Ogrody Niebiańskiej Rezydencji
wyglądały jak z bajki. Ktoś postarał się i porozwieszał całe tony
kolorowych, rzucających łagodne światło lampek. To i zapach kwiatów miało
w sobie coś kojącego, zwłaszcza w połączeniu w panującym dookoła
nastrojem.
Alessia
promieniała, zresztą nie jako jedyna. Wydawała się jeszcze radośniejsza niż
podczas otwarcia klubu, choć wtedy tak naprawdę Claire nie miała okazji
poświęcić jej więcej czasu. Tego wieczoru jednak to Ali była gwiazdą – i to
mimo przebiegu uroczystości w świątyni.
Wciąż nie
miała pewności, co sądzić o pojawieniu się bogini. Nie widziała jej od…
tamtego dnia, chwilami zastanawiając się, czy wydarzenia z miedzy tu
a teraz były prawdziwe. Cóż, tak przynajmniej było wcześniej, bo w chwili,
w której Selene ot tak stanęła przed nią, wszelakie wątpliwości zniknęły.
Przez chwilę znów miała w pamięci rytmiczny głos Claudii, uczucie słabości
i moment, w którym ocknęła się nad jeziorem. To i własny krzyk,
kiedy wypowiedziała na głos imię, które kryło się za sigilami: Jillian.
To wszystko
przypominało sen. Bardzo realny, ale…
Tej nocy
nie chciała o tym myśleć. Niemalże z ulgą przyjęła fakt, że wesele
pozostawiało dużo więcej swobody niż otwarcie nocnego klubu. Dzięki temu bez
większych przeszkód mogła przy pierwszej okazji wymknąć się do ogrodów, z dwojga
złego woląc spoglądać na kolorowe lampki i różnorodne kwiaty. Coś ścisnęło
ją w gardle, kiedy uświadomiła sobie, że odkąd zabrakło Allegry, rośliny
nie trzymały się aż tak dobrze. Nie była pewna, czy chciała wiedzieć jak sprawy
miały się w pobliżu odziedziczonego przez Isabeau domu.
Słyszała
muzykę, ale ta rozbrzmiewała gdzieś w oddali, przez co Claire nie miała
pewności, czy to po raz kolejny Gabriel urozmaicał uroczystość. Bez pośpiechu
ruszyła przed siebie, ostrożnie stawiając kolejne kroki na żwirowej ścieżce.
Tym razem za nic nie zmusiła się do ubrania wysokich obcasów, ale wciąż musiała
mierzyć się z sukienką – zbyt długa jak na jej gust, przez co dziewczyna
wciąż miała wrażenie, że wystarczy chwila nieuwagi, żeby się o nią
potknęła.
Początkowo
chciała ubrać się tak samo jak na otwarcie, ale Alice i Marissa okazały
się zaskakująco zgodne w tej kwestii – i to bynajmniej nie dlatego,
że miały wcześniej okazję się porozumieć. Ostatecznie nie miała większego
wyboru, jak poszukać czegoś innego, zabierając się do tego tak późno, że koniec
końców przyjęła pierwszą zasugerowaną przez ciotkę Nessie propozycję. Nie mogła
zaprzeczyć, że sukienka była ładna – elegancka, czarna i… zdecydowanie za długa
– ale Claire i tak czułą się przez nią nieswojo.
Właśnie
dlatego wolała spędzać czas gdzieś daleko, gdzie nikt nie próbowałby zachęcać
jej do tańca. Gdyby się uparła, mogłaby znów dotrzymać towarzystwa Cameronowi,
ale nie miała na to uwagi. Myślami wciąż była przy Selene i… Cóż, Claudii,
zwłaszcza że nie odważyła się zajrzeć do wampirzycy po tym, w jaki sposób
ta odprawiła ją z lasu. Przez ślub i planowany od dawna wyjazd do
Miasta Nocy i tak nie miała na to czasu, ale czuła się z tym co
najmniej źle.
Zawahała
się. Musnęła niewielką torebkę, którą zabrała tylko po to, by mieć pod ręką
telefon. Gdyby spróbowała napisać do Olivera…
– Jak to
jest, że zawsze znajduję cię z daleka od jakiegokolwiek towarzystwa?
Z wrażenia
omal nie upuściła telefonu. Wyprostowała się niczym struna, świadoma wyłącznie
dreszczu, który nagle przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Miała wrażenie, że
atmosfera nagle się zmieniła – w zaledwie ułamka sekundy, jakby
temperatura wokół nagle spadła, a powietrze zgęstniało i…
Odwróciła
się powoli, wciąż niedowierzając.
Tuż za
nią jak gdyby nigdy nic stał Razjel.
– Co ty
tu…? – wykrztusiła, ale nawet nie była w stanie dokończyć.
O nim też
starała się nie myśleć. Odkąd zwierzyła się Marissie z tamtego wieczoru
w kawiarni, a ta zinterpretowała to w tak jednoznaczny sposób…
– Od dawna
chciałem odwiedzić Miasto Nocy, a że w końcu nadarzyła się po temu
okazja… – Demon uśmiechnął się czarująco. Wzruszył ramionami, jakby w kolejnym
zbiegu okoliczności nie było niczego zaskakującego. – Pogratuluj kuzynce, Claire.
– Sam
możesz to zrobić – zauważyła przytomnie.
Kąciki ust
Razjela drgnęły. Kiedy ruszył w jej stronę, jak gdyby nigdy nic skracając
dzielący ich dystans, przekonała się, że znów wyglądał w nieznośnie
normalny sposób. Schował skrzydła, choć w Niebiańskiej Rezydencji
swobodnie mógł pozwolić sobie na to, żeby się nimi afiszować. Dłonie splótł
gdzieś za plecami, jakby chcąc podkreślić, że nie miał złych zamiarów.
– To prawda – przyznał – ale nie jestem
pewien, czy byłaby zadowolona z mojej obecności. Nie miałem wcześniej
okazji zamienić z nią słowa.
Więc
czemu przyszedłeś?, pomyślała, ale nie zdecydowała się zadać tego pytania.
Nie musiała. Pod tym względem intencje Razjela pozostawały aż nazbyt jasne.
Tyle że to
wciąż nie miało sensu. Jego obecność, zainteresowanie… To, że mógłby wybrać się
na wycieczkę między kontynentami tylko po to, żeby mogli się spotkać.
– Alessia…
Wydaje mi się, że nie miałaby nic przeciwko. Zwłaszcza że kiedyś pomogłeś Joce
– mruknęła w zamian, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– Hm… To
chyba dobrze. Nie chciałbym aż tak nachalnie się wpraszać.
Z jakiegoś
powodu natychmiast zorientowała się, że to kłamstwo – wypowiedziane wyjątkowo
uprzejmym tonem, ale jednak. Jakoś nie wątpiła, że Razjel nie po to fatygował
się aż tutaj, by przed wejściem powstrzymało go coś tak banalnego jak brak
wstępu na uroczystości.
– Nie
widziałam cię w świątyni.
– Czy to
zarzut? – rzucił z rozbawieniem. – Wolałem aż tak nie ryzykować.
Aczkolwiek śmiem twierdzić, że sporo mnie ominęło.
Mimo obaw
zdecydowała się spojrzeć mu w oczy. Poraził ją błękit jego tęczówek – tak
czysty jak niebo, choć wciąż nie miała pewności, co to oznaczało. Początkowo ta
cecha u demonów nie miała sensu, ale myśląc o tym przez perspektywę
istnienia Selene…
– Bogini
pojawiła się na uroczystościach. Zgaduję, że wiesz o jej powrocie, więc…
– Trudno,
żeby taka informacja do mnie nie dotarła – odparł lakonicznie, nagle
poważniejąc. – Moje rodzeństwo lubi szeptać. To i owo, ale jestem na
bieżąco.
Nie
potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę o tym myślał. Wyczuła za to, że
temat nie był mu na rękę – i to najdelikatniej rzecz ujmując. I choć
pozornie to o niczym nie świadczyło, coś w jego tonie sprawiło, że
poczuła się nieswojo.
– Ach… Ach,
tak.
– Wracając
do tematu… Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – zauważył, kolejny raz
wprawiając Claire w konsternację.
– Które?
Uśmiechnął
się. Oczami wyobraźni widziała jak wywraca oczami.
– O wybór
miejsca. Wszyscy bawią się z drugiej strony – wyjaśnił, po czym jak gdyby
nigdy nic rozejrzał się po ogrodzie. – Chociaż chyba rozumiem, zwłaszcza po
naszej… ostatniej rozmowie.
Serce
zabiło jej szybciej na samo wspomnienie tego, co stało się w kawiarni.
Wciąż czuła się dziwnie, wracając pamięcią do tamtego momentu. Jego spojrzenie,
czytanie wierszy i to, że czuła się dobrze… naprawdę dobrze…
– To nie
tak – odparła wymijająco. Zawahała się, coraz bardziej nieswojo czując z tym,
że tkwili w miejscu. Razjel musiał to zauważyć, bo jak gdyby nigdy nic
ruszył w głąb ogrodu, skinieniem zachęcając ją do tego samego. – Ale o tym
już rozmawialiśmy. Wiesz, co ja myślę o uroczystościach.
– I tańcu
– dopowiedział, a jej prawie udało się uśmiechnąć.
– Tak.
Zwłaszcza tańcu.
Parsknął
śmiechem. „Kiedyś postawię na swoim” – wydawał się komunikować, ale (dzięki
bogini!) przynajmniej na razie nie wracał do tematu.
– Chyba
zaczyna mi się to podobać. Dużo łatwiej rozmawiać tu niż w rozgadanym
tłumie – stwierdził pogodnym tonem. – Jak wtedy. Nie narzekałaś na brak
towarzystwa.
– Wciąż nie
rozumem, dlaczego takie miejsce stało opustoszałe – mruknęła, potrząsając głową. – Było… Jest – poprawiła się
pośpiesznie – wyjątkowe. Przynajmniej dla mnie.
– Więc mogę
cię tam zabrać jeszcze raz, kiedy już wrócimy do Seattle. Co o tym
sądzisz?
Randka,
pomyślała, przez moment niemalże słysząc podekscytowany głos Marissy. Wrażenie
było takie, jakby Issie stała tuż obok, podskakując i aż rwąc się do tego,
żeby chwycić przyjaciółkę za ramiona i porządnie potrząsnąć. Z jakiegoś
powodu to jedno słowo nie dawało jej spokoju, w równym stopniu
oszałamiając i przerażając. To nie był pierwszy raz, kiedy czuła się jak
dziecko we mgle, a kiedy pomyślała o tym, jak szybko to wszystko się
działo…
Ale Razjel
nie próbował naciskać. Czuła, że się starał, choć zarazem jego bezpośredniość
przyprawiała ją o palpitacje serca. Nie była pewna, czy kiedykolwiek
spotkała kogoś, kto z taką otwartością dawałby do zrozumienia, czego
chciał. Po części czuła się tak, jakby miała przed sobą otwartą księgę, a jednak…
z jakiegoś powodu nie potrafiła jej odczytać.
Gdyby to
było takie proste…
Bezwiednie
przycisnęła obie dłonie do piersi, niepewna, co z nimi zrobić. Zacisnęła
palce tylko po to, by po chwili rozprostować palce. Trwali w ciszy, ona z przesadną
wręcz uwagą wpatrzona w przestrzeń przed sobą. Spoglądała na ścieżkę, ale w gruncie
rzeczy wcale jej nie widziała, myślami będąc gdzieś daleko. Wiedziała jedynie,
że Razjel wciąż ją obserwował, wręcz przeszywając spojrzeniem lśniących,
błękitnych oczu.
Ona i mężczyźni.
To samo w sobie brzmiało jak marny żart, bynajmniej nie dlatego, że mogłaby
się zakochać – albo że to mogłoby zadziałać w drugą stronę. Przerażało ją
coś zupełnie innego, sprawiając, że zapragnęła odwrócić się na pięcie i uciec,
zanim wydarzyłoby się…
Och, co
takiego?
Samej sobie
nie potrafiła odpowiedzieć.
Coś
ścisnęło ją w gardle. Od dawna nie myślała o Secie, bo tak było
prościej, zwłaszcza gdy spotkała się z Claudią. W pamięci wciąż miała
tę krótką rozmowę z Selene – słowa o wybaczaniu i pocieszenie,
które otrzymała. I choć do tej pory to wystarczyło, tamtej nocy pierwszy
raz od dawna poczuła, że w oczach stają jej łzy.
– Claire? –
doszedł ją zatroskany głos.
Potknęła
się, ale nie straciła równowagi. W końcu przystanęła, po czym –
pośpiesznie mrugając – jednak zdecydowała się spojrzeć na swojego towarzysza.
–
P-przepraszam – zreflektowała się. – Zamyśliłam się. Ja…
–
Powiedziałem coś, czego nie powinienem? – zapytał z wahaniem Razjel. Wciąż
uważnie ją obserwował. – Hej…
Wzdrygnęła
się, kiedy znalazł się obok. Rozszerzonymi oczyma spojrzała na jego wyciągnięte
ramiona, przez chwilę gotowa przysiąc, że zamierzał ją objąć. Serce omal nie
wyskoczyło jej z piersi, kiedy o tym pomyślała – jego dotyku,
bliskości skrzydeł i tym dziwnym uczuciu, które towarzyszyło muśnięciom
czarnych piór. Wciąż aż za dobrze pamiętała własne przerażenie, kiedy w siedzibie
łowców zrozumiała, że szukając ucieczki, wpadła wprost ramiona demona.
Tyle że
Razjel nie zamierzał jej dotykać. Pojęła to z opóźnieniem, gdy najbardziej
naturalnym ruchem, jaki tylko mogła sobie wyobrazić, zarzucił jej na ramiona
marynarkę.
– Chcesz
wejść do środka? Wyglądasz na przemarzniętą – stwierdził, kolejny raz
wytrącając ją z równowagi.
Tak po
prostu. Nie zapytał o łzy, nie skomentował ich nawet słowem. Jakimś cudem
wydawał się wiedzieć, że tego nie chciała. Otworzyła i zaraz zamknęła
usta, ostatecznie ograniczając się do pełnego wdzięczności skinięcia. Milczenie
wydawało się odpowiednie, a ją kolejny raz poraziło to, jak czuła się w towarzystwie
tego mężczyzny. Prawie jak wtedy, gdy asystował jej przy wymianie korków,
jakimś cudem doprowadzając do tego, że pracowali w idealnej wręcz
harmonii.
To było
dziwne. W perspektywie znalezienia porozumienia akurat u boku demona
zdecydowanie nie brzmiała normalnie, ale… tak właśnie się stało. Przez ułamek
sekundy Claire poczuła się tak, jakby znalazła coś, czego szukała bardzo długo.
Kogoś…
– Tak –
wyszeptała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Wracajmy do środka.
Sypialnia niewiele zmieniła
się od dnia, w którym nocowała w niej po raz ostatni. Starannie
zamknęła za sobą drzwi, po czym osunęła się do pozycji siedzącej, wciąż dziwnie
roztrzęsiona. Wciąż słyszała muzykę i dochodzące z ogrodów głosy, ale
te wydawały się odległe i mało znaczące. Kiedy się na nich nie
koncentrowała, z łatwością mogła udawać, że dookoła panowała wyłącznie
cisza.
Razjel
zostawił ją samą, ledwo dotarli do wejścia. Jakby tego było mało, zaprowadził
ją do tylnych drzwi, dobrze przewidując, że nie miała ochoty przechodzić przez
miejsce, gdzie zebrali się wszyscy goście. Nawet nie zorientowała się, kiedy
zostawił ją samą, znikając równie szybko, co wcześniej się pojawił. Zanim się
obejrzała, stała sama w przedsionku, spoglądając w iluzję fałszywego
nieba. To był jeden z tych razów, kiedy to wydawało się idealnym
odzwierciedleniem tego, co działo się na zewnątrz – atramentowo czarne i usłane
gwiazdami.
Podświadomie
zdecydowała się wybrać pokój, który sporadycznie zajmowała, gdy zdarzało jej
się nocować w Niebiańskiej Rezydencji. Miała wrażenie, że Isabeau zdążyła
przewidzieć taką możliwość, bo sypialnia okazała się zdecydowanie zbyt czysta,
by Claire uwierzyła, że wcześniej nikt do niej nie zaglądał. Nie żeby warstwa
kurzu w ogóle miała zniechęcić ją przed zasiąściem na podłodze. W ciszy
podciągnęła kolana pod brodę, po czym z westchnieniem odchyliła głowę.
Wciąż
towarzyszył jej zapach Razjela i wtedy pojęła, że wciąż miała jego
marynarkę. Przez chwilę miała ochotę ją strząsnąć, ale ostatecznie tego nie
zrobiła. Prawda była taka, że w tym nagłym geście zdołała doszukać się
czegoś kojącego.
Cieszyła
się, że tutaj był.
– Nie
zobaczysz się ze mną, prawda? – rzuciła w ciemność.
Nie
spodziewała się odpowiedzi. Gonitwa za snem już dawno straciła sens, tak jak i naiwna
nadzieja na to, że odbicie nagle udzieli jej wszystkich niezbędnych wyjaśnień.
Claire samej sobie nie potrafiła wyjaśnić, czego się spodziewała albo w ogóle
próbowała oczekiwać.
Albo
potrzebowała rozmowy. Tak bardzo potrzebowała kogoś, kto…
Coś
spłynęło po jej twarzy. Zamrugała, z zaskoczeniem unosząc drżącą dłoń do
twarzy. Z powątpiewaniem spojrzała na swoje place, próbując zrozumieć,
dlaczego były wilgotne. Jak doszło do tego, że dotarła do tego miejsca – że
siedziała na podłodze, bezgłośnie szlochając? Ucisk w piersi nie zniknął,
towarzysząc jej od chwili, w której myślami uciekła do Setha. Myśl, którą
przez tyle czasu próbowała od siebie odsunąć, wróciła, dręcząc ją w sposób,
o którym sądziła, że już dawno miała za sobą.
Czemu…?
Może to
była ta noc – to oraz rozgrywające się na zewnątrz wesele. Życzyła Arielowi i Alessi
jak najlepiej, ale myśl o szczęśliwej parze mogła boleć, zwłaszcza że w grę
również wchodził ktoś, kto okazyjnie przemieniał się w wilka. Nie
rozumiała tego, w głowie wciąż mając to, że nigdy wcześniej nie myślała
takimi kategoriami, ale…
A może
chodziło o tego mężczyznę.
Jej dłonie
odnalazły drogę do dekoltu sukienki. Delikatnie naciągnęła materiał,
nieznacznie odsłaniając zgrubienie na piersi. Skrzywiła się na widok blizny,
choć wcześniej widziała ją tak wiele razy, że już dawno powinna przywyknąć do
jej obecności. To też już miała dawno za sobą, choć czasami wciąż czuła
wyłącznie żal na wspomnienie własnej głupoty. Gdyby była rozsądniejsza, nie
przyszłoby jej do głowy, żeby zaufać Deanowie.
Nie żeby to
miało znaczenie. Wampir od dawna był martwy.
Tak jak i Seth.
Co było z nią
nie tak, skoro wszyscy faceci, którzy obdarzyli ją jakimkolwiek uczuciem,
kończyli w taki sposób…?
W tamtej
chwili pożałowała, że nie mogła zabrać ze sobą Star. Zostawiła psa pod opieką
Leany, gdy tylko stało się jasne, że ta nie miała im towarzyszyć. Beatrycze nie
chciała zabierać siostry w miejsce, które mogło okazać się dla niej
niebezpieczne, zresztą sama zainteresowana najwyraźniej nie paliła się do tego,
żeby poznawać świat, który wypełniały istoty nieśmiertelne. Claire mogła to
zrozumieć, aż za dobrze pamiętając, jak wiele razy marzyła o normalności.
Dla kogoś, kto cudem wrócił do życia po całych wiekach, przystosowanie się do
nowej sytuacji musiało być jeszcze trudniejsze.
Tak czy inaczej,
Star została z Leaną – i z Sage’em, którego Trycze przypilnowała
o opiekę nad siostrą. W przeciwieństwie do Razjela, wampir wydawał się
mieć dość oporów, by nie chcieć wpraszać się na rodzinne uroczystości, nawet
jeśli Alessia i Ariel nie mieli nic przeciwko.
Westchnęła.
Niecierpliwym ruchem otarła policzki, ale prawie natychmiast poczuła na nich
świeże łzy. A potem jeszcze więcej i więcej, choć robiła wszystko,
byleby nad nimi zapanować. Kiedy właściwie…?
– Claire?
Wyprostowała
się niczym struna. Głos dochodził zza drzwi, ale słyszała go wyraźnie,
momentalne orientując się, kto znajdował się po drugiej stronie.
– J… już –
wykrztusiła i skrzywiła się, słysząc drżenie we własnym głosie. To, że płakała,
było aż nazbyt oczywiste.
– Wszystko
gra? Mogę…?
Lucas tak
naprawdę nie czekał na odpowiedź. Zdążyła odsunąć się na ułamek sekundy przed
tym jak uchylił drzwi, w pośpiechu wślizgując się do środka. Podchwyciła spojrzenie
jego rubinowych tęczówek – skupionych i tak bardzo zmartwionych. Czekała
na pytania, które przecież musiały paść, ale on po prostu milczał, po chwili
bez pośpiechu decydując się zamknąć drzwi.
Oboje wciąż
trwali w ciszy, kiedy jak gdyby nigdy nic zajął miejsce u jej boku. Claire
prawie się uśmiechnęła, gdy znikąd wyciągnął chusteczkę, zamaszystym gestem
wyciągając ją ku niej.
– Nie
wierzę, że wciąż to robisz – wymamrotała, ocierając oczy. – Ja… Nic mi nie
jest. Chodzi o to, że…
– Nie mów, jeśli
nie chcesz. Będę udawać, że po prostu masz te dni – zaproponował, wbijając wzrok
w przestrzeń.
– Wygodna
wymówka.
– Proszę
bardzo. Dziewczyny używają jej cały czas. – Wzruszył ramionami. – Wyczułem, że
wróciłaś do pokoju. Pomyślałem, że możesz potrzebować towarzystwa, więc…
Urwał, ale
to nie miało znaczenia. W którymś momencie i tak przestała go
słuchać, instynktownie przysuwając się bliżej, by móc oprzeć głowę na jego
ramieniu. Na moment zesztywniał, ale nie zaprotestował, po chwili decydując się
przygarnąć ją do siebie.
Siedzenie
razem było proste, prawie jak wtedy, gdy zabrał ją ze sobą do szklarni. Z perspektywy
czasu wszystko to, co wydarzyło się we Florencji, wydawało się tak bardzo
odległe…
–
Pomyślałam o czymś przykrym. Zły moment, skoro wszyscy się bawią –
mruknęła, w gruncie rzeczy wcale nie próbując go okłamać.
– Kobiety
płaczą na weselach. To też normalne.
Parsknęła,
nie mogąc się powstrzymać.
– Kolejna
wygodna wymówka.
Przez
chwilę czekała na kolejną uwagę, ale odpowiedziało jej milczenie. Słyszała
wyłącznie swój przyśpieszony oddech, choć i ten z wolna zaczął się
uspokajać. Przymknęła oczy, świadoma wyłącznie powoli napływającej ulgi. Spokój
przyszedł nagle, jakby bliskość Lucasa miała w sobie coś magicznego.
Magia…
Taa…
– Dobrze cię
tutaj widzieć – wymamrotała, nie otwierając oczu. – W końcu w Mieście
Nocy, co?
– Mhm… Było
do przewidzenia, że Rosalee kiedyś będzie miała nas dość – przyznał, a po
jego tonie poznała, że się uśmiechał. – Na pewno będziesz chciała zobaczyć się z resztą.
Moje słodziaki niańczą siebie nawzajem.
– Issie już
mnie poinformowała, że przyjedzie.
– Domyślam
się. To o tym tak zawzięcie plotkujecie przez kamerkę? – rzucił zaczepnym
tonem. – Chyba dobrze wrócić do domu…
– Nie
miałam okazji cię przeprosić.
Drgnął.
Kiedy odważyła się na niego spojrzeć, przekonała się, że wyglądał na co najmniej
zaskoczonego.
– Za co? –
obruszył się. Nawet nie dał jej okazji do tego, żeby się wytłumaczyła. – Nie
chcę żadnych przeprosin. Ważne, że nikomu nic się nie stało, tak?
Z wolna
skinęła głową. Mogła przewidzieć, że tak to się skończy, ale nie czuła się z tym
źle. Raz jeszcze otarła oczy, po czym zwinęła chusteczkę, zamykając ją w pięści.
Twarz wtuliła w ramię obejmującego ją wampira, już z przyzwyczajenia
szukając sobie wygodnej pozycji.
Och, to
było proste. I znajome. I…
– Claire?
– Hm?
Zawahał
się. Ostatecznie westchnął i jak gdyby nigdy nic pogładził ją po włosach.
Przez moment poczuła się niemalże jak małe dziecko, ale to na swój sposób było
przyjemne. Zresztą właśnie dlatego zawsze tak dobrze czuła się przy Lucasie.
– Nic
takiego. Absolutnie nic takiego…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz