14 stycznia 2021

Sześćdziesiąt cztery

  

Renesmee

Świątynia jak zawsze miała w sobie coś wyjątkowego. Tylko tak potrafiłam nazwać atmosferę, która panowała w pobliżu. Nie przeszkadzało mi nawet to, że przed wejściem wciąż kręciło się sporo osób. Cześć znałam z widzenia, choć nie utrzymywaliśmy żadnego kontaktu, jednak ich obecność wydała mi się w pełni uzasadniona. Co prawda nie miałam pewności, czy wiązała się wyłącznie z ciekawością po śmierci Allegry, czy może perspektywą zaobserwowania ceremonii między wampirzycą a wilkołakiem, ale to pozostawało sprawą drugorzędną.

Przed wejściem wciąż stał znajomy posąg Selene. Było coś kojącego w rysach twarzy bogini i sposobie, w jaki wznosiła obie dłonie ku górze. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, czy rzeźba choć po części oddawała faktyczne piękno tej istoty. Wcześniej podobna myśli nie przyszły mi do głowy, ale ostatnie wydarzenia zmieniały wszystko.

Musiałam zapytać dziadka albo Beatrycze. Co prawda wątpiłam, żeby odpowiedź była twierdząca, ale…

Zauważyłaś to, co ja?, rozbrzmiało w mojej głowie.

Natychmiast przeniosłam wzrok na Gabriela, spoglądając na niego wyczekująco. Wyraz jego twarzy nie zdradzał niczego konkretnego, ale miałam wrażenie, że mój mąż się spiął. Kiedy podchwycił moje spojrzenie, ograniczył się wyłącznie do nieznacznego skinienia w kierunku zgromadzonych gości.

Wystarczyła chwila, żebym pojęła, co miał na myśli. Ciężko było nie zauważyć podziału, z którego co prawda zdawałam sobie sprawę od dawna, a jednak w tamtej chwili wydał mi się wyraźniejszy niż kiedykolwiek. Wampiry i wilkołaki w naturalny sposób trzymały się od siebie na dystans, ale nie przypominałam sobie, by wcześniej robiły to w aż tak ostentacyjny sposób. W zasadzie bez zwracania uwagi na zapach czy kolor tęczówek, mogłabym ot tak wytyczyć, w którym miejscu biegła linia podziału. Gdy do tego wszystkiego w samym środku dostrzegłam wyraźnie zmieszanego Dariusa, nabrałam pewności, że uroczystości wcale nie zapowiadały się aż tak spokojnie, jak mogłabym tego oczekiwać.

Och nie, nie, nie…

Raz jeszcze niespokojnie spojrzałam na Gabriela, ale ten pozostawał niewzruszony. W tamtej chwili zazdrościłam mu spokoju, nawet jeśli tylko udawanego. Uczucie, które dopiero co towarzyszyło mi podczas drogo do tego miejsca, bezpowrotnie się ulotniło.

– Chodźmy, angelo. Wszyscy już są w środku – stwierdził, chwytając mnie za rękę.

Skinęłam głową, chociaż wcale nie czułam się spokojniejsza. Wciąż śledziłam wzrokiem obecnych, skupiając się zwłaszcza na miejscu, w którym stanął Darius. Był sam, ale nie wątpiłam, że w razie potrzeby natychmiast przywołałby do siebie więcej osób, które murem stanęłyby za Dimitrem. Kto wie, może właśnie napięcie, które nagle poczułam z taką mocą, było kolejnym z powodów, dla których król i Beau naciskali, by przygotować wszystko po swojemu.

Charon. W gruncie rzeczy wszystko i tak sprowadzało się właśnie do niego. Po ataku dzieci księżyca pozostawały w mniejszości. Nie żeby wcześniej sprawy miały się inaczej, ale wiedziałam o wydarzeniach z dzielnicy wilkołaków dość, by zdawać sobie sprawę z tego, że sytuacja jedynie się pogorszyła.

Jakby tego było mało, wszyscy aż za dobrze pamiętali, kto trzymał broń, kiedy wdarł się na ostatnie uroczystości. Jeśli Charonowi dodatkowo zależało na wprowadzeniu napięcia, wyszło mu to znakomicie.

– Wchodźcie. Swoją drogą, dobrze was widzieć – rzucił Darius, ledwo tylko znaleźliśmy się w zasięgu jego wzroku.

Zachowywał się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca, a on wcale nie musiał się obawiać ewentualnych zamieszek. Co prawda jego mina sugerowała coś innego, ale zdecydowałam się tego nie komentować. Nie żeby rozwodzenie się na takie tematy na głos i w nieprzewidywalnym tłumie, było najlepszym pomysłem na świecie.

– Dzięki – rzuciłam, wysilając się na uśmiech.

Wciąż nie miałam pewności, co o nim myśleć, ale zdążyłam go polubić. Wydawał się uprzejmy, choć to wciąż o niczym nie świadczyło. W zasadzie Darius niezmiennie przywodził mi na myśl służbistę, który aż nazbyt poważnie brał przydzieloną mu funkcję. Byłam w stanie zrozumieć, dlaczego Dimitr zdecydował się powierzyć mu część obowiązków, ale i tak czułam się dziwnie na myśl o tym, że chociaż przez moment ktoś miałby zastępować Isabeau.

Przez chwilę wahałam się, zbytnio zaniepokojona wyczuwalnym w powietrzu napięciem, by choćby wyobrażać sobie spuszczenie zebranych z oczu. Nie miałam pewności, co mogłabym zrobić, ale wszystko wydawało się lepsze od pozostawienia spraw własnemu biegowi. Chciałam upewnić się, że nic nie pójdzie źle – i to nie tylko przez wzgląd na Alessię.

Mi amore, upomniał mnie Gabriel, bardziej stanowczo ściskając moja rękę.

Pozwoliłam mu zaciągnąć się do świątyni, ale wciąż pozostawałam spięta. Nie rozluźniłam się nawet w chłodnym, wypełnionym zapachem kwiatów przedsionku.

– Nie podoba mi się to – wyrzuciłam z siebie na wydechu, wyczekująco spoglądając na męża.

– Kontroluję sytuację. Nie jest gorzej niż do tej pory – stwierdził, wzruszając ramionami. – Beau wie, co się dzieje.

– Od jak dawna i czemu wspominasz mi dopiero teraz?

Nie chciałam, żeby to zabrzmiało jak zarzut, ale poniekąd nim właśnie było. Gabriel i niedopowiedzenia… Och, ta kwestia zwłaszcza w ostatnim czasie dawała mi się we znaki. Nie żeby sytuacja polityczna w Mieście Nocy stanowiła aż taki priorytet, ale i tak poczułam się nieswojo na myśl o tym, że mógłby wiedzieć coś więcej.

Nie wiem więcej od ciebie. Po prostu Beau wspominała to i owo, zapewnił, bez chwili wahania przenikając mój umysł. Myślałem, że już to zauważyłaś, kiedy byliśmy tu ostatnim razem.

No tak, ale…

Urwałam, tak naprawdę niepewna, co powinnam mu powiedzieć. Słodka bogini, nie znałam się na tym. Wyczuwałam napięcie, ale to nie wyjaśniało na czym staliśmy. Wiedziałam jedynie, że Alessia i Ariel już na samym początku wzbudzali emocje. Jeśli akurat teraz niechęć do wilkołaków mogła się wzmóc…

Darius sobie poradzi. Zresztą Isabeau też liczy na te uroczystości, stwierdził Gabriel, starannie dobierając słowa. Być może to sprawa telepatii, ale jego słowa i ton wydały mi się rzeczowe i sensowne. Zwłaszcza po tym, co stało się ostatnio. To mógłby być dobry początek, jeśli chcemy wszystkich uspokoić.

Wcale nie była pewna, czy to zadziała dokładnie tak, jak mogłaby tego oczekiwać Isabeau. Ufałam jej, ale myśl o wykorzystania ślubu córki w takich celach, wcale nie napawała mnie entuzjazmem. Och, wręcz przeciwnie – ostatnim, czego chciałam doświadczyć, był nagły wybuch konfliktu. Prawda była taka, że ceremonie w ostatnim czasie ani trochę nie wychodziły w taki sposób, jak moglibyśmy tego oczekiwać.

– To miłe, że tak bardzo we mnie wierzysz.

Isabeau dosłownie zmaterializowała się u mojego boku. Z równym powodzeniem mogła stać tuż obok nas od samego początku, kryjąc się w cieniu i – być może – obserwując to, co działo się na zewnątrz. Kiedy podchwyciła moje spojrzenie, uśmiechnęła się drapieżnie, odsłaniając przy tym kły, ale coś w tym geście wydało mi się wymuszonego. Beau może i była dobra w ukrywaniu faktycznych emocji, ale znałyśmy się zbyt długo, by mogła w pełni mnie zwieść.

W tamtej chwili wydała mi się przede wszystkim spięta, choć to nie przeszkadzało jej w tym, żeby promienieć. Ona również zdecydowała się na czarną sukienkę, prostą i łagodnie połyskującą, jakby delikatny materiał był w stanie wychwycić każde, nawet najdrobniejsze załamanie światła. Suknia idealnie przylegała do jej smukłego ciała, podkreślając każdą krzywiznę i mocno kontrastując z bladą skórą. Od zawsze wiedziałam, że Isabeau potrafiła onieśmielać urodą, ale i tak wytrąciła mnie z równowagi. Przez chwilę była w stanie jedynie na nią patrzeć, speszona tym, że do tego wszystkiego mogłaby wychwycić to, co działo się w mojej głowie.

– Ślicznie wyglądasz, sis – stwierdził Gabriel, jako pierwszy przerywając przeciągającą się ciszę.

– Zostaw komplementy na później, najlepiej dla Alessi. – Beau mrugnęła do brata porozumiewawczo. – Dobrze, że przyszliście wcześniej. Wciąż się zbieramy. Już zgarnęłam Damiena, więc to tylko kwestia czasu… Ariela też już widziałam. Miło z twojej strony, że nic mu nie zrobiłeś.

– Dlaczego wciąż mi coś zarzucacie? – mruknął Gabriel, wznosząc oczy ku górze.

– Z miłości – odparła z przekonaniem Isabeau. Zaraz po tym parsknęła i tym razem jej śmiech wydał mi się w pełni szczery. – Daj spokój, braciszku. Twoja mina mówi sama za siebie.

Jeszcze kiedy mówiła, zdecydowanym krokiem ruszyła w głąb świątyni. Podążyłam za nią, wcześniej ostatni raz zerkając przez ramię na wejście. Z zewnątrz wciąż słyszałam przytłumione głosy, ale nic nie wskazywało na to, żeby sytuacja wymknęła się spod kontroli. Kto wie, może jednak zadręczałam się bez powodu.

Zapach kwiatów i kadzidełek upajał, jednak nie w sposób, który wydałby mi się przytłaczający. Było inaczej niż na ślubach, które zapamiętałam, zwłaszcza że wcześniejsze organizowaliśmy na terenie Niebiańskiej Rezydencji. Wciąż miałam mieszane uczucia co do planów Isabeau, ale jak długo Alessia nie protestowała, tak długo zamierzałam próbować na to przystać. Prawda była taka, że sama świątynia wydawała się dużo bezpieczniejsza niż otwarta przestrzeń na placu czy w ogrodach.

– Już rozmawiałam z Ali, ale wolę was uprzedzić… Zanim zaczniemy, będę chciała chwili, żeby powiedzieć to i owo – oznajmiła wprost Isabeau. – Wydaje mi się, że to dobry moment, skoro zebrało się tyle osób. Pierwszy raz od dawna.

– Akurat dzisiaj? – wyrwało mi się.

Isabeau posłała mi wymuszony uśmiech.

– Nessie, słońce… Naprawdę uważasz, że w ostatnim czasie komukolwiek tutaj przyszło do głowy, żeby tak tłumnie się gromadzić? – zapytała łagodnie.

Tyle wystarczyło, żeby zamknąć mi usta. Nie, zdecydowanie tak nie sądziłam. W gruncie rzeczy Beau nie musiała tłumaczyć niczego więcej.

– Zrobię wszystko, co będę mogła. Myślałam o tym od dawna, więc po prostu mi zaufajcie – podjęła wampirzyca. – W każdej chwili możemy się wycofać. Wesele i tak odbędzie się w Niebiańskiej Rezydencji, więc się nie przejmuj.

Skinęłam głową, chociaż to wcale nie było takie proste. Rozumiałam, co planowała Isabeau, ale i tak miałam wątpliwości. Nie chciałam powiedzieć tego wprost, ale wydawało mi się, że potrzebowała jakiegoś cudu, by ot tak naprostować wszystko, co wydarzyło się w Mieście Nocy. Co prawda nie byłam świadkiem jej załamania czy tego, co tak naprawdę stało się na placu, kiedy zaatakował Charon, ale to i tak brzmiało źle. To i niechęć względem dzieci księżyca, mówiło samo za siebie.

Przestałam o tym myśleć w chwili, w której znaleźliśmy się w głównej sali. Poczułam się pewniej, kiedy dostrzegłam, że większość moich bliskich już zgromadziła się w środku. Nie widziałam mamy, ale byłam pewna, że ta pojawi się razem z Alessią. Słyszałam, że Rose i Alice prowadzą jakąś ożywioną rozmowę i to wystarczyło, bym jednak zdołała się uśmiechnąć. Mogłam się założyć, że ciotka wciąż nie do końca przebolała to, że nie miała takiego wpływu na przygotowania, jak mogłaby tego oczekiwać.

Joce skryła się gdzieś w kącie, spokojnie siedząc na jednej z ławek. Zauważyłam, że czujnie wodziła wzrokiem dookoła, jakby w każdej chwili spodziewała się dostrzec coś, czego nie powinna, nie miałam jednak wrażenia, by po raz kolejny towarzyszył jej… jakiś niechciany gość. W zasadzie w ostatnim czasie bardzo rzadko zachowywała się tak, jakby jednak miała towarzystwo, może pomijając nieliczne wizyty Rosy. W pamięci wciąż miałam naszą rozmowę, chociaż nie wracałyśmy do niej po tym, o co mnie zapytała.

Kątem oka dostrzegłam ruch. Mignęły mi lśniące, jasne włosy i chociaż w pierwszym odruchu pomyślałam, że to Elena, w ułamek sekundy później uświadomiłam sobie pomyłkę. Beatrycze promieniała, choć nic nie wskazywało na to, żeby zdawała sobie z  tego sprawę. Ze splecionymi w warkocz włosami i w jasnej sukience wydawała się niewinna i urocza, nawet mimo krwistoczerwonych tęczówek. Nigdzie nie widziałam Lawrence’a, ale obecność wampirzycy mówiła sama za siebie. Prawda zresztą była taka, że L. za nic nie odpuściłby sobie uroczystości, która jakkolwiek wiązała się z Ali.

– Elena niedługo się pojawi. Twierdzi, że potrzebowali powietrza – oznajmiła Esme, wyłaniając się z kąta sali. Na widok mój i Gabriela uśmiechnęła się w promienny, szczery sposób. – Alessia już tu jest?

– Przyjdzie z mamą – zapewniłam.

Wciąż mieliśmy trochę czasu. Tyle przynajmniej wywnioskowałam po słowach Esme, bynajmniej niezaskoczona tym, że Rafael nie palił się, żeby dołączyć do towarzystwa. Nigdzie nie widziałam też Layli i Rufusa, ale i to nie wydało mi się dziwne. Byłam pewna, że przynajmniej wampir pojawi się w ostatniej chwili, nie mając innego wyboru. Tym bardziej mogłam się założyć, że równie szybko zniknie, nie zamierzając trudzić się dotrzymywaniem towarzystwa Layli.

To wszystko było znajome, ale i tak nie czułam się dzięki temu pewniej. Co prawda atmosfera wewnątrz świątyni okazała się dużo przyjemniejsza, jednak nie potrafiłam ot tak zapomnieć o powodzie, dla którego Darius czaił się na zewnątrz.

– Idę do Damiena. Siedzą z Liz w bibliotece. – Beau skrzyżowała ramiona na piersiach. – Dajcie mi znać, kiedy wszyscy już się zbiorą.

– Damien i Liz są w bibliotece? – powtórzył z powątpiewaniem Gabriel.

– Przygotowuje się do ceremonii czy…? – zaczęłam, ale wampirzyca zbyła moje pytanie śmiechem.

– Oboje wiemy, że Damien jest ostatnią osobą, która potrzebuje dodatkowego przygotowania.

Odwróciła się na pięcie. Tren sukni zafalował wokół jej kostek, kiedy zdecydowanym krokiem ruszyła ku tylnemu wyjściu. Na pierwszy rzut oka wydawała się pewna siebie i rozluźniona. Pozostawało mi mieć nadzieję, że jak zwykle tyle miało wystarczyć, by zapanować nad sytuacją, gdy przyjdzie co do czego.

Odetchnęłam, próbując się uspokoić. Słodka bogini, stałam w świątyni, czekając na rozpoczęcie uroczystości, której znaczenie wciąż do mnie nie docierało. Nie miało znaczenia, że dopiero co sama pomagałam Alessi przygotować się przed ślubem! To wciąż brzmiało jak coś nierealnego, może nawet bardziej od śnienia na jawie.

Prawda była taka, że zaczynałam panikować. I to nie tylko przez to, co mogło się wydarzyć, gdyby sprawdził się nasz najczarniejszy scenariusz albo…

– Przepraszam, kapłanko, ale czy mogłabym przeszkodzić?

Isabeau zatrzymała się w pół kroku w odpowiedzi na te słowa. Nowy głos rozbrzmiał od strony wejścia, chociaż byłam gotowa przysiąc, że nie poprzedził go moment otwarcia drzwi. W chwili, w której również pośpiesznie się odwróciłam, odkryłam, że mieliśmy gościa – i że kobieta po prostu tam stała, z zaciekawieniem spoglądając w głąb świątyni.

Coś zmieniło się w panującej dookoła atmosferze, ale nie potrafiłam stwierdzić co i dlaczego. Wiedziałam jedynie, że miało jakiś związek z przybyszką, jednak również to nie wyjaśniało zmiany, która tak nagle zaszła w powietrzu. Wrażenie było takie, jakby do wnętrza świątyni wdarło się coś subtelnego i eterycznego zarazem. Przybyszka sama w sobie taka była – ze słodkim uśmiechem, srebrzystymi włosami i łagodnym spojrzeniem jasnych oczu. Tak po prostu weszła do świątyni, w pełni ludzkim krokiem ruszając do zastygłej w bezruchu Beau.

A jej głos…

Jej głos z jakiegoś powodu wydawał się znajomy.

– Och… – usłyszałam i z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że to Beatrycze zareagowała jako pierwsza.

Przybyszka natychmiast odwróciła się w jej stronę, obdarowując Trycze jednym z najbardziej życzliwych uśmiechów, jaki przyszło mi widzieć. Pod tym względem mogła konkurować nawet z Esme.

– Mnie również miło cię widzieć, Beatrycze – zapewniła kobieta, starannie wypowiadając kolejne słowa. W następnej sekundzie zwróciła się w zupełnie innym kierunku. – I ciebie, moja kochana – dodała na ułamek sekundy przed tym, jak Jocelyne bezceremonialnie do niej dopadła, tak po prostu wpadając nieznajomej w ramiona.

– Przyszłaś tu. Tak po porostu tutaj przyszłaś! – wyrzuciła na wydechu dziewczyna, pozwalając, żeby przybyszka pogładziła ją po włosach.

– Tak… Tak, chyba tak. Ja tylko…

Resztę jej słów zagłuszył dźwięk tłuczonego szkła. Natychmiast poderwałam głowę, spoglądając wprost ku miejscu, w który, stała Isabeau. W którymś momencie potrąciła jeden z ozdobnych wazonów z kwiatami, ale wydawała się nawet tego nie dostrzegać. Po prostu stała pośród odłamków naczynia i płatków, rozszerzonymi oczyma spoglądając wprost na tulącą do siebie Jocelyne kobietę.

– T-ty… – wykrztusiła. Praktycznie wyczytałam to jedno słowo ze sposobu, w jaki poruszyła wargami. – Ty jesteś… – Urwała, by móc złapać oddech.

Co się…?

Spodziewałam się wielu rzeczy, ale widok zszokowanej Isabeau zdecydowanie nie należał do codzienności. To było coś innego niż reakcja, której mogłabym się spodziewać, gdyby sprawy przybrały nieodpowiedni sposób. Przez chwilę nasłuchiwałam, próbując stwierdzić, co działo się na zewnątrz, ale nic nie wskazywało na to, żeby w ciągu ostatnich pięciu minut doszło do zamieszek. Cokolwiek się działo, miało związek tylko i wyłącznie z tą kobietą.

Isabeau z wolna uniosła dłoń do ust i wtedy zauważyłam, że drżała.

W następnej sekundzie chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie, na moment gubiąc całą właściwą sobie grację. Z zaskoczeniem dostrzegłam, że zaszkliły jej się oczy, co jedynie bardziej wytrąciło mnie z równowagi. Beau mało kiedy pozwalała sobie na to, żeby przy nas płakać.

– Więc to prawda… To wszystko prawda, ale…

Wampirzyca potrząsnęła głową. Nie dodała niczego więcej.

Kobieta raz jeszcze przeczesała palcami włosy Joce, nim zdecydowała się odsunąć ją od siebie. Powinnam czuć się co najmniej nieswojo z tym, że ktoś obcy dotykał mojej córki, ale coś w tej istocie sprawiało, że nie czułam strachu. Wręcz przeciwnie: z każdą kolejną sekundą wydawała mi się coraz bardziej znajoma.

– Powinnam… przyjść tutaj dawno temu. O ile to właściwe, ale czuję, że jestem winna wam chociaż tyle – stwierdziła cicho nieznajoma, nie odrywając wzroku od Isabeau. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio pozwoliłam sobie na coś takiego. Może nie powinnam, bo nie zasłużyłam nawet na część zaufania, którym wciąż mnie darzycie.

– Ja nie…

– Ktoś powie mi, co tutaj się dzieje? – zapytał wprost Emmett.

Wzdrygnęłam się. Jego głos zabrzmiał dziwnie w panującej dookoła ciszy, zwłaszcza w porównaniu z łagodnym sopranem przybyszki. To i bezpośredniość, z jaką zadał pytanie, które mnie również cisnęło się na usta.

Kobieta jedynie się uśmiechnęła.

– Och, przepraszam. Powinnam zacząć inaczej – przyznała, przez moment przypominając mi nieśmiałą, zawstydzoną dziewczynkę. – Mam na imię Selene. I chyba nie skłamię, jeśli stwierdzę, że właśnie przekroczyłam próg swojej własnej świątyni.

Poczułam się tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie – i to porządnie. Wszystko momentalnie nabrało sensu, choć zarazem wydało mi się jeszcze bardziej skomplikowane. Wtedy nabrałam pewności, gdzie słyszałam ten głos, aż za dobrze pamiętając ciepły śmiech, który towarzyszył mi tak wiele razy, a jednak…

Przecież wiedziałam. Nikt nie ukrywał przed nami tego, co wydarzyło się między tu a teraz. Zwłaszcza po spotkaniu z Ciemnością powinnam być choć po części przygotowana na to spotkanie.

Ale nie byłam.

Isabeau również, ale to już nie miało znaczenia. Przestało mieć w chwili, w której wampirzyca błyskawicznie przemieściła się, materializując się tuż przed Selene. Nie objęła jej, nie wpadła w ramiona ani w żaden sposób nie skomentowała wypowiedzianych przez kobietę słów. Ona po prostu stała i patrzyła, wydając się całkowicie nieświadoma łez, które spłynęły po jej policzkach.

– Tak bardzo… bardzo chciałam… – Beau potrząsnęła głową. – Wiesz w ogóle, jak bardzo cię potrzebowałam? Ty jesteś…

Selene pochyliła głowę. Włosy przysłoniły jej twarz, ale nie zrobiła niczego, żeby je odgarnąć. Milczała, w tamtej chwili wcale nie przypominając potężnej bogini, o której tak wiele razy słyszałam. Wydawała się ludzka i zagubiona, wciąż kojarząc mi się ze skarconym, targanym poczuciem winy dzieckiem.

A potem – zanim którekolwiek z nas zdążyło zareagować – osunęła się na kolana. Opadła na posadzkę, wciąż pochylając głowę. Isabeau zastygła, jakimś cudem jeszcze bardziej wytrącona z równowagi.

– Co ty ro…?

– Tak bardzo mi przykro. Wciąż nie wiem jak przepraszać wszystkie moje dzieci. – Uniosła głowę, by spojrzeć wprost w jasne oczy Beau. Uśmiech momentalnie rozjaśnił jej twarz. – Moja dzielna, dzielna kapłanka. To nic nie znaczy, ale chciałabym, żebyś wiedziała, że jestem z ciebie dumna, Isabeau.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa