odpowiedź, której oczekiwała, ale zdecydowała się tego
nie komentować. W jej pamięci i tak jak na zawołanie rozbrzmiały słowa
Claudii: o tym, że prawda, której oczekiwała, nie istniała.
Przystanęła,
przez chwilę po prostu obserwując Florę. Kobieta z wprawą poruszała się po
sklepie, wydając się znać cały układ na pamięć. Jej ruchy były pewne; w sposobie,
w jaki sięgnęła po coś, co znajdowało się na jednym z regałów, Claire
nie dostrzegła choćby cienia wahania.
– Nie mam
jej za złe tego, co się stało. Jest przerażona. Pod wieloma względami to bardzo
ludzkie – podjęła Flora, jak gdyby nigdy nic znów przerywając ciszę. – Ciebie też
przyciąga jej człowieczeństwo. Powiedziałabym wręcz, że je wyzwalasz – dodała
po chwili zastanowienia. – Nie da się oszukać więzów krwi.
– Nie wiem,
czy to takie proste. Claudia…
Zawahała
się. Słowa kobiety mogły brzmieć kojąco, ale nie zmieniały najważniejszego.
Claire mogła stać u boku Claudii, próbując wierzyć w nią tak, jak oczekiwali
tego Oliver czy nawet sama bogini, ale obawiała się, że to za mało. Nie
chodziło nawet o to, czy Charon mógłby złapać trop i spróbować
skrzywdzić kobietę, która najwyraźniej czymś mu podpadła. Prawdziwy problem
polegał na tym, że Claire szczerze wątpiła, żeby mogła jakkolwiek ciotkę
ochronić.
W przypadku
jej ojca argument o więzach krwi najpewniej skończyłby się tym, że – w najlepszym
wypadku! – po prostu by się roześmiał. A potem najpewniej osobiście zaprowadził
Claudię wprost do jej oprawcy. Brakowało tylko, by wcześniej obwiązał ją
ozdobną wstążeczką, tak dla lepszego efektu.
Zacisnęła
usta. Kochała Rufusa, ale aż za dobrze wiedziała, co działo się, kiedy wpadał w gniew.
To, jak reagował na samą wzmiankę o siostrze, mówiło samo za siebie. Co
prawda Claire chciała wierzyć, że bardziej frustrował się tym, co wydarzyło się
we Florencji, ale wcale nie była tego taka pewna. Claudia wystarczająco namieszała,
by narobić sobie wrogów. Nie chodziło tyko o Isabeau, choć dziewczyna
wciąż nie była pewna, co kryło się za wydarzeniami sprzed kilku miesięcy.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że pragnęła wierzyć w Claudię – tak po prostu,
nieważne jak nierozsądne by się to nie wydawało. Czuła, że powinna. Czuła, że…
To wcale
nie tak, że dopiero co zaprzeczałam znaczeniu intuicji…
Zacisnęła
powieki, bezskutecznie próbując się uspokoić. Być może w grę wchodziło
przede wszystkim zmęczenie, ale im dłuższej przebywała w tym miejscu, tym
bardziej rozbita się czuła. Miała wrażenie, że przebywanie z Claudią
zwykle kończy się dotarciem do granic tego, co mogła zaakceptować – a potem
bezlitosnym ich niszczeniu, kiedy okazywało się, że wszystko to, w co
starała się wierzyć przez tyle czasu, nie miało racji bytu.
– Trwasz w równowadze.
To piękne zjawisko, ale tak niewiele trzeba, żeby je zakłócić… – usłyszała łagodny,
wręcz zatroskany głos Flory. Nie wiadomo kiedy znalazła się tuż obok, to jednak
nie przeszkodziło kobiecie w ułożeniu dłoni na twarzy wciąż oszołomionej
Claire. Dotyk okazał się przyjemnie ciepły i na swój sposób kojący. – Jeśli
będziesz kurczowo trzymać się jednej strony, w końcu spadniesz.
Te słowa
zabrzmiały niewinnie, ale Claire i tak aż się wzdrygnęła. Przez moment naprawdę
tak się czuła – jakby balansowała na krawędzi, coraz bliższa tego, żeby runąć w przepaść.
W zasadzie miała wrażenie, że już spadła – coraz niżej i niżej, już od
dłuższego czasu nie mając nad niczym kontroli.
A teraz
była tutaj, wcale nie czując się pewniej od miotającej się pod wpływem
skrajnych emocji Claudii.
– Nie wiem,
co robić. Chcę jej pomóc, ale to wszystko brzmi tak… – Urwała, w końcu
decydując się otworzyć oczy. Spuściła wzrok na swój drżące dłonie. – Ona to
zrobiła.
– I zarazem
bardzo cię zraniła.
– Więc jak
bardzo jestem głupia, skoro już nawet nie umiem mieć o to żalu?
Nie o to
powinna pytać. W zasadzie wątpiła, czy spokojne rozmawianie z kimś,
kogo nawet nie znała, w ogóle wchodziło w grę… A jednak spoglądając
na Florę, czuła wyłącznie spokój. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale sama bliskość
i obecność tej kobiety wystarczyła. Wydawała się ją upajać, prawie jak
przyprawiający o zawroty głowy, ciężki zapach kadzidełek i kurzu. Być
może powinna czuć się z tego powodu zaniepokojona, ale to również zeszło
gdzieś na dalszy plan. Claire po prostu się temu poddawała, przez moment nie
potrafiąc wyjaśnić samej sobie, jakim cudem do tego wszystkiego dawała radę
utrzymać się na nogach.
Nawet nie
drgnęła, kiedy staruszka przysunęła się jeszcze bliżej. W zasadzie już
nawet nie wyglądała jak ktoś w podeszłym wieku, choć na pierwszy rzut oka
to wydawało się nie mieć sensu.
A jednak
była piękna – z tym swoim łagodnym
spojrzeniem, srebrzystymi słowami, kojącym dotykiem pomarszczonych dłoni…
– Postrzegacie
mnie na tak wiele dziwnych sposobów… – westchnęła Flora, nieznacznie
przekrzywiając głowę. Na jej ustach pojawił się nikły, łagodny uśmiech. –
Nieważne. W tej rodzinie i tak szaleństwo króluje od dawien dawna,
hm?
– Nie
rozumiem…
Staruszka
jedynie potrząsnęła głową.
– To nic
takiego, dziecino. Absolutnie nic takiego – zapewniła, a potem
najzupełniej naturalnym gestem ucałowała Claire w czoło. Tyle wystarczyło,
by jeszcze bardziej wytrącić dziewczynę z równowagi. – Pomożesz mi
przenieść kilka rzeczy? Wydaje mi się, że już doszła do siebie.
Wydaje
ci się, czy wiesz?
Blade oczy
staruszki na krótką chwilę spoczęły wprost na niej – zbyt świadomie, bo Claire
dalej mogła wierzyć, że kobieta jej nie widziała. W następnym momencie
Flora po prostu się oddaliła, wracając do przechadzania się po sklepie. Wróciła
szybko, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zaskoczonej tym, że przez cały ten
czas jej towarzyszka nie ruszyła się z miejsca. Wręcz przeciwnie –
uśmiechając się życzliwe, wręczyła Claire rzeczy, które przez ten czas udało
jej się skompletować.
– Sól? –
zapytała z powątpiewaniem, z powątpiewaniem spoglądając na wnętrze wypełnionego
drobinkami woreczka. To, pokaźnych rozmiarów stara księga, trochę świec… – Ale…
Urwała,
kiedy jej wzrok spoczął na czymś innym. Dostrzegła posrebrzaną rękojeść noża,
choć samo ostrze okazało się skryte w skórzanym pokrowcu. Co prawda Claudia
powiedziała, że będzie potrzebować krwi, a jednak…
Pośpiesznie
przeniosła wszystko na sklepowy kontuar, by móc sięgnąć po ostrze. Sama obecność
srebra sprawiła, że Claire poczuła się nieswojo, choć nie reagowała na kruszec
tak jak wilkołaki czy nowe wampiry. Nie zmieniało to jednak faktu, że cięcie
miało boleć – i że zdecydowanie nie miało ot tak się zagoić. Ufała Claudii,
a jednak w chwili, w której zdecydowała się wyjąć nóż, by
obejrzeć go w całej okazałości, z całą mocą uderzyły ją wątpliwości.
Och, to nie
było zwykłe ostrze. Nazwałaby je raczej rytualnym sztyletem, żywcem wyjętym z jakichś
starych opowieści. Ostrożnie uniosła nóż, chcąc lepiej mu się przyjrzeć. Nawet
jeśli był stary, okazał się w nienaruszonym wręcz stanie. Claire miała
wrażenie, że gdyby tylko przytknęła skórę do krawędzi, od razu pojawiłoby się
na niej nacięcie. Kiedy przyjrzała się dokładniej, dostrzegła wyryte na
krawędziach znaki, aż nazbyt podobne do siigili, które rozszyfrowywała dla niej
Claudia. I choć nie była w stanie odczytać pełnej inskrypcji, zdołała
rozpoznać jedno słowo.
– Śmierć… –
wyrwało jej się.
Mimowolnie
się wzdrygnęła. To ostrze, jakkolwiek zwyczajne by się nie okazało, zaczynało
coraz bardziej ją niepokoić.
– Śmierć… Boisz
się jej? – usłyszała tuż za plecami łagodny głos Flory. Zesztywniała,
zaniepokojona tym, że kobieta mogłaby znaleźć się tuż za nią. – Mimo wszystko
wielu uważa, że jest łagodna i sprawiedliwa… Kiedy jest się nieśmiertelnym,
być może mogłaby stać się partnerką w ciemnościach. To jak kroczyć tą samą
ścieżką.
Nie odpowiedziała.
W głowie miała pustkę, zdolna co najwyżej wpatrywać się w ozdobiony
dziwnymi słowami sztylet.
Nie
zaprotestowała, kiedy Flora zajęła miejsce u jej boku, znaczącym gestem
sięgając po ostrze.
– To jedna z piękniejszych
pochwał śmierci, jakie znam – stwierdziła niemalże pogodnym tonem kobieta, przesuwając
kciukiem po żłobieniach.
–
Pochwała…?
Flora skinęła
głową.
– I niechaj
śmierć przyjmie ofiar, znaczoną przez krew, esencję życia. – Kobieta odwróciła
ostrze, by móc odczytać dalszą część, choć – Claire mogła się o to założyć
– znała ją na pamięć. – I już nie będzie podziałów, kiedy sprawiedliwa
matka przywróci swoje dzieci nocy.
– To nie
zabrzmiało zbyt… optymistycznie – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Mam
na myśli ciemność…
– Noc –
poprawiła Flora. – Noc, nie ciemność. Czyż nie jesteś jedną z tych, które
oddały się samej bogini nocy i księżyca?
– No tak,
ale…
– W magii
nie ma niczego złego. W śmierci również. To my sami nadajemy intencje
naszym czynom – ucięła stanowczo kobieta. Jej blade, niewidzące oczy wydawały
się lśnić w półmroku. – A teraz wróćmy do twojej ciotki, moja
kochana. Już i tak za długo czeka.
To wciąż niczego
nie wyjaśniało. Claire czuła przede wszystkim nieustępujące napięcie. To i strach,
który nie ustąpił nawet mimo tego, że zdecydowała się jednak podążyć za
kobietą. W pośpiechu zebrała pozostałe rzeczy, w duchu błogosławić fakt,
że jednak nie musiała nieść rytualnego noża. I, cholera, wolała nie zastanawiać
się, do czego ten miał przydać się Claudii. To, czyją krew miały przelewać podczas
rytuały, było akurat aż nadto oczywiste.
Zeszła po
schodach, wciąż niepewna, co sądzić o Florze. Prawda była taka, że
staruszka nie odpowiedziała na żadne z pytań, które próbowały jej zadać. To
ani trochę niczego nie ułatwiało, choć mogła to przewidzieć. Gdyby sprawy miały
się inaczej, już Claudii udałoby się wyciągnąć od niej odpowiedzi.
Ale mimo
wszystko jej ufała. Tak po prostu, mimo że nie miała pojęcia, skąd brało się
przeświadczenie, że intencje kobiety były dobre.
Flora jednak
wydawała się łagodna i pod każdym względem dobra.
Tak jak śmierć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz