22 stycznia 2020

Trzydzieści sześć

Claire
Spodziewała się wielu rzeczy, zwłaszcza gdy po minach Beatrycze i Lawrence’a poznała, że zorientowali się, do czego zmierzała. Trzeba było zostawić to na powrót do domu, pomyślała, ale nie miała okazji, żeby zorientować się, jak wielki błąd popełniła. Zamiast wybuchu gniewu doczekała się… nieprzeniknionych ciemności, kiedy światła w klubie tak po prostu zgasły.
Zamrugała, ale w mroku trudno było jej dostrzec cokolwiek, tym bardziej że przed oczami wciąż tańczyły kolorowe plamki. Mimo wszystko i tak spróbowała rozejrzeć się dookoła, do samego końca licząc na to, że to kolejny punkt na liście tego, co zaplanowała Alice.
– O rany, przepraszam! Nie wiem, co się stało! – rozbrzmiało gdzieś po przeciwnej stronie sali.
Alice brzmiała na poruszoną, co jedynie utwierdziło Claire w przekonaniu, że awarii jednak nie uwzględniono pośród potencjalnych awarii. Świetnie. Właśnie tego nam było trzeba, westchnęła w duchu, nagle zaczynając czuć się nieswojo. Nie bała się ciemności, ale zbyt dobrze wiedziała, co mogło kryć się w mroku. To, że do klubu zaproszono demony – nieważne jak znajome – nie pomagało.
Nie była zaskoczona, że pierwszy błysk światła pojawił się w okolicach sceny. Rozpoznała srebrzystą łunę zmaterializowanej mocy, a później o wiele cieplejszy blask, jakże charakterystyczny dla ognia. Kolejne srebrne kule pojawiły się chwilę później, pomagając jej zlokalizować nie tylko mamę i Gabriela, ale również Alessię, Damiena i Joce.
Isabeau dostrzegła w ostatniej kolejności, tuż obok schodów, gdy ta szybkim krokiem ruszyła ku rodzeństwu. Moc przesuwała się w ślad za nią, leniwie sunąc w powietrzu.
– Wystarczy chwilę się spóźnić i już macie problemy – rzuciła zaczepnym tonem, krzyżując ramiona na piersi.
– Zawsze możesz pomóc, zamiast komentować – żachnął się Gabriel, ale wampirzyca skwitowała jego słowa parsknięciem.
– Czy ja wiem? Tak jest o wiele bardziej urokliwie.
Claire przez moment przysłuchiwała się ich rozmową, póki z zamyślenia nie wyrwał jej ruch za plecami. Dzięki blaskowi mocy zdołała dostrzec bladą twarz i wyraźnie zmartwione, pociemniale oczy Beatrycze.
– To… mogła być moja wina? – zapytała ta cicho, skupiając wzrok na Lawrence’ie. – Nie noszę niczego poza tym – wymamrotała, a jej dłoń powędrowała ku łańcuszku na szyi – ale…
– Skąd. Pewnie po prostu wywaliło korki.
Brzmiał na przekonanego, czego jednak nie dało się powiedzieć o Beatrycze. Wciąż przyciskała dłoń do gardła, w palcach nerwowo obracając coś, w czym Claire rozpoznała niewielką obrączkę. Wcześniej widziała ją u kobiety wielokrotnie, aż nazbyt świadoma, jaką ta spełniała rolę. Trycze była niczym… cóż, lustro, jakkolwiek ironicznie to nie brzmiało. Jeśli w jej ręce wpadł cudzy przedmiot – nieważne jak mało znaczący drobiazg – potrafiła odzwierciedlić dar jego właściciela. Jak Isobel, choć o tym żadne z nich wolało wampirzycy nie przypominać.
O ile Claire się nie myliła, obrączka należała do Lawrence’a. Jemu jednemu udało się wymóc na żonie to, by przyjęła jego zdolności. Wszystko wskazywało na to, że ta jedna kwestia nie uległa zmianie.
Tyle że L. nie był telepatą. Claire wiedziała dość, by zorientować się, że problemy z prądem nie były wynikiem wymykającej się spod kontroli i mocy, niezależnie od wątpliwości Beatrycze. Chodziło o coś innego, być może bardziej przyziemnego.
– Rozejrzę się – zaproponowała.
Nie czekała na odpowiedź, w zamian bez pośpiechu ruszając się z miejsca. Poruszanie się w ciemnościach przyszło jej naturalnie, nawet mimo butów, które coraz bardziej zaczynały ją drażnić. Nigdy więcej… Nieważne jak być prosiła, Claudio, westchnęła, ale z jakiegoś powodu była gotowa przysiąc, że oszukiwała samą siebie. Wcale nie czuła się aż tak źle, jak mogłaby tego oczekiwać.
Tak naprawdę obcasy pozostawały mało znaczącym problemem. W pamięci wciąż miała rozmowę z ojcem i… Cóż, Razjela. Nie widziała go, co mogło oznaczać, że po wszystkim wyszedł z klubu, ale i tak wolała być ostrożna.
Gdyby to było takie proste…
Znalazła Alice w pobliżu baru, nerwowo wodzącą wzrokiem dookoła. Wampirzyca nie zauważyła jej od razu, zwracając się ku Claire dopiero w chwili, w której ta zdecydowała się szturchnąć ją w ramię.
– Och… To ty – rzuciła w roztargnieniu. – Nie wiem, co się stało. Zaraz coś wymyślę… Chyba. – Przez bladą twarz kobiety przemknął cień. – Nie tak to planowałam – przyznała, potrząsając głową.
– Powiesz mi, gdzie jest zasilanie?
Tym razem Alice spojrzała wprost na nią.
– Hm?
– Skrzynka z bezpiecznikami – uściśliła Claire, siląc się na cierpliwość. –  Cokolwiek. Musi być coś takiego.
– Chcesz się tym zająć? – Oczy Alice zabłysły, ledwo tylko wypowiedziała te słowa. – Och, no jasne! Jesteś kochana – stwierdziła, bezceremonialnie chwytając Claire za ramię. – Chodź. Miałam gdzieś latarkę.
Nie zaprotestowała, kiedy wampirzyca poprowadziła ją w ciemność. Okrążyły bar, by dostać się na zaplecze, a Claire dopiero wtedy odkryła drzwi do kolejnego pomieszczenia. Znów otoczyła je ciemność, przez co chcąc nie chcąc musiała zdać się na instynkt i pamięć Alice. Wampirzyca poruszała się swobodnie, w pewnym momencie zostawiając wciąż zdezorientowaną Claire samą, by znaleźć latarkę. Krążyła w ciemnościach, przerzucając rzeczy i ze zniecierpliwieniem szukając tego, co miało być jej potrzebne.
– Gdzie ja to…? – Urwała, po czym przeciągle westchnęła. – Wybacz. Przed otwarciem było tyle do zrobienia… Na pewno sobie poradzisz? – dodała po chwili zastanowienia. – Mogłabym poprosić Rose.
– Poradzę sobie – zapewniła pośpiesznie Claire. – Znam się trochę na elektryce.
Alice zaśmiała się w melodyjny, przyjemny dla ucha sposób.
– No tak, kogo ja pytam – zreflektowała się pośpiesznie. – Chociaż nie odważyłabym się poprosić twojego ojca – dodała po chwili zastanowienia.
– Tata nie ma do tego cierpliwości. Zazwyczaj. – Claire zawahała się na moment. Nie żeby się do tego przyzna… Ale nowe technologie nigdy nie były dla niego. – Znalazłaś? Wciąż niczego nie widzę.
– Hm…
Światło zabłysło nagle, ale zdecydowanie nie ze strony, z której spodziewała się go Claire. Nie zauważyła, by w pobliżu był ktokolwiek prócz niej i Alice, a jednak w kącie niewielkiego pomieszczenia dostrzegła kolejną postać. Serce podeszło jej aż do gardła, kiedy podchwyciła spojrzenie znajomych, intensywnie niebieskich oczu.
– Potrzebujecie wsparcia, drogie panie? – zapytał jakby od niechcenia Razjel, opuszczając latarkę na tyle, by nikogo nie oślepić. – Znalazłem – dodał, obdarowując Alice olśniewającym uśmiechem.
– Dziękuję! – rozpogodziła się wampirzyca. – Mówiłam, że gdzieś tutaj była!
– Po drugiej stronie – wyjaśnił usłużnie Razjel. – Lepiej widzę w mroku. Pomyślałem, że trochę się przydam.
– Ratujesz nas – stwierdziła z entuzjazmem Alice. Nie wyglądała na szczególnie przejętą tym, że znalazła się w niewielkim pomieszczeniu z demonem. – Bezpieczniki są tam… Poradzisz sobie, Claire?
Potrzebowała chwili, by uprzytomnić sobie, że wampirzyca zwracała się do niej. Z trudem przymusiła się oderwania wzroku od Razjela i skupienia na powrót na Alice, zwłaszcza gdy ta wskazała jej odpowiedni kierunek. Na ścianie w istocie dostrzegła skrzynkę z bezpiecznikami, ale choć dobrze wiedziała, co powinna zrobić, przez chwilę miała problem z zebraniem myśli.
On wciąż tutaj jest…
Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Podświadomie wciąż czekała na to dziwne szarpnięcie – przyciąganie, które poczuła, kiedy zaledwie godzinę wcześniej Razjel znajdował się zbyt blisko – ale nic podobnego nie miało miejsca. Wiedziała jedynie, że ją obserwował, w dłoni wciąż pewnie dzierżąc latarkę.
– Tak… Tak, jasne – wykrztusiła z opóźnieniem.
Wciąż na nią patrzył. Alice również, ale nawet jeśli wyczuła wahanie w głosie Claire, to nie zrobiło na niej większego wrażenia.
– To świetnie. Powinnam wrócić do gości, ale…
– Idź śmiało. Pomogę Claire – zaproponował natychmiast Razjel. – Zaraz zobaczymy, co tam się stało.
Chciała zaoponować, ale nie miała po temu okazji. Zanim w ogóle zdążyła zadeklarować, że poradzi sobie w pojedynkę, zostali sami – ona i w pełni opanowany, stojący zaledwie kilka metrów dalej Razjel. Chociaż dzieląca ich odległość wydawała się właściwa, Claire momentalnie poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Zaplecze nagle wydało jej się jeszcze bardziej ciasne niż do tej pory.
Weź się w garść!
Ruszyła się z miejsca, bezskutecznie próbując się rozluźnić. Przecież wiedziała, co robić, tak? Skoro chciał pomóc…
– Naprawdę zamierzasz bawić się elektryką? – usłyszała tuż za plecami, ledwo tylko zatrzymała się przed skrzynką.
Jego głos brzmiał swobodnie; w tonie nie doszukała się nawet śladu kpiny czy zwątpienia. Jedynie ciekawość. Brzmiał na uprzejmie zainteresowanego, co nie wydało jej się dziwne. To, że próbował podtrzymać rozmowę, również nie.
– Co w tym dziwnego? Trochę się na tym znam.
Ulżyło jej, kiedy odkryła, że jednak była w stanie zapanować nad brzmieniem głosu. Zabrzmiała pewniej niż się czuła, choć przyszło jej to z trudem. Całą sobą skupiała się na kolejnych ruchach, próbując ignorować fakt, że Razjel podszedł bliżej.
– Tylko pytam – zapewnił, zatrzymując się tuż za jej plecami. Światło latarki przybrało na sile, koncentrując bezpośrednio na ścianie przed nią. – To niecodzienne.
– Głupie uprzedzenia – obruszyła się Claire. – Świat się zmienił. Dopiero co o tym rozmawialiśmy – dodała, a Razjel parsknął śmiechem.
– W istocie. Tylko wtedy bym nie pomyślał, że rozmawiam z aż tak uzdolnioną kobietą – stwierdził w zamyśleniu. – Wybacz, jeśli wcześniej zrobiłem coś, czego nie powinienem. Nie miałem nic złego na myśli.
Nie odpowiedziała, nie ufając sobie na tyle, by próbować się odezwać. Na powrót skupiła się na skrzynce, mimo drżących dłoni uchylając drzwiczki i zaglądając do środka. Rozluźniła się, kiedy nabrała pewności, że jej podejrzenia były słuszne.
– Bezpiecznik – mruknęła bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.
Potrzebowała kilku minut, odpowiednich narzędzi i zapasowego bezpiecznika. Nawet z demonem za plecami powinna sobie poradzić, o ile tylko Alice zabezpieczyła się na taką ewentualność. Claire nie miała okazji zapytać, czy wampirzyca trzymała na zapleczu coś poza latarką, ale to wydało jej się dość sensowne. Nawet jeśli kobieta nie spodziewała się awarii już pierwszego dnia, zabezpieczenie się na przyszłość wydawało się dość logiczne.
Odsunęła się, po czym z wolna zwróciła do Razjela. Z trudem powstrzymała dreszcz, kiedy odkryła, że ten stał o wiele bliżej, niż mogłaby sobie tego życzyć.
– Dam sobie radę. Będę potrzebowała narzędzi, ale poza tym… – zaczęła, ale mężczyzna zdecydował się bezceremonialnie wejść jej w słowo.
– Robi się.
Nawet nie pytał o instrukcje. Bezceremonialnie wcisnął jej latarkę w ręce, by w następnej sekundzie wycofać się ku drzwiom. Została sama, wciąż oszołomiona, bezskutecznie próbując pojąć jego intencje. Chciał pomóc. To jedno było dla niej oczywiste, a jednak…
Razjel wrócił szybko, wyraźnie z siebie zadowolony. Przesadnie zamaszystym gestem wręczył jej niewielką skrzyneczkę z narzędziami.
– Wolałbym, żeby to były kwiaty, ale skoro już rozmawiamy o zmieniającym się świecie… – Mruknął do niej porozumiewawczo, wciąż się uśmiechając. – Alice twierdzi, że zapasowy bezpiecznik powinien być gdzieś w szafce. Działaj sobie, a ja zaraz o poszukam… Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Była w stanie jedynie pokręcić głową. Jeśli chciał ją zaskoczyć, udało mu się, na dodatek po raz drugi tego samego wieczora. Tym razem było inaczej niż na sali, kiedy sugerował wspólny taniec, a ona bezpiecznie próbowała pojąc nagłe przyciąganie, które pojawiło się między nimi. Działali razem i to wydawało się właściwe. Równie na miejscu okazała się wprawa, z jaką reagował na jej potrzeby, wydając się po prostu wiedzieć, czego mogłaby oczekiwać.
Już kiedyś doświadczyła czegoś takiego. Czuła się podobnie, kiedy przesiadywała z Rufusem w laboratorium, zwykle wiedząc, czego ten od niej oczekiwał. Różnica polegała na tym, że w tamtej chwili to ona dowodziła, nawet jeśli problem wydawał się błahy. Razjel po prostu był obok, reagując na ułamek sekundy przed tym, jak zdecydowała się go o coś poprosić.
Ta harmonia ją zaskoczyła. Sposób, w jaki się uzupełniali…
– Mam. – Demon dosłownie zmaterializował się u jej boku. – Daj latarkę. Będzie ci wygodniej.
Jego słowa otrzeźwiły ją na tyle, by ruszyła się z miejsca. Wysiliła się na blady uśmiech, próbując w ten sposób mu podziękować, ale nie była pewna na ile jej to wyszło. Wciąż czuła się dziwnie, jakby oderwana od rzeczywistości. To było coś innego niż aura zagrożenia, której spodziewała się po bliskości demona. Coś, czego nadal nie potrafiła nazwać, choć ostatecznie zdecydowała się to znosić.
Przestała o tym myśleć, zmuszając się do skupienia na problemie. To zawsze pomagało – kierowanie zasadami, które znała; stałym algorytmem, w którym przyszło jej pracować. Ignorując fakt, że Razjel wciąż kontrolował każdy jej ruch, wyłączyła zasilanie. Dostanie się do bezpieczników okazało się dziecinnie proste, zwłaszcza że nawet nie musiała prosić o śrubokręt. Jej ruchy były szybkie i wprawne, bez śladów drżenia, którego doświadczyła zaledwie chwilę wcześniej. Kiedy pracowała, czuła się pewnie.
Poczuła się jeszcze dziwniej, kiedy zaledwie minutę później zamocowała nowy element na odpowiednie miejsce. Elektryczność wróciła, ledwo tylko ustawiła dźwignię we właściwej pozycji. Jasny blask zalał również zaplecze, o wiele intensywniejszy niż światło trzymanej przez Razjela latarki.
– Nie kłamałaś – stwierdził demon, rzucając Claire pełne uznania spojrzenie. – Uzdolniona kobieta. – Jego uśmiech stał się jeszcze bardziej ujmujący. – Przyznaj, że całkiem zgrany z nas duet.
Nie mogła zaprzeczyć. Tym razem udało jej się uśmiechnąć, choć serce wciąż tłukło jej się w piersi – szybciej i gwałtowniej niż powinno. Dotychczasowe napięcie zniknęło, wyparte przez satysfakcję.
Tak, byli dobrym duetem. To, że jej pomagał, nagle wydało się właściwe.
– Dziękuję.
Skinął głową. Zaraz po tym jak gdyby nigdy nic wycofał się, gasząc latarkę i zbierając narzędzia. Nie chcąc bezmyślnie tkwić w miejscu, w pośpiechu zamknęła szafkę z bezpiecznikami, byleby tylko zająć czymś ręce.
Może jednak była przewrażliwiona. Miała swoje powody, nawet jeśli Razjel nie zachowywał się jak ktoś, kto planował przy pierwszej okazji wymordować wszystkich obecnych. W pamięci wciąż miała jego przeprosiny i to, że wydawał się szczerze zmartwiony tym, co zadziało się między nimi wcześniej. Całą sobą czuła, że to nie była jego wina, wręcz gotowa przysiąc, że faktyczny problem leżał w niej.
– Jeśli chodzi o wcześniej… – zaczęła, wciąż wpatrzona w szafkę z bezpiecznikami.
Coś ścisnęło ją w gardle. Nie była w stanie zebrać myśli, to jednak okazało się zbędne.
– Nic się nie stało. Tym razem ode mnie nie uciekłaś – stwierdził, bynajmniej nie brzmiąc na urażonego. – Chociaż dalej nie obraziłbym się za taniec. Skoro prąd wrócił…
– Aż tak wdzięczna nie jestem – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Wybuchł serdecznym śmiechem. Kiedy na niego spojrzała, wciąż się śmiał i to w sposób wystarczająco szczery, by objął również jego błękitne oczy.
– Jak uważasz. Za którymś razem postawię na swoim – oznajmił z przekonaniem. – A na razie dziękuję za wieczór pełen wrażeń, miła pani.
Wyszedł, nim zdążyłaby go powstrzymać. Została sama, oszołomiona nie mniej niż wtedy, gdy to ona zdecydowała się ewakuować. Przez chwilę tkwiła w miejscu, bezmyślnie wpatrując się w drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknął Razjel.
Wieczór pełen wrażeń… Tak, z pewnością. Zdecydowanie nie tego spodziewała się po tej imprezie, a jakby tego było mało…
Z zaskoczeniem pomyślała, że nie miałaby nic przeciwko, gdyby jeszcze kiedyś przyszło jej spotkać Razjela.

Alice dopadła do niej, ledwo tylko ich spojrzenia się spotkały. W pośpiechu przemknęła przez salę, w następnej sekundzie bezceremonialnie biorąc Claire w ramiona.
– Dzięki, dzięki, dzięki! – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Widziałam Razjela. Twierdził, że już musi iść, a cała zasługa i tak przypada tobie.
– Razjel wyszedł? – powtórzyła, zdolna skupić się wyłącznie na tej jednej kwestii.
Ignorując fakt, że wampirzyca była na dobrej drodze do tego, by pogruchotać jej kości, dla pewności rozejrzała się dookoła. Choć po słowach Alice szukanie demona wzrokiem wydawał się stratą czasu, Claire poczuła się co najmniej rozczarowana, kiedy nie dostrzegła demona w sali.
– Też wolałabym, żeby został dłużej. Oficjalnie go lubię – stwierdziła z westchnieniem Alice, w końcu się odsuwając. – Muszę przywyknąć, że takie rzeczy będą się tu zdarzać – dodała, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Jak na razie prowadzenie klubu to same problemy.
– Poradzisz sobie – rzuciła w roztargnieniu Claire.
Nie zwróciła uwagi na odpowiedź, choć słyszała, że Alice trajkotała radośnie i nie mniej entuzjastycznie, co Marissa. Ona wiedziałaby, co robić, pomyślała mimochodem Claire. Jakoś w to nie wątpiła, gotowa przysiąc, że jej najlepsza przyjaciółka jak nic zdołałaby się porozumieć nawet z demonem – i to na dodatek takim, który okazyjnie lubił wyświadczać przysługi wszystkim wokół.
Zostawiła Alice samą, pozwalając, by ta dołączyła do reszty gości. Sama ruszyła przed siebie, bez większego celu rozglądając się po sali. Sądziła, że poczuje ulgę, kiedy nabierze pewności, że Razjel faktycznie wyszedł, ale nic podobnego nie miało miejsca. Prawda była taka, że chciała z nim porozmawiać – tak po prostu, choćby tylko o tym, że faktycznie dobrze się czuła, kiedy współpracowali ze sobą na zapleczu.
– Claire, tutaj!
Głos mamy wyrwał ją z zamyślenia. Layla machała do niej energicznie z kąta, w którym zaszyła się razem z Gabrielem i Renesmee. Dostrzegła również Rufusa, ten jednak wydawał się całkowicie nie zainteresowany tym, co działo się wokół niego. Nawet słowem nie odezwał się, kiedy podeszła, zupełnie jakby ich wcześniejsza rozmowa nie miała miejsca.
Tak było lepiej. Przynajmniej miała pewność, że nie dostrzegł jej towarzystwie demona.
– Tutaj jesteś. Myślałam, że uciekłaś.
– Naprawiłam światło – oznajmiła wprost, mimo uszu puszczając uwagę o tym, że mogłaby uciec. Jakby ktokolwiek w ogóle był tym faktem zdziwiony.
Oczy Layli zabłysły.
– Och. Chociaż na ciebie mogę liczyć. – Layla bezceremonialnie przygarnęła ją do siebie. – Rufus twierdził, że to strata czasu.
– Przepalony bezpiecznik – poprawiła machinalnie. – Nic wielkiego, więc…
– Więc strata czasu, jak już ustaliliśmy wcześniej – wtrącił Rufus, wzruszając ramionami. – Oczywiście, że sobie poradziłaś, moja mała.
Nie miała pewności, czy mogła uznać słowa ojca za komplement. W tamtej chwili i tak nie była w stanie skupić się na niczym prócz pragnieniu, by jak najszybciej wyjść. Nie miała ochoty na imprezę, niezależne od tego, czy ta wciąż trwała, czy może jednak zbliżała się ku końcowi.
Zresztą nie było Razjela. Nie miała pewności, dlaczego to wydało jej się istotne, ale nie była w stanie przestać myśleć o jego nieobecności.
– Skoro o uciekaniu mowa… – zaczęła, ostrożnie dobierając słowa.
Layla jęknęła, momentalnie tracąc cały entuzjazm. Rufus dla odmiany natychmiast przeniósł na nią wzrok, w końcu się ożywiając.
– Musicie mi to za każdym razem robić? – westchnęła wampirzyca. Jasne włosy zafalowały wokół jej twarzy, kiedy potrząsnęła głową. – Jest jeszcze wcześnie.
– Nikt nie każdy ci wychodzić. Bardzo chętnie dotrzymam Claire towarzystwa, skoro chce wracać do domu. – Rufus w pośpiechu przemknął tuż obok żony. – I tak wytrzymaliśmy wystarczająco długo. Nie powiesz mi, że się tego nie spodziewałaś.
Mama nie odpowiedziała, ale jej mina mówiła sama za siebie. Claire przysłuchiwała się tej dwójce w myśleniu, myślami wciąż będąc gdzieś daleko. Perspektywa powrotu do domu wydała jej się kusząca, nawet jeśli wciąż miała wątpliwości co do spędzania czasu z Rufusem. Znów dotarli do punktu, który ją frustrował – uprzejmości, ignorowania problemu i… niczego ponadto.
Nie powiesz mi, że się tego nie spodziewałaś…, parsknęła w duchu, przez moment mając ochotę się roześmiać. To jedno stwierdzenie mogła w jego przypadku przypisać do bardzo wielu kwestii.
– Idziesz, Claire? – ponaglił ją ojciec.
W zamyśleniu skinęła głową. Nie miała ochoty na sprzeczkę, zresztą to nagle wydało jej się właściwe. Miała dość powodów, by nie chcieć rozmawiać, nawet jeśli do niedawna wiele by za to dała. W obecnej sytuacji nawet w sprawie Claudii nie mieli sobie za wiele do powiedzenia.
Możliwe, że tak było lepiej. Może Odbicie miało rację, a ona w końcu powinna przywyknąć, że Rufusowi przyjdzie zirytować ją jeszcze wiele razy.
Może…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa