27 stycznia 2021

Sześćdziesiąt osiem

    

Claire

Ogrody Niebiańskiej Rezydencji wyglądały jak z bajki. Ktoś postarał się i porozwieszał całe tony kolorowych, rzucających łagodne światło lampek. To i zapach kwiatów miało w sobie coś kojącego, zwłaszcza w połączeniu w panującym dookoła nastrojem.

Alessia promieniała, zresztą nie jako jedyna. Wydawała się jeszcze radośniejsza niż podczas otwarcia klubu, choć wtedy tak naprawdę Claire nie miała okazji poświęcić jej więcej czasu. Tego wieczoru jednak to Ali była gwiazdą – i to mimo przebiegu uroczystości w świątyni.

Wciąż nie miała pewności, co sądzić o pojawieniu się bogini. Nie widziała jej od… tamtego dnia, chwilami zastanawiając się, czy wydarzenia z miedzy tu a teraz były prawdziwe. Cóż, tak przynajmniej było wcześniej, bo w chwili, w której Selene ot tak stanęła przed nią, wszelakie wątpliwości zniknęły. Przez chwilę znów miała w pamięci rytmiczny głos Claudii, uczucie słabości i moment, w którym ocknęła się nad jeziorem. To i własny krzyk, kiedy wypowiedziała na głos imię, które kryło się za sigilami: Jillian.

To wszystko przypominało sen. Bardzo realny, ale…

Tej nocy nie chciała o tym myśleć. Niemalże z ulgą przyjęła fakt, że wesele pozostawiało dużo więcej swobody niż otwarcie nocnego klubu. Dzięki temu bez większych przeszkód mogła przy pierwszej okazji wymknąć się do ogrodów, z dwojga złego woląc spoglądać na kolorowe lampki i różnorodne kwiaty. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy uświadomiła sobie, że odkąd zabrakło Allegry, rośliny nie trzymały się aż tak dobrze. Nie była pewna, czy chciała wiedzieć jak sprawy miały się w pobliżu odziedziczonego przez Isabeau domu.

Słyszała muzykę, ale ta rozbrzmiewała gdzieś w oddali, przez co Claire nie miała pewności, czy to po raz kolejny Gabriel urozmaicał uroczystość. Bez pośpiechu ruszyła przed siebie, ostrożnie stawiając kolejne kroki na żwirowej ścieżce. Tym razem za nic nie zmusiła się do ubrania wysokich obcasów, ale wciąż musiała mierzyć się z sukienką – zbyt długa jak na jej gust, przez co dziewczyna wciąż miała wrażenie, że wystarczy chwila nieuwagi, żeby się o nią potknęła.

Początkowo chciała ubrać się tak samo jak na otwarcie, ale Alice i Marissa okazały się zaskakująco zgodne w tej kwestii – i to bynajmniej nie dlatego, że miały wcześniej okazję się porozumieć. Ostatecznie nie miała większego wyboru, jak poszukać czegoś innego, zabierając się do tego tak późno, że koniec końców przyjęła pierwszą zasugerowaną przez ciotkę Nessie propozycję. Nie mogła zaprzeczyć, że sukienka była ładna – elegancka, czarna i… zdecydowanie za długa – ale Claire i tak czułą się przez nią nieswojo.

Właśnie dlatego wolała spędzać czas gdzieś daleko, gdzie nikt nie próbowałby zachęcać jej do tańca. Gdyby się uparła, mogłaby znów dotrzymać towarzystwa Cameronowi, ale nie miała na to uwagi. Myślami wciąż była przy Selene i… Cóż, Claudii, zwłaszcza że nie odważyła się zajrzeć do wampirzycy po tym, w jaki sposób ta odprawiła ją z lasu. Przez ślub i planowany od dawna wyjazd do Miasta Nocy i tak nie miała na to czasu, ale czuła się z tym co najmniej źle.

Zawahała się. Musnęła niewielką torebkę, którą zabrała tylko po to, by mieć pod ręką telefon. Gdyby spróbowała napisać do Olivera…

– Jak to jest, że zawsze znajduję cię z daleka od jakiegokolwiek towarzystwa?

Z wrażenia omal nie upuściła telefonu. Wyprostowała się niczym struna, świadoma wyłącznie dreszczu, który nagle przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Miała wrażenie, że atmosfera nagle się zmieniła – w zaledwie ułamka sekundy, jakby temperatura wokół nagle spadła, a powietrze zgęstniało i…

Odwróciła się powoli, wciąż niedowierzając.

Tuż za nią  jak gdyby nigdy nic stał Razjel.

– Co ty tu…? – wykrztusiła, ale nawet nie była w stanie dokończyć.

O nim też starała się nie myśleć. Odkąd zwierzyła się Marissie z tamtego wieczoru w kawiarni, a ta zinterpretowała to w tak jednoznaczny sposób…

– Od dawna chciałem odwiedzić Miasto Nocy, a że w końcu nadarzyła się po temu okazja… – Demon uśmiechnął się czarująco. Wzruszył ramionami, jakby w kolejnym zbiegu okoliczności nie było niczego zaskakującego. – Pogratuluj kuzynce, Claire.

– Sam możesz to zrobić – zauważyła przytomnie.

Kąciki ust Razjela drgnęły. Kiedy ruszył w jej stronę, jak gdyby nigdy nic skracając dzielący ich dystans, przekonała się, że znów wyglądał w nieznośnie normalny sposób. Schował skrzydła, choć w Niebiańskiej Rezydencji swobodnie mógł pozwolić sobie na to, żeby się nimi afiszować. Dłonie splótł gdzieś za plecami, jakby chcąc podkreślić, że nie miał złych zamiarów.

 – To prawda – przyznał – ale nie jestem pewien, czy byłaby zadowolona z mojej obecności. Nie miałem wcześniej okazji zamienić z nią słowa.

Więc czemu przyszedłeś?, pomyślała, ale nie zdecydowała się zadać tego pytania. Nie musiała. Pod tym względem intencje Razjela pozostawały aż nazbyt jasne.

Tyle że to wciąż nie miało sensu. Jego obecność, zainteresowanie… To, że mógłby wybrać się na wycieczkę między kontynentami tylko po to, żeby mogli się spotkać.

– Alessia… Wydaje mi się, że nie miałaby nic przeciwko. Zwłaszcza że kiedyś pomogłeś Joce – mruknęła w zamian, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

– Hm… To chyba dobrze. Nie chciałbym aż tak nachalnie się wpraszać.

Z jakiegoś powodu natychmiast zorientowała się, że to kłamstwo – wypowiedziane wyjątkowo uprzejmym tonem, ale jednak. Jakoś nie wątpiła, że Razjel nie po to fatygował się aż tutaj, by przed wejściem powstrzymało go coś tak banalnego jak brak wstępu na uroczystości.

– Nie widziałam cię w świątyni.

– Czy to zarzut? – rzucił z rozbawieniem. – Wolałem aż tak nie ryzykować. Aczkolwiek śmiem twierdzić, że sporo mnie ominęło.

Mimo obaw zdecydowała się spojrzeć mu w oczy. Poraził ją błękit jego tęczówek – tak czysty jak niebo, choć wciąż nie miała pewności, co to oznaczało. Początkowo ta cecha u demonów nie miała sensu, ale myśląc o tym przez perspektywę istnienia Selene…

– Bogini pojawiła się na uroczystościach. Zgaduję, że wiesz o jej powrocie, więc…

– Trudno, żeby taka informacja do mnie nie dotarła – odparł lakonicznie, nagle poważniejąc. – Moje rodzeństwo lubi szeptać. To i owo, ale jestem na bieżąco.

Nie potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę o tym myślał. Wyczuła za to, że temat nie był mu na rękę – i to najdelikatniej rzecz ujmując. I choć pozornie to o niczym nie świadczyło, coś w jego tonie sprawiło, że poczuła się nieswojo.

– Ach… Ach, tak.

– Wracając do tematu… Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – zauważył, kolejny raz wprawiając Claire w konsternację.

– Które?

Uśmiechnął się. Oczami wyobraźni widziała jak wywraca oczami.

– O wybór miejsca. Wszyscy bawią się z drugiej strony – wyjaśnił, po czym jak gdyby nigdy nic rozejrzał się po ogrodzie. – Chociaż chyba rozumiem, zwłaszcza po naszej… ostatniej rozmowie.

Serce zabiło jej szybciej na samo wspomnienie tego, co stało się w kawiarni. Wciąż czuła się dziwnie, wracając pamięcią do tamtego momentu. Jego spojrzenie, czytanie wierszy i to, że czuła się dobrze… naprawdę dobrze…

– To nie tak – odparła wymijająco. Zawahała się, coraz bardziej nieswojo czując z tym, że tkwili w miejscu. Razjel musiał to zauważyć, bo jak gdyby nigdy nic ruszył w głąb ogrodu, skinieniem zachęcając ją do tego samego. – Ale o tym już rozmawialiśmy. Wiesz, co ja myślę o uroczystościach.

– I tańcu – dopowiedział, a jej prawie udało się uśmiechnąć.

– Tak. Zwłaszcza tańcu.

Parsknął śmiechem. „Kiedyś postawię na swoim” – wydawał się komunikować, ale (dzięki bogini!) przynajmniej na razie nie wracał do tematu.

– Chyba zaczyna mi się to podobać. Dużo łatwiej rozmawiać tu niż w rozgadanym tłumie – stwierdził pogodnym tonem. – Jak wtedy. Nie narzekałaś na brak towarzystwa.

– Wciąż nie rozumem, dlaczego takie miejsce stało opustoszałe – mruknęła, potrząsając  głową. – Było… Jest – poprawiła się pośpiesznie – wyjątkowe. Przynajmniej dla mnie.

– Więc mogę cię tam zabrać jeszcze raz, kiedy już wrócimy do Seattle. Co o tym sądzisz?

Randka, pomyślała, przez moment niemalże słysząc podekscytowany głos Marissy. Wrażenie było takie, jakby Issie stała tuż obok, podskakując i aż rwąc się do tego, żeby chwycić przyjaciółkę za ramiona i porządnie potrząsnąć. Z jakiegoś powodu to jedno słowo nie dawało jej spokoju, w równym stopniu oszałamiając i przerażając. To nie był pierwszy raz, kiedy czuła się jak dziecko we mgle, a kiedy pomyślała o tym, jak szybko to wszystko się działo…

Ale Razjel nie próbował naciskać. Czuła, że się starał, choć zarazem jego bezpośredniość przyprawiała ją o palpitacje serca. Nie była pewna, czy kiedykolwiek spotkała kogoś, kto z taką otwartością dawałby do zrozumienia, czego chciał. Po części czuła się tak, jakby miała przed sobą otwartą księgę, a jednak… z jakiegoś powodu nie potrafiła jej odczytać.

Gdyby to było takie proste…

Bezwiednie przycisnęła obie dłonie do piersi, niepewna, co z nimi zrobić. Zacisnęła palce tylko po to, by po chwili rozprostować palce. Trwali w ciszy, ona z przesadną wręcz uwagą wpatrzona w przestrzeń przed sobą. Spoglądała na ścieżkę, ale w gruncie rzeczy wcale jej nie widziała, myślami będąc gdzieś daleko. Wiedziała jedynie, że Razjel wciąż ją obserwował, wręcz przeszywając spojrzeniem lśniących, błękitnych oczu.

Ona i mężczyźni. To samo w sobie brzmiało jak marny żart, bynajmniej nie dlatego, że mogłaby się zakochać – albo że to mogłoby zadziałać w drugą stronę. Przerażało ją coś zupełnie innego, sprawiając, że zapragnęła odwrócić się na pięcie i uciec, zanim wydarzyłoby się…

Och, co takiego?

Samej sobie nie potrafiła odpowiedzieć.

Coś ścisnęło ją w gardle. Od dawna nie myślała o Secie, bo tak było prościej, zwłaszcza gdy spotkała się z Claudią. W pamięci wciąż miała tę krótką rozmowę z Selene – słowa o wybaczaniu i pocieszenie, które otrzymała. I choć do tej pory to wystarczyło, tamtej nocy pierwszy raz od dawna poczuła, że w oczach stają jej łzy.

– Claire? – doszedł ją zatroskany głos.

Potknęła się, ale nie straciła równowagi. W końcu przystanęła, po czym – pośpiesznie mrugając – jednak zdecydowała się spojrzeć na swojego towarzysza.

– P-przepraszam – zreflektowała się. – Zamyśliłam się. Ja…

– Powiedziałem coś, czego nie powinienem? – zapytał z wahaniem Razjel. Wciąż uważnie ją obserwował. – Hej…

Wzdrygnęła się, kiedy znalazł się obok. Rozszerzonymi oczyma spojrzała na jego wyciągnięte ramiona, przez chwilę gotowa przysiąc, że zamierzał ją objąć. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy o tym pomyślała – jego dotyku, bliskości skrzydeł i tym dziwnym uczuciu, które towarzyszyło muśnięciom czarnych piór. Wciąż aż za dobrze pamiętała własne przerażenie, kiedy w siedzibie łowców zrozumiała, że szukając ucieczki, wpadła wprost ramiona demona.

Tyle że Razjel nie zamierzał jej dotykać. Pojęła to z opóźnieniem, gdy najbardziej naturalnym ruchem, jaki tylko mogła sobie wyobrazić, zarzucił jej na ramiona marynarkę.

– Chcesz wejść do środka? Wyglądasz na przemarzniętą – stwierdził, kolejny raz wytrącając ją z równowagi.

Tak po prostu. Nie zapytał o łzy, nie skomentował ich nawet słowem. Jakimś cudem wydawał się wiedzieć, że tego nie chciała. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, ostatecznie ograniczając się do pełnego wdzięczności skinięcia. Milczenie wydawało się odpowiednie, a ją kolejny raz poraziło to, jak czuła się w towarzystwie tego mężczyzny. Prawie jak wtedy, gdy asystował jej przy wymianie korków, jakimś cudem doprowadzając do tego, że pracowali w idealnej wręcz harmonii.

To było dziwne. W perspektywie znalezienia porozumienia akurat u boku demona zdecydowanie nie brzmiała normalnie, ale… tak właśnie się stało. Przez ułamek sekundy Claire poczuła się tak, jakby znalazła coś, czego szukała bardzo długo.

Kogoś…

– Tak – wyszeptała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Wracajmy do środka.

 

Sypialnia niewiele zmieniła się od dnia, w którym nocowała w niej po raz ostatni. Starannie zamknęła za sobą drzwi, po czym osunęła się do pozycji siedzącej, wciąż dziwnie roztrzęsiona. Wciąż słyszała muzykę i dochodzące z ogrodów głosy, ale te wydawały się odległe i mało znaczące. Kiedy się na nich nie koncentrowała, z łatwością mogła udawać, że dookoła panowała wyłącznie cisza.

Razjel zostawił ją samą, ledwo dotarli do wejścia. Jakby tego było mało, zaprowadził ją do tylnych drzwi, dobrze przewidując, że nie miała ochoty przechodzić przez miejsce, gdzie zebrali się wszyscy goście. Nawet nie zorientowała się, kiedy zostawił ją samą, znikając równie szybko, co wcześniej się pojawił. Zanim się obejrzała, stała sama w przedsionku, spoglądając w iluzję fałszywego nieba. To był jeden z tych razów, kiedy to wydawało się idealnym odzwierciedleniem tego, co działo się na zewnątrz – atramentowo czarne i usłane gwiazdami.

Podświadomie zdecydowała się wybrać pokój, który sporadycznie zajmowała, gdy zdarzało jej się nocować w Niebiańskiej Rezydencji. Miała wrażenie, że Isabeau zdążyła przewidzieć taką możliwość, bo sypialnia okazała się zdecydowanie zbyt czysta, by Claire uwierzyła, że wcześniej nikt do niej nie zaglądał. Nie żeby warstwa kurzu w ogóle miała zniechęcić ją przed zasiąściem na podłodze. W ciszy podciągnęła kolana pod brodę, po czym z westchnieniem odchyliła głowę.

Wciąż towarzyszył jej zapach Razjela i wtedy pojęła, że wciąż miała jego marynarkę. Przez chwilę miała ochotę ją strząsnąć, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Prawda była taka, że w tym nagłym geście zdołała doszukać się czegoś kojącego.

Cieszyła się, że tutaj był.

– Nie zobaczysz się ze mną, prawda? – rzuciła w ciemność.

Nie spodziewała się odpowiedzi. Gonitwa za snem już dawno straciła sens, tak jak i naiwna nadzieja na to, że odbicie nagle udzieli jej wszystkich niezbędnych wyjaśnień. Claire samej sobie nie potrafiła wyjaśnić, czego się spodziewała albo w ogóle próbowała oczekiwać.

Albo potrzebowała rozmowy. Tak bardzo potrzebowała kogoś, kto…

Coś spłynęło po jej twarzy. Zamrugała, z zaskoczeniem unosząc drżącą dłoń do twarzy. Z powątpiewaniem spojrzała na swoje place, próbując zrozumieć, dlaczego były wilgotne. Jak doszło do tego, że dotarła do tego miejsca – że siedziała na podłodze, bezgłośnie szlochając? Ucisk w piersi nie zniknął, towarzysząc jej od chwili, w której myślami uciekła do Setha. Myśl, którą przez tyle czasu próbowała od siebie odsunąć, wróciła, dręcząc ją w sposób, o którym sądziła, że już dawno miała za sobą.

Czemu…?

Może to była ta noc – to oraz rozgrywające się na zewnątrz wesele. Życzyła Arielowi i Alessi jak najlepiej, ale myśl o szczęśliwej parze mogła boleć, zwłaszcza że w grę również wchodził ktoś, kto okazyjnie przemieniał się w wilka. Nie rozumiała tego, w głowie wciąż mając to, że nigdy wcześniej nie myślała takimi kategoriami, ale…

A może chodziło o tego mężczyznę.

Jej dłonie odnalazły drogę do dekoltu sukienki. Delikatnie naciągnęła materiał, nieznacznie odsłaniając zgrubienie na piersi. Skrzywiła się na widok blizny, choć wcześniej widziała ją tak wiele razy, że już dawno powinna przywyknąć do jej obecności. To też już miała dawno za sobą, choć czasami wciąż czuła wyłącznie żal na wspomnienie własnej głupoty. Gdyby była rozsądniejsza, nie przyszłoby jej do głowy, żeby zaufać Deanowie.

Nie żeby to miało znaczenie. Wampir od dawna był martwy.

Tak jak i Seth.

Co było z nią nie tak, skoro wszyscy faceci, którzy obdarzyli ją jakimkolwiek uczuciem, kończyli w taki sposób…?

W tamtej chwili pożałowała, że nie mogła zabrać ze sobą Star. Zostawiła psa pod opieką Leany, gdy tylko stało się jasne, że ta nie miała im towarzyszyć. Beatrycze nie chciała zabierać siostry w miejsce, które mogło okazać się dla niej niebezpieczne, zresztą sama zainteresowana najwyraźniej nie paliła się do tego, żeby poznawać świat, który wypełniały istoty nieśmiertelne. Claire mogła to zrozumieć, aż za dobrze pamiętając, jak wiele razy marzyła o normalności. Dla kogoś, kto cudem wrócił do życia po całych wiekach, przystosowanie się do nowej sytuacji musiało być jeszcze trudniejsze.

Tak czy inaczej, Star została z Leaną – i z Sage’em, którego Trycze przypilnowała o opiekę nad siostrą. W przeciwieństwie do Razjela, wampir wydawał się mieć dość oporów, by nie chcieć wpraszać się na rodzinne uroczystości, nawet jeśli Alessia i Ariel nie mieli nic przeciwko.

Westchnęła. Niecierpliwym ruchem otarła policzki, ale prawie natychmiast poczuła na nich świeże łzy. A potem jeszcze więcej i więcej, choć robiła wszystko, byleby nad nimi zapanować. Kiedy właściwie…?

– Claire?

Wyprostowała się niczym struna. Głos dochodził zza drzwi, ale słyszała go wyraźnie, momentalne orientując się, kto znajdował się po drugiej stronie.

– J… już – wykrztusiła i skrzywiła się, słysząc drżenie we własnym głosie. To, że płakała, było aż nazbyt oczywiste.

– Wszystko gra? Mogę…?

Lucas tak naprawdę nie czekał na odpowiedź. Zdążyła odsunąć się na ułamek sekundy przed tym jak uchylił drzwi, w pośpiechu wślizgując się do środka. Podchwyciła spojrzenie jego rubinowych tęczówek – skupionych i tak bardzo zmartwionych. Czekała na pytania, które przecież musiały paść, ale on po prostu milczał, po chwili bez pośpiechu decydując się zamknąć drzwi.

Oboje wciąż trwali w ciszy, kiedy jak gdyby nigdy nic zajął miejsce u jej boku. Claire prawie się uśmiechnęła, gdy znikąd wyciągnął chusteczkę, zamaszystym gestem wyciągając ją ku niej.

– Nie wierzę, że wciąż to robisz – wymamrotała, ocierając oczy. – Ja… Nic mi nie jest. Chodzi o to, że…

– Nie mów, jeśli nie chcesz. Będę udawać, że po prostu masz te dni – zaproponował, wbijając wzrok w przestrzeń.

– Wygodna wymówka.

– Proszę bardzo. Dziewczyny używają jej cały czas. – Wzruszył ramionami. – Wyczułem, że wróciłaś do pokoju. Pomyślałem, że możesz potrzebować towarzystwa, więc…

Urwał, ale to nie miało znaczenia. W którymś momencie i tak przestała go słuchać, instynktownie przysuwając się bliżej, by móc oprzeć głowę na jego ramieniu. Na moment zesztywniał, ale nie zaprotestował, po chwili decydując się przygarnąć ją do siebie.

Siedzenie razem było proste, prawie jak wtedy, gdy zabrał ją ze sobą do szklarni. Z perspektywy czasu wszystko to, co wydarzyło się we Florencji, wydawało się tak bardzo odległe…

– Pomyślałam o czymś przykrym. Zły moment, skoro wszyscy się bawią – mruknęła, w gruncie rzeczy wcale nie próbując go okłamać.

– Kobiety płaczą na weselach. To też normalne.

Parsknęła, nie mogąc się powstrzymać.

– Kolejna wygodna wymówka.

Przez chwilę czekała na kolejną uwagę, ale odpowiedziało jej milczenie. Słyszała wyłącznie swój przyśpieszony oddech, choć i ten z wolna zaczął się uspokajać. Przymknęła oczy, świadoma wyłącznie powoli napływającej ulgi. Spokój przyszedł nagle, jakby bliskość Lucasa miała w sobie coś magicznego.

Magia… Taa…

– Dobrze cię tutaj widzieć – wymamrotała, nie otwierając oczu. – W końcu w Mieście Nocy, co?

– Mhm… Było do przewidzenia, że Rosalee kiedyś będzie miała nas dość – przyznał, a po jego tonie poznała, że się uśmiechał. – Na pewno będziesz chciała zobaczyć się z resztą. Moje słodziaki niańczą siebie nawzajem.

– Issie już mnie poinformowała, że przyjedzie.

– Domyślam się. To o tym tak zawzięcie plotkujecie przez kamerkę? – rzucił zaczepnym tonem. – Chyba dobrze wrócić do domu…

– Nie miałam okazji cię przeprosić.

Drgnął. Kiedy odważyła się na niego spojrzeć, przekonała się, że wyglądał na co najmniej zaskoczonego.

– Za co? – obruszył się. Nawet nie dał jej okazji do tego, żeby się wytłumaczyła. – Nie chcę żadnych przeprosin. Ważne, że nikomu nic się nie stało, tak?

Z wolna skinęła głową. Mogła przewidzieć, że tak to się skończy, ale nie czuła się z tym źle. Raz jeszcze otarła oczy, po czym zwinęła chusteczkę, zamykając ją w pięści. Twarz wtuliła w ramię obejmującego ją wampira, już z przyzwyczajenia szukając sobie wygodnej pozycji.

Och, to było proste. I znajome. I…

– Claire?

– Hm?

Zawahał się. Ostatecznie westchnął i jak gdyby nigdy nic pogładził ją po włosach. Przez moment poczuła się niemalże jak małe dziecko, ale to na swój sposób było przyjemne. Zresztą właśnie dlatego zawsze tak dobrze czuła się przy Lucasie.

– Nic takiego. Absolutnie nic takiego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa