29 stycznia 2020

Trzydzieści osiem

Miriam
Wystarczyła chwila, by wszystko potoczyło się bardzo szybko. Mira skoczyła do przodu, z impetem wpadając na wciąż tkwiącego w progu mężczyznę. Nie odsłonił się, przeszło jej przez myśl, ale prawie natychmiast do głosu doszedł gniew. Wystarczyła chwila, by znów znaleźli się na tarasie – ona napierając na Aldero całym ciałem. Przycisnęła go do balustrady, nie dbając o to, że oboje byli dość silni, by w najgorszym wypadku ją zniszczyć.
Serce tłukło jej się w piersi tak szybko i mocno, że ledwo była w stanie oddychać. Przez chwilę słyszała tylko to – przyspieszony puls oraz odległy, dochodzący gdzieś z dołu harmider tętniącego życiem miasta. I bez patrzenia w dół, była w stanie wyobrazić sobie, co czekało poniżej. Zbyt wiele godzin spędziła na obserwowaniu Seattle – czy to że szczytu apartamentowca, czy znów unosząc się ponad metropolią, gdy jeszcze musiała regularnie patrolować okolicę. Nie miała pojęcia jakie wrażenie zrobiłby na wampirze upadek z takiej wysokości, ale była pewna, że nie byłoby ani trochę przyjemny.
W dłoni wciąż ściskała ledwo co przywołany nóż. Ostrze znalazło się między nią a Aldero, tak blisko piersi tego drugiego, że gdyby tylko Mira wyraziła taką wolę, mogłaby zagłębić je prosto w jego sercu. Och, to byłoby proste. Znajome. Równie łatwe, co i nie bawienie się w półśrodki, gdyby w zamian po prostu wytrwała narząd z jego piersi – jednym ruchem, który rozwiązałby wszystkie problemy. Wbrew wszystkiemu ta metoda byłaby o wiele skuteczniejsza od upadku.
Mogła to zrobić. Może nawet chciała, a jednak kiedy przyszło co do czego, po prostu zastygła w bezruchu, drżącą dłonią wciąż ściskając sztylet. Wzmogła uścisk, sfrustrowana tą nagłą słabością, a jednak wciąż nie była w stanie zrobić się na konkretniejszy ruch.
Niech cię szlag.
– O-okej – wykrztusił, rozszerzonymi oczyma spoglądając wprost w pociemniałe z gniewu tęczówki Miry. Pouczyła szczątkową satysfakcję, kiedy wyczuła, że się bał. Choć tyle albo aż tyle, zwłaszcza w tej sytuacji. – Okej, dobra. Zasłużyłem sobie, ale… 
Zamilkł, kiedy spiorunowała go wzrokiem. Jego klatka piersiowa poruszyła się w tym oddechu, napierając na ostrze noża. Na białej koszuli pojawiła się krew. Dłoń Miry drgnęła, ale nie pozwoliła sobie na to, żeby się wycofać. Po prostu czekała, choć sama już nie była pewna na co.
Do czasu.
– Zasłużyłeś – powtórzyła z niedowierzaniem. Parsknęła śmiechem, kolejny raz czując się jak histeryczka. – Tylko zasłużyłeś.
– Mam na myśli…
Strzeliła go w twarz. To był impuls, któremu zdecydowała się poddać. Sztylet z brzdękiem upadł na ziemię, kiedy poluzowała uścisk, by móc się zamierzyć. Z wprawą wymierzyła cios, uderzając na tyle mocno, że wampir aż się zatoczył, finalnie lądując na podłodze. Usłyszała satysfakcjonujące chrupnięcie, ale to nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Była w stanie co najwyżej stać i patrzeć, podczas gdy Aldero klął na czym świat stoi, przyciskając obie dłonie do twarzy.
– Cholera… Jasna cholera, dobra! – wyrzucił z siebie na wydechu. Musiał urwać, by splunąć krwią. Miriam uderzyła mieszanka jego bólu i na swój sposób kusząca słodycz charakterystycznej dla takich jak on posoki. – Dobra, już… i… Złamałaś mi nos – zakomunikował, a demonica prychnęła. Liczyła na dużo więcej. – Ulżyło?
– Ani trochę – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Skrzyżowała ramiona na piersiach, próbując powstrzymać się przed ponowieniem ataku. Miała ochotę go kopnąć. – Dopiero się rozkręcam.
Rzucił jej zaniepokojone spojrzenie, jakby sprawdzając, na ile poważne były jej słowa. Zacisnęła usta, próbując zachować neutralny wyraz twarzy. Ich spojrzenia skrzyżowały się, a Mira z niejaką satysfakcją przyjęła fakt, że to Aldero jako pierwszy odwrócił wzrok.
Nie chciał jej prowokować. Była tego pewna, nie wątpiąc, że doskonale zdawał sobie sprawy z tego, jak obchodzić się z zagniewanym demonem – na tyle, na ile było to możliwe. Cholera, jakimś cudem przeżył cały wiek, wraz z matką i bratem kryjąc z daleka od Miasta Nocy. Ktoś, kto wywodził się z rodu, w którym pojawiło się tak wiele kapłanek, nie mógł być głupi.
A jednak przyszedł tutaj. Nie pojmowała, dlaczego ryzykował, skoro wiedział, że była na niego zła.
Oddychała szybko i płytko, zupełnie jakby przebiegła maraton, choć przecież cały czas tkwiła w miejscu. Aldero wciąż klęczał, przyciskając dłonie do twarzy. Zupełnie jakbyś wciąż krwawił, prychnęła, przez moment mając ochotę wypowiedzieć tę uwagę na głos. Oboje wiedzieli, że wampiry takie jak on regenerowały się ot tak. Gdyby przynajmniej skorzystała z ostrza…
Pochyliła się, by sięgnąć po nóż. Dopiero to sprowokowało go do reakcji: poderwał głowę, spoglądając kolejno to na Mirę, to znów na broń w jej dłoniach.
– Zawsze masz go pod ręką? – wypalił i coś w bezpośredniości tego pytania zdołało ją rozbawić. Nie powstrzymała się od bladego uśmiechu.
– Tylko wtedy, gdy nie mam ochoty na gości – przyznała, obracając sztylet w dłoniach. W zamyśleniu przesunęła opuszkiem palca po krawędzi, ale nie na tyle gwałtownie, by przeciąć skórę. – Zabawne, wiesz? Jestem w stanie zrobić większą krzywdę tym – znacząco uniosła broń – niż Elena tym swoim Niebiańskim Ogniem. Chcesz sprawdzić?
Nie odpowiedział. Z wolna wyprostował się, w międzyczasie ocierając twarz. Krew zdążyła już zakrzepnąć, wciąż odcinając się na bladej skórze.
Miriam podejrzliwie zmrużyła oczy. Powinna pozwolić mu się poruszyć? Miała ochotę dla zasady raz jeszcze pozwolić go na ziemię, ale ostatecznie nie ruszyła się choćby o milimetr. Przestała obracać sztylet, w zamian zamierając i… czekając.
Kryzys zażegnany?
Nie chciała, żeby tak było. Nie chciała się powstrzymywać, a jednak kiedy przyszło co do czego, zamiast gniewu poczuła wyłącznie zmęczenie. Obserwowała Aldero, wciąż próbując zrozumieć jego zachowanie. To, co robił… On niczego nie robi, uświadomiła sobie. Jak miała wpaść w szał przez kogoś, kto z takim spokojem przyjmował każdy jej ruch? Była pewna, że gdyby znów spróbowała go uderzyć, nawet by się nie uchylił – i to bynajmniej nie dlatego, że był za wolny.
Nie rozumiała. I to zaczynało doprowadzać ją do szału, tak jak i nadmiar emocji, które przez tyle czas tłumiła w sobie. Do diabła, po prostu się ze sobą przespali. A on wolał Elenę. Dlaczego miałaby mieć o to żal?
– Ehm… Możemy w końcu pogadać?
Otworzyła usta, ale poza sfrustrowanym jękiem, nie zdobyła się na nic więcej. Żartował sobie?
– Za mało jasno się wyraziłam? – warknęła, zaciskając dłonie w pięści.
Puścił jej słowa mimo uszu. Chwiejnie oparł się o balustradę, po czym z powątpiewaniem spojrzał na swoją wciąż zakrwawioną koszulę.
– Fakt – zreflektował się po chwili zastanowienia. – Ale wciąż możemy porozmawiać. To znaczy…
Przerwała mu warknięciem. W pośpiechu odwróciła się, by wmaszerować do mieszkania. Gniewnym ruchem odgarnęła przysłaniającą wejście zasłonkę, nie dbając o to, że ta przez rozmach wylądowała na ziemi. Jeśli Elena miała ochotę sprzątać, to jej sprawa. Już i tak to robiła, z jakiegoś powodu tolerując obecność pozbawionego ciała, darzącego ją niezrozumiałą sympatią demona.
To jest myśl. Zadźgać, poćwiartować i poupychać po szafkach, a później zwalić na Mgiełka…
Scenariusz wydał jej się jeszcze bardziej kuszący, kiedy wyczuła, że Aldero ruszył za nią. Próbowała go ignorować, wciąż nie ufając sobie na tyle, by spróbować z wampirem dyskutować, ale to okazało się równie trudne, co i okiełznanie emocji. Nie przywykła do tego. Odzwyczaiła się od wielu rzeczy, zwłaszcza że przez całe wieki te były jej zbędne.
„Serduszko mojej Miry drgnęło” – przypomniała sobie słowa ojca. Nie zamierzała się do tego przyznać, zwłaszcza przy Aldero. To przecież, do jasnej cholery, nie było tak.
Poczuła, że robi jej się gorąco. W roztargnieniu spojrzała na sztylet, po czym z wprawą odesłała go, sprawiając, że po prostu rozpłynął się w powietrzu – dokładnie tak samo, jak wcześniej się pojawił. Od wizyty w Przedsionku takie sztuczki przychodziły jej równie naturalnie, co i przed wiekami, gdy jeszcze nie musiała się ograniczać.
– Tylko nie myśl, że to coś oznacza – rzuciła, przez moment sama niepewna, do kogo próbowała się zwracać: siebie samej czy Aldero. – Nie potrzebuję broni, żeby zabijać.
– Zauważyłem – zapewnił pojednawczym tonem.
– Jakiś to domyślny – zadrwiła. Wywróciła oczami, wciąż z uporem na niego nie patrząc. Zignorowała nawet fakt, że wampir znalazł się tuż za jej plecami. – To teraz zgadnij, co mam ci do powiedzenia.
Nie odpowiedział. Jeśli chcesz, żebyśmy wrócili do pięści i noży…
– Naprawdę chciałem pogadać. Nie miałem kiedy ci podziękować za to, co wtedy zrobiłaś.
Wyprostowała się niczym struna, co najmniej jakby poraził ją prąd. Nie odwróciła się, w zamian bezmyślnie spoglądając w przestrzeń.
– Daj sobie spokój, co? Mieliśmy przejebane – przypomniała usłużnie. – Ciężko wtedy wybrzydzać, jeśli chodzi o sojuszników.
– Nie musiałaś…
– Ale ci pomogłam. Nie bierz tego do siebie, jasne? Robiłam to, czego wymagała sytuacja – oznajmiła, cedząc kolejne słowa. – Skoro już mówimy o tym, kto i na co zasłużył, to ojciec nie miał prawa się wtrącać. To było… zbyt okrutne – dodała po chwili wahania.
– Okrutne? Zabiłem i nawet nie pamiętam kiedy – jęknął.
Jednak zdecydowała się odwrócić. Stał tuż za nią, nieznośnie poważny, co zdecydowanie nie było do niego podobne. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, jakby dopiero co wypowiedziane słowa wciąż nie robiły na nim wrażenia. Zupełnie jakby wspominał sen albo coś, co tak naprawdę nigdy go nie dotyczyło. Była w stanie to sobie wyobrazić.
– Każde z nas kiedyś zabiło. Masz kły, do cholery – zauważyła przytomnie. – Tylko się nie pogrążaj i nie mów mi, że ty nigdy…
– Oczywiście, że tak – obruszył się. – Każde z nas zabijało. Ale nie tak.
– Pisana wam jest krew na rękach. Mnie zresztą też. – Mira wzruszyła ramionami. – Śmierć to stały element egzystencji, więc nie rozumiem w czym problem.
– To samo myślałaś, kiedyś wasz ojciec zabił Huntera?
Wzdrygnęła się, przez moment czując tak, jakby ktoś ją uderzył. Napięła mięśnie, prostując się niczym struna.
– Co coś innego – warknęła, a Aldero potrząsnął głową.
– Właśnie. To coś innego – powtórzył z naciskiem. – Zabicie kogoś, kogo dobrze znasz i niczym nie zawinił, to coś zupełnie innego.
Tym razem nie znalazła na to odpowiedzi. Możliwe, że rozumiała – do pewnego stopnia, choć za nic nie zamierzała się do tego przyznać. Jeśli szukasz pocieszenia, trafiłeś pod zły adres.
– Mój ojciec jest okrutny – powiedziała w końcu. Wzruszyła ramionami, nie czując potrzeby, by dodawać cokolwiek więcej. Zwłaszcza w przypadku Ciemności nie było to potrzebne.
– I tyle? – Aldero nie brzmiał na przekonanego. – Mam zrzucić wszystko na twojego ojca i udawać, że nic się nie stało?
– Wszyscy i tak mają w zwyczaju zrzucać całe zło na niego, więc dlaczego nie? – zapytała z rozdrażnieniem. – Nie wiem, chcesz ode mnie rady? No to ją masz. Nawet nie pamiętasz, co tam się stało, tak? Eleny ostatecznie nie tknąłeś, więc…
– Przecież w tym wszystkim nie chodzi o Elenę!
Spojrzała na niego z zaciekawieniem. Z wolna uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia tymi słowami.
– A to coś nowego – przyznała, nie szczędząc sobie złośliwości.
Zawsze chodziło o Elenę – prędzej czy później. Nie żeby ta w ogóle była winna takiego stanu rzeczy, ale to i tak doprowadzało Miriam do szału. Nie powinna być zazdrosna. W zasadzie nie była, choć to nie wyjaśniało gniewu, który ogarniał ją, kiedy przypominała sobie ostatnią poważniejszą rozmowę z tym wampirem. Nigdy wcześniej nie miała oczekiwań względem kogoś, z kim przypadkiem wylądowała w łóżku, a jednak teraz…
Odpowiedni moment, niewłaściwa kobieta.
Zacisnęła usta. Jak było tym razem? Przyszedł, choć twierdził, że dobrze wiedział, że nie zastanie kuzynki. Był tutaj, pierwszy raz od tych kilku tygodni, a jakby tego było mało…
Cisza dzwoniła ją w uszach. W milczeniu mierzyła Aldero wzrokiem, raz po raz uciekając spojrzeniem to plamy czerwieni, która pojawiła się na białej koszuli, dokładnie w miejscu, w którym przypadkiem naparł na ostrze zmaterializowanego przez nią sztyletu. Nacięcie wciąż w pełni się nie zasklepiło, ale to nie wydało się Mirze dziwne – co jak co, ale broń z międzyświatów była o wiele bardziej skuteczna od tej, która należała do ludzi.
Było coś kuszącego w zapachu wampirzej krwi. Wydała jej się wręcz atrakcyjniejsza od negatywnych emocji, choć i te wyczuwała wyraźnie czuła. Mogła pozwolić sobie na złośliwości, zacząć się nad wampirem pastwić albo znów go uderzyć, ale… nie chciała.
Bezwiednie przesunęła się bliżej. Wywróciła oczami, kiedy drgnął, ale – co wydało jej się nader istotne – nie próbował się odsuwać. Mimo wszystko czuła, że śledził każdy jej ruch, jakby czekając na cios albo to, że nagle znów zdecyduje się zmaterializować ostrze.
– Nie łapię, wiesz? – Potrząsnęła głową. – Powiedziałam ci kiedyś, że dużo łatwiej nam się pracuje, kiedy ja mówię, a ty słuchasz, ale zaraz szlag mnie trafi, jeśli nie powiesz o co ci chodzi. Nie wierzę w to, że chcesz mnie przepraszać.
Dlaczego w ogóle miałby? Pod wieloma względami byliby kwita, a i to niekoniecznie. Aldero Devile miał dość powodów, by życzyć jej śmierci – i wzajemnie. Jakim cudem miałby wylądować tuż obok, nie wycofując się nawet po tym, jak skoczyła mu do gardła i…?
Nie zaprotestował, kiedy wyciągnęła dłoń ku jego piersi. Z rozmysłem przesunęła palce po koszuli, po chwili jak gdyby nigdy nic wsuwając je pod spód. Wyczuła, że drgnął, kiedy musnęła odsłoniętą skórę. Kiedy spojrzała na palce, dostrzegła na nich świeżą krew.
– Dalej do ciebie przychodzi? – zapytała wprost. Wsunęła palec do ust, mimowolnie uśmiechając się w odpowiedzi na smak posoki. O, tak, byli do siebie podobni. Zawsze o tym wiedziała, podświadomie wyczuwając powiązanie między nowymi wampirami a demonami, ale dopiero w tamtej chwili dało jej to do myślenia. – Elena. Kiedy nie ma mojego brata, a ona…
– Przestań – wychrypiał.
Oczy Aldero pociemniały, kiedy na nią spojrzał. Mira nie była w stanie zinterpretować targających nim emocji, choć również te dały jej do myślenia. Czuła coś innego niż wzburzenie, choć właśnie jego się spodziewała.
Parsknęła, ale posłusznie zamilkła, wciąż analizując smak jego krwi. To i emocje, których w żaden sposób nie potrafiła zignorować. W pewnym momencie zwątpiła, które należały do niej, a które do stojącego przed nią wampira, zwłaszcza że ten wciąż znajdował się zdecydowanie zbyt blisko.
Nie zarejestrowała momentu, w którym jeszcze bardziej skróciła ten dystans. Nie miała nawet pewności, czy oby na pewno to właśnie ona zdecydowała przesunąć się bliżej. Nagle po prostu napierali na siebie nawzajem, twarz przy twarz – tak blisko, że była w stanie poczuć jego przyśpieszony oddech.
Ten pocałunek był inny – nieporadny, łagodny i… Inny. Po prostu, a może aż tyle. Wyczekiwała wybuchu namiętności, nadmiaru emocji i momentu, w którym oboje przestaną myśleć, by później żałować każdego gestu, ale nic podobnego nie miało miejsca. Była świadoma każdego ruchu, ocierających się warg i momentu, w którym dłonie Aldero wylądowały na jej biodrach. Była gotowa przysiąc, że każdy kolejny gest wampira został wcześniej przemyślany, może nawet kilka razy i z uprzedzeniem. „Nie robię tego przypadkiem” – wydawał się komunikować całym sobą.
Nie do tego przywykła. Mira nie przypominała sobie, by wcześniej doświadczyła czegoś podobnego. Na ułamek sekundy zesztywniała, w napięciu czekając na rozwój wypadków. W pamięci wciąż miała to jedno, jedyne słowo, które padło z ust Aldero ostatnim razem: „czekaj”. Wypowiedziane w taki sposób, że już nie miała wątpliwości, że chodziło o coś więcej niż tylko brak odpowiedniego miejsca czy nastroju.
Zły moment, czy może zła kobieta?
A jednak kolejne sekundy mijały, a on się nie odsuwał. Jego wargi po raz kolejny otarły się o jej własne, raz po raz przyprawiając Mirę o dreszcze. Chciała więcej, a jednak nie była w stanie się ruszyć, porażona łagodnością tego, co działo się między nimi.
Zero gwałtowności. Zero ognia, nagłych ruchów, a jednak… w jakiś sposób okazało się bardziej intensywne niż pocałunki, których doświadczyła wcześniej.
Co, do diabła…?
Zakręciło jej się w głowie. Instynktownie mocniej zacisnęła dłonie na barkach Aldero, nie dbając o to, czy przez nadmiar siły przypadkiem nie pogruchocze mu kości. Trwała w jego uścisku, wciąż oszołomiona, ale nie w sposób, którego mogłaby się spodziewać. Cokolwiek się działo, wydawało się dobre.
Coś z hukiem upadło na podłogę. Mira zesztywniała, początkowo pewna, że jednak ją poniosło i właśnie popchnęła Aldero na któryś z mebli, ale prawie natychmiast uświadomiła sobie pomyłkę. Odskoczyła jak oparzona, dopiero po krótkiej chwili pojmując coś, co wcześniej uchwyciła zaledwie ułamkiem świadomości – cudzą obecność, która…
– Ty! – jęknęła, zaciskając dłonie w pieści.
– Co ja ci znów…? – zaczął Aldero, prostując się niczym struna.
Zauważyła, że uniósł ramiona, robiąc taki ruch, jakby chciał się przed nią osłonić. Już nie masz ochoty umierać?, parsknęła w duchu, ale prawie natychmiast cała uwagę skupiła na skrytej w mroku, choć wyraźnie wyczuwalnej jaźni.
Wybacz, siostro.
Głos był cichy i wyraźnie skruszony. Miriam ze świstem wypuściła powietrze, jednocześnie mocniej zaciskając dłoń w pięść. Niewiele brakowało, by uderzyła się w czoło, niezdolna zdobyć się na żadną sensowniejszą reakcje. Kiedy miała do czynienia z cudownym dzieckiem Eleny, niezmiennie ogarniało ją zażenowanie.
Mgiełek. Do tej pory nie rozumiała jakim cudem w ogóle do tego doszło.
– Och…
Wyczuła, że Aldero rozluźnił się, gdy dotarło do niego, że tym razem wybuch frustracji nie był skierowany przeciwko niemu. Również spojrzał w ciemność, po czym jakby od niechcenia przeczesał włosy palcami. Na głowie miał jeszcze większy nieład niż do tej pory.
Mira zacisnęła usta.
– Co tu robisz? – warknęła, nie kryjąc rozdrażnienia.
Do tej pory była pewna, że została w apartamencie sama. Nie żeby w ogóle miała prawo tego wymagać, ale zdecydowanie nie zamierzała przejmować się tym przy tym ze swoich braci. Cholera, jakieś zasady wciąż obowiązywały, prawda? Wciąż stała w hierarchii wyżej i to niezależnie od głupich pomysłów Eleny.
Mgiełek wrócił do domu, wpadło w odpowiedzi. Z trudem powstrzymała grymas, kiedy demon niemalże z nabożną czcią powtórzył słowo, które uważał za swoje imię. Wciąż zachowywał się tak, jakby udomowienie przez kogoś, kogo określał mianem Światłości, było najlepszym, co mogło go spotkać. Szukałem Świa… Eleny, poprawił się pośpiesznie. Możliwe, że stało się coś, o czym powinni wiedzieć.
Gniew ustąpił miejsca wątpliwościom. Mira skrzyżowała ramiona na piersiach, nagle zaintrygowana.
– Nie ma jej. Ale mów o co chodzi – ponagliła nieznoszącym sprzeciwu tonem.
To nie musiało o niczym świadczyć. Najpewniej nawet nie miało znaczenia, a jednak demonica nie mogła powstrzymać się przed poruszeniem tematu.
Ale Elena…
– Mów albo sama to z ciebie wyciągnę.
Nie musiała podnosić głosu. Tych kilka wystarczyło, by coś w mroku zafalowało, a jej pozbawiony fizycznej formy brat wycofał się, wyraźnie zaniepokojony.
– Czasem naprawdę jesteś okropna – doszedł ją spięty głos Aldero.
Rzuciła mu wymowne, niemalże urażone spojrzenie. Gdyby nie to, że cała uwagę poświęcała skrytemu w ciemności demonowi, nie powstrzymałaby się przed zdzielenia wampira po głowie.
– Tylko czasami?
Nie odpowiedział. Nie musiał, Mirę bowiem interesowała zupełnie kwestia.
Przekażesz Światłości, że ja…?
– Tak, tak. Gadaj.
Czasem pilnuję. Obserwuję… Z polecenia brata.
Nie tego się spodziewała. Brwi demonicy z wolna powędrowały ku górze, w miarę jak zaczęła łączyć fakty.
– Czego pilnujesz?
Okolicy. I domu Światłości, wyjaśnił usłużnie demon. Tego drugiego domu. Tego, w którym bywa rzadziej.
– Rodzinnego – podpowiedziała mu w zamyśleniu. – No i co w związku z tym?
Tym razem demon nawet się nie zawahał.
W pobliżu był ktoś, kto nie powinien. Wampiry w pelerynach… Te same, które kiedyś wielbiły królową, ale ona z nimi nie przyszła.
– Ty mówisz…? O cholera – wyrwało się Aldero.
Natychmiast na niego spojrzała. Po wyrazie jego twarzy poznała, że zrozumiał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa