Ceremonia go męczyła. Tkwił w cieniu,
na tyle na ile było to możliwe, skoro wciąż towarzyszyła mu Elena. Z założonymi
ramionami obserwował to, co rozgrywało się w świątyni, z każdą
kolejną sekundą czując coraz silniejszą frustrację.
Gdyby
chodziło o sam ślub, bez wahania przymknąłby na to oko. Przywykł do
tradycji, nie wspominając o tym, że nie tak dawno temu sam podążył za
jedną, by teraz bez przeszkód określać Elenę mianem swojej. Nie żeby cokolwiek
zmieniło się pod tym względem, gdyby wtedy na dachu nie powiedziała mu „tak”,
ale na swój sposób symbolika dawała poczucie satysfakcji. W jakiś pokrętny
sposób czyniła to wszystko dużo bardziej realnym.
Och, tak.
Rafael mógł zrozumieć, dlaczego ludzie bywali tak żałośnie sentymentalni.
Tak czy
siak, potrafił przyjąć naprawdę wiele… Od jakiegoś czasu może nawet więcej niż
kiedykolwiek wcześniej. Już nawet nie drażniło go to, że ciągu zalewie tygodnia
był zmuszony wziąć udział w zdecydowanie zbyt wielu rodzinnych
uroczystościach, niż mógłby sobie tego życzyć.
To jednak
nie zmieniało najważniejszego: tego, że spotkanie z Selene w najmniejszym
stopniu nie było mu na rękę.
Co ty
planujesz?
Gniewnie
zmrużył oczy, aż nazbyt świadom tego, co działo się dookoła. Jej czar na niego
nie działał, choć demon nie wątpił, że z łatwością można było ulec pięknu i niewinności
tej istoty. Musiałby być głupi, żeby nie uwierzyć, że pozostawała równie
potężna, co i ojciec – a może i bardziej, skoro w przeciwieństwie
do Ciemności potrafiła tworzyć. W efekcie tym bardziej nie potrafił
uwierzyć, że Selene mogłaby kogokolwiek przepraszać albo pokornie godzić się z myślą
o tym, że być może przegapiła swoją okazję na to, żeby wrócić.
To nie tak,
że zarzucał jej fałsz. Nie wyczuwał złych intencji czy gniewu – wyłącznie
nieopisany wręcz smutek, który towarzyszył każdemu słowu czy gestowi. Wydawała
się rozżalona i bardzo, ale to bardzo samotna, choć skutecznie kryła to za
promiennym uśmiechem, którym obdarowywała wszystkich wokół. Rafael nie wątpił,
że jej słowa były piękne i kuszące, niosąc ze sobą obietnice, których
wielu tak bardzo pragnęło. Czuł się prawie jak wtedy, gdy Selene zapewniała
krewne Eleny, że przybyła wyłącznie po to, żeby w końcu przynieść im jakże
upragnione ukojenie.
Tak więc
stał tam, słuchając tego wszystkiego i marząc tylko o tym, by móc
odwrócić się na pięcie i wyjść. Czy naprawdę tylko on dostrzegał to, co
właśnie działo się na oczach zebranych.
Dlaczego
pozwoliłaś sobie tylko na tyle?, pomyślał, chociaż wątpił, żeby odpowiedź
na to pytanie nadeszła. Nie żeby w ogóle miała znaczenie, ale…
Wiedział,
co zrobiła. Obserwując przebieg ceremonii i to, z jaką łatwością
Selene najpierw przejęła kontrolę, a później się wycofała, powiedziało mu
więcej niż niejedno jej słowo. Zbyt dobrze znał ten świat i sztuczki,
którymi czasami posługiwał się ojciec, by ot tak dać się zwieść. I choć ta
istota diametralnie różniła się od Ciemności, Rafael był w stanie
stwierdzić, jak daleko zdołałabym się podsunąć, gdyby tylko zachciała.
Dlaczego
obawiała się powrotu, skoro ot tak mogłaby stłamsić wszystkich wokół? Wyczuł
zmianę w atmosferze – to, w jaki sposób wszyscy jej słuchali,
przyjmując kolejne słowa. Tym bardziej wychwycił moment, w którym napięcie
między wampirami a wilkołakami zelżało, gdy Selene ot tak załagodziła
konflikt, który narastał już od jakiegoś czasu. Ot tak zabrała negatywne
emocje, choć obecni nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Sprawiła, że
jej obecność stała się naturalna i – tylko być może – wielu może nawet nie
miało zapamiętać, że piękna nieznajoma opowiadała o rzeczach, które dla
wielu pozostawałyby nie do przyjęcia.
Demon
zacisnął usta. Poczuł się nieswojo, z każdą kolejną sekundą bardziej
niespokojny. Przytłoczyły go emocje obecnych, zwłaszcza w momencie, w którym
cała uwaga skupiła się na nowożeńcach. Nie interesowała go ani Alessia, ani ten
jej kochany szczeniak, choć Selene najwyraźniej uważała ich za doskonałe
podkreślenie tego, co próbowała przekazać. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że
Elena bez chwili wahania popędziła pogratulować kuzynce, tak lekka, radosna i cudownie
nieświadoma tego, co zdążył w międzyczasie zauważyć.
Nie
rozumiał. Niech to szlag, nie rozumiał, dlaczego sama bogini nawiedziła to
miejsce, dlaczego tak nagle zainterweniowała, a jednak… wciąż zrobiła
niewiele. Przeczyła sobie, choć jej potęga była oczywista. Wciąż pozostawała
bierna i to drażniło go bardziej niż cokolwiek innego.
– Rafaelu?
Powstrzymał
grymas. Natychmiast przeniósł spojrzenie na Esme, mimo wszystko zaskoczony, że
to akurat ona wypowiedziała jego imię. Nie zauważył, kiedy wampirzyca
przesunęła się bliżej, oczywiście w towarzystwie swojego męża. Na
Carlisle’a nawet nie spojrzał, zbyt skupiony na tym, by odpowiednio zachować
względem obserwującej go kobiety.
– Elena
jest tam – oznajmił bez większego zainteresowania. Dla podkreślenia swoich słów
skinął głową w odpowiednim kierunku.
–
Widziałam. Ja tylko… – Kobieta zawahała się na moment. – Czy wszystko w porządku?
Uniósł
brwi, choć to nie był pierwszy raz, kiedy Esme próbowała okazywać mu troskę.
Być może powinien przywyknąć, że lubiła zaskakiwać go pod tym względem, a jednak…
– Bawcie
się. Możecie powiedzieć mojej lilan, że potrzebowałem oddechu – odparł
wymijająco.
Nie czekał
na czyjąkolwiek odpowiedź. Z lekkością przemknął przez zgromadzony w świątyni
tłum, by jak najszybciej dopaść do wyjścia. Poczuł ulgę, kiedy znalazł się na
zewnątrz, mimowolnie rozluźniając się, gdy otoczyła go noc. To i widok
atramentowego nieba sprawiło, że choć trochę się uspokoił. Jedynie myśl o pretensjach
Eleny powstrzymała go przed wzbiciem się ku górze i zaszyciem w jakimś
spokojnym miejscu na kilka kolejnych godzin.
Spokój nie
trwał długo. Wystarczyło zaledwie kilka sekund, by Rafa zorientował się, że
ktoś jednak za nim poszedł.
– Możemy
porozmawiać?
– A mamy
o czym? – zapytał, nawet się nie odwracając. Ruszył przed siebie, aż
nazbyt świadom, że Carlisle ruszył tuż za nim. – Jeśli chodzi o Mirę…
– Jeśli to
twoja zasługa, to dziękuję, chociaż dalej uważam, że nie musiałeś jej kłopotać
– stwierdził wampir, tak po prostu wchodząc mu w słowo.
Rafael
zatrzymał się, chcąc nie chcąc decydując się spojrzeć na mężczyznę. O, to było
coś nowego. Zdążył przekonać się, że ojciec Eleny pod wieloma względami bywał
zbyt łagodny i dobry, ale do samego końca nie spodziewał się podziękowań.
Wciąż czuł to dziwne napięcie, które towarzyszyło im jeszcze w Przedsionku,
gdy ostatnim razem spełnił prośbę Cullena, próbując doprowadzić go do Andreasa.
Nie
rozmawiali od tamtego momentu. Rafael nie zamierzał sprawdzać, czy Carlisle
miał jakiekolwiek pretensje o próby prowokowania, zostawienie sam na sam z Selene
albo ewentualne nasłanie Miry. Nic z tego go nie interesowało, ale
najwyraźniej wampir miał zupełnie inny pogląd na tę sprawę.
– To
wszystko? – rzucił szorstko Rafael. Nie zamierzał ukrywać tego, że wolał zostać
sam. – Wierzę, że w tym momencie wolałbyś być z wnuczką. Na tym chyba
poleca cały zamysł rodzinnych uroczystości, więc…
– Miałem
nadzieję, że znajdę Selene.
Nie tego
się spodziewał. Zamrugał, co najmniej zaskoczony, w końcu pojmując, że
Carlisle może jednak nie poszedł za nim po to, żeby go dręczyć. No, nie do
końca.
– Ach… Ach,
tak – odparł wymijająco. – Możliwe, że gdzieś tutaj jeszcze jest. Jeśli
poprosisz, na pewno się z tobą zobaczy.
Spojrzenie,
którym w odpowiedzi obdarował go wampir, wystarczyło, żeby Rafa pojął, że
doktor nie do końca na to liczył, decydując się za nim wyjść. Nie żeby w ogóle
interesowało go, czego ten mógł oczekiwać. Z drugiej strony, skąd w ogóle
wziąłby się pomysł, że akurat on mógłby szukać bogini? Ta myśl przyszła mu do
głowy nagle, kiedy połączył fakty. Czy naprawdę Cullen uważał, że istniał
jakikolwiek powód, dla którego demon miałby chcieć spotkać się akurat z Selene…?
– Tak po
prawdzie, chcę cię o coś zapytać – oznajmił wprost Carlisle.
Serafin
zesztywniał – tyko na ułamek sekundy, ale jednak. Zbił wzrok w niebo,
próbując zachowywać się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Przez
krótką chwilę miał nadzieję, że wampir odpuści, ale podświadomie wiedział, że
właśnie okłamuje samego siebie.
– Hm…
– To nic
osobistego. I nic, co dotyczyłoby ciebie i Eleny – zapewnił
pośpiesznie Cullen. – W zasadzie… chodzi mi o ceremonię.
– Więc czy
lepszym adresatem nie byłaby wieszczka albo właśnie bogini? – wymamrotał,
momentalnie się pesząc. – Sam widziałeś, co się tam działo.
– W tym
rzecz. Mam wrażenie, że umknęło mi sporo z tego, co mógłbym zaobserwować.
Te słowa
dały mu do myślenia. Wciąż nie miał ochoty na rozmowę, jednak to przestało mieć
znaczenie. Odsuwając od siebie wątpliwości, chcąc nie chcąc skinął głową,
zachęcając ojca Eleny do tego, żeby mówił dalej.
To mogło
być ciekawe. Przekonać się, jak przedstawienie odbierał ktoś niewtajemniczony,
kto…
– Mówiła o tym,
co ostatni opowiadał nam Andreas. Mylę się? – podjął Carlisle, ostrożnie
dobierając słowa.
– O konflikcie.
Nie wprost, ale tak… Tak, to akurat oczywiste.
Wampir w zamyśleniu
skinął głową.
– Więc co
było później? – zapytał, kolejny raz wprawiając Rafaela w konsternację. –
Nie pytam o ich konflikt, choć nie wyjaśniła nam więcej niż Andreas.
– Dre
raczej nie bez powodu przemilczał pewne kwestie.
Och, o to
akurat Rafael mógł się założyć. Ten z jego braci pozostawał neutralny i to
pod każdym możliwym względem – a przy tym całym sobą ufał Selene.
Oczywiście, że zgodziłby się na wszystko, czego ta oczekiwała.
– W porządku.
Tego zdążyłem się domyśleć – zapewnił Carlisle. – Chodzi mi o jej słowa, o jej
głos… Chociaż cieszę się, że przyszła. Mam wrażenie, że bardzo tego
potrzebowała – dodał, nagle łagodniejąc.
– A co
to niby miało znaczyć? – wyrwało mu się.
Tym razem
sam poczuł się zdezorientowany, choć nie sądził, że to w ogóle możliwy.
Choć mógł się spodziewać, że on i Carlisle odbiorą pojawienie się bogini w zupełnie
różny sposób, słowa wampira dały mu do myślenia.
– Nic
takiego. Ale kiedy rozmawialiśmy ostatnim razem… Wahała się – stwierdził i zabrzmiał
na wyjątkowo pewnego swoich słow. – Chociaż bardzo bała się tego, czy powinna
ingerować. Cieszy mnie, że jednak wzięła pod uwagę to, co jej powiedziałem.
Wydawał się
równie zaskoczony, co i podekscytowany taką perspektywą. Dla kogoś, kto
najwyraźniej był wierzący, takie doświadczenie w istocie musiało okazać
się niezwykłe, choć Rafael nawet nie próbował udawać, że cokolwiek z tego
rozumie. W gruncie rzeczy wcale nie interesowało go to, co dla ojca Eleny
jawiło się jako wyjątkowe czy fascynujące.
–
Ingerować… – powtórzył z rezerwą. – Skoro tak upierasz się nazywać jej
zachowanie…
Wzruszył
ramionami. Przez krótką chwilę sam nie był pewien czy bardziej go to
stwierdzenie bawiło, czy frustrowało. Na wrota piekielne, czy tylko on
dostrzegał, że…?
– Jeśli
czegoś twoim zdaniem nie rozumiem, możesz mi wprost powiedzieć – usłyszał, ale w odpowiedzi
jedynie prychnął.
– Niech każde
z nas wierzy w to, co uważa za słuszne – odparł lakonicznie. Rozłożył
skrzydła, tym samym ostatecznie ucinając wszelakie dyskusje. – Powiedz Elenie,
że będę czekał w Niebiańskiej Rezydencji. Sam ją znajdę, tak z gwoli
ścisłości. Przebywanie tutaj zrobiło się naprawdę męczące.
A potem
odleciał, nie czekając na czyjąkolwiek odpowiedź. Nawet jeśli Elena miała mieć
pretensje, nie zamierzał się tym przejmować. W końcu to, czego właśnie
doświadczył, można było określi mianem uprzejmej konwersacji – i to na dodatek
akurat z Carlisle’em.
Interwencja,
powtórzył z rezerwą, nie kryjąc rozbawienia.
Załagodzenie
konfliktu nazwał w ten sposób? Zabawę w półśrodki, mimo że Selene
stać było na dużo więcej? Rozdrażnienie przybrało na sile, na moment wytrącając
go z rytmu, w jakim poruszał skrzydłami. Zacisnął dłonie w pięści,
przez krótką chwilę starając się skupić wyłącznie na własnych ruchach i panującej
dookoła ciszy. Już przynajmniej został sam, choć wcale nie czuł się z tym
aż tak dobrze, jak mógłby tego oczekiwać.
Wciąż
zadziwiała go gorycz, którą czuł względem Selene – własnej matki, chociaż z uporem
odrzucał od siebie tę myśl. Tej samej, której zawdzięczał życie, bo gdyby nie
pojawiła się przy Elenie…
Ale czy to
cokolwiek zmieniało? Miał pałać do niej wdzięcznością tylko dlatego, że
wreszcie zdecydowała się pojawić? Dziękować i wzdychać, bo po całych
wiekach doszła do wniosku, że jednak miała jakieś zobowiązania względem tych,
których nazywała swoimi dziećmi? Jeśli tego chciała, pozostawało jej co najwyżej
zmusić go do posłuszeństwa.
Mogłabyś
nawet więcej, prawda? Ale nie zrobisz nawet tego…
Bowiem Selene jak zawsze pozostawała bierna.
– Czy… poczułbyś się urażony,
gdybym poprosiła, żebyś mnie teraz zostawił, najdroższy?
Drgnął,
przez moment czując się co najmniej tak, jakby ktoś go uderzył. Z niedowierzaniem
spojrzał na Selene, ale ta nie patrzyła na niego. Spojrzenie utkwiła w atramentowym
niebie nad głową, dziwnie roztargniona i – och, Dorian był tego pewien – bardzo
smutna.
– Dlaczego?
– zaoponował, nie kryjąc niepokoju. – Powinienem…
– Nie grozi
mit tutaj nic złego. Jestem wdzięczna za twoje oddanie, ale nie spotka mnie nic
złego – zapewniła, w końcu przenosząc na niego wzrok. Na jej ustach
pojawił się łagodny, choć nieco tylko wymuszony uśmiech. – Wkrótce do ciebie dołączę.
Nie zamierzam przeszkadzać im w uroczystościach. Na jeden wieczór zrobiłam
dość.
Otworzył i zaraz
zamknął usta. Wciąż czuł się dziwnie, choć sam nie był pewien, skąd to się
brało. Wystąpienie w świątyni to jedno i nie chodziło tylko o to,
że koniec końców go nie posłuchała. Wychodziło na to, że ta istota jednak była w stanie
stanąć przed wielkim tłumem, niemalże się ujawnić, a potem jak gdyby nigdy
nic odejść, pozostawiając po sobie…
Co takiego?
Dorian zawahał się, wciąż niepewny, co tak naprawdę doświadczył. Wiedział, że
coś zrobiła – zmiana w atmosferze była tak wyczuwalna, że musiałby całkiem
stracić zmysły, by jej nie zauważyć. A jednak…
– Po prostu
zrobiłam to, na czym tak bardzo zależało Isabeau. Niechaj tej nocy wszyscy
zaznają chociaż trochę spokoju i oczyszczenia.
– Nie
rozumiem – przyznał, choć to nie do końca było zgodnie z prawdą. –
Zażegnałaś konflikt. Tak po prostu. Nie powiedziałaś, kim jesteś, ale pewnie i tak
to wyczuli. To… – Zawahał się na moment. – To dość oczywiste.
Selene
uśmiechnęła się smutno.
– Wielu i tak
nie uwierzy. Równie wielu szybko zapomni.
– Więc
czemu ty…
Umilkł,
podchwyciwszy jej spojrzenie. W lśniących oczach bogini było coś takiego,
co momentalnie zniechęciło go do ciągnięcia tematu.
– Zrobiłam
tyle, ile uznałam za słuszne.
Coś
ścisnęło go w gardle. Mógł to zrozumieć, oczywiście. Wiedział jak miotała
się od jakiegoś czasu, z jednej strony czując ukojenie pośród kobiet, które
uratowała, ale z drugiej… Rozbicie świata, który przejęła Ciemność, było zaledwie
ułamkiem zmian, których pragnęła. Selene pragnęła czegoś więcej, a jednak
wciąż się bała – a może po prostu zdawała sobie sprawę z tego, że naprawienie
świata wymagało czasu. Mnóstwa czasu.
Tak przynajmniej
sądził do tej pory. Cierpliwie przyjmował jej decyzję, nawet jeśli niektóre
przynosiły mu wyłącznie gorycz. Chwilami sam miał ochotę nią potrząsnąć, byleby
tylko przestała się zadręczać. Podążał za nią tak długo, że już nie potrafił inaczej,
ale mimo wszystko…
Przez
chwilę znów miał ochotę zadać pytanie, które przewijało się w ich rozmowach
tak wiele razy. „Kiedy?” – cisnęło mu się na usta i ona najpewniej
doskonale o tym wiedziała. Tej nocy poczuł, że byłaby w stanie zrobić
wszystko, czegokolwiek pragnęła. Czyż wszyscy wokół nie nazywali jej boginią?
Skoro już posunęła się na tyle daleko, by stanąć między swoimi dziećmi, by
nawiedzić ten świat…
Ale patrząc
na jej udręczoną twarz, Dorian dobrze wiedział, że po raz kolejny doczekałby
się odmowy.
– Nie
chciałbym cię zostawiać – przyznał, ostrożnie dobierając słowa.
Posłała mu
pełen wdzięczności uśmiech, kiedy tak po prostu zmienił temat. Jej oczy
zalśniły łagodnie.
– Nic mi
nie będzie – zapewniła z przekonaniem. Lekko przekrzywiła głowę, jakby
nagle dostrzegła coś w ciemnościach. – Zresztą jest ktoś, kto chciałby ze
mną porozmawiać.
– I to
powód, dla którego mnie odsyłasz? – zapytał bez przekonania.
–
Oczywiście, że nie. Chciałabym mieć pewność, że moje podopieczne będą czuły się
bezpieczne.
Nie mógł
niczego zarzucić logice jej argumentów, zwłaszcza po tym, co spotkało
Cassandrę. Uświadomił sobie, że to w istocie był pierwszy raz, kiedy
Selene zdecydowała się opuścić swój świat. Do tej pory robiła wszystko, byleby wciąż
pozostawać w pobliżu kobiet, które ocaliła. I choć Dorian nie sądził,
żeby kilka godzin nieobecności w normalnym wypadku zrobiło na kimś
wrażenie, postanowił tego nie komentować.
Oddalił
się, wcześniej posyłając bogini blady uśmiech. Nie chciał w nią wątpić.
Nigdy wcześniej sobie na to nie pozwalał, jednak w ostatnim czasie
zaczynało brakować mu cierpliwości. Zwłaszcza po tym, jak Claudia zauważyła go w lesie
i…
Czemu?
Czemu Selene mogła pojawić się na uroczystościach, ale nie mogła zrobić niczego
dla tej, która tak bardzo jej potrzebowała? Czemu wciąż powtarzała te same zapewnienia
i wymówki, powstrzymując go przed wyciągnięcia do Claudii ręki? Gdyby
tylko mógł przed nią stanąć i choć przez chwilę porozmawiać, tylko na którą
chwilę…
Ale to by zabolało
ją bardziej niż cokolwiek innego. Zbyt wiele się wydarzyło, by naprawienie tego
mogło okazać się aż takie proste.
Czym ta
dziewczyna zgrzeszyła tak bardzo, by wciąż nie zasłużyć sobie na wsparcie
Selene – i to zwłaszcza teraz, gdy tak bardzo tego potrzebowała? Co
takiego miała w sobie Claudia Prime, że sama bogini wydawała się mieć
związane ręce? Nie rozumiał, z coraz większym trudem przyjmując decyzje,
które podejmowała bogini.
Zmaterializował
się nad brzegiem jeziora. Blask dwóch księżyców powinien przynieść mu ukojenie,
ale nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – Dorian miał wrażenie,
że zwłaszcza mniejszy, przypominający rubinowe oko na niebie satelita, spogląda
na niego oskarżycielsko. „Jak możesz wątpić?” – wydawał się pytać, Dorian zaś
nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Nie sądził, żeby jakiekolwiek słowa
zabrzmiały właściwie w tej sytuacji.
Z powątpiewaniem
spojrzał na łagodną wodę. Na pierwszy rzut oka nic sugerowało, że nie tak dawno
temu Cassandra walczyła o życie, pochłaniana przez głębiny jeziora.
Mężczyzna w zamyśleniu przykucnął, wyciągając dłoń, by delikatnie musnąć
palcami gładką powierzchnię. Wyraźnie poczuł obecność mocy – Niebiańskiego Ognia,
który tak dobrze znał. Przyjemne mrowienie rozeszło się po całym jego ciele,
sięgając skrzydeł.
Dorian
westchnął. Był przy Selene, odkąd łaskawa śmierć raczyła ukrócić jego ludzkie
życie. I choć nie rozumiał, dlaczego bogini wyróżniła go skrzydłami,
czyniąc jednym ze swoich najwierniejszych, wciąż był jej za to wdzięczny. Od zawsze
stał u jej boku, wspierając i pocieszając, bez pytania i negowania
decyzji, które podejmowała. Wcześniej wiara w nią była prosta, nawet jeśli
wymagała sporo cierpliwości i biernego obserwowania tego, co działo się dookoła.
Ale teraz
byli tutaj. Prawdziwsi niż kiedykolwiek, swobodnie przemieszczający między
światami. Coś się zmieniło, a jednak w przypadku Claudii wciąż czuł
się tak, jakby tkwił w miejscu. Mógł tylko załamywać ręce i wierzyć,
że Oliver…
Zacisnął
usta.
Tak, musiał
zobaczyć się z Oliverem. Tylko na chwilę, ale jednak.
– O, tu jesteś.
Dziwna godzina na spacer – usłyszał i z wrażenia omal nie wpadł do
wody. Natychmiast poderwał się na równe nogi. – Oj, oj… – wyrwało się Anabelle.
Stała tuż
za nim, spoglądając na niego z zaciekawieniem. Obie dłonie schowała za
plecami. Z ujmującym uśmiechem i kiwając się na pietach, tym bardziej
przypominała mu małą dziewczynkę, w której ciele utknęła.
Dorian
odetchnął. Wysilił się na uśmiech i przyszło mu to zaskakująco naturalnie.
– Nie zachodź
mnie tak. Prawie zawału dostałem – rzucił urażonym tonem.
Ana zachichotała.
– A to
ci strażnik… – zadrwiła, nie przestając się uśmiechać. – Następnym razem po
prostu cię popchnę.
Parsknął,
nie mogąc się powstrzymać. W następnej sekundzie rozłożył skrzydła i bezceremonialnie
skoczył ku dziewczynie.
Kiedy ogrody bogini wypełniły piski i śmiechy, wszelakie troski choć na moment zeszły na dalszy plan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz