21 stycznia 2020

Trzydzieści pięć

Beatrycze
Przez jakiś czas przysłuchiwała się słowom Alice – z odległości, nie ufając sobie na tyle, żeby podejść bliżej. Wcześniej w milczeniu osunęła się na najbliższe krzesło, dla pewności zaciskając dłonie na krawędziach krzesła. Jakby z oddali wychwyciła charakterystyczną słodycz ludzkiej krwi, ale ta okazała się wystarczająco przytłumiona, by Beatrycze zdołała ją znieść.
Słuchała przemówienia Alice, ale również jej głos wydawał się dziwnie odległy. Każe słowo miało znaczenie – piękne i wyjątkowe jak te, które między tu i teraz padły z ust samej Selene – a jednak wampirzyca nie potrafiła się skupić. Przez cały czas czuła, że Lawrence uważnie ją obserwował, ale nie od razu zdecydowała się na niego spojrzeć. Myślami wciąż była przy Sage’u.
– Niczego ci nie powiedział – nie tyle zapytała, co stwierdziła fakt.
L. potrząsnął głową.
– Uciekł. Sama widziałaś.
Westchnęła, nie kryjąc zmartwienia. Dlaczego faceci zawsze to robią?, pomyślała, ale zachowała tę uwagę dla siebie. Nie chciała prowokować Lawrence’a, choć paradoksalnie to właśnie on był dobrym przykładem. Gdyby miała zliczyć ile razy zachował się podobnie, pewnie zabrakłoby jej egzystencji.
– Może ja powinnam spróbować – zaproponowała, ale bez większego przekonania. Nie wątpiła, że Sage po prostu by ją zbył. – Albo… Sama nie wiem. Jest na coś zły?
A jednak nie była wskazać niczego, co potwierdziłoby tę teorię. W ostatnim czasie widywała Sage’a sporadycznie, ale ten niezmiennie zachowywał się uprzejmie i równie czarująco, co zazwyczaj. Różnica polegała na tym, że coś wyraźnie go dręczyło. Beatrycze zdążyła poznać go wystarczająco dobrze, by zdołać wyczuć zmianę w jego zachowaniu.
Spojrzała na Lawrence’a w wymowny, wyczekujący sposób. Przyjaźnili się, o ile można było to tak nazwać. Nawet jeśli coś się zmieniło, Sage wciąż pozostawał jego stwórcą, a skoro tak…
– Dlaczego patrzysz na mnie tak, jakby to była moja wina? – żachnął się wampir. – Nie zrobiłem mu nic… No, nie w ostatnim czasie.
– Po prostu się zastanawiam. Martwię się – zreflektowała się. – Lubię Sage’a. Jeśli coś go dręczy, mógłby mi powiedzieć.
– Najwyraźniej mu się nie śpieszy. – Lawrence wzruszył ramionami. Miała ochotę na niego warknąć, kiedy ot tak skończył temat, nawet jeśli zarazem była mu za to wdzięczna. To nie było odpowiednie miejsce, zwłaszcza że Sage zdążył wyjść z klubu, a jednak… martwiła się. – Za dużo się przejmujesz.
Aż się zapowietrzyła. Natychmiast poderwała głowę, by z uwagą zmierzyć męża wzrokiem.
– Wcale nie.
Nie uwierzył jej. Było coś pobłażliwego w spojrzeniu, którym ją obdarzył.
– Doprawdy? Hm… To gdzie jest Leana?
Beatrycze wyprostowała się niczym struna, ledwo tylko wypowiedział imię jej siostry. W pośpiechu powiodła wzrokiem dookoła, próbując jak najszybciej wypatrzeć kobietę. Chwilowa panika ustąpiła, ledwo tylko dostrzegła Leanę w towarzystwie Edwarda i Belli, czyli dokładnie tam, gdzie ją zostawiła. Co prawda sama zainteresowana twierdziła, że poradzi sobie sama, ale Trycze i tak wolała, by miała towarzystwo.
Chciała odpowiedzieć, ale L. nie dał jej po temu okazji.
– Sama widzisz. Spanikowałaś, ledwo tylko dałem ci do zrozumienia, że coś może być nie tak.
Ze świstem wypuściła powietrze. Spojrzała na niego gniewnie, tym razem nie próbując ukrywać frustracji. Była pewna, że jej oczy – w końcu złote, o co z takim uporem starała się przez długie tygodnie – nieznacznie pociemniały, jak zawsze reagując na zmieniające się emocje.
– Przestań mnie straszyć – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Już o tym rozmawialiśmy, tak? Martwię się o Leanę. Ostatnim razem…
– Ostatnim razem wyszła na spacer i bardzo szybko się znalazła. Jest dorosła, do diabła.
Trycze mimowolnie skrzywiła się w odpowiedzi na jego słowa – zwłaszcza to ostatnie, nawet jeśli rzucone tylko mimochodem. Do diabła. To nic nie znaczyło, ale nic nie mogła poradzić na to, że jej myśli momentalnie uciekły do Ciemności. Selene, Ciemność, anioł i diabeł… Wszystko to wydawało się zbyt prawdziwe i nadnaturalne zarazem.
– To nie jest takie proste – wymamrotała, spuszczając wzrok.
Bardziej wyczuła niż zauważyła ruch, kiedy Lawrence zdecydował się przemieścić. Chwilę później cudze dłonie wylądowały na jej barkach, ledwo tylko wampir znalazł się tuż za nią. Dotykał ją delikatnie, z czułością, i choć Beatrycze nie wątpiła, że miało być to wyłącznie formą przeprosić, ciało zareagowało samoistnie. Fala ciepła jak na zawołanie przemknęła wzdłuż jej kręgosłupa, sprawiając, że wampirzyca wyprostowała się niczym struna.
Usłyszała parsknięcie. Gdyby wciąż była człowiekiem, jak nic zarumieniłaby się, ale od chwili przemiany przynajmniej ten jeden problem przestał jej dotyczyć. Tyle że Lawrence wiedział. Nawet bez bardziej jednoznacznych znaków ze strony jej ciała, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w jaki sposób na nią działał.
A niech cię szlag…
Poruszając się powoli, trochę jak w transie, odwróciła się, by móc na niego spojrzeć. Wydawał się spokojny i w pełni rozluźniony, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zaniepokojonego tym, że martwiła się o siostrę.
– To nie jest proste – powtórzyła z naciskiem. Zebranie myśli nagle okazało się wyzwaniem, które zaczynało ją przerastać. – A ty przestań, jasne? Nie skoczyłam.
– Nie bronię ci mówić. Ale uważam, że jesteś przewrażliwiona. – Jakby na potwierdzenie swoich słów, L. wywrócił oczami. – Leana jest dorosła. I bezpieczna. Pozadręczasz się, kiedy wrócimy do domu.
– Ale…
– Pozwól mi przynajmniej raz czerpać przyjemność ze wspólnego wyjścia, skoro już uparłaś się tutaj pojawić, hm?
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. W głowie miała mętlik, a zalegające na jej ramionach dłonie bynajmniej nie pomagały w jego uporządkowaniu. Spojrzenie Beatrycze na ułamek sekundy znów uciekło ku Leanie, ale prawie natychmiast skoncentrowało się z powrotem na twarzy Lawrence’a,
Bezwiednie uniosła rękę, by ułożyć ją na jego dłoni. Z wolna podniosła się, zwracając bezpośrednio w jego stronę. Czuła, że ją obserwował – każdy kolejny krok, każdą krzywiznę sylwetki.
Jeszcze jakiś czas temu z dziecięcą szczerością zapytałaby, co sądził o sukience, którą wybrała. Na pewno zdecydowałaby się na coś takiego – krwistą czerwień i ciasno przylegający do ciała, podkreślający kobieca sylwetkę materiał. Nie pozwoliłaby, żeby materiał kończył się przed kolanem.
Teraz wszystko było inne. Beatrycze chwilami wciąż nie potrafiła wszystkich zmian, które zaszły w niej w tak krótkim czasie, ale to nie miało znaczenia. Nie, skoro była sobą.
Pozwoliła, żeby ujął ją za rękę. Przesunęła się bliżej, z trudem powstrzymując się od wpadnięcia mu w ramiona. Niemalże czuła bijące od jego ciała ciepło – coś, co w przypadku wampira nie powinno być możliwe. Ale dla niej było. Byli tacy sami, w końcu równi sobie, tak jak pragnęła od chwili powrotu. Dla niej pozostawał równie ludzki, co i ona dla niego.
Alice zamilkła. Tyle przynajmniej Beatrycze wywnioskowała po brawach i ciszy, która zaraz po tym zapadła. Sala powoli wróciła do wcześniejszego stanu – rozmów, śmiechów i łagodnych dźwięków gitary.
– Jesteś tu dla mnie – rzuciła zaczepnym tonem.
To nie było pytanie. Przynajmniej pod tym jednym względem intencje Lawrence’a były jasne, tak jak i to, czego potrzebował. Pozwoliła, żeby jej dotykał, bynajmniej nie skrępowany tym, że znajdowali się w miejscu, w którym każdy mógł ich zobaczyć.
Bella wspominała, że wpadnie jej ojciec… Niczego nieświadomy ojciec.
Beatrycze zacisnęła usta. No, tak, mieli pojawić się ludzie. Charlie podobno pozostawał wtajemniczony do pewnego stopnia – na tyle, ile było to dla niego bezpieczne. Sęk w tym, że Trycze nagle zwątpiła, czy zapraszanie mężczyzny na uroczystość w sytuacji, w której ona również miała tutaj być, stanowiło aż tak rozsądne rozwiązanie. Co prawda bliskość Leany okazała się niezastąpiona przy budowaniu samokontroli, ale Beatrycze i tak wciąż czuła się tak, jakby stąpała po cienkim lodzie, aż prosząc się o jakieś nieszczęście.
Przestała o tym myśleć w chwili, w której, L. bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie. Poczuła jego oddech na twarzy – słodki i jakże znajomy – ale nie doczekała się pocałunku. Droczył się z nią, nie pierwszy raz przeciągając wszystko bardziej niż to było konieczne. Wiedziała, że robił to specjalnie, z premedytacją wystawiając jej nerwy na próbę i tylko czekając na kolejną gwałtowniejszą reakcję.
– Prowokujesz mnie, wiesz? – usłyszała i te słowa sprawiły, że zapragnęła się roześmiać w geście niedowierzania.
– Ja… ciebie? – wychrypiała, z trudem panując nad głosem.
Żartował sobie? Musiał, zwłaszcza że z jej perspektywy sprawy wyglądały zupełnie inaczej. To nie ona wystawiała jego nerwy na próbę.
– A niby nie? – L. nie zamierzał tak po prostu ustąpić. – Widziałaś się w lustrze?
– Nie podoba ci się sukienka? – zapytała z niewinnym uśmiechem.
Roześmiał się w przyjemny dla ucha, serdeczny sposób. Jego dłonie z wolna przesunęły się na biodra Beatrycze, przy okazji kolejny raz przyprawiając wampirzycę o dreszcze.
– Podoba. I chyba w tym problem.
Uniosła brwi.
– To nie ma sensu – uświadomiła go ze spokojem. – Miała się podobać. Uznałam, że… mogę sobie na to pozwolić.
Spojrzał na nią z zaciekawieniem, ale nie dodała niczego więcej. Nie musiała, zresztą prawda była taka, że Lawrence trafił w sedno. Prowokowała, ale czuła się z tym dobrze. Przez moment było tak, jak na samym początku ich znajomości, kiedy całą sobą mogła poczuć, że ktoś był nią zainteresowany. Teraz na dodatek nie słuchała karcących uwag matki, poirytowanej tym, że najmłodsza z jej córek mogłaby prowokować męskie spojrzenia, a co dopiero próbować wejść z kimś związek.
Sama myśl o Ariadnie wystarczyła, by dobry nastrój Beatrycze zniknął równie nagle, co się pojawił. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robiła, oswobodziła się z uścisku Lawrence’a, w pośpiechu zwiększając dzielący ich dystans. Dłonie bezwiednie zacisnęła w pięści, na tyle mocno, że gdyby była człowiekiem, połamałaby sobie palce.
– Beatrycze?
Potrząsnęła głową. Lawrence zamilkł, ale trwanie w ciszy nie przyniosło jej ukojenia. Wzburzenie, które poczuła, na dłuższą chwilę wytrąciło Beatrycze z równowagi, silniejsze niż mogłaby oczekiwać po minionych tygodniach.
Chyba nigdy nie miała być w stanie przywyknąć do gwałtowności, z jaką odbierała emocje. Zwłaszcza te skrajne potrafiły być niebezpieczne, z łatwością wymykając się spod kontroli. W efekcie Beatrycze czuła się jak chorągiewka na wierze, w każdej chwili zdolna zrobić coś, czego wcale nie chciała.
„Nowo narodzeni tak mają. I tak radzisz sobie świetnie” – słyszała niejednokrotnie, ale te słowa od dawna nie przynosiły już ukojenia. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza odkąd doświadczyła uczucia, którego zdecydowanie nie chciała poznać: nienawiści. I to na dodatek do kogoś, kogo przez całe wieki próbowała zrozumieć.
– O, tu jesteście – doszedł ją nowy głos. Esme zamilkła równie nagle, co wcześniej zaczęła mówić. – Czy… wszystko w porządku?
Beatrycze nie od razu zdecydowała się przenieść wzrok na synową. Kobieta stała zaledwie kilka metrów od niej, urocza i na pierwszy rzut oka całkowicie bezbronna. Kasztanowe loki miękko opadały na smukłe ramiona, współgrając z zielenią wieczorowej sukni, którą kobieta miała na sobie. Łagodne, złociste tęczówki spoczęły na Trycze, wydając przenikać ją na wskroś.
– Tak… Tak, jasne – wykrztusiła, siląc się na uśmiech. Coś w widoku Esme sprawiło, że uszło z  niej całe napięcie. – Słyszałam Alice. Była cudowna.
Wampirzyca spojrzała na nią z powątpiewaniem, widocznie nieprzekonana, ale ostatecznie nie skomentowała zachowania Beatrycze nawet słowem. W zamian wyraźnie rozpogodziła się na samą wzmiankę o córce.
– Promienieje. Dlatego cieszę się, że przyszliście. Alice bardzo na tym zależało – przyznała, nie przestając się uśmiechać. – Udało mi się porozmawiać z Tanyą. To wciąż… trudne, ale wierzę, że sobie poradzimy. Tęsknię za nimi.
– To raczej normalne – wtrącił ze swojego miejsca L. Zwracał się do Esme, ale Beatrycze była pewna, że nawet wtedy całą uwagę skupiał wyłącznie na niej. – Uważacie się za rodzinę, tak?
– Rodzinę – powtórzyła Esme. – Wszyscy jesteśmy rodziną.
Rodzina…
Coś ścisnęło ją w gardle. Jej myśli znów uciekły ku Ariadnie, ale tym razem nie czekała aż wytrącą ją z równowagi. Nie dając sobie okazji na zbytnią koncentrację na tematach, których wolała nie roztrząsać, w pośpiechu zadała pierwsze pytanie, które przyszło jej do głowy:
– A gdzie jest Carlisle?
Esme bez wahania zwróciła się w odpowiednim kierunku. Na jej ustach pojawił się blady, nieco pobłażliwy uśmiech.
– Tam. – Kiwnęła głową w odpowiednią stronę. – Pewnie zaraz do nas dołączy.
Beatrycze podążyła za wzrokiem synowej, bez trudu wypatrując Carlisle’a. Stał w towarzystwie Denalczyków, ale – była tego pewna – uwagę skupiał na kimś innym. Trudno było nie zauważyć Eleny, choć ta skryła się w kącie, jak zwykle dotrzymując towarzystwa Rafaelowi. W zasadzie dziewczyna dosłownie tkwiła w ramionach demona, pozwalając, by ten ją obejmował. To był jeden z nielicznych razów, kiedy Rafa wydał się Beatrycze po prostu spokojny i rozluźniony, inaczej niż zazwyczaj, kiedy trzymał się na dystans, co najwyżej podążając za dziewczyną krok w krok.
Och, no proszę. To tak bardzo do ciebie nie pasuje, pomyślała z rozbawieniem, nie wątpiąc, że Carlisle wciąż musiał czuć się nieswojo, kiedy widział tę dwójkę razem. Zasadniczo wszystko, co dotyczyło się bliskości Rafaela, takie było – i to pomimo tego, co wydarzyło się w międzyświatach.
Odwróciła wzrok w chwili, w której Elena i Rafael jednak zdecydowali się rozdzielić. Dziewczyna ruszyła w swoją stronę, lawirując między gośćmi, by ostatecznie dołączyć do Liz. Beatrycze nie była pewna, kiedy ostatnim razem widziała przyjaciółkę wnuczki, ale obecność Elizabeth jedynie utwierdziła ją w przekonaniu, że Alice w istocie udało się zebrać wszystkie ważne osoby razem.
Carlisle pojawił się wkrótce po tym. Wyglądał na spokojnego, co w jego przypadku nie było niczym nowym, ale Beatrycze i tak nie mogła zapomnieć sposobu, w jaki obserwował Elenę.
– Udało mi się przekonać Tanyę, by zostali u nas przynajmniej do rana. Nie ma sensu, żeby już teraz wracali na Alaskę – oznajmił z przekonaniem.
– Tak… Zgodzili się, bo już nie macie pod dachem niebezpiecznego demona – rzucił zaczepnym tonem Lawrence. Chciała go upomnieć, ale nie dał jej po temu okazji. – Wszyscy wiemy, że o to chodzi. Ten apartament to nie był zły pomysł.
– Trudno ich o to winić. Rafael ostatnio… nie był zbyt uprzejmy, więc…
– Ważne, że się porozumieliśmy – wtrąciła pospiesznie Esme. – Cieszę się, że zostają. Miałam nadzieję, że tak będzie i już nawet przygotowałam pokoje. Wiem, że to tylko jedna noc, ale gdyby w tym czasie potrzebowali trochę spokoju, to zawsze znajdzie się miejsce.
Nie powinna być zaskoczona. Kto jak kto, ale Esme od początku była zdecydowanie zbyt dobra – i to pod każdym możliwym względem. To, że jej zależało, było dla Beatrycze aż nazbyt oczywiste.
– My wracamy do siebie. To tak, by rozwiać wątpliwości – wtrącił bez przekonania Lawrence. – Chociaż gdybyście mieli ochotę przygarnąć Leanę…
– L. – zniecierpliwiła się.
Wywrócił oczami.
– Tak tylko pytam. Zresztą zestresowałaś się – dodał jakby od niechcenia. – Na pewno wszystko gra?
– Jasne, że tak. Zamartwiam się Sage’em – odparła zgodnie z prawdą. Cóż, z pewnością do pewnego stopnia tak właśnie było.
Złociste tęczówki Carlisle’a momentalnie spoczęły na niej. Było coś przenikliwego w spojrzeniu, którym ją obdarował, zupełnie jakby mógł wiedzieć więcej, niż sobie tego życzyła. Wiedziała, że to niemożliwe, ale i tak poczuła się nieswojo.
– Co masz na myśli? Dawno nie rozmawiałem z Sage’em, ale wydaje mi się, że widziałem go tutaj – zauważył, ostrożnie dobierając słowa.
– Bo przyszedł. A potem uciekł, zanim zdążyłam porządnie się przywitać. – Wzruszyła ramionami. – Tak jest od… No, sam wiesz kiedy. Wydaje mi się, że coś się stało, ale nie chce nam powiedzieć. Może nie powinnam naciskać.
Objęła się ramionami. Znów myślała o Sage’u, o tamtym wieczorze i… wszystkim na raz. W takich chwilach szczerze nie znosiła wampirzej pamięci i łatwości, z jaką mogła analizować kilka kwestii jednocześnie. Dla kogoś, kto miał naturalne skłonności do zadręczania się, ta strona wampirzej natury mogła okazać się przekleństwem.
– Wszyscy potrzebujemy czasu. Rozmawialiśmy już u tym – przypomniał łagodnie Carlisle. – Dlatego zależy mi na spędzaniu czasu z Eleną. Dużo prościej przyzwyczaić się do tego wszystkiego, kiedy… widzi się pewne rzeczy – dodał po chwili zastanowienia.
Prawie udało jej się uśmiechnąć. Tak mówił, ale dobrze wiedziała, że w grę wchodziła przede wszystkim fascynacja – Przedsionkiem, innymi światami i opowieściami Andreasa. Sama nie miała odwagi tam wracać, ale jak długo sytuacja była pod kontrolą, nie zamierzała próbować umoralniać kogokolwiek. Sęk w tym, że zarazem nie potrafiła udawać, że wszystko było snem.
Nie przypominała sobie, by Sage miał jakikolwiek udział w szaleństwie, które ich spotkało. Nie wspominał o błądzeniu w świecie snów, spotkaniu z Łowcą albo czymkolwiek innym, co tamtego wieczora mogłoby wytrącić go z równowagi. A jednak…
– Co tam, Claire?
Pytanie Esme skutecznie wyrwało ją z zamyślenia. Zamrugała, po czym w pośpiechu przyniosła wzrok na nowo przybyłą dziewczynę. Nie zauważyła, kiedy ta w ogóle zdecydowała się do nich podejść, a jednak kiedy obejrzała się przez ramię, przekonała się, że Claire w istocie była tuż obok, wyraźnie czekając na okazję, żeby dołączyć.
W odpowiedzi na pytanie Esme spięła się, nagle podenerwowana. Podeszła bliżej, ale nie spieszyła się do tego, żeby się odezwać.
– Nic takiego… Ale chciałam pomówić z Beatrycze.
– Ze mną? – powtórzyła zaskoczona. – Jasne. Co się dzieje?
Claire zacisnęła usta. Ona też wyglądała inaczej niż zwykle, przede wszystkim wyższa, co zawdzięczała wysokim obcasom. Beatrycze z zaskoczeniem pomyślała, że dotychczas nie widziała pół-wampirzycy w takim wydaniu. Była gotowa przysiąc, że ta zwykle nosiła się dużo skromniej, a sądząc po tym w jaki sposób się poruszała, wciąż nie przywykła do zmiany. To był zaledwie szczegół – nieco nieporadności przy próbach utrzymania równowagi – ale i tak dał Trycze do myślenia.
A może po prostu potrzebowała czegoś, co pomogłoby w rozproszeniu myśli. Nie miała pewności, ale nie chciała się nad tym zastanawiać.
– W zasadzie… Nie wiem, jak zacząć – przyznała Claire. Na krótką chwilę uciekła wzrokiem w bok, nim jej spojrzenie ostatecznie skoncentrowało się na Beatrycze. – Nie chciałabym, żebyś się zdenerwowała, ale… uznałam, że to coś, o czym powinnaś wiedzieć. Ty i Elena.
– Napisałaś wiersz, kochanie? – wtrącił wyraźnie zaniepokojony Carlisle.
Beatrycze poczuła, że robi jej się gorąco. Schowała dłonie za plecami, by ukryć to, że palce znów samoistnie zacisnęły jej się w pięści.
Wiersze Claire zwykle nie wróżyły niczego dobrego. Skoro tak…
– Co? Och, nie! – zreflektowała się dziewczyna, energicznie potrząsając głową. – To coś innego. W zasadzie… Nie tak dawno temu podszedł do mnie Elliott. Chodzimy razem do szkoły.
– Elliott Emerson? – upewnił się Carlisle. Wyraźnie się spiął, chociaż Beatrycze nie miała pojęcia dlaczego.
Claire skinęła głową.
– Chciał porozmawiać. O Elenie i czymś, co słyszał na jej temat… Albo raczej twój temat – przyznała, na powrót koncentrując się na Beatrycze. – To źle zabrzmi, ale niektórzy wierzą, że Elena zaczęła spotykać się z kimś od siebie starszym i… Rozumiecie? Uznałam, że lepiej będzie, jeśli wam powiem.
Beatrycze zamrugała, co najmniej zaskoczona. Przez moment poczuła się tak, jakby Claire mówiła do niej w jakimś obcym języku. Dopiero potem zrozumiała, ale nawet po ułożeniu sobie wszystkiego w głowie, wcale nie poczuła się w głowie.
Ktoś ją widział. Z Lawrence’em. I pomylił z Eleną. Nie uważała tego za złe, a jednak przy wszystkim, co wiedziała o współczesnych czasach…
Dla wielu byłoby to niewłaściwe. Nie chciała przejmować się ludźmi, ale to wcale nie było takie proste, zwłaszcza jeśli mogłoby im zagrażać. To, że śmiertelnicy mogliby być problematyczni, było dla niej jasne i to od samego początku pobytu w Seattle.
– Och!
Nie miała okazji, żeby odpowiedzieć. Usłyszała trzask, a chwilę później światło w klubie zgasło i wszystko pogrążyło się w całkowitych ciemnościach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa