11 października 2019

Pięć

Claire
– Działa, działa!
Roześmiana twarz Issie pojawiła się na ekranie. Rubinowe tęczówki błyszczały intensywnie, zdradzając podekscytowanie. Jasne włosy zafalowały wokół twarzy wampirzycy, kiedy energicznie potrząsnęła głową.
Claire mimowolnie się uśmiechnęła. Odłożyła laptop na materac, po czym wygodniej usadowiła się na łóżku.
– Mogłaś po prostu do mnie zadzwonić – zauważyła przytomnie. – Albo powiedzieć, żebym załatwiła sobie komputer. Jestem w Seattle, tak? Tutaj jest pełno sklepów.
– To nie byłoby to samo! – obruszyła się Issie. Kiedy się roześmiała, do Claire dotarło jak bardzo tęskniła za bliskością przyjaciółki. – I wtedy ja nie miałabym niczego do powiedzenia, prawda?
Temu zdecydowanie nie mogła zaprzeczyć. Jeden rzut oka na komputer wystarczył, by pojęła, co miała na myśli Marissa. Po pierwsze, obudowa była różowa – tak po prostu, choć Claire zdecydowanie nie wybrałaby tego koloru. A po drugie, zaraz po włączeniu powitało ją wspólne zdjęcie jej i Issie – jedno z niewielu, które miały, a które powstało jeszcze przed przemiana dziewczyny w wampirzycę. Claire wciąż czuła się dziwnie, gdy widziała fotografie w pełni ludzkiej przyjaciółki, tulącej się do niej i dopiero przygotowującej do wspólnego wyjścia na organizowany w liceum bal.
Patrząc na siedzącą przed laptopem Marissę – całe setki kilometrów od Seattle, gdzieś na innym kontynencie – czuła się co najmniej dziwnie. Tym bardziej nienaturalne wydawało się, że dziewczyna nie zachowywała się jak ktoś, kto miał o cokolwiek pretensje. Claire wciąż pamiętała rozmowy, które odbyły, a w których Issie z wyraźnym niepokojem mówiła jej o swoich obawach. Wampirza pamięć była doskonała, ale bardzo łatwo wypierała to, co wiązało się z ludzkim życiem. To było niczym mechanizm obronny, który na dłuższą metę okazywał się równie praktyczny, co i przygnębiający.
Tak czy siak, zdecydowanie nie miała przed sobą kogoś pogrążonego w żałobie albo przytłoczonego nową sytuacją. Już podczas wizyty we Florencji Claire zauważyła, że Issie była na dobrej drodze, by odnaleźć się w nowym życiu. Dodatkowe tygodnie jedynie to wrażenie umocniły.
– Okej, niech ci będzie. Dziękuję.
– Nie ma za co. – Twarz Marissy rozjaśnił uśmiech. – Matt zapewniał, że sobie poradzisz. Nie żebym wątpiła.
– Umiem obsłużyć komputer – obruszyła się.
To było proste. Co prawda znacznie bardziej preferowała bibliotekę i klasyczne wertowanie książek, ale z nowinkami technicznymi radziła sobie ot tak. Poniekąd miała do tego słabość, w przeciwieństwie do ojca lubią wnikać w to, co oferowały ówczesne czasy. Pod wieloma względami technologia ją intrygowała, nawet jeśli niektóre rozwiązania jawiły jej się jako zbyt proste i bezosobowe. Tak samo zresztą postrzegała ówczesną poezję: jako zimną i pozbawioną duszy.
Ale mogła korzystać z laptopa. Choćby dla Issie, skoro w ten sposób były w stanie porozmawiać w bardziej osobisty sposób.
– Świetnie. Więc teraz powiedz mi, co się stało – zażądała Marissa. – Wyglądasz na spiętą – wyjaśniła, kiedy Claire posłała jej zdezorientowane spojrzenie.
– Raczej zmęczoną. Dopiero co wróciłam do domu.
Brwi dziewczyny powędrowały ku górze.
– Ze szkoły? – zapytała z powątpiewaniem. – Hej, co to za mina? Na pewno wszystko gra?
Claire zawahała się, na moment wytrącona z równowagi. To, że coś ją dręczyło, było aż takie oczywiste? Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, w tamtej chwili pierwszy raz zaczynając wyklinać w duchu obecność kamerki. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie Marissy – i to nawet przez ekran, mimo że przyjaciółka w rzeczywistości znajdowała się w zupełnie innym miejscu.
Z telefonami nie było aż takie problemu. Cholera, jednak technologia potrafiła być o wiele bardziej uciążliwa niż jej się wydawało.
– Claire, co jest? – ponagliła Issie. – Znów macie jakieś problemy?
Potrząsnęła głową. Chcąc nie chcąc zdecydowała się jednak spojrzeć na laptop. Twarz Marissy była bliżej niż do tej pory, zupełnie jakby dziewczyna próbowała dokonać cudu i przeniknąć na drugą stronę ekranu.
– Wszystko w porządku. Przynajmniej na razie, ale to już coś – oznajmiła z przekonaniem. Wiedziała, że Issie pytała o łowców i… Cóż, Charona. Nie wprost, ale wciąż miała do siebie pretensje o to, co wydarzyło się na dachu. Nie żeby miała powody, ale po gwałtownej reakcji Rufusa, wszyscy w domu Rosalee – i to z panią domu na czele – do tej pory wydawali się spięci. – W zasadzie… Dopiero co rozmawiałam z Elliottem – przyznała po chwili zastanowienia.
To była jedna z tych kwestii, które mogła Marissie zdradzić. Co więcej, udało jej się przyjaciółkę zaskoczyć na tyle, by ta natychmiast zamilkła i wyprostowała się niczym struna. Claire poczuła się odrobinę pewniej, kiedy dziewczyna przestała aż tak nachylać. Co prawda wciąż wydawała się zmartwiona, ale (przynajmniej na razie) nie wydawała się chętna do zadawania kolejnych niewygodnych pytań.
– O Boże… – Issie potrząsnęła głową. – Tego Elliotta o którym myślę? Czego chciał? – drążyła, nawet nie czekając na odpowiedź. – Jeśli teraz przyczepił się do ciebie, to może…
– Rozmawiać o Elenie. Nie był uciążliwy, jeśli o to ci chodzi – dodała, korzystając z tego, że wampirzyca musiała urywać, by złapać oddech.
Marissa zamilkła – tylko na chwilę, ale to samo w sobie okazało się sukcesem.
– O Elenie? – powtórzyła z powątpiewaniem. – Po takim czasie? Wydawało mi się, że mówiłaś, że zrezygnowała ze szkoły. No i Elliott odpuścił, prawda?
– To nie tak, że wciąż chodzi za Eleną… Chyba, bo Elliott jest dziwny – przyznała po chwili zastanowienia. Cóż, byli jej kuzynki chyba mieli to do siebie. Tyle przynajmniej wywnioskowała Claire, wciąż źle wspominając przede wszystkim poznanie Briana. Elliott przynajmniej nie wyglądał na kogoś, z kim strach byłoby zostać sam na sam w odludnym miejscu. – Zresztą nie do końca chodziło mu o Elenę. Tyle że on o tym nie wie.
Po zdezorientowanym spojrzeniu Issie poznała, że takie wyjaśnienia nie do końca ją satysfakcjonowały. Westchnęła, po czym zaczęła od nowa, tym razem dodając wnioski, które sama zdołała wyciągnąć – Beatrycze, Lawrence’ie i niewygodnych plotkach, które mogły z tego wyniknąć. Poczuła się pewniej, mogąc ot tak wszystko z siebie wyrzucić. To było przyjemne – swobodnie opowiadań komuś o mniej lub bardziej neutralnych kwestiach, które z jakiegoś powodu ją dręczyły. Przy Marissie nie musiała udawać, zwłaszcza że wampirzyca zdążyła już dowiedzieć się o samozwańczym klonie Eleny.
Przez jakiś czas dziewczyna słuchała w ciszy, jedynie coraz to wyżej unosząc brwi. Chwilę milczała, po czym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wybuchła nieco tylko nerwowym śmiechem.
– O Boże… Nie żebym miała Elenę za świętą – wyrzuciła z siebie na wydechu Issie – ale takich rzeczy nie rozpowiadali o niej nawet w szkole, kiedy jeszcze zmieniała facetów jak rękawiczki. – Znów parsknęła, wyraźnie nie mogąc się powstrzymać. – A co ona na to?
– Jeszcze jej nie mówiłam. Nie jestem pewna czy powinnam – przyznała po chwili zastanowienia Claire. – Jeśli nie jej to Beatrycze, ale…
– Ale? – zachęciła Marissa.
– Ale – podjęła niechętnie – nie wiem jak mówić o czymś takim przy Lawrence’ie. Bywa trochę… nadwrażliwy – dodała, chociaż czuła, że to niedopowiedzenie stulecia.
– Hm… Jak twój tata?
Wyprostowała się, przez chwilę niepewna jak zareagować. W tamtej chwili równie adekwatne wydawało się parsknięcie śmiechem, jak i załamanie rąk.
– Issie!
– No, co? – Wampirzyca wzruszyła ramionami. – Mam wrażenie, że mnie nie lubi. No i trudno było nie słyszeć jak rozmawiał z Rosalee, więc… – Urwała, po czym lekko przekrzywiła głowę, jakby próbowała wypatrzeć na ekranie coś więcej niż tylko Claire. Albo kogoś. – Nie ma go tam z tobą, co?
– Jeszcze nie wrócili. Jak go znam, to wcale mu się nie śpieszy, zwłaszcza przy całym tym zamieszaniu z klubem.
A tym bardziej nie pali mu się rozmawiać ze mną Claudii, dopowiedziała w myślach.
O tym też zapragnęła powiedzieć Marissie. Ta chęć powracała regularnie, tym silniejsza teraz, gdy niejako mogła pomówić z przyjaciółką w cztery oczy. Oczywiście, że nie mogła opowiedzieć Issie o spotkaniach z ciotką i Oliverem, ale sama kwestia tego, że wampirzyca była siostrą Rufusa…
Tyle że nie wyobrażała sobie wciągania Issie w coś takiego. Wystarczyło, że pamiętała jak ojciec zdenerwował się, kiedy Layla zdecydowała się na powiedzenie prawdy – o wszystkim, co stało się w Lille i wynikach przeszukiwania rejestrów. Kiedy w grę wchodziły emocje, Rufus zaczynał być trudny… I to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Właśnie, klub! – westchnęła Marissa, nagle zmieniając temat. – Dalej nie wierzę, że ominie mnie coś takiego. Przynajmniej miałabym pewność, że dotrzesz tam gdzie trzeba.
– I tak pójdę na otwarcie. Nie żebym miała wybór.
Przez twarz Issie przemknął cień.
– Mówisz o tym tak, jakbyś wybierała się na pogrzeb – zarzuciła, nie odrywając wzroku od ekrany i twarzy Claire.
Jeśli Claudia dalej będzie upierać się na te buty, to kto wie…
– Wiesz, co ja myślę o takich wyjściach – mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– Oczywiście. I od tego masz mnie – oznajmiła natychmiast Issie. – Jak znam życie, nawet nie zastanawiałaś się nad tym, co na siebie założysz. Wiedziałam, że powinnam dorzucić coś do tego laptopa, no ale Matt upierał się, że dramatyzuję i…
– Podziękuj mu – poprosiła, bez wahania wchodząc przyjaciółce w słowo. – Przynajmniej Matt mi ufa.
– Lucas mógłby pomóc mi coś dla ciebie wybrać.
Claire z zaciekawieniem przekrzywiła głowę.
– Lucas miałby pomagać ci w wyborze sukienki dla mnie? – zapytała z powątpiewaniem. Zdecydowanie nie widziała przyjaciela w centrum handlowym, próbującego na odległość dopasować się do zaleceń Issie. Zresztą dlaczego miałby…?
– Moim zdaniem chętnie by się na to zgodził.
Coś w tonie i spojrzeniu Marissy sprawiło, że Claire poczuła się dziwnie. Nie pierwszy raz miała wrażenie, że umykało jej coś istotnego, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. Wystarczyło, że uczucie to nie ustępowało nawet na moment, kiedy myślała o Claudii i Charonie. Jak nic zaczynała być przewrażliwiona, a upór Issie jedynie to potęgował.
– Nie wiem, co tam planujecie z Lucasem, ale błagam was, darujcie sobie. – W pośpiechu poderwała się z łóżka. – Tak się składa, że już coś mam. Możesz być dumna, wiesz? Bo tak, wychodzi na to, że znalazłam sukienkę.
To było niczym impuls, któremu chcąc nie chcąc się podporządkowała. Nie miała pojęcia, dlaczego najwyraźniej wszyscy wokół uparli się ją ubierać, ale wolała się nad tym nie zastanawiać. Zresztą skoro już musiała mierzyć się z konsekwencjami zbliżających się uroczystości, wolała już zdecydować się na pomoc Claudii. Sukienka, którą wybrała dla niej ciotka, wydawał się bezpieczna – bez zbyt obnażonego dekoltu czy udziwnień, które zdecydowanie nie byłyby Claire na rękę, a które tak uwielbiała Marissa.
Na dłuższą chwilę zapanowała cisza. Issie otworzyła i zaraz zamknęła usta, wyraźnie zaskoczona. To miło, że tak we mnie wierzysz, pomyślała mimochodem Claire, ale tak naprawdę nie miała tego przyjaciółce za złe. Obie wiedziały, że gdyby nie naciski z zewnątrz – zwłaszcza ze strony Alice – dziewczyna przesiedziałaby cały wieczór w pokoju, z daleka od tłumów i niebezpiecznego zamieszania.
– Pokaż mi ją – zażądała w końcu Issie, wyraźnie podekscytowana. – Inaczej ci nie uwierzę.
Claire jedynie wywróciła oczami. Och, tak, mogła się tego spodziewać.
Sięgnęła po torbę, by móc dostać się do zawiniątka na jej spodzie. Materiał był przyjemnie miękki i odporny na zgniecenia, zresztą naprawdę jej się podobał. Chwilę przypatrywała się sukience, kolejny raz rozpamiętując zarówno spojrzenie Claudii, jak i to, jaka wydawała się zadowolona z możliwości podarowania czegokolwiek bratanicy. No i kolor… Zdążyła zaobserwować nawet coś tak pozornie nieistotnego, jak słabość dziewczyny do fioletu.
„A kto powiedział, że mi nie zależy?”.
– Claire?
Potrząsnęła głową. Głos Marissy skutecznie wyrwał ją z zamyślenia, sprowadzając na ziemię. Do Claire dotarło, że dłuższą chwilę trwała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w sukienkę.
– Tak, tak… – zreflektowała się pośpiesznie. Rozprostowała materiał na tyle, by móc pokazać Issie kreację w całej okazałości. – Nie znam się na tym, ale tak czułam, że będziesz mnie dręczyć. Powinna być dobra – wyjaśniła, w pośpiechu zmieniając temat.
Poczuła się co najmniej dziwnie, zmuszona kłamać Marissie w żywe oczy. Nie pierwszy raz co prawda, ale tym razem sytuacja i tajemnica sama w sobie były inne. W gruncie rzeczy wciąż istniały rzeczy, o których nie mogła odpowiedzieć nawet przyjaciółce – i to niezależnie od tego, jak bardzo tego chciała.
– O rany, jaka śliczna! – Do głosu Marissy momentalnie wkradła się fascynacja. Znów nachyliła się bliżej ekranu; rubinowe tęczówki pojaśniały. – Sama wybrałaś? Naprawdę…? Okej, tylko pytam – zapewniła, widząc, że Claire się skrzywiła. – To po prostu do ciebie niepodobne.
– Umiem dobrać dla siebie sukienkę – obruszyła się, ale i tak poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle.
Cóż, teraz już nie miała wyboru. Miała przynajmniej nadzieję, że choć trochę poprawi nastrój Claudii, chociaż zarazem szczerze wątpiła, by dla ciotki kluczowe znaczenie miało to, czy Claire wybierze się gdziekolwiek w kreacji od niej, czy też nie. Tak naprawdę było to zaledwie jednym z wielu, mniej istotnych elementów. Prawdziwy problem leżał gdzieś indziej, ale dziewczyna nie miała pojęcia gdzie.
Tak czy inaczej, nie mogła zdradzić tego Issie. „Wiesz, dostałam tę sukienkę od ciotki, którą wszyscy nienawidzą… I ja też powinnam, bo zabiła Setha” – to miała powiedzieć? Nie wyobrażała sobie zakomunikowania czegoś takiego komukolwiek i to łącznie z osobami, którym ufała nade wszystko. Ba! Nawet w jej głowie te słowa brzmiały źle, wzbudzając w Claire wciąż duszone wyrzuty sumienia.
Miała dość powodów, by nie chcieć widywać się z Claudią. Obie to wiedziały, a jednak…
– Będziesz wyglądać prześlicznie. Chcę masę zdjęć i twoich, i z klubu. – Głos Issie doszedł do niej jakby z oddali. Wampirzyca mówiła szybko, błyskawicznie wyrzucając z siebie kolejne słowa. Dosłownie podskakiwała przed ekranem, wyraźnie mając problem z usiedzeniem w miejscu. – Gdybym mogła, natychmiast bym przyjechała, no ale chyba nie o to chodzi, żeby wymordować gości i… Och, no i raz jeszcze pogratuluj Alessi! Uściskaj ją ode mnie!
– Na pewno. Ali jak nic by ci teraz podziękowała.
To była jedna z tych kwestii, dla których wymiganie się od otwarcia klubu było niemożliwe. Pomijając perspektywę rozczarowania Alice, spotkanie rodzinne wydawało się wręcz idealną okazją, by uczcić zaręczyny Alessi i Ariela. Co prawda żadne z nich nie paliło się do natychmiastowego urządzania ceremonii (zwłaszcza po tym, co zaszło podczas ostatnich, nikogo to nie dziwiło), ale nie zmieniało to faktu, że Ali była bliska tego, by skończyć z obrączką na palcu. Z tego, co Claire wiedziała, dziewczyna wciąż chodziła tą perspektywą podekscytowana.
Mimo wszystko ślub zszedł gdzieś na dalszy plan. Wszyscy potrzebowali spokoju i – przynajmniej w miarę możliwości – uporządkowania wszystkiego, co wydarzyło się w tak krótkim czasie. Claire wciąż czuła się tak, jakby trwała gdzieś w zawieszeniu, dosłownie między jawą a snem. Spotkanie z Selene i podróż do między tu a teraz nadal kojarzyła jej się bardziej z realistyczną wizją, nie zaś czymś, co mogłaby uznać za prawdziwe. Najbardziej w tym wszystkim i tak błogosławiła fakt, że nikt nie próbował wypytywać jakim cudem wylądowała w samym środku tego zamieszania, na dodatek z imieniem samego Łowcy na ustach. To był jeden z tych razów, kiedy wręcz błogosławiła, że wszyscy wokół mieli ją za obdarzoną silną intuicją wieszczkę.
Po prostu się stało. Wplątała się w to tak jak wszyscy ci, którzy błądzili po świecie snów. A kiedy przyszło co do czego, wiedziała.
Wcale nie było tam Claudii, Olivera, dziwnych rytuałów i czytania sigili. Nic podobnego!
Issie zaczęła radośnie trajkotać, ot tak decydując się poruszyć kilka tematów na raz. Mówiła o ślubie Alessi i tym, że rości sobie prawa do wyszykowania przyjaciółki – tak zawczasu, skoro tym razem jej się nie udało. Zachwycała się perspektywą jakiejkolwiek ceremonii, wspominając, że – przynajmniej zdaniem Matta – miała szansę do tego czasu nauczyć się samokontroli na tyle, by w grę wchodził wspólny wyjazd do Miasta Nocy. Chciała tego i to mimo całej swojej miłości do Rosalee oraz Florencji, która z dnia na dzień stała się jej domem.
Claire słuchała tego z uśmiechem, zwłaszcza że te tematy były bezpieczne. Mimo wszystko skupienie się na słowach przyjaciółki okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby sobie tego życzyć. Słuchała, ale jej myśli raz po raz rozpraszało coś innego i to niekoniecznie związanego z Claudią. To był dziwny, choć znajomy niepokój, który pojawił się znikąd, skutecznie przysłaniając wszystko innego. Początkowo dziewczyna próbowała go ignorować, zrzucając dziwne wrażenie na przewrażliwienie i nadmiar wrażeń, ale szybko przekonała się, że próbowała oszukiwać samą siebie.
Palce nerwowo zacisnęła na pościeli – dyskretnie, próbując zrobić to tak, by Marissa nie zauważyła gwałtownego ruchu. Wciąż słuchała głosu przyjaciółki, próbując uchwycić się poszczególnych słów i jakoś rozluźnić, ale szybko przekonała się, że będzie to niemożliwe. Znajome mrowienie rozeszło się wzdłuż jej ramienia, z każdą kolejną sekundą bardziej nieprzyjemne i trudne do zniesienia.
– Och… – usłyszała i aż wzdrygnęła się, przez moment pewna, że Issie jednak coś spostrzegła. Zamrugała, w pośpiechu skupiając wzrok na ekranie. Z niejaką ulgą przekonała się, że przyjaciółka nie patrzyła na nią, ale oglądała się przez ramię, zerkając gdzieś w głąb pokoju. – Matt mnie wola… Rany, to już ta godzina? Mam więcej czasu, skoro nie śpię, ale i tak ciągle się spóźniam – westchnęła wampirzyca, parskając nieco nerwowym śmiechem. – Chyba muszę kończyć, Claire.
– Wychodzicie gdzieś? – zapytała, próbując brzmieć swobodnie, ale i tak nie mogła pozbyć się wrażenia, że do jej głosu wkradła się ulga.
Nawet jeśli tak było, Issie wydawała się tego nie dostrzegać. W roztargnieniu skinęła głową, wolną ręką przeczesując jasne włosy palcami.
– Szykuje się kolejny fascynujący wieczór na nie do końca prawdziwym lodowisku… Uwielbiam go za to, wiesz? To nic, że nie mam gdzie naprawdę pojeździć. Iluzja to naprawdę coś!
– Pavarotti są świetni w tym, co robią – zgodziła się Claire.
Przez twarz Issie przemknął cień.
– Brzmisz na zmęczoną… Odezwę się jeszcze – obiecała, choć dziewczyna ani trochę w to nie wątpiła. Marissa potrafiła regularnie wydzwaniać, więc teraz tym bardziej pewnie miała w planach odzywać się jeszcze częściej. Claire byłaby za to wdzięczna, gdyby nie nagła potrzeba, by jak najszybciej zostać samą. – Rany… Idę, już idę! – jęknęła, w tamtej chwili jak nic zwracając się do Matta. Wywróciła oczami, wyraźnie poirytowana. – Dobranoc, kochana! – rzuciła jeszcze, a potem jej twarz zniknęła, kiedy połączenie zostało zakończone.
Claire z westchnieniem opadła na łóżko, wbijając wzrok w sufit. Rozprostowała rękę, po czym zaraz znów zacisnęła ją w pięść, tym razem nie musząc już ukrywać, że coś było nie tak. W pierwszym odruchu zapragnęła sięgnąć po notatnik, by w końcu zapisać najnowsze haiku, ale prawie natychmiast przypomniała sobie, że zostawiła zapiski u Claudii. Świetnie, właśnie tego potrzebowała na dobre zakończenie dnia.
Podniosła się, myśląc o tym, by znaleźć jakąkolwiek kartkę, ale zanim zdążyła podjąć jakąkolwiek decyzję, mrowienie zniknęło równie nagle, co się pojawiło. Spokój był nagły i oszałamiający, na swój sposób co najmniej niewłaściwy. Dziewczyna zamarła w miejscu, oddychając szybko i płytko. Przez dłuższą chwilę trwała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń i próbując zapanować nad plątaniną niespójnych myśli. Podświadomie czekała na jakiekolwiek słowa – w końcu zawsze znała treść przepowiedni, nawet jeśli nie udało jej się ich zapisać – ale w głowie miała przede wszystkim pustkę.
To nic… Na pewno nic takiego, pomyślała, ale wciąż czuła się tak, jakby oszukiwała samą siebie. Coś było nie tak i czuła to zwłaszcza po tych kilku tygodniach spokoju.
Przez kilka kolejnych sekund czekała w napięciu, ale nie wydarzyło się nic wartego uwagi.
Żadna przepowiednia nie nadeszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa