Claudia
Szła szybko, nie oglądając się
za siebie. Mijała kolejnych ludzi, jednak ci byli niczym cienie –
przemieszczali się gdzieś na granicy świadomości Claudii, pozbawieni większego
znaczenia. Nawet ich krew pozostawała co najwyżej rozpraszającym, irytującym
dodatkiem, który wampirzyca bardzo szybko odsunęła gdzieś na bok.
Westchnęła w duchu,
gdy zorientowała się, że niektórzy z przechodniów dziwnie na nią patrzyli.
Wtedy też dotarło do niej, że na sobie wciąż miała niebieską sukienkę – to i noc
ponadto. Po strojach obecnych na ulicach ludzi poznała, że wieczór mimo
wszystko był chłodny; z odsłoniętymi ramionami chcąc nie chcąc rzucała się
w oczy. Przez to albo mimo wszystko zbyt znaczące tempo poruszania. Z trudem
przyszło jej zapanowanie nad sobą na tyle, by przejść do marszu – wciąż
energicznego, ale z perspektywy istoty nieśmiertelnej zdecydowanie zbyt
wolnego.
Chciała
biec – gdziekolwiek, byleby pozostawać ruchu. To był dziwny, skutecznie
przysłaniający wszystko inne impuls, którego nie potrafiła opanować. W jednej
chwili stała, w następnej zaś już nie wyobrażała sobie tkwienia w miejscu.
Musiała iść. W mieszkaniu zaczynała się dusić, zwłaszcza pod przenikliwym
spojrzeniem Olivera. Uciekała nie tylko przed rozmową, ale czymś, czego nie
potrafiła sprecyzować…
Albo raczej
nie chciała.
Co działo
się z nią w ostatnim czasie? Chwilami nie poznawała samej siebie,
wciąż czując się tak, jakby balansowała gdzieś na granicy przepaści. I,
cholera, była coraz bliższa tego, by jednak wykonać błędny krok i runąć w dół.
Mogła tylko zgadywać, jakie to pociągnęłoby za sobą konsekwencje.
Mętlik w głowie
przybrał na sile. Wątpliwości, które dręczyły Claudię w ostatnim czasie,
wróciły ze zdwojona siłą – o wiele bardziej oszałamiające niż zazwyczaj.
Wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła się rozpaść. Sama już nie
wiedziała, czego chce, a zmieniające się nastroje jedynie wszystko
komplikowały, tym bardziej że już nie była sama. Ciągłe tłumaczenie się przed
Oliverem albo Claire było ostatnim, na co wampirzyca miała ochotę.
To był
jeden z tych momentów, w których miała ochotę stanąć na samym środku
ruchliwej drogi i zacząć krzyczeć – tak długo i głośno, aż w końcu
poczułaby się lepiej. O ile to było możliwe.
Coś się
zmieniło, ale Claudia nie miała pojęcia kiedy i dlaczego. W którymś
momencie jednak się zatrzymała, choć dopiero teraz w pełni to do niej
dotarło. Opuściła gardę; wyłamała się ze znanego, bezpiecznego schematu i straciła
czujność. To nigdy nie było dobre, o czym zdążyła się już przekonać. Takie
chwile słabości należało eliminować, tak jak wtedy, gdy po przemienieniu
Dimitra pojęła, że nie nadawała się na posiadanie towarzystwa. Gdyby wtedy
została z młodym wampirem, najpewniej byłaby martwa – prędzej czy później.
W końcu spokój od dawna jawił się jako coś, co nigdy nie miało być jej
dane. Wszystkie znaki na niebie i ziemi podpowiadały jej, że powinna
uciekać; dar, którym dysponowała, jedynie to potwierdzał.
Znów wpadła
w pułapkę uczuć, jednak tym razem nie miała pojęcia, w jaki sposób
się z tego wyplątać. Była w stanie porzucić chwilowy romans, ale nie
potrafiła ot tak zostawić Claire samej sobie.
Nie mogła.
Nawet ona nie byłaby w stanie poświęcić bezpieczeństwa innej kobiety,
kiedy w grę wchodził Charon. Nie chodziło o to, że była krewnej cokolwiek
winna. Nie musiała za nią chodzić, prowadzić za rękę i chronić przed kimś,
od kogo sama pragnęła trzymać się z daleka, ale…
Ale.
Potrząsnęła
głową. Raz jeszcze spróbowała odrzucić od siebie niechciane myśli, ale te z uporem
wracały, niezmiennie wystawiając nerwy Claudii na próbę. Przyśpieszyła,
przypadkiem potrąciła jakiegoś przechodnia i – ignorując gniewnie brzmiące
uwagi pod swoim adresem – popędziła dalej. Mijała kolejne kolorowe wystawy i sklepy,
do których nie tak dawno temu odważyła się zajrzeć. Zakupy były przyjemną
odskocznią, o wiele bardziej fascynującą niż mogłaby przypuszczać, ale w tamtej
chwili Claudia nie czuła już potrzeby, żeby oglądać rzeczy. Na dłuższą metę
udawanie normalności prowadziło donikąd.
Przystanęła
przy krawędzi jezdni, zwracając uwagę tylko dlatego, że samochód przemknął tuż
przed nią – tak blisko, że poczuła ruch wzburzonego powietrza. Znów znalazła
się w centrum zainteresowania, kiedy kilka szykujących się do przejścia
pasami osób spojrzało w jej stronę, ale działo się jakby poza nią. Spięła
mięśnie, odrzuciła jasne włosy na plecy i wyprostowała się niczym struna,
dumnie unosząc głowę. Musiała się uspokoić, chociaż to okazało się o wiele
trudniejsze niż mogłaby przypuszczać.
Nic się
nie dzieje… Przecież nic się nie dzieje, prawda?
Tłum
ruszył, więc sama również podążyła przed siebie. Nie miała żadnego konkretnego
celu, w gruncie rzeczy skupiona wyłącznie na ruchu – na tym, by podążać
przed siebie. Jeden, drugi, trzeci krok… To było proste. Stały rytm, który w końcu
udało jej się odnaleźć. Z wolna zaczęła się rozluźniać, choć wciąż czuła
się przy tym jak gotowe do ucieczki zwierzę. Zupełnie jakby gdzieś w mroku
czaił się drapieżnik, który w każdej chwili rzucić się do ataku.
To właśnie w niekończącej
się niepewności leżał największy problem. Kiedy Claire powiedziała o Charonie
– o tym, że ten poniekąd trafił na trop, że był gdzieś blisko… – Claudia
była przerażona. W zasadzie strach wydawał się w tym wypadku
niedopowiedzeniem stulecia. W grę wchodził trudny do określenia prostymi
słowami rodzaj paraliżującego lęku, który na dłuższą chwilę wytrącił wampirzycę
z równowagi. Od dawna nie doświadczyła czegoś takiego, a jednak w chwili,
w której pojęła, że mimo upływu wieków prześladowca wciąż podążał za nią
krok za krokiem…
Tyle że
jakaś cząstka Claudii od zawsze była na to gotowa. To nic, że minęły całe
wieki, odkąd była wolna. Przez cały ten czas przemieszczała się, zmieniała
wygląd i tożsamość, uciekała – niekończący się, wciąż powtarzany cykl,
który z czasem stał się dla niej czymś w pełni naturalnym. Kolejne
lata sprawiały, że zagrożenie wydawało się tracić na znaczeniu, ale wampirzyca
nigdy nie zignorowała go w pełni. Bo wiedziała. Wierzyła, że on nie
odpuści, nieważne ile czasu zajęłoby mu odnalezienie jej. Charon był tym z cieni
przeszłości, który nigdy nie znikał, zdolny dręczyć swoje ofiary nawet wtedy,
gdy nie było go obok.
Claudia
trwała w tym stanie tak długo, że już zaczynała mieć tego dość. Choć nie
sądziła, że to możliwe, zawieszenie okazało się gorsze od perspektywy stanięcia
z Charonem twarzą w twarz. Nie wiedziała, co robić, a pozorne
tygodnie spokoju dręczyły ją bardziej niż cokolwiek innego.
Czekała.
Bała się. I on najpewniej o tym wiedział.
Mimowolnie
powiodła wzrokiem dookoła. Jej spojrzenie był czujne, przenikliwe – i bardzo,
ale to bardzo nieufne. Spoglądała na zmierzających w swoje strony
przechodniów, mając przy tym wrażenie, że ci poruszali się jakby w zwolnionym
tempie. Czy on też gdzieś tam był? Nie mógł się postarzeć, ale i tak
wierzyła, że zmienił się przez minione wieki. Musiał, jeśli chciał dostosować
się do otaczającego go świata – zdominowanego przez krótkowzrocznych
śmiertelników, których należało trzymać z daleka od świata istot
ciemności. Nawet Charon nie byłby na tyle szalony, by igrać z całą populacją
ludzi – i to niezależnie od tego, jak bardzo nimi gardził.
Jeśli wciąż
żył, mógł być gdzieś obok. Nie wyobrażała go sobie pośród tych wszystkich
przechodniów, udającego najzwyklejszego w świecie człowieka. Nie mogła ot
tak przejść do porządku dziennego z myślą, że być może stał gdzieś po
drugiej stronie ulicy i na nią patrzył. Wiedziała, że taka perspektywa nie
wchodziła w grę, a jednak nagle wzdrygnęła się niekontrolowanie,
gotowa przysiąc, że ktoś śledził każdy jej ruch. Bestia była gdzieś w mroku
– sycąc się strachem, wątpliwościami i tylko wypatrując aż ofiara popełni
błąd.
Ona
popełniał ich wiele, zwłaszcza w ostatnim czasie. Sięgnęła do tej cząstki
swojej natury, którą już dawno poświęciła, byleby zapewnić sobie
bezpieczeństwo. Chciała obwinić o wszystko Claire, ale dobrze wiedziała,
że nie mogła. Co prawda łatwo byłoby udawać, że użyła magii, by pomóc
bratanicy, ale to nie było tak. Zrobiła to wcześniej, ale jak inaczej miała
wydostać się w Niebiańskiej Rezydencji?
Do tej pory
pamiętała walkę z Isabeau i moment, w którym uświadomiła sobie,
że jest na straconej pozycji. Nie miała wyboru. To przynajmniej sobie
powtarzała, próbując usprawiedliwić moment, w którym – zamiast próbować
walczyć – po prostu sprawiła siostrze królowej ból. To była zaledwie cząstka
mocy – odległej, zapomnianej, a jednak znajomej… Kiedy przyszło co do
czego, sięgnięcie do dziedzictwa po matce przyszło Claudii ot tak. Pewnych
rzeczy się nie zapominało, o czym przekonała się, gdy rozmawiała z Claire.
Złamała zasady, a teraz za to płaciła.
Nie
miałam wyboru…
Nie miała
go, kiedy zgodziła się służyć Isobel, choć po części spłacając zaciągnięty
wobec Amelie dług. Nie miała go, kiedy wkraczała do Miasta Nocy. Została z niczym,
gdy królowa tak po prostu odmówiła jej pomocy, obojętna na wszystko, co zrobiła
dla niej Claudia. Zrobiła, co musiała, bo wszystko od wieków sprowadzało się
tylko do jednego: do przeżycia.
Jeśli ktoś
potrafił niezależnie od okoliczności utrzymać się przy życiu, była to
zdecydowanie Claudia Prime.
Więc co ją
podkusiło do zaatakowania Layli właśnie w ten sposób? Mogła zrobić
cokolwiek. Spróbować przemknąć się tuż obok albo zaatakować bez sięgania do
mocy. Wystarczyłoby, by skoczyła i spróbowała przetrącić kobiecie kark. Do
cholery, była wampirem – innym niż jej brat czy jego żona. Wmawiała sobie, że
nie chciała ryzykować spotkania z kimś, kto kontrolował ogień, ale to
przecież nie była prawda. Layla musiałaby upaść na głowę, by wzniecić pożar w tak
ograniczonym, ciasnym miejscu, jakie stanowiły podziemia.
Nie miałam
wyboru…
Im więcej
razy to powtarzała, tym wyraźniej czuła, że oszukiwała samą siebie.
A teraz
była tutaj, całą sobą czując, że jej odwieczne wysiłki poszły na marne. Dotarła
do punktu, w którym dalsza ucieczka nie miała sensu. Musiała się zatrzymać
i czekać na śmierć albo… walczyć.
Wtedy
zrozumiała, gdzie powinna pójść. Decyzję podjęła nagle, nie dając sobie czasu
na wątpliwości. Tym razem nie musiała się wysilać, by zapanować nad emocjami i z uniesiona
głową ruszyć przed siebie. Wątpliwości zniknęły równie nagle, co wcześniej się
pojawiły, pozostawiając wyłącznie spokój – to i poczucie pustki, która w jakiś
pokrętny sposób przynosiła Claudii ukojenie. Skoro i tak ukrywanie się nie
miało sensu, pozostało jej tylko jedno.
Sklep wciąż
znajdował się w tym samym miejscu – w dzielnicy portowej, z daleka
od najbardziej ruchliwej części miasta. Musiało być już po zamknięciu, ale to
nie powstrzymało wampirzycy przed stanięciem naprzeciwko przeszklonej wystawy. Jej
kompozycja nie uległa zmianie. Sam sklep również, ale to nie wydało się Claudii
szczególnie dziwne. Miała wrażenie, że była jedną z nielicznych (o ile nie
jedyną) osób, które pojawiały się w „Cudawiankach”.
Zawahała
się, wciąż wpatrzona w drzwi wejściowe. Co tutaj robiła? Znów wracała,
choć istniało dość powodów, dla których chciała trzymać się od tego miejsca z daleka.
Obsługująca klientów była dziwna, zresztą jak nic nie chodziło jej o zarobek.
Claudia nie znała się na interesach, ale mogła się założyć, że interes
przynosił więcej strat niż jakiegokolwiek pożytku. Co więcej, ta kobieta –
niewidoma, słaba staruszka – na swój sposób ją przerażała. Zwłaszcza po tym, co
powiedziała ostatnim razem…
Dłoń Claudii
nieznacznie zadrżała. Cofnęła ją, po czym zacisnęła w pięść, w ostatniej
chwili powstrzymując się przed przyciśnięciem jej do płaskiego brzucha. Puste
łono, przeszło jej przez myśl i tyle wystarczyło, by gwałtowny dreszcz
wstrząsnął całym jej ciałem. Claire i Oliver słyszeli te słowa, zresztą
nie byli głupi; wierzyła, że skojarzyli fakty. Ta myśl z kolei
doprowadzała ją do szału, sprawiając, że wampirzyca czuła się jeszcze bardziej
rozdrażniona. I obnażona. Żadne z nich nie zapytało wprost, ale… z pewnością
dopowiedzieli sobie dość.
Tyle
wystarczyło, bo czuła opór przed wejściem do środka. Mimo wszystko przesunęła
się bliżej, po czym nacisnęła klamkę, do samego końca licząc na to, że napotka
opór. Było dość późno, by sklep został zamknięty. To, że ktokolwiek przyjmował
klientów po zmroku…
Zamek
ustąpił, ledwo tylko Claudia nacisnęła klamkę. Wampirzyca gwałtownie zassała
powietrza, zamierając i z powątpiewaniem spoglądając na ziejącą pustkę
po drugiej stronie. Przez kilka sekund nasłuchiwała, raz po raz zaciągając się
dusznym, przesyconym słodyczą kadzidełek zapachem. To, zioła i jakaś
dziwna, niesprecyzowana woń, której kobieta co prawda nie potrafiła nazwać, ale
i tak wzbudziła w niej wątpliwości.
– Wejdź,
kwiatuszku.
Łagodny,
delikatnie tylko drżący głos dobiegł z dusznego wnętrza. Claudia poczuła
się tak, jakby nagle zderzyła się z jakąś niewidzialną ścianą. Lodowaty
dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa kobiety, sprawiając, że ta wyprostowała się
niczym struna. „Kwiatuszku” – odbiło się echem w jej umyśle, zaś to jedno
słowo okazało się bardziej bolesne, niż mogłaby przypuszczać.
Tego było
Claudii za dużo. Choć w pierwszym odruchu zapragnęła odwrócić się na
pięcie i najzwyczajniej w świecie uciec, nie zrobiła tego. W zamian
wkroczyła do wnętrza sklepu, wciąż drżąc i gniewnie wodząc wzrokiem
dookoła. Odsunęła emocje na bok, przez chwile czując się tak, jakby znajdowała się
pod wodą. Poszczególne bodźce dochodziły do niej z oddali, dziwnie
przytłumione i zniekształcone.
Potrzebowała
zaledwie chwili, by zorientować się, gdzie powinna szukać właścicielki. Dziwna
czy nie, nie była w stanie ukryć się przed wyostrzonymi zmysłami
wampirzycy – i to na dodatek zagniewanej na tyle, by zdecydowała się skupić
na instynkcie łowcy. Claudia wyraźnie poczuła słodki zapach krwi, choć ten nie
zrobił na niej większego wrażenia. Nie postrzegała staruszki jako ofiary czy
potencjalny obiad. Och, wręcz przeciwnie. Choć nie sądziła, że kiedykolwiek do
tego dojdzie, naprawdę zaczęła utożsamiać w pełni śmiertelną starowinkę
jako potencjalne zagrożenie.
To było
niczym impuls, któremu Claudia ot tak zdecydowała się poddać. W jednej
sekundzie tkwiła w progu, w następnej zaś przemknęła przez długość niewielkiego
sklepiku, nie dbając o roztrącane po drodze regały i towary, które
wylądowały na podłodze. Usłyszała dźwięk tłuczonego szkła, ale nawet nie
zauważyła, co i dlaczego z jej winy zostało uszkodzone. Dla niej liczyło
się wyłącznie to, że w końcu znalazła się przy tej niewielkiej,
przygarbionej kobiecie, bezceremonialnie przyciskając staruszkę do ściany.
W sklepiku
zapanowała niemalże idealna cisza. Kobieta nawet nie krzyknęła; nie próbowała
protestować, jakby pogodzona z tym, co działo się wokół niej. Niezwykle
jasne, niewidzące oczy zwróciły się ku Claudii, jakimś cudem zdolne przeniknąć ją
na wskroś.
Na dłuższą
chwilę obie kobiety zamarły – wampirzyca wciąż napierając na śmiertelniczkę,
ale niezdolna zdobyć się na żaden konkretny ruch. Oddychała szybko i płytko,
z każdą kolejną sekundą wyraźniej czując narastający w piersi ucisk.
Pragnęła odwrócić wzrok, ale i to okazało się niemożliwe. Była niemalże
jak sparaliżowana, a spojrzenie tych oczu… tych dziwnych, pustych oczu…
– Kim ty
jesteś?
Samą siebie
wytrąciła z równowagi brzmieniem własnego głosu – wyższym i bardziej
piskliwym niż zazwyczaj. Poza tym wyraźnie drżał, choć to nie powinno mieć
miejsca. Claudia spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że zacznie się bać
człowieka – i to takiego, któremu jednym ruchem mogłaby przetrącić kark.
Ale nie
potrafiła. Chociaż gardło staruszki znajdowało się dosłownie na wyciągnięcie
ręki, wampirzyca nie mogła zmusić się do zabicia jej. Stała, wciąż napierając
na śmiertelniczkę całym ciałem i dosłownie przygważdżając ją do ściany,
ale nie była w stanie zdobyć się na nic więcej.
Cisza dzwoniła
jej w uszach. Słyszała wyłącznie dwa oddech – w tym swój własny,
nienaturalnie przyśpieszony. W tamtej chwili nie potrafiła już nawet
stwierdzić, co ją napędzało – gniew czy może przerażenie.
– Wróciłaś –
usłyszała po chwili, która wydawała się ciągnąc w nieskończoność. –
Spodziewałam się ciebie.
Claudia
zacisnęła zęby.
–
Zauważyłam – warknęła, wciąż porażona takim stanem rzeczy. – Kim jesteś? I skąd…?
Głos uwiązł
jej w gardle. Warknęła gniewnie, po czym poluzowała uścisk,
bezceremonialnie cofając się o krok. Kimkolwiek była ta kobieta, nie
wyglądała na zdolną, by skrzywdzić wampira, dlatego Claudia bez wahania
zwróciła się do śmiertelniczki plecami. Mimo wszystko poczuła się nieswojo z poczuciem,
że niewidoma i tak była w stanie śledzić jej każdy ruch.
Kolejna zmiana
nastroju skutecznie wytrąciła wampirzycę z równowagi. Do cholery, co ja
robię?, pomyślała, przystając w pół kroku. Tkwiła na samym środku
sklepu, roztrzęsiona i niepewna, co właściwie działo się wokół niej.
Drżała, przez moment czując się niemalże jak w dniu, w którym Claire
powiedziała jej o Charonie. Zupełnie jakby w każdej chwili mogła
opaść na kolana i zacząć szlochać z bezsilności – tak po prostu, w obecności
tej kobiety. Tuż po tym jak omal nie cisnęła nią o ścianę.
Milczenie
trwało w nieskończoność, nienaturalne pod każdym względem. Tak
przynajmniej odbierała je Claudia, znów czując się tak, jakby wylądowała w jakimś
odległym miejscu – odcięta od zewnętrznego świata i emocji. Z równym
powodzeniem mogłaby zostać sama, choć z jakiegoś powodu nie potrafiła ignorować
obecności staruszki. Z dwojga złego wolałaby już, by kobieta jednak
zaczęła krzyczeć i próbować uciec – cokolwiek, co wydałoby się choć trochę
właściwe po spotkaniu z wampirem.
A jednak
właścicielka sklepu pozostawała spokojna. Zupełnie jakby na co dzień miała do
czynienia z rozchwianymi nieśmiertelnymi, którzy ciskali się na prawo i lewo,
tylko cudem powstrzymując się przed pozbawieniem jej życia.
– Chodź,
dziecino. Usiądziesz sobie.
Claudia
zamrugała. Obejrzała się przez ramię, po czym zamarła, znów mając wrażenie, że
jasne oczy spoglądały wprost w jej własne. Pomarszczona twarz wyrażała ni
mniej, ni więcej, ale niezmącony wręcz spokój. Również słowa kobiety brzmiały
tak, jakby wypowiedziano je w jakimś innym języku. Jakby tego było mało,
wampirzyca momentalnie zapragnęła histerycznie się roześmiać.
– Usiądę –
powtórzyła z niedowierzaniem. Jednak parsknęła, chociaż przypominało to
raczej coś z pogranicza jęku, aniżeli jakikolwiek dźwięk, który można było
uznać za oznakę radości. – Usiądę!
– Właśnie
tak. Usiądziesz i się uspokoisz – podjęła kobieta, wydając się nie dostrzegać
bijących od Claudii emocji.
Wampirzyca
natychmiast zapragnęła ją wyśmiać. Zaprotestować, a potem najlepiej
odwrócić się na pięcie i uciec. W ogóle nie powinna była wracać, a jednak…
Nie ruszyła
się z miejsca. Nie zrobiła tego nawet wtedy, gdy staruszka bez pośpiechu
pokonała dzieląca je odległość, by w następnej chwili ująć zaskoczoną
Claudię za rękę. To był pewny, wręcz czuły gest, który wytrącił nieśmiertelną z równowagi
bardziej niż cokolwiek innego. Choć dopiero co zachowywała się jak gotowa do
ataku drapieżna bestia, koniec końców została potraktowana jak małe dziecko! I,
cholera, wcale nie odbierała tego jako kpiny czy zniewagi. Było coś kojącego
zarówno w dotyku, jak i sposobie, w jaki przemawiała do niej ta
śmiertelniczka.
Wciąż mogła
uciec. Wyrwać rękę, wyjść, a potem udawać, że nic szczególnego nie miało
miejsca. Kto jak kto, ale Claudia była dobra w wypieraniu ze świadomości
rzeczy, o których nie chciała myśleć.
Nie zrobiła
tego.
Wciąż
milcząc, spuściła wzrok. Cisza wciąż wydawała się ciężka, pozbawiając tchu i czyniąc
wszystko bardziej skomplikowanym niż być powinno. W tamtej chwili
wampirzyca nie rozumiała już niczego, a jednak pozwoliła poprowadzić się w głąb
sklepu, wprost na zaplecze. Podążała za niewidomą kobietą, nie mogąc pozbyć się
wrażenia, że ta poruszała się pewniej niż hojnie obdarzona przez naturę
nieśmiertelna.
– Mam na
imię Flora. Może od tego zacznijmy. – Głos kobiety wciąż brzmiał spokojnie,
wręcz pogodnie. Takim tonem mogłaby zwracać się idealna pani domu do
wyczekanego gościa. Nie, to zdecydowanie nie pasowało do kogoś, komu dopiero co
próbowano odebrać życie. – Uważaj na stopnie… Napijesz się może herbaty,
Claudio?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz