
Spacer okazał się przyjemny. W którymś
momencie wylądowała między Rafaelem a Andreasem, uczepiona ramienia tego
pierwszego. Miała wrażenie, że kiedyś coś podobnego okazałoby się nie do
pomyślenia – to, że mogłaby jak gdyby nigdy nic przechadzać się po świecie
samej bogini, na dodatek z dwoma demonami.
Słyszała, że
rodzice rozmawiali o czymś cicho. Nie zaskoczyło jej to, że Carlisle wydawał
się znać drogę, zwłaszcza po ostatnim razie, kiedy Rafa tak po prostu zostawił
ją z Selene. Sama jak przez mgłę pamiętała to miejsce, choć górujący w pobliżu
dom okazał się aż nadto znajomy. Mimo wszystko w ciemnościach okazał się o wiele
bardziej przyjazny i spokojniejszy, niż kiedy widziała go po raz ostatni.
Pamiętała
jak stała z Rafaelem i Dorianem nad brzegiem jeziora, zdolna myśleć
wyłącznie o zmianach oraz tym, że zamieszkiwana przez dusze rezydencja
opustoszała. Początkowo zaskoczyło ją, że kobiety zdecydowały się jednak
wrócić, ale po doświadczeniach z miejscem, do którego Ciemność zabrała ich
na kolację, Elena mogła zrozumieć tę decyzję. U boku bogini czy też nie,
myśl o zamieszkaniu w znacznie większym, obcym miejscu, wciąż wydawała
się niepokojąca. Zwłaszcza dla dusz, które przez tyle czasu trwały w zamknięciu,
nagłe zmienienie wszystkiego, musiało być trudne.
– Więc? –
zagaił pogodnym tonem Andreas. – Z całą sympatią do ciebie, Eleno, ale
widać po tobie, że chcesz o coś zapytać.
– To
przykre, że masz mnie za taką interesowną – mruknęła, w teatralnym geście przykładając
dłoń do serca.
Zauważyła,
że się uśmiechnął. Sama również miała na to ochotę, ale zmusiła się do zachowania
powagi.
– Jesteś
interesowna, lilan. Zazwyczaj.
Wywróciła
oczami. A ty czarujący, zadrwiła, aż nazbyt dobrze zdając sobie
sprawę z tego, że Rafael wciąż raz po raz muskał umysłem jej myśli. Co
prawda nie czuła się przez to aż tak osaczona jak przy Edwardzie, który chcąc
nie chcąc słyszał wszystko, ale i tak postanowiła to wykorzystać.
Zdaję
sobie z tego sprawę.
Tym razem
miała ochotę na niego warknąć. Miała wrażenie, że dobrze bawił się jej kosztem,
co prawda nie po raz pierwszy, ale jednak. Z drugiej strony… To okazało
się pocieszające. Tylko trochę, ale i tak przyjęła to z ulgą,
dochodząc do wniosku, że wolała takiego Rafę, jeśli tylko miał powstrzymać się przed
próbą pośpiesznego wycofania ze świata bogini.
Obserwowała
go kątem oka, próbując ocenić, jakie targały nim emocje. Wydawał się spokojny,
może nawet rozluźniony, choć w jego przypadku zbyt łatwo było o pozory.
– Jak sobie
chcesz – rzuciła na głos, na powrót zwracając się do Andreasa. – W zasadzie…
mam przyjaciółkę – dodała wprost, a demon spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Zgaduję,
że nie mówisz teraz o Mirze, prawda?
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, próbując ocenić, czy sobie żartował. Z kim
jak z kim, ale z Miriam na pewno nie potrafiłaby się zaprzyjaźnić. Nie
żeby sama zainteresowana w ogóle brała taką możliwość pod uwagi! W zasadzie
już samo to, że okazyjnie nie pozwalała Elenie zginąć, musiało stanowić swoiste
ustępstwo z jej strony.
– Mam
przyjaciółkę. Ludzką – powtórzyła z naciskiem. – W zasadzie… To
bardziej skomplikowane.
Tym razem
Andreas się uśmiechnął. Wymownie rozejrzał się dookoła, jakby od niechcenia spoglądając
na uśpiony, skąpany w blasku dwóch księżyców gaj. „Jak to?” – wydawał się
sugerować, ale ostatecznie nie zdobył się na złośliwości.
– Hm… Mów
dalej – zachęcił w zamian.
Odetchnęła.
To jeszcze o niczym nie świadczyło, ale już samo to, że zdecydował się ją
wysłuchać, zabrzmiało obiecująco.
– Liz to
moja najlepsza przyjaciółka. Miałyśmy kilka problemów, ale tak właśnie jest. –
Mimowolnie się uśmiechnęła. Chwilami wciąż miała wrażenie, że za to nie
zasłużyła. – No i… tak jakby jest spokrewniona z łowcami. Tak dosłownie.
Wiesz, kołki, pochodnie i te sprawy.
Koloryzowała,
ale tylko trochę. Wyjątkowo łatwo mogła wyobrazić sobie rozwścieczony tłum z pochodniami,
przechadzający się po Seattle. To, że nie miała okazji osobiście spotkać się z łowcami
w tym najbardziej niebezpiecznym wydaniu, jeszcze o niczym nie świadczyło.
Och, poza
tym widziała jak Nina celuje z kuszy do Świętego Damiena. To samo w sobie
o czymś świadczyło.
Spojrzała
wyczekująco na Andreasa, ale ten nie wyglądał na zaskoczonego. Jedynie
nieznacznie skinął głową, przyjmując jej słowa tak, jakby właśnie rozmawiali o czymś
równie oczywistym, co i jutrzejsza pogoda.
Oczywiście.
Czego się spodziewałam?
– Ludzie
bywają zadziwiający. Nasze drogi krzyżują się raz za razem, więc to dość
oczywiste, że łowcy przetrwali – przyznał po chwili namysłu Andreas, jednak
decydując się odezwać. – Powiedziałbym, że wielu słusznie miewa do nas pretensje,
aczkolwiek… – Zamilkł, nieznacznie potrząsając głową. – Nieważne. Nie sądzę,
żebyś pofatygowała się aż tutaj, żeby usłyszeć takie zapewnienia.
– Hm…
Niekoniecznie.
Spojrzała
na ścieżkę, orientując się, że znaleźli się tuż przed domem. Uniosła głowę, by
spojrzeć na piękny, biały dom – potężną, bogatą rezydencję, która niezmiennie ją
zachwycała. Jeszcze jakiś czas temu Elena dałaby wiele, by zamieszkać w takim
miejscu. Z perspektywy czasu wydawało jej się to płytkim, błahym marzeniem,
ale o tym nie chciała myśleć. Teraz wystarczył jej apartament na najwyższym
piętrze; blisko nieba, z tarasem i pomalowaną na niebiesko sypialnią.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że dom był piękny. Ta jedna kwestia nie zmieniła się
po zniknięciu Ciemności. Kiedy przyjrzała się dokładniej, jej uwagę rozproszyły
pokrywające ściany, wyraźne nawet w półmroku wzory. Miała wrażenie, że
subtelne motywy lśniły, jakby pobudzone przez jej spojrzenie. I choć nie
wiedziała, co to oznaczało, a dziwne wrażenie mogło okazać się co najwyżej
wrażeniem…
Zamrugała,
bezskutecznie próbując się skupić.
– Wejdziemy
do środka. Mam wrażenie, że wybraliśmy dobry moment… Słyszę głosy. – Carlisle
zawahał się, dla pewności oglądając na pozostałych. – Chciałbym sprawdzić jak
się mają. O ile nie macie nic przeciwko…
– Idę z tobą
– zaoferowała natychmiast Esme. – To miejsce jest piękne.
– Bawcie
się dobrze. My… później dołączymy – zapewniła, choć w przypadku Rafaela
wciąż miała co do tego wątpliwości.
Tym razem
mogli sobie pozwolić na to, żeby się rozdzielić. Odprowadziła rodziców wzrokiem,
wciąż świadoma wyłącznie tego, że w tym miejscu wszyscy byli bezpieczni.
To, że nie zaprotestowali, tak po prostu zostawiając ją z parą demonów,
również mówiło samo za siebie.
Świetnie.
Robimy postępy.
– Mieliśmy
rozmawiać o Liz – przypomniał Rafael.
Zabrzmiało
to beztrosko, ale znała go zbyt dobrze, żeby uwierzyć, że troszczył się o jej
przyjaciółkę. Prawda była taka, że chciał się ewakuować. A skoro przyszła
tutaj po odpowiedzi…
– Fakt –
zreflektowała się, jednak wciąż wpatrywała w dom. – Tak swoją drogą… Co to
za symbole? Te tutaj – dodała, nie odrywając wzroku od elewacji.
– Och… –
Andreas wzruszył ramionami. – Zaklęcia ochronne. Z sigilami też już się
chyba spotkaliście.
– Zaklęcia…
– Tak chyba
najprościej je nazwać. Inskrypcje w starym języku – wyjaśnił demon, wzruszając
ramionami. – Te tutaj skupiają się przede wszystkim na pochwale Selene.
Zmarszczyła
brwi. Natychmiast przeniosła wzrok na Andreasa, nagle jeszcze bardziej zaintrygowana.
– Wasz
ojciec zachował wiersze wychwalające boginię, tworząc tutaj więzienie? –
wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Była pewna,
że musiały znajdować się tutaj już wcześniej. Co prawda w zamieszaniu nie zwracała
uwagi na szczegóły, ale to nie zmieniało najważniejszego: że znaki naprawdę się
tutaj znajdowały. I że musiały tam być jeszcze przed przybyciem Selene.
– Ojciec
robił różne rzeczy. Nie wszystkie zrozumiałe – stwierdził Rafael. Skrzyżował
ramiona na piersi, jakby od niechcenia spoglądając na dom. – Zresztą mówiłem ci
o tym, lilan. Miał dużo szacunku do bogini. My również.
Zacisnęła
usta. Oczywiście, dokładnie to usłyszała od niego, kiedy tak nagle zaproponował
ślub. Przysięgali przed Selene, choć od samego początku brzmiało to dla niej
pod każdym względem abstrakcyjnie. Teraz mogła to zrozumieć, ale mimo wszystko…
Gdzie w takim
razie ten szacunek teraz?, pomyślała ze smutkiem. Nie spodziewała się tego,
że mógłby zdecydować się jej odpowiedzieć.
Wciąż go
mam. Na tyle, ile powinienem, oznajmił wprost. Ich spojrzenia na ułamek
sekundy się skrzyżowały. To nie oznacza, że mam uznawać każdą jej decyzję.
Miała wrażenie,
że rozumiała więcej, niż mogłaby podejrzewać. Zwłaszcza to, że Rafael miał w sobie
żal – wystarczająco silny, by mogła go poczuć. Zawahała się, ostatecznie
decydując zbyć słowa demona milczeniem. Ograniczyła się wyłącznie do zdawkowego
skinienia głową.
Ludzie
uczucia i to, że mógłby mieć je do początku, na dodatek za sprawą bogini…
Dla kogoś takiego jak Rafael to musiało być nie do przyjęcia. Nawet jeśli chodziło
w tym o coś więcej, ta jedna kwestia pozostawała dla Eleny aż nazbyt
jasna.
– W porządku.
Powiedzmy, że to ma sens. – Ponownie wbiła wzrok w dom. – Wasz ojciec ceni
boginię. Zostawił to tutaj, kiedy przejął ten świat, ale… Serio, zaklęcia? – powtórzyła
z powątpiewaniem.
– Gdyby
chciał krzywdzić te dusze, zrobiłby to. Albo to miał być żart, który rozumie
tylko on… Wiesz, w końcu zamknął je w miejscu, które stworzyła sama
bogini – stwierdził ze spokojem Andreas. – Pamiętasz, Eleno? Nieustająca walka.
Co nie przeszkadzało im wspólnie rządzić. Kiedyś świat wydawał się dużo
prostszy.
Brzmiał,
jakby naprawdę to wierzył. Może z perspektywy kogoś, kto miał okazję obserwować
przez całe tysiąclecia, to faktycznie miało sens. Wierzyła, że dla niego takie
było. Dla Rafaela najpewniej też, choć Elena nagle nabrała przekonania, że Rafael
musiał być dużo młodszy od swojego brata. Poczuła się dziwnie, raz po raz spoglądając
to na jednego, to znów drugiego, w tamtej chwili z całą mocą czując,
że tak naprawdę nie rozumiała niczego.
– W zasadzie…
Pytam, bo im dłużej wpatruję się w te symbole, tym bardziej przypominają mi
te, które ma na sobie Liz.
Poczuła się
pewniej, ledwo tylko wypowiedziała te słowa na głos. Przed oczami wciąż miała
tatuaże, choć Elizabeth robiła wszystko, byleby się z nimi nie obnosić.
Nie żeby umiejscowienie ich akurat na piersi sprawiało, że pokazywanie ich
wszystkim wokół stawało się jakkolwiek łatwiejsze. Nawet kiedy przesiadywały
razem, okazało się to krępujące, choć Elena nie potrafiła zliczyć jak wiele
razy przebierała się z Liz w jednej szatni.
Andreas
rzucił jej przenikliwe spojrzenie.
– Rozwiń
myśl, proszę.
Nerwowo
przygryzła dolną wargę. Zerknęła na Rafaela, ale ten jakby od niechcenia
spoglądał w ciemność, jak nic skupiony przede wszystkim na niebie. Dawał
jej wolną rękę, ale nie była pewna czy to dobrze.
– To trochę
skomplikowane. Liz spotkało coś naprawdę dziwnego i… No, przynajmniej dla nas –
dodała pośpiesznie. – Ja…
– Pozwolisz?
Poderwała
głowę, spoglądając wprost w jasne oczy obserwującego ją demona. Mimowolnie
spięła się, kiedy tak nagle znalazł się tuż obok, znacząco skracając dzielący
ich dystans. Nie bała się Andreasa, a tym bardziej nie wyobrażała sobie,
że mógłby ją skrzywdzić, ale i tak zapragnęła się od niego odsunąć,
zwłaszcza gdy czarne skrzydła demona niemalże otarły się o jej ramię.
– Co…? –
wyrwało jej się, kiedy mężczyzna wyciągnął ku niej rękę.
– Bądź taka
dobra i skup się na przyjaciółce – usłyszała w odpowiedzi.
To niczego
nie tłumaczyło, ale zdecydowała się tego nie komentować. Chcąc nie chcąc
spełniła polecenie, kątem oka dla pewności wciąż obserwując Rafaela. Nie
skomentował nawet słowem tego, że jego brat jak gdyby nigdy nic podszedł do
niej, bezceremonialnie ujmując jej twarz w obie dłonie. Serce omal nie
wyskoczyło z piersi Eleny, kiedy mężczyzna pochylił się, robiąc taki gest,
jakby… chciał ją pocałować albo…
Tyle że
Andreas zdecydowanie nie miał tego na myśli. Zrozumiała to w momencie, w którym
oparł czoło o jej własne.
– Och…
Poczuła
jego obecność – łagodną i zaskakująco przyjemną. Przypominał ciepłe promienie
słoneczne w letni dzień. Tak przynajmniej myślała, aż nazbyt świadoma
tego, że zdecydował się pozyskać informacje w najprostszy z możliwych
sposobów, bez większego wysiłku przenikając jej umysł.
To były
zaledwie ułamki sekund. Tylko tyle wystarczyło, żeby wycofał się, uśmiechając
pod nosem.
– Rozumiem –
ocenił, robiąc krok w tył. To świetnie, bo ja nie. – Ciekawe… Twoja
przyjaciółka to silna kobieta.
– Jasne, że
tak. Ale co…? – zaczęła, jednak nie pozwolił jej dokończyć.
– Nie mówię
tu tylko o charakterze. O łowcach również – wyjaśnił pośpiesznie. –
Raczej o tym, że ta dziewczyna tak bardzo pragnie pozostać człowiekiem. To
coś więcej niż zwykła wola życia.
Była w stanie
to sobie wyobrazić. Liz mogła przebywać razem z nimi, uśmiechać się i zachowywać
jak ktoś, kto coraz lepiej rozumiał otaczający ją świat, ale to nie zmieniało
najważniejszego: że wciąż do niego nie należała. Och, nawet więcej! Na przekór
bratu robiła wszystko, byleby nigdy nie przekroczyć granicy.
– No tak,
ale ten naszyjnik… Nie wmówisz mi, że normalne naszyjniki znikają i pojawiają
się na skórze – zniecierpliwiła się. – Mówisz zagadkami, Andreasie.
– Przepraszam
najmocniej. – Tyle że wcale nie brzmiał, jakby było mu przykro. Odsunął się od
niej o kolejny krok, wciąż zamyślony. – Skoro tak, przejdę do rzeczy. Jak
wspomniałem, ścieżki nasze i ludzi raz po raz się krzyżują… Jesteśmy ze
sobą połączeni i to dużo mocniej, niż czasami mogłoby się wydawać.
Granica, która dzieli nasze światy, jest tak naprawdę stosunkowo świeża.
– Jeśli
żyje się tyle co ty, to na pewno – mruknęła bez przekonania. – No i łowcy
mają się dobrze, więc…
– I jakimś
cudem przetrwali. Nie udałoby im się, gdyby aż tak bardzo odstawali od tych, na
których polują… Pamiętasz jak rozmawialiśmy, że świat dąży do równowagi?
– Aż za
dobrze.
Andreas
uśmiechnął się. Nieznacznie skinął głową.
– Na tym
tak naprawdę polega przetrwanie. Spójrz na powstanie wampirów, Eleno. Isobel
znalazła sposób, by zapoczątkować waszą rasę tylko dlatego, że nade wszystko
chciała żyć. – Demon wzruszył ramionami. – Naprawdę sądzisz, że była jedyna?
Wola życia to magia potężniejsza niż jakiekolwiek zaklęcia.
Spojrzała
na demona z niedowierzaniem. Nie tego się spodziewała. Tym bardziej nie sądziła,
by takie wyjaśnienia mogły zadowolić Liz.
– Więc co
to oznacza? Dla niej? – nie dawała za wygraną. – Jest człowiekiem, ale może
dorównać wampirowi? Gdyby tak było, pewnie już dawno zabiłaby Damiena, więc…
W pamięci wciąż
miała moment, w którym dziewczyna zirytowała się na tyle, by przyłożyć jej
kuzynowi w twarz. Jeśli faktycznie miała w sobie coś wyjątkowego, powinna
ujawnić to już wtedy. Elena była pewna, że gdyby to wampir zdecydował się
wyładować frustrację na byłym uzdrowicielu, skończyłoby się na czymś więcej niż
pękniętej wardze czy przestawionym nosie.
– Człowiek
nigdy nie dorówna wampirowi. Zresztą dopiero co ustaliliśmy, że twoja
przyjaciółka nade wszystko pragnie pozostać sobą… I żyć. Uznaj to za
pragnienie w czystej formie – zasugerował ze spokojem Andreas. – Nie
jestem wiedźmą. Trudno mi powiedzieć, z kim układali się łowcy, więc tak
naprawdę gdybam… Ale gdybym miał zgadywać, powiedziałbym, że naszyjnik spełnia
swoją rolę: chroni Liz. Na tyle, by mogła spełnić to, na czym tak naprawdę jej
zależy.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Och, że niby spodziewała się prostej odpowiedzi? Rzuciła
Andreasowi niemalże urażone spojrzenie, wciąż niepewna, jaka reakcja była odpowiedniejsza
– podziękowanie mu czy jednak wybuchniecie pozbawionym wesołości śmiechem.
Próbowała wszystko sensownie poukładać, ale to okazało się równie trudne, co i zrozumienie
natury Niebiańskiego Ognia.
Wyczuła
ruch za plecami. Zadrżała, kiedy otoczyły ją czarne skrzydła, gdy Rafael tak po
prostu zdecydował się objąć ją od tyłu.
– Po prostu
powiemy jej, że ma robić to, co do tej pory. Odrzuciła nieśmiertelność, czyż
nie tak? Ale najwyraźniej wciąż chce żyć. I bronić się przed bratem, więc
teraz ma okazję – stwierdził ze spokojem. Poczuła jego ciepły oddech na
policzku. – Powiedziałbym, że to dość fortunne zrządzenie losu. Nie skrzywdziła
twojego kuzyna, bo nigdy tak naprawdę tego nie chciała… Ale przy kapłance
najwyraźniej poczuła się zagrożona.
– No, tak… –
Spróbowała odwrócić się na tyle, by móc spojrzeć Rafaelowi w oczy. – I tyle?
Tatuaże ją chronią, jeśli akurat zachodzi taka potrzeba?
Brwi
Rafaela powędrowały ku górze. Zauważyła, że kąciki jego ust drgnęły – tylko
nieznacznie, ale i tak mogła to dostrzec. To, że się uśmiechał, chwilami
wciąż było dla niej niczym cud.
– Tylko? To
dużo. Nawet bardzo dużo.
– Nie znam
zbyt wielu ludzi, którzy mogliby się cieszyć takimi względami – wtrącił Andreas.
– Skoro nie chce zostać wampirem, to najpewniej najlepsze, co mogłoby ją spotkać.
– Ale…
– Lilan…
– westchnął Rafael. – Naprawdę uważasz, że w tej chwili ma znaczenie, od
czego to wszystko się zaczęło?
Natychmiast
zamilkła. Choć w pierwszym odruchu zapragnęła zaprotestować i jednak zacząć
drążyć, ostatecznie tego nie zrobiła. Chciała tego czy nie, Rafael trafił w sedno.
Nie,
odkrycie przyczyny ani trochę nie zmieniłoby tego, co najważniejsze. W zasadzie
wątpiła w to, żeby Liz ucieszyła się, poznając imię czarownicy, bytu czy
jakiejś równie uroczej istoty, która mogłaby doprowadzić do czegoś takiego. Nie
żeby wersja: „Hej, przypadkiem doświadczasz działań ubocznych jakiegoś
zaklętego wieki temu amuletu!” brzmiała bardziej optymistycznie, ale mimo
wszystko…
– Powiedz
mi jeszcze jedną rzecz – poprosiła pod wpływem impulsu, spoglądając wprost na
Andreasa.
– Jeśli
tylko będę w stanie.
Zawahała
się, bynajmniej nie uspokojona jego słowami. Był ostrożny, zresztą wciąż mógł
ją okłamać, gdyby tylko zechciał. Zdążyła się przekonać, że mijanie się z prawdą
przychodziło mu z łatwością, jeśli akurat dochodził do wniosku, że to najlepsze
rozwiązanie.
„Demony to
złośliwe cholery…”. Tak, chyba coś w tym było.
–
Zatrzymali przemianę. Damien oddał całą moc, a Liz… Co to tak naprawdę
oznacza dla Liz? – nie dawała za wygraną. – Nie pytam teraz o tatuaże. Ale
skoro nie stała się wampirem… – Potrząsnęła głową. – To zabrzmiało, jakby
utknęła gdzieś pomiędzy. Znaczy…
– Poniekąd
masz trochę racji, Eleno.
Serce zabiło
jej szybciej, ledwo usłyszała znajomy głos. Wyczuła, że Rafael drgnął – tylko
nieznacznie, na krótką chwilę wzmagając uścisk wokół niej. Wciąż trzymał ją w ramionach,
biorąc się w garść wystarczająco szybko, by gwałtowna reakcja mogła
uchodzić za zwykłe złudzenie.
Spojrzenie
Eleny natychmiast powędrowało ku Selene. Kobieta pojawiła się w zasięgu
jej wzroku, uśmiechając się w łagodny, życzliwy sposób. Nieznacznie
skinęła głową Andreasowi w ramach powitania. Jej wzrok na ułamek sekundy
powędrował ku Rafaelowi, ale ostatecznie bogini powstrzymała się od jakiejkolwiek
reakcji na widok tego z demonów. Elena nie mogła pozbyć się wrażenia, że
to najlepsze, na co mogła się w tej sytuacji zrobić.
– Wybaczcie,
że się wtrącam… Ale pomyślałam, że powinnam – podjęła Selene.
Wyglądała
inaczej niż w świątyni, delikatna i eteryczna. Elena nie miała
pewności czy to wpływ tego świata, księżyca czy może czegoś innego, ale uznała
to za mało istotne. Wystarczyło, że widok bogini podziałał na nią kojąco.
– Dobrze cię
widzieć – wyrwało jej się. – To znaczy…
– Ciebie
również. Każde z was – zapewniła pośpiesznie kobieta. Coś w jej
spojrzeniu złagodniało, kiedy skupiła się na Elenie. – Jeśli zaś chodzi o twoją
przyjaciółkę… I Andreas, i ty macie słuszność. Ma w sobie silne
pragnienie tego, żeby żyć. I mam szczerą nadzieję, że będzie trzymała się
go jak najdłużej.
Choć jej
słowa brzmiały życzliwie, coś w słowach bogini mimo wszystko Elenę
zaniepokoiło. Miała wrażenie, że powinna czuć ulgę. To, że Liz była bezpieczna i wcale
nie musiała zdawać się tylko na ich ochronę… Była pewna, że dziewczynie miało
to odpowiadać. Ktoś, kto okazał się zdolny do wymachiwania bronią, byleby uciec
przeznaczeniu, na pewno miał docenić inne możliwości walki.
„Ma w sobie
silne pragnienie, żeby żyć”. Te słowa nie dawały jej spokoju, pozornie kojące, a jednak…
Elena
spróbowała od siebie odsunąć tę myśl, ale nie potrafiła. To była zaledwie krótka
chwila – tylko na tyle w jej umyśle pojawiło się inne pytanie – ale to wystarczyło,
by jednak poczuła się nieswojo.
Bo co by się stało, gdyby w którymś momencie Liz zapragnęła czegoś zgoła innego…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz