Claire
Spodziewała się wielu rzeczy,
zwłaszcza gdy po minach Beatrycze i Lawrence’a poznała, że zorientowali
się, do czego zmierzała. Trzeba było zostawić to na powrót do domu,
pomyślała, ale nie miała okazji, żeby zorientować się, jak wielki błąd
popełniła. Zamiast wybuchu gniewu doczekała się… nieprzeniknionych ciemności,
kiedy światła w klubie tak po prostu zgasły.
Zamrugała,
ale w mroku trudno było jej dostrzec cokolwiek, tym bardziej że przed
oczami wciąż tańczyły kolorowe plamki. Mimo wszystko i tak spróbowała
rozejrzeć się dookoła, do samego końca licząc na to, że to kolejny punkt na
liście tego, co zaplanowała Alice.
– O rany,
przepraszam! Nie wiem, co się stało! – rozbrzmiało gdzieś po przeciwnej stronie
sali.
Alice
brzmiała na poruszoną, co jedynie utwierdziło Claire w przekonaniu, że awarii
jednak nie uwzględniono pośród potencjalnych awarii. Świetnie. Właśnie tego
nam było trzeba, westchnęła w duchu, nagle zaczynając czuć się
nieswojo. Nie bała się ciemności, ale zbyt dobrze wiedziała, co mogło kryć się w mroku.
To, że do klubu zaproszono demony – nieważne jak znajome – nie pomagało.
Nie była
zaskoczona, że pierwszy błysk światła pojawił się w okolicach sceny.
Rozpoznała srebrzystą łunę zmaterializowanej mocy, a później o wiele
cieplejszy blask, jakże charakterystyczny dla ognia. Kolejne srebrne kule pojawiły
się chwilę później, pomagając jej zlokalizować nie tylko mamę i Gabriela,
ale również Alessię, Damiena i Joce.
Isabeau
dostrzegła w ostatniej kolejności, tuż obok schodów, gdy ta szybkim
krokiem ruszyła ku rodzeństwu. Moc przesuwała się w ślad za nią, leniwie
sunąc w powietrzu.
– Wystarczy
chwilę się spóźnić i już macie problemy – rzuciła zaczepnym tonem,
krzyżując ramiona na piersi.
– Zawsze
możesz pomóc, zamiast komentować – żachnął się Gabriel, ale wampirzyca
skwitowała jego słowa parsknięciem.
– Czy ja
wiem? Tak jest o wiele bardziej urokliwie.
Claire
przez moment przysłuchiwała się ich rozmową, póki z zamyślenia nie wyrwał
jej ruch za plecami. Dzięki blaskowi mocy zdołała dostrzec bladą twarz i wyraźnie
zmartwione, pociemniale oczy Beatrycze.
– To… mogła
być moja wina? – zapytała ta cicho, skupiając wzrok na Lawrence’ie. – Nie noszę
niczego poza tym – wymamrotała, a jej dłoń powędrowała ku łańcuszku na
szyi – ale…
– Skąd. Pewnie
po prostu wywaliło korki.
Brzmiał na
przekonanego, czego jednak nie dało się powiedzieć o Beatrycze. Wciąż
przyciskała dłoń do gardła, w palcach nerwowo obracając coś, w czym
Claire rozpoznała niewielką obrączkę. Wcześniej widziała ją u kobiety wielokrotnie,
aż nazbyt świadoma, jaką ta spełniała rolę. Trycze była niczym… cóż, lustro,
jakkolwiek ironicznie to nie brzmiało. Jeśli w jej ręce wpadł cudzy
przedmiot – nieważne jak mało znaczący drobiazg – potrafiła odzwierciedlić dar
jego właściciela. Jak Isobel, choć o tym żadne z nich wolało wampirzycy
nie przypominać.
O ile Claire
się nie myliła, obrączka należała do Lawrence’a. Jemu jednemu udało się wymóc
na żonie to, by przyjęła jego zdolności. Wszystko wskazywało na to, że ta jedna
kwestia nie uległa zmianie.
Tyle że L.
nie był telepatą. Claire wiedziała dość, by zorientować się, że problemy z prądem
nie były wynikiem wymykającej się spod kontroli i mocy, niezależnie od
wątpliwości Beatrycze. Chodziło o coś innego, być może bardziej
przyziemnego.
– Rozejrzę
się – zaproponowała.
Nie czekała
na odpowiedź, w zamian bez pośpiechu ruszając się z miejsca.
Poruszanie się w ciemnościach przyszło jej naturalnie, nawet mimo butów,
które coraz bardziej zaczynały ją drażnić. Nigdy więcej… Nieważne jak być prosiła,
Claudio, westchnęła, ale z jakiegoś powodu była gotowa przysiąc, że
oszukiwała samą siebie. Wcale nie czuła się aż tak źle, jak mogłaby tego
oczekiwać.
Tak
naprawdę obcasy pozostawały mało znaczącym problemem. W pamięci wciąż
miała rozmowę z ojcem i… Cóż, Razjela. Nie widziała go, co mogło oznaczać,
że po wszystkim wyszedł z klubu, ale i tak wolała być ostrożna.
Gdyby to
było takie proste…
Znalazła Alice
w pobliżu baru, nerwowo wodzącą wzrokiem dookoła. Wampirzyca nie zauważyła
jej od razu, zwracając się ku Claire dopiero w chwili, w której ta
zdecydowała się szturchnąć ją w ramię.
– Och… To
ty – rzuciła w roztargnieniu. – Nie wiem, co się stało. Zaraz coś wymyślę…
Chyba. – Przez bladą twarz kobiety przemknął cień. – Nie tak to planowałam –
przyznała, potrząsając głową.
– Powiesz
mi, gdzie jest zasilanie?
Tym razem
Alice spojrzała wprost na nią.
– Hm?
– Skrzynka z bezpiecznikami
– uściśliła Claire, siląc się na cierpliwość. –
Cokolwiek. Musi być coś takiego.
– Chcesz się
tym zająć? – Oczy Alice zabłysły, ledwo tylko wypowiedziała te słowa. – Och, no
jasne! Jesteś kochana – stwierdziła, bezceremonialnie chwytając Claire za
ramię. – Chodź. Miałam gdzieś latarkę.
Nie
zaprotestowała, kiedy wampirzyca poprowadziła ją w ciemność. Okrążyły bar,
by dostać się na zaplecze, a Claire dopiero wtedy odkryła drzwi do
kolejnego pomieszczenia. Znów otoczyła je ciemność, przez co chcąc nie chcąc
musiała zdać się na instynkt i pamięć Alice. Wampirzyca poruszała się
swobodnie, w pewnym momencie zostawiając wciąż zdezorientowaną Claire
samą, by znaleźć latarkę. Krążyła w ciemnościach, przerzucając rzeczy i ze
zniecierpliwieniem szukając tego, co miało być jej potrzebne.
– Gdzie ja
to…? – Urwała, po czym przeciągle westchnęła. – Wybacz. Przed otwarciem było
tyle do zrobienia… Na pewno sobie poradzisz? – dodała po chwili zastanowienia. –
Mogłabym poprosić Rose.
– Poradzę
sobie – zapewniła pośpiesznie Claire. – Znam się trochę na elektryce.
Alice
zaśmiała się w melodyjny, przyjemny dla ucha sposób.
– No tak,
kogo ja pytam – zreflektowała się pośpiesznie. – Chociaż nie odważyłabym się
poprosić twojego ojca – dodała po chwili zastanowienia.
– Tata nie
ma do tego cierpliwości. Zazwyczaj. – Claire zawahała się na moment. Nie
żeby się do tego przyzna… Ale nowe technologie nigdy nie były dla niego. –
Znalazłaś? Wciąż niczego nie widzę.
– Hm…
Światło zabłysło
nagle, ale zdecydowanie nie ze strony, z której spodziewała się go Claire.
Nie zauważyła, by w pobliżu był ktokolwiek prócz niej i Alice, a jednak
w kącie niewielkiego pomieszczenia dostrzegła kolejną postać. Serce
podeszło jej aż do gardła, kiedy podchwyciła spojrzenie znajomych, intensywnie
niebieskich oczu.
–
Potrzebujecie wsparcia, drogie panie? – zapytał jakby od niechcenia Razjel,
opuszczając latarkę na tyle, by nikogo nie oślepić. – Znalazłem – dodał,
obdarowując Alice olśniewającym uśmiechem.
– Dziękuję!
– rozpogodziła się wampirzyca. – Mówiłam, że gdzieś tutaj była!
– Po
drugiej stronie – wyjaśnił usłużnie Razjel. – Lepiej widzę w mroku. Pomyślałem,
że trochę się przydam.
– Ratujesz
nas – stwierdziła z entuzjazmem Alice. Nie wyglądała na szczególnie
przejętą tym, że znalazła się w niewielkim pomieszczeniu z demonem. –
Bezpieczniki są tam… Poradzisz sobie, Claire?
Potrzebowała
chwili, by uprzytomnić sobie, że wampirzyca zwracała się do niej. Z trudem
przymusiła się oderwania wzroku od Razjela i skupienia na powrót na Alice,
zwłaszcza gdy ta wskazała jej odpowiedni kierunek. Na ścianie w istocie
dostrzegła skrzynkę z bezpiecznikami, ale choć dobrze wiedziała, co
powinna zrobić, przez chwilę miała problem z zebraniem myśli.
On wciąż
tutaj jest…
Ale czy to
miało jakiekolwiek znaczenie?
Nie
potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Podświadomie wciąż czekała na to
dziwne szarpnięcie – przyciąganie, które poczuła, kiedy zaledwie godzinę wcześniej
Razjel znajdował się zbyt blisko – ale nic podobnego nie miało miejsca.
Wiedziała jedynie, że ją obserwował, w dłoni wciąż pewnie dzierżąc
latarkę.
– Tak… Tak,
jasne – wykrztusiła z opóźnieniem.
Wciąż na
nią patrzył. Alice również, ale nawet jeśli wyczuła wahanie w głosie
Claire, to nie zrobiło na niej większego wrażenia.
– To
świetnie. Powinnam wrócić do gości, ale…
– Idź śmiało.
Pomogę Claire – zaproponował natychmiast Razjel. – Zaraz zobaczymy, co tam się
stało.
Chciała
zaoponować, ale nie miała po temu okazji. Zanim w ogóle zdążyła
zadeklarować, że poradzi sobie w pojedynkę, zostali sami – ona i w
pełni opanowany, stojący zaledwie kilka metrów dalej Razjel. Chociaż dzieląca
ich odległość wydawała się właściwa, Claire momentalnie poczuła się jeszcze
bardziej nieswojo. Zaplecze nagle wydało jej się jeszcze bardziej ciasne niż do
tej pory.
Weź się w garść!
Ruszyła się
z miejsca, bezskutecznie próbując się rozluźnić. Przecież wiedziała, co
robić, tak? Skoro chciał pomóc…
– Naprawdę
zamierzasz bawić się elektryką? – usłyszała tuż za plecami, ledwo tylko
zatrzymała się przed skrzynką.
Jego głos
brzmiał swobodnie; w tonie nie doszukała się nawet śladu kpiny czy zwątpienia.
Jedynie ciekawość. Brzmiał na uprzejmie zainteresowanego, co nie wydało jej się
dziwne. To, że próbował podtrzymać rozmowę, również nie.
– Co w tym
dziwnego? Trochę się na tym znam.
Ulżyło jej,
kiedy odkryła, że jednak była w stanie zapanować nad brzmieniem głosu.
Zabrzmiała pewniej niż się czuła, choć przyszło jej to z trudem. Całą sobą
skupiała się na kolejnych ruchach, próbując ignorować fakt, że Razjel podszedł
bliżej.
– Tylko
pytam – zapewnił, zatrzymując się tuż za jej plecami. Światło latarki przybrało
na sile, koncentrując bezpośrednio na ścianie przed nią. – To niecodzienne.
– Głupie
uprzedzenia – obruszyła się Claire. – Świat się zmienił. Dopiero co o tym
rozmawialiśmy – dodała, a Razjel parsknął śmiechem.
– W istocie.
Tylko wtedy bym nie pomyślał, że rozmawiam z aż tak uzdolnioną kobietą –
stwierdził w zamyśleniu. – Wybacz, jeśli wcześniej zrobiłem coś, czego nie
powinienem. Nie miałem nic złego na myśli.
Nie
odpowiedziała, nie ufając sobie na tyle, by próbować się odezwać. Na powrót skupiła
się na skrzynce, mimo drżących dłoni uchylając drzwiczki i zaglądając do
środka. Rozluźniła się, kiedy nabrała pewności, że jej podejrzenia były
słuszne.
–
Bezpiecznik – mruknęła bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.
Potrzebowała
kilku minut, odpowiednich narzędzi i zapasowego bezpiecznika. Nawet z demonem
za plecami powinna sobie poradzić, o ile tylko Alice zabezpieczyła się na
taką ewentualność. Claire nie miała okazji zapytać, czy wampirzyca trzymała na
zapleczu coś poza latarką, ale to wydało jej się dość sensowne. Nawet jeśli
kobieta nie spodziewała się awarii już pierwszego dnia, zabezpieczenie się na
przyszłość wydawało się dość logiczne.
Odsunęła
się, po czym z wolna zwróciła do Razjela. Z trudem powstrzymała
dreszcz, kiedy odkryła, że ten stał o wiele bliżej, niż mogłaby sobie tego
życzyć.
– Dam sobie
radę. Będę potrzebowała narzędzi, ale poza tym… – zaczęła, ale mężczyzna zdecydował
się bezceremonialnie wejść jej w słowo.
– Robi się.
Nawet nie
pytał o instrukcje. Bezceremonialnie wcisnął jej latarkę w ręce, by w następnej
sekundzie wycofać się ku drzwiom. Została sama, wciąż oszołomiona, bezskutecznie
próbując pojąć jego intencje. Chciał pomóc. To jedno było dla niej oczywiste, a jednak…
Razjel
wrócił szybko, wyraźnie z siebie zadowolony. Przesadnie zamaszystym gestem
wręczył jej niewielką skrzyneczkę z narzędziami.
– Wolałbym,
żeby to były kwiaty, ale skoro już rozmawiamy o zmieniającym się świecie… –
Mruknął do niej porozumiewawczo, wciąż się uśmiechając. – Alice twierdzi, że
zapasowy bezpiecznik powinien być gdzieś w szafce. Działaj sobie, a ja
zaraz o poszukam… Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Była w stanie
jedynie pokręcić głową. Jeśli chciał ją zaskoczyć, udało mu się, na dodatek po
raz drugi tego samego wieczora. Tym razem było inaczej niż na sali, kiedy
sugerował wspólny taniec, a ona bezpiecznie próbowała pojąc nagłe
przyciąganie, które pojawiło się między nimi. Działali razem i to wydawało
się właściwe. Równie na miejscu okazała się wprawa, z jaką reagował na jej
potrzeby, wydając się po prostu wiedzieć, czego mogłaby oczekiwać.
Już kiedyś
doświadczyła czegoś takiego. Czuła się podobnie, kiedy przesiadywała z Rufusem
w laboratorium, zwykle wiedząc, czego ten od niej oczekiwał. Różnica
polegała na tym, że w tamtej chwili to ona dowodziła, nawet jeśli problem
wydawał się błahy. Razjel po prostu był obok, reagując na ułamek sekundy przed
tym, jak zdecydowała się go o coś poprosić.
Ta harmonia
ją zaskoczyła. Sposób, w jaki się uzupełniali…
– Mam. –
Demon dosłownie zmaterializował się u jej boku. – Daj latarkę. Będzie ci wygodniej.
Jego słowa
otrzeźwiły ją na tyle, by ruszyła się z miejsca. Wysiliła się na blady
uśmiech, próbując w ten sposób mu podziękować, ale nie była pewna na ile
jej to wyszło. Wciąż czuła się dziwnie, jakby oderwana od rzeczywistości. To
było coś innego niż aura zagrożenia, której spodziewała się po bliskości
demona. Coś, czego nadal nie potrafiła nazwać, choć ostatecznie zdecydowała się
to znosić.
Przestała o tym
myśleć, zmuszając się do skupienia na problemie. To zawsze pomagało –
kierowanie zasadami, które znała; stałym algorytmem, w którym przyszło jej
pracować. Ignorując fakt, że Razjel wciąż kontrolował każdy jej ruch, wyłączyła
zasilanie. Dostanie się do bezpieczników okazało się dziecinnie proste,
zwłaszcza że nawet nie musiała prosić o śrubokręt. Jej ruchy były szybkie i wprawne,
bez śladów drżenia, którego doświadczyła zaledwie chwilę wcześniej. Kiedy
pracowała, czuła się pewnie.
Poczuła się
jeszcze dziwniej, kiedy zaledwie minutę później zamocowała nowy element na
odpowiednie miejsce. Elektryczność wróciła, ledwo tylko ustawiła dźwignię we
właściwej pozycji. Jasny blask zalał również zaplecze, o wiele
intensywniejszy niż światło trzymanej przez Razjela latarki.
– Nie
kłamałaś – stwierdził demon, rzucając Claire pełne uznania spojrzenie. – Uzdolniona
kobieta. – Jego uśmiech stał się jeszcze bardziej ujmujący. – Przyznaj, że
całkiem zgrany z nas duet.
Nie mogła
zaprzeczyć. Tym razem udało jej się uśmiechnąć, choć serce wciąż tłukło jej się
w piersi – szybciej i gwałtowniej niż powinno. Dotychczasowe napięcie
zniknęło, wyparte przez satysfakcję.
Tak, byli
dobrym duetem. To, że jej pomagał, nagle wydało się właściwe.
– Dziękuję.
Skinął
głową. Zaraz po tym jak gdyby nigdy nic wycofał się, gasząc latarkę i zbierając
narzędzia. Nie chcąc bezmyślnie tkwić w miejscu, w pośpiechu zamknęła
szafkę z bezpiecznikami, byleby tylko zająć czymś ręce.
Może jednak
była przewrażliwiona. Miała swoje powody, nawet jeśli Razjel nie zachowywał się
jak ktoś, kto planował przy pierwszej okazji wymordować wszystkich obecnych. W pamięci
wciąż miała jego przeprosiny i to, że wydawał się szczerze zmartwiony tym,
co zadziało się między nimi wcześniej. Całą sobą czuła, że to nie była jego
wina, wręcz gotowa przysiąc, że faktyczny problem leżał w niej.
– Jeśli chodzi
o wcześniej… – zaczęła, wciąż wpatrzona w szafkę z bezpiecznikami.
Coś
ścisnęło ją w gardle. Nie była w stanie zebrać myśli, to jednak
okazało się zbędne.
– Nic się nie
stało. Tym razem ode mnie nie uciekłaś – stwierdził, bynajmniej nie brzmiąc na
urażonego. – Chociaż dalej nie obraziłbym się za taniec. Skoro prąd wrócił…
– Aż tak
wdzięczna nie jestem – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Wybuchł serdecznym
śmiechem. Kiedy na niego spojrzała, wciąż się śmiał i to w sposób
wystarczająco szczery, by objął również jego błękitne oczy.
– Jak
uważasz. Za którymś razem postawię na swoim – oznajmił z przekonaniem. – A na
razie dziękuję za wieczór pełen wrażeń, miła pani.
Wyszedł,
nim zdążyłaby go powstrzymać. Została sama, oszołomiona nie mniej niż wtedy,
gdy to ona zdecydowała się ewakuować. Przez chwilę tkwiła w miejscu,
bezmyślnie wpatrując się w drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknął
Razjel.
Wieczór
pełen wrażeń… Tak, z pewnością. Zdecydowanie nie tego spodziewała się po tej
imprezie, a jakby tego było mało…
Z zaskoczeniem
pomyślała, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby jeszcze kiedyś przyszło jej spotkać
Razjela.
Alice dopadła do niej, ledwo
tylko ich spojrzenia się spotkały. W pośpiechu przemknęła przez salę, w następnej
sekundzie bezceremonialnie biorąc Claire w ramiona.
– Dzięki,
dzięki, dzięki! – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Widziałam Razjela.
Twierdził, że już musi iść, a cała zasługa i tak przypada tobie.
– Razjel
wyszedł? – powtórzyła, zdolna skupić się wyłącznie na tej jednej kwestii.
Ignorując
fakt, że wampirzyca była na dobrej drodze do tego, by pogruchotać jej kości, dla
pewności rozejrzała się dookoła. Choć po słowach Alice szukanie demona wzrokiem
wydawał się stratą czasu, Claire poczuła się co najmniej rozczarowana, kiedy
nie dostrzegła demona w sali.
– Też
wolałabym, żeby został dłużej. Oficjalnie go lubię – stwierdziła z westchnieniem
Alice, w końcu się odsuwając. – Muszę przywyknąć, że takie rzeczy będą się
tu zdarzać – dodała, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Jak na razie
prowadzenie klubu to same problemy.
– Poradzisz
sobie – rzuciła w roztargnieniu Claire.
Nie
zwróciła uwagi na odpowiedź, choć słyszała, że Alice trajkotała radośnie i nie
mniej entuzjastycznie, co Marissa. Ona wiedziałaby, co robić, pomyślała mimochodem
Claire. Jakoś w to nie wątpiła, gotowa przysiąc, że jej najlepsza
przyjaciółka jak nic zdołałaby się porozumieć nawet z demonem – i to
na dodatek takim, który okazyjnie lubił wyświadczać przysługi wszystkim wokół.
Zostawiła
Alice samą, pozwalając, by ta dołączyła do reszty gości. Sama ruszyła przed
siebie, bez większego celu rozglądając się po sali. Sądziła, że poczuje ulgę,
kiedy nabierze pewności, że Razjel faktycznie wyszedł, ale nic podobnego nie
miało miejsca. Prawda była taka, że chciała z nim porozmawiać – tak po
prostu, choćby tylko o tym, że faktycznie dobrze się czuła, kiedy współpracowali
ze sobą na zapleczu.
– Claire,
tutaj!
Głos mamy
wyrwał ją z zamyślenia. Layla machała do niej energicznie z kąta, w którym
zaszyła się razem z Gabrielem i Renesmee. Dostrzegła również Rufusa,
ten jednak wydawał się całkowicie nie zainteresowany tym, co działo się wokół
niego. Nawet słowem nie odezwał się, kiedy podeszła, zupełnie jakby ich
wcześniejsza rozmowa nie miała miejsca.
Tak było
lepiej. Przynajmniej miała pewność, że nie dostrzegł jej towarzystwie demona.
– Tutaj
jesteś. Myślałam, że uciekłaś.
–
Naprawiłam światło – oznajmiła wprost, mimo uszu puszczając uwagę o tym,
że mogłaby uciec. Jakby ktokolwiek w ogóle był tym faktem zdziwiony.
Oczy Layli
zabłysły.
– Och.
Chociaż na ciebie mogę liczyć. – Layla bezceremonialnie przygarnęła ją do
siebie. – Rufus twierdził, że to strata czasu.
–
Przepalony bezpiecznik – poprawiła machinalnie. – Nic wielkiego, więc…
– Więc
strata czasu, jak już ustaliliśmy wcześniej – wtrącił Rufus, wzruszając
ramionami. – Oczywiście, że sobie poradziłaś, moja mała.
Nie miała
pewności, czy mogła uznać słowa ojca za komplement. W tamtej chwili i tak
nie była w stanie skupić się na niczym prócz pragnieniu, by jak
najszybciej wyjść. Nie miała ochoty na imprezę, niezależne od tego, czy ta wciąż
trwała, czy może jednak zbliżała się ku końcowi.
Zresztą nie
było Razjela. Nie miała pewności, dlaczego to wydało jej się istotne, ale nie
była w stanie przestać myśleć o jego nieobecności.
– Skoro o uciekaniu
mowa… – zaczęła, ostrożnie dobierając słowa.
Layla
jęknęła, momentalnie tracąc cały entuzjazm. Rufus dla odmiany natychmiast
przeniósł na nią wzrok, w końcu się ożywiając.
– Musicie
mi to za każdym razem robić? – westchnęła wampirzyca. Jasne włosy zafalowały
wokół jej twarzy, kiedy potrząsnęła głową. – Jest jeszcze wcześnie.
– Nikt nie
każdy ci wychodzić. Bardzo chętnie dotrzymam Claire towarzystwa, skoro chce
wracać do domu. – Rufus w pośpiechu przemknął tuż obok żony. – I tak
wytrzymaliśmy wystarczająco długo. Nie powiesz mi, że się tego nie
spodziewałaś.
Mama nie
odpowiedziała, ale jej mina mówiła sama za siebie. Claire przysłuchiwała się
tej dwójce w myśleniu, myślami wciąż będąc gdzieś daleko. Perspektywa
powrotu do domu wydała jej się kusząca, nawet jeśli wciąż miała wątpliwości co
do spędzania czasu z Rufusem. Znów dotarli do punktu, który ją frustrował –
uprzejmości, ignorowania problemu i… niczego ponadto.
Nie
powiesz mi, że się tego nie spodziewałaś…, parsknęła w duchu, przez
moment mając ochotę się roześmiać. To jedno stwierdzenie mogła w jego
przypadku przypisać do bardzo wielu kwestii.
– Idziesz,
Claire? – ponaglił ją ojciec.
W zamyśleniu
skinęła głową. Nie miała ochoty na sprzeczkę, zresztą to nagle wydało jej się
właściwe. Miała dość powodów, by nie chcieć rozmawiać, nawet jeśli do niedawna
wiele by za to dała. W obecnej sytuacji nawet w sprawie Claudii nie
mieli sobie za wiele do powiedzenia.
Możliwe, że
tak było lepiej. Może Odbicie miało rację, a ona w końcu powinna przywyknąć,
że Rufusowi przyjdzie zirytować ją jeszcze wiele razy.
Może…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz