15 października 2019

Siedem

Claudia
Szła szybko, nie oglądając się za siebie. Mijała kolejnych ludzi, jednak ci byli niczym cienie – przemieszczali się gdzieś na granicy świadomości Claudii, pozbawieni większego znaczenia. Nawet ich krew pozostawała co najwyżej rozpraszającym, irytującym dodatkiem, który wampirzyca bardzo szybko odsunęła gdzieś na bok.
Westchnęła w duchu, gdy zorientowała się, że niektórzy z przechodniów dziwnie na nią patrzyli. Wtedy też dotarło do niej, że na sobie wciąż miała niebieską sukienkę – to i noc ponadto. Po strojach obecnych na ulicach ludzi poznała, że wieczór mimo wszystko był chłodny; z odsłoniętymi ramionami chcąc nie chcąc rzucała się w oczy. Przez to albo mimo wszystko zbyt znaczące tempo poruszania. Z trudem przyszło jej zapanowanie nad sobą na tyle, by przejść do marszu – wciąż energicznego, ale z perspektywy istoty nieśmiertelnej zdecydowanie zbyt wolnego.
Chciała biec – gdziekolwiek, byleby pozostawać ruchu. To był dziwny, skutecznie przysłaniający wszystko inne impuls, którego nie potrafiła opanować. W jednej chwili stała, w następnej zaś już nie wyobrażała sobie tkwienia w miejscu. Musiała iść. W mieszkaniu zaczynała się dusić, zwłaszcza pod przenikliwym spojrzeniem Olivera. Uciekała nie tylko przed rozmową, ale czymś, czego nie potrafiła sprecyzować…
Albo raczej nie chciała.
Co działo się z nią w ostatnim czasie? Chwilami nie poznawała samej siebie, wciąż czując się tak, jakby balansowała gdzieś na granicy przepaści. I, cholera, była coraz bliższa tego, by jednak wykonać błędny krok i runąć w dół. Mogła tylko zgadywać, jakie to pociągnęłoby za sobą konsekwencje.
Mętlik w głowie przybrał na sile. Wątpliwości, które dręczyły Claudię w ostatnim czasie, wróciły ze zdwojona siłą – o wiele bardziej oszałamiające niż zazwyczaj. Wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła się rozpaść. Sama już nie wiedziała, czego chce, a zmieniające się nastroje jedynie wszystko komplikowały, tym bardziej że już nie była sama. Ciągłe tłumaczenie się przed Oliverem albo Claire było ostatnim, na co wampirzyca miała ochotę.
To był jeden z tych momentów, w których miała ochotę stanąć na samym środku ruchliwej drogi i zacząć krzyczeć – tak długo i głośno, aż w końcu poczułaby się lepiej. O ile to było możliwe.
Coś się zmieniło, ale Claudia nie miała pojęcia kiedy i dlaczego. W którymś momencie jednak się zatrzymała, choć dopiero teraz w pełni to do niej dotarło. Opuściła gardę; wyłamała się ze znanego, bezpiecznego schematu i straciła czujność. To nigdy nie było dobre, o czym zdążyła się już przekonać. Takie chwile słabości należało eliminować, tak jak wtedy, gdy po przemienieniu Dimitra pojęła, że nie nadawała się na posiadanie towarzystwa. Gdyby wtedy została z młodym wampirem, najpewniej byłaby martwa – prędzej czy później. W końcu spokój od dawna jawił się jako coś, co nigdy nie miało być jej dane. Wszystkie znaki na niebie i ziemi podpowiadały jej, że powinna uciekać; dar, którym dysponowała, jedynie to potwierdzał.
Znów wpadła w pułapkę uczuć, jednak tym razem nie miała pojęcia, w jaki sposób się z tego wyplątać. Była w stanie porzucić chwilowy romans, ale nie potrafiła ot tak zostawić Claire samej sobie.
Nie mogła. Nawet ona nie byłaby w stanie poświęcić bezpieczeństwa innej kobiety, kiedy w grę wchodził Charon. Nie chodziło o to, że była krewnej cokolwiek winna. Nie musiała za nią chodzić, prowadzić za rękę i chronić przed kimś, od kogo sama pragnęła trzymać się z daleka, ale…
Ale.
Potrząsnęła głową. Raz jeszcze spróbowała odrzucić od siebie niechciane myśli, ale te z uporem wracały, niezmiennie wystawiając nerwy Claudii na próbę. Przyśpieszyła, przypadkiem potrąciła jakiegoś przechodnia i – ignorując gniewnie brzmiące uwagi pod swoim adresem – popędziła dalej. Mijała kolejne kolorowe wystawy i sklepy, do których nie tak dawno temu odważyła się zajrzeć. Zakupy były przyjemną odskocznią, o wiele bardziej fascynującą niż mogłaby przypuszczać, ale w tamtej chwili Claudia nie czuła już potrzeby, żeby oglądać rzeczy. Na dłuższą metę udawanie normalności prowadziło donikąd.
Przystanęła przy krawędzi jezdni, zwracając uwagę tylko dlatego, że samochód przemknął tuż przed nią – tak blisko, że poczuła ruch wzburzonego powietrza. Znów znalazła się w centrum zainteresowania, kiedy kilka szykujących się do przejścia pasami osób spojrzało w jej stronę, ale działo się jakby poza nią. Spięła mięśnie, odrzuciła jasne włosy na plecy i wyprostowała się niczym struna, dumnie unosząc głowę. Musiała się uspokoić, chociaż to okazało się o wiele trudniejsze niż mogłaby przypuszczać.
Nic się nie dzieje… Przecież nic się nie dzieje, prawda?
Tłum ruszył, więc sama również podążyła przed siebie. Nie miała żadnego konkretnego celu, w gruncie rzeczy skupiona wyłącznie na ruchu – na tym, by podążać przed siebie. Jeden, drugi, trzeci krok… To było proste. Stały rytm, który w końcu udało jej się odnaleźć. Z wolna zaczęła się rozluźniać, choć wciąż czuła się przy tym jak gotowe do ucieczki zwierzę. Zupełnie jakby gdzieś w mroku czaił się drapieżnik, który w każdej chwili rzucić się do ataku.
To właśnie w niekończącej się niepewności leżał największy problem. Kiedy Claire powiedziała o Charonie – o tym, że ten poniekąd trafił na trop, że był gdzieś blisko… – Claudia była przerażona. W zasadzie strach wydawał się w tym wypadku niedopowiedzeniem stulecia. W grę wchodził trudny do określenia prostymi słowami rodzaj paraliżującego lęku, który na dłuższą chwilę wytrącił wampirzycę z równowagi. Od dawna nie doświadczyła czegoś takiego, a jednak w chwili, w której pojęła, że mimo upływu wieków prześladowca wciąż podążał za nią krok za krokiem…
Tyle że jakaś cząstka Claudii od zawsze była na to gotowa. To nic, że minęły całe wieki, odkąd była wolna. Przez cały ten czas przemieszczała się, zmieniała wygląd i tożsamość, uciekała – niekończący się, wciąż powtarzany cykl, który z czasem stał się dla niej czymś w pełni naturalnym. Kolejne lata sprawiały, że zagrożenie wydawało się tracić na znaczeniu, ale wampirzyca nigdy nie zignorowała go w pełni. Bo wiedziała. Wierzyła, że on nie odpuści, nieważne ile czasu zajęłoby mu odnalezienie jej. Charon był tym z cieni przeszłości, który nigdy nie znikał, zdolny dręczyć swoje ofiary nawet wtedy, gdy nie było go obok.
Claudia trwała w tym stanie tak długo, że już zaczynała mieć tego dość. Choć nie sądziła, że to możliwe, zawieszenie okazało się gorsze od perspektywy stanięcia z Charonem twarzą w twarz. Nie wiedziała, co robić, a pozorne tygodnie spokoju dręczyły ją bardziej niż cokolwiek innego.
Czekała. Bała się. I on najpewniej o tym wiedział.
Mimowolnie powiodła wzrokiem dookoła. Jej spojrzenie był czujne, przenikliwe – i bardzo, ale to bardzo nieufne. Spoglądała na zmierzających w swoje strony przechodniów, mając przy tym wrażenie, że ci poruszali się jakby w zwolnionym tempie. Czy on też gdzieś tam był? Nie mógł się postarzeć, ale i tak wierzyła, że zmienił się przez minione wieki. Musiał, jeśli chciał dostosować się do otaczającego go świata – zdominowanego przez krótkowzrocznych śmiertelników, których należało trzymać z daleka od świata istot ciemności. Nawet Charon nie byłby na tyle szalony, by igrać z całą populacją ludzi – i to niezależnie od tego, jak bardzo nimi gardził.
Jeśli wciąż żył, mógł być gdzieś obok. Nie wyobrażała go sobie pośród tych wszystkich przechodniów, udającego najzwyklejszego w świecie człowieka. Nie mogła ot tak przejść do porządku dziennego z myślą, że być może stał gdzieś po drugiej stronie ulicy i na nią patrzył. Wiedziała, że taka perspektywa nie wchodziła w grę, a jednak nagle wzdrygnęła się niekontrolowanie, gotowa przysiąc, że ktoś śledził każdy jej ruch. Bestia była gdzieś w mroku – sycąc się strachem, wątpliwościami i tylko wypatrując aż ofiara popełni błąd.
Ona popełniał ich wiele, zwłaszcza w ostatnim czasie. Sięgnęła do tej cząstki swojej natury, którą już dawno poświęciła, byleby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Chciała obwinić o wszystko Claire, ale dobrze wiedziała, że nie mogła. Co prawda łatwo byłoby udawać, że użyła magii, by pomóc bratanicy, ale to nie było tak. Zrobiła to wcześniej, ale jak inaczej miała wydostać się w Niebiańskiej Rezydencji?
Do tej pory pamiętała walkę z Isabeau i moment, w którym uświadomiła sobie, że jest na straconej pozycji. Nie miała wyboru. To przynajmniej sobie powtarzała, próbując usprawiedliwić moment, w którym – zamiast próbować walczyć – po prostu sprawiła siostrze królowej ból. To była zaledwie cząstka mocy – odległej, zapomnianej, a jednak znajomej… Kiedy przyszło co do czego, sięgnięcie do dziedzictwa po matce przyszło Claudii ot tak. Pewnych rzeczy się nie zapominało, o czym przekonała się, gdy rozmawiała z Claire. Złamała zasady, a teraz za to płaciła.
Nie miałam wyboru…
Nie miała go, kiedy zgodziła się służyć Isobel, choć po części spłacając zaciągnięty wobec Amelie dług. Nie miała go, kiedy wkraczała do Miasta Nocy. Została z niczym, gdy królowa tak po prostu odmówiła jej pomocy, obojętna na wszystko, co zrobiła dla niej Claudia. Zrobiła, co musiała, bo wszystko od wieków sprowadzało się tylko do jednego: do przeżycia.
Jeśli ktoś potrafił niezależnie od okoliczności utrzymać się przy życiu, była to zdecydowanie Claudia Prime.
Więc co ją podkusiło do zaatakowania Layli właśnie w ten sposób? Mogła zrobić cokolwiek. Spróbować przemknąć się tuż obok albo zaatakować bez sięgania do mocy. Wystarczyłoby, by skoczyła i spróbowała przetrącić kobiecie kark. Do cholery, była wampirem – innym niż jej brat czy jego żona. Wmawiała sobie, że nie chciała ryzykować spotkania z kimś, kto kontrolował ogień, ale to przecież nie była prawda. Layla musiałaby upaść na głowę, by wzniecić pożar w tak ograniczonym, ciasnym miejscu, jakie stanowiły podziemia.
Nie miałam wyboru…
Im więcej razy to powtarzała, tym wyraźniej czuła, że oszukiwała samą siebie.
A teraz była tutaj, całą sobą czując, że jej odwieczne wysiłki poszły na marne. Dotarła do punktu, w którym dalsza ucieczka nie miała sensu. Musiała się zatrzymać i czekać na śmierć albo… walczyć.
Wtedy zrozumiała, gdzie powinna pójść. Decyzję podjęła nagle, nie dając sobie czasu na wątpliwości. Tym razem nie musiała się wysilać, by zapanować nad emocjami i z uniesiona głową ruszyć przed siebie. Wątpliwości zniknęły równie nagle, co wcześniej się pojawiły, pozostawiając wyłącznie spokój – to i poczucie pustki, która w jakiś pokrętny sposób przynosiła Claudii ukojenie. Skoro i tak ukrywanie się nie miało sensu, pozostało jej tylko jedno.
Sklep wciąż znajdował się w tym samym miejscu – w dzielnicy portowej, z daleka od najbardziej ruchliwej części miasta. Musiało być już po zamknięciu, ale to nie powstrzymało wampirzycy przed stanięciem naprzeciwko przeszklonej wystawy. Jej kompozycja nie uległa zmianie. Sam sklep również, ale to nie wydało się Claudii szczególnie dziwne. Miała wrażenie, że była jedną z nielicznych (o ile nie jedyną) osób, które pojawiały się w „Cudawiankach”.
Zawahała się, wciąż wpatrzona w drzwi wejściowe. Co tutaj robiła? Znów wracała, choć istniało dość powodów, dla których chciała trzymać się od tego miejsca z daleka. Obsługująca klientów była dziwna, zresztą jak nic nie chodziło jej o zarobek. Claudia nie znała się na interesach, ale mogła się założyć, że interes przynosił więcej strat niż jakiegokolwiek pożytku. Co więcej, ta kobieta – niewidoma, słaba staruszka – na swój sposób ją przerażała. Zwłaszcza po tym, co powiedziała ostatnim razem…
Dłoń Claudii nieznacznie zadrżała. Cofnęła ją, po czym zacisnęła w pięść, w ostatniej chwili powstrzymując się przed przyciśnięciem jej do płaskiego brzucha. Puste łono, przeszło jej przez myśl i tyle wystarczyło, by gwałtowny dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Claire i Oliver słyszeli te słowa, zresztą nie byli głupi; wierzyła, że skojarzyli fakty. Ta myśl z kolei doprowadzała ją do szału, sprawiając, że wampirzyca czuła się jeszcze bardziej rozdrażniona. I obnażona. Żadne z nich nie zapytało wprost, ale… z pewnością dopowiedzieli sobie dość.
Tyle wystarczyło, bo czuła opór przed wejściem do środka. Mimo wszystko przesunęła się bliżej, po czym nacisnęła klamkę, do samego końca licząc na to, że napotka opór. Było dość późno, by sklep został zamknięty. To, że ktokolwiek przyjmował klientów po zmroku…
Zamek ustąpił, ledwo tylko Claudia nacisnęła klamkę. Wampirzyca gwałtownie zassała powietrza, zamierając i z powątpiewaniem spoglądając na ziejącą pustkę po drugiej stronie. Przez kilka sekund nasłuchiwała, raz po raz zaciągając się dusznym, przesyconym słodyczą kadzidełek zapachem. To, zioła i jakaś dziwna, niesprecyzowana woń, której kobieta co prawda nie potrafiła nazwać, ale i tak wzbudziła w niej wątpliwości.
– Wejdź, kwiatuszku.
Łagodny, delikatnie tylko drżący głos dobiegł z dusznego wnętrza. Claudia poczuła się tak, jakby nagle zderzyła się z jakąś niewidzialną ścianą. Lodowaty dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa kobiety, sprawiając, że ta wyprostowała się niczym struna. „Kwiatuszku” – odbiło się echem w jej umyśle, zaś to jedno słowo okazało się bardziej bolesne, niż mogłaby przypuszczać.
Tego było Claudii za dużo. Choć w pierwszym odruchu zapragnęła odwrócić się na pięcie i najzwyczajniej w świecie uciec, nie zrobiła tego. W zamian wkroczyła do wnętrza sklepu, wciąż drżąc i gniewnie wodząc wzrokiem dookoła. Odsunęła emocje na bok, przez chwile czując się tak, jakby znajdowała się pod wodą. Poszczególne bodźce dochodziły do niej z oddali, dziwnie przytłumione i zniekształcone.
Potrzebowała zaledwie chwili, by zorientować się, gdzie powinna szukać właścicielki. Dziwna czy nie, nie była w stanie ukryć się przed wyostrzonymi zmysłami wampirzycy – i to na dodatek zagniewanej na tyle, by zdecydowała się skupić na instynkcie łowcy. Claudia wyraźnie poczuła słodki zapach krwi, choć ten nie zrobił na niej większego wrażenia. Nie postrzegała staruszki jako ofiary czy potencjalny obiad. Och, wręcz przeciwnie. Choć nie sądziła, że kiedykolwiek do tego dojdzie, naprawdę zaczęła utożsamiać w pełni śmiertelną starowinkę jako potencjalne zagrożenie.
To było niczym impuls, któremu Claudia ot tak zdecydowała się poddać. W jednej sekundzie tkwiła w progu, w następnej zaś przemknęła przez długość niewielkiego sklepiku, nie dbając o roztrącane po drodze regały i towary, które wylądowały na podłodze. Usłyszała dźwięk tłuczonego szkła, ale nawet nie zauważyła, co i dlaczego z jej winy zostało uszkodzone. Dla niej liczyło się wyłącznie to, że w końcu znalazła się przy tej niewielkiej, przygarbionej kobiecie, bezceremonialnie przyciskając staruszkę do ściany.
W sklepiku zapanowała niemalże idealna cisza. Kobieta nawet nie krzyknęła; nie próbowała protestować, jakby pogodzona z tym, co działo się wokół niej. Niezwykle jasne, niewidzące oczy zwróciły się ku Claudii, jakimś cudem zdolne przeniknąć ją na wskroś.
Na dłuższą chwilę obie kobiety zamarły – wampirzyca wciąż napierając na śmiertelniczkę, ale niezdolna zdobyć się na żaden konkretny ruch. Oddychała szybko i płytko, z każdą kolejną sekundą wyraźniej czując narastający w piersi ucisk. Pragnęła odwrócić wzrok, ale i to okazało się niemożliwe. Była niemalże jak sparaliżowana, a spojrzenie tych oczu… tych dziwnych, pustych oczu…
– Kim ty jesteś?
Samą siebie wytrąciła z równowagi brzmieniem własnego głosu – wyższym i bardziej piskliwym niż zazwyczaj. Poza tym wyraźnie drżał, choć to nie powinno mieć miejsca. Claudia spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że zacznie się bać człowieka – i to takiego, któremu jednym ruchem mogłaby przetrącić kark.
Ale nie potrafiła. Chociaż gardło staruszki znajdowało się dosłownie na wyciągnięcie ręki, wampirzyca nie mogła zmusić się do zabicia jej. Stała, wciąż napierając na śmiertelniczkę całym ciałem i dosłownie przygważdżając ją do ściany, ale nie była w stanie zdobyć się na nic więcej.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Słyszała wyłącznie dwa oddech – w tym swój własny, nienaturalnie przyśpieszony. W tamtej chwili nie potrafiła już nawet stwierdzić, co ją napędzało – gniew czy może przerażenie.
– Wróciłaś – usłyszała po chwili, która wydawała się ciągnąc w  nieskończoność. – Spodziewałam się ciebie.
Claudia zacisnęła zęby.
– Zauważyłam – warknęła, wciąż porażona takim stanem rzeczy. – Kim jesteś? I skąd…?
Głos uwiązł jej w gardle. Warknęła gniewnie, po czym poluzowała uścisk, bezceremonialnie cofając się o krok. Kimkolwiek była ta kobieta, nie wyglądała na zdolną, by skrzywdzić wampira, dlatego Claudia bez wahania zwróciła się do śmiertelniczki plecami. Mimo wszystko poczuła się nieswojo z poczuciem, że niewidoma i tak była w stanie śledzić jej każdy ruch.
Kolejna zmiana nastroju skutecznie wytrąciła wampirzycę z równowagi. Do cholery, co ja robię?, pomyślała, przystając w pół kroku. Tkwiła na samym środku sklepu, roztrzęsiona i niepewna, co właściwie działo się wokół niej. Drżała, przez moment czując się niemalże jak w dniu, w którym Claire powiedziała jej o Charonie. Zupełnie jakby w każdej chwili mogła opaść na kolana i zacząć szlochać z bezsilności – tak po prostu, w obecności tej kobiety. Tuż po tym jak omal nie cisnęła nią o ścianę.
Milczenie trwało w nieskończoność, nienaturalne pod każdym względem. Tak przynajmniej odbierała je Claudia, znów czując się tak, jakby wylądowała w jakimś odległym miejscu – odcięta od zewnętrznego świata i emocji. Z równym powodzeniem mogłaby zostać sama, choć z jakiegoś powodu nie potrafiła ignorować obecności staruszki. Z dwojga złego wolałaby już, by kobieta jednak zaczęła krzyczeć i próbować uciec – cokolwiek, co wydałoby się choć trochę właściwe po spotkaniu z wampirem.
A jednak właścicielka sklepu pozostawała spokojna. Zupełnie jakby na co dzień miała do czynienia z rozchwianymi nieśmiertelnymi, którzy ciskali się na prawo i lewo, tylko cudem powstrzymując się przed pozbawieniem jej życia.
– Chodź, dziecino. Usiądziesz sobie.
Claudia zamrugała. Obejrzała się przez ramię, po czym zamarła, znów mając wrażenie, że jasne oczy spoglądały wprost w jej własne. Pomarszczona twarz wyrażała ni mniej, ni więcej, ale niezmącony wręcz spokój. Również słowa kobiety brzmiały tak, jakby wypowiedziano je w jakimś innym języku. Jakby tego było mało, wampirzyca momentalnie zapragnęła histerycznie się roześmiać.
– Usiądę – powtórzyła z niedowierzaniem. Jednak parsknęła, chociaż przypominało to raczej coś z pogranicza jęku, aniżeli jakikolwiek dźwięk, który można było uznać za oznakę radości. – Usiądę!
– Właśnie tak. Usiądziesz i się uspokoisz – podjęła kobieta, wydając się nie dostrzegać bijących od Claudii emocji.
Wampirzyca natychmiast zapragnęła ją wyśmiać. Zaprotestować, a potem najlepiej odwrócić się na pięcie i uciec. W ogóle nie powinna była wracać, a jednak…
Nie ruszyła się z miejsca. Nie zrobiła tego nawet wtedy, gdy staruszka bez pośpiechu pokonała dzieląca je odległość, by w następnej chwili ująć zaskoczoną Claudię za rękę. To był pewny, wręcz czuły gest, który wytrącił nieśmiertelną z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Choć dopiero co zachowywała się jak gotowa do ataku drapieżna bestia, koniec końców została potraktowana jak małe dziecko! I, cholera, wcale nie odbierała tego jako kpiny czy zniewagi. Było coś kojącego zarówno w dotyku, jak i sposobie, w jaki przemawiała do niej ta śmiertelniczka.
Wciąż mogła uciec. Wyrwać rękę, wyjść, a potem udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca. Kto jak kto, ale Claudia była dobra w wypieraniu ze świadomości rzeczy, o których nie chciała myśleć.
Nie zrobiła tego.
Wciąż milcząc, spuściła wzrok. Cisza wciąż wydawała się ciężka, pozbawiając tchu i czyniąc wszystko bardziej skomplikowanym niż być powinno. W tamtej chwili wampirzyca nie rozumiała już niczego, a jednak pozwoliła poprowadzić się w głąb sklepu, wprost na zaplecze. Podążała za niewidomą kobietą, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że ta poruszała się pewniej niż hojnie obdarzona przez naturę nieśmiertelna.
– Mam na imię Flora. Może od tego zacznijmy. – Głos kobiety wciąż brzmiał spokojnie, wręcz pogodnie. Takim tonem mogłaby zwracać się idealna pani domu do wyczekanego gościa. Nie, to zdecydowanie nie pasowało do kogoś, komu dopiero co próbowano odebrać życie. – Uważaj na stopnie… Napijesz się może herbaty, Claudio?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa