Claire
– Działa, działa!
Roześmiana
twarz Issie pojawiła się na ekranie. Rubinowe tęczówki błyszczały intensywnie,
zdradzając podekscytowanie. Jasne włosy zafalowały wokół twarzy wampirzycy,
kiedy energicznie potrząsnęła głową.
Claire
mimowolnie się uśmiechnęła. Odłożyła laptop na materac, po czym wygodniej
usadowiła się na łóżku.
– Mogłaś po
prostu do mnie zadzwonić – zauważyła przytomnie. – Albo powiedzieć, żebym załatwiła
sobie komputer. Jestem w Seattle, tak? Tutaj jest pełno sklepów.
– To nie
byłoby to samo! – obruszyła się Issie. Kiedy się roześmiała, do Claire dotarło
jak bardzo tęskniła za bliskością przyjaciółki. – I wtedy ja nie miałabym
niczego do powiedzenia, prawda?
Temu
zdecydowanie nie mogła zaprzeczyć. Jeden rzut oka na komputer wystarczył, by
pojęła, co miała na myśli Marissa. Po pierwsze, obudowa była różowa – tak po
prostu, choć Claire zdecydowanie nie wybrałaby tego koloru. A po drugie, zaraz
po włączeniu powitało ją wspólne zdjęcie jej i Issie – jedno z niewielu,
które miały, a które powstało jeszcze przed przemiana dziewczyny w wampirzycę.
Claire wciąż czuła się dziwnie, gdy widziała fotografie w pełni ludzkiej
przyjaciółki, tulącej się do niej i dopiero przygotowującej do wspólnego
wyjścia na organizowany w liceum bal.
Patrząc na
siedzącą przed laptopem Marissę – całe setki kilometrów od Seattle, gdzieś na
innym kontynencie – czuła się co najmniej dziwnie. Tym bardziej nienaturalne
wydawało się, że dziewczyna nie zachowywała się jak ktoś, kto miał o cokolwiek
pretensje. Claire wciąż pamiętała rozmowy, które odbyły, a w których Issie
z wyraźnym niepokojem mówiła jej o swoich obawach. Wampirza pamięć
była doskonała, ale bardzo łatwo wypierała to, co wiązało się z ludzkim
życiem. To było niczym mechanizm obronny, który na dłuższą metę okazywał się
równie praktyczny, co i przygnębiający.
Tak czy
siak, zdecydowanie nie miała przed sobą kogoś pogrążonego w żałobie albo
przytłoczonego nową sytuacją. Już podczas wizyty we Florencji Claire zauważyła,
że Issie była na dobrej drodze, by odnaleźć się w nowym życiu. Dodatkowe
tygodnie jedynie to wrażenie umocniły.
– Okej,
niech ci będzie. Dziękuję.
– Nie ma za
co. – Twarz Marissy rozjaśnił uśmiech. – Matt zapewniał, że sobie poradzisz.
Nie żebym wątpiła.
– Umiem obsłużyć
komputer – obruszyła się.
To było
proste. Co prawda znacznie bardziej preferowała bibliotekę i klasyczne
wertowanie książek, ale z nowinkami technicznymi radziła sobie ot tak.
Poniekąd miała do tego słabość, w przeciwieństwie do ojca lubią wnikać w to,
co oferowały ówczesne czasy. Pod wieloma względami technologia ją intrygowała,
nawet jeśli niektóre rozwiązania jawiły jej się jako zbyt proste i bezosobowe.
Tak samo zresztą postrzegała ówczesną poezję: jako zimną i pozbawioną
duszy.
Ale mogła
korzystać z laptopa. Choćby dla Issie, skoro w ten sposób były w stanie
porozmawiać w bardziej osobisty sposób.
– Świetnie.
Więc teraz powiedz mi, co się stało – zażądała Marissa. – Wyglądasz na spiętą –
wyjaśniła, kiedy Claire posłała jej zdezorientowane spojrzenie.
– Raczej
zmęczoną. Dopiero co wróciłam do domu.
Brwi
dziewczyny powędrowały ku górze.
– Ze
szkoły? – zapytała z powątpiewaniem. – Hej, co to za mina? Na pewno
wszystko gra?
Claire
zawahała się, na moment wytrącona z równowagi. To, że coś ją dręczyło,
było aż takie oczywiste? Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, w tamtej chwili
pierwszy raz zaczynając wyklinać w duchu obecność kamerki. Czuła na sobie
przenikliwe spojrzenie Marissy – i to nawet przez ekran, mimo że
przyjaciółka w rzeczywistości znajdowała się w zupełnie innym
miejscu.
Z telefonami
nie było aż takie problemu. Cholera, jednak technologia potrafiła być o wiele
bardziej uciążliwa niż jej się wydawało.
– Claire,
co jest? – ponagliła Issie. – Znów macie jakieś problemy?
Potrząsnęła
głową. Chcąc nie chcąc zdecydowała się jednak spojrzeć na laptop. Twarz Marissy
była bliżej niż do tej pory, zupełnie jakby dziewczyna próbowała dokonać cudu i przeniknąć
na drugą stronę ekranu.
– Wszystko w porządku.
Przynajmniej na razie, ale to już coś – oznajmiła z przekonaniem.
Wiedziała, że Issie pytała o łowców i… Cóż, Charona. Nie wprost, ale wciąż
miała do siebie pretensje o to, co wydarzyło się na dachu. Nie żeby miała
powody, ale po gwałtownej reakcji Rufusa, wszyscy w domu Rosalee – i to
z panią domu na czele – do tej pory wydawali się spięci. – W zasadzie…
Dopiero co rozmawiałam z Elliottem – przyznała po chwili zastanowienia.
To była
jedna z tych kwestii, które mogła Marissie zdradzić. Co więcej, udało jej
się przyjaciółkę zaskoczyć na tyle, by ta natychmiast zamilkła i wyprostowała
się niczym struna. Claire poczuła się odrobinę pewniej, kiedy dziewczyna
przestała aż tak nachylać. Co prawda wciąż wydawała się zmartwiona, ale (przynajmniej
na razie) nie wydawała się chętna do zadawania kolejnych niewygodnych pytań.
– O Boże…
– Issie potrząsnęła głową. – Tego Elliotta o którym myślę? Czego chciał? –
drążyła, nawet nie czekając na odpowiedź. – Jeśli teraz przyczepił się do ciebie,
to może…
– Rozmawiać
o Elenie. Nie był uciążliwy, jeśli o to ci chodzi – dodała,
korzystając z tego, że wampirzyca musiała urywać, by złapać oddech.
Marissa
zamilkła – tylko na chwilę, ale to samo w sobie okazało się sukcesem.
– O Elenie?
– powtórzyła z powątpiewaniem. – Po takim czasie? Wydawało mi się, że
mówiłaś, że zrezygnowała ze szkoły. No i Elliott odpuścił, prawda?
– To nie
tak, że wciąż chodzi za Eleną… Chyba, bo Elliott jest dziwny – przyznała po
chwili zastanowienia. Cóż, byli jej kuzynki chyba mieli to do siebie. Tyle
przynajmniej wywnioskowała Claire, wciąż źle wspominając przede wszystkim
poznanie Briana. Elliott przynajmniej nie wyglądał na kogoś, z kim strach
byłoby zostać sam na sam w odludnym miejscu. – Zresztą nie do końca chodziło
mu o Elenę. Tyle że on o tym nie wie.
Po
zdezorientowanym spojrzeniu Issie poznała, że takie wyjaśnienia nie do końca ją
satysfakcjonowały. Westchnęła, po czym zaczęła od nowa, tym razem dodając wnioski,
które sama zdołała wyciągnąć – Beatrycze, Lawrence’ie i niewygodnych plotkach,
które mogły z tego wyniknąć. Poczuła się pewniej, mogąc ot tak wszystko z siebie
wyrzucić. To było przyjemne – swobodnie opowiadań komuś o mniej lub
bardziej neutralnych kwestiach, które z jakiegoś powodu ją dręczyły. Przy
Marissie nie musiała udawać, zwłaszcza że wampirzyca zdążyła już dowiedzieć się
o samozwańczym klonie Eleny.
Przez jakiś
czas dziewczyna słuchała w ciszy, jedynie coraz to wyżej unosząc brwi. Chwilę
milczała, po czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wybuchła nieco tylko nerwowym
śmiechem.
– O Boże…
Nie żebym miała Elenę za świętą – wyrzuciła z siebie na wydechu Issie –
ale takich rzeczy nie rozpowiadali o niej nawet w szkole, kiedy
jeszcze zmieniała facetów jak rękawiczki. – Znów parsknęła, wyraźnie nie mogąc
się powstrzymać. – A co ona na to?
– Jeszcze
jej nie mówiłam. Nie jestem pewna czy powinnam – przyznała po chwili zastanowienia
Claire. – Jeśli nie jej to Beatrycze, ale…
– Ale? –
zachęciła Marissa.
– Ale –
podjęła niechętnie – nie wiem jak mówić o czymś takim przy Lawrence’ie. Bywa
trochę… nadwrażliwy – dodała, chociaż czuła, że to niedopowiedzenie stulecia.
– Hm… Jak
twój tata?
Wyprostowała
się, przez chwilę niepewna jak zareagować. W tamtej chwili równie
adekwatne wydawało się parsknięcie śmiechem, jak i załamanie rąk.
– Issie!
– No, co? –
Wampirzyca wzruszyła ramionami. – Mam wrażenie, że mnie nie lubi. No i trudno
było nie słyszeć jak rozmawiał z Rosalee, więc… – Urwała, po czym lekko
przekrzywiła głowę, jakby próbowała wypatrzeć na ekranie coś więcej niż tylko
Claire. Albo kogoś. – Nie ma go tam z tobą, co?
– Jeszcze
nie wrócili. Jak go znam, to wcale mu się nie śpieszy, zwłaszcza przy całym tym
zamieszaniu z klubem.
A tym
bardziej nie pali mu się rozmawiać ze mną Claudii, dopowiedziała w myślach.
O tym też
zapragnęła powiedzieć Marissie. Ta chęć powracała regularnie, tym silniejsza
teraz, gdy niejako mogła pomówić z przyjaciółką w cztery oczy.
Oczywiście, że nie mogła opowiedzieć Issie o spotkaniach z ciotką i Oliverem,
ale sama kwestia tego, że wampirzyca była siostrą Rufusa…
Tyle że nie
wyobrażała sobie wciągania Issie w coś takiego. Wystarczyło, że pamiętała
jak ojciec zdenerwował się, kiedy Layla zdecydowała się na powiedzenie prawdy –
o wszystkim, co stało się w Lille i wynikach przeszukiwania
rejestrów. Kiedy w grę wchodziły emocje, Rufus zaczynał być trudny… I to
najdelikatniej rzecz ujmując.
– Właśnie,
klub! – westchnęła Marissa, nagle zmieniając temat. – Dalej nie wierzę, że
ominie mnie coś takiego. Przynajmniej miałabym pewność, że dotrzesz tam gdzie
trzeba.
– I tak
pójdę na otwarcie. Nie żebym miała wybór.
Przez twarz
Issie przemknął cień.
– Mówisz o tym
tak, jakbyś wybierała się na pogrzeb – zarzuciła, nie odrywając wzroku od
ekrany i twarzy Claire.
Jeśli
Claudia dalej będzie upierać się na te buty, to kto wie…
– Wiesz, co
ja myślę o takich wyjściach – mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
–
Oczywiście. I od tego masz mnie – oznajmiła natychmiast Issie. – Jak znam
życie, nawet nie zastanawiałaś się nad tym, co na siebie założysz. Wiedziałam,
że powinnam dorzucić coś do tego laptopa, no ale Matt upierał się, że dramatyzuję
i…
– Podziękuj
mu – poprosiła, bez wahania wchodząc przyjaciółce w słowo. – Przynajmniej
Matt mi ufa.
– Lucas
mógłby pomóc mi coś dla ciebie wybrać.
Claire z zaciekawieniem
przekrzywiła głowę.
– Lucas
miałby pomagać ci w wyborze sukienki dla mnie? – zapytała z powątpiewaniem.
Zdecydowanie nie widziała przyjaciela w centrum handlowym, próbującego na odległość
dopasować się do zaleceń Issie. Zresztą dlaczego miałby…?
– Moim
zdaniem chętnie by się na to zgodził.
Coś w tonie
i spojrzeniu Marissy sprawiło, że Claire poczuła się dziwnie. Nie pierwszy
raz miała wrażenie, że umykało jej coś istotnego, ale prawie natychmiast
odrzuciła od siebie tę myśl. Wystarczyło, że uczucie to nie ustępowało nawet na
moment, kiedy myślała o Claudii i Charonie. Jak nic zaczynała być
przewrażliwiona, a upór Issie jedynie to potęgował.
– Nie wiem,
co tam planujecie z Lucasem, ale błagam was, darujcie sobie. – W pośpiechu
poderwała się z łóżka. – Tak się składa, że już coś mam. Możesz być dumna,
wiesz? Bo tak, wychodzi na to, że znalazłam sukienkę.
To było
niczym impuls, któremu chcąc nie chcąc się podporządkowała. Nie miała pojęcia,
dlaczego najwyraźniej wszyscy wokół uparli się ją ubierać, ale wolała się nad
tym nie zastanawiać. Zresztą skoro już musiała mierzyć się z konsekwencjami
zbliżających się uroczystości, wolała już zdecydować się na pomoc Claudii. Sukienka,
którą wybrała dla niej ciotka, wydawał się bezpieczna – bez zbyt obnażonego
dekoltu czy udziwnień, które zdecydowanie nie byłyby Claire na rękę, a które
tak uwielbiała Marissa.
Na dłuższą
chwilę zapanowała cisza. Issie otworzyła i zaraz zamknęła usta, wyraźnie
zaskoczona. To miło, że tak we mnie wierzysz, pomyślała mimochodem
Claire, ale tak naprawdę nie miała tego przyjaciółce za złe. Obie wiedziały, że
gdyby nie naciski z zewnątrz – zwłaszcza ze strony Alice – dziewczyna
przesiedziałaby cały wieczór w pokoju, z daleka od tłumów i niebezpiecznego
zamieszania.
– Pokaż mi
ją – zażądała w końcu Issie, wyraźnie podekscytowana. – Inaczej ci nie
uwierzę.
Claire
jedynie wywróciła oczami. Och, tak, mogła się tego spodziewać.
Sięgnęła po
torbę, by móc dostać się do zawiniątka na jej spodzie. Materiał był przyjemnie
miękki i odporny na zgniecenia, zresztą naprawdę jej się podobał. Chwilę
przypatrywała się sukience, kolejny raz rozpamiętując zarówno spojrzenie
Claudii, jak i to, jaka wydawała się zadowolona z możliwości
podarowania czegokolwiek bratanicy. No i kolor… Zdążyła zaobserwować nawet
coś tak pozornie nieistotnego, jak słabość dziewczyny do fioletu.
„A kto
powiedział, że mi nie zależy?”.
– Claire?
Potrząsnęła
głową. Głos Marissy skutecznie wyrwał ją z zamyślenia, sprowadzając na
ziemię. Do Claire dotarło, że dłuższą chwilę trwała w bezruchu, bezmyślnie
wpatrując się w sukienkę.
– Tak, tak…
– zreflektowała się pośpiesznie. Rozprostowała materiał na tyle, by móc pokazać
Issie kreację w całej okazałości. – Nie znam się na tym, ale tak czułam,
że będziesz mnie dręczyć. Powinna być dobra – wyjaśniła, w pośpiechu
zmieniając temat.
Poczuła się
co najmniej dziwnie, zmuszona kłamać Marissie w żywe oczy. Nie pierwszy
raz co prawda, ale tym razem sytuacja i tajemnica sama w sobie były
inne. W gruncie rzeczy wciąż istniały rzeczy, o których nie mogła
odpowiedzieć nawet przyjaciółce – i to niezależnie od tego, jak bardzo
tego chciała.
– O rany,
jaka śliczna! – Do głosu Marissy momentalnie wkradła się fascynacja. Znów
nachyliła się bliżej ekranu; rubinowe tęczówki pojaśniały. – Sama wybrałaś?
Naprawdę…? Okej, tylko pytam – zapewniła, widząc, że Claire się skrzywiła. – To
po prostu do ciebie niepodobne.
– Umiem
dobrać dla siebie sukienkę – obruszyła się, ale i tak poczuła nieprzyjemny
ucisk w gardle.
Cóż, teraz
już nie miała wyboru. Miała przynajmniej nadzieję, że choć trochę poprawi
nastrój Claudii, chociaż zarazem szczerze wątpiła, by dla ciotki kluczowe
znaczenie miało to, czy Claire wybierze się gdziekolwiek w kreacji od
niej, czy też nie. Tak naprawdę było to zaledwie jednym z wielu, mniej
istotnych elementów. Prawdziwy problem leżał gdzieś indziej, ale dziewczyna nie
miała pojęcia gdzie.
Tak czy
inaczej, nie mogła zdradzić tego Issie. „Wiesz, dostałam tę sukienkę od ciotki,
którą wszyscy nienawidzą… I ja też powinnam, bo zabiła Setha” – to miała
powiedzieć? Nie wyobrażała sobie zakomunikowania czegoś takiego komukolwiek i to
łącznie z osobami, którym ufała nade wszystko. Ba! Nawet w jej głowie
te słowa brzmiały źle, wzbudzając w Claire wciąż duszone wyrzuty sumienia.
Miała dość
powodów, by nie chcieć widywać się z Claudią. Obie to wiedziały, a jednak…
– Będziesz
wyglądać prześlicznie. Chcę masę zdjęć i twoich, i z klubu. – Głos
Issie doszedł do niej jakby z oddali. Wampirzyca mówiła szybko, błyskawicznie
wyrzucając z siebie kolejne słowa. Dosłownie podskakiwała przed ekranem,
wyraźnie mając problem z usiedzeniem w miejscu. – Gdybym mogła,
natychmiast bym przyjechała, no ale chyba nie o to chodzi, żeby wymordować
gości i… Och, no i raz jeszcze pogratuluj Alessi! Uściskaj ją ode mnie!
– Na pewno.
Ali jak nic by ci teraz podziękowała.
To była
jedna z tych kwestii, dla których wymiganie się od otwarcia klubu było niemożliwe.
Pomijając perspektywę rozczarowania Alice, spotkanie rodzinne wydawało się wręcz
idealną okazją, by uczcić zaręczyny Alessi i Ariela. Co prawda żadne z nich
nie paliło się do natychmiastowego urządzania ceremonii (zwłaszcza po tym, co
zaszło podczas ostatnich, nikogo to nie dziwiło), ale nie zmieniało to faktu,
że Ali była bliska tego, by skończyć z obrączką na palcu. Z tego, co
Claire wiedziała, dziewczyna wciąż chodziła tą perspektywą podekscytowana.
Mimo
wszystko ślub zszedł gdzieś na dalszy plan. Wszyscy potrzebowali spokoju i –
przynajmniej w miarę możliwości – uporządkowania wszystkiego, co wydarzyło
się w tak krótkim czasie. Claire wciąż czuła się tak, jakby trwała gdzieś w zawieszeniu,
dosłownie między jawą a snem. Spotkanie z Selene i podróż do
między tu a teraz nadal kojarzyła jej się bardziej z realistyczną
wizją, nie zaś czymś, co mogłaby uznać za prawdziwe. Najbardziej w tym
wszystkim i tak błogosławiła fakt, że nikt nie próbował wypytywać jakim
cudem wylądowała w samym środku tego zamieszania, na dodatek z imieniem
samego Łowcy na ustach. To był jeden z tych razów, kiedy wręcz błogosławiła,
że wszyscy wokół mieli ją za obdarzoną silną intuicją wieszczkę.
Po prostu
się stało. Wplątała się w to tak jak wszyscy ci, którzy błądzili po
świecie snów. A kiedy przyszło co do czego, wiedziała.
Wcale nie
było tam Claudii, Olivera, dziwnych rytuałów i czytania sigili. Nic
podobnego!
Issie
zaczęła radośnie trajkotać, ot tak decydując się poruszyć kilka tematów na raz.
Mówiła o ślubie Alessi i tym, że rości sobie prawa do wyszykowania
przyjaciółki – tak zawczasu, skoro tym razem jej się nie udało. Zachwycała się
perspektywą jakiejkolwiek ceremonii, wspominając, że – przynajmniej zdaniem
Matta – miała szansę do tego czasu nauczyć się samokontroli na tyle, by w grę
wchodził wspólny wyjazd do Miasta Nocy. Chciała tego i to mimo całej
swojej miłości do Rosalee oraz Florencji, która z dnia na dzień stała się
jej domem.
Claire słuchała
tego z uśmiechem, zwłaszcza że te tematy były bezpieczne. Mimo wszystko
skupienie się na słowach przyjaciółki okazało się o wiele trudniejsze, niż
mogłaby sobie tego życzyć. Słuchała, ale jej myśli raz po raz rozpraszało coś
innego i to niekoniecznie związanego z Claudią. To był dziwny, choć
znajomy niepokój, który pojawił się znikąd, skutecznie przysłaniając wszystko
innego. Początkowo dziewczyna próbowała go ignorować, zrzucając dziwne wrażenie
na przewrażliwienie i nadmiar wrażeń, ale szybko przekonała się, że
próbowała oszukiwać samą siebie.
Palce
nerwowo zacisnęła na pościeli – dyskretnie, próbując zrobić to tak, by Marissa
nie zauważyła gwałtownego ruchu. Wciąż słuchała głosu przyjaciółki, próbując
uchwycić się poszczególnych słów i jakoś rozluźnić, ale szybko przekonała
się, że będzie to niemożliwe. Znajome mrowienie rozeszło się wzdłuż jej ramienia,
z każdą kolejną sekundą bardziej nieprzyjemne i trudne do zniesienia.
– Och… –
usłyszała i aż wzdrygnęła się, przez moment pewna, że Issie jednak coś
spostrzegła. Zamrugała, w pośpiechu skupiając wzrok na ekranie. Z niejaką
ulgą przekonała się, że przyjaciółka nie patrzyła na nią, ale oglądała się
przez ramię, zerkając gdzieś w głąb pokoju. – Matt mnie wola… Rany, to już
ta godzina? Mam więcej czasu, skoro nie śpię, ale i tak ciągle się spóźniam
– westchnęła wampirzyca, parskając nieco nerwowym śmiechem. – Chyba muszę kończyć,
Claire.
– Wychodzicie
gdzieś? – zapytała, próbując brzmieć swobodnie, ale i tak nie mogła pozbyć
się wrażenia, że do jej głosu wkradła się ulga.
Nawet jeśli
tak było, Issie wydawała się tego nie dostrzegać. W roztargnieniu skinęła
głową, wolną ręką przeczesując jasne włosy palcami.
– Szykuje
się kolejny fascynujący wieczór na nie do końca prawdziwym lodowisku… Uwielbiam
go za to, wiesz? To nic, że nie mam gdzie naprawdę pojeździć. Iluzja to
naprawdę coś!
– Pavarotti
są świetni w tym, co robią – zgodziła się Claire.
Przez twarz
Issie przemknął cień.
– Brzmisz
na zmęczoną… Odezwę się jeszcze – obiecała, choć dziewczyna ani trochę w to
nie wątpiła. Marissa potrafiła regularnie wydzwaniać, więc teraz tym bardziej pewnie
miała w planach odzywać się jeszcze częściej. Claire byłaby za to
wdzięczna, gdyby nie nagła potrzeba, by jak najszybciej zostać samą. – Rany…
Idę, już idę! – jęknęła, w tamtej chwili jak nic zwracając się do Matta.
Wywróciła oczami, wyraźnie poirytowana. – Dobranoc, kochana! – rzuciła jeszcze,
a potem jej twarz zniknęła, kiedy połączenie zostało zakończone.
Claire z westchnieniem
opadła na łóżko, wbijając wzrok w sufit. Rozprostowała rękę, po czym zaraz
znów zacisnęła ją w pięść, tym razem nie musząc już ukrywać, że coś było
nie tak. W pierwszym odruchu zapragnęła sięgnąć po notatnik, by w końcu
zapisać najnowsze haiku, ale prawie natychmiast przypomniała sobie, że
zostawiła zapiski u Claudii. Świetnie, właśnie tego potrzebowała na dobre
zakończenie dnia.
Podniosła
się, myśląc o tym, by znaleźć jakąkolwiek kartkę, ale zanim zdążyła podjąć
jakąkolwiek decyzję, mrowienie zniknęło równie nagle, co się pojawiło. Spokój
był nagły i oszałamiający, na swój sposób co najmniej niewłaściwy. Dziewczyna
zamarła w miejscu, oddychając szybko i płytko. Przez dłuższą chwilę
trwała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń i próbując
zapanować nad plątaniną niespójnych myśli. Podświadomie czekała na jakiekolwiek
słowa – w końcu zawsze znała treść przepowiedni, nawet jeśli nie udało jej
się ich zapisać – ale w głowie miała przede wszystkim pustkę.
To nic…
Na pewno nic takiego, pomyślała, ale wciąż czuła się tak, jakby oszukiwała
samą siebie. Coś było nie tak i czuła to zwłaszcza po tych kilku
tygodniach spokoju.
Przez kilka
kolejnych sekund czekała w napięciu, ale nie wydarzyło się nic wartego
uwagi.
Żadna
przepowiednia nie nadeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz