Rafael
Zauważył, że coś się zmieniło.
Zrozumiał to w chwili, w której przez twarz ojca przemknął cień, choć
do samego końca nie miał pojęcia, co to oznaczało. Tak naprawdę było mu już
wszystko jedno, co się wydarzy.
Z jakiegoś
powodu nie czuł żalu. Również gniew – choć znajomy i w pełni naturalny w obecnej
sytuacji – zszedł gdzieś na dalszy plan. Przez chwilę nie czuł niczego, choć to
nie był ten rodzaj pustki, której Rafael się spodziewał. Nie tej, która
towarzyszyła mu, gdy pierwszy szok po wydarzeniach w Volterze minął, a do
niego dotarło, że nawet gdyby wymordował wszystkich wokół, nie sprawi tym, że
Elena wróci. A tym bardziej nie tej idącej w parze z bezradnością,
która na swój sposób towarzyszyła mu nawet wtedy, gdy układał się z Amelie,
pragnąc wierzyć, że złożone lilan obietnice były czymś więcej, aniżeli
tylko pustymi słowami.
Towarzyszący
mu spokój był dziwny, ale z jakiegoś powodu wydawał się właściwy. Może
dlatego, że Rafael mimo wszystko nie dowierzał, próbując znaleźć sens w całym
tym szaleństwie. Zabicie Eleny akurat teraz po prostu nie miało sensu. Zresztą
poczułby to, prawda? Czułby coś, gdyby ona naprawdę odeszła. Pragnął tego całym
sobą, choć nie wątpił, że te uczucia okazałyby się najbardziej niszczycielskie
że wszystkich.
Wciąż o tym
myślał, kiedy ojciec się wycofał. Co prawda wciąż dzierżył w dłoniach
miecz, ostrze w dość znaczący sposób kierując ku synowi, ale to nie miało
znaczenia. Milczał, w żaden sposób nie reagują, kiedy Rafael z wolna
podniósł się, dla pewności mimo wszystko poruszając się w ludzkim, w pełni kontrolowanym tempie. Jakoś nie
wątpił, co stałoby się, gdyby spróbował czegoś innego.
W pełni
obojętny na panującą w sali ciszę, demon odezwał się ponownie.
– Chcesz
wiedzieć, co w niej takiego wyjątkowego i co dla mnie znaczy? –
zapytał wprost, starannie dobierając słowa. Czy może znaczyła? Mimo wszystko
mówienie o żonie w taki sposób, jakby przestała istnieć, nie chciało
przejść mu przez usta. – Elena nie jest ciałem, które możesz tak po prostu
zniszczyć. Piękna czy nie… Ale to tylko powłoka. Nie lśni dlatego, że natura
była dla niej łaskawa. – Na ułamek sekundy zacisnął usta. Cisza, w jakiej
Ciemność przyjmowała kolejne słowa, coraz bardziej go niepokoiła. – Tak
naprawdę Elena to ostatnia osoba, którą utożsamiłbym że światłem, ale to
właśnie sprawia, że ma go w sobie więcej niż ktokolwiek inny.
Tym razem
doczekał się reakcji. Co prawda sprowadzało się to zaledwie do nieco gorzkiego
uśmiechu, ale i tak wydało mi się to lepsze niż nic.
– Mów dalej
– zachęcił ojciec. Po jego tonie trudno było stwierdzić, co takiego sobie
myślał. – Pokaż mi, co w niej takiego wyjątkowego.
Nie miał
pojęcia, dlaczego w ogóle miałby to robić. To była jedna z tych gier
Ciemności, których nie rozumiał, choć bez wątpienia rządziła się jakimiś
zasadami. Próba podważenia tego, co czuł do Eleny, brzmiała jak coś, na co ta
istota jak najbardziej mogła się zdecydować, choćby tylko po to, by go podręczyć.
Tyle że
Rafael nie czuł się z tego powodu sfrustrowany. Już dawno przestał martwić
się tym, jak ktokolwiek zareaguje na oznaki tego, że jednak poznał, co znaczy
człowieczeństwo. Wypieranie się emocji, które rozbudziła w nim Elena,
przestało mieć jakikolwiek sens.
Chwiejnie
stanął na nogi, instynktownie przybierając pozycję obronną. Czujnie. Obserwował
ojca, w tamtej chwili skupiając się tylko na nim. Olbrzymia sala przestała
mieć jakiekolwiek znaczenie, zresztą jak i obecność Miriam oraz rodziców
dziewczyny.
– Elena
lśni, ale nie dlatego, że jest idealna. Nie jest. Na wrota piekielne, wręcz
przeciwnie, bo nigdy nie spotkałem bardziej upartej, bezczelnej dziewczyny. –
Uśmiechnął się mimowolnie, choć nie sądził, że będzie do tego zdolny. Zresztą
czy w obecnej sytuacji to w ogóle powinno mieć rację bytu. – I właśnie
to sprawia, że dla mnie jest wyjątkowa. Lśni, kiedy że sobą walczymy. Wtedy,
gdy doprowadza mnie do szału, a chwilę później sprawia, że mam ochotę ją
objąć i nie puszczać. Elena to bezczelny uśmiech i błysk w oczach,
kiedy już wie, że postawi na swoim. To ludzie odruchy i to, że chwilami
zachowuje się w ten niezrozumiały dla mnie sposób… Kto próbuje
uczłowieczyć demona, zamiast skorzystać z okazji i poderżnąć gardło,
kiedy ten nie jest w stanie się bronić?
Prychnął,
nie mogąc się powstrzymać. Ewentualnie mogła się bać, że połamie sobie
paznokcie, dopowiedział w myślach, ale nie zdecydował się wypowiedzieć
tych słów na głos. Moment, w którym jego myśli pędziły jak szalone,
plącząc się i podsuwając coraz bardziej odmienne, niepokojące wnioski, nie
wydawał się dobrym momentem na złośliwości.
Kolejne
słowa przychodziły same, w końcu pozwalając mu dostrzec coś, co działo się
już od dłuższego czasu. To były drobiazgi, które dopiero w tamtej chwili
tak naprawdę nabrały kształtu. Coś, co pragnął zrozumieć, podczas gdy odpowiedzi
od początku miał podane na tacy.
–
Powiedziałeś jej, że jesteście dla siebie stworzeni… To nieprawda. – Rafael
wyprostował się, próbując ignorować pulsowanie obolałych żeber. Ciało zdążyło
się zregenerować, ale to działo się jakby poza jego świadomością. – Światło w ciemności…
To o nas, nie mam co do tego wątpliwości. O mnie i o niej.
Paradoks, który nie powinien mieć miejsca.
Ta myśl
niezmiennie wprawiała go w konsternację, choć miał dość czasu, by do niej
przywyknąć. Ale jak inaczej miał opisać zależność, która właściwie od zawsze
istniała między nim a Eleną? Wyciągała z niego coś, czego istnienia
nawet nie podejrzewał – i to pomimo tego, że sama miała w sobie
wystarczająco wiele cech, które niekoniecznie kojarzyły mu się z aniołem.
Tyle że również te cienie zanikały zanikać, odkąd miał ją przy sobie. To było tak,
jakby wciąż uczyli się od siebie nawzajem, chociaż Rafael nie sądził, że to w ogóle
możliwe.
Och, Eleno…
Dopiero wtedy
pierwszy raz uderzyła w niego myśl o tym, że mogłaby nie wrócić. Ojciec
mógłby ją zabrać – tak po prostu, choćby dla zasady, by ukrócić jakiekolwiek
oznaki buntu. Co prawda Rafael był gotów przysiąc, że w tym wszystkim
chodziło o coś więcej – i to może nawet o coś ważniejszego niż ciążąca
nad tą rodziną klątwa – ale to wciąż wydawało się dość prawdopodobnym krokiem
ze strony Ciemności. To, by nagle zmienić zdanie i pozbyć się dziewczyny
choćby tylko po to, by udowodnić, kto miał kontrolę.
Albo już to
zrobił. Co prawda demon wciąż z uporem odsuwał od siebie taką możliwość,
ale…
– Obiecałem,
że ją odzyskam, nieważne co by się wydarzyło – oznajmił cicho, starannie dobierając
słowa. – I ta obietnica wciąż jest wiążąca.
Nie
doczekał się odpowiedzi. W gruncie rzeczy nie spodziewał się jej, łatwo
mogąc sobie wyobrazić pobłażliwe spojrzenie ojca. Kiedyś samo w sobie
wystarczyłoby, żeby uświadomić Rafaelowi, że najwyższa pora się ewakuować.
Ciemność potrafiła wzbudzić respekt, ale…
„Uległość
to nie szacunek” – przypomniał sobie słowa Eleny. I, cholera, po raz pierwszy
zaczynał je rozumieć.
– Każdemu światłu
towarzyszą cienie – usłyszał i coś w łagodnym, dziwnie odległym głosie
ojca sprawiło, że poczuł się nieswojo. Natychmiast poderwał głowę, coraz
bardziej zdezorientowany. – Światło zaś nie miałoby żadnej wartości, gdyby nie
ciemność, dzięki której tak bardzo je cenimy.
To tak,
jakbyś rozumiał, przeszło Rafaelowi przez myśl, ale prawie natychmiast
odrzucił od siebie taką możliwość. Zdwoił czujność, kiedy Ciemność wyprostowała
się, jakby nagle wyrwana z zamyślenia. Ojciec wciąż wydawał się być myślami
gdzieś daleko, ale ten dziwny, nostalgiczny wręcz nastrój prawie natychmiast
ustąpił miejsca obojętności.
Cisza
okazała się gorsza niż cokolwiek innego. Mimo wszystko demon nie zdecydował się
jej przerwać, w milczeniu czekając na rozwój wypadków. Bał się tego, co
mogło się wydarzyć – albo nie wydarzyć, gdyby się pomylił. Gdyby Elena…
Tyle że
przecież czuł, że gdzieś tam była. Może i poza jego zasięgiem, zagubiona w świecie,
którego dopiero planował jej nauczyć. Gdyby tylko miał okazję, pokazałby jej więcej,
niż tylko Przedsionek. Gdyby dano im czas, może nie stałaby bezbronna, a tym
bardziej nie wylądowała w tym miejscu. Co prawda jakaś cześć Rafaela
protestowała, podsuwając logiczne argumenty, które skutecznie przypominały o tym,
dlaczego nie należało igrać z ojcem, ale również im demon nie poświęcił
większej uwagi. Nie, skoro nie zmieniały niczego.
Powinien
był coś zrobić. Ochronić ją i to niezależnie od ceny, którą przyszłoby mu
zapłacić.
Jego myśli
raz po raz uciekały ku Elenie, choć starał się nad tym zapanować. Prawda była
taka, że stracił jakąkolwiek kontrolę w chwili, w której zdecydował się
odpowiedzieć na pytanie ojca – pozwolić, by te wszystkie słowa rozbrzmiały w sali
i to nawet pomimo tego, że jego żona jednak mogła być martwa. Początkowy
spokój powoli ustępował, niczym pierwszy szok, który z czasem mijał, nie
pozostawiając innego wyboru, jak tylko w końcu zmierzyć się z prawdą.
Problem polegał na tym, że sam Rafael nie miał już pewności, co się do niej zaliczało,
a co pozostawało zaledwie wytworem umysłu i naiwnej, choć niezwykle
słodkiej nadziei.
Nie mógłby znów
stracić Eleny. Nie po raz kolejny i nie przez zwłokę, na krótką
najwyraźniej pozwalał sobie zbyt długo. Trzymał się na uboczu, pozwalając, by
ta farsa się rozwijała, bo to wydawało się jedynym sensownym rozwiązaniem. Tak
zachowywał się zawsze podczas spotkania z Ciemnością – wycofywał się,
próbując nie zwracać na siebie zbędnej uwagi i starannie planować kolejne
posunięcia. Gdyby chodziło tylko o niego…
Tyle że to
już od dawna nie działało w ten sposób. Był tego świadom, a jednak wciąż
czuł się jak dziecko we mgle, raz po raz odkrywając oczywistości.
Potrzebował
Eleny, dokładnie takiej, jaką była – nieidealnej, złośliwej i żywej. Nie
miał pojęcia, w jaki sposób wyplątać ją z tego całego szaleństwa, ale…
– To były najpiękniejsze
słowa, jakie kiedykolwiek od ciebie usłyszałam.
Przez
moment poczuł się tak, jakby ktoś z całej siły go uderzył. Wyprostował się
gwałtownie, błyskawicznie odwracając i dosłownie wpadając na stojącą tuż
za nim osobę. Elena stała tuż przed nim, cała zapłakana i tak blada, że
równie dobrze mogłaby uchodzić za ducha. Co prawda Rafael nie przypominał
sobie, by te mogły pochwalić się parą białych skrzydeł, ale to nie miało
znaczenia. Przestało mieć w chwili, w której doskoczył do niej,
bezceremonialnie chwytając dziewczynę za ramiona i w niejakim oszołomieniu
odkrywając, że naprawdę była tuż obok – stała przed nim, w pełni
materialna i żywa. Tak po prostu, jakby wcześniejsze sztuczki ojca nigdy
nie miały miejsca.
Ulga, którą
poczuł, była nie do opisania. Na moment zamarł, zdolny co najwyżej lustrować
jej twarz wzrokiem, a ostatecznie zdobywając się na to, by bezceremonialnie
przygarnąć Elenę do siebie, biorąc ją w ramiona. To nie był pierwszy raz,
kiedy ich skrzydła otarły się o siebie, plącząc ze sobą – białe i czarne,
kontrastujące ze sobą na wszystkie możliwe sposoby pióra. Znów te łzy, o których
twierdzisz, że nie są wyrazem smutku?, pomyślał mimochodem, w ostatniej
chwili powstrzymując się przed dotknięciem jej policzka.
– Elena! –
doszedł ją kobiecy okrzyk, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Z opóźnieniem
uświadomił sobie, że to musiała być Esme.
– A to
ci niespodzianka…
Głos ojca
wystarczył, by wzbudzić w demonie niepokój. Zareagował instynktownie,
błyskawicznie zwracając się ku Ciemności i dla pewności instynktownie
osłaniając żonę. Tym razem nie zamierzał popełnić błędu i choćby na chwilę
pozwolić, by się od niego oddaliła.
Wyczuł, że
poruszyła się niespokojnie. Jej dłonie zacisnęły się na jego ramieniu,
bynajmniej nie dlatego, że mogłaby się bać. Cóż, nie o siebie, bo coś w tym
geście skojarzyło mu się z nieudolną próbą powstrzymania go przed
zrobieniem czegoś głupiego. Miał ochotę posłać jej ostrzegawcze, nieco tylko
sfrustrowane spojrzenie, ale nie odważył się spuścić ojca z oczu. Już raz
zaryzykował i niewiele brakowało, by skończyło się to naprawdę źle.
Tym razem miało
być inaczej. Zamierzał chronić Elenę, niezależnie od tego, jak trudne miałoby się
to okazać. Walczenie z kimś, kto z taką łatwością wpływał na
otaczającą ich rzeczywistość, wydawało się czystym szaleństwem, ale…
Przypomnę
ci, że nie tylko rzeczywistość jest mi uległa.
Spiął się,
za wszelka cenę próbując zachować czujność. Chciał wierzyć, że to było co
najwyżej marną prowokacją, ale i tak mentalny szept ojca wystarczył, by
rozbudzić w Rafaelu niepokój. Nie pomagało mu to, że nieśmiertelny wciąż spokojnie
stał w tym samym miejscu, milczący i pogrążony we własnych myślach. Nie
wyglądał jak ktoś, kto jakkolwiek przejmował się atakiem, w gruncie rzeczy
nagle sprawiając wrażenie znudzonego. Jeśli już coś go martwiło, zdecydowanie
nie był to kierunek, który przybrało spotkanie, choć z drugiej strony…
Z jakiegoś
powodu Rafael był gotów przysiąc, że to nie Ciemność przywołała Elenę. To, że
tutaj była… Że słyszała wszystko… Jakaś cząstka demona wyczekiwała kolejnej
sztuczki, jednak coś w bliskości żony sprawiło, że nie potrafił zwątpić.
To była Elena. Stała tuż u jego boku, kurczowo zaciskając palce na
ramieniu demona – i to z taką siłą, jakby od tego zależało jej życie.
A potem w sali
rozbrzmiały ostatnie słowa, które Rafael spodziewał się usłyszeć.
– Idźcie
już, moi mili. Obawiam się, że mogę wam poświęcić mniej czasu, niż początkowo
zakładałem.
Rafael uniósł
brwi. Gdzieś za jego plecami Elena wydała z siebie coś z pogranicza
jęku i prychnięcia, ale przynajmniej powstrzymała się od komentarza. Przez
wypełniającą salę aurę strachu przebiło się kolejno zaskoczenie i niedowierzanie
– wszystkie te emocje, które podzielał i które należały zarówno do niego,
jak i pozostałych zebranych. Demon jednak zdecydował się na to, by
dyskretnie zerknąć na Mirę, przy okazji odkrywając, że ta wciąż tkwiła przy
rodzicach Eleny, równie wytrącona z równowagi, co i wszyscy inni.
Och, no i blada, choć to w przypadku Miriam również nie było czymś
normalnym.
– Co
takiego? – wyrwało mu się. Co prawda najrozsądniejsze wydawało się odwrócenie
się na pięcie i natychmiastowa ewakuacja, ale nie potrafił zmusić się do
ruszenia z miejsca. Nie tak po prostu, skoro niczego już nie rozumiał. –
To wszystko? Prawie zabiłeś Elenę, mnie i… – Urwał, by złapać oddech. – To wszystko?
– powtórzył, choć te słowa wciąż brzmiały jak czysta abstrakcja.
Ojciec
nawet się nie skrzywił. Wyraz jego twarzy pozostał równie obojętny, co i przez
cały ten czas.
– W istocie
Światłość należy do ciebie. Nie omamiła cię, a ty bez wątpienia kochasz ją
szczerze. Światło i ciemność… – W zamyśleniu przekrzywił głowę. Na
jego ustach pojawił się cień uśmiechu, ale ten gest wcale Rafaela nie uspokoił.
Och, wręcz przeciwnie. – Wierzę, że to działa w dwie strony. Skoro i ona
akceptuje cię takim, jakim jesteś… Gdzież bym śmiał stawiać na drodze takiemu
związkowi?
To
wszystko po to, byś dał nam swoje błogosławieństwo…?
Nie
potrafił w to uwierzyć. Takie rozwiązanie po prostu nie wchodziło w grę,
zbyt proste i pomyślne. Po tym, jak zaledwie chwilę wcześniej, ojciec
okazał się gotów choćby i spalić Elenę żywcem, jego słowa brzmiały zarówno
groteskowo, jak i niedorzecznie. Wszystko w jego postawie aż krzyczało,
że to kolejna sztuczka – element czegoś większego, czego jak nic powinni się obawiać.
To, że akurat teraz miałby odpuścić, machnąć ręką i…
To nie
jest prawdziwe.
Ale nie
potrafił znaleźć żadnego argumentu, który poparłby to stwierdzenie. Rafael
wiedział, że jakiś musiał istnieć, ale w chwili, w której ojciec jak
gdyby nigdy nic dematerializował dotychczas ściskane w dłoniach ostrze i bez
wahania zwrócił się do nich plecami, żadne nie przychodziło mu do głowy. Był w stanie
co najwyżej stać, osłaniać sobą i Elenę i… czekać.
Czekać na
coś, co nie nadchodziło.
– Przykro
mi, że musieliśmy to rozegrać w ten sposób. I że kolacja nie doszła
do skutku. – Głos Ciemności znów był spokojny, a słowa starannie dobrane,
wręcz dyplomatyczne. Tak, jakby nic się nie stało. – Przykro mi również, że
przeraziłem ciebie, dobra pani – dodał po chwili zastanowienia. – Esme, czyż
nie? Może następnym razem okoliczności będą bardziej… sprzyjające.
Nikt nie odpowiedział.
W gruncie rzeczy panujące w pomieszczeniu milczenie okazało się
bardziej wymowne, niż jakakolwiek inna, bardziej gwałtowna reakcja. Wszyscy po
prostu stali, obserwując bez pośpiechu kroczącego w swoją stronę mężczyznę
– aż do momentu, w którym ten przystanął, na moment zamierając w miejscu.
Złe
przeczucia nasiliły się, gdy Ciemność – wciąż się przy tym uśmiechając –
obejrzała się przez ramię.
– Mimo wszystko
miło było cię poznać, Światłości – oznajmił cicho. – Jestem pewien, że jeszcze
jakoś się to między nami poukłada. Twoja miłość do Rafaela… Bo w końcu go
kochasz, prawda? – zapytał jakby od niechcenia. – Nawet mimo jego prawdziwej
natury.
Nie dodał
niczego więcej. Po prostu zniknął, rozpływając się w mroku i pozostawiając
oszołomione towarzystwo samo w sobie. Rafael wciąż tkwił w miejscu,
osłaniając Elenę i z niedowierzaniem wpatrując się w miejsce, w którym
dopiero co stała Ciemność. Patrzył i nie dowierzał, już tylko czekając na
moment, w którym wszystko stanie się jasne. Słodka bogini, w tym
musiało być coś więcej – w tych słowach, nagłej zmianie nastawienia i tym,
jak ojciec pośpiesznie odszedł, niemalże życząc im miłego dnia.
Jakby nic
się nie stało. Jakby wcale nie zafundował im koszmaru na jawie i…
– Elena.
To Esme
jako pierwsza ruszyła się z miejsca. Choć jako wampirzyca poruszała się
lekko i z gracją, w tamtej chwili wyglądała jak ktoś bliski tego, by
pod wpływem emocji potknąć się o własne nogi. Kobieta natychmiast
wykorzystała to, że Mira już nie próbowała jej powstrzymywać, by dostać się do
córki. Trudno było powiedzieć, która której tak naprawdę wpadła w ramiona,
bo również Elena nagle z jękiem ruszyła się z miejsca, bez wahania pokonując
dzielącą ją od matki odległość.
Rafael
nawet nie drgnął, wciąż oszołomiony. Biernie obserwował, myślami wciąż przy
ojcu. Wpatrywał się w miejsce, w którym Ciemność znajdowała się
zaledwie chwilę wcześniej, zupełnie jakby mógł wypatrzeć jakikolwiek ślad na posadzce.
Cokolwiek, co pozwoliłoby mu zrozumieć, czego przez cały ten czas nie
dostrzegał.
Kątem oka
zarejestrował ruch, kiedy również Carlisle dopadł do żony i córki, ale
właściwie nie zwrócił na wampira uwagi. Myślami był daleko, wciąż oszołomiony
i…
– Bracie? –
usłyszał znajomy głos. Drgnął, momentalnie przenosząc wzrok na Mirę. Nie
zauważył, kiedy podeszła, przystając tuż obok i obserwując go z nie mniejszym
zainteresowaniem, co i on spoglądał w mrok. – Co to było? – wyszeptała,
dosłownie wyjmując mu to pytanie z ust.
– Nie mam
pojęcia – odpowiedział, choć nie sądził, że będzie zdolny do tego, by wykrztusić
z siebie chociażby słowo.
Jeszcze
kiedy mówił, z wolna zwrócił się w kierunku Cullenom. Esme wciąż tuliła
do siebie Elenę, podczas gdy ta w pośpiechu odpowiadała na jakieś pytanie,
które zadał jej ojciec. W sposobie, w jaki zarzekała się, że wszystko
było w porządku, wyczuł fałsz, ale to nie wydało mu się dziwne. Trudno, by
po czymś takim którekolwiek z nich czuło się dobrze.
„Przypomnę
ci, że nie tylko rzeczywistość jest mi uległa”. Te słowa również nie dawały mu
spokoju, dręcząc równie mocno, co i zniknięcie Ciemności. Cokolwiek planował…
Ale o tym
Rafael nie chciał myśleć.
– Wynośmy
się stąd. Natychmiast – zażądał, nie dbając o to, czy przypadkiem nie
wszedł komuś w słowo.
Odpowiedziała
mu cisza, ale tym razem ta wydawała się właściwa. Przynajmniej w tej
jednej kwestii nie pozostało nic więcej do powiedzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz