Claire
Szli w ciszy,
nawet na siebie nie patrząc. Zwykle czuła się swobodnie, kiedy sobie na to
pozwalali, ale tym razem było inaczej. Aż nazbyt czuła nie ustępujące napięcie,
równie intensywne, co i niewypowiedziane nigdy słowa.
– Nie powiesz mi, prawda?
Claire drgnęła, momentalnie prostując się
niczym struna. Byli blisko domu, gdzieś po środku lasu, gdzie nikt nie miał
prawa ich usłyszeć. Była wręcz gotowa przysiąc, że Rufus tylko czekał na
okazję, żeby zacząć rozmowę.
Zacisnęła usta. Mogła się tego spodziewać, tak
jak i tego, że ojciec zdecyduje się na temat zupełnie inny od tego, który
chciałaby poruszyć. Zupełnie jakby tylko jedno z nich miało prawo do
niedopowiedzeń i tajemnic.
– O czym? – rzuciła niewinnym tonem.
W tamtej chwili pierwszy raz doceniła wysokie
obcasy. Nie musiała szukać pretekstu, by utkwić wzrok w ziemi i skupić
się na ostrożnym stawianiu kroków. Miała wrażenie, że jeden nieostrożny ruch
wystarczyłby, żeby szpilki zagłębiły się w ziemi albo zaplątały w jedną
z luźniejszych gałęzi.
Usłyszała westchnienie. Frustracja ojca
okazała się równie wyczuwalna, co i wciąż towarzyszące im napięcie.
– Claire – warknął.
Chcąc nie chcąc na niego spojrzała. Skrzywiła
się w odpowiedzi na naglącą nutę, która wkradła się do jego głosu.
– Już rozmawialiśmy. Nic się nie zmieniło –
zapewniła, czując się trochę tak, jakby recytowała wcześniej przygotowaną
formułkę. – Niczego nie napisałam. Uznajmy, że to fałszywy alarm.
Nie uspokoiła go. Wciąż spoglądał na nią w uważny,
badawczy wręcz sposób. Dobrze znała to spojrzenie, zresztą jak i wymowne
milczenie, które na powrót między nimi.
– Niech to szlag… Nie odpuścisz, prawda?
Uniosła brwi. Chociaż miała ochotę ruszyć
dalej, pozostała w miejscu, ograniczając się do rzucenia Rufusowi
pytającego spojrzenia.
– Przecież nic nie mówię. To ty wciąż
naciskasz, tato – zauważyła przytomnie. – Jeśli chodzi o moje
wiersze…
– Oboje wiemy, że nie. Tyle że ja naprawdę nie
mam ochoty rozmawiać o Florencji.
– Tak. To już dałeś mi do zrozumienia.
Samą siebie
zaskoczyła goryczą, która wkradła się do jej głosu. Wciąż miała do niego żal. Może
nawet o wiele więcej, niż początkowo sądziła, zwłaszcza po takim czasie.
Towarzyszył jej nawet mimo tego, w jaki sposób sama zaczęła traktować
Claudię – a może zwłaszcza przez to.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok. Cisza doprowadzała ją do szału, tak jak i to,
że wciąż krążyli wokół tematu. Dlaczego nie możesz odpuścić i po prostu
ze mną porozmawiać?
– Dla mnie to ważne – wypaliła,
nie odrywając wzroku od ziemi. – Dotyczy mnie, tak? Mam ciotkę. Chyba nie myślałeś,
że…
– To nie jest twoja
ciotka – jęknął Rufus, bez wahania wchodząc jej w słowo.
Z jakiegoś powodu to zabolało
– jego słowa, tak jak i ostra nuta, która wkradła się do tonu wampira.
Claire skrzywiła się, przez moment czując co najmniej tak, jakby ktoś ją uderzył.
Przecież go znała. Mogła przewidzieć, że w ten sposób zareaguje na sama wzmiankę
o Claudii, a jednak…
Przyspieszyła. Nie odezwała
się nawet słowem, w zamian w ciszy pędząc przed siebie i starając
się ignorować westchnienie, które usłyszała za plecami. O wiele prościej było
nie rozmawiać, tak jak to robili przez ostatnie tygodnie. Dlaczego w ogóle
oczekiwała, że cokolwiek pod tym względem się zmieni?
Byłoby prościej, gdyby
Claudia wciąż nie miała dla niej znaczenia. Wtedy rozmawianie na jej temat, zwłaszcza
w takim tonie, nie wzbudzałoby żadnych emocji. Claire nie wątpiła, że
gdyby przyszło co do czego, byłaby wdzięczna za brak podjętego tematu. Miała dość
powodów, by wampirzycy nienawidzić, a jednak… nie robiła tego. Wręcz
przeciwnie – w którymś momencie zaczęła darzyć ciotkę sympatią.
Palce Rufusa
bezceremonialnie zacisnęły się na jej nadgarstku. W następnej sekundzie
ojciec zdecydowanym ruchem odwrócił ją w swoją stronę, na tyle gwałtownie,
że nie upadła wyłącznie dzięki temu, że ją przytrzymał.
– Tylko mi nie mów, że
właśnie cię uraziłem. Claire, do cholery… – Przez jego twarz przemknął cień. –
Dlaczego to w ogóle miałoby być ważne? Masz do mnie pretensje, moja mała? O co?
Nie wmówisz mi, że chodzi tylko o to, że wcześniej ci nie powiedziałem.
Znasz mnie przecież.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem,
sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. O, tak, znała! Na tyle,
na ile było to możliwe, skoro wciąż przemilczał fakty, które byli dla niej
istotne. Bo w końcu jakie znaczenie miało to, że byli spokrewnieni? Albo
że Claudia jednak mogłaby być jej ciotka? W końcu to były drobiazgi, z którymi
powinna przejść do porządku dziennego, bo na dłuższa metę nie miały znaczenia!
– O kłamstwo –
oznajmiła wprost. – Znów mi czegoś nie powiedziałeś. Co ja niby mam o tym
myśleć?
– Przemilczałem –
poprawił takim tonem, jakby to faktycznie wszystko zmieniało. Och, no tak…
Głupia ja! – Dla twojego dobrą, jeśli dobrze się zastanowić.
– Dla mojego…?
Rufus nie dał jej
dojść do słowa.
– Naprawdę muszę ci to
tłumaczyć? Clairie, do diabła, pomyśl chwilę. Akurat z tobą miałbym
rozmawiać właśnie o Claudii? – zniecierpliwił się. – Oboje wiemy, że to
zły pomysł. Sama wiesz dlaczego.
Nie odpowiedziała,
przez dłuższa chwilę bezmyślnie się w niego wpatrując. Wciąż wydawał się
wzburzony, ale to zeszło gdzieś na dalszy plan. Cała jej uwaga skupiła się na
czymś innym, choć przyznanie, że którakolwiek z wymówek Rufusa do niej
przemawiała, nie było jej na rękę.
Niemniej zrozumiała,
ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Nawet to, że żadne z nich
słowem nie wspomniało o Secie, niczego nie ułatwiło.
Zdolność do wybaczania
to piękny dar…
Wciąż nie była pewna,
czy to miało okazać się aż takie proste.
– To… nie ma znaczenia
– wykrztusiła, z trudem przymuszając do tego, by ponownie się odezwać. –
Nadal miałam prawo wiedzieć. Nie możesz za każdym razem chronić mnie w ten
sposób!
Frustracja przybrała
na sile, ale tym razem okazała się mieć swoje źródło zupełnie gdzieś indziej.
Claire oddychała szybko i płytko, coraz bardziej wytrącona z równowagi.
Tyle że to nie było tak. Nie tak, jak od samego początku powinno. Chciała tego
czy nie, nie potrafiła mieć pretensji do ojca – nie w ten sam sposób, co
do tej pory.
Kłamstwo w miłości.
Coś, czego nigdy nie miała być w stanie zrozumieć.
– Pomówimy, jeśli
kiedyś będziesz na moim miejscu – stwierdził, wyraźnie zniecierpliwiony. –
Zresztą to już bez znaczenia, skoro wiesz. Co jeszcze mam zrobić?
Zacisnęła usta,
bezskutecznie próbując znaleźć odpowiedź. Mogła zażądać wyjaśnień, ale co tak
naprawdę by to bało? Rozmowa o Claudii przypominała spacer po cienkim
lodzie, w gruncie rzeczy prowadząc donikąd. Wystarczyło jedno nierozważnie
dobrane słowo, by wspomniała o czym, czego zdecydowanie nie chciała.
– Chcę tylko… żebyś
nie robił mi tego więcej – powiedziała w końcu. Jej głos zabrzmiał
inaczej, niemalże błagalnie. Zmęczenie uderzyło z całą mocą, równie silne,
co i wątpliwości. – Nie w ten sposób. Ja nie… Dobrze się czuję,
jasne? Wiem, co zrobiła Claudia. Ale to nie znaczy, że trzeba mnie z jej
powodu okłamywać.
Rufus rzucił jej
wymowne, bliżej nieokreślone spojrzenie. Po wyrazie jego twarzy nie była w stanie
rozpoznać, w jakim był nastroju, ale była do tego przyzwyczajona. Gdyby kiedykolwiek
zaczął zachowywać się inaczej, życie byłoby za proste.
Zresztą i tak
wiedziała swoje. Rufus mógł mówić, co tylko chciał, ale zbyt dobrze już znała
jego wymówki i intencje. W chwilach takich jak ta sama nie była pewna
czy chronił ją, czy może jednak siebie. Stojąc z nim w środku lasu i czekając
na kolejną cudowną wymówkę, znów miała wątpliwości.
– Jak sobie życzysz –
usłyszała po chwili, która wydawała jej się wiecznością. Ze świstem wypuściła
powietrze. Tylko tyle…? – Coś jeszcze?
Zdołała jedynie
pokręcić głową. Jeszcze jakiś czas temu miałaby dziesiątki pytań, ale te
przestały mieć znaczenie w chwili, w której sama zaczęła spędzać czas
z Claudia. W zasadzie była gotowa przysiąc, że potrafiłaby powiedzieć
o wampirzycy dużo więcej od ojca.
– Chociaż… jest jedna
rzecz – przyznała, a Rufus drgną, wyraźnie nie usatysfakcjonowany taką
odpowiedzią. – Co teraz?
– To znaczy?
– Co chcesz z tym
zrobić? – nie dawała za wygraną. – Wiem, że to niczego nie zmienia, ale…
Przez twarz wampira
przemknął cień.
– O co tak naprawdę mnie pytasz, co? – zapytał wprost. – Sama powiedziałaś, że to niczego nie zmienia. Claudia zniknęła. I lepiej dla niej, bo oboje wiemy, jak to by się skoczyło, gdybym dopadł ją tamtego wieczora. Pod tym względem nic się nie zmieniło.
Serce zabiło jej szybciej, kiedy dostrzegła błysk w zwykle czekoladowych tęczówkach. Instynktownie odsunęła się, wciąż czując się nieswojo, kiedy widywała któregokolwiek ze swoich bliskich w takim stanie. Zwłaszcza wyobrażenie sobie Rufusa w morderczym szale było proste. Chciał tego czy nie, nie zdołał ochronić jej przed zobaczeniem rzeczy, których nigdy wolałaby nie doświadczyć. To, do czego był zdolny, pozostawało dla niej aż nazbyt jasne.
Mogła tylko zgadywać, jak prezentował się jej wyraz twarz. Wampir nagle potrząsnął głową, po czym odsunął się, w pośpiechu nad sobą zapanowując.
– Chodźmy do domu – zasugerował jak gdyby nigdy nic. – Wiesz wszystko, tak jak chciałaś. Skoro nie masz pytań… Wiesz, że nigdy świadomie bym cię nie skrzywdził, prawda?
Skinęła głową. Tylko na tyle było ją stać.
Przez resztę drogi żadne z nich nie odezwało się nawet słowem.
Miriam
– Jeśli właśnie próbujesz się składać, to wiedz, że
robisz to źle.
Nawet się nie
odwróciła. Jakby od niechcenia oparła się o barierkę balkonu, całą uwagę
poświęcając rozciągającemu się nad ruchliwymi ulicami atramentowemu niebu. Ze
szczytu apartamentowca zawsze miała wrażenie, że wystarczyło wyciągnąć rękę, by
sięgnąć gwiazd. To było głupie, nic nieznaczące marzenie, ale Mira lubiła
wracać do tej myśli.
Intruz przemieścił
się, a chwilę później znajoma postać znalazła się tuż obok niej. Jej
nieoczekiwany towarzysz oparł się plecami o balustradę.
– Nie skradam się –
rzucił niemalże urażonym tonem.
Demonica wywróciła
oczami. Dopiero wtedy przeniosła wzrok na Aldero, z niejaką satysfakcją
odkrywając, że ten wyglądał na spiętego.
Na sobie miał
starannie dopasowany, czarny garnitur. Chcąc nie chcąc musiała przyznać, że w takim
wydaniu prezentował się nieźle, nawet mimo niepasujących do eleganckiego stroju
zmierzwionych włosów.
– Niech ci będzie. –
Wzruszyła ramionami. – To może inaczej: zbłądziłeś? Jeśli szukasz Eleny, to
minęliście się już dobrą godzinę temu. Impreza to nie ten adres.
– Nie wybierasz się?
Tym razem wyprostowała
się, by spojrzeć wprost na niego. To, że zignorował jej pytanie, nie zrobiło na
niej aż takiego wrażenia, ale i tak poczuła się dziwnie.
– Na grzeczną
potańcówkę z ludźmi do towarzystwa? Nie, dzięki. – Wycofała się w głąb
balkonu, bez pośpiechu zmierzając ku wejściu do mieszkania. Czarne skrzydła
zafalowały, ledwo tylko się poruszyła. – Bez niewolnika i picia krwi to
nie to samo.
Nie doczekała się
reakcji. Rany, co z tobą?, jęknęła w duchu, nie kryjąc
rozczarowania. Liczyła na… cokolwiek – od oburzenia po umoralniające gadki.
Prowokowanie syna kapłanki brzmiało jak dobry plan, a jednak kiedy
przyszło co do czego, odpowiedziała jej cisza.
Miała ochotę
powiedzieć coś jeszcze, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowała. Jak
sobie chcesz, stwierdziła, bez słowa wracając do apartamentu. Nie mogła
zabronić kuzynowi Eleny pałętać się po mieszkaniu, nawet jeśli jego obecność ją
drażniła. Z drugiej strony czuła, że przebywali w tym miejscu na
dokładnie tych samych zasadach, choć to ani trochę nie było jej na rękę.
Zmieniło się dość. Gdyby
zechciała, mogłaby przekroczyć granicę światów, powędrować wprost do
Przedsionka, a później… gdziekolwiek dalej. Nikt nie powiedział tego wprost,
ale Mira i tak wiedziała, że miała wolną rękę. Konflikt z Ciemnością
został zażegnany, o ile można było tak nazwać chwilowy spokój i przewrót,
który nastał w chwili, w której sama bogini zdecydowała się ujawnić. Miriam
całą sobą czuła zmiany, które to za sobą pociągnęło, choć w tym świecie,
pośród tych wszystkich nieznośnie ludzkich istot, te wydawały się niewiele
znaczyć. Obecność Selene – jakże wyczuwalna w innych wymiarach – w tym
przypominała łagodne muśnięcie wiosennego wiatru na skórze.
Mogła uciec… do matki.
Ta myśl była dziwna i nienaturalna, a jednak wciąż dręczyła Mirę. To,
że może jednak miała swoje miejsce, które…
– Nie szukam Eleny.
Byłem ciekawy, czy tutaj będziesz.
Zatrzymała się w pół
kroku. Zamrugała, przez moment mając problem z przyswojeniem sobie
poszczególnych słów i pojęciem tego, że Aldero wciąż zwracał się do niej. W tamtej
chwili był niczym natrętny owad, który z jakiegoś powodu wciąż za nią
podążał, choć tak bardzo próbowała się od niego opędzić.
Miała wrażenie, że nie
rozmawiali całe wieki. Nie widziała żadnego z Cullenów czy Licavolich od
dnia, w którym wszyscy cudem umknęli ze świata Ciemności. Elena była
wyjątkiem, ale do znoszenia tej dziewczyny Mira zdążyła się przyzwyczaić,
zresztą ta i tak była skupiona wyłącznie na Rafaelu. Bycie niewidzialną,
kiedy ta dwójka zajmowała się sobą, pozostawało dziecinnie prostym zadaniem.
Inaczej sprawy miały
się z Aldero. Nie miała pojęcia, dlaczego akurat teraz uparł się ją
dręczyć, ale starała się o tym nie myśleć.
– Bo? Zgaduję, że
zmierzałeś w zupełnie inne miejsce. – Obejrzała się przez ramię, by
obrzucić wampira wymownym, niemalże pobłażliwym spojrzeniem. Stał w progu,
jakby wahając się nad wejściem do mieszkania, choć od dawna miał do niego
dostęp. Że też natura nie pomyślała o cofaniu zaproszenia… – Skoro
nie szukasz Eleny, to co tu robisz? Gdybyś pojechał do tego całego klubu, to
sam byś się przekonał, że mnie tam nie ma, więc…
– Możemy pogadać?
Zaskoczył ją do tego
stopnia, że aż się roześmiała. Porozmawiać! Już nawet nie chodziło o to,
że mógłby ot tak tutaj przyjść, zawracać jej tyłek i ot tak wchodzić
słowo. To, że syn kapłanki bywał irytujący, od początku pozostawało dla Miry
jasne. Tyle że nawet wiedząc to, nie podejrzewałaby go o coś takiego.
– Piłeś coś? – rzuciła
przesadnie uprzejmym tonem.
Dla pewności raz
jeszcze zmierzyła go wzrokiem, szukając oznak… czegokolwiek. Już raz widziała
go pijanego. Ba, aż za dobrze pamiętała tamten dzień, skoro koniec końców
wylądowali razem w łóżku – niezobowiązująca przygoda z kimś
pogrążonym w żalu, kto przez cały czas pewnie i tak rozpamiętywał
inną kobietę. To nie powinno mieć dla niej znaczeni, a jednak…
– Jeszcze nie – usłyszała.
Jego głos doszedł do niej jakby z oddali. – Ale jeśli coś masz, to śmiało.
Tym razem jej śmiech
był o wiele mniej sympatyczny. Pod koniec przeszedł w gniewne
warknięcie, zwłaszcza że demonica nawet nie próbowała nad sobą zapanowywać.
– Jeśli szukasz towarzystwa
na wieczór, to tym bardziej źle trafiłeś. Trafisz do drzwi? Jeśli ja cię wyprowadzę,
będziemy musieli wstawić nowe okno – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Jej słowa nie zrobiły
na nim wrażenia. Tyle przynajmniej wywnioskowała po spojrzeniu, którym ją
obdarował – pewnym, choć nie mętnym, co wydawało się potwierdzać fakt, że był
trzeźwy.
Dopiero wtedy zwróciła
uwagę na jego emocje. Była w stanie je wyczuć, zwłaszcza że należały do
gatunku tych, które mogłaby uznać za pożywienie. To nie był ten sam rodzaj
bólu, którego doświadczyła krótko po śmierci Eleny, ale wciąż był w stanie
zwrócić jej uwagę. Coś go dręczyło, choć nie miała pojęcia co i z jakiegoś
powodu. I, cholera, nie obchodziło jej to.
– Czego tak naprawdę chcesz?
– zniecierpliwiła się. Wciąż wyczekiwała odpowiedzi, choć nic nie wskazywało na
to, by Aldero zamierzał jej udzielić. Możliwe, że sam nie wiedział. – Jeśli
zamierzasz się tak na mnie gapić, to najlepiej od razu wyjdź. Nie, nie wybieram
się do klubu. Skoro już to ustaliliśmy, nie wiem co jeszcze tutaj robisz.
Dlaczego w ogóle
zwlekała? Nie musiała grozić. Zdecydowanie zbyt często tego nie robiła, w zamian
od razu przechodząc do działania. Z równym powodzeniem sama mogła się
ewakuować, a jednak kiedy przyszło co do czego, była w stanie co
najwyżej tkwić w miejscu i spoglądając wyczekująco na stojącego przed
nią nieśmiertelnego. Była… ciekawa, choć przeciągające się milczenie
doprowadzało ją do szału.
– Ja też nie. Nie mam
ochoty na imprezę. – Przez twarz Aldero przemknął cień. – Pomyślałem…
Tym razem nie
pozwoliła mu dokończyć.
– Co? –
zniecierpliwiła się. – Nie próbuj na mnie tych swoich gierek, jasne? Już
ustaliliśmy, że nie jestem Eleną.
– Niczego nie próbuję –
zaoponował pośpiesznie.
– Więc zawracasz mi
głowę tak dla zasady? Nie wiem, czego chcesz, ale nie mam ochoty na towarzystwo.
Zresztą oboje wiemy, że to nie z mojego powodu tutaj przyszedłeś, więc…
– Skąd wiesz?
Natychmiast zamilkła.
Otworzyła i zaraz znów zamknęła usta, nie będąc w stanie znaleźć
właściwej odpowiedzi. Jeśli sobie z niej żartował, był na doskonałej drodze
do tego, żeby zginąć marnie – i to nawet jeśli miałaby się później gęsto z tego
tłumaczyć.
– Że co proszę?
Skrzyżowała ramiona na
piersiach, próbując ukryć to, że palce samoistnie zacisnęły jej się w pięści.
Wzdrygnęła się, bynajmniej nie z zimna, choć przez uchylone drzwi
balkonowe do środka wdzierało się chłodne powietrze. Czekała, wciąż czujnie
obserwując wpatrzonego w nią wampira, ale mimo upływu kolejnych sekund nie
działo się nic, co pozwoliłoby jej uznać sytuację za bardziej oczywistą.
– Ja tylko… Rany,
Mira, przepraszam, okej? – wypalił, nagle zaczynając wyrzucać z siebie
kolejne słowa. – Nie wiem, co innego powiedzieć. Ja wtedy… Chodzi mi o to,
że… – Urwał, nerwowym ruchem przeczesując włosy palcami. Już i tak w nieskładny
sposób sterczały na różne strony. – Nie mieliśmy okazji pogadać o tym, co
mi wtedy powiedziałaś. Potem tyle się działo i…
– I przypomniałeś
sobie akurat teraz? Jaja sobie ze mnie robisz? – warknęła. Nabrała powietrza,
gotowa powiedzieć coś więcej, ale nie dał jej po temu okazji.
– To ty gdzieś zniknęłaś!
– zaoponował, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. – A poważne
rozmowy w tamtym świecie, kiedy twój ojciec tak szalał, też nie brzmiały
jak dobry pomysł.
Parsknęła, choć wcale
nie było jej do śmiechu. Oczywiście, że dyskutowanie akurat wtedy nie było
dobrym pomysłem! Nie żeby sądziła, że w ogóle mieli o czym rozmawiać.
– Pamiętasz, co ci
wtedy powiedziałam? Podtrzymuję – oznajmiła, próbując uciąć dyskusję, zanim ta
przybrałaby jeszcze gorszy kierunek. Myśl o wyrzuceniu niechcianego gościa
przez okno wydawała się coraz bardziej kusząca. – Uratowałam ci dupę, bo potrzebowałam
wsparcia. Wszyscy żyjemy i tego się trzymajmy. Jakbym miała ci coś jeszcze
do powiedzenia, sama bym się zgłosiła… A teraz wypad. Tam są drzwi –
dodała, przesadnie zamaszystym gestem wskazując odpowiedni kierunek. Musiała mocniej
zacisnąć palce, by jednak nie skierować dłoni w kierunku balkonu.
Odpowiedziała jej
cisza. Aldero nie ruszył się z miejsca, z uporem tkwiąc w tym
samym punkcie i bynajmniej nie sprawiając wrażenia zaniepokojonego jej słowami.
Wpatrywał się w nią w milczeniu, jak ten zbity pies, czekający na
coś, czego zdecydowanie nie zamierzała mu dać.
Właściwy moment,
niewłaściwa kobieta… Źle się wtedy zrozumieliśmy?
Nie miała do tego
cierpliwości. Do niego również, zaś to, że wydawał się całkowicie obojętny na
to, co mówiła, jedynie bardziej wytrąciło ją z równowagi. Nie chciała czuć
– i to mimo tego, że doskonale wiedziała, czym były uczucia. W tym
zresztą leżał największy problem: ostatnio zdecydowanie zbyt często miała
styczność z emocjami. Czyniły ją słabą, dokładnie tak jak podczas kolacji z ojcem,
a jakby tego było mało…
Dość.
Nie dała mu żadnego
ostrzeżenia. W jednej sekundzie stała, wciąż mierząc palcem w drzwi, a w następnej
skoczyła do przodu niczym rozjuszona kotka, w pośpiechu materializując w dłoni
sztylet.
Zaatakowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz