Miriam
Wystarczyła chwila, by
wszystko potoczyło się bardzo szybko. Mira skoczyła do przodu, z impetem
wpadając na wciąż tkwiącego w progu mężczyznę. Nie odsłonił się,
przeszło jej przez myśl, ale prawie natychmiast do głosu doszedł gniew.
Wystarczyła chwila, by znów znaleźli się na tarasie – ona napierając na Aldero
całym ciałem. Przycisnęła go do balustrady, nie dbając o to, że oboje byli
dość silni, by w najgorszym wypadku ją zniszczyć.
Serce
tłukło jej się w piersi tak szybko i mocno, że ledwo była w stanie
oddychać. Przez chwilę słyszała tylko to – przyspieszony puls oraz odległy,
dochodzący gdzieś z dołu harmider tętniącego życiem miasta. I bez
patrzenia w dół, była w stanie wyobrazić sobie, co czekało poniżej.
Zbyt wiele godzin spędziła na obserwowaniu Seattle – czy to że szczytu
apartamentowca, czy znów unosząc się ponad metropolią, gdy jeszcze musiała
regularnie patrolować okolicę. Nie miała pojęcia jakie wrażenie zrobiłby na
wampirze upadek z takiej wysokości, ale była pewna, że nie byłoby ani trochę
przyjemny.
W dłoni
wciąż ściskała ledwo co przywołany nóż. Ostrze znalazło się między nią a Aldero,
tak blisko piersi tego drugiego, że gdyby tylko Mira wyraziła taką wolę,
mogłaby zagłębić je prosto w jego sercu. Och, to byłoby proste. Znajome.
Równie łatwe, co i nie bawienie się w półśrodki, gdyby w zamian
po prostu wytrwała narząd z jego piersi – jednym ruchem, który rozwiązałby
wszystkie problemy. Wbrew wszystkiemu ta metoda byłaby o wiele
skuteczniejsza od upadku.
Mogła to
zrobić. Może nawet chciała, a jednak kiedy przyszło co do czego, po prostu
zastygła w bezruchu, drżącą dłonią wciąż ściskając sztylet. Wzmogła
uścisk, sfrustrowana tą nagłą słabością, a jednak wciąż nie była w stanie
zrobić się na konkretniejszy ruch.
Niech
cię szlag.
– O-okej –
wykrztusił, rozszerzonymi oczyma spoglądając wprost w pociemniałe z gniewu
tęczówki Miry. Pouczyła szczątkową satysfakcję, kiedy wyczuła, że się bał. Choć
tyle albo aż tyle, zwłaszcza w tej sytuacji. – Okej, dobra. Zasłużyłem
sobie, ale…
Zamilkł,
kiedy spiorunowała go wzrokiem. Jego klatka piersiowa poruszyła się w tym
oddechu, napierając na ostrze noża. Na białej koszuli pojawiła się krew. Dłoń
Miry drgnęła, ale nie pozwoliła sobie na to, żeby się wycofać. Po prostu
czekała, choć sama już nie była pewna na co.
Do czasu.
–
Zasłużyłeś – powtórzyła z niedowierzaniem. Parsknęła śmiechem, kolejny raz
czując się jak histeryczka. – Tylko zasłużyłeś.
– Mam na
myśli…
Strzeliła
go w twarz. To był impuls, któremu zdecydowała się poddać. Sztylet z brzdękiem
upadł na ziemię, kiedy poluzowała uścisk, by móc się zamierzyć. Z wprawą
wymierzyła cios, uderzając na tyle mocno, że wampir aż się zatoczył, finalnie
lądując na podłodze. Usłyszała satysfakcjonujące chrupnięcie, ale to nie
zrobiło na niej żadnego wrażenia. Była w stanie co najwyżej stać i patrzeć,
podczas gdy Aldero klął na czym świat stoi, przyciskając obie dłonie do twarzy.
– Cholera…
Jasna cholera, dobra! – wyrzucił z siebie na wydechu. Musiał urwać, by
splunąć krwią. Miriam uderzyła mieszanka jego bólu i na swój sposób
kusząca słodycz charakterystycznej dla takich jak on posoki. – Dobra, już… i…
Złamałaś mi nos – zakomunikował, a demonica prychnęła. Liczyła na dużo
więcej. – Ulżyło?
– Ani
trochę – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Skrzyżowała ramiona na piersiach,
próbując powstrzymać się przed ponowieniem ataku. Miała ochotę go kopnąć. –
Dopiero się rozkręcam.
Rzucił jej
zaniepokojone spojrzenie, jakby sprawdzając, na ile poważne były jej słowa.
Zacisnęła usta, próbując zachować neutralny wyraz twarzy. Ich spojrzenia
skrzyżowały się, a Mira z niejaką satysfakcją przyjęła fakt, że to
Aldero jako pierwszy odwrócił wzrok.
Nie chciał
jej prowokować. Była tego pewna, nie wątpiąc, że doskonale zdawał sobie sprawy
z tego, jak obchodzić się z zagniewanym demonem – na tyle, na ile
było to możliwe. Cholera, jakimś cudem przeżył cały wiek, wraz z matką
i bratem kryjąc z daleka od Miasta Nocy. Ktoś, kto wywodził się
z rodu, w którym pojawiło się tak wiele kapłanek, nie mógł być głupi.
A jednak
przyszedł tutaj. Nie pojmowała, dlaczego ryzykował, skoro wiedział, że była na
niego zła.
Oddychała
szybko i płytko, zupełnie jakby przebiegła maraton, choć przecież cały
czas tkwiła w miejscu. Aldero wciąż klęczał, przyciskając dłonie do
twarzy. Zupełnie jakbyś wciąż krwawił, prychnęła, przez moment mając
ochotę wypowiedzieć tę uwagę na głos. Oboje wiedzieli, że wampiry takie jak on
regenerowały się ot tak. Gdyby przynajmniej skorzystała z ostrza…
Pochyliła
się, by sięgnąć po nóż. Dopiero to sprowokowało go do reakcji: poderwał głowę,
spoglądając kolejno to na Mirę, to znów na broń w jej dłoniach.
– Zawsze
masz go pod ręką? – wypalił i coś w bezpośredniości tego pytania
zdołało ją rozbawić. Nie powstrzymała się od bladego uśmiechu.
– Tylko
wtedy, gdy nie mam ochoty na gości – przyznała, obracając sztylet w dłoniach.
W zamyśleniu przesunęła opuszkiem palca po krawędzi, ale nie na tyle
gwałtownie, by przeciąć skórę. – Zabawne, wiesz? Jestem w stanie zrobić
większą krzywdę tym – znacząco uniosła broń – niż Elena tym swoim Niebiańskim
Ogniem. Chcesz sprawdzić?
Nie
odpowiedział. Z wolna wyprostował się, w międzyczasie ocierając
twarz. Krew zdążyła już zakrzepnąć, wciąż odcinając się na bladej skórze.
Miriam
podejrzliwie zmrużyła oczy. Powinna pozwolić mu się poruszyć? Miała ochotę dla
zasady raz jeszcze pozwolić go na ziemię, ale ostatecznie nie ruszyła się
choćby o milimetr. Przestała obracać sztylet, w zamian zamierając i…
czekając.
Kryzys
zażegnany?
Nie
chciała, żeby tak było. Nie chciała się powstrzymywać, a jednak kiedy
przyszło co do czego, zamiast gniewu poczuła wyłącznie zmęczenie. Obserwowała
Aldero, wciąż próbując zrozumieć jego zachowanie. To, co robił… On niczego
nie robi, uświadomiła sobie. Jak miała wpaść w szał przez kogoś, kto
z takim spokojem przyjmował każdy jej ruch? Była pewna, że gdyby znów
spróbowała go uderzyć, nawet by się nie uchylił – i to bynajmniej nie
dlatego, że był za wolny.
Nie
rozumiała. I to zaczynało doprowadzać ją do szału, tak jak i nadmiar
emocji, które przez tyle czas tłumiła w sobie. Do diabła, po prostu się ze
sobą przespali. A on wolał Elenę. Dlaczego miałaby mieć o to żal?
– Ehm…
Możemy w końcu pogadać?
Otworzyła
usta, ale poza sfrustrowanym jękiem, nie zdobyła się na nic więcej. Żartował
sobie?
– Za mało
jasno się wyraziłam? – warknęła, zaciskając dłonie w pięści.
Puścił jej
słowa mimo uszu. Chwiejnie oparł się o balustradę, po czym z powątpiewaniem
spojrzał na swoją wciąż zakrwawioną koszulę.
– Fakt –
zreflektował się po chwili zastanowienia. – Ale wciąż możemy porozmawiać. To
znaczy…
Przerwała
mu warknięciem. W pośpiechu odwróciła się, by wmaszerować do mieszkania.
Gniewnym ruchem odgarnęła przysłaniającą wejście zasłonkę, nie dbając o to,
że ta przez rozmach wylądowała na ziemi. Jeśli Elena miała ochotę sprzątać, to
jej sprawa. Już i tak to robiła, z jakiegoś powodu tolerując obecność
pozbawionego ciała, darzącego ją niezrozumiałą sympatią demona.
To jest
myśl. Zadźgać, poćwiartować i poupychać po szafkach, a później zwalić
na Mgiełka…
Scenariusz
wydał jej się jeszcze bardziej kuszący, kiedy wyczuła, że Aldero ruszył za nią.
Próbowała go ignorować, wciąż nie ufając sobie na tyle, by spróbować z wampirem
dyskutować, ale to okazało się równie trudne, co i okiełznanie emocji. Nie
przywykła do tego. Odzwyczaiła się od wielu rzeczy, zwłaszcza że przez całe
wieki te były jej zbędne.
„Serduszko
mojej Miry drgnęło” – przypomniała sobie słowa ojca. Nie zamierzała się do tego
przyznać, zwłaszcza przy Aldero. To przecież, do jasnej cholery, nie było tak.
Poczuła, że
robi jej się gorąco. W roztargnieniu spojrzała na sztylet, po czym z wprawą
odesłała go, sprawiając, że po prostu rozpłynął się w powietrzu –
dokładnie tak samo, jak wcześniej się pojawił. Od wizyty w Przedsionku
takie sztuczki przychodziły jej równie naturalnie, co i przed wiekami, gdy
jeszcze nie musiała się ograniczać.
– Tylko nie
myśl, że to coś oznacza – rzuciła, przez moment sama niepewna, do kogo
próbowała się zwracać: siebie samej czy Aldero. – Nie potrzebuję broni, żeby
zabijać.
–
Zauważyłem – zapewnił pojednawczym tonem.
– Jakiś to
domyślny – zadrwiła. Wywróciła oczami, wciąż z uporem na niego nie
patrząc. Zignorowała nawet fakt, że wampir znalazł się tuż za jej plecami. – To
teraz zgadnij, co mam ci do powiedzenia.
Nie
odpowiedział. Jeśli chcesz, żebyśmy wrócili do pięści i noży…
– Naprawdę
chciałem pogadać. Nie miałem kiedy ci podziękować za to, co wtedy zrobiłaś.
Wyprostowała
się niczym struna, co najmniej jakby poraził ją prąd. Nie odwróciła się,
w zamian bezmyślnie spoglądając w przestrzeń.
– Daj sobie
spokój, co? Mieliśmy przejebane – przypomniała usłużnie. – Ciężko wtedy
wybrzydzać, jeśli chodzi o sojuszników.
– Nie
musiałaś…
– Ale ci
pomogłam. Nie bierz tego do siebie, jasne? Robiłam to, czego wymagała sytuacja
– oznajmiła, cedząc kolejne słowa. – Skoro już mówimy o tym, kto i na
co zasłużył, to ojciec nie miał prawa się wtrącać. To było… zbyt okrutne –
dodała po chwili wahania.
– Okrutne?
Zabiłem i nawet nie pamiętam kiedy – jęknął.
Jednak
zdecydowała się odwrócić. Stał tuż za nią, nieznośnie poważny, co zdecydowanie
nie było do niego podobne. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, jakby dopiero
co wypowiedziane słowa wciąż nie robiły na nim wrażenia. Zupełnie jakby
wspominał sen albo coś, co tak naprawdę nigdy go nie dotyczyło. Była w stanie
to sobie wyobrazić.
– Każde
z nas kiedyś zabiło. Masz kły, do cholery – zauważyła przytomnie. – Tylko
się nie pogrążaj i nie mów mi, że ty nigdy…
–
Oczywiście, że tak – obruszył się. – Każde z nas zabijało. Ale nie tak.
– Pisana
wam jest krew na rękach. Mnie zresztą też. – Mira wzruszyła ramionami. – Śmierć
to stały element egzystencji, więc nie rozumiem w czym problem.
– To samo
myślałaś, kiedyś wasz ojciec zabił Huntera?
Wzdrygnęła
się, przez moment czując tak, jakby ktoś ją uderzył. Napięła mięśnie, prostując
się niczym struna.
– Co coś
innego – warknęła, a Aldero potrząsnął głową.
– Właśnie.
To coś innego – powtórzył z naciskiem. – Zabicie kogoś, kogo dobrze znasz
i niczym nie zawinił, to coś zupełnie innego.
Tym razem
nie znalazła na to odpowiedzi. Możliwe, że rozumiała – do pewnego stopnia, choć
za nic nie zamierzała się do tego przyznać. Jeśli szukasz pocieszenia,
trafiłeś pod zły adres.
– Mój
ojciec jest okrutny – powiedziała w końcu. Wzruszyła ramionami, nie czując
potrzeby, by dodawać cokolwiek więcej. Zwłaszcza w przypadku Ciemności nie
było to potrzebne.
– I tyle?
– Aldero nie brzmiał na przekonanego. – Mam zrzucić wszystko na twojego ojca
i udawać, że nic się nie stało?
– Wszyscy
i tak mają w zwyczaju zrzucać całe zło na niego, więc dlaczego nie? –
zapytała z rozdrażnieniem. – Nie wiem, chcesz ode mnie rady? No to ją
masz. Nawet nie pamiętasz, co tam się stało, tak? Eleny ostatecznie nie
tknąłeś, więc…
– Przecież
w tym wszystkim nie chodzi o Elenę!
Spojrzała
na niego z zaciekawieniem. Z wolna uniosła brwi, nie kryjąc
zaskoczenia tymi słowami.
– A to
coś nowego – przyznała, nie szczędząc sobie złośliwości.
Zawsze
chodziło o Elenę – prędzej czy później. Nie żeby ta w ogóle była
winna takiego stanu rzeczy, ale to i tak doprowadzało Miriam do szału. Nie
powinna być zazdrosna. W zasadzie nie była, choć to nie wyjaśniało gniewu,
który ogarniał ją, kiedy przypominała sobie ostatnią poważniejszą rozmowę
z tym wampirem. Nigdy wcześniej nie miała oczekiwań względem kogoś,
z kim przypadkiem wylądowała w łóżku, a jednak teraz…
Odpowiedni
moment, niewłaściwa kobieta.
Zacisnęła
usta. Jak było tym razem? Przyszedł, choć twierdził, że dobrze wiedział, że nie
zastanie kuzynki. Był tutaj, pierwszy raz od tych kilku tygodni, a jakby
tego było mało…
Cisza
dzwoniła ją w uszach. W milczeniu mierzyła Aldero wzrokiem, raz po
raz uciekając spojrzeniem to plamy czerwieni, która pojawiła się na białej
koszuli, dokładnie w miejscu, w którym przypadkiem naparł na ostrze
zmaterializowanego przez nią sztyletu. Nacięcie wciąż w pełni się nie
zasklepiło, ale to nie wydało się Mirze dziwne – co jak co, ale broń z międzyświatów
była o wiele bardziej skuteczna od tej, która należała do ludzi.
Było coś
kuszącego w zapachu wampirzej krwi. Wydała jej się wręcz atrakcyjniejsza
od negatywnych emocji, choć i te wyczuwała wyraźnie czuła. Mogła pozwolić
sobie na złośliwości, zacząć się nad wampirem pastwić albo znów go uderzyć,
ale… nie chciała.
Bezwiednie
przesunęła się bliżej. Wywróciła oczami, kiedy drgnął, ale – co wydało jej się
nader istotne – nie próbował się odsuwać. Mimo wszystko czuła, że śledził każdy
jej ruch, jakby czekając na cios albo to, że nagle znów zdecyduje się
zmaterializować ostrze.
– Nie
łapię, wiesz? – Potrząsnęła głową. – Powiedziałam ci kiedyś, że dużo łatwiej
nam się pracuje, kiedy ja mówię, a ty słuchasz, ale zaraz szlag mnie
trafi, jeśli nie powiesz o co ci chodzi. Nie wierzę w to, że chcesz
mnie przepraszać.
Dlaczego
w ogóle miałby? Pod wieloma względami byliby kwita, a i to
niekoniecznie. Aldero Devile miał dość powodów, by życzyć jej śmierci – i wzajemnie.
Jakim cudem miałby wylądować tuż obok, nie wycofując się nawet po tym, jak
skoczyła mu do gardła i…?
Nie
zaprotestował, kiedy wyciągnęła dłoń ku jego piersi. Z rozmysłem
przesunęła palce po koszuli, po chwili jak gdyby nigdy nic wsuwając je pod
spód. Wyczuła, że drgnął, kiedy musnęła odsłoniętą skórę. Kiedy spojrzała na
palce, dostrzegła na nich świeżą krew.
– Dalej do
ciebie przychodzi? – zapytała wprost. Wsunęła palec do ust, mimowolnie
uśmiechając się w odpowiedzi na smak posoki. O, tak, byli do siebie
podobni. Zawsze o tym wiedziała, podświadomie wyczuwając powiązanie między
nowymi wampirami a demonami, ale dopiero w tamtej chwili dało jej to
do myślenia. – Elena. Kiedy nie ma mojego brata, a ona…
– Przestań
– wychrypiał.
Oczy Aldero
pociemniały, kiedy na nią spojrzał. Mira nie była w stanie zinterpretować
targających nim emocji, choć również te dały jej do myślenia. Czuła coś innego
niż wzburzenie, choć właśnie jego się spodziewała.
Parsknęła,
ale posłusznie zamilkła, wciąż analizując smak jego krwi. To i emocje,
których w żaden sposób nie potrafiła zignorować. W pewnym momencie
zwątpiła, które należały do niej, a które do stojącego przed nią wampira,
zwłaszcza że ten wciąż znajdował się zdecydowanie zbyt blisko.
Nie zarejestrowała
momentu, w którym jeszcze bardziej skróciła ten dystans. Nie miała nawet
pewności, czy oby na pewno to właśnie ona zdecydowała przesunąć się bliżej.
Nagle po prostu napierali na siebie nawzajem, twarz przy twarz – tak blisko, że
była w stanie poczuć jego przyśpieszony oddech.
Ten
pocałunek był inny – nieporadny, łagodny i… Inny. Po prostu, a może
aż tyle. Wyczekiwała wybuchu namiętności, nadmiaru emocji i momentu,
w którym oboje przestaną myśleć, by później żałować każdego gestu, ale nic
podobnego nie miało miejsca. Była świadoma każdego ruchu, ocierających się warg
i momentu, w którym dłonie Aldero wylądowały na jej biodrach. Była
gotowa przysiąc, że każdy kolejny gest wampira został wcześniej przemyślany,
może nawet kilka razy i z uprzedzeniem. „Nie robię tego przypadkiem”
– wydawał się komunikować całym sobą.
Nie do tego
przywykła. Mira nie przypominała sobie, by wcześniej doświadczyła czegoś
podobnego. Na ułamek sekundy zesztywniała, w napięciu czekając na rozwój
wypadków. W pamięci wciąż miała to jedno, jedyne słowo, które padło
z ust Aldero ostatnim razem: „czekaj”. Wypowiedziane w taki sposób,
że już nie miała wątpliwości, że chodziło o coś więcej niż tylko brak
odpowiedniego miejsca czy nastroju.
Zły
moment, czy może zła kobieta?
A jednak
kolejne sekundy mijały, a on się nie odsuwał. Jego wargi po raz kolejny
otarły się o jej własne, raz po raz przyprawiając Mirę o dreszcze.
Chciała więcej, a jednak nie była w stanie się ruszyć, porażona
łagodnością tego, co działo się między nimi.
Zero
gwałtowności. Zero ognia, nagłych ruchów, a jednak… w jakiś sposób
okazało się bardziej intensywne niż pocałunki, których doświadczyła wcześniej.
Co, do
diabła…?
Zakręciło
jej się w głowie. Instynktownie mocniej zacisnęła dłonie na barkach
Aldero, nie dbając o to, czy przez nadmiar siły przypadkiem nie
pogruchocze mu kości. Trwała w jego uścisku, wciąż oszołomiona, ale nie w sposób,
którego mogłaby się spodziewać. Cokolwiek się działo, wydawało się dobre.
Coś z hukiem
upadło na podłogę. Mira zesztywniała, początkowo pewna, że jednak ją poniosło i właśnie
popchnęła Aldero na któryś z mebli, ale prawie natychmiast uświadomiła
sobie pomyłkę. Odskoczyła jak oparzona, dopiero po krótkiej chwili pojmując coś,
co wcześniej uchwyciła zaledwie ułamkiem świadomości – cudzą obecność, która…
– Ty! – jęknęła,
zaciskając dłonie w pieści.
– Co ja ci
znów…? – zaczął Aldero, prostując się niczym struna.
Zauważyła,
że uniósł ramiona, robiąc taki ruch, jakby chciał się przed nią osłonić. Już
nie masz ochoty umierać?, parsknęła w duchu, ale prawie natychmiast
cała uwagę skupiła na skrytej w mroku, choć wyraźnie wyczuwalnej jaźni.
Wybacz,
siostro.
Głos był cichy
i wyraźnie skruszony. Miriam ze świstem wypuściła powietrze, jednocześnie
mocniej zaciskając dłoń w pięść. Niewiele brakowało, by uderzyła się w czoło,
niezdolna zdobyć się na żadną sensowniejszą reakcje. Kiedy miała do czynienia z cudownym
dzieckiem Eleny, niezmiennie ogarniało ją zażenowanie.
Mgiełek. Do
tej pory nie rozumiała jakim cudem w ogóle do tego doszło.
– Och…
Wyczuła, że
Aldero rozluźnił się, gdy dotarło do niego, że tym razem wybuch frustracji nie
był skierowany przeciwko niemu. Również spojrzał w ciemność, po czym jakby
od niechcenia przeczesał włosy palcami. Na głowie miał jeszcze większy nieład
niż do tej pory.
Mira zacisnęła
usta.
– Co tu
robisz? – warknęła, nie kryjąc rozdrażnienia.
Do tej pory
była pewna, że została w apartamencie sama. Nie żeby w ogóle miała
prawo tego wymagać, ale zdecydowanie nie zamierzała przejmować się tym przy tym
ze swoich braci. Cholera, jakieś zasady wciąż obowiązywały, prawda? Wciąż stała
w hierarchii wyżej i to niezależnie od głupich pomysłów Eleny.
Mgiełek
wrócił do domu, wpadło w odpowiedzi. Z trudem powstrzymała
grymas, kiedy demon niemalże z nabożną czcią powtórzył słowo, które uważał
za swoje imię. Wciąż zachowywał się tak, jakby udomowienie przez kogoś, kogo
określał mianem Światłości, było najlepszym, co mogło go spotkać. Szukałem
Świa… Eleny, poprawił się pośpiesznie. Możliwe, że stało się coś, o czym
powinni wiedzieć.
Gniew
ustąpił miejsca wątpliwościom. Mira skrzyżowała ramiona na piersiach, nagle
zaintrygowana.
– Nie ma
jej. Ale mów o co chodzi – ponagliła nieznoszącym sprzeciwu tonem.
To nie
musiało o niczym świadczyć. Najpewniej nawet nie miało znaczenia, a jednak
demonica nie mogła powstrzymać się przed poruszeniem tematu.
Ale
Elena…
– Mów albo
sama to z ciebie wyciągnę.
Nie musiała
podnosić głosu. Tych kilka wystarczyło, by coś w mroku zafalowało, a jej
pozbawiony fizycznej formy brat wycofał się, wyraźnie zaniepokojony.
– Czasem naprawdę jesteś okropna – doszedł ją spięty głos Aldero.
Rzuciła mu wymowne, niemalże urażone spojrzenie. Gdyby nie to, że cała
uwagę poświęcała skrytemu w ciemności demonowi, nie powstrzymałaby się
przed zdzielenia wampira po głowie.
– Tylko czasami?
Nie odpowiedział. Nie musiał, Mirę bowiem interesowała zupełnie
kwestia.
Przekażesz Światłości, że ja…?
– Tak, tak. Gadaj.
Czasem pilnuję. Obserwuję… Z polecenia brata.
Nie tego się spodziewała. Brwi demonicy z wolna powędrowały ku
górze, w miarę jak zaczęła łączyć fakty.
– Czego pilnujesz?
Okolicy. I domu Światłości, wyjaśnił usłużnie demon. Tego
drugiego domu. Tego, w którym bywa rzadziej.
– Rodzinnego – podpowiedziała mu w zamyśleniu. – No i co w związku
z tym?
Tym razem demon nawet się nie zawahał.
W pobliżu był ktoś, kto nie powinien. Wampiry w pelerynach… Te
same, które kiedyś wielbiły królową, ale ona z nimi nie przyszła.
– Ty mówisz…? O cholera – wyrwało się Aldero.
Natychmiast na niego spojrzała. Po wyrazie jego twarzy poznała, że
zrozumiał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz