Claudia
Milczenie zaczynało być
przygnębiające. Czekała na reakcję, choć zarazem wcale jej nie chciała. Z uporem
unikała spojrzenia Olivera, zbytnio obawiając się tego, czego mogłaby doszukać
się w jego oczach. Nie chciała współczucia. Tym bardziej nie wyobrażała
sobie, że nagle miałby stać się jeszcze bardziej zaborczy albo… odwrócić się i odejść.
Z jakiegoś powodu to ostatnie wydało jej się prawdopodobne. W końcu
kto na własne życzenie chciałby ściągnąć na siebie aż tak wielkie ryzyko, jeśli
nie musiał?
Nie
byłoby cię tutaj, gdybyś wiedział na co się piszesz.
Ta myśl
była natrętna i co najmniej niepokojąca. Claudia z trudem
powstrzymała dreszcz, dla pewności krzyżując ramiona na piersiach, by łatwiej
nad sobą zapanować. Wbiła wzrok w okno, kolejny raz szukając ukojenia w panującej
na zewnątrz ciemnościach. Cóż, nie pomogło – była świadoma wyłącznie
narastającej z każdą kolejną sekundą pustki, nie tylko za oknem, ale
przede wszystkim w jej wnętrzu.
Kątem oka
wyczuła ruch. Oliver przesunął się, a potem dostrzegła jego wyciągniętą
rękę. Nie była zaskoczona widokiem pośpiesznie nabazgranej notatki, ale i tak
nie od razu zdecydowała się ja przeczytać.
wiem dość
Parsknęła
pozbawionym wesołości śmiechem. Z niedowierzaniem spojrzała na swojego
towarzysza, przez chwilę mając szczerą ochotę na niego warknąć. Dlaczego wciąż
jej to robił? Dlaczego, do cholery…?
– Wiesz? –
Potrząsnęła głową. – Skąd i ile? Kim ty, do diabła, jesteś?
Nawet nie
podniosła głosu. Flora wyssała z niej całą energię, sprawiając, że Claudia
zwątpiła w to, czy zadawanie jakichkolwiek pytań miało sens. Zresztą te
pod adresem Olivera padały wystarczająco wiele razy wcześniej. On po prostu
był, podążając za nią niczym cień – z tą tylko różnicą, że jego intencje
wydawały się właściwe.
Czekała,
choć wciąż towarzyszyło jej poczucie, że traciła czas. Oliver nie wyglądał na
skorego, by naskrobać kolejną notatkę – choćby najbardziej lakoniczną. Przez
chwilę przyglądał jej się w milczeniu, a potem – gestem tak
naturalnym jak wcześniej, gdy wróciła do domu – po prostu zrobił krok w jej
stronę, zachęcająco wyciągając ramiona. Tym razem nie objął jej, w zamian
czekając na jakikolwiek ruch ze strony wampirzycy. Mimo wszystko wylewność z jego
strony znów dała Claudii do myślenia. Ta dziwna więź, którą nagle tak wyraźnie
wyczuła…
Istniała
wcześniej? Próbowała sobie przypomnieć, ale nie potrafiła. W głowie miała
pustkę, a wątpliwości jedynie sprawiały, że wszystko wydawało się jeszcze
bardziej frustrujące. Od dłuższego trwała w klatce niedopowiedzeń i kłamstw,
z której w żaden sposób nie potrafiła się wyrwać. Straciła kontrolę i czujność,
nieubłaganie dążąc do bliżej nieokreślonego końca – cokolwiek kryło się pod tym
stwierdzeniem.
Cofnęła się
o krok. Przez twarz Olivera przemknął cień, ale nie zaprotestował. Po prostu
zwiesił ramiona, posłusznie się wycofując.
Z jakiegoś
powodu w chwili, w której to zrobił, Claudia poczuła się
rozczarowana.
– W porządku
– mruknęła, wzruszając ramionami. Wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że
oszukiwała samą siebie. I, cholera, że on to wiedział. – Rób jak uważasz. Tylko
później nie miej do mnie pretensji, kiedy Charon już mnie odszuka.
Pierwszy
raz wypowiedziała te słowa na głos. Natychmiast zamilkła, przez chwilę czując
się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Przecież wiedziała, czyż nie? Prędzej czy później musiało do tego dojść.
Spodziewała się, że znów napotka na swojej drodze pierwotnego, odkąd Claire
przyszła do niej z wierszem i streszczeniem tego, czego doświadczyła
we Florencji. Zresztą Claudia nie była głupia. Nie uciekałaby przez tyle czasu,
gdyby wierzyła, że ma szansę na święty spokój.
Teraz
jednak dotarła do punktu, z którego nie miała dokąd się uda. Mogła
próbować, oczywiście, ale to byłoby niczym próba przeciągania nieuniknionego – i to
kosztem tych, którzy niczego nie zawinili. Z jednej strony taka
perspektywa była kusząca, a ta najbardziej egoistyczna cześć Claudii
pragnęła uchwycić się każdej dostępnej deski ratunku, ale z drugiej…
– Miałam
piętnaście lat, wiesz? Chociaż wtedy nikt nie traktował nastolatki jak dziecka.
W tym wieku dziewczęta swobodnie wychodziły za mąż. Też tego pragnęłam…
Marzyłam o czymś, czego nigdy nie miałam dostać. – Zamilkła i zawahała
się na moment. Jej głos brzmiał dziwnie, odległy i mechaniczny, zupełnie
jakby należał do kogoś innego. I opisywał cudze życie. Niczym dawno
zapomniana historia, która na dłuższą metę i tak nie miała już znaczenia.
Coś, o czym mogłaby słuchać, ale nie przeżywać. – Byłam wtedy człowiekiem,
ale pamiętam aż za dobrze… Niektórych rzeczy się nie zapomina.
Z
opóźnieniem uświadomiła sobie, że położyła obie dłonie na brzuchu. Nawet nie
zarejestrowała momentu, w którym to zrobiła – nagle po prostu stała,
przyciskając ręce do ciała. Do całkiem płaskiego, pustego brzucha,
przysłoniętego tą cholerną, niebieską sukienką.
„Puste
łono” – przypomniała sobie słowa Flory. Czasem wciąż ją nawiedzały, przywołując
wspomnienia, które przez tyle czasu od siebie odsuwała.
– Moja mama
była piękną kobietą. Bardzo zdolną czarownicą, choć pewnie dla ciebie to słowo
znaczy równie niewiele, co i dla Claire. Nie obwiniam was. – Claudia parsknęła
nieco wymuszonym śmiechem. – Chociaż nie sądziłam, że dożyję dnia, w którym
nieśmiertelni zaczną być równie wielkimi ignorantami, co i ludzie. Jakież
to ironiczne, że dysponując wyjątkowymi zdolnościami i pijąc krew, wielu
wywraca oczami na wzmiankę o wiedźmach… To już zaczątki hipokryzji czy
jeszcze nie?
Tak
naprawdę nie czekała na odpowiedź. Zacisnęła usta, w duchu wzdychając
przeciągle, gdy uprzytomniła sobie, że szukała sposobu na zmianę tematu.
Podyskutować o faktach, mitach i magii, zamiast brnąć w przeszłość?
Czemu nie? W końcu robiła to na co dzień, w miarę, jak Claire
przychodziła do niej z coraz to nowszymi pytaniami!
Oliver po
prostu ją obserwowała, słuchając i cierpliwie czekając. Jego twarz nie
wyrażała niczego konkretnego, co najwyżej spokój i nieopisane wręcz
pokłady cierpliwości. Dlaczego mam wrażenie, że pozwalasz mi mówić tylko po
to, bym poczuła się lepiej…? Nie znała odpowiedzi, ale im dłużej
zastanawiała się nad nieśmiertelnym, tym więcej miała wątpliwości. Coraz
trudniej było patrzeć na jego bliskość przez palce, zwłaszcza gdy wydawał się
rozumieć więcej niż mogłaby przypuszczać.
Odchrząknęła,
po czym w pośpiechu mówiła dalej, nie chcąc dać sobie czasu na wątpliwości.
– To mama
nauczyła mnie wszystkiego. Naszego dziedzictwa, zielarstwa… Wszystkiego, co
potrafię. – Oderwała ręce od brzucha, po czym złożyła je razem. Przez chwilę
wpatrywała się w wewnętrzną część dłoni, póki nie dostrzegła łagodnego
blasku, który rozjaśnił jej skórę. Dopiero wtedy zacisnęła pięści, w milczeniu
czekając aż mrowienie, które nagle poczuła, ostatecznie ustąpi. – Była potężna i piękna…
Lily Anne budziła strach. Do tej pory nie wiem ile z historii, które o niej
krążyły, było prawdziwe, ale wiesz co? Dla mnie była najcudowniejszą kobietą na
świecie. I kochała mnie równie mocno, co i ja ją. – Claudia wysiliła
się na blady uśmiech. Zamknęła oczy, próbując przywołać z pamięci obraz
ciemnych, bystrych oczu i bladej cery. Tego i falujących łagodnie,
intensywnie czarnych włosów. Smukłej sylwetki i melodyjnego głosu, który
pewnie szeptał kolejne inkantacje, ale i karcił ją, kiedy popełniała
błędy. – Tyle że potem to przepadło. Nigdy nie zrozumiem, co przywiązało ją do
mojego ojczyma… I jak mogła pozwolić, by ktokolwiek zrobił z niej
żywy inkubator.
Wzdrygnęła
się, co najmniej oszołomiona gniewem, który nagle poczuła. Uderzył w nią w najmniej
spodziewanym momencie, gwałtowny i żywy, wystarczająco intensywny, by na
moment Claudii zabrakło tchu. Zamarła, coraz to mocniej zaciskając palce. Nie
czuła bólu, ale mogła się założyć, że gdyby wciąż była człowiekiem, jak nic
połamałaby sobie ręce. Tyle że nawet wtedy nie miałoby to dla niej znaczenia.
Nie
skłamała, kiedy mówiła Claire, że jej ojciec pozostawał dla niej kimś
neutralnym – na tyle, na ile to możliwe, skoro po ingerencji w Niebiańskiej
Rezydencji narobiła sobie wrogów. Nie winiła Rufusa, choć to byłoby proste.
Szukanie winnych śmierci kogoś, kogo się kochało, zawsze takie było. Sęk w tym,
że Claudia dobrze wiedziała na kogo skierować cały gniew i nienawiść,
które starannie pielęgnowała w sobie przez tyle czasu.
– Mój
ojczym – uśmiechnęła się gorzko – był okrutnym człowiekiem… Człowiekiem. – Znów
się zaśmiała, nawet nie kryjąc goryczy. – Słabi ludzie kryją się za namiastką
władzy, jaką udało im się zdobyć. Tym i dominacją nad tymi, którzy nie
potrafią się przed nimi bronić… A ja jeszcze miałam czelność przypominać
mu, że nie jesteśmy spokrewnieni. Byłam… bękartem – wywróciła oczami – który
nie potrafił z wdzięcznością przyjmować tego, co mu dano. Niewdzięczna,
kalająca rodzinę Claudia.
Przez
moment znów była bliska tego, żeby się roześmiać. Oczywiście, że tak. Słyszała
podobne wyrzuty tyle razy, że nawet po wiekach potrafiła cytować je z pamięci.
Choć ludzkie wspomnienia zatarły się, Claudia nie była w stanie ot tak
zepchnąć ich w niebyt. Żyły gdzieś wewnątrz niej, tak jak i lęk,
którym kierowała się przez tyle czasu. I niezmiennie rozbudzały w niej
gorycz, jeśli już pokusiła się o to, by do nich sięgnąć.
Tym razem
Oliver nie pozostał obojętny. Wampirzyca zamrugała nieprzytomnie, kiedy wyciągnął
ku niej rękę. Potrzebowała chwili, by zorientować się, czego od niej chciał i ująć
podsuniętą jej karteczkę.
nie musisz
– Chcę! Ja
naprawdę…
Urwała, w oszołomieniu
uprzytomniając sobie, że to prawda. Żyła z tym tyle czasu. Dwa ostatnie
miesiące jedynie pogorszyły sytuację, wydając się dolewać oliwy do ognia. Nie
sądziła, że kiedykolwiek dojdzie do wybuchu, ale to najwyraźniej był ten
moment. Kolejne zmiany i spotkanie z Florą okazały się granicą, którą
ostatecznie przekroczyła. Dotychczas uciekała, ale od chwili wyłamania się z rutyny
– od dnia, w którym Amelie z pomocą Demetriego odnalazła Claudię w tamtym
barze – zmieniło się wszystko. Musiała w końcu się do tego przyznać, ale
to wcale nie było takie łatwe.
Oliver
skinął głową. Claudia zawahała się, kiedy ich spojrzenia się spotkały – tylko
na chwilę, bowiem prawie natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Jego
spokój wciąż wytrącał ją z równowagi. To i zrozumienie, którego się
tam doszukiwała.
Zrozumienie,
nie współczucie. To była różnica, której nie pojmowała, choć okazała się nader
istotna. Nie zniosłaby, gdyby spoglądał na nią z politowaniem.
Jesteś
niczym anioł, którego postawiono na mojej drodze… Ale jaki anioł byłby pisany
akurat mnie?
Na myśl
nasuwało jej się jedno rozwiązanie, ale nie miała odwagi uznać go za
prawdopodobne. Rozczarowanie, które jak nic poczułaby, gdyby przekonała się, że
oszukuje samą siebie, byłoby zbyt bolesne.
Odetchnęła.
Musiała się uspokoić i skupić na tym, co najważniejsze. Na kolejnych
słowach, brzmieniu głosu i poczuciu, że wyrzucając z siebie to, co ją
dręczyło, poczuje się lepiej. Zresztą on na to zasłużył. Skoro chciał przy niej
trwać, powinien wiedzieć – choćby tylko po to, by świadomie podejść decyzję o odejściu,
zanim wydarzy się coś niedobrego. Claudia nie miała wyboru, ale Oliver wciąż
mógł się wycofać.
Opowiadam
o kimś innym. Nic z tego nie dotyczy mnie…
Może gdyby
powtórzyła to jeszcze ze sto razy, w końcu zaczęłaby wierzyć.
– Miałam
tylko piętnaście lat… Tylko piętnaście – powtórzyła, a do jej tonu znów
wkradła się gniewna nuta. – Ile już żyjesz, Oliverze? Obserwujesz ówczesny
świat i… Och, kogo widzisz, kiedy spoglądasz na piętnastoletnią dziewczynkę? Bo
ja dziecko. Wciąż dziecko, które nie ma żadnych szans z okrucieństwem
własnej rasy, a co dopiero tym, które czai się w ciemnościach.
Wyczuła, że
się zawahał. Rozchylił wargi, jakby jednak chciał spróbować coś powiedzieć, ale
z jego ust nie padło nawet słowo. Również niczego nie napisał, wydając się
czekać na rozwój wypadków.
Właśnie
tego Claudia obawiała się najbardziej.
– Nie wiem
ile ty czy Claire słyszeliście o Charonie, ale możesz mi wierzyć, że
słuchanie o nim nic nie znaczy, jeśli nie poznałeś tej istoty osobiście. I bogini
mi świadkiem, że nie życzę żadnemu z was takiego spotkania… A w moim
przypadku jest ono nieuniknione. – Przełknęła z trudem. Nagle zaschło jej w ustach,
choć nie sądziła, że to możliwe. Czuła nieprzyjemne palenie w przełyku,
ale zarazem była pewna, że krew nie przyniosłaby jej ukojenia. Nie tym razem. –
Miałam piętnaście lat – podjęła z naciskiem – kiedy mój ojczym sprzedał
mnie potworowi. Gdybym wiedziała jak będą wyglądać kolejne dwa lata mojego
życia, rozerwałabym sobie żyły nawet paznokciami, byleby tego nie doświadczyć…
Powinnam była to zrobić. Powinnam…
Głos
ostatecznie uwiązł jej w gardle. Czy w ogóle musiała mówić coś
jeszcze? Znów milczała, drżała i walczyła z narastającym w jej
piersi szlochem. Oddychała szybko i płytko, bezskutecznie próbując znaleźć
jakiś stały rytm. Walczyła o zachowanie spokoju, ale tak naprawdę nie
wierzyła, że będzie to możliwe. Zaprzepaściła szansę już w chwili, w której
zaczęła ten temat.
Nie
powiedziała Oliverowi wielu rzeczy. Nie wchodziła w szczegóły, nie rozwodziła
się nad wszystkim, co miało miejsce, choć mogła. Sęk w tym, że konkretne
słowa nie chciały przejść jej przez usta, będąc niczym najgorsza trucizna.
Paliły bardziej niż pragnienie, ostatecznie sprawiając, że Claudia zdecydowała
się poddać. Czasami łatwiej było milczeć i spróbować zapomnieć.
Tylko
spróbować, choć to było z góry skazane na niepowodzenie…
Zachwiała
się, ale prawie tego nie zauważyła. Zorientowała się dopiero w chwili, w której
cudze dłonie objęły ją w pasie, pomagając odzyskać pion. Oliver znów ją
trzymał, oszałamiając spokojem, bliskością i ciepłem ciała. Obejmował ją
prawie jak tego dnia, kiedy niekontrolowanie szlochała w jego ramiona,
wtedy niezdolna zdobyć się na jakiekolwiek wyjaśnienia. Po prostu był, tak jak
to robił od samego początku, nie dając Claudii innego wyboru, jak tylko jego
obecność zaakceptować. Nie odchodził nawet wtedy, gdy mu kazała i nic nie
wskazywało na to, by miał to w planach po tym, co usłyszał.
Jakaś jej
cząstka poczuła z tego powodu ulgę. Druga – jeszcze silniejszy niż do tej
pory gniew.
– Wciąż nie
rozumiesz – stwierdziła, nie widząc innego wyjaśnienia takiego stanu rzeczy.
Ewentualnie był szalony, ale czy to cokolwiek zmieniało? – On po mnie
przyjdzie. Uciekam od wieków… Rozumiesz to? Uciekam od zawsze – powtórzyła z naciskiem.
– Przed nim. Zrezygnowałam ze wszystkiego, byleby mnie nie odszukał, ale teraz…
On wyczuwa… – Zamilkła, by złapać oddech. Potrzebowała kilku kolejnych sekund,
by zapanować nad sobą na tyle, by być w stanie dokończyć. – Wyczuwa moją
magie. To, co odziedziczyłam po matce… I co najwyraźniej ma w sobie
również Claire. Jeśli odejdę, pójdzie za nią… Albo dotrze do mnie. Do diabła, słyszysz,
co do ciebie mówię?!
Nawet się
nie skrzywił, kiedy podniosła głos. Skinął głowa, zupełnie jakby przyjmował do
wiadomości coś neutralnego, nie zaś informację o śmiertelnym
niebezpieczeństwie. To jedynie bardziej drażniło Claudię; wszystko w niej
krzyczało, że Oliver nie dostrzegał albo nie chciał zauważyć tego, co niosło ze
sobą przebywanie z nią.
Albo było
mu wszystko jedno. Oszalał czy już tak naprawdę o nic nie dbał? Liczył na
szybką śmierć z poczuciem spełnionego obowiązku? Myśli Claudii wirowały,
pędząc przed siebie i podsuwając coraz to nowe scenariusze. Szukała, nagle
zdeterminowana, by poznać prawdziwe motywy swojego towarzysza. Zbyt długo
udawała, że ją to nie interesuje. Odpuściła, ale teraz już nie chodziło tylko o to,
że mógłby drażnić ją swoją obecnością. Przeciwnie – chcąc nie chcąc czuła się
za niego odpowiedzialna, nie wspominając o tym, że nie chciała być środkiem
do osiągnięcia jakiegokolwiek celu (zwłaszcza potencjalnego samobójstwa), w którymś
momencie zdążyła się do Olivera przywiązać.
I była mu
wdzięczna. Czegokolwiek by od niej nie chciał…
Zawahała
się. Wciąż trwała w objęciach podtrzymującego ja nieśmiertelnego, nie będąc
w stanie się poruszyć. Poniekąd nie chciała. Z wolna przeniosła wzrok
na twarz Olivera, przez chwilę lustrując ją wzrokiem. On również ją obserwował,
przede wszystkim zmartwiony, choć w jego spojrzeniu Claudia doszukała się
czegoś więcej. Nie potrafiła tego sprecyzować – w przypadku pół-wampira okazywało
się to zaskakująco częste – ale nie miało to dla niej większego znaczenia. Znów
uderzyła ją ta wzajemna bliskość, więź i emocje, których nie potrafiła nazwać.
Może –
tylko być może – sprowadzało się to do jednego…
Nie miała
pojęcia, co tak naprawdę podkusiło ją, by zaryzykować. Zanim zdążyła się
zastanowić, przesunęła się jeszcze bliżej, po czym jak gdyby nigdy nic musnęła wargi
Olivera wargami. To był nagły impuls, którego nawet nie próbowała opanowywać. Wciąż
trwała w jego ramionach, ale to wydawało dziać się gdzieś poza nią –
odległe i jakby związane z kimś innym. Całą jej uwagę pochłonął
pocałunek, smak tych ciepłych, miękkich ust oraz… brak odpowiedzi.
Całowała
go, ale nie otrzymywała nic w zamian. Wyczuła, że zesztywniał, wyraźnie
oszołomiony, nawet mimo upływu kolejnych sekund nie robiąc niczego, by się odwzajemnić.
Kiedy pierwszy szok minął, Oliver w końcu się poruszył, ale tylko po to,
by położyć obie dłonie na jej ramionach i – delikatnym acz stanowym ruchem
– dać jej do zrozumienia, że powinna się odsunąć.
Claudia natychmiast
zwiększyła dzielącą ich odległość. Gdyby wciąż była człowiekiem, serce jak nic
waliłoby jej jak młotem, a policzki płonęły. Czując się tak, jakby ktoś właśnie
ją spoliczkował, w pośpiechu odwróciła głowę. Oddychała szybko i płytko,
bezskutecznie próbując zapanować nad oddechem. Uświadomiła sobie, że drży,
nagle bliska tego, żeby się popłakać – tak po prostu, mimo braku możliwych do
uronienia łez.
Co ja
sobie myślałam? Co ja…?
Wychwyciła
ruch. Cofnęła się w popłochu, krzyżując ramiona na piersiach, by
podkreślić to, że nie chciała być dotykana. Wciąż nie patrzyła na Olivera, ale
dobrze wiedziała, że ten uważnie ją obserwował. W tamtej chwili
błogosławiła fakt, że nie mówił, nie chcąc nawet wyobrażać sobie tego, że
miałby zacząć się usprawiedliwiać. To nie miało znaczenia. Nie było słów, które
zabrzmiałyby dobrze w tej sytuacji.
Milczenie
też nie było dobre, tak jak i jego towarzystwo. Zapragnęła zniknąć mu z oczu
i to najlepiej tak szybko, jak tylko byłoby to możliwe.
– Nieważne –
wymamrotała, po czym odchrząknęła, by łatwiej zapanować nad głosem. – Ja po
prostu… Nieważne – powtórzyła o wiele gwałtowniej niż zamierzała.
Jednak
zdecydowała się na niego spojrzeć. Zamarł w miejscu, wciąż z uniesioną
ręką, choć przynajmniej nie próbował jej dotykać. Na jego twarzy odmalowała się
konsternacja; w spojrzeniu wciąż była w stanie doszukać się
oszołomienia. To zdecydowanie nie był wzrok kogoś, kto co najwyżej spóźnił się z reakcją.
Claudia popełniła błąd i czuła to całą sobą. Zresztą co tak naprawdę sobie
myślała, kiedy…?
Nieważne.
– Powinnam
tutaj sprzątnąć. Rób na co tylko masz ochotę i… – Urwała, dochodząc do wniosku,
że niepotrzebne przeciąganie rozmowy nie miało sensu. Miała wrażenie, że w pokoju
nagle zrobiło się zdecydowanie zbyt duszno. – Nie mam nastroju na rozmowy. Ja…
muszę…
Bez słowa
przemknęła obok Olivera, w następnej sekundzie wypadając na klatkę.
Sprzątanie zeszło gdzieś na dalszy plan, zwłaszcza że nie wyobrażała sobie
dalszego trwania w ciszy i prób ignorowania jego obecności. Próbowała
skupić się na czymkolwiek innym, ale i to wydawało się z góry skazane
na niepowodzenie.
Zatrzymała
się gdzieś między piętrami, przystając na schodach i z westchnieniem
opierając się o ścianę. Zamknęła oczy, po czym spuściła głowę, pozwalając,
by włosy opadły jej na twarz. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na to, by zacząć
drżeć – tak niekontrolowanie i gwałtownie, jakby właśnie przechodziła febrę.
To był
błąd. Była taka głupia… Zdecydowanie nie powinna do tego dopuścić. Co w ogóle
sobie myślała, kiedy doszła do wniosku, że powinna…?
Nieważne,
powtórzyła po raz wtóry.
Musiała wziąć
się w garść i przestać błądzić. Zanim będzie za późno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz