Claire
Towarzystwo Olivera poprawiło
jej nastrój, ale i tak myślała o Claudii. Wątpliwości wróciły
zwłaszcza po tym jak już została sama, bez pośpiechu przemierzając Seattle ze
Star u boku.
Nie miała
pewności kiedy i jak do tego doszło, ale zdążyła przywyknąć do poruszania
się po mieście – zbyt zatłoczonym, głośnym i tętniącym życiem.
Instynktownie wymijała kolejnych przechodniów, próbując ignorować słodki zapach
ludzkiej krwi. Na dłuższą metę przebywanie ze śmiertelnikami było męczące,
zwłaszcza po czasie, który spędzała w liceum. Z drugiej strony, ten
nagły kontakt z innymi osobami i stały rytm dnia sprawiały jej
przyjemność. Było inaczej niż w Mieście Nocy, nawet jeśli jakaś cząstka
Claire tęskniła za panującym w rodzinnych stronach spokojem.
Z drugiej
strony nie wyobrażała sobie powrotu. Nie żeby w ogóle wchodził w grę
po tym, co stało się we Florencji. Charon nie dawał znaku życia, ale to nie
miało znaczenia, zwłaszcza że wcześniej uderzył właśnie w Miasto Nocy. Co
więcej, Claire miała pewność, że podążał za nią – albo za Claudią, ale to
niewiele zmieniało. W tej sytuacji zaszycie się w ogromnej, pełnej
ludzi metropolii wydawało się najrozsądniejszym posunięciem.
Miałoby
sens, gdybym wiedziała na czym stoję.
W tym leżał
największy problem. Wiedziała, że Claudia nie powiedziała jej wszystkie i choć
na początku mogła ten fakt ignorować, z biegiem czasu niedopowiedzenia
zaczęły być męczące. Chwilami nie była pewna jak się zachować. To był jeden z takich
właśnie dni – zwłaszcza moment, w którym nastroje wampirzycy zmieniały się
ot tak, a Claire nie miała pewności dlaczego. W przypadku Rufusa
nauczyła się przynajmniej przewidywać, co w danych momentach chodziło mu
po głowie. Nie zawsze, ale poznała ojca na tyle, by być w stanie
stwierdzić jak zareaguje i kiedy należało się wycofać.
Z Claudią
było inaczej, bo tak naprawdę wciąż jej nie znała. Mogła co najwyżej zgadywać i załamywać
ręce, wręcz porażona bezradnością, która chwilami ją ogarniała.
Jęknęła w duchu.
Nie żeby miała prawo wymagać zwierzeń, ale te z pewnością wiele by
ułatwiły – choćby szczątkowe, wyjaśniające, czego powinna spodziewać się po
Charonie. Gdyby przynajmniej wiedziała, co zrobić, kiedy Claudia nagle
zamierała, niespokojnie spoglądała w stronę drzwi i jakby czekała na
coś, co…
Nie mogła
pozbyć się wrażenia, że niedopowiedzenia w tej kwestii mogły okazać się co
najmniej niebezpieczne. Co prawda ostatnie tygodnie wydawały się nienaturalnie
wręcz spokojne, ale to jedynie potęgowało wątpliwości Claire. Chwilami wciąż
niedowierzała, zwłaszcza gdy myślała o Selene, Ciemności i miejscu, w którym
wylądowała właśnie za sprawą Claudii. W pamięci wciąż miała przenikliwy
chłód, zapach ziół i melodyjne słowa, które szeptała wampirzyca. „Magia” –
tylko takie wyjaśnienie miała dla niej ciotka, ale dla kogoś, kto całe życie
spędził, wierząc w najlogiczniejszą strukturę świata, to jedno słowo
brzmiało co najmniej niedorzecznie. Wspomnienia nie pomagały, prześladując
dziewczynę na każdym kroku i jakby przypominając, że w którymś
momencie coś się zmieniło. Tak naprawdę doszło do tego już w chwili, w której
spotkała Claudię, ale dopiero teraz do Claire w pełni docierało, co to
oznacza.
Świat,
który znała, zaczął się sypać. I chociaż wciąż próbowała go poskładać,
coraz wyraźniej czuła, że to niemożliwe. Tak naprawdę pozostawało jej tylko
zaakceptować nową rzeczywistość, ale nie potrafiła.
Nie żeby
Claudia choć trochę jej to ułatwiała. Claire do tej pory pamiętała wyraz twarzy
i śmiech wampirzycy, kiedy ta czytała kolejne pytania w notesie. W takich
chwilach zachowywała się trochę tak, jakby miała przed sobą nierozumiejące
dziecko. To zachowanie również kojarzyło się Claire ze sposobem, w jaki
uczył ją Rufus – tym nieco pobłażliwym tonem, którym wskazywał jej błędy.
Kiedyś mogła to przełknąć, ale po czasie takie traktowanie okazało się
zaskakująco frustrujące, zwłaszcza że już dawno nauczyła się wystarczająco
wiele, by zwykle odnajdywać się w nowych tematach w krótkim czasie i bezbłędnie.
Wierzyła w logikę, książki i odpowiednie przygotowanie, co sprawdzało
się w większości tematów, z którymi miewała do czynienia na co dzień.
Ale nie tym
razem. Czy w ogóle istniały jakieś sensowne, oparte na faktach poradniki,
dzięki którym dało się zrozumieć… cóż, wiedźmę?
W pośpiechu
odrzuciła od siebie niechciane myśli. Musiała podejść do tematu inaczej, ale
wciąż nie była pewna jak. Jej uwagę i tak zaprzątało coś innego,
zaczynając od zachowania Claudii, po zbliżającą się uroczystość, w której
za żadne skarby nie chciała brać udziału. Słodka bogini, nie nadawała się do
chodzenia na imprezy, tańce i paradowanie w sukience. Tym bardziej
nie wyobrażała sobie siebie, próbującej bezpiecznie zejść po prowadzących do
klubu Alice schodach, jeśli na nogach miałaby wysokie obcasy. Jak na złość
zwłaszcza teraz nie miała pojęcia jak mogłaby bezpiecznie odmówić Claudii,
zwłaszcza po tym jak już na odchodne zasugerowała, że jednak zamierza spróbować
nauczyć się chodzić w tych piekielnych butach. Jeśli to był jakiś wymyślny
sposób, w jaki ciotka planowała się jej pozbyć, to jak najbardziej była na
dobrej drodze, by tego dokonać.
Zabiję
się, a ona ucieknie. Wszyscy będą zadowoleni, prychnęła w duchu.
A potem
spoważniała, przypominając sobie kolejne słowa Claudii. „A kto powiedział, że
mi nie zależy?”. To było najbardziej przejmujące, zaskakujące wyznanie, jakie
padło z ust wampirzycy w ostatnim czasie. Pobrzmiewające w tonie
kobiety oburzenie jedynie wszystko komplikowało, nie dając Claire szansy na
podważenie jego prawdziwości. Tak naprawdę nie chciała, choć sama nie była
pewna, kiedy zaczęła liczyć się z tym, co myślała o niej ta kobieta.
Ich relacja wciąż wydawała się krucha i skomplikowana, oparta na
niedopowiedzeniach, więzach krwi i poczuciu, że każda z nich
poruszała się w zupełnie innym świecie. Resztę rozumiała tylko i wyłącznie
sama Claudia, ale nic nie wskazywało na to, by zamierzała się akurat tą wiedzą
podzielić.
Claire
nerwowym ruchem poprawiła pasek przerzuconej przez ramię torby. Ta wydawała się
ciążyć jej bardziej niż zazwyczaj, raz po raz przypominając o wciśniętej
na samo dno sukience.
Może się
myliła, ale nie dawało się prezentów komuś, komu życzyło się źle.
Star
zaskomlała cicho. Dziewczyna wysiliła się na blady uśmiech, kiedy poczuła
gorący oddech na dłoni. Jedną ręką gładząc psa, powiodła wzrokiem dookoła,
nagle ogarnięta niejasnym wrażeniem, że ktoś ją obserwuje. Przystanęła, kiedy
przed sobą dostrzegła krawędź jezdni, pasy i bijące po oczach czerwone
światło. Konieczność zatrzymania się jedynie podsyciła wątpliwości, bo choć nie
wyobrażała sobie, że ktoś byłby na tyle szalony, by zaatakować ją na środku
ruchliwej ulicy, to gdy pomyślała o Charonie…
– Cześć!
Ze świstem
wypuściła powietrze. Drgnęła, po czym rozluźniła się, gotowa przysiąc, że
zareagowała równie gwałtownie, co i Claudia na pojawienie się Olivera.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez chwilę bezmyślnie wpatrując się w stojącego
u jej boku chłopaka – rudowłosego, uśmiechającego się niepewnie i jak
najbardziej znajomego.
Elliott.
Znała go tylko z widzenia i opowieści Eleny, ale tyle wystarczyło, by
zdołała go rozpoznać. Potrzebowała chwili, by pojąć, że jego obecność i to,
że podszedł się przywitać nie było aż takie dziwne, skoro czasem mijali się na
szkolnym korytarzu.
– Cześć,
Elliott – odpowiedziała z opóźnieniem, którego – miała nadzieję – chłopak
nawet nie zauważył. Wciąż spięta, kątem oka zerknęła na sygnalizację. Światło
zmieniło się na zielone, więc sugestywnie skinęła głową na przejście. Nie była
zaskoczona, kiedy jej nieoczekiwany towarzysz ochoczo ruszył za nią. –
Zaskoczyłeś mnie.
– Pamiętasz
jak mam na imię – zauważył i zabrzmiał na co najmniej zaskoczonego tym
faktem.
– Mam dobrą
pamięć. – Wzruszyła ramionami. – Chodzimy razem na matematykę, prawda? – dodała
po chwili zastanowienia.
Akurat to
jedno trudno było jej zapomnieć. Elliott był wystarczająco charakterystyczny ze
swoimi płomiennymi, rzucającymi się w oczy włosami. Była pewna, że na
zajęciach kilkukrotnie mignęła jej jego ruda czupryna, choć sam chłopak
pozostawał dość neutralny. Cóż, na pewno nie zapamiętała go tak jak i Issie,
która dosłownie kuliła się pod spojrzeniem nauczyciela historii, bezskutecznie
próbując poskładać jakaś sensowną odpowiedź.
– O, tak!
Zawsze tam błyszczysz.
Poczuła, że
się rumieni. Odwróciła wzrok, pozwalając, by włosy przysłoniły jej twarz. W tamtej
chwili zaczęła błogosławić fakt, że – poniekąd pod wpływem Gabriela – już
dobrych kilka lat temu zrezygnowała ze skracania włosów tak, by sięgały do
ramion.
– Wcale nie
– wymamrotała speszona. Po prostu odpowiadała jeśli miała taką możliwość,
zwłaszcza że na większości zajęć mimo wszystko się nudziła. A to, że
robiła to dobrze… – Mam… dobrego nauczyciela.
Elliott nie
odpowiedział, ale i tak czuła, że ją obserwował. Poczuła się co najmniej
nieswojo, gdy przez kilka kolejnych minut towarzyszył jej niczym cień,
najwyraźniej nie widząc niczego złego w tym, że podążał za nią dosłownie
krok w krok.
– Ehm…
Będziesz zła, jeśli cię o coś zapytam? – wypalił w pewnym momencie.
Ledwo
powstrzymała sfrustrowany jęk. Naprawdę nie mógł zrobić tego już na samym
wstępie?
– Śmiało.
– Okej.
Okej… – Znów się zawahał. Nie widziała jego twarzy, ale mogła wyobrazić sobie
jak bardzo był zmieszany. Słodka bogini, cokolwiek chodzi ci po głowie…
– Elena zrezygnowała ze szkoły?
Claire
uniosła brwi. Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym obejrzała się, jednak
decydując na Elliotta spojrzeć. Przystanęła, zresztą tak jak i on,
ostatecznie w pełni zwracając w kierunku chłopaka. Odsunęli się na
bok, stając w cieniu jednego z budynków, by nie zawadzać przechodniom.
– I tylko
tyle? – zapytała, nie kryjąc zaskoczenia. Przecież równie dobrze mógł zagadać,
kiedy mijali się na szkolnym korytarzu. – Tak i to już jakiś czas temu.
Myślałam, że wszyscy już wiedzą.
W
odpowiedzi na jej słowa, Elliott zaczerwienił się jeszcze bardziej. Dyskretnie
rozejrzał się dookoła, jakby chcąc upewnić się, że nikt im się nie
przysłuchuje. Ostatecznie musiał dojść do wniosku, bo nachylił się w stronę
Claire z zaskakująco poważnym wyrazem twarzy.
– Po prostu
słyszałem różne rzeczy. Lubię Elenę, okej? Nawet jeśli ona… – Potrząsnął głową.
– Ludzie opowiadają to i owo. Zwłaszcza dziewczyny.
– Co mówią?
Pytała,
choć tak naprawdę wiedziała, co usłyszy. Zwłaszcza przy wyostrzonych zmysłach
trudno było ignorować szepty i plotki, tym bardziej że sama była powodem
przez który ludzie zaczynali temat. Chcieli tego czy nie, zarówno Cullenowie,
jak i Licavoli rzucali się w oczy. Śmiertelnicy z natury czuli
się nieswojo w towarzystwie nieśmiertelnych, nawet jeśli nie zdawali sobie
sprawy z tego, z kim mieli do czynienia. Elena dodatkowo błyszczała,
skutecznie prowokując wszystkich wokół. Oczywiście, że jej zniknięcie zostało
odebrane dwojako.
– Podobno
wyszła za mąż – przyznał w końcu Elliott. – No i że… Wiesz, wpadła.
Jak inaczej wyjaśnić ślub w tym wieku?
Claire
parsknęła śmiechem. Nie mogła się powstrzymać, zwłaszcza gdy spróbowała sobie
wyobrazić Elenę i Rafaela w roli rodziców. Właściwie sama nie była
pewna, co w tym wypadku byłoby bardziej niepokojące – zawsze idealna kuzynka
z brzuchem czy wiekowy demon, próbując położyć zapłakane potomstwo spać.
Nie żeby w przypadku tej dwójki założenie prawdziwej rodziny w ogóle
było możliwe.
– Ślub
potwierdzam – powiedziała w końcu. Przynajmniej tego jednego nie musieli
ukrywać; Elena oficjalnie już od jakiegoś czasu była dorosła. – O dziecku
nic mi nie wiadomo. Jak ostatnio się widziałyśmy, nie wyglądała jakby szukała
łóżeczka – dodała, nie kryjąc rozbawienia.
– Okej,
ale…
– Coś
jeszcze? – zachęciła, kiedy Elliott znów się zawahał.
Potrząsnął
głową. Spuścił wzrok, wbijając wzrok w spokojnie siedzącą na chodniku,
dyszącą Star.
– Ładny
pies.
Claire
wywróciła oczami.
– Dziękuję,
ale nie o tym rozmawiamy – przypomniała zniecierpliwionym tonem. –
Dlaczego mam wrażenie, że nie chciałeś pytać tylko o to?
– Ehm… –
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że chłopak jeszcze bardziej się
zarumieni. Zwłaszcza przy kolorze jego włosów, czerwone policzki robiły dziwne
wrażenie. – Ten jej mąż… To głupie, ale jest w jej wieku?
Tym razem
jego pytanie skutecznie wytrąciło Claire z równowagi. Uniosła brwi, przez
moment mając wrażenie, że Elliott mówił do niej w jakimś innym języku. Nie,
Rafa zdecydowanie nie jest w jej wieku… Ani żadnego z nas,
pomyślała, ale to zdecydowanie nie była odpowiedź, której mogłaby komukolwiek
udzielić. Cóż, na pewno nie licealiście, dla którego temat nieśmiertelnych i żyjących
eony demonów był obcy.
– Dlaczego
pytasz? – zaryzykowała, próbując zyskać na czasie.
Wiedziała,
że Elliott miał już styczność z demonami – chcąc nie chcąc, bo jeden
nieźle namieszał mu w głowie. Zakochany w Elenie chłopak okazał się
idealnym narzędziem dla polującego na dziewczynę Huntera, co skończyłoby się
naprawdę źle, gdyby nie Rafael. Elliott miał to szczęście, że niczego nie
zapamiętał, ale mimo wszystko…
Jaka była
szansa na to, że po czasie zdołał sobie cokolwiek przypomnieć? Jeśli zacząłby
mieć jakiekolwiek wątpliwości względem Rafaela, wszyscy mieliby kłopoty.
– Słyszałem
– powiedział w końcu Elliott, starannie dobierając słowa – że Elena
zaczęła prowadzać się ze starszymi od siebie. Wiesz, z mężczyznami… Nie
wierze w to! – dodał pośpiesznie. – Ale pomyślałem, że lepiej, żeby
wiedziała. Ktoś podobno wiedział ją w towarzystwie starszego od niej
faceta i… No, dużo nie trzeba.
Claire
otworzyła i zaraz zamknęła usta. L. i Beatrycze… Potrząsnęła
głową, w tamtej chwili już sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może
płakać. Cóż, przynajmniej Elliott wciąż pozostawał cudownie nieświadomy, ale to
nie rozwiązywało najważniejszego problemu.
– Wierz mi,
że Rafael nie wygląda na starszego od niej. To tylko głupie plotki. – Nerwowo
obejrzała się przez ramię. – Muszę lecieć. Ale dziękuję ci, że mi o tym
powiedziałeś.
– Do potem!
– usłyszała za plecami.
Jedynie
niecierpliwym ruchem machnęła ręką. Ruszyła przed siebie szybkim, choć wciąż
ludzkim krokiem, świadoma wyłącznie wypełniających ją, coraz bardziej
sprzecznych emocji. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, choć na dłuższą
metę problemy były do przewidzenia. Nieświadomi sytuacji ludzie postrzegali
rzeczy w zupełnie inny sposób i trudno było ich o to winić.
Lawrence i Beatrycze
zaszyli się na drugim końcu miasta, szukając spokoju (w zasadzie to przede
wszystkim L. go szukał), ale to nie miało znaczenia. Świat był mały, Seattle
tym bardziej. To, że ktoś ze znajomych Eleny prędzej czy później zauważyłby jej
bliźniaczo podobną babcię, było zaledwie kwestią czasu. I jak samo to nie
byłoby aż takie złe, związek z Lawrence’em mógł przynieść ze sobą
komplikacje. To nic, że próbując określić prawdziwy wiek wampira, przeciętny
śmiertelnik pomyliłby się co najmniej dziesięciokrotnie. Faktem pozostawało, że
razem dalej wyglądali jak córka z ojcem, a to mogło zostać odebrane w dość
jednoznaczny sposób.
Elena
się ucieszy.
Claire
potrząsnęła głową. Takie plotki pozostawały najmniejszym problemem, ale i tak
wolała ich nie ignorować. Łatwo było zapomnieć o ludziach, zresztą w każdej
chwili mogli się wyprowadzić, ale – przynajmniej na razie – dziewczyna nie
chciała brać takiej możliwości pod uwagę. Miała dość powodów, by chcieć zostać w Seattle
jak najdłużej. Wierzyła, że Cullenowie też, zwłaszcza że Alice w końcu
zrealizowała swój ambitny plan.
Tym razem
nikt ani nic nie powstrzymało jej od dotarcia do domu Nessie i Gabriela.
Ta część miasta była o wiele spokojniejsza, a obecność lasu sprawiła,
że Claire w końcu udało się rozluźnić. Nie spieszyła się, pozwalając Star
ruszyć przodem i wybiegać się przed dotarciem do celu. Wcześniej dla
pewności i tak przytuliła psa na wszystkie możliwe sposoby, nie chcąc
ryzykować, że ktoś wyczuje na niej zapachy Claudii i Olivera. Co prawda
wiedziała, że nawet najsilniejsza woń zwierzęcia nie przysłoniłaby tej
nieśmiertelnego, ale przynajmniej próbowała udawać, że miała wpływ na
utrzymanie tajemnicy.
Tak
naprawdę wszystko znów sprowadzało się do zdolności ciotki. Wampirzyca nigdy
nie powiedziała w czym rzecz, w zamian lakonicznie stwierdzając, że
nie ma powodów do obaw – cokolwiek miało to znaczyć. Claire nie pozostało nic
innego, jak tylko kobiecie zaufać, zwłaszcza że odkąd się spotykały, nikt nie
zasugerował, że coś mogłoby być nie tak.
– Claire! –
usłyszała już od progu. Renesmee wyjrzała z salonu, a coś w jej
tonie dało dziewczynie do zrozumienia, że tylko na nią czekała. – Masz prezent.
Czeka w pokoju.
– Prezent –
powtórzyła tępo.
Torba znów
zaciążyła jej na ramieniu. Co, na litość bogini, wszyscy mieli z obsypywaniem
ją podarunkami…?
Nessie
energicznie skinęła głową. Wydawała się być w dobrym nastroju, tak jak
Claudia. Różnica polegała na tym, że Renesmee przynajmniej nie miała ot tak
wpaść w gniew.
– Z Florencji
– wyjaśniła usłużnie. Tyle wystarczyło, by Claire nabrała pewności, czego się
spodziewać. Rozluźniła się, nagle co najmniej zaintrygowana. – Matt kazał tego
nie ruszać, więc nie ruszałam. Miałam ci tylko powiedzieć, że to pomysł Issie.
– Dzięki. –
Natychmiast ruszyła w stronę schodów. W ostatniej chwili zatrzymała
się, palce nerwowo zaciskając na poręczy. – Będziesz w najbliższym czasie
widziała się z Eleną?
Renesmee
zatrzymała się w pół kroku.
–
Niekoniecznie – przyznała, oglądając się przez ramię. – Prędzej z babcia…
Dlaczego?
– Nic
takiego. Po prostu usłyszałam dzisiaj coś, co mogłoby ją zainteresować –
przyznała lakonicznie. – Sama jakąś ją złapię.
– Będzie na
otwarciu.
Claire z trudem
powstrzymała grymas. Och, tak, świetnie. Jakby w ogóle mogła zapomnieć o uroczystościach
w klubie.
– To
świetnie – mruknęła, nawet nie próbując wykrzesywać z siebie entuzjazmu.
Właśnie o tym
marzyła: o szukaniu Eleny – i to najpewniej będącej w towarzystwie
Rafaela – by poinformować kuzynkę, co rozpowiadają o niej w szkole.
Jakoś nie wątpiła, że tego samego wieczora miała zobaczyć również Beatrycze i Lawrence’a,
co gwarantowało jeszcze lepszą zabawę. Co prawda nie sądziła, by przypadkowe
plotki mogły im zaszkodzić, ale i tak wolała dmuchać na zimne. Inna
sprawa, że niekoniecznie byłaby zachwycona, gdyby nagle zaczęła mieć opinię
biegającej za starszymi mężczyznami panny lekkich obyczajów.
Star
została na dole, jak gdyby nigdy nic podążając za Renesmee. Claire nie
próbowała jej wołać, wciąż pogrążona we własnych myślach. W pośpiechu
wbiegła po schodach i – starannie zamknąwszy za sobą drzwi pokoju –
rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem wspomnianego przez Nessie prezentu.
Jak znała pomysły Issie, mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego. Tym
bardziej nie zaskoczył jej widok pozostawionego na łóżku, opakowanego w ozdobny
papier płaskiego pudełka.
W porządku,
nie zapowiadało się źle. Przynajmniej paczka kształtem nie przypominała czegoś,
co mogłoby zawierać ubrania. Nie miała pewności, co by zrobiła, gdyby również
przyjaciółka spróbowała na odległość zadbać o to, by Claire dobrze
zaprezentowała się podczas otwarcia klubu.
– Och,
Issie…
Wywróciła
oczami. Przysiadła na łóżku, po czym przyciągnęła paczkę do siebie, oglądając
ją ze wszystkich stron. Była płaska, podłużna i nie zajmowała dużo
miejsca. Szary papier nie ułatwiał określenia zawartości, zresztą po Marissie
Claire spodziewała się dosłownie wszystkiego. Co prawda liczyła na wpływ Matta,
z którym znała się wystarczająco dobrze, by wiedział, kiedy zareagować,
ale kiedy w grę wchodził upór Issie, efekt wciąż mógł być różny.
Chcąc nie
chcąc zdecydowała się zajrzeć do środka. Rozdarła papier, bez większego wysiłku
uporała się z kartonem i zabezpieczeniami, po czym uniosła brwi, w końcu
dostrzegając to, co znajdowało się w środku.
Już na
wstępie powitała ją zapisana nieco niedbałym, zdradzającym pośpiech pismem
kartka. Momentalnie zorientowała się, że notatka wyszła spod ręki Marissy.
Będziesz wiedziała co z tym zrobić ♡
Nie dowierzając,
nieznacznie potrząsnęła głową. Chwilę wpatrywała się w ozdobne serce na
końcu. Tak, to wyglądało jak robota Issie. Nie wyobrażała sobie Pavarottich skrobiących
pełne zawijasów i ozdobnych rysunków liściki.
Jednak nie
to było w tym najważniejsze. Odrzuciła kartkę na bok, po czym raz jeszcze
spojrzała na sam prezent – wciąż zapakowany z leżącym na jej kolanach pudełku.
W zamyśleniu
postukała paznokciami w karton. Jeśli Marissa chciała ją zaskoczyć, udało
jej się.
Do czego,
na litość bogini, potrzebny mi laptop?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz