
Ocknęła się nagle, choć nie aż
tak gwałtownie, jak mogłaby podejrzewać. Myślami wciąż była przy lustrze i rozmowie
z Odbiciem, ale ta kwestia zeszła na dalszy plan, kiedy wychwyciła ruch u swojego
boku. Natychmiast zatrzepotała powiekami, przez moment sama niepewna, czego się
spodziewać. Może tego, że wciąż leżała w kręgu z soli i świec, choć w powietrzu
już nie czuła ani tej dziwnej energii, ani duszącego zapachu ziół.
Pierwszym,
co dostrzegła, okazała się para dużych, zielonych oczu. Zdecydowanie nie tego
się spodziewała, dopiero po chwili pojmując, kto się nad nią nachylał.
– Oliver –
wyrwało jej się.
Jedynie
uśmiechnął się w odpowiedzi – w jeden z tych bardziej uroczych, na swój sposób uprzejmych
sposobów. Zwłaszcza po tym, jak w ostatnim czasie on i Claudia się mijali,
Claire widywała go dużo rzadziej niż mogłaby chcieć.
A jednak
był tutaj, jak gdyby nigdy nic przy niej siedząc. W pierwszej chwili co
najmniej dziwnym wydało się to, że chłopak mógłby dołączyć do nich w sklepie.
Co prawda po wszystkim, co się wydarzyło, ta kwestia wydawała się najmniej
nieprawdopodobna, ale Claire i tak nie mogła sobie wyobrazić Claudii, która tak
po prostu wyciąga telefon i prosi Olivera o pomoc. Dopiero po chwili, gdy dotarło
do niej, że już nie była w saloniku Flory, wszystko nabrało sensu.
Z jękiem
poderwała się do pionu. Oliver nie zaprotestował, ale zrobił taki ruch, jakby
chciał ją pochwycić, gdyby tylko spróbowała stanąć na nogi. Spojrzała na niego
w roztargnieniu, energicznie potrząsając głowę. Zebranie myśli okazało się wyzwaniem.
– Jak długo
ja…?
– Godzinę.
Chyba nawet krócej. Wystarczająco krótko, bym jakoś szczególnie się nie
martwiła.
Natychmiast
spojrzała w stronę, z której doszedł ją znajomy głos. Claudia stała przy oknie,
na pierwszy rzut oka spokojna i… inna, choć Claire nie miała pewności, co tak
naprawdę kryło się za tym stwierdzeniem. Zawahała się, przez moment czując się
prawie jak wtedy, gdy zastała ciotkę radośnie krzątającą się po mieszkaniu, układającą
kwiaty i w końcu sprawiającą wrażenia kogoś, kto przywykł do myśli o prowadzeniu
normalnego życia. Nie żeby w tym miejscu to w ogóle było możliwe – nie w pustej,
zaniedbanej klitce gdzieś na obrzeżach Seattle – ale to i tak mówiło samo za
siebie.
Odetchnęła,
próbując choć trochę się uspokoić. Z trudem odrzuciła od siebie wspomnienie
rozmowy z Odbiciem, skupiając się tylko na najważniejszej kwestii – tym, że mogła
ufać Claudii. Mimo wszystko z trudem powstrzymała się od zbyt gwałtownego
uniesienia dłoni, bynajmniej niezaskoczona tym, że dostrzegła na niej świeży
opatrunek.
– Wszystko
gra? – zapytała cicho Claudia, bez pośpiechu podchodząc bliżej. – Nie mam już
takiego wyczucia jak dawniej. No i upuszczanie krwi komuś a sobie… – Wzruszyła
ramionami. – Ale wydaje mi się, że poszło całkiem nieźle. Mam na myśli…
Początkowo naprawdę
brzmiała tak, jakby w to wierzyła. Dopiero później, gdy wampirzyca tak nagle zaczęła
się plątać, a ostatecznie zamilkła, Claire zorientowała się, że to wyłącznie
pozory – może do pewnego stopnia, ale jednak. Odbicie trafiło w sedno, nie po
raz pierwszy zresztą.
Nie, to
ani trochę tak, jakbyś mnie prowadziła…
– Mogłaś mnie
ostrzec – mruknęła, spoglądając wprost w jasne oczy Claudii. – Ale chyba w
porządku. Tak mi się wydaje.
Nie czuła
bólu. Co prawda nie zaryzykowała na tyle, żeby upewnić się, czy przy próbie
poruszenia dłonią cokolwiek się zmieni, ale to wydawało się najmniej istotne. Jeśli
coś faktycznie dawało jej się we znaki, to dezorientacja. Wciąż nie była w
stanie skupić się na rozmowie, raz po raz uciekając pamięcią do rytuału, rozmowy
z Odbiciem, wszystkiego na raz i…
Poczuła
nacisk, kiedy cudza dłoń wylądowała na jej głowie. Wymownie spojrzała na
Olivera, kiedy ten tak po prostu poklepał ją po włosach – w nieco nieporadny,
ale aż nazbyt wymowny sposób.
To było miłe.
I na swój sposób urocze, ale tego mogła się po nim spodziewać. Kto jak kto, ale
ten chłopak miał swoje sposoby na komunikację bez użycia słów.
– Dzięki. –
Wysiliła się na uśmiech. – Chyba.
Wciąż czuła
się dziwnie. Siedzenie z tą dwójka zaraz po tym, jak zgodziła się na odprawienie
jakiegokolwiek rytuału…
Natychmiast
przeniosła wzrok z powrotem na Claudię. Wróciła do swojego zwykłego w ostatnim
czasie wyglądu, znów jasnowłosa i pod każdym względem znajoma. Było coś
kojącego w tej świadomości, tak jak i wrażeniu, że wampirzyca dosłownie
tryskała energią.
– Chyba wolę
cię w jasnych włosach – przyznała, a Claudia zachichotała, wyraźnie zaskoczona
tym wyznaniem.
– Tak
twierdzisz? Jeśli to komplement, to dziękuję. Nie powiem ci w takim razie, że bredzisz
od rzeczy.
Jeszcze kiedy
mówiła, podeszła bliżej. W następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic wyciągnęła
rękę, by położyć ją na czole bratanicy – tylko na krótką chwilę, ale tyle wystarczyło,
by Claire nabrała pewności, że wampirzyca jednak się martwiła.
Znów
spojrzała na swoją rękę. Zanim zdążyła się zastanowić, Claudia bezceremonialnie
chwyciła ją za nadgarstek.
– Chyba
faktycznie mogłam cię ostrzec. Następnym razem to zrobię – stwierdziła ze
spokojem.
– Następnym
razem…?!
Claudia
wzruszyła ramionami.
–
Oczywiście. Teraz już nie ma powodów, żebym cię nie uczyła. Mogłabym… – Urwała,
nagle uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Zapędziłam się. Ale naprawdę bym
chciała, zwłaszcza teraz, gdy… chyba czuje się sobą.
Tych kilka
słów wystarczyło, żeby w pokoju znów jak na zawołanie zapadła cisza. Claire
zamarła, przez kilka kolejnych sekund zdolna co najwyżej wpatrywać się w profil
siedzącej u jej boku wampirzycy. Wciąż nie potrafiła stwierdzić, jakie targały
ją emocje, ale…
– Powiedz
mi tylko jedno – poprosiła cicho. – Może powinnam się domyślić, ale… Och, udało
ci się, prawda?
– Odzyskałam
swoje dziedzictwo. Dzięki twojej krwi… Naszej krwi – poprawiła z naciskiem
Claudia. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie, ale… – Potrząsnęła
głową. W następnej sekundzie błyskawicznie poderwała się do pionu. – Och, mam
coś dla ciebie. Poczujesz się lepiej.
Na moment
zniknęła, poruszając się tak szybko, że nadążenie za jej ruchami okazało się
wyzwaniem. Claire zamrugała nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem skupiając wzrok
na Claudii, kiedy ta wróciła do niej z wciąż parującym kubkiem. Cokolwiek
znajdowało się w środku, zdecydowanie nie było zwykłą wodą.
Zawahała
się. Coś ścisnęło ją w gardle, jak na zawołanie przypominając sobie o Allegrze,
zwłaszcza że nagle nabrała pewności, że Claudia przyniosła jej zioła.
– O ile
pamiętam, są gorzkie, ale pomogą na utratę krwi. Nie żebyś od takiej ilości
mogła dostać anemii – zapewniła pośpiesznie wampirzyca – ale im szybciej
dojdziesz do siebie, tym lepiej dla ciebie.
Nie próbowała
protestować. Nie chodziło nawet o to, że mogłaby mieć Claudię za desperatkę, która
w innym wypadku mogłaby próbować wymóc na niej wypicie jakiejkolwiek mieszanki.
Prawda była taka, że w pamięci wciąż miała słowa Odbicia – o tym, że wampirzyca
wcale nie była aż taka pewna, jak mogłoby się wydawać. To, w jaki sposób się
plątała, mimo wszystko próbując upewnić się, że przypadkiem nie zrobiła czegoś,
czego nie powinna, mówiło samo za siebie.
Było coś
znajomego w cierpkim zapachu ziół. Claire jak przez mgłę pamiętała te, które
dostała od Beau i Allegry, kiedy jeszcze dochodziła do siebie po ataku w
hotelu, zresztą była gotowa przysiąc, że tamten napar był dużo słodszy w smaku,
ale zdecydowała się tego nie komentować. Ostrożnie wzięła kilka niepewnych
łyków, prawie natychmiast zaczynając żałować, że nie wypiła całości przy
pierwszym podejściu. Może wtedy nie musiałaby się zmuszać do ponownego uniesienia
naczynia do ust, po wymownym spojrzeniu Claudii poznając, że ta nie zamierzała
jej wypuścić z mieszkania, póki nie wmusi w niej całej porcji.
Wcale
nie wyglądasz na kogoś, kto się martwi…
– Nie krwią
się martwię – przyznała zgodnie z prawda Claire, ostrożnie obracając kubek w
rękach. – Ten sztylet był srebrny, prawda?
–
Oczywiście. Ale to żadna przeszkoda. Srebro też ma swoje właściwości i… Wypytujesz,
bo źle się czujesz? – zapytała, raptownie poważniejąc.
– Nie, nie…
Przeciwnie i to nie daje mi spokoju.
Dostrzegła
ulgę, która odmalowała się na twarzy wampirzycy. W następnej sekundzie Claudia znów
sięgnęła ku bratanicy, jak gdyby nigdy nic chwytając dziewczynę za rękę.
– Jak
wspomniałam, mogłam wyjść z wprawy, ale wciąż wiedziałam, co robić. Pewne… Hm,
możliwości, wymagają ofiary. Najczęściej wystarczy właśnie krew – wyjaśniła,
siląc się na cierpliwość. – Wciąż wykorzystuje się ją w obrzędach, więc nie
powinnaś być zaskoczona. Zresztą kiedy zapewniam cię, że wiem, co robię –
dodała, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia luzując opatrunek na dłoni Claire – to
tak jest. Chociaż za jakiś czas pewnie zacznie wychodzić mi to dużo lepiej.
Może mówiła
coś jeszcze. Nawet jeśli, jej słowa zeszły gdzieś na dalszy plan, nagle tracąc
gdzieś na znaczeniu. Claire zamarła, przez chwilę po prostu spoglądając na ślad
po cięciu – wciąż obecny, ale wcale nie wyglądający jak coś, co wymagałoby
szycia. I choć czuła, że w szoku mogła coś pomylić, zbyt dobrze wiedziała, że
nie tak powinna wyglądać rana po srebrnej broni.
Wciąż widziała
resztki zaschniętej krwi, tej jednak było niewiele. Samo cięcie – choć ciągnące
się przez długość dłoni – z łatwością mogłoby uchodzić za zadraśnięcie. Na
pewno nie wyglądało na ranę, którą dodatkowo mogłoby zainfekować srebro, a
skoro tak…
– O bogini –
wyrwało jej się.
Gdyby miała
przed sobą Damiena, nie byłaby zaskoczona. W zasadzie tak naprawdę
zaniepokoiłoby ją, że kuzyn nie uzdrowiłby jej do końca. W tym jednak wypadku,
zmieniało się wszystko.
W
oszołomieniu spojrzała na Claudię. Ta jedynie wzruszyła ramionami, po czym jak
gdyby nigdy nic się odsunęła.
– Kiedyś
byłam w tym lepsza – stwierdziła takim tonem, jakby właśnie rozmawiały o pogodzie.
– Jak i wielu innych kwestiach. Będę musiała nauczyć się wszystkiego na nowo.
Jej głos
zabrzmiał dziwnie, nieznacznie drżąc przy końcu. Claudia momentalnie zamilkła, by
łatwiej nad sobą zapanować. Uśmiechała się – w dziwny, zdradzający oszołomiony sposób,
jakby sama wciąż nie dowierzała w to, co powiedziała chwilę wcześniej.
Przez
chwilę trwały w ciszy, ta jednak okazała się o wiele mniej napięta niż do tej
pory. Ostatecznie po raz kolejny to wampirzyca zdecydowała się ją przerwać, jak
gdyby nigdy nic zmieniając temat.
– Dopij zioła, Claire. Nie chcę nic mówić, ale powinnaś
wracać do domu.

Poczuła się dziwnie, ledwo
tylko odprawiła Claire za drzwi. Miała ochotę za nią pójść, wciąż obawiając się,
że dziewczyna zasłabnie, ledwo tylko spróbuje się ruszyć, ale prawie
natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. Nic jej nie było. Sama o to zadbała,
robiąc tyle, ile była w stanie. Zazwyczaj wystarczyło, zwłaszcza że tak
naprawdę wcale nie musiała sięgać po aż tak silne zioła.
Ostatecznie
zadowoliła się wysłaniem Olivera, nie pierwszy raz czując ulgę na myśl o tym,
że właśnie on miałby odprowadzić Claire do domu. W ostatnim czasie ona i jej
samozwańczy współlokator wciąż się mijali, aż zaczęła podejrzewać, że za którymś
razem jednak go nie zastanie. Wierzyła, że wciąż miał jej za złe ten pocałunek,
ale nie zamierzała poruszać tematu. Zresztą to, czy Oliver wciąż był gdzieś obok,
nie miało znaczenia.
To przynajmniej
sobie powtarzała.
Wierutne
kłamstwo, o czym Claudia przekonała się aż nazbyt wyraźnie, kiedy po powrocie
do mieszkania poczuła przede wszystkim ulgę, zastając chłopaka w salonie. To,
że wyraźnie przejął się na widok nieprzytomnej Claire, również było jej na rękę.
Tak jak i to, że Oliver tak naprawdę o nic nie pytał, kiedy już od progu
zaczęła się miotać, początkowo niepewna, co zrobić z rękami i książką, którą
zabrała ze sobą ze sklepu Flory.
Nie miała pojęcia,
gdzie podziewała się ta kobieta. W zasadzie nie chciała już wiedzieć nawet tego,
dlaczego ta jej pomagała, w zasadzie podsuwając wszystko to, czego Claudia
mogłaby potrzebować do odprawienia rytuału. Co prawda wciąż czuła czyste
przerażenie na myśl o tym, co zrobiła, ale i to zeszło gdzieś na dalszy plan,
wyparte przez inne, o wiele bardziej niespodziewane emocje.
Nie
przypominała sobie, kiedy ostatnim razem czuła się choć trochę pełna. Nauczyła
się uciekać, chwilami nie potrafiąc wyobrazić sobie niczego innego. Wyrzekła
się wszystkiego, na swój sposób przypominając pustą skorupę. Przenosiła się z miejsca
na miejsce, zmieniała twarze, imiona… Wszystko inne. Porzucała tych, którzy jej
zaufali, nie czując choćby cienia żalu na myśl o kolejnym pozostawionym za sobą
towarzyszu. Czasami czuła się samotna, ale już w chwili, w której znajdowała sobie
towarzystwo, Claudia dobrze wiedziała, że za moment będzie musiała je porzucić.
Tak było z
Dimitrem. Z Melanie i Jasonem.
Tak powinno
być z Oliverem, ale…
To wciąż do
niej nie docierało. Zatrzymała się i to samo w sobie brzmiało jak czyste
szaleństwo, choć przecież dobrze wiedziała, że nie miała wyboru. Było tak, jak
powiedziała Claire: już nie miała po co uciekać.
Ale dopiero
tego wieczora z całą mocą poczuła, że naprawdę podjęła decyzję.
Spojrzała
na swoje dłonie, mimo wszystko zaskoczona tym, że drżały. Natychmiast zacisnęła
je w pieści, po czym znów rozprostowała palce. Raz po raz to napinała, to znów
rozluźniała mięśnie, próbując wyczuć… cokolwiek. Jakąkolwiek różnicę albo
oznakę tego, że coś było nie tak. Albo wręcz przeciwnie – że nie zmieniło się nic.
Zerknęła na
porzuconą na stoliku księgę. Tylko tyle wystarczyło, by poczuła rozchodzące się
po ciele przyjemne ciepło – jakże znajome i nienaturalne zarazem… Oczy Claudii
jak na zawołanie zrobiły się suche, ale tym razem mogła sobie na to pozwolić.
Jak długo była sama, mogła płakać, pierwszy raz od dawna mając problem ze stwierdzeniem,
co było tego przyczyną – czyste przerażenie, a może… radość.
Ukryła
twarz w dłoniach. W następnej sekundzie wybuchła niepochamowanym, na swój
sposób histerycznym śmiechem.
Oszalała.
Jak nic do tego doszło i to już dawno temu, kiedy napatoczyła się na tę
dziewczynę. Coś się zmieniło – zmieniało się wciąż i wciąż, bo jak inaczej
mogła wytłumaczyć to, że po całych wiekach położyła na szali wszystko to, co
miała? Gdyby kilka miesięcy wcześniej ktoś powiedział jej, że dobrowolnie nie
tylko znów zwróci się ku magii, ale na dodatek przyjmie tę cząstkę siebie,
której dla bezpieczeństwa się wyrzekła… Och, wyśmiałaby go. Albo zagryzła, tak
dla pewności, bo nikt nie miał prawa wiedzieć, kim tak naprawdę była.
A jednak do
tego doszło. Siedziała w ciszy, płacząc, śmiejąc się i walcząc z mętlikiem w
głowie jednocześnie. Wciąż się miotała, roztrzęsiona równie mocno, co i w
chwili, w której naskoczyła na Florę, żądając od kobiety wyjaśnień.
Naprawdę
tutaj była. I czuła się sobą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, choć przecież
nigdy nie powinno do tego dojść.
Claudia już
dawno porzuciła nadzieję na to, że znów się odnajdzie, choćby tylko na chwilę.
Jej przeznaczeniem od wieków pozostawała wyłącznie nieprzerwana ucieczka.
Gdzie w
tym sens, skoro teraz najpewniej zginiesz? Albo gorzej…
Zacisnęła
usta. Poderwała się na równe nogi, zaczynając nerwowo krążyć, nagle niezdolna
do tego, żeby ustać w miejscu. Jej spojrzenie samoistnie powędrowało ku
drzwiom, jakby spodziewała się tam Charona. Oczywiście nikogo nie było, ale
tego wieczora to, że mógłby pojawić się w progu, stało się aż nazbyt
prawdopodobnym scenariuszem. Wierzyła, że poczuł, w którym momencie zdecydowała
się obudzić w sobie to, co utraciła. W zasadzie równie dobrze mogła wysłać mu
imienne zaproszenie z adresem i gotową godziną spotkania.
Powinna
czuć żal. Powinna być przerażona. I, cholera, naprawdę była, ale nie w takim
stopniu, jak mogłaby podejrzewać.
– Czy to
już ten moment, w którym powinnam ci pogratulować, Claudio?
Wrzasnęła.
To był impuls, ale nie potrafiła inaczej zareagować, kiedy tuż za plecami
usłyszała cudzy głos. Natychmiast okręciła się na pięcie, instynktownie
wyciągając przed siebie rękę, by w razie potrzeby móc się obronić. Gwałtownie
zaczerpnęła tchu, gorączkowo zastanawiając się nad tym, co powinna zrobić.
Gdyby pamiętała jakiekolwiek zaklęcia, które…
Ale za sobą
wcale nie miała Charona. To wciąż nie był ten moment, chociaż…
Claudia odetchnęła.
Spuściła wzrok, wciąż drżąca i oszołomiona. Nie potrafiła zmusić się do tego,
żeby tak po prostu spojrzeć Amelie w oczy.
–
Zostawiłaś mnie – wyrwało jej się. – Potrzebowałam cię, a ty mnie zostawiłaś.
Isobel nigdy nie miała zamiaru zapewnić mi bezpieczeństwa.
Nie
doczekała się protestu. Amelie po prostu pozwoliła tym słowom rozbrzmieć, przyjmują
je w ciszy, co okazało się dużo gorsze, niż gdyby zaczęła nieporadnie się
tłumaczyć. Milczenie i świadomość, że jej stwórczyni znajdowała się dosłownie
na wyciągnięcie ręki, wystarczyły, by jeszcze bardziej wytrącić Claudię z
równowagi.
Miała
ochotę krzyczeć. Pragnęła dodać coś jeszcze, aż rwąc się do tego, żeby
sformułować kolejne zarzuty, ale kiedy przyszło co do czego, odkryła, że nie
jest w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. Mogła co najwyżej trwać w
ciszy, czekając na reakcje Amelie, chociaż…
– Niczego
nie powiesz?
Jednak
zdecydowała się unieść głowę – tylko na chwilę, chcąc upewnić się, że kobieta
faktycznie tam była. Wciąż tkwiła w progu, wsparta o framugę i nienaturalnie
wręcz spokojna. Claudia poczuła się nieswojo, ledwo tylko ich spojrzenia się spotkały.
Coś ścisnęło ją w gardle, tak jak i za każdym razem, kiedy stawała oko w oko z
tą kobietą. Nie miała pojęcia, co takiego miała w sobie Amelie, ale niezmiennie
zdawała się emanować rodzajem groźnej, wzbudzającej szacunek aury.
Tyle że w
tamtej chwili wcale nie sprawiała wrażenia tak silnej i potężnej jak zazwyczaj.
Co prawda wciąż miała w sobie coś, co nie pozwalało Claudii zareagować w tak gwałtowny
sposób jak zazwyczaj, ale mimo wszystko…
– Co się stało?
– zaniepokoiła się. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, przestąpiła naprzód,
w pośpiechu dopadając do Amelie. – Dlaczego…?
– To nic
takiego. Jest w porządku, Claudio – zapewniła kobieta, w końcu decydując się
odezwać. Gestem ręki powstrzymała wampirzycę przed podejściem bliżej. – Wierzę,
że nie jestem tu mile widziana. Nie po takim czasie, aczkolwiek… Kto jak kto,
ale poznałaś mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że zwykle robię to, co uważam
za słuszne.
Och, tak,
słyszała to wielokrotnie! Podążanie za ideałami – tak ładnie brzmiało to, kiedy
ujmowało się to w ten sposób. Wiele słów potrafiło zabrzmieć pięknie, jeśli
tylko używało się ich z wprawą.
Sęk w tym,
że to niczego nie zmieniało. Na pewno nie w związku z sytuacją, w której znalazła
się Claudia.
– Zostawiłaś
mnie – powtórzyła, nie mogąc się powstrzymać. Miała wrażenie, że zabrzmiało to
nader żałośnie. Zwłaszcza pod przenikliwym spojrzeniem stwórczyni poczuła się
jak dziecko. – Zrobiłam wszystko to, o co mnie poprosiłaś, a jednak… Obiecałaś
mi ochronę. Ale zostałam sama.
– Nie mogę
zrobić nic poza tym, że cię przeproszę. Ale to za mało, prawda?
Niewiele
brakowało, by Claudia znów się roześmiała – w równie histeryczny, pozbawiony
wesołości sposób, co wcześniej.
– Teraz to
i tak nie ma znaczenia. Skoro ty tutaj jesteś…
Urwała, niezdolna
dokończyć myśli. Uciekła wzrokiem w bok, ale i tak wyczuła ruch, kiedy Amelie
zdecydowała się podejść bliżej.
– Moja Claudia…
– westchnęła pierwotna, jak gdyby nigdy nic wyciągając rękę, by ująć podopieczną
pod brodę. Ich spojrzenia ponownie się spotkały. – Obie wiemy, że od dawna nie
potrzebujesz opieki.
–
Potrzebuję. Potrzebuję jej nie tylko dla siebie – nie dawała za wygraną. –
Potrzebuję jej, bo…
– A ja po
raz kolejny muszę prosić cię o pomoc.
Natychmiast
zamilkła. Cofnęła się jak oparzona, rozszerzonymi oczyma spoglądając na stojącą
przed nią wampirzycę. Miała wrażenie, że twarz pali ją w miejscu, w którym
chwilę wcześniej znajdowały się palce Amelie.
W pokoju na powrót zapanowała cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz