15 stycznia 2021

Sześćdziesiąt pięć

   

Isabeau

Nie była na to gotowa.

Czegokolwiek nie dowiedziałaby się przez ostatnie tygodnie, nie było w stanie przygotować ją na coś takiego. To nie tak, że miała do kogokolwiek żal, że w świecie Ciemności nie udało jej się spotkać Selene. Tym bardziej nie miała pretensji do samej bogini, chociaż świadomość tego, że ta gdzieś tam była, ale wciąż pozostawała bierna, na swój sposób bolała.

Beau sama nie miała pewności, jak wyobrażała sobie to spotkanie. W zasadzie przez długie tygodnie świadomość powrotu bogini brzmiała jak czysta abstrakcja – piękne marzenie, do którego miło się wracało, ale nic ponadto.

Aż do momentu, w którym pojawiła się ta kobieta. I, cholera, nic nie układało się tak, jak powinno.

Głos uwiązł Beau w gardle. Nie żeby wiedziała, co powiedzieć! Miała wrażenie, że świat w ułamku sekundy skurczył się, ograniczając wyłącznie do tego momentu. Wiedziała, że powinna coś powiedzieć – że wszyscy tego oczekiwali – ale to zeszło gdzieś na dalszy plan, całkowicie pozbawione znaczenia. Ona… ta kobieta… Ona naprawdę…?

Usłyszała śmiech – nerwowe parsknięcie. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że dźwięk wyrwał się z jej własnego gardła.

– Och… Och, nie – wykrztusiła w końcu. Poruszając się trochę jak w transie, ruszyła przed siebie. – Wstawaj natychmiast.

Czy w ogóle rozkazywanie bogini wchodziło w grę? Z drugiej strony, równie niedorzeczne wydawało się, że ta mogłaby przed kimkolwiek klękać. Isabeau czuła nieuchronny, zbliżający się ból głowy, ale to i tak wydawało się najmniej istotne.

Niecierpliwym ruchem wyciągnęła rękę. Słowa kobiety wydawały się przemykać przez jej umysł, równie ulotne, co i sama Selene. Tym dziwniejsze wydało się to, że ta okazała się zadziwiająco prawdziwa i ludzka, o czym Beau przekonała się, gdy ciepłe dłonie zacisnęły się wokół jej palców. Kobieta dźwignęła się na nogi, wciąż łagodnie uśmiechając i bynajmniej nie sprawiając wrażenie zmieszanej tym, co działo się dookoła.

– Nie myśl o mnie jak o bogini. Mam na imię Selene – powtórzyła z naciskiem. – Straciłam pewne prawa już dawno temu.

– Zdajesz sobie sprawę, jak to brzmi?

Nie doczekała się odpowiedzi. Poczuła się nieswojo, kiedy jasne oczy zwróciły się ku niej, wydając się przenikać ją na wskroś – zbyt świadome i wiekowe, by można było spoglądać w nie obojętnie. W tamtej chwili Isabeau miała wrażenie, że dostanie szału.

– Domyślam się – przyznała kobieta. – Wybacz, proszę.

– Przestań ciągle przepraszać! – jęknęła, instynktownie cofając się o krok.

Co miała powiedzieć? Co w ogóle brzmiałoby sensownie w tej sytuacji? Gdyby do tego wszystkiego zdołała znaleźć odpowiednie słowa…

Cisza dzwoniła jej w uszach. Isabeau nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, przez krótką chwilę mając wrażenia, że świątynia w którymś momencie opustoszała, choć to nie była prawda. Wszyscy wciąż tu byli, a jednak milczeli, jakby wraz ze swoim pojawieniem się, Selene odebrała wszystkim zdolność logicznego myślenia.

Ona sama również musiała zdawać sobie z tego sprawę. Beau odetchnęła, kiedy bogini w końcu ją puściła, choć zarazem w chwili, w której zniknęły jej dłonie, poczuła swego rodzaju tęsknotę. W pośpiechu cofnęła się o kolejny krok, chowając obie dłonie za plecami i przez chwilę nie wiedząc, co ze sobą zrobić.

– Czekaj, czekaj… To jest Selene?

W tamtej chwili Beau sama nie była pewna, czy powinna być Emmettowi wdzięczna, czy może wręcz przeciwnie. Z powątpiewaniem spojrzała na wampira, ostatecznie nawet słowem nie komentując jego bezpośredniości. W gruncie rzeczy wszystko wydawało się lepsze od dalszego trwania w ciszy.

Kiedy do tego wszystkiego usłyszała śmiech – melodyjny i równie uroczy, co i sama bogini – nabrała pewności, że ta nie miała wampirowi tego za złe.

 – To takie dziwne… Chyba nie tego się spodziewałam – przyznała cicho Selene. Isabeau przez moment miała ochotę histeryczne się roześmiać. Och, chyba aż za dobrze rozumiała ten stan rzeczy! – Wahałam się nad przyjściem, ale…

– Bogini?!

Coś poruszyło się od strony wejścia. W następnej sekundzie dosłownie wpadła kolejna postać, momentalnie przykuwając wzrok zebranych parą lśniących skrzydeł. Beau instynktownie spięła się, przygotowując na atak demona, ale prawie natychmiast uświadomiła sobie pomyłkę. Biel piór wydawała się mówić sama za siebie.

– Jestem tutaj, najdroższy – odparła ze spokojem Selene. Przez moment wydawała się zaskoczona, ale prawie natychmiast jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Nie musiałeś za mną podążać.

– Więc przestań znikać w ten sposób. Myślałem… – Mężczyzna zamilkł, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, że w świątyni znajdowało się więcej osób. – Wybaczcie najście.

– To Dorian. Czasami zbyt mocno obawia się o moje bezpieczeństwo – wyjaśniła usłużnie. – Niepotrzebnie, ale i tak dziękuję, że tu jesteś.

Mężczyzna – anioł, jak nagle uświadomiła sobie Isabeau – ograniczył się do skinięcia głową. Na pierwszy rzut oka wyglądał na zwykłego, choć całkiem urodziwego faceta. Zwłaszcza kiedy złożył skrzydła, wydał się o wiele bardziej przystępny. Jedynie sposób, w jaki obserwował boginię, wzbudzał niepokój, na swój sposób wydając się Isabeau znajomy. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że przybysz z łatwością porozumiałby się z Dariusem.

Robi się tu ciasno… Zdecydowanie zbyt ciasno.

Isabeau nerwowo powiodła wzrokiem dookoła. Nie miała pewności, w którym momencie, ale wokół niej i Selene stworzył się krąg. Wszyscy trzymali się na dystans, może pomijając Jocelyne, która – choć milcząca – wciąż trwała blisko bogini. Dawno nie wydawała się taka spokojna, przeszło Beau przez myśl i to również dodało jej pewności. Joce miała intuicję, nawet jeśli nie zawsze zdawała sobie z tego sprawę.

Ona za to coraz częściej wątpiła we własną. Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, jak powinna się zachować…

– O rany, nie przemyślałam tego. Patrzycie na mnie tak dziwnie… – Selene nieznacznie przekrzywiła głowę. – Kiedyś regularnie pojawiłam się w takich miejscach. Już chyba zapomniałam, co to naprawdę oznacza.

 – Kiedyś… To znaczy kiedy? – zaryzykował Edward.

Kobieta natychmiast zwróciła się w jego stronę. Nie wydawała się speszona tym, że mierzył ją wzrokiem, jakby w nadziei, że jakimś cudem uda mu się przeniknąć jej umysł.

– Zdecydowanie zbyt dawno temu – odparła lakonicznie Selene. – Pomyślałam, że to będzie dobry moment. Chciałam się z wami zobaczyć już od dłuższego czasu, zwłaszcza że… – Urwała i zawahała się na moment. – Miałam nadzieję, że będzie łatwiej, skoro z częścią już miałam okazję się spotkać.

– No tak, ale…

– Wydajesz się inna niż wtedy – przyznała cicho Beatrycze. W następnej sekundzie przesunęła się bliżej, wciąż uważnie obserwując boginię. – Ale naprawdę cieszę się, że tutaj jesteś. Jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać.

– Och… Uwierz mi, że twoja siostra ma się dobrze – odparła bez chwili wahania kobieta. – Wszystkie z nich. Nie pozwoliłabym, żeby coś złego stało się Cassandrze.

– To… dobrze.

Beatrycze rozluźniła się, ale nie wyglądała jak ktoś, kogo taka odpowiedź w pełni satysfakcjonowała. Było coś niepokojącego w sposobie, w jaki zacisnęła dłonie w pięści.

Co się znów stało…?

– Mówicie o innej Cassandrze, prawda? – upewniła się Alice. – Carlisle coś wspominał, ale… Och, sama już nie wiem – jęknęła, nie kryjąc frustracji.

– Porozmawiamy później. Wiem, że to zły moment – dodała pośpiesznie Selene. – Przynajmniej postaram się zostać tu tak długo, jak będę mile widziana. Jeśli mogę w czymś pomóc, nie wahajcie się. Nie przyszłam po to, żeby onieśmielać wszystkich wokół. Chciałabym…

– Chwila, chwila… Chcesz wciąż udział w uroczystościach?

Dopiero w momencie, w którym spojrzenia jej i Selene się spotkały, z całą mocą uświadomiła sobie, że trafiła w sedno. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, przez chwilę mając wrażenie, że jej własne pytanie oderwane jest od rzeczywistości. Bo w końcu czemu nie, prawda? W końcu absolutnie normalne było, że sama bogini ot tak pojawiała się w świątyni jej poświęconej, by wziąć udział w uroczystościach.

Właśnie wtedy coś zmieniło się w panującej dookoła atmosferze, kiedy pierwszy szok ustąpił i wszyscy zaczęli mówić na raz. Isabeau zastygła w samym środku tego zamieszania, przez chwilę niepewna, na czym powinna się skupić. To, że wciąż tkwiła w samym centrum powstałego kręgu, niczego nie ułatwiało.

– Co znaczy, że to jest bogini?

– Nie wiem, ale jest urocza. Ona przecież… – Alice zamilkła, by gwałtownie zaczerpnąć tchu. – Swoją drogą, wiecie w ogóle, która godzina?

Isabeau nie miała pojęcia, ale po tonie wampirzycy poznała, że woli tego nie wiedzieć.

– Alessi wciąż nie ma. Nadal mamy chwilę czasu, ale…

– Czy mogę wiedzieć, co do diabła dzieje się na zewnątrz i… Och.

Pojawienie się większej ilości osób jedynie zagęściło sytuację. Beau zaklęła w duchu, uświadamiając sobie, że pod wieloma względami jedna z krewnych Renesmee miała rację – kończył im się czas. Alessia, Ariel, ceremonia… Ktoś pamięta?, pomyślała w oszołomieniu, nagle prostując się niczym struna.

– Czy możecie w końcu się zamknąć?! – wyrzuciła z siebie na wydechu, bezceremonialnie podnosząc głos.

Wiedziała, że w tamtej chwili ani trochę nie brzmiała jak kapłanka – nie taka, która miała przed sobą uosobienie bogini, której służyła – ale nie dbała o to. Tak naprawdę wcale jej to nie interesowało. W oszołomieniu zdążyła tylko pomyśleć, że to szok, ale to również wydawało się mało istotne. W tamtej chwili nie miała czasu, żeby zastanawiać się nad tym, co powinna robić.

Poczuła swego rodzaju satysfakcję, kiedy w sali jak na zawołanie zapanowała cisza. Poczuła na sobie spojrzenia zebranych, w tym również samej Selene – wciąż łagodne i życzliwe, bez cienia urazy, którą ta mogłaby poczuć przez dobór słów. Odetchnęła, choć w tamtej chwili wcale nie czuła się dobrze z tym, że mogłaby znajdować się w centrum uwagi.

Świetnie.

W ciszy powiodła wzrokiem dookoła. W końcu zwróciła uwagę na przybyłych, w pierwszej kolejności zwracając uwagę na Lawrence’a, którego głos usłyszała wcześniej. Przynajmniej zakładała, że to on był osobą, która z taką bezpośredniością mogłaby zapytać się o sytuację na zewnątrz. Kiedy Beau dostrzegła, że wampirowi towarzyszył Carlisle, to jedynie utwierdziło ją w takim przekonaniu.

– Okej, po kolei – zadecydowała, przez moment niepewna czy zwracała się do siebie, czy może jednak do zebranych. – Co dzieje się na zewnątrz? – zapytała, bezceremonialnie zwracając się do L.

– Pomijając to, że wilkołaki nie wydają się wzbudzać sympatii? Nic, czego bym tu wcześniej nie widział.

Skrzywiła się. Tak, właśnie tego się spodziewała.

– Darius ma sytuację pod kontrolą. Niedługo sama wszystkim się zajmę – zapewniła pospiesznie, choć wcale nie była tego pewna. To był jeden z tych momentów, w których nie miała pojęcia, co powinna zrobić.

– To świetnie, ale  napięcie na zewnątrz nie wyjaśnia, co tu robi bogini – odparł wampir takim tonem, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie.

– Selene tylko…

Urwała, dziwnie czując się z lekkością, z jaką wypowiedziała to imię. Przeniosła wzrok na boginię, wciąż nie dowierzając, że ta tak po prostu znajdowała się obok, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Isabeau po raz kolejny uderzyło to, jak niewinnie i ludzko wyglądała. Cokolwiek w tym wszystkim miała na myśli Beatrycze, twierdząc, że Selene zmieniał się od ostatniego spotkania…

Jasna cholera, to mi nie ułatwia.

– Przyszłam pomóc – wtrąciła sama zainteresowana. – Was również dobrze widzieć. Wszystkich.

Coś w sposobie, w jaki zaakcentowała ostatnie słowo, przykuło uwagę Isabeau. Dopiero po chwili dostrzegła ruch w ciemnościach i zauważyła czającego się w półmroku Rafaela. Nie miała pewności, w którym momencie on i Elena weszli do świątyni, ale jedno pozostawało aż nazbyt oczywiste: podczas gdy dziewczyna promieniała, natychmiast ruszając ku Selene, demon wyglądał na chętnego, by natychmiast się ewakuować.

– O bogini… Znaczy… – Beau nerwowym gestem przycisnęła dłoń do ust. Nie, to zdecydowanie nie było proste. – Wiem o tym. Naprawdę rozumiem, ale…

– Moja pani, wydaje mi się, że to nienajlepszy pomysł. Nie możesz tak po prostu wkroczyć do świątyni i oznajmić całemu miastu, że wróciłaś – oznajmił Dorian, starannie dobierając słowa.

Beau poczuła napływ wdzięczności. Skrzydlaty czy też nie, trafił w sedno, wystarczająco łagodnie ujmując to, co przez cały czas chodziło jej po głowie.

Nie wyobrażała sobie tego. W zasadzie wciąż nie była pewna, co działo się wokół niej. Dookoła panowało zamieszanie, świat zmieniał się na jej oczach, a jednak… Och, w całym tym szaleństwie zdecydowanie nie wyobrażała sobie przedstawienia podczas ceremonii samej Selene – i to nie tylko dlatego, że wielu jak nic miało jej nie uwierzyć. Zwłaszcza po tym, co powiedziała podczas pogrzebu Allegry, mogła spodziewać się wielu reakcji. Już i tak spoglądali na nią z rezerwą, zwłaszcza odkąd wraz z Dimitrem zdecydowali się ugościć pod swoim dachem wilkołaki z Lille. Przy panującym w mieście napięciu, kolejne kontrowersje mogły się skończyć w tylko jeden sposób.

Oczy Selene rozszerzyły się nieznacznie. W milczeniu spojrzała najpierw na swojego towarzysza, a potem na wszystkich obecnych. Grymas wykrzywił jej urodziwą twarz, ale prawie natychmiast odzyskała panowanie nad sobą i z wolna skinęła głową.

– To prawda. Ja tylko… – Potrząsnęła głową. – Nie przemyślałam tego. Powinnam była poczekać.

– Obawiam się, że czas nie ma tu nic do rzeczy.

Gabriel odezwał się po raz pierwszy od chwili, w której bogini tak po prostu wkroczyła do świątyni. Choć wcześniej Beau nie zwróciła na to uwagi, nagle jego milczenie ją zaniepokoiło. Z powątpiewaniem spojrzała na brata, momentalnie orientując się, że był spięty. Jak gdyby nigdy nic stał u boku Renesmee, zaciskając obie dłonie na ramionach żony. Wydawał się bledszy niż zwykle, choć nie w sposób, który sugerowałby, że znów dręczył go ten najbardziej wrażliwy głód. Nie, w tamtej chwili chodziło o samą Selene.

Oj, braciszku…

Spojrzenie Selene natychmiast powędrowało ku niemu. Kobieta z wolna skinęła, przyznając mu rację.

– Najpewniej tak właśnie jest. Potrzeba… czegoś więcej – przyznała o wiele mniej entuzjastycznie niż do tej pory. – W takim razie wybaczcie mi najście. Ale cieszę się, że mogłam pojawić się chociaż na chwilę. Skoro tak…

– Czekaj – rzuciła pod wpływem impulsu.

Co ja robię…?, jęknęła w duchu, ale nie wycofała się. Tak naprawdę nie miała wyboru, zwłaszcza gdy jak na zawołanie poczuła na sobie spojrzenie lśniących oczu Selene.

– Nie musisz zadręczać się z mojego powodu. Nie po to tutaj przyszłam – zapewniła pośpiesznie. – Mają rację, że nie powinnam…

– Dajcie mi w końcu pomyśleć. Chyba mam pomysł, ale… – Zaklęła w duchu. Poruszając się trochę jak w transie, skinęła głową w głąb świątyni. – Chcę chwilę porozmawiać. W cztery oczy – oznajmiła wprost.

– Nie żeby coś, ale nie mamy na to czasu – wtrącił Edward.

Miał rację czy też nie, Beau i tak zapragnęła na niego warknąć.

– Pięć minut nikogo nie zbawi. Mogę? – ponagliła, spoglądając wprost w jasne oczy Selene.

– Oczywiście. Zostań tu, proszę, Dorianie.

Mężczyzna nie wydawał się zachwycony taką decyzją, ale nie próbował jej negować. Isabeau odetchnęła i niemalże z ulgą wyszła z głównej sali, wślizgując się do niewielkiego, opustoszałego korytarza na tyłach. Wyraźnie czuła obecność Damiena i Elizabeth, ale nic nie wskazywało na to, by parka w archiwum zdawała sobie sprawę z tego, co działo się w świątyni. Przynamniej na razie przyjęła to z wdzięcznością, nie mając ochoty uświadamiać kolejnej zszokowanej dwójki o tym, że właśnie stała przed nimi Selene.

Do niej również nie docierało. Zachwiała się i oparła o ścianę, ledwo tylko znalazła się poza zasięgiem wzroku zebranych. Serce tłukło jej się w piersi, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz i znaleźć gdzieś daleko.

Co ja robię? Co ja właśnie robię?, pomyślała po raz wtóry, ale nic nie wskazywało na to, żeby miała otrzymać odpowiedź.

Słyszała, że w głównej nawie znów zapanowało zamieszanie, ale jak długo nie musiała w tym uczestniczyć, mogła je ignorować. Na ułamek sekundy zamknęła oczy, próbując zapanować nad mętlikiem w głowie, choć i to okazało się trudne.

– Przepraszam, że postąpiłam tak nierozsądnie. Dorian i twój brat mają rację, ale… nie mogłam dłużej zwlekać. – Głos Selene zabrzmiał łagodniej niż do tej pory. Beau nie sądziła, że to w ogóle możliwe. – Zwlekałam tyle czasu, że już wyszłam z wprawy. Nie wiem, jak powinnam to naprawić i… Obawiam się, że pewnych rzeczy już nie będę w stanie naprostować.

– Prosiłam już, żebyś przestała przepraszać – wymamrotała, mocniej zaciskając powieki.

Odpowiedziała jej cisza, aż zwątpiła, czy Selene wciąż jej towarzyszyła. Kiedy otworzyła oczy, przekonała się, że ta po prostu stała w niewielkim oddaleniu, uważnie ją obserwując. Jasne tęczówki okazały się nieznośnie łagodne i ciepłe, co wydało się wampirzycy w równym stopniu kojące, jak i frustrujące.

Wyprostowała się, zmuszając do tego, żeby skupić się na sytuacji. To nie była pora na przemyślenia, a jednak…

– Nie wierzę, że tutaj jesteś. Ja naprawdę nie… – Potrząsnęła głową. – Jest wiele rzeczy, które chciałabym powiedzieć, ale to musi zaczekać. Ta grupa na zewnątrz nie stoi tam bez powodu.

– Będziemy jeszcze miały okazję, żeby porozmawiać, jeśli tylko zechcesz, moja droga – zapewniła bez chwili wahania Selene.

Beau drgnęła, co najmniej wytrącona z równowagi tymi słowami. Och, marzyła o tym. Naprawdę chciała, choć zarazem ta perspektywa napawała ją czystym przerażeniem.

– Słyszałam… wystarczająco dużo – podjęła, ostrożnie dobierając słowa – kiedy pojawiłaś się po raz pierwszy. Nie było mnie przy tym, ale skoro miałaś związek z naszą ucieczką ze świata snów, to ja w to wierzę. Wciąż wierzę, chociaż… – Zmusiła się do tego, żeby przerwać, czując, że gdyby zabrnęła za daleko, nie powstrzymałaby słowotoku. Musiała zaczekać. Jeszcze trochę. – Chciałabym, żebyśmy mogły tak po prostu zacząć ceremonię i powiedzieć kim jesteś. Byś mogła… Chyba nawet sobie tego nie wyobrażam – przyznała i zaśmiała się nerwowo. Przycisnęła dłoń do ust, nieudolnie próbując się uspokoić. – Jasna cholera, rozmawiam z boginią. I przeklinam przy niej.

– Wciąż uważam, że nie powinniście mnie tak nazywać. Już nie.

Puściła te słowa mimo uszu. To była jedna z tych kwestii, których nie chciała roztrząsać.

– Chciałabym – powtórzyła po raz wtóry. – Nie umiałabym już zwątpić w ciebie czy Ciemność, ale… Ale to ja. Widziałam dość. Widuję na każdym kroku, chociaż to teraz mało ważne. Liczy się to, że świat się zmienił, a ja już i tak czuję, że próbuję naprawić coś zepsutego. W ostatnim czasie wydarzyły się tutaj rzeczy, o których wolę nie myśleć.

– Uwierz mi, że wiem o tym lepiej niż ktokolwiek.

Tym razem głos Selene zabrzmiał inaczej. Isabeau wzdrygnęła się, zaskoczona nieco gorzką nutą, która wkradła się do głosu kobiety. Już nie wydawała się tak naiwnie słodka i gotowa kajać się przy każdej możliwej okazji. Przez krótką chwilę Beau wyraźnie wyczuła w niej coś, co jednoznacznie świadczyło o tym, że miała przed sobą kogoś potężniejszego – i bardzo, ale to bardzo smutnego.

Zmusiła się do tego, żeby spojrzeć Selene w oczy. Wciąż czuła się dziwnie z tym, że doszukała się w nich tak wiele współczucia i… miłości.

Było inaczej niż wtedy, gdy czasem spoglądała na posąg przed świątynią. Symbole i piękne słowa nawet w połowie nie oddawały tego, co faktycznie wiązało się z przebywaniem przy Selene. W jakiś pokrętny sposób sama bliskość tej istoty niosła ze sobą zarówno chaos, jak i niejasne, choć wciąż obecne poczucie tego, że wszystko w końcu wróciło na swoje miejsce.

Isabeau nie miała pojęcia, co o tym myśleć.

– Więc mi pomóż – oznajmiła wprost, nie odrywając wzroku od Selene. A potem coś w niej pękło i wyrzuciła z siebie to, co dręczyło ją przez tyle czasu: – Po prostu chodź ze mną i mi pomóż, bo już nie wiem, co powinnam robić i w co wierzyć. Chciałam, żeby tej nocy wszyscy choć przez moment poczuli ukojenie, a ja… – Przełknęła z trudem. – Jeśli jesteś prawdziwa, zrób coś.

Prawie natychmiast pożałowała tych słów, ale już nie miała jak ich cofnąć. Wciąż wpatrywała się w Selene, spodziewając się dostrzec zawód w jej oczach, zwłaszcza gdy pozwoliła sobie na zwątpienie, ale…

A potem bogini chwyciła ją za rękę.

I choć to znaczyło niewiele, Isabeau pierwszy raz od dawna poczuła nieopisany spokój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa