Świątynia jak zawsze miała w sobie
coś wyjątkowego. Tylko tak potrafiłam nazwać atmosferę, która panowała w pobliżu.
Nie przeszkadzało mi nawet to, że przed wejściem wciąż kręciło się sporo osób.
Cześć znałam z widzenia, choć nie utrzymywaliśmy żadnego kontaktu, jednak
ich obecność wydała mi się w pełni uzasadniona. Co prawda nie miałam
pewności, czy wiązała się wyłącznie z ciekawością po śmierci Allegry, czy
może perspektywą zaobserwowania ceremonii między wampirzycą a wilkołakiem,
ale to pozostawało sprawą drugorzędną.
Przed
wejściem wciąż stał znajomy posąg Selene. Było coś kojącego w rysach
twarzy bogini i sposobie, w jaki wznosiła obie dłonie ku górze.
Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, czy rzeźba choć po części oddawała
faktyczne piękno tej istoty. Wcześniej podobna myśli nie przyszły mi do głowy,
ale ostatnie wydarzenia zmieniały wszystko.
Musiałam
zapytać dziadka albo Beatrycze. Co prawda wątpiłam, żeby odpowiedź była
twierdząca, ale…
Zauważyłaś
to, co ja?, rozbrzmiało w mojej głowie.
Natychmiast
przeniosłam wzrok na Gabriela, spoglądając na niego wyczekująco. Wyraz jego
twarzy nie zdradzał niczego konkretnego, ale miałam wrażenie, że mój mąż się
spiął. Kiedy podchwycił moje spojrzenie, ograniczył się wyłącznie do
nieznacznego skinienia w kierunku zgromadzonych gości.
Wystarczyła
chwila, żebym pojęła, co miał na myśli. Ciężko było nie zauważyć podziału, z którego
co prawda zdawałam sobie sprawę od dawna, a jednak w tamtej chwili
wydał mi się wyraźniejszy niż kiedykolwiek. Wampiry i wilkołaki w naturalny
sposób trzymały się od siebie na dystans, ale nie przypominałam sobie, by
wcześniej robiły to w aż tak ostentacyjny sposób. W zasadzie bez
zwracania uwagi na zapach czy kolor tęczówek, mogłabym ot tak wytyczyć, w którym
miejscu biegła linia podziału. Gdy do tego wszystkiego w samym środku
dostrzegłam wyraźnie zmieszanego Dariusa, nabrałam pewności, że uroczystości
wcale nie zapowiadały się aż tak spokojnie, jak mogłabym tego oczekiwać.
Och nie,
nie, nie…
Raz jeszcze
niespokojnie spojrzałam na Gabriela, ale ten pozostawał niewzruszony. W tamtej
chwili zazdrościłam mu spokoju, nawet jeśli tylko udawanego. Uczucie, które
dopiero co towarzyszyło mi podczas drogo do tego miejsca, bezpowrotnie się
ulotniło.
– Chodźmy, angelo.
Wszyscy już są w środku – stwierdził, chwytając mnie za rękę.
Skinęłam
głową, chociaż wcale nie czułam się spokojniejsza. Wciąż śledziłam wzrokiem
obecnych, skupiając się zwłaszcza na miejscu, w którym stanął Darius. Był
sam, ale nie wątpiłam, że w razie potrzeby natychmiast przywołałby do
siebie więcej osób, które murem stanęłyby za Dimitrem. Kto wie, może właśnie
napięcie, które nagle poczułam z taką mocą, było kolejnym z powodów,
dla których król i Beau naciskali, by przygotować wszystko po swojemu.
Charon. W gruncie
rzeczy wszystko i tak sprowadzało się właśnie do niego. Po ataku dzieci
księżyca pozostawały w mniejszości. Nie żeby wcześniej sprawy miały się
inaczej, ale wiedziałam o wydarzeniach z dzielnicy wilkołaków dość,
by zdawać sobie sprawę z tego, że sytuacja jedynie się pogorszyła.
Jakby tego było
mało, wszyscy aż za dobrze pamiętali, kto trzymał broń, kiedy wdarł się na
ostatnie uroczystości. Jeśli Charonowi dodatkowo zależało na wprowadzeniu
napięcia, wyszło mu to znakomicie.
–
Wchodźcie. Swoją drogą, dobrze was widzieć – rzucił Darius, ledwo tylko znaleźliśmy
się w zasięgu jego wzroku.
Zachowywał się
tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca, a on wcale nie musiał się
obawiać ewentualnych zamieszek. Co prawda jego mina sugerowała coś innego, ale
zdecydowałam się tego nie komentować. Nie żeby rozwodzenie się na takie tematy
na głos i w nieprzewidywalnym tłumie, było najlepszym pomysłem na
świecie.
– Dzięki – rzuciłam,
wysilając się na uśmiech.
Wciąż nie
miałam pewności, co o nim myśleć, ale zdążyłam go polubić. Wydawał się
uprzejmy, choć to wciąż o niczym nie świadczyło. W zasadzie Darius
niezmiennie przywodził mi na myśl służbistę, który aż nazbyt poważnie brał
przydzieloną mu funkcję. Byłam w stanie zrozumieć, dlaczego Dimitr
zdecydował się powierzyć mu część obowiązków, ale i tak czułam się dziwnie
na myśl o tym, że chociaż przez moment ktoś miałby zastępować Isabeau.
Przez
chwilę wahałam się, zbytnio zaniepokojona wyczuwalnym w powietrzu
napięciem, by choćby wyobrażać sobie spuszczenie zebranych z oczu. Nie
miałam pewności, co mogłabym zrobić, ale wszystko wydawało się lepsze od
pozostawienia spraw własnemu biegowi. Chciałam upewnić się, że nic nie pójdzie
źle – i to nie tylko przez wzgląd na Alessię.
Mi amore,
upomniał mnie Gabriel, bardziej stanowczo ściskając moja rękę.
Pozwoliłam
mu zaciągnąć się do świątyni, ale wciąż pozostawałam spięta. Nie rozluźniłam
się nawet w chłodnym, wypełnionym zapachem kwiatów przedsionku.
– Nie
podoba mi się to – wyrzuciłam z siebie na wydechu, wyczekująco spoglądając
na męża.
–
Kontroluję sytuację. Nie jest gorzej niż do tej pory – stwierdził, wzruszając
ramionami. – Beau wie, co się dzieje.
– Od jak
dawna i czemu wspominasz mi dopiero teraz?
Nie
chciałam, żeby to zabrzmiało jak zarzut, ale poniekąd nim właśnie było. Gabriel
i niedopowiedzenia… Och, ta kwestia zwłaszcza w ostatnim czasie dawała
mi się we znaki. Nie żeby sytuacja polityczna w Mieście Nocy stanowiła aż
taki priorytet, ale i tak poczułam się nieswojo na myśl o tym, że
mógłby wiedzieć coś więcej.
Nie wiem
więcej od ciebie. Po prostu Beau wspominała to i owo, zapewnił, bez
chwili wahania przenikając mój umysł. Myślałem, że już to zauważyłaś, kiedy
byliśmy tu ostatnim razem.
No tak,
ale…
Urwałam,
tak naprawdę niepewna, co powinnam mu powiedzieć. Słodka bogini, nie znałam się
na tym. Wyczuwałam napięcie, ale to nie wyjaśniało na czym staliśmy. Wiedziałam
jedynie, że Alessia i Ariel już na samym początku wzbudzali emocje. Jeśli
akurat teraz niechęć do wilkołaków mogła się wzmóc…
Darius
sobie poradzi. Zresztą Isabeau też liczy na te uroczystości, stwierdził
Gabriel, starannie dobierając słowa. Być może to sprawa telepatii, ale jego
słowa i ton wydały mi się rzeczowe i sensowne. Zwłaszcza po tym,
co stało się ostatnio. To mógłby być dobry początek, jeśli chcemy wszystkich
uspokoić.
Wcale nie
była pewna, czy to zadziała dokładnie tak, jak mogłaby tego oczekiwać Isabeau. Ufałam
jej, ale myśl o wykorzystania ślubu córki w takich celach, wcale nie
napawała mnie entuzjazmem. Och, wręcz przeciwnie – ostatnim, czego chciałam
doświadczyć, był nagły wybuch konfliktu. Prawda była taka, że ceremonie w ostatnim
czasie ani trochę nie wychodziły w taki sposób, jak moglibyśmy tego
oczekiwać.
– To miłe,
że tak bardzo we mnie wierzysz.
Isabeau
dosłownie zmaterializowała się u mojego boku. Z równym powodzeniem
mogła stać tuż obok nas od samego początku, kryjąc się w cieniu i –
być może – obserwując to, co działo się na zewnątrz. Kiedy podchwyciła moje
spojrzenie, uśmiechnęła się drapieżnie, odsłaniając przy tym kły, ale coś w tym
geście wydało mi się wymuszonego. Beau może i była dobra w ukrywaniu
faktycznych emocji, ale znałyśmy się zbyt długo, by mogła w pełni mnie
zwieść.
W tamtej
chwili wydała mi się przede wszystkim spięta, choć to nie przeszkadzało jej w tym,
żeby promienieć. Ona również zdecydowała się na czarną sukienkę, prostą i łagodnie
połyskującą, jakby delikatny materiał był w stanie wychwycić każde, nawet
najdrobniejsze załamanie światła. Suknia idealnie przylegała do jej smukłego
ciała, podkreślając każdą krzywiznę i mocno kontrastując z bladą
skórą. Od zawsze wiedziałam, że Isabeau potrafiła onieśmielać urodą, ale i tak
wytrąciła mnie z równowagi. Przez chwilę była w stanie jedynie na nią
patrzeć, speszona tym, że do tego wszystkiego mogłaby wychwycić to, co działo
się w mojej głowie.
– Ślicznie
wyglądasz, sis – stwierdził Gabriel, jako pierwszy przerywając
przeciągającą się ciszę.
– Zostaw
komplementy na później, najlepiej dla Alessi. – Beau mrugnęła do brata
porozumiewawczo. – Dobrze, że przyszliście wcześniej. Wciąż się zbieramy. Już
zgarnęłam Damiena, więc to tylko kwestia czasu… Ariela też już widziałam. Miło z twojej
strony, że nic mu nie zrobiłeś.
– Dlaczego wciąż
mi coś zarzucacie? – mruknął Gabriel, wznosząc oczy ku górze.
– Z miłości
– odparła z przekonaniem Isabeau. Zaraz po tym parsknęła i tym razem jej
śmiech wydał mi się w pełni szczery. – Daj spokój, braciszku. Twoja mina
mówi sama za siebie.
Jeszcze
kiedy mówiła, zdecydowanym krokiem ruszyła w głąb świątyni. Podążyłam za
nią, wcześniej ostatni raz zerkając przez ramię na wejście. Z zewnątrz
wciąż słyszałam przytłumione głosy, ale nic nie wskazywało na to, żeby sytuacja
wymknęła się spod kontroli. Kto wie, może jednak zadręczałam się bez powodu.
Zapach kwiatów
i kadzidełek upajał, jednak nie w sposób, który wydałby mi się
przytłaczający. Było inaczej niż na ślubach, które zapamiętałam, zwłaszcza że
wcześniejsze organizowaliśmy na terenie Niebiańskiej Rezydencji. Wciąż miałam
mieszane uczucia co do planów Isabeau, ale jak długo Alessia nie protestowała,
tak długo zamierzałam próbować na to przystać. Prawda była taka, że sama
świątynia wydawała się dużo bezpieczniejsza niż otwarta przestrzeń na placu czy
w ogrodach.
– Już
rozmawiałam z Ali, ale wolę was uprzedzić… Zanim zaczniemy, będę chciała chwili,
żeby powiedzieć to i owo – oznajmiła wprost Isabeau. – Wydaje mi się, że
to dobry moment, skoro zebrało się tyle osób. Pierwszy raz od dawna.
– Akurat
dzisiaj? – wyrwało mi się.
Isabeau
posłała mi wymuszony uśmiech.
– Nessie,
słońce… Naprawdę uważasz, że w ostatnim czasie komukolwiek tutaj przyszło
do głowy, żeby tak tłumnie się gromadzić? – zapytała łagodnie.
Tyle wystarczyło,
żeby zamknąć mi usta. Nie, zdecydowanie tak nie sądziłam. W gruncie rzeczy
Beau nie musiała tłumaczyć niczego więcej.
– Zrobię
wszystko, co będę mogła. Myślałam o tym od dawna, więc po prostu mi
zaufajcie – podjęła wampirzyca. – W każdej chwili możemy się wycofać.
Wesele i tak odbędzie się w Niebiańskiej Rezydencji, więc się nie
przejmuj.
Skinęłam
głową, chociaż to wcale nie było takie proste. Rozumiałam, co planowała
Isabeau, ale i tak miałam wątpliwości. Nie chciałam powiedzieć tego
wprost, ale wydawało mi się, że potrzebowała jakiegoś cudu, by ot tak
naprostować wszystko, co wydarzyło się w Mieście Nocy. Co prawda nie byłam
świadkiem jej załamania czy tego, co tak naprawdę stało się na placu, kiedy
zaatakował Charon, ale to i tak brzmiało źle. To i niechęć względem
dzieci księżyca, mówiło samo za siebie.
Przestałam o tym
myśleć w chwili, w której znaleźliśmy się w głównej sali.
Poczułam się pewniej, kiedy dostrzegłam, że większość moich bliskich już zgromadziła
się w środku. Nie widziałam mamy, ale byłam pewna, że ta pojawi się razem z Alessią.
Słyszałam, że Rose i Alice prowadzą jakąś ożywioną rozmowę i to
wystarczyło, bym jednak zdołała się uśmiechnąć. Mogłam się założyć, że ciotka
wciąż nie do końca przebolała to, że nie miała takiego wpływu na przygotowania,
jak mogłaby tego oczekiwać.
Joce skryła
się gdzieś w kącie, spokojnie siedząc na jednej z ławek. Zauważyłam,
że czujnie wodziła wzrokiem dookoła, jakby w każdej chwili spodziewała się
dostrzec coś, czego nie powinna, nie miałam jednak wrażenia, by po raz kolejny
towarzyszył jej… jakiś niechciany gość. W zasadzie w ostatnim czasie
bardzo rzadko zachowywała się tak, jakby jednak miała towarzystwo, może
pomijając nieliczne wizyty Rosy. W pamięci wciąż miałam naszą rozmowę, chociaż
nie wracałyśmy do niej po tym, o co mnie zapytała.
Kątem oka
dostrzegłam ruch. Mignęły mi lśniące, jasne włosy i chociaż w pierwszym
odruchu pomyślałam, że to Elena, w ułamek sekundy później uświadomiłam
sobie pomyłkę. Beatrycze promieniała, choć nic nie wskazywało na to, żeby
zdawała sobie z tego sprawę. Ze splecionymi w warkocz włosami i w jasnej
sukience wydawała się niewinna i urocza, nawet mimo krwistoczerwonych tęczówek.
Nigdzie nie widziałam Lawrence’a, ale obecność wampirzycy mówiła sama za
siebie. Prawda zresztą była taka, że L. za nic nie odpuściłby sobie uroczystości,
która jakkolwiek wiązała się z Ali.
– Elena
niedługo się pojawi. Twierdzi, że potrzebowali powietrza – oznajmiła Esme,
wyłaniając się z kąta sali. Na widok mój i Gabriela uśmiechnęła się w promienny,
szczery sposób. – Alessia już tu jest?
– Przyjdzie
z mamą – zapewniłam.
Wciąż mieliśmy
trochę czasu. Tyle przynajmniej wywnioskowałam po słowach Esme, bynajmniej niezaskoczona
tym, że Rafael nie palił się, żeby dołączyć do towarzystwa. Nigdzie nie
widziałam też Layli i Rufusa, ale i to nie wydało mi się dziwne.
Byłam pewna, że przynajmniej wampir pojawi się w ostatniej chwili, nie
mając innego wyboru. Tym bardziej mogłam się założyć, że równie szybko zniknie,
nie zamierzając trudzić się dotrzymywaniem towarzystwa Layli.
To wszystko
było znajome, ale i tak nie czułam się dzięki temu pewniej. Co prawda
atmosfera wewnątrz świątyni okazała się dużo przyjemniejsza, jednak nie
potrafiłam ot tak zapomnieć o powodzie, dla którego Darius czaił się na
zewnątrz.
– Idę do
Damiena. Siedzą z Liz w bibliotece. – Beau skrzyżowała ramiona na
piersiach. – Dajcie mi znać, kiedy wszyscy już się zbiorą.
– Damien i Liz są w bibliotece? – powtórzył z powątpiewaniem Gabriel.
– Przygotowuje
się do ceremonii czy…? – zaczęłam, ale wampirzyca zbyła moje pytanie śmiechem.
– Oboje
wiemy, że Damien jest ostatnią osobą, która potrzebuje dodatkowego przygotowania.
Odwróciła
się na pięcie. Tren sukni zafalował wokół jej kostek, kiedy zdecydowanym
krokiem ruszyła ku tylnemu wyjściu. Na pierwszy rzut oka wydawała się pewna
siebie i rozluźniona. Pozostawało mi mieć nadzieję, że jak zwykle tyle
miało wystarczyć, by zapanować nad sytuacją, gdy przyjdzie co do czego.
Odetchnęłam,
próbując się uspokoić. Słodka bogini, stałam w świątyni, czekając na
rozpoczęcie uroczystości, której znaczenie wciąż do mnie nie docierało. Nie
miało znaczenia, że dopiero co sama pomagałam Alessi przygotować się przed
ślubem! To wciąż brzmiało jak coś nierealnego, może nawet bardziej od śnienia
na jawie.
Prawda była
taka, że zaczynałam panikować. I to nie tylko przez to, co mogło się wydarzyć,
gdyby sprawdził się nasz najczarniejszy scenariusz albo…
–
Przepraszam, kapłanko, ale czy mogłabym przeszkodzić?
Isabeau
zatrzymała się w pół kroku w odpowiedzi na te słowa. Nowy głos
rozbrzmiał od strony wejścia, chociaż byłam gotowa przysiąc, że nie poprzedził go
moment otwarcia drzwi. W chwili, w której również pośpiesznie się
odwróciłam, odkryłam, że mieliśmy gościa – i że kobieta po prostu tam
stała, z zaciekawieniem spoglądając w głąb świątyni.
Coś
zmieniło się w panującej dookoła atmosferze, ale nie potrafiłam stwierdzić
co i dlaczego. Wiedziałam jedynie, że miało jakiś związek z przybyszką,
jednak również to nie wyjaśniało zmiany, która tak nagle zaszła w powietrzu.
Wrażenie było takie, jakby do wnętrza świątyni wdarło się coś subtelnego i eterycznego
zarazem. Przybyszka sama w sobie taka była – ze słodkim uśmiechem,
srebrzystymi włosami i łagodnym spojrzeniem jasnych oczu. Tak po prostu
weszła do świątyni, w pełni ludzkim krokiem ruszając do zastygłej w bezruchu
Beau.
A jej głos…
Jej głos z jakiegoś
powodu wydawał się znajomy.
– Och… –
usłyszałam i z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że to Beatrycze
zareagowała jako pierwsza.
Przybyszka
natychmiast odwróciła się w jej stronę, obdarowując Trycze jednym z najbardziej
życzliwych uśmiechów, jaki przyszło mi widzieć. Pod tym względem mogła
konkurować nawet z Esme.
– Mnie
również miło cię widzieć, Beatrycze – zapewniła kobieta, starannie wypowiadając
kolejne słowa. W następnej sekundzie zwróciła się w zupełnie innym kierunku.
– I ciebie, moja kochana – dodała na ułamek sekundy przed tym, jak
Jocelyne bezceremonialnie do niej dopadła, tak po prostu wpadając nieznajomej w ramiona.
– Przyszłaś
tu. Tak po porostu tutaj przyszłaś! – wyrzuciła na wydechu dziewczyna, pozwalając,
żeby przybyszka pogładziła ją po włosach.
– Tak… Tak,
chyba tak. Ja tylko…
Resztę jej słów
zagłuszył dźwięk tłuczonego szkła. Natychmiast poderwałam głowę, spoglądając wprost
ku miejscu, w który, stała Isabeau. W którymś momencie potrąciła
jeden z ozdobnych wazonów z kwiatami, ale wydawała się nawet tego nie
dostrzegać. Po prostu stała pośród odłamków naczynia i płatków,
rozszerzonymi oczyma spoglądając wprost na tulącą do siebie Jocelyne kobietę.
– T-ty… –
wykrztusiła. Praktycznie wyczytałam to jedno słowo ze sposobu, w jaki
poruszyła wargami. – Ty jesteś… – Urwała, by móc złapać oddech.
Co się…?
Spodziewałam
się wielu rzeczy, ale widok zszokowanej Isabeau zdecydowanie nie należał do
codzienności. To było coś innego niż reakcja, której mogłabym się spodziewać,
gdyby sprawy przybrały nieodpowiedni sposób. Przez chwilę nasłuchiwałam,
próbując stwierdzić, co działo się na zewnątrz, ale nic nie wskazywało na to,
żeby w ciągu ostatnich pięciu minut doszło do zamieszek. Cokolwiek się
działo, miało związek tylko i wyłącznie z tą kobietą.
Isabeau z wolna
uniosła dłoń do ust i wtedy zauważyłam, że drżała.
W następnej
sekundzie chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie, na moment gubiąc całą
właściwą sobie grację. Z zaskoczeniem dostrzegłam, że zaszkliły jej się oczy,
co jedynie bardziej wytrąciło mnie z równowagi. Beau mało kiedy pozwalała
sobie na to, żeby przy nas płakać.
– Więc to
prawda… To wszystko prawda, ale…
Wampirzyca potrząsnęła
głową. Nie dodała niczego więcej.
Kobieta raz
jeszcze przeczesała palcami włosy Joce, nim zdecydowała się odsunąć ją od
siebie. Powinnam czuć się co najmniej nieswojo z tym, że ktoś obcy dotykał
mojej córki, ale coś w tej istocie sprawiało, że nie czułam strachu. Wręcz
przeciwnie: z każdą kolejną sekundą wydawała mi się coraz bardziej
znajoma.
– Powinnam…
przyjść tutaj dawno temu. O ile to właściwe, ale czuję, że jestem winna
wam chociaż tyle – stwierdziła cicho nieznajoma, nie odrywając wzroku od
Isabeau. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio pozwoliłam sobie na coś takiego. Może
nie powinnam, bo nie zasłużyłam nawet na część zaufania, którym wciąż mnie
darzycie.
– Ja nie…
– Ktoś
powie mi, co tutaj się dzieje? – zapytał wprost Emmett.
Wzdrygnęłam
się. Jego głos zabrzmiał dziwnie w panującej dookoła ciszy, zwłaszcza w porównaniu
z łagodnym sopranem przybyszki. To i bezpośredniość, z jaką
zadał pytanie, które mnie również cisnęło się na usta.
Kobieta
jedynie się uśmiechnęła.
– Och,
przepraszam. Powinnam zacząć inaczej – przyznała, przez moment przypominając mi
nieśmiałą, zawstydzoną dziewczynkę. – Mam na imię Selene. I chyba nie
skłamię, jeśli stwierdzę, że właśnie przekroczyłam próg swojej własnej świątyni.
Poczułam
się tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie – i to porządnie.
Wszystko momentalnie nabrało sensu, choć zarazem wydało mi się jeszcze bardziej
skomplikowane. Wtedy nabrałam pewności, gdzie słyszałam ten głos, aż za dobrze
pamiętając ciepły śmiech, który towarzyszył mi tak wiele razy, a jednak…
Przecież
wiedziałam. Nikt nie ukrywał przed nami tego, co wydarzyło się między tu a teraz.
Zwłaszcza po spotkaniu z Ciemnością powinnam być choć po części przygotowana
na to spotkanie.
Ale nie
byłam.
Isabeau
również, ale to już nie miało znaczenia. Przestało mieć w chwili, w której
wampirzyca błyskawicznie przemieściła się, materializując się tuż przed Selene.
Nie objęła jej, nie wpadła w ramiona ani w żaden sposób nie
skomentowała wypowiedzianych przez kobietę słów. Ona po prostu stała i patrzyła,
wydając się całkowicie nieświadoma łez, które spłynęły po jej policzkach.
– Tak
bardzo… bardzo chciałam… – Beau potrząsnęła głową. – Wiesz w ogóle, jak
bardzo cię potrzebowałam? Ty jesteś…
Selene
pochyliła głowę. Włosy przysłoniły jej twarz, ale nie zrobiła niczego, żeby je
odgarnąć. Milczała, w tamtej chwili wcale nie przypominając potężnej
bogini, o której tak wiele razy słyszałam. Wydawała się ludzka i zagubiona,
wciąż kojarząc mi się ze skarconym, targanym poczuciem winy dzieckiem.
A potem –
zanim którekolwiek z nas zdążyło zareagować – osunęła się na kolana.
Opadła na posadzkę, wciąż pochylając głowę. Isabeau zastygła, jakimś cudem jeszcze
bardziej wytrącona z równowagi.
– Co ty
ro…?
– Tak bardzo mi przykro. Wciąż nie wiem jak przepraszać wszystkie moje dzieci. – Uniosła głowę, by spojrzeć wprost w jasne oczy Beau. Uśmiech momentalnie rozjaśnił jej twarz. – Moja dzielna, dzielna kapłanka. To nic nie znaczy, ale chciałabym, żebyś wiedziała, że jestem z ciebie dumna, Isabeau.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz