21 stycznia 2021

Sześćdziesiąt siedem

 

Rafael

Ceremonia go męczyła. Tkwił w cieniu, na tyle na ile było to możliwe, skoro wciąż towarzyszyła mu Elena. Z założonymi ramionami obserwował to, co rozgrywało się w świątyni, z każdą kolejną sekundą czując coraz silniejszą frustrację.

Gdyby chodziło o sam ślub, bez wahania przymknąłby na to oko. Przywykł do tradycji, nie wspominając o tym, że nie tak dawno temu sam podążył za jedną, by teraz bez przeszkód określać Elenę mianem swojej. Nie żeby cokolwiek zmieniło się pod tym względem, gdyby wtedy na dachu nie powiedziała mu „tak”, ale na swój sposób symbolika dawała poczucie satysfakcji. W jakiś pokrętny sposób czyniła to wszystko dużo bardziej realnym.

Och, tak. Rafael mógł zrozumieć, dlaczego ludzie bywali tak żałośnie sentymentalni.

Tak czy siak, potrafił przyjąć naprawdę wiele… Od jakiegoś czasu może nawet więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Już nawet nie drażniło go to, że ciągu zalewie tygodnia był zmuszony wziąć udział w zdecydowanie zbyt wielu rodzinnych uroczystościach, niż mógłby sobie tego życzyć.

To jednak nie zmieniało najważniejszego: tego, że spotkanie z Selene w najmniejszym stopniu nie było mu na rękę.

Co ty planujesz?

Gniewnie zmrużył oczy, aż nazbyt świadom tego, co działo się dookoła. Jej czar na niego nie działał, choć demon nie wątpił, że z łatwością można było ulec pięknu i niewinności tej istoty. Musiałby być głupi, żeby nie uwierzyć, że pozostawała równie potężna, co i ojciec – a może i bardziej, skoro w przeciwieństwie do Ciemności potrafiła tworzyć. W efekcie tym bardziej nie potrafił uwierzyć, że Selene mogłaby kogokolwiek przepraszać albo pokornie godzić się z myślą o tym, że być może przegapiła swoją okazję na to, żeby wrócić.

To nie tak, że zarzucał jej fałsz. Nie wyczuwał złych intencji czy gniewu – wyłącznie nieopisany wręcz smutek, który towarzyszył każdemu słowu czy gestowi. Wydawała się rozżalona i bardzo, ale to bardzo samotna, choć skutecznie kryła to za promiennym uśmiechem, którym obdarowywała wszystkich wokół. Rafael nie wątpił, że jej słowa były piękne i kuszące, niosąc ze sobą obietnice, których wielu tak bardzo pragnęło. Czuł się prawie jak wtedy, gdy Selene zapewniała krewne Eleny, że przybyła wyłącznie po to, żeby w końcu przynieść im jakże upragnione ukojenie.

Tak więc stał tam, słuchając tego wszystkiego i marząc tylko o tym, by móc odwrócić się na pięcie i wyjść. Czy naprawdę tylko on dostrzegał to, co właśnie działo się na oczach zebranych.

Dlaczego pozwoliłaś sobie tylko na tyle?, pomyślał, chociaż wątpił, żeby odpowiedź na to pytanie nadeszła. Nie żeby w ogóle miała znaczenie, ale…

Wiedział, co zrobiła. Obserwując przebieg ceremonii i to, z jaką łatwością Selene najpierw przejęła kontrolę, a później się wycofała, powiedziało mu więcej niż niejedno jej słowo. Zbyt dobrze znał ten świat i sztuczki, którymi czasami posługiwał się ojciec, by ot tak dać się zwieść. I choć ta istota diametralnie różniła się od Ciemności, Rafael był w stanie stwierdzić, jak daleko zdołałabym się podsunąć, gdyby tylko zachciała.

Dlaczego obawiała się powrotu, skoro ot tak mogłaby stłamsić wszystkich wokół? Wyczuł zmianę w atmosferze – to, w jaki sposób wszyscy jej słuchali, przyjmując kolejne słowa. Tym bardziej wychwycił moment, w którym napięcie między wampirami a wilkołakami zelżało, gdy Selene ot tak załagodziła konflikt, który narastał już od jakiegoś czasu. Ot tak zabrała negatywne emocje, choć obecni nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Sprawiła, że jej obecność stała się naturalna i – tylko być może – wielu może nawet nie miało zapamiętać, że piękna nieznajoma opowiadała o rzeczach, które dla wielu pozostawałyby nie do przyjęcia.

Demon zacisnął usta. Poczuł się nieswojo, z każdą kolejną sekundą bardziej niespokojny. Przytłoczyły go emocje obecnych, zwłaszcza w momencie, w którym cała uwaga skupiła się na nowożeńcach. Nie interesowała go ani Alessia, ani ten jej kochany szczeniak, choć Selene najwyraźniej uważała ich za doskonałe podkreślenie tego, co próbowała przekazać. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że Elena bez chwili wahania popędziła pogratulować kuzynce, tak lekka, radosna i cudownie nieświadoma tego, co zdążył w międzyczasie zauważyć.

Nie rozumiał. Niech to szlag, nie rozumiał, dlaczego sama bogini nawiedziła to miejsce, dlaczego tak nagle zainterweniowała, a jednak… wciąż zrobiła niewiele. Przeczyła sobie, choć jej potęga była oczywista. Wciąż pozostawała bierna i to drażniło go bardziej niż cokolwiek innego.

– Rafaelu?

Powstrzymał grymas. Natychmiast przeniósł spojrzenie na Esme, mimo wszystko zaskoczony, że to akurat ona wypowiedziała jego imię. Nie zauważył, kiedy wampirzyca przesunęła się bliżej, oczywiście w towarzystwie swojego męża. Na Carlisle’a nawet nie spojrzał, zbyt skupiony na tym, by odpowiednio zachować względem obserwującej go kobiety.

– Elena jest tam – oznajmił bez większego zainteresowania. Dla podkreślenia swoich słów skinął głową w odpowiednim kierunku.

– Widziałam. Ja tylko… – Kobieta zawahała się na moment. – Czy wszystko w porządku?

Uniósł brwi, choć to nie był pierwszy raz, kiedy Esme próbowała okazywać mu troskę. Być może powinien przywyknąć, że lubiła zaskakiwać go pod tym względem, a jednak…

– Bawcie się. Możecie powiedzieć mojej lilan, że potrzebowałem oddechu – odparł wymijająco.

Nie czekał na czyjąkolwiek odpowiedź. Z lekkością przemknął przez zgromadzony w świątyni tłum, by jak najszybciej dopaść do wyjścia. Poczuł ulgę, kiedy znalazł się na zewnątrz, mimowolnie rozluźniając się, gdy otoczyła go noc. To i widok atramentowego nieba sprawiło, że choć trochę się uspokoił. Jedynie myśl o pretensjach Eleny powstrzymała go przed wzbiciem się ku górze i zaszyciem w jakimś spokojnym miejscu na kilka kolejnych godzin.

Spokój nie trwał długo. Wystarczyło zaledwie kilka sekund, by Rafa zorientował się, że ktoś jednak za nim poszedł.

– Możemy porozmawiać?

– A mamy o czym? – zapytał, nawet się nie odwracając. Ruszył przed siebie, aż nazbyt świadom, że Carlisle ruszył tuż za nim. – Jeśli chodzi o Mirę…

– Jeśli to twoja zasługa, to dziękuję, chociaż dalej uważam, że nie musiałeś jej kłopotać – stwierdził wampir, tak po prostu wchodząc mu w słowo.

Rafael zatrzymał się, chcąc nie chcąc decydując się spojrzeć na mężczyznę. O, to było coś nowego. Zdążył przekonać się, że ojciec Eleny pod wieloma względami bywał zbyt łagodny i dobry, ale do samego końca nie spodziewał się podziękowań. Wciąż czuł to dziwne napięcie, które towarzyszyło im jeszcze w Przedsionku, gdy ostatnim razem spełnił prośbę Cullena, próbując doprowadzić go do Andreasa.

Nie rozmawiali od tamtego momentu. Rafael nie zamierzał sprawdzać, czy Carlisle miał jakiekolwiek pretensje o próby prowokowania, zostawienie sam na sam z Selene albo ewentualne nasłanie Miry. Nic z tego go nie interesowało, ale najwyraźniej wampir miał zupełnie inny pogląd na tę sprawę.

– To wszystko? – rzucił szorstko Rafael. Nie zamierzał ukrywać tego, że wolał zostać sam. – Wierzę, że w tym momencie wolałbyś być z wnuczką. Na tym chyba poleca cały zamysł rodzinnych uroczystości, więc…

– Miałem nadzieję, że znajdę Selene.

Nie tego się spodziewał. Zamrugał, co najmniej zaskoczony, w końcu pojmując, że Carlisle może jednak nie poszedł za nim po to, żeby go dręczyć. No, nie do końca.

– Ach… Ach, tak – odparł wymijająco. – Możliwe, że gdzieś tutaj jeszcze jest. Jeśli poprosisz, na pewno się z tobą zobaczy.

Spojrzenie, którym w odpowiedzi obdarował go wampir, wystarczyło, żeby Rafa pojął, że doktor nie do końca na to liczył, decydując się za nim wyjść. Nie żeby w ogóle interesowało go, czego ten mógł oczekiwać. Z drugiej strony, skąd w ogóle wziąłby się pomysł, że akurat on mógłby szukać bogini? Ta myśl przyszła mu do głowy nagle, kiedy połączył fakty. Czy naprawdę Cullen uważał, że istniał jakikolwiek powód, dla którego demon miałby chcieć spotkać się akurat z Selene…?

– Tak po prawdzie, chcę cię o coś zapytać – oznajmił wprost Carlisle.

Serafin zesztywniał – tyko na ułamek sekundy, ale jednak. Zbił wzrok w niebo, próbując zachowywać się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Przez krótką chwilę miał nadzieję, że wampir odpuści, ale podświadomie wiedział, że właśnie okłamuje samego siebie.

– Hm…

– To nic osobistego. I nic, co dotyczyłoby ciebie i Eleny – zapewnił pośpiesznie Cullen. – W zasadzie… chodzi mi o ceremonię.

– Więc czy lepszym adresatem nie byłaby wieszczka albo właśnie bogini? – wymamrotał, momentalnie się pesząc. – Sam widziałeś, co się tam działo.

– W tym rzecz. Mam wrażenie, że umknęło mi sporo z tego, co mógłbym zaobserwować.

Te słowa dały mu do myślenia. Wciąż nie miał ochoty na rozmowę, jednak to przestało mieć znaczenie. Odsuwając od siebie wątpliwości, chcąc nie chcąc skinął głową, zachęcając ojca Eleny do tego, żeby mówił dalej.

To mogło być ciekawe. Przekonać się, jak przedstawienie odbierał ktoś niewtajemniczony, kto…

– Mówiła o tym, co ostatni opowiadał nam Andreas. Mylę się? – podjął Carlisle, ostrożnie dobierając słowa.

– O konflikcie. Nie wprost, ale tak… Tak, to akurat oczywiste.

Wampir w zamyśleniu skinął głową.

– Więc co było później? – zapytał, kolejny raz wprawiając Rafaela w konsternację. – Nie pytam o ich konflikt, choć nie wyjaśniła nam więcej niż Andreas.

– Dre raczej nie bez powodu przemilczał pewne kwestie.

Och, o to akurat Rafael mógł się założyć. Ten z jego braci pozostawał neutralny i to pod każdym możliwym względem – a przy tym całym sobą ufał Selene. Oczywiście, że zgodziłby się na wszystko, czego ta oczekiwała.

– W porządku. Tego zdążyłem się domyśleć – zapewnił Carlisle. – Chodzi mi o jej słowa, o jej głos… Chociaż cieszę się, że przyszła. Mam wrażenie, że bardzo tego potrzebowała – dodał, nagle łagodniejąc.

– A co to niby miało znaczyć? – wyrwało mu się.

Tym razem sam poczuł się zdezorientowany, choć nie sądził, że to w ogóle możliwy. Choć mógł się spodziewać, że on i Carlisle odbiorą pojawienie się bogini w zupełnie różny sposób, słowa wampira dały mu do myślenia.

– Nic takiego. Ale kiedy rozmawialiśmy ostatnim razem… Wahała się – stwierdził i zabrzmiał na wyjątkowo pewnego swoich słow. – Chociaż bardzo bała się tego, czy powinna ingerować. Cieszy mnie, że jednak wzięła pod uwagę to, co jej powiedziałem.

Wydawał się równie zaskoczony, co i podekscytowany taką perspektywą. Dla kogoś, kto najwyraźniej był wierzący, takie doświadczenie w istocie musiało okazać się niezwykłe, choć Rafael nawet nie próbował udawać, że cokolwiek z tego rozumie. W gruncie rzeczy wcale nie interesowało go to, co dla ojca Eleny jawiło się jako wyjątkowe czy fascynujące.

– Ingerować… – powtórzył z rezerwą. – Skoro tak upierasz się nazywać jej zachowanie…

Wzruszył ramionami. Przez krótką chwilę sam nie był pewien czy bardziej go to stwierdzenie bawiło, czy frustrowało. Na wrota piekielne, czy tylko on dostrzegał, że…?

– Jeśli czegoś twoim zdaniem nie rozumiem, możesz mi wprost powiedzieć – usłyszał, ale w odpowiedzi jedynie prychnął.

– Niech każde z nas wierzy w to, co uważa za słuszne – odparł lakonicznie. Rozłożył skrzydła, tym samym ostatecznie ucinając wszelakie dyskusje. – Powiedz Elenie, że będę czekał w Niebiańskiej Rezydencji. Sam ją znajdę, tak z gwoli ścisłości. Przebywanie tutaj zrobiło się naprawdę męczące.

A potem odleciał, nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź. Nawet jeśli Elena miała mieć pretensje, nie zamierzał się tym przejmować. W końcu to, czego właśnie doświadczył, można było określi mianem uprzejmej konwersacji – i to na dodatek akurat z Carlisle’em.

Interwencja, powtórzył z rezerwą, nie kryjąc rozbawienia.

Załagodzenie konfliktu nazwał w ten sposób? Zabawę w półśrodki, mimo że Selene stać było na dużo więcej? Rozdrażnienie przybrało na sile, na moment wytrącając go z rytmu, w jakim poruszał skrzydłami. Zacisnął dłonie w pięści, przez krótką chwilę starając się skupić wyłącznie na własnych ruchach i panującej dookoła ciszy. Już przynajmniej został sam, choć wcale nie czuł się z tym aż tak dobrze, jak mógłby tego oczekiwać.

Wciąż zadziwiała go gorycz, którą czuł względem Selene – własnej matki, chociaż z uporem odrzucał od siebie tę myśl. Tej samej, której zawdzięczał życie, bo gdyby nie pojawiła się przy Elenie…

Ale czy to cokolwiek zmieniało? Miał pałać do niej wdzięcznością tylko dlatego, że wreszcie zdecydowała się pojawić? Dziękować i wzdychać, bo po całych wiekach doszła do wniosku, że jednak miała jakieś zobowiązania względem tych, których nazywała swoimi dziećmi? Jeśli tego chciała, pozostawało jej co najwyżej zmusić go do posłuszeństwa.

Mogłabyś nawet więcej, prawda? Ale nie zrobisz nawet tego…

Bowiem Selene jak zawsze pozostawała bierna.

Dorian

– Czy… poczułbyś się urażony, gdybym poprosiła, żebyś mnie teraz zostawił, najdroższy?

Drgnął, przez moment czując się co najmniej tak, jakby ktoś go uderzył. Z niedowierzaniem spojrzał na Selene, ale ta nie patrzyła na niego. Spojrzenie utkwiła w atramentowym niebie nad głową, dziwnie roztargniona i – och, Dorian był tego pewien – bardzo smutna.

– Dlaczego? – zaoponował, nie kryjąc niepokoju. – Powinienem…

– Nie grozi mit tutaj nic złego. Jestem wdzięczna za twoje oddanie, ale nie spotka mnie nic złego – zapewniła, w końcu przenosząc na niego wzrok. Na jej ustach pojawił się łagodny, choć nieco tylko wymuszony uśmiech. – Wkrótce do ciebie dołączę. Nie zamierzam przeszkadzać im w uroczystościach. Na jeden wieczór zrobiłam dość.

Otworzył i zaraz zamknął usta. Wciąż czuł się dziwnie, choć sam nie był pewien, skąd to się brało. Wystąpienie w świątyni to jedno i nie chodziło tylko o to, że koniec końców go nie posłuchała. Wychodziło na to, że ta istota jednak była w stanie stanąć przed wielkim tłumem, niemalże się ujawnić, a potem jak gdyby nigdy nic odejść, pozostawiając po sobie…

Co takiego? Dorian zawahał się, wciąż niepewny, co tak naprawdę doświadczył. Wiedział, że coś zrobiła – zmiana w atmosferze była tak wyczuwalna, że musiałby całkiem stracić zmysły, by jej nie zauważyć. A jednak…

– Po prostu zrobiłam to, na czym tak bardzo zależało Isabeau. Niechaj tej nocy wszyscy zaznają chociaż trochę spokoju i oczyszczenia.

– Nie rozumiem – przyznał, choć to nie do końca było zgodnie z prawdą. – Zażegnałaś konflikt. Tak po prostu. Nie powiedziałaś, kim jesteś, ale pewnie i tak to wyczuli. To… – Zawahał się na moment. – To dość oczywiste.

Selene uśmiechnęła się smutno.

– Wielu i tak nie uwierzy. Równie wielu szybko zapomni.

– Więc czemu ty…

Umilkł, podchwyciwszy jej spojrzenie. W lśniących oczach bogini było coś takiego, co momentalnie zniechęciło go do ciągnięcia tematu.

– Zrobiłam tyle, ile uznałam za słuszne.

Coś ścisnęło go w gardle. Mógł to zrozumieć, oczywiście. Wiedział jak miotała się od jakiegoś czasu, z jednej strony czując ukojenie pośród kobiet, które uratowała, ale z drugiej… Rozbicie świata, który przejęła Ciemność, było zaledwie ułamkiem zmian, których pragnęła. Selene pragnęła czegoś więcej, a jednak wciąż się bała – a może po prostu zdawała sobie sprawę z tego, że naprawienie świata wymagało czasu. Mnóstwa czasu.

Tak przynajmniej sądził do tej pory. Cierpliwie przyjmował jej decyzję, nawet jeśli niektóre przynosiły mu wyłącznie gorycz. Chwilami sam miał ochotę nią potrząsnąć, byleby tylko przestała się zadręczać. Podążał za nią tak długo, że już nie potrafił inaczej, ale mimo wszystko…

Przez chwilę znów miał ochotę zadać pytanie, które przewijało się w ich rozmowach tak wiele razy. „Kiedy?” – cisnęło mu się na usta i ona najpewniej doskonale o tym wiedziała. Tej nocy poczuł, że byłaby w stanie zrobić wszystko, czegokolwiek pragnęła. Czyż wszyscy wokół nie nazywali jej boginią? Skoro już posunęła się na tyle daleko, by stanąć między swoimi dziećmi, by nawiedzić ten świat…

Ale patrząc na jej udręczoną twarz, Dorian dobrze wiedział, że po raz kolejny doczekałby się odmowy.

– Nie chciałbym cię zostawiać – przyznał, ostrożnie dobierając słowa.

Posłała mu pełen wdzięczności uśmiech, kiedy tak po prostu zmienił temat. Jej oczy zalśniły łagodnie.

– Nic mi nie będzie – zapewniła z przekonaniem. Lekko przekrzywiła głowę, jakby nagle dostrzegła coś w ciemnościach. – Zresztą jest ktoś, kto chciałby ze mną porozmawiać.

– I to powód, dla którego mnie odsyłasz? – zapytał bez przekonania.

– Oczywiście, że nie. Chciałabym mieć pewność, że moje podopieczne będą czuły się bezpieczne.

Nie mógł niczego zarzucić logice jej argumentów, zwłaszcza po tym, co spotkało Cassandrę. Uświadomił sobie, że to w istocie był pierwszy raz, kiedy Selene zdecydowała się opuścić swój świat. Do tej pory robiła wszystko, byleby wciąż pozostawać w pobliżu kobiet, które ocaliła. I choć Dorian nie sądził, żeby kilka godzin nieobecności w normalnym wypadku zrobiło na kimś wrażenie, postanowił tego nie komentować.

Oddalił się, wcześniej posyłając bogini blady uśmiech. Nie chciał w nią wątpić. Nigdy wcześniej sobie na to nie pozwalał, jednak w ostatnim czasie zaczynało brakować mu cierpliwości. Zwłaszcza po tym, jak Claudia zauważyła go w lesie i…

Czemu? Czemu Selene mogła pojawić się na uroczystościach, ale nie mogła zrobić niczego dla tej, która tak bardzo jej potrzebowała? Czemu wciąż powtarzała te same zapewnienia i wymówki, powstrzymując go przed wyciągnięcia do Claudii ręki? Gdyby tylko mógł przed nią stanąć i choć przez chwilę porozmawiać, tylko na którą chwilę…

Ale to by zabolało ją bardziej niż cokolwiek innego. Zbyt wiele się wydarzyło, by naprawienie tego mogło okazać się aż takie proste.

Czym ta dziewczyna zgrzeszyła tak bardzo, by wciąż nie zasłużyć sobie na wsparcie Selene – i to zwłaszcza teraz, gdy tak bardzo tego potrzebowała? Co takiego miała w sobie Claudia Prime, że sama bogini wydawała się mieć związane ręce? Nie rozumiał, z coraz większym trudem przyjmując decyzje, które podejmowała bogini.

Zmaterializował się nad brzegiem jeziora. Blask dwóch księżyców powinien przynieść mu ukojenie, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – Dorian miał wrażenie, że zwłaszcza mniejszy, przypominający rubinowe oko na niebie satelita, spogląda na niego oskarżycielsko. „Jak możesz wątpić?” – wydawał się pytać, Dorian zaś nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Nie sądził, żeby jakiekolwiek słowa zabrzmiały właściwie w tej sytuacji.

Z powątpiewaniem spojrzał na łagodną wodę. Na pierwszy rzut oka nic sugerowało, że nie tak dawno temu Cassandra walczyła o życie, pochłaniana przez głębiny jeziora. Mężczyzna w zamyśleniu przykucnął, wyciągając dłoń, by delikatnie musnąć palcami gładką powierzchnię. Wyraźnie poczuł obecność mocy – Niebiańskiego Ognia, który tak dobrze znał. Przyjemne mrowienie rozeszło się po całym jego ciele, sięgając skrzydeł.

Dorian westchnął. Był przy Selene, odkąd łaskawa śmierć raczyła ukrócić jego ludzkie życie. I choć nie rozumiał, dlaczego bogini wyróżniła go skrzydłami, czyniąc jednym ze swoich najwierniejszych, wciąż był jej za to wdzięczny. Od zawsze stał u jej boku, wspierając i pocieszając, bez pytania i negowania decyzji, które podejmowała. Wcześniej wiara w nią była prosta, nawet jeśli wymagała sporo cierpliwości i biernego obserwowania tego, co działo się dookoła.

Ale teraz byli tutaj. Prawdziwsi niż kiedykolwiek, swobodnie przemieszczający między światami. Coś się zmieniło, a jednak w przypadku Claudii wciąż czuł się tak, jakby tkwił w miejscu. Mógł tylko załamywać ręce i wierzyć, że Oliver…

Zacisnął usta.

Tak, musiał zobaczyć się z Oliverem. Tylko na chwilę, ale jednak.

– O, tu jesteś. Dziwna godzina na spacer – usłyszał i z wrażenia omal nie wpadł do wody. Natychmiast poderwał się na równe nogi. – Oj, oj… – wyrwało się Anabelle.

Stała tuż za nim, spoglądając na niego z zaciekawieniem. Obie dłonie schowała za plecami. Z ujmującym uśmiechem i kiwając się na pietach, tym bardziej przypominała mu małą dziewczynkę, w której ciele utknęła.

Dorian odetchnął. Wysilił się na uśmiech i przyszło mu to zaskakująco naturalnie.

– Nie zachodź mnie tak. Prawie zawału dostałem – rzucił urażonym tonem.

Ana zachichotała.

– A to ci strażnik… – zadrwiła, nie przestając się uśmiechać. – Następnym razem po prostu cię popchnę.

Parsknął, nie mogąc się powstrzymać. W następnej sekundzie rozłożył skrzydła i bezceremonialnie skoczył ku dziewczynie.

Kiedy ogrody bogini wypełniły piski i śmiechy, wszelakie troski choć na moment zeszły na dalszy plan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa