Nie była na to gotowa.
Czegokolwiek
nie dowiedziałaby się przez ostatnie tygodnie, nie było w stanie
przygotować ją na coś takiego. To nie tak, że miała do kogokolwiek żal, że w świecie
Ciemności nie udało jej się spotkać Selene. Tym bardziej nie miała pretensji do
samej bogini, chociaż świadomość tego, że ta gdzieś tam była, ale wciąż
pozostawała bierna, na swój sposób bolała.
Beau sama
nie miała pewności, jak wyobrażała sobie to spotkanie. W zasadzie przez
długie tygodnie świadomość powrotu bogini brzmiała jak czysta abstrakcja –
piękne marzenie, do którego miło się wracało, ale nic ponadto.
Aż do
momentu, w którym pojawiła się ta kobieta. I, cholera, nic nie układało
się tak, jak powinno.
Głos uwiązł
Beau w gardle. Nie żeby wiedziała, co powiedzieć! Miała wrażenie, że świat
w ułamku sekundy skurczył się, ograniczając wyłącznie do tego momentu.
Wiedziała, że powinna coś powiedzieć – że wszyscy tego oczekiwali – ale to
zeszło gdzieś na dalszy plan, całkowicie pozbawione znaczenia. Ona… ta kobieta…
Ona naprawdę…?
Usłyszała
śmiech – nerwowe parsknięcie. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że dźwięk
wyrwał się z jej własnego gardła.
– Och… Och,
nie – wykrztusiła w końcu. Poruszając się trochę jak w transie,
ruszyła przed siebie. – Wstawaj natychmiast.
Czy w ogóle
rozkazywanie bogini wchodziło w grę? Z drugiej strony, równie
niedorzeczne wydawało się, że ta mogłaby przed kimkolwiek klękać. Isabeau czuła
nieuchronny, zbliżający się ból głowy, ale to i tak wydawało się najmniej
istotne.
Niecierpliwym
ruchem wyciągnęła rękę. Słowa kobiety wydawały się przemykać przez jej umysł,
równie ulotne, co i sama Selene. Tym dziwniejsze wydało się to, że ta
okazała się zadziwiająco prawdziwa i ludzka, o czym Beau przekonała
się, gdy ciepłe dłonie zacisnęły się wokół jej palców. Kobieta dźwignęła się na
nogi, wciąż łagodnie uśmiechając i bynajmniej nie sprawiając wrażenie
zmieszanej tym, co działo się dookoła.
– Nie myśl o mnie
jak o bogini. Mam na imię Selene – powtórzyła z naciskiem. –
Straciłam pewne prawa już dawno temu.
– Zdajesz
sobie sprawę, jak to brzmi?
Nie
doczekała się odpowiedzi. Poczuła się nieswojo, kiedy jasne oczy zwróciły się
ku niej, wydając się przenikać ją na wskroś – zbyt świadome i wiekowe, by
można było spoglądać w nie obojętnie. W tamtej chwili Isabeau miała
wrażenie, że dostanie szału.
– Domyślam
się – przyznała kobieta. – Wybacz, proszę.
– Przestań
ciągle przepraszać! – jęknęła, instynktownie cofając się o krok.
Co miała
powiedzieć? Co w ogóle brzmiałoby sensownie w tej sytuacji? Gdyby do
tego wszystkiego zdołała znaleźć odpowiednie słowa…
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Isabeau nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, przez
krótką chwilę mając wrażenia, że świątynia w którymś momencie opustoszała,
choć to nie była prawda. Wszyscy wciąż tu byli, a jednak milczeli, jakby
wraz ze swoim pojawieniem się, Selene odebrała wszystkim zdolność logicznego
myślenia.
Ona sama
również musiała zdawać sobie z tego sprawę. Beau odetchnęła, kiedy bogini w końcu
ją puściła, choć zarazem w chwili, w której zniknęły jej dłonie,
poczuła swego rodzaju tęsknotę. W pośpiechu cofnęła się o kolejny
krok, chowając obie dłonie za plecami i przez chwilę nie wiedząc, co ze
sobą zrobić.
– Czekaj,
czekaj… To jest Selene?
W tamtej
chwili Beau sama nie była pewna, czy powinna być Emmettowi wdzięczna, czy może
wręcz przeciwnie. Z powątpiewaniem spojrzała na wampira, ostatecznie nawet
słowem nie komentując jego bezpośredniości. W gruncie rzeczy wszystko
wydawało się lepsze od dalszego trwania w ciszy.
Kiedy do tego
wszystkiego usłyszała śmiech – melodyjny i równie uroczy, co i sama
bogini – nabrała pewności, że ta nie miała wampirowi tego za złe.
– To takie dziwne… Chyba nie tego się spodziewałam
– przyznała cicho Selene. Isabeau przez moment miała ochotę histeryczne się roześmiać.
Och, chyba aż za dobrze rozumiała ten stan rzeczy! – Wahałam się nad
przyjściem, ale…
– Bogini?!
Coś
poruszyło się od strony wejścia. W następnej sekundzie dosłownie wpadła
kolejna postać, momentalnie przykuwając wzrok zebranych parą lśniących
skrzydeł. Beau instynktownie spięła się, przygotowując na atak demona, ale
prawie natychmiast uświadomiła sobie pomyłkę. Biel piór wydawała się mówić sama
za siebie.
– Jestem
tutaj, najdroższy – odparła ze spokojem Selene. Przez moment wydawała się zaskoczona,
ale prawie natychmiast jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Nie musiałeś za mną podążać.
– Więc
przestań znikać w ten sposób. Myślałem… – Mężczyzna zamilkł, jakby dopiero
w tamtej chwili dotarło do niego, że w świątyni znajdowało się więcej
osób. – Wybaczcie najście.
– To Dorian.
Czasami zbyt mocno obawia się o moje bezpieczeństwo – wyjaśniła usłużnie. –
Niepotrzebnie, ale i tak dziękuję, że tu jesteś.
Mężczyzna –
anioł, jak nagle uświadomiła sobie Isabeau – ograniczył się do skinięcia głową.
Na pierwszy rzut oka wyglądał na zwykłego, choć całkiem urodziwego faceta.
Zwłaszcza kiedy złożył skrzydła, wydał się o wiele bardziej przystępny.
Jedynie sposób, w jaki obserwował boginię, wzbudzał niepokój, na swój
sposób wydając się Isabeau znajomy. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że przybysz z łatwością
porozumiałby się z Dariusem.
Robi się
tu ciasno… Zdecydowanie zbyt ciasno.
Isabeau
nerwowo powiodła wzrokiem dookoła. Nie miała pewności, w którym momencie,
ale wokół niej i Selene stworzył się krąg. Wszyscy trzymali się na
dystans, może pomijając Jocelyne, która – choć milcząca – wciąż trwała blisko
bogini. Dawno nie wydawała się taka spokojna, przeszło Beau przez myśl i to
również dodało jej pewności. Joce miała intuicję, nawet jeśli nie zawsze
zdawała sobie z tego sprawę.
Ona za to
coraz częściej wątpiła we własną. Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, jak
powinna się zachować…
– O rany,
nie przemyślałam tego. Patrzycie na mnie tak dziwnie… – Selene nieznacznie
przekrzywiła głowę. – Kiedyś regularnie pojawiłam się w takich miejscach.
Już chyba zapomniałam, co to naprawdę oznacza.
– Kiedyś… To znaczy kiedy? – zaryzykował
Edward.
Kobieta
natychmiast zwróciła się w jego stronę. Nie wydawała się speszona tym, że
mierzył ją wzrokiem, jakby w nadziei, że jakimś cudem uda mu się
przeniknąć jej umysł.
–
Zdecydowanie zbyt dawno temu – odparła lakonicznie Selene. – Pomyślałam, że to
będzie dobry moment. Chciałam się z wami zobaczyć już od dłuższego czasu,
zwłaszcza że… – Urwała i zawahała się na moment. – Miałam nadzieję, że
będzie łatwiej, skoro z częścią już miałam okazję się spotkać.
– No tak,
ale…
– Wydajesz
się inna niż wtedy – przyznała cicho Beatrycze. W następnej sekundzie
przesunęła się bliżej, wciąż uważnie obserwując boginię. – Ale naprawdę cieszę
się, że tutaj jesteś. Jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać.
– Och…
Uwierz mi, że twoja siostra ma się dobrze – odparła bez chwili wahania kobieta.
– Wszystkie z nich. Nie pozwoliłabym, żeby coś złego stało się Cassandrze.
– To… dobrze.
Beatrycze rozluźniła
się, ale nie wyglądała jak ktoś, kogo taka odpowiedź w pełni
satysfakcjonowała. Było coś niepokojącego w sposobie, w jaki zacisnęła
dłonie w pięści.
Co się
znów stało…?
– Mówicie o innej
Cassandrze, prawda? – upewniła się Alice. – Carlisle coś wspominał, ale… Och,
sama już nie wiem – jęknęła, nie kryjąc frustracji.
– Porozmawiamy
później. Wiem, że to zły moment – dodała pośpiesznie Selene. – Przynajmniej
postaram się zostać tu tak długo, jak będę mile widziana. Jeśli mogę w czymś
pomóc, nie wahajcie się. Nie przyszłam po to, żeby onieśmielać wszystkich
wokół. Chciałabym…
– Chwila,
chwila… Chcesz wciąż udział w uroczystościach?
Dopiero w momencie,
w którym spojrzenia jej i Selene się spotkały, z całą mocą
uświadomiła sobie, że trafiła w sedno. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową,
przez chwilę mając wrażenie, że jej własne pytanie oderwane jest od
rzeczywistości. Bo w końcu czemu nie, prawda? W końcu absolutnie
normalne było, że sama bogini ot tak pojawiała się w świątyni jej
poświęconej, by wziąć udział w uroczystościach.
Właśnie
wtedy coś zmieniło się w panującej dookoła atmosferze, kiedy pierwszy szok
ustąpił i wszyscy zaczęli mówić na raz. Isabeau zastygła w samym
środku tego zamieszania, przez chwilę niepewna, na czym powinna się skupić. To,
że wciąż tkwiła w samym centrum powstałego kręgu, niczego nie ułatwiało.
– Co
znaczy, że to jest bogini?
– Nie wiem,
ale jest urocza. Ona przecież… – Alice zamilkła, by gwałtownie zaczerpnąć tchu.
– Swoją drogą, wiecie w ogóle, która godzina?
Isabeau nie
miała pojęcia, ale po tonie wampirzycy poznała, że woli tego nie wiedzieć.
– Alessi
wciąż nie ma. Nadal mamy chwilę czasu, ale…
– Czy mogę
wiedzieć, co do diabła dzieje się na zewnątrz i… Och.
Pojawienie
się większej ilości osób jedynie zagęściło sytuację. Beau zaklęła w duchu,
uświadamiając sobie, że pod wieloma względami jedna z krewnych Renesmee
miała rację – kończył im się czas. Alessia, Ariel, ceremonia… Ktoś pamięta?,
pomyślała w oszołomieniu, nagle prostując się niczym struna.
– Czy
możecie w końcu się zamknąć?! – wyrzuciła z siebie na wydechu,
bezceremonialnie podnosząc głos.
Wiedziała,
że w tamtej chwili ani trochę nie brzmiała jak kapłanka – nie taka, która miała
przed sobą uosobienie bogini, której służyła – ale nie dbała o to. Tak
naprawdę wcale jej to nie interesowało. W oszołomieniu zdążyła tylko
pomyśleć, że to szok, ale to również wydawało się mało istotne. W tamtej chwili
nie miała czasu, żeby zastanawiać się nad tym, co powinna robić.
Poczuła swego
rodzaju satysfakcję, kiedy w sali jak na zawołanie zapanowała cisza.
Poczuła na sobie spojrzenia zebranych, w tym również samej Selene – wciąż łagodne
i życzliwe, bez cienia urazy, którą ta mogłaby poczuć przez dobór słów.
Odetchnęła, choć w tamtej chwili wcale nie czuła się dobrze z tym, że
mogłaby znajdować się w centrum uwagi.
Świetnie.
W ciszy
powiodła wzrokiem dookoła. W końcu zwróciła uwagę na przybyłych, w pierwszej
kolejności zwracając uwagę na Lawrence’a, którego głos usłyszała wcześniej.
Przynajmniej zakładała, że to on był osobą, która z taką bezpośredniością
mogłaby zapytać się o sytuację na zewnątrz. Kiedy Beau dostrzegła, że
wampirowi towarzyszył Carlisle, to jedynie utwierdziło ją w takim
przekonaniu.
– Okej, po kolei
– zadecydowała, przez moment niepewna czy zwracała się do siebie, czy może
jednak do zebranych. – Co dzieje się na zewnątrz? – zapytała, bezceremonialnie
zwracając się do L.
– Pomijając
to, że wilkołaki nie wydają się wzbudzać sympatii? Nic, czego bym tu wcześniej
nie widział.
Skrzywiła
się. Tak, właśnie tego się spodziewała.
– Darius ma
sytuację pod kontrolą. Niedługo sama wszystkim się zajmę – zapewniła pospiesznie,
choć wcale nie była tego pewna. To był jeden z tych momentów, w których
nie miała pojęcia, co powinna zrobić.
– To
świetnie, ale napięcie na zewnątrz nie
wyjaśnia, co tu robi bogini – odparł wampir takim tonem, jakby właśnie
dyskutowali o pogodzie.
– Selene
tylko…
Urwała,
dziwnie czując się z lekkością, z jaką wypowiedziała to imię.
Przeniosła wzrok na boginię, wciąż nie dowierzając, że ta tak po prostu znajdowała
się obok, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Isabeau po raz kolejny uderzyło to, jak
niewinnie i ludzko wyglądała. Cokolwiek w tym wszystkim miała na
myśli Beatrycze, twierdząc, że Selene zmieniał się od ostatniego spotkania…
Jasna
cholera, to mi nie ułatwia.
– Przyszłam
pomóc – wtrąciła sama zainteresowana. – Was również dobrze widzieć. Wszystkich.
Coś w sposobie,
w jaki zaakcentowała ostatnie słowo, przykuło uwagę Isabeau. Dopiero po chwili
dostrzegła ruch w ciemnościach i zauważyła czającego się w półmroku
Rafaela. Nie miała pewności, w którym momencie on i Elena weszli do
świątyni, ale jedno pozostawało aż nazbyt oczywiste: podczas gdy dziewczyna
promieniała, natychmiast ruszając ku Selene, demon wyglądał na chętnego, by
natychmiast się ewakuować.
– O bogini…
Znaczy… – Beau nerwowym gestem przycisnęła dłoń do ust. Nie, to zdecydowanie nie
było proste. – Wiem o tym. Naprawdę rozumiem, ale…
– Moja pani,
wydaje mi się, że to nienajlepszy pomysł. Nie możesz tak po prostu wkroczyć do
świątyni i oznajmić całemu miastu, że wróciłaś – oznajmił Dorian,
starannie dobierając słowa.
Beau
poczuła napływ wdzięczności. Skrzydlaty czy też nie, trafił w sedno, wystarczająco
łagodnie ujmując to, co przez cały czas chodziło jej po głowie.
Nie
wyobrażała sobie tego. W zasadzie wciąż nie była pewna, co działo się wokół
niej. Dookoła panowało zamieszanie, świat zmieniał się na jej oczach, a jednak…
Och, w całym tym szaleństwie zdecydowanie nie wyobrażała sobie
przedstawienia podczas ceremonii samej Selene – i to nie tylko dlatego, że
wielu jak nic miało jej nie uwierzyć. Zwłaszcza po tym, co powiedziała podczas
pogrzebu Allegry, mogła spodziewać się wielu reakcji. Już i tak spoglądali
na nią z rezerwą, zwłaszcza odkąd wraz z Dimitrem zdecydowali się ugościć
pod swoim dachem wilkołaki z Lille. Przy panującym w mieście napięciu,
kolejne kontrowersje mogły się skończyć w tylko jeden sposób.
Oczy Selene
rozszerzyły się nieznacznie. W milczeniu spojrzała najpierw na swojego
towarzysza, a potem na wszystkich obecnych. Grymas wykrzywił jej urodziwą
twarz, ale prawie natychmiast odzyskała panowanie nad sobą i z wolna
skinęła głową.
– To prawda.
Ja tylko… – Potrząsnęła głową. – Nie przemyślałam tego. Powinnam była poczekać.
– Obawiam
się, że czas nie ma tu nic do rzeczy.
Gabriel
odezwał się po raz pierwszy od chwili, w której bogini tak po prostu
wkroczyła do świątyni. Choć wcześniej Beau nie zwróciła na to uwagi, nagle jego
milczenie ją zaniepokoiło. Z powątpiewaniem spojrzała na brata,
momentalnie orientując się, że był spięty. Jak gdyby nigdy nic stał u boku
Renesmee, zaciskając obie dłonie na ramionach żony. Wydawał się bledszy niż
zwykle, choć nie w sposób, który sugerowałby, że znów dręczył go ten
najbardziej wrażliwy głód. Nie, w tamtej chwili chodziło o samą Selene.
Oj,
braciszku…
Spojrzenie Selene
natychmiast powędrowało ku niemu. Kobieta z wolna skinęła, przyznając mu
rację.
– Najpewniej
tak właśnie jest. Potrzeba… czegoś więcej – przyznała o wiele mniej
entuzjastycznie niż do tej pory. – W takim razie wybaczcie mi najście. Ale
cieszę się, że mogłam pojawić się chociaż na chwilę. Skoro tak…
– Czekaj –
rzuciła pod wpływem impulsu.
Co ja robię…?,
jęknęła w duchu, ale nie wycofała się. Tak naprawdę nie miała wyboru,
zwłaszcza gdy jak na zawołanie poczuła na sobie spojrzenie lśniących oczu Selene.
– Nie
musisz zadręczać się z mojego powodu. Nie po to tutaj przyszłam –
zapewniła pośpiesznie. – Mają rację, że nie powinnam…
– Dajcie mi
w końcu pomyśleć. Chyba mam pomysł, ale… – Zaklęła w duchu.
Poruszając się trochę jak w transie, skinęła głową w głąb świątyni. –
Chcę chwilę porozmawiać. W cztery oczy – oznajmiła wprost.
– Nie żeby
coś, ale nie mamy na to czasu – wtrącił Edward.
Miał rację
czy też nie, Beau i tak zapragnęła na niego warknąć.
– Pięć
minut nikogo nie zbawi. Mogę? – ponagliła, spoglądając wprost w jasne oczy
Selene.
–
Oczywiście. Zostań tu, proszę, Dorianie.
Mężczyzna
nie wydawał się zachwycony taką decyzją, ale nie próbował jej negować. Isabeau odetchnęła
i niemalże z ulgą wyszła z głównej sali, wślizgując się do
niewielkiego, opustoszałego korytarza na tyłach. Wyraźnie czuła obecność Damiena
i Elizabeth, ale nic nie wskazywało na to, by parka w archiwum zdawała
sobie sprawę z tego, co działo się w świątyni. Przynamniej na razie
przyjęła to z wdzięcznością, nie mając ochoty uświadamiać kolejnej
zszokowanej dwójki o tym, że właśnie stała przed nimi Selene.
Do niej
również nie docierało. Zachwiała się i oparła o ścianę, ledwo tylko
znalazła się poza zasięgiem wzroku zebranych. Serce tłukło jej się w piersi,
jakby chciało wyrwać się na zewnątrz i znaleźć gdzieś daleko.
Co ja
robię? Co ja właśnie robię?, pomyślała po raz wtóry, ale nic nie wskazywało
na to, żeby miała otrzymać odpowiedź.
Słyszała,
że w głównej nawie znów zapanowało zamieszanie, ale jak długo nie musiała w tym
uczestniczyć, mogła je ignorować. Na ułamek sekundy zamknęła oczy, próbując
zapanować nad mętlikiem w głowie, choć i to okazało się trudne.
– Przepraszam,
że postąpiłam tak nierozsądnie. Dorian i twój brat mają rację, ale… nie
mogłam dłużej zwlekać. – Głos Selene zabrzmiał łagodniej niż do tej pory. Beau
nie sądziła, że to w ogóle możliwe. – Zwlekałam tyle czasu, że już wyszłam
z wprawy. Nie wiem, jak powinnam to naprawić i… Obawiam się, że pewnych
rzeczy już nie będę w stanie naprostować.
– Prosiłam
już, żebyś przestała przepraszać – wymamrotała, mocniej zaciskając powieki.
Odpowiedziała
jej cisza, aż zwątpiła, czy Selene wciąż jej towarzyszyła. Kiedy otworzyła
oczy, przekonała się, że ta po prostu stała w niewielkim oddaleniu,
uważnie ją obserwując. Jasne tęczówki okazały się nieznośnie łagodne i ciepłe,
co wydało się wampirzycy w równym stopniu kojące, jak i frustrujące.
Wyprostowała
się, zmuszając do tego, żeby skupić się na sytuacji. To nie była pora na
przemyślenia, a jednak…
– Nie
wierzę, że tutaj jesteś. Ja naprawdę nie… – Potrząsnęła głową. – Jest wiele rzeczy,
które chciałabym powiedzieć, ale to musi zaczekać. Ta grupa na zewnątrz nie
stoi tam bez powodu.
– Będziemy jeszcze
miały okazję, żeby porozmawiać, jeśli tylko zechcesz, moja droga – zapewniła
bez chwili wahania Selene.
Beau
drgnęła, co najmniej wytrącona z równowagi tymi słowami. Och, marzyła o tym.
Naprawdę chciała, choć zarazem ta perspektywa napawała ją czystym przerażeniem.
–
Słyszałam… wystarczająco dużo – podjęła, ostrożnie dobierając słowa – kiedy
pojawiłaś się po raz pierwszy. Nie było mnie przy tym, ale skoro miałaś związek
z naszą ucieczką ze świata snów, to ja w to wierzę. Wciąż wierzę,
chociaż… – Zmusiła się do tego, żeby przerwać, czując, że gdyby zabrnęła za
daleko, nie powstrzymałaby słowotoku. Musiała zaczekać. Jeszcze trochę. – Chciałabym,
żebyśmy mogły tak po prostu zacząć ceremonię i powiedzieć kim jesteś. Byś
mogła… Chyba nawet sobie tego nie wyobrażam – przyznała i zaśmiała się
nerwowo. Przycisnęła dłoń do ust, nieudolnie próbując się uspokoić. – Jasna
cholera, rozmawiam z boginią. I przeklinam przy niej.
– Wciąż uważam,
że nie powinniście mnie tak nazywać. Już nie.
Puściła te
słowa mimo uszu. To była jedna z tych kwestii, których nie chciała
roztrząsać.
–
Chciałabym – powtórzyła po raz wtóry. – Nie umiałabym już zwątpić w ciebie
czy Ciemność, ale… Ale to ja. Widziałam dość. Widuję na każdym kroku, chociaż
to teraz mało ważne. Liczy się to, że świat się zmienił, a ja już i tak
czuję, że próbuję naprawić coś zepsutego. W ostatnim czasie wydarzyły się tutaj
rzeczy, o których wolę nie myśleć.
– Uwierz
mi, że wiem o tym lepiej niż ktokolwiek.
Tym razem
głos Selene zabrzmiał inaczej. Isabeau wzdrygnęła się, zaskoczona nieco gorzką
nutą, która wkradła się do głosu kobiety. Już nie wydawała się tak naiwnie
słodka i gotowa kajać się przy każdej możliwej okazji. Przez krótką chwilę
Beau wyraźnie wyczuła w niej coś, co jednoznacznie świadczyło o tym,
że miała przed sobą kogoś potężniejszego – i bardzo, ale to bardzo
smutnego.
Zmusiła się
do tego, żeby spojrzeć Selene w oczy. Wciąż czuła się dziwnie z tym,
że doszukała się w nich tak wiele współczucia i… miłości.
Było
inaczej niż wtedy, gdy czasem spoglądała na posąg przed świątynią. Symbole i piękne
słowa nawet w połowie nie oddawały tego, co faktycznie wiązało się z przebywaniem
przy Selene. W jakiś pokrętny sposób sama bliskość tej istoty niosła ze
sobą zarówno chaos, jak i niejasne, choć wciąż obecne poczucie tego, że
wszystko w końcu wróciło na swoje miejsce.
Isabeau nie
miała pojęcia, co o tym myśleć.
– Więc mi
pomóż – oznajmiła wprost, nie odrywając wzroku od Selene. A potem coś w niej
pękło i wyrzuciła z siebie to, co dręczyło ją przez tyle czasu: – Po
prostu chodź ze mną i mi pomóż, bo już nie wiem, co powinnam robić i w co
wierzyć. Chciałam, żeby tej nocy wszyscy choć przez moment poczuli ukojenie, a ja…
– Przełknęła z trudem. – Jeśli jesteś prawdziwa, zrób coś.
Prawie natychmiast
pożałowała tych słów, ale już nie miała jak ich cofnąć. Wciąż wpatrywała się w Selene,
spodziewając się dostrzec zawód w jej oczach, zwłaszcza gdy pozwoliła
sobie na zwątpienie, ale…
A potem
bogini chwyciła ją za rękę.
I choć to znaczyło niewiele, Isabeau pierwszy raz od dawna poczuła nieopisany spokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz