20 stycznia 2021

Sześćdziesiąt sześć

    

Isabeau

– Możemy zaczynać?

– Chyba. Alessia już jest, Ariel zresztą też. – Damian rzucił jej niemalże spanikowane spojrzenie. Nie pomagasz mi, pomyślała, ale powstrzymała się od komentarza. – Ehm, Beau…

– Po prostu skup się na swojej roli. Ja zajmę się resztą.

Isabeau przez chwilę miała ochotę roześmiać się histerycznie. Och, tak, kiedy mówiła o tym w ten sposób, to naprawdę brzmiało bardzo prosto. To wcale nie tak, że niespokojnie krążyła po wąskim korytarzu, oddzielającym bibliotekę od głównej sali świątyni, gdzie już od jakiegoś czasu zaczęli gromadzić się kolejni goście. Skończył im się czas i wampirzyca aż nazbyt dobrze zdawała sobie z tego sprawę.

Cóż, przynajmniej na razie nie wydarzyło się coś, czego woleliby nie doświadczyć. Nikt nikogo nie zabijał, a wampiry i wilkołaki nie próbowały wzajemnie wypędzać się z miasta. Wiedziała, że to w każdej chwili mogło ulec zmianie, ale przynajmniej tymczasowo była za ten spokój wdzięczna.

A podobno zawsze byłam dobra w improwizacjach…

W tamtej chwili wcale się tak nie czuła. Wręcz przeciwnie – miała ochotę pośpiesznie się ewakuować, bardziej podenerwowana niż przed własnym ślubem. Mogła się założyć, że Alessi nawet nie przyszło do głowy, jak wszystko skomplikowało się w ciągu niecałej godziny. Do samej Beau też to nie dochodziło, ale nie dawała sobie czasu na wątpliwości. Działała jak automat, pośpiesznie podejmując kolejne decyzje, prawie jak wtedy, gdy przychodziło jej wydawać kolejne polecenia podlegającym jej strażnikom. Tym razem przynajmniej ta jedna kwestia pozostawała w gestii Dariusa, ale kapłanka wcale nie czuła się dzięki temu pewniej.

Zignorowała kolejne niespokojne spojrzenie Damiena. To, że wciąż wydawał się zszokowany, również. Nie miała do niego pretensji, zwłaszcza że postawiła go niejako przed faktem dokonanym, ale i tak wolała, żeby jak najszybciej wziął się w garść.

– Robiłaś to wiele razy. Poradzisz sobie – usłyszała za plecami i tyle wystarczyło, by znów zapragnęła się roześmiać.

– Uwierz mi, że nie przejmuję się ceremonią – wymamrotała, chcąc nie chcąc oglądając się przez ramię.

Selene obserwowała ją łagodnymi, lśniącymi oczyma. Nawet w skromnej czarnej sukience wydawała się lśnić w ciemnościach. Nieważne jak ludzka, aż emitowała czymś nadnaturalnym i eterycznym, co z odległości wydawało się krzyczeć: „Hej, daleko mi do bycia człowiekiem!”. W tamtej chwili Isabeau ostatecznie zwątpiła, czy pomysł, który pod wpływem impulsu zdecydowała się przyjąć, w ogóle wchodził w grę.

Bogini również musiała zdawać sobie z tego sprawę. Przez jej twarz przemknął cień – tylko na ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło, by Isabeau doszła do wniosku, że nie tylko ona się zamartwiała.

– Mogę odejść, jeśli takie jest twoje życzenie. Zrozumiałam już, że moja obecność…

– Nie, nie. Zróbmy to – ucięła stanowczym tonem Isabeau.

Co ja robię?, jęknęła w duchu, ale wciąż nie potrafiła zmusić się do wycofania. Raz jeszcze spojrzała w kierunku, z którego dochodziły głosy – mniej lub bardziej podekscytowane. Z jej perspektywy zlewały się w jedno, będąc niczym cała mieszanka różnorakich emocji. Beau nie próbowała koncentrować się na poszczególnych słowach, raz po raz powtarzając sobie, że to nie miało znaczenia. W końcu przechodziła przez to raz za razem, szykując się do poprowadzenia kolejnego rytuału.

Była pewna, że Allegra by się nie zawahała.

Coś ścisnęło ją w gardle na samą myśl o matce. Niespokojnie obejrzała się na Selene i odetchnęła, czując jak żal ustępuje – wciąż obecny, ale o wiele mniej intensywny. Bliskość tej kobiety przynosiła ulgę, choć Beau nie miała pewności, skąd to się brało. Wiedziała jedynie, że coś w spojrzeniu Selene sprawiało, że czuła się pewniej, prawie jakby to matka stała u jej boku, gotowa poprowadzić ją właśnie teraz, gdy tak bardzo tego potrzebowała.

Z wolna wyprostowała się. Odrzuciła ciemne włosy, pozwalając, by miękko opadły na plecy. To wciąż nie był ten rodzaj spokoju, którego mogłaby oczekiwać, ale okazał się lepszy niż nic. Skupiła się na odległych szeptach i wypełniającym świątynię zapachu kwiatów oraz kadzidełek. Nawet z odległości widziała drżące cienie, rzucane przez blask porozstawianych po sali świec.

– Możemy zaczynać – oznajmiła, przez chwilę niepewna czy chce przekonać swoich towarzyszy, czy może samą siebie.

Wyczuła ruch, a chwilę później cudze palce zacisnęły się wokół jej dłoni. Dotyk Selene okazał się lekki i przyjemnie ciepły, a przy tym tak naturalny, jakby bogini robiła to wiele razy wcześniej. Isabeau zamrugała, w roztargnieniu spoglądając na splecione dłonie. Uniosła brwi, przez chwilę gotowa o coś zapytać, ale ostatecznie nie wydała z siebie nawet cichego westchnienie.

Zanim zdążyła się zastanowić, to bogini pociągnęła ją za sobą. Nie tego się spodziewała, przez cały czas pewna, że to jej przyjdzie poprowadzić ceremonię. W myślach gorączkowo układała kolejne scenariusze – mniej lub bardziej wiarygodne kłamstwa, które wytłumaczyłyby obecność Selene. Planowała przedstawić ją jako nową kapłankę, która okazyjnie miałaby odciążać ją przy obowiązkach w świątyni. Wiedziała, że zabrzmiałoby to w dość naciągany sposób, zwłaszcza że nie mogłaby posłużyć się faktycznym imieniem kobiety, ale mimo wszystko…

Selene jednak wydawała się mieć inne plany. Zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie, nie pozostawiając Isabeau innego wyboru, jak tylko podążyć za sobą. Czekaj!, pomyślała w panice, czując jak serce podchodzi jej do gardła, gdy tak po prostu wkroczyły to zaciemnionej, wypełnionej dymem i świecami sali.

Powinna przywyknąć do takiego widoku. Wielokrotnie wcześniej stawała przed całym miastem – czy to na placu, czy w chwilach takich jak ta, gdy wszyscy gromadzili się w świątyni. Już wcześniej, otoczona wyłącznie członkami rodziny, poczuła się jak w potrzasku, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że na niewielkiej przestrzeni zgromadziło się zdecydowanie zbyt wiele osób. W chwili, w której spojrzała na tych, których Darius w końcu przestał przytrzymywać przy wejściu, z wrażenia aż zakręciło jej się w głowie.

Mogła tylko zgadywać, co sobie myśleli. Co kryło się za szeptami, które wciąż słyszała, a które upierała się ignorować. Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, bez trudu orientując się, że napięcie nie ustąpiło. Dostrzeżenie wilkołaków nie było trudne, zwłaszcza że te skryły się w kącie. Z łatwością udało jej się wypatrzeć Bellę i Victora, Riddleya i kilku tych, którym udało się przeżyć to, co wydarzyło się w dzielnicy wilkołaków. Nie zaskoczył jej widok stojącej jak gdyby nigdy nic tuż obok Lucy – jednej z nielicznych wampirzyc, która sprawiała wrażenie w pełni rozluźnionej.

Reszta też gdzieś tam była. Cullenowie trzymali się razem, ale to nie wydało się Isabeau dziwne. Podchwyciła spojrzenie ciemnych oczy Gabriela, a kiedy powiodła wzrokiem dalej, dostrzegła jasne włosy Layli. Mimochodem pomyślała, że ten jeden raz nie miałaby nic przeciwko temu, by pójść w ślady Rufusa i spróbować jak najszybciej się ewakuować. I, cholera, jeśli już brała pod uwagę coś, co było normalne dla tego wariata, naprawdę usiało być z nią źle.

A potem dostrzegła znajome spojrzenie rubinowych oczu i to wystarczyło, by udało jej się doszukać spokój. Nieznacznie skinęła głową, odpowiadając na niezadane pytanie obserwującego ją z tłumu Dimitra.

„Tak, dam sobie radę. Tak, wiem co robię”.

Chyba.

Zaczerpnęła tchu. Otworzyła usta, gorączkowo szukając odpowiednich słów, żeby zacząć. Zwykle przychodziły jej naturalnie, nagle po prostu układając się w sposób, którego potrzebowała, jakby to sama bogini przemawiała przez nią. Co prawda nie w ostatnim czasie, ale myśląc o wcześniejszych doświadczeniach, Isabeau bez wahania opisałaby te doświadczenia dokładnie w taki sposób.

Jednak tej nocy Selene stała tuż obok, pewnie trzymając ją za rękę.

Nim Isabeau zdążyła się odezwać, świątynię wypełnił śpiew. Zamarła, przez moment czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Nigdy wcześniej nie słyszała czegoś takiego – tak czystego głosu i słów, w których momentalnie rozpoznała język pierwotnych. Wystarczył ułamek sekundy, by dookoła zapanowała niemalże absolutna cisza. Był tylko ten głos, łagodnie przesuwający się po dźwiękach. Tylko to i cisza, ta jednak wydawała się bardziej adekwatna niż jakakolwiek muzyka.

Ona brzmi, jakby…

Serce podeszło Isabeau aż do gardła. W oszołomieniu spojrzała na stojącą u jej boku boginię, nagle uświadamiając sobie, że ta brzmiała tak, jakby płakała. To nie była po prostu rytualna pieśń czy jakaś stara, dawno zapomniana kołysanka.

Nie. Świątynie wypełnił lament kogoś, kto żałował… tak bardzo żałował…

– Dawno, dawno temu na świecie istniała równowaga. Tak naprawdę nikt nie wie, co ją zapoczątkowało. Po prostu była, bo i tak skonstruowano znany nam świat… Wszystko dąży do równowagi – oznajmiła cicho Selene, jak gdyby nigdy nic przechodząc od śpiewu do mowy. Przyszło jej to tak naturalnie, że Beau aż poczuła się nieswojo. Zawsze sądziła, że była dobrym mówcą, a jednak słuchając bogini… Ona nie bez powodu jest tym, kim jest, pomyślała w oszołomieniu. – W tym samym świecie światłość i ciemność istniały u swojego boku, równie często walcząc, co i przenikając się wzajemnie. Kroczyli ramię w ramię, nie potrafiąc istnieć bez siebie nawzajem. Tak stworzono ten świat. Tak sprawy miały się od samego początku.

Selene zamilkła. Przez chwilę nasłuchiwała, czujnie wodząc wzrokiem po zebranych. Wystarczyła zaledwie chwila, by cała uwaga skoncentrowała się na niej – pozornie całkiem obcej, a jednak z jakiegoś powodu prowadzącej uroczystości.

Isabeau nie zaprotestowała, kiedy bogini puściła jej dłoń. W ciszy wycofała się, ostrożnie usuwając na bok i czekając. W ciszy odliczała kolejne sekundy, świadoma wyłącznie tłukącego się w piersi serca. Nie miały planu, a jednak…

– Więc światłość i ciemność walczyły, pochłaniając coraz to więcej ofiar. Ale to było właściwe, nieważne jak okrutnie zabrzmią teraz moje słowa. Jeśli uwierzyć, że każde z nas ma wybór… – Zawahała się na moment. – Wierzę, że nie ma dobrych albo złych decyzji. Nie ma duszy, która byłaby nieskazitelnie czysta albo takiej, dla której nie byłoby powrotu po tym, jak już upadnie. W to wierzę – powtórzyła z naciskiem, przyciskając obie dłonie na piersi. Uśmiechnęła się łagodnie, jakby chcąc podkreślić własne słowa. – Nie było mnie tutaj… od bardzo dawna. Ale zdaję sobie sprawę, co stało się w tym miejscu kilka tygodni temu. Nawet tu czuję krew, którą przelano na tych ziemiach. I ten gniew mnie boli, bo pozostawił po sobie ślady, o których nie da się tak łatwo zapomnieć.

W tamtej chwili Selene nie wydawała się już ani delikatna, ani słodka. Coś zmieniło się w jej tonie i sposobie, w jaki wypowiadała poszczególne słowa. Isabeau w pamięci wciąż miała ten śpiew – nieprzerwany lament, który rozbrzmiewał gdzieś w jej umyśle, wydając się wciąż wypełniać świątynie. Bogini cierpiała i to poraziło ją bardziej niż cokolwiek innego.

Nie wiem jak, ale ona…

Wampirzyca zamrugała nieco nieprzytomnie. Powiodła wzrokiem dookoła, oszołomiona ciszą, która trwała od chwili, w której Selene stanęła przed tłumem. Wtedy po raz pierwszy uderzyło ją to, że – choć nie wspomniała o tym nawet słowem – wszyscy wokół po prostu wiedzieli, kogo mieli przed sobą. Może nie w pełni świadomie, nie na tyle, żeby wypowiedzieć te słowa na głos, a jednak…

I pozwalali jej mówić. Każde kolejne słowo było niczym zaklęcie – swoista inkantacja, która po prostu musiała rozbrzmieć, niezakłócone i w pełni wyraźne.

Tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, co mogłoby oznaczać pojawienie się Selene. Choć całą sobą wierzyła w nią w tyle czasu; choć słyszała o wszystkim, co stało się w świecie Ciemności. Mimo wszystko to wciąż pozostawało abstrakcją, której ot tak nie potrafiłaby przyjąć, niezależnie od tego, jak bardzo by próbowała. Gdy do tego wszystkiego Selene tak po prostu zaczęła się przed nią płaszczyć, przepraszając i powtarzając słowa, która nie pasowały do jakiegokolwiek wyobrażenia bogini…

Nie zdawała sobie sprawy z tego, kim tak naprawdę była ta istota.

Zrozumienie pojawiło się nagle, na moment wytrącając Isabeau z równowagi. Poczuła to w tych słowach i panującej dookoła atmosferze. Wtedy też nabrała pewności, że gdyby Selene miała takie życzenie, mogłaby z łatwością stłamsić wszystkich wokół. Jednym skinieniem sprawiłaby, że jej powrót zostałby ot tak przyjęty i zaakceptowany. Wystarczyłaby chwila, by nikt nie odważył się zanegować jej istnienia – tego, że istniała i wciąż miała do powiedzenia w tym świecie.

Mogłaby, ale…

Ale z jakiegoś powodu tego nie chciała.

Wolna wola, uświadomiła sobie. Słowa o wyborze wydały jej się aż nazbyt oczywiste. Tak sądzę. Ona nie…

– Wszyscy wraz ze mną żyjecie w wiecznej nocy. W świecie pełnym cieni, w których przelew krwi jest równie oczywisty, co i bliskość śmierci. W tym pięknym, choć bardzo okrutnym świecie, w którym tak naprawdę śmiem oczekiwać tylko jednego: tego, żeby zachować człowieczeństwo. Uwierzcie mi, że bez wahania stwierdziłabym, że dzieci nocy potrafią mieć w sobie więcej światła niż niejednego człowiek. – Selene nagle się rozpogodziła. – Skoro istnieją cienie, to znaczy, że gdzieś istnieje światło… Tak jak od wieków, jak w historii o równowadze i współistnieniu. I choć czasami tak trudno je dostrzec…

Przestąpiła kolejny krok naprzód. A potem jeszcze jeden, wydając się nie tyle kroczyć, co sunąć po posadzce – tak lekko, że z powodzeniem mogłaby okazać się duchem. Raz jeszcze powiodła wzrokiem dookoła, zatrzymując wzrok w miejscu, w którym skryły się wilkołaki – tym samym, gdzie podział wydawał się aż nazbyt wyraźny.

Przez chwilę milczała, ograniczając się do spoglądania w przestrzeń. Tylko tyle i aż tyle.

– Nie zmienimy tego, co wydarzyło się w przeszłości. Ale podążanie za uprzedzeniami również niczego nie naprawi. Zmuszanie siebie nawzajem do pokutowania za cudze błędy tym bardziej, więc… – Potrząsnęła głową. – Więc – podjęła zdecydowanym tonem – pozwólcie, żeby ta noc była inna. Po całej tej przelanej krwi pozwólmy zakwitnąć czemuś nowemu. Chcę tylko… Alessiu, Arielu, sprawiacie mi tyle radości. Chcę wierzyć, że będzie równowagą, której od tak dawna brakuje w tym świecie. – Zaśmiała się nerwowo. Uniosła dłoń, by otrzeć twarz, a Isabeau dopiero wtedy dostrzegła spływające po jej twarzy łzy. – Pragnę przyjąć to małżeństwo z radością, więc… Isabeau, moja zdolna kapłanko, czyń honory.

A potem się wycofała, tak po prostu, jakby to było równie oczywiste, co i jej obecność. Oddaliła się z lekkością, jak gdyby nigdy nic zostawiając oszołomioną Isabeau pod odstrzałem spojrzeń, by po chwili zniknąć w tłumie.

Ceremonia trwała dalej.

  

Renesmee

Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś takiego. Tkwiłam w bezruchu, świadoma wyłącznie obejmujących mnie ramion stojącego tuż za mną Gabriela. Patrzyłam, słuchałam i chłonęłam kolejne słowa, zastanawiając się nad tym, czego właśnie doświadczaliśmy. Jak urzeczona wpatrywałam się w Selene, sama niepewna, co poraziło mnie bardziej – jej słowa czy nastrój, który stworzyła, ot tak wydając się przejmować kontrolę nad wszystkimi wokół.

Tylko po to, by po wszystkim bez zbędnych wyjaśnień dołączyć do nas, oddając prowadzenie ceremonii Isabeau. Wrażenie było takie, jakby ktoś nagle wcisnął jakiś przycisk, całkowicie zmieniając atmosferę. W chwili, w której Selene postanowiła się wycofać, wszystko wróciło do normy, pozostawiając po sobie zaledwie cień dziwnego wrażenia, które wywołała bogini. Nie miałam pewności, co to oznaczało, a jednak…

– T-tak… Tak, zacznijmy – doszedł mnie spięty głos Isabeau. Szybko wzięła się w garść, a gdyby nie to, że zbyt wiele razy miałam okazję widzieć ją podczas prowadzenia ceremonii, miałabym nikłe szanse na wychwycenie, że wciąż była podenerwowana. – Noc przesilenia, noc powiązania…

Poszczególne słowa wydawały się przenikać przez mój umysł, nie pozostawiając po sobie śladu. Znałam słowa, które śpiewnym tonem zaczęła recytować Isabeau, jakimś cudem będąc w stanie faktycznie skupić się na ceremonii. Słyszałam je wcześniej wielokrotnie, nie tylko podczas własnego ślubu, ale skoncentrowanie się na nich nagle okazało się wyzwaniem, które pod każdym względem mnie przerosło.

Poczułam, że dłonie Gabriela mocniej zaciskają się na moich ramionach. Bez słowa wtuliłam się w niego, sama niepewna, czy chciałam go w ten sposób uspokoić, czy może łatwiej zapanować nad sobą. Nie rozumiałam, ale to nie miało znaczenia.

Przestało mieć w chwili, w której moja uwaga skupiła się na Alessi.

Poczułam, jak ulatuje ze mnie całe napięcie. Na ułamek sekundy zamknęłam oczy, pragnąć skupić się wyłącznie na głosie Isabeau – rytmicznym, jakże znajomym, coraz bardziej opanowanym. Kiedy uniosłam powieki, odniosłam wrażenie, że świat wrócił do normy, o ile cokolwiek w którymkolwiek momencie było z nim nie tak.

Noc przesilenia, noc pojednania

Dwa serca dzisiaj przede mną składa

Ku jej radości połączą się

Gdy zapanuje znów równowaga

Zamrugałam nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem pojmując, że Isabeau zmieniła tekst. Byłam pewna, że słowa układały się zupełnie inaczej. Dla pewności rozejrzałam się dookoła, by sprawdzić, czy ktokolwiek jeszcze zwrócił na to uwagę, ale po minach zebranych trudno było mi cokolwiek stwierdzić. To i tak zeszło gdzieś na dalszy plan w chwili, w której doszedł mnie nieco tylko drżący głos Alessi.

– Arielu…

– Jesteś pewna? – wymamrotał w tym samym momencie chłopak, a dziewczyna prychnęła, przez moment robiąc taki ruch, jakby miała ochotę zdzielić go w ramię.

Stali tuż przed Isabeau – ona w białej sukience, z ozdobnym grzebykiem wplecionym we włosy. Mama spisała się na medal, choć byłam pewna, że zaoponowałaby, gdybym choć spróbowała jej to zasugerować. Nie zmieniało to jednak faktu, że Ali wyglądała prześlicznie, wręcz promieniejąc i w zdecydowany, nieznoszący sprzeciwu sposób spoglądając na stojącego przed nią chłopaka.

Ariel wciąż miał w sobie coś takiego, co sugerowało, że najchętniej schowałby się przed wzrokiem zebranych. Zwłaszcza w panującym dookoła półmroku wydawał się blady i spięty, to jednak nie przeszkadzało mu w pewnym trzymaniu obu dłoni Alessi.

– Nawet nie próbuj – wycedziła przez zaciśnięte zęby moja córka. Jedynie uśmiechnął się blado w odpowiedzi, po czym zachęcająco skinął głową. – Arielu, oddaję się tobie i przyjmuję jako swego.

Zwykle pierwsze słowo należało do mężczyzny, ale najwyraźniej tej nocy wszystko miało być inne. Z drugiej strony, może mogłam się tego po Alessi spodziewać. Przerażona czy nie, czekała wystarczająco długo, by dotrzeć do tego momentu.

– Tak. – Tym razem Ariel nawet się nie zawahał. – Alessiu Solange Licavoli, oddaję się tobie i pragnę przyjąć jako…

– Oczywiście, że tak.

Nawet nie dała mu dokończyć. W zamian bezceremonialnie wpadła mu w ramiona, niemalże zwalając z nóg, kiedy tak po prostu wpiła się wargami w jego usta. Zachwiał się, ale prawie natychmiast odzyskał równowagę, zdecydowanym ruchem przygarniając dziewczynę do siebie. Jeśli wciąż czuł się nieswojo z tym, że nie byli sami, nie dał niczego po sobie poznać.

Dopiero wtedy dookoła w końcu wybuchło zamieszanie, ale zupełnie inne od tego, którego się obawiałam. Kiedy rozbrzmiały pierwsze brawa, poczułam się tak, jakby z ramion zdjęto mi jakiś olbrzymi ciężar. Wystąpienie Selene przypominało sen, a jednak jej słowa wydawały się nam towarzyszyć, skutecznie rozpraszając mrok i podziały, które do dłuższej chwili kładły się cieniem na to, co działo się w Mieście Nocy. I choć jakaś część mnie zdawała sobie sprawę z tego, że to mogło być chwilowe, w tamtej chwili pragnęłam się z tego cieszyć.

O bogini, moja córka wyszła za mąż.

Ta myśl uderzyła mnie z całą mocą. Z wrażenia aż się zachwiałam, ciężko opierając o tors obejmującego mnie Gabriela. Uniosłam głowę, by móc wymienić z nim wymowne spojrzenia. Po wyrazie jego twarzy nie potrafiłam stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał.

– Nawet mi nie przypominaj – wymamrotał, uświadamiając mi, że myśli musiały wymknąć się poza moją kontrolę. – Ja tylko… Niech to szlag.

Parsknęłam śmiechem. W następnej sekundzie bez słowa ujęłam go za rękę i pociągnęłam za sobą, zamierzając skorzystać z okazji, by pierwsza dotrzeć do Alessi i Ariela.

Po raz pierwszy pomyślałam, że tej nocy miała królować przede wszystkim radość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa