– Możemy zaczynać?
– Chyba.
Alessia już jest, Ariel zresztą też. – Damian rzucił jej niemalże spanikowane
spojrzenie. Nie pomagasz mi, pomyślała, ale powstrzymała się od
komentarza. – Ehm, Beau…
– Po prostu
skup się na swojej roli. Ja zajmę się resztą.
Isabeau
przez chwilę miała ochotę roześmiać się histerycznie. Och, tak, kiedy mówiła o tym
w ten sposób, to naprawdę brzmiało bardzo prosto. To wcale nie tak, że
niespokojnie krążyła po wąskim korytarzu, oddzielającym bibliotekę od głównej
sali świątyni, gdzie już od jakiegoś czasu zaczęli gromadzić się kolejni
goście. Skończył im się czas i wampirzyca aż nazbyt dobrze zdawała sobie z tego
sprawę.
Cóż,
przynajmniej na razie nie wydarzyło się coś, czego woleliby nie doświadczyć.
Nikt nikogo nie zabijał, a wampiry i wilkołaki nie próbowały
wzajemnie wypędzać się z miasta. Wiedziała, że to w każdej chwili
mogło ulec zmianie, ale przynajmniej tymczasowo była za ten spokój wdzięczna.
A
podobno zawsze byłam dobra w improwizacjach…
W tamtej
chwili wcale się tak nie czuła. Wręcz przeciwnie – miała ochotę pośpiesznie się
ewakuować, bardziej podenerwowana niż przed własnym ślubem. Mogła się założyć,
że Alessi nawet nie przyszło do głowy, jak wszystko skomplikowało się w ciągu
niecałej godziny. Do samej Beau też to nie dochodziło, ale nie dawała sobie
czasu na wątpliwości. Działała jak automat, pośpiesznie podejmując kolejne
decyzje, prawie jak wtedy, gdy przychodziło jej wydawać kolejne polecenia
podlegającym jej strażnikom. Tym razem przynajmniej ta jedna kwestia pozostawała
w gestii Dariusa, ale kapłanka wcale nie czuła się dzięki temu pewniej.
Zignorowała
kolejne niespokojne spojrzenie Damiena. To, że wciąż wydawał się zszokowany,
również. Nie miała do niego pretensji, zwłaszcza że postawiła go niejako przed
faktem dokonanym, ale i tak wolała, żeby jak najszybciej wziął się w garść.
– Robiłaś
to wiele razy. Poradzisz sobie – usłyszała za plecami i tyle wystarczyło,
by znów zapragnęła się roześmiać.
– Uwierz
mi, że nie przejmuję się ceremonią – wymamrotała, chcąc nie chcąc oglądając się
przez ramię.
Selene
obserwowała ją łagodnymi, lśniącymi oczyma. Nawet w skromnej czarnej
sukience wydawała się lśnić w ciemnościach. Nieważne jak ludzka, aż
emitowała czymś nadnaturalnym i eterycznym, co z odległości wydawało
się krzyczeć: „Hej, daleko mi do bycia człowiekiem!”. W tamtej chwili
Isabeau ostatecznie zwątpiła, czy pomysł, który pod wpływem impulsu zdecydowała
się przyjąć, w ogóle wchodził w grę.
Bogini
również musiała zdawać sobie z tego sprawę. Przez jej twarz przemknął cień
– tylko na ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło, by Isabeau doszła do wniosku,
że nie tylko ona się zamartwiała.
– Mogę
odejść, jeśli takie jest twoje życzenie. Zrozumiałam już, że moja obecność…
– Nie, nie.
Zróbmy to – ucięła stanowczym tonem Isabeau.
Co ja
robię?, jęknęła w duchu, ale wciąż nie potrafiła zmusić się do
wycofania. Raz jeszcze spojrzała w kierunku, z którego dochodziły
głosy – mniej lub bardziej podekscytowane. Z jej perspektywy zlewały się w jedno,
będąc niczym cała mieszanka różnorakich emocji. Beau nie próbowała koncentrować
się na poszczególnych słowach, raz po raz powtarzając sobie, że to nie miało
znaczenia. W końcu przechodziła przez to raz za razem, szykując się do
poprowadzenia kolejnego rytuału.
Była pewna,
że Allegra by się nie zawahała.
Coś
ścisnęło ją w gardle na samą myśl o matce. Niespokojnie obejrzała się
na Selene i odetchnęła, czując jak żal ustępuje – wciąż obecny, ale o wiele
mniej intensywny. Bliskość tej kobiety przynosiła ulgę, choć Beau nie miała
pewności, skąd to się brało. Wiedziała jedynie, że coś w spojrzeniu Selene
sprawiało, że czuła się pewniej, prawie jakby to matka stała u jej boku,
gotowa poprowadzić ją właśnie teraz, gdy tak bardzo tego potrzebowała.
Z wolna
wyprostowała się. Odrzuciła ciemne włosy, pozwalając, by miękko opadły na
plecy. To wciąż nie był ten rodzaj spokoju, którego mogłaby oczekiwać, ale
okazał się lepszy niż nic. Skupiła się na odległych szeptach i wypełniającym
świątynię zapachu kwiatów oraz kadzidełek. Nawet z odległości widziała drżące
cienie, rzucane przez blask porozstawianych po sali świec.
– Możemy
zaczynać – oznajmiła, przez chwilę niepewna czy chce przekonać swoich
towarzyszy, czy może samą siebie.
Wyczuła
ruch, a chwilę później cudze palce zacisnęły się wokół jej dłoni. Dotyk
Selene okazał się lekki i przyjemnie ciepły, a przy tym tak
naturalny, jakby bogini robiła to wiele razy wcześniej. Isabeau zamrugała, w roztargnieniu
spoglądając na splecione dłonie. Uniosła brwi, przez chwilę gotowa o coś
zapytać, ale ostatecznie nie wydała z siebie nawet cichego westchnienie.
Zanim
zdążyła się zastanowić, to bogini pociągnęła ją za sobą. Nie tego się
spodziewała, przez cały czas pewna, że to jej przyjdzie poprowadzić ceremonię. W myślach
gorączkowo układała kolejne scenariusze – mniej lub bardziej wiarygodne
kłamstwa, które wytłumaczyłyby obecność Selene. Planowała przedstawić ją jako
nową kapłankę, która okazyjnie miałaby odciążać ją przy obowiązkach w świątyni.
Wiedziała, że zabrzmiałoby to w dość naciągany sposób, zwłaszcza że nie
mogłaby posłużyć się faktycznym imieniem kobiety, ale mimo wszystko…
Selene
jednak wydawała się mieć inne plany. Zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie,
nie pozostawiając Isabeau innego wyboru, jak tylko podążyć za sobą. Czekaj!,
pomyślała w panice, czując jak serce podchodzi jej do gardła, gdy tak po
prostu wkroczyły to zaciemnionej, wypełnionej dymem i świecami sali.
Powinna
przywyknąć do takiego widoku. Wielokrotnie wcześniej stawała przed całym
miastem – czy to na placu, czy w chwilach takich jak ta, gdy wszyscy gromadzili
się w świątyni. Już wcześniej, otoczona wyłącznie członkami rodziny,
poczuła się jak w potrzasku, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że na
niewielkiej przestrzeni zgromadziło się zdecydowanie zbyt wiele osób. W chwili,
w której spojrzała na tych, których Darius w końcu przestał
przytrzymywać przy wejściu, z wrażenia aż zakręciło jej się w głowie.
Mogła tylko
zgadywać, co sobie myśleli. Co kryło się za szeptami, które wciąż słyszała, a które
upierała się ignorować. Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, bez trudu
orientując się, że napięcie nie ustąpiło. Dostrzeżenie wilkołaków nie było
trudne, zwłaszcza że te skryły się w kącie. Z łatwością udało jej się
wypatrzeć Bellę i Victora, Riddleya i kilku tych, którym udało się
przeżyć to, co wydarzyło się w dzielnicy wilkołaków. Nie zaskoczył jej
widok stojącej jak gdyby nigdy nic tuż obok Lucy – jednej z nielicznych
wampirzyc, która sprawiała wrażenie w pełni rozluźnionej.
Reszta też
gdzieś tam była. Cullenowie trzymali się razem, ale to nie wydało się Isabeau
dziwne. Podchwyciła spojrzenie ciemnych oczy Gabriela, a kiedy powiodła
wzrokiem dalej, dostrzegła jasne włosy Layli. Mimochodem pomyślała, że ten
jeden raz nie miałaby nic przeciwko temu, by pójść w ślady Rufusa i spróbować
jak najszybciej się ewakuować. I, cholera, jeśli już brała pod uwagę coś, co
było normalne dla tego wariata, naprawdę usiało być z nią źle.
A potem
dostrzegła znajome spojrzenie rubinowych oczu i to wystarczyło, by udało
jej się doszukać spokój. Nieznacznie skinęła głową, odpowiadając na niezadane
pytanie obserwującego ją z tłumu Dimitra.
„Tak, dam
sobie radę. Tak, wiem co robię”.
Chyba.
Zaczerpnęła
tchu. Otworzyła usta, gorączkowo szukając odpowiednich słów, żeby zacząć.
Zwykle przychodziły jej naturalnie, nagle po prostu układając się w sposób,
którego potrzebowała, jakby to sama bogini przemawiała przez nią. Co prawda nie
w ostatnim czasie, ale myśląc o wcześniejszych doświadczeniach,
Isabeau bez wahania opisałaby te doświadczenia dokładnie w taki sposób.
Jednak tej
nocy Selene stała tuż obok, pewnie trzymając ją za rękę.
Nim Isabeau
zdążyła się odezwać, świątynię wypełnił śpiew. Zamarła, przez moment czując się
tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Nigdy
wcześniej nie słyszała czegoś takiego – tak czystego głosu i słów, w których
momentalnie rozpoznała język pierwotnych. Wystarczył ułamek sekundy, by dookoła
zapanowała niemalże absolutna cisza. Był tylko ten głos, łagodnie przesuwający
się po dźwiękach. Tylko to i cisza, ta jednak wydawała się bardziej adekwatna
niż jakakolwiek muzyka.
Ona
brzmi, jakby…
Serce
podeszło Isabeau aż do gardła. W oszołomieniu spojrzała na stojącą u jej
boku boginię, nagle uświadamiając sobie, że ta brzmiała tak, jakby płakała. To
nie była po prostu rytualna pieśń czy jakaś stara, dawno zapomniana kołysanka.
Nie.
Świątynie wypełnił lament kogoś, kto żałował… tak bardzo żałował…
– Dawno,
dawno temu na świecie istniała równowaga. Tak naprawdę nikt nie wie, co ją
zapoczątkowało. Po prostu była, bo i tak skonstruowano znany nam świat…
Wszystko dąży do równowagi – oznajmiła cicho Selene, jak gdyby nigdy nic
przechodząc od śpiewu do mowy. Przyszło jej to tak naturalnie, że Beau aż
poczuła się nieswojo. Zawsze sądziła, że była dobrym mówcą, a jednak
słuchając bogini… Ona nie bez powodu jest tym, kim jest, pomyślała w oszołomieniu.
– W tym samym świecie światłość i ciemność istniały u swojego
boku, równie często walcząc, co i przenikając się wzajemnie. Kroczyli
ramię w ramię, nie potrafiąc istnieć bez siebie nawzajem. Tak stworzono
ten świat. Tak sprawy miały się od samego początku.
Selene
zamilkła. Przez chwilę nasłuchiwała, czujnie wodząc wzrokiem po zebranych.
Wystarczyła zaledwie chwila, by cała uwaga skoncentrowała się na niej – pozornie
całkiem obcej, a jednak z jakiegoś powodu prowadzącej uroczystości.
Isabeau nie
zaprotestowała, kiedy bogini puściła jej dłoń. W ciszy wycofała się,
ostrożnie usuwając na bok i czekając. W ciszy odliczała kolejne
sekundy, świadoma wyłącznie tłukącego się w piersi serca. Nie miały planu,
a jednak…
– Więc światłość
i ciemność walczyły, pochłaniając coraz to więcej ofiar. Ale to było
właściwe, nieważne jak okrutnie zabrzmią teraz moje słowa. Jeśli uwierzyć, że
każde z nas ma wybór… – Zawahała się na moment. – Wierzę, że nie ma
dobrych albo złych decyzji. Nie ma duszy, która byłaby nieskazitelnie czysta albo
takiej, dla której nie byłoby powrotu po tym, jak już upadnie. W to wierzę
– powtórzyła z naciskiem, przyciskając obie dłonie na piersi. Uśmiechnęła
się łagodnie, jakby chcąc podkreślić własne słowa. – Nie było mnie tutaj… od
bardzo dawna. Ale zdaję sobie sprawę, co stało się w tym miejscu kilka
tygodni temu. Nawet tu czuję krew, którą przelano na tych ziemiach. I ten
gniew mnie boli, bo pozostawił po sobie ślady, o których nie da się tak
łatwo zapomnieć.
W tamtej
chwili Selene nie wydawała się już ani delikatna, ani słodka. Coś zmieniło się w jej
tonie i sposobie, w jaki wypowiadała poszczególne słowa. Isabeau w pamięci
wciąż miała ten śpiew – nieprzerwany lament, który rozbrzmiewał gdzieś w jej
umyśle, wydając się wciąż wypełniać świątynie. Bogini cierpiała i to
poraziło ją bardziej niż cokolwiek innego.
Nie wiem
jak, ale ona…
Wampirzyca
zamrugała nieco nieprzytomnie. Powiodła wzrokiem dookoła, oszołomiona ciszą,
która trwała od chwili, w której Selene stanęła przed tłumem. Wtedy po raz
pierwszy uderzyło ją to, że – choć nie wspomniała o tym nawet słowem –
wszyscy wokół po prostu wiedzieli, kogo mieli przed sobą. Może nie w pełni
świadomie, nie na tyle, żeby wypowiedzieć te słowa na głos, a jednak…
I pozwalali
jej mówić. Każde kolejne słowo było niczym zaklęcie – swoista inkantacja, która
po prostu musiała rozbrzmieć, niezakłócone i w pełni wyraźne.
Tak
naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, co mogłoby oznaczać pojawienie
się Selene. Choć całą sobą wierzyła w nią w tyle czasu; choć słyszała
o wszystkim, co stało się w świecie Ciemności. Mimo wszystko to wciąż
pozostawało abstrakcją, której ot tak nie potrafiłaby przyjąć, niezależnie od
tego, jak bardzo by próbowała. Gdy do tego wszystkiego Selene tak po prostu zaczęła
się przed nią płaszczyć, przepraszając i powtarzając słowa, która nie pasowały
do jakiegokolwiek wyobrażenia bogini…
Nie zdawała
sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę była ta istota.
Zrozumienie
pojawiło się nagle, na moment wytrącając Isabeau z równowagi. Poczuła to w tych
słowach i panującej dookoła atmosferze. Wtedy też nabrała pewności, że
gdyby Selene miała takie życzenie, mogłaby z łatwością stłamsić wszystkich
wokół. Jednym skinieniem sprawiłaby, że jej powrót zostałby ot tak przyjęty i zaakceptowany.
Wystarczyłaby chwila, by nikt nie odważył się zanegować jej istnienia – tego,
że istniała i wciąż miała do powiedzenia w tym świecie.
Mogłaby,
ale…
Ale z jakiegoś
powodu tego nie chciała.
Wolna
wola, uświadomiła sobie. Słowa o wyborze wydały jej się aż nazbyt
oczywiste. Tak sądzę. Ona nie…
– Wszyscy
wraz ze mną żyjecie w wiecznej nocy. W świecie pełnym cieni, w których
przelew krwi jest równie oczywisty, co i bliskość śmierci. W tym
pięknym, choć bardzo okrutnym świecie, w którym tak naprawdę śmiem
oczekiwać tylko jednego: tego, żeby zachować człowieczeństwo. Uwierzcie mi, że
bez wahania stwierdziłabym, że dzieci nocy potrafią mieć w sobie więcej światła
niż niejednego człowiek. – Selene nagle się rozpogodziła. – Skoro istnieją cienie,
to znaczy, że gdzieś istnieje światło… Tak jak od wieków, jak w historii o równowadze
i współistnieniu. I choć czasami tak trudno je dostrzec…
Przestąpiła
kolejny krok naprzód. A potem jeszcze jeden, wydając się nie tyle kroczyć,
co sunąć po posadzce – tak lekko, że z powodzeniem mogłaby okazać się
duchem. Raz jeszcze powiodła wzrokiem dookoła, zatrzymując wzrok w miejscu,
w którym skryły się wilkołaki – tym samym, gdzie podział wydawał się aż
nazbyt wyraźny.
Przez
chwilę milczała, ograniczając się do spoglądania w przestrzeń. Tylko tyle i aż
tyle.
– Nie
zmienimy tego, co wydarzyło się w przeszłości. Ale podążanie za
uprzedzeniami również niczego nie naprawi. Zmuszanie siebie nawzajem do
pokutowania za cudze błędy tym bardziej, więc… – Potrząsnęła głową. – Więc – podjęła
zdecydowanym tonem – pozwólcie, żeby ta noc była inna. Po całej tej przelanej
krwi pozwólmy zakwitnąć czemuś nowemu. Chcę tylko… Alessiu, Arielu, sprawiacie
mi tyle radości. Chcę wierzyć, że będzie równowagą, której od tak dawna brakuje
w tym świecie. – Zaśmiała się nerwowo. Uniosła dłoń, by otrzeć twarz, a Isabeau
dopiero wtedy dostrzegła spływające po jej twarzy łzy. – Pragnę przyjąć to
małżeństwo z radością, więc… Isabeau, moja zdolna kapłanko, czyń honory.
A potem się
wycofała, tak po prostu, jakby to było równie oczywiste, co i jej
obecność. Oddaliła się z lekkością, jak gdyby nigdy nic zostawiając oszołomioną
Isabeau pod odstrzałem spojrzeń, by po chwili zniknąć w tłumie.
Ceremonia trwała dalej.
Nigdy wcześniej nie widziałam
czegoś takiego. Tkwiłam w bezruchu, świadoma wyłącznie obejmujących mnie
ramion stojącego tuż za mną Gabriela. Patrzyłam, słuchałam i chłonęłam
kolejne słowa, zastanawiając się nad tym, czego właśnie doświadczaliśmy. Jak
urzeczona wpatrywałam się w Selene, sama niepewna, co poraziło mnie
bardziej – jej słowa czy nastrój, który stworzyła, ot tak wydając się
przejmować kontrolę nad wszystkimi wokół.
Tylko po
to, by po wszystkim bez zbędnych wyjaśnień dołączyć do nas, oddając prowadzenie
ceremonii Isabeau. Wrażenie było takie, jakby ktoś nagle wcisnął jakiś
przycisk, całkowicie zmieniając atmosferę. W chwili, w której Selene
postanowiła się wycofać, wszystko wróciło do normy, pozostawiając po sobie
zaledwie cień dziwnego wrażenia, które wywołała bogini. Nie miałam pewności, co
to oznaczało, a jednak…
– T-tak…
Tak, zacznijmy – doszedł mnie spięty głos Isabeau. Szybko wzięła się w garść,
a gdyby nie to, że zbyt wiele razy miałam okazję widzieć ją podczas prowadzenia
ceremonii, miałabym nikłe szanse na wychwycenie, że wciąż była podenerwowana. –
Noc przesilenia, noc powiązania…
Poszczególne
słowa wydawały się przenikać przez mój umysł, nie pozostawiając po sobie śladu.
Znałam słowa, które śpiewnym tonem zaczęła recytować Isabeau, jakimś cudem
będąc w stanie faktycznie skupić się na ceremonii. Słyszałam je wcześniej
wielokrotnie, nie tylko podczas własnego ślubu, ale skoncentrowanie się na nich
nagle okazało się wyzwaniem, które pod każdym względem mnie przerosło.
Poczułam,
że dłonie Gabriela mocniej zaciskają się na moich ramionach. Bez słowa wtuliłam
się w niego, sama niepewna, czy chciałam go w ten sposób uspokoić,
czy może łatwiej zapanować nad sobą. Nie rozumiałam, ale to nie miało
znaczenia.
Przestało
mieć w chwili, w której moja uwaga skupiła się na Alessi.
Poczułam,
jak ulatuje ze mnie całe napięcie. Na ułamek sekundy zamknęłam oczy, pragnąć
skupić się wyłącznie na głosie Isabeau – rytmicznym, jakże znajomym, coraz
bardziej opanowanym. Kiedy uniosłam powieki, odniosłam wrażenie, że świat wrócił
do normy, o ile cokolwiek w którymkolwiek momencie było z nim nie
tak.
Noc
przesilenia, noc pojednania
Dwa serca dzisiaj
przede mną składa
Ku jej radości połączą
się
Gdy
zapanuje znów równowaga
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem pojmując, że Isabeau zmieniła tekst.
Byłam pewna, że słowa układały się zupełnie inaczej. Dla pewności rozejrzałam
się dookoła, by sprawdzić, czy ktokolwiek jeszcze zwrócił na to uwagę, ale po
minach zebranych trudno było mi cokolwiek stwierdzić. To i tak zeszło
gdzieś na dalszy plan w chwili, w której doszedł mnie nieco tylko drżący
głos Alessi.
– Arielu…
– Jesteś pewna?
– wymamrotał w tym samym momencie chłopak, a dziewczyna prychnęła,
przez moment robiąc taki ruch, jakby miała ochotę zdzielić go w ramię.
Stali tuż
przed Isabeau – ona w białej sukience, z ozdobnym grzebykiem
wplecionym we włosy. Mama spisała się na medal, choć byłam pewna, że zaoponowałaby,
gdybym choć spróbowała jej to zasugerować. Nie zmieniało to jednak faktu, że Ali
wyglądała prześlicznie, wręcz promieniejąc i w zdecydowany, nieznoszący
sprzeciwu sposób spoglądając na stojącego przed nią chłopaka.
Ariel wciąż
miał w sobie coś takiego, co sugerowało, że najchętniej schowałby się
przed wzrokiem zebranych. Zwłaszcza w panującym dookoła półmroku wydawał się
blady i spięty, to jednak nie przeszkadzało mu w pewnym trzymaniu obu
dłoni Alessi.
– Nawet nie
próbuj – wycedziła przez zaciśnięte zęby moja córka. Jedynie uśmiechnął się blado
w odpowiedzi, po czym zachęcająco skinął głową. – Arielu, oddaję się tobie
i przyjmuję jako swego.
Zwykle pierwsze
słowo należało do mężczyzny, ale najwyraźniej tej nocy wszystko miało być inne.
Z drugiej strony, może mogłam się tego po Alessi spodziewać. Przerażona
czy nie, czekała wystarczająco długo, by dotrzeć do tego momentu.
– Tak. –
Tym razem Ariel nawet się nie zawahał. – Alessiu Solange Licavoli, oddaję się
tobie i pragnę przyjąć jako…
– Oczywiście,
że tak.
Nawet nie
dała mu dokończyć. W zamian bezceremonialnie wpadła mu w ramiona,
niemalże zwalając z nóg, kiedy tak po prostu wpiła się wargami w jego
usta. Zachwiał się, ale prawie natychmiast odzyskał równowagę, zdecydowanym
ruchem przygarniając dziewczynę do siebie. Jeśli wciąż czuł się nieswojo z tym,
że nie byli sami, nie dał niczego po sobie poznać.
Dopiero
wtedy dookoła w końcu wybuchło zamieszanie, ale zupełnie inne od tego,
którego się obawiałam. Kiedy rozbrzmiały pierwsze brawa, poczułam się tak, jakby
z ramion zdjęto mi jakiś olbrzymi ciężar. Wystąpienie Selene przypominało
sen, a jednak jej słowa wydawały się nam towarzyszyć, skutecznie rozpraszając
mrok i podziały, które do dłuższej chwili kładły się cieniem na to, co
działo się w Mieście Nocy. I choć jakaś część mnie zdawała sobie sprawę
z tego, że to mogło być chwilowe, w tamtej chwili pragnęłam się z tego
cieszyć.
O
bogini, moja córka wyszła za mąż.
Ta myśl
uderzyła mnie z całą mocą. Z wrażenia aż się zachwiałam, ciężko opierając
o tors obejmującego mnie Gabriela. Uniosłam głowę, by móc wymienić z nim
wymowne spojrzenia. Po wyrazie jego twarzy nie potrafiłam stwierdzić, co tak
naprawdę sobie myślał.
– Nawet mi
nie przypominaj – wymamrotał, uświadamiając mi, że myśli musiały wymknąć się poza
moją kontrolę. – Ja tylko… Niech to szlag.
Parsknęłam
śmiechem. W następnej sekundzie bez słowa ujęłam go za rękę i pociągnęłam
za sobą, zamierzając skorzystać z okazji, by pierwsza dotrzeć do Alessi i Ariela.
Po raz pierwszy pomyślałam, że tej nocy miała królować przede wszystkim radość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz