12 lipca 2019

Trzysta trzydzieści

Rafael
Zauważył, że coś się zmieniło. Zrozumiał to w chwili, w której przez twarz ojca przemknął cień, choć do samego końca nie miał pojęcia, co to oznaczało. Tak naprawdę było mu już wszystko jedno, co się wydarzy.
Z jakiegoś powodu nie czuł żalu. Również gniew – choć znajomy i w pełni naturalny w obecnej sytuacji – zszedł gdzieś na dalszy plan. Przez chwilę nie czuł niczego, choć to nie był ten rodzaj pustki, której Rafael się spodziewał. Nie tej, która towarzyszyła mu, gdy pierwszy szok po wydarzeniach w Volterze minął, a do niego dotarło, że nawet gdyby wymordował wszystkich wokół, nie sprawi tym, że Elena wróci. A tym bardziej nie tej idącej w parze z bezradnością, która na swój sposób towarzyszyła mu nawet wtedy, gdy układał się z Amelie, pragnąc wierzyć, że złożone lilan obietnice były czymś więcej, aniżeli tylko pustymi słowami.
Towarzyszący mu spokój był dziwny, ale z jakiegoś powodu wydawał się właściwy. Może dlatego, że Rafael mimo wszystko nie dowierzał, próbując znaleźć sens w całym tym szaleństwie. Zabicie Eleny akurat teraz po prostu nie miało sensu. Zresztą poczułby to, prawda? Czułby coś, gdyby ona naprawdę odeszła. Pragnął tego całym sobą, choć nie wątpił, że te uczucia okazałyby się najbardziej niszczycielskie że wszystkich.
Wciąż o tym myślał, kiedy ojciec się wycofał. Co prawda wciąż dzierżył w dłoniach miecz, ostrze w dość znaczący sposób kierując ku synowi, ale to nie miało znaczenia. Milczał, w żaden sposób nie reagują, kiedy Rafael z wolna podniósł się, dla pewności mimo wszystko poruszając się w ludzkim,  w pełni kontrolowanym tempie. Jakoś nie wątpił, co stałoby się, gdyby spróbował czegoś innego.
W pełni obojętny na panującą w sali ciszę, demon odezwał się ponownie.
– Chcesz wiedzieć, co w niej takiego wyjątkowego i co dla mnie znaczy? – zapytał wprost, starannie dobierając słowa. Czy może znaczyła? Mimo wszystko mówienie o żonie w taki sposób, jakby przestała istnieć, nie chciało przejść mu przez usta. – Elena nie jest ciałem, które możesz tak po prostu zniszczyć. Piękna czy nie… Ale to tylko powłoka. Nie lśni dlatego, że natura była dla niej łaskawa. – Na ułamek sekundy zacisnął usta. Cisza, w jakiej Ciemność przyjmowała kolejne słowa, coraz bardziej go niepokoiła. – Tak naprawdę Elena to ostatnia osoba, którą utożsamiłbym że światłem, ale to właśnie sprawia, że ma go w sobie więcej niż ktokolwiek inny.
Tym razem doczekał się reakcji. Co prawda sprowadzało się to zaledwie do nieco gorzkiego uśmiechu, ale i tak wydało mi się to lepsze niż nic.
– Mów dalej – zachęcił ojciec. Po jego tonie trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał. – Pokaż mi, co w niej takiego wyjątkowego.
Nie miał pojęcia, dlaczego w ogóle miałby to robić. To była jedna z tych gier Ciemności, których nie rozumiał, choć bez wątpienia rządziła się jakimiś zasadami. Próba podważenia tego, co czuł do Eleny, brzmiała jak coś, na co ta istota jak najbardziej mogła się zdecydować, choćby tylko po to, by go podręczyć.
Tyle że Rafael nie czuł się z tego powodu sfrustrowany. Już dawno przestał martwić się tym, jak ktokolwiek zareaguje na oznaki tego, że jednak poznał, co znaczy człowieczeństwo. Wypieranie się emocji, które rozbudziła w nim Elena, przestało mieć jakikolwiek sens.
Chwiejnie stanął na nogi, instynktownie przybierając pozycję obronną. Czujnie. Obserwował ojca, w tamtej chwili skupiając się tylko na nim. Olbrzymia sala przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, zresztą jak i obecność Miriam oraz rodziców dziewczyny.
– Elena lśni, ale nie dlatego, że jest idealna. Nie jest. Na wrota piekielne, wręcz przeciwnie, bo nigdy nie spotkałem bardziej upartej, bezczelnej dziewczyny. – Uśmiechnął się mimowolnie, choć nie sądził, że będzie do tego zdolny. Zresztą czy w obecnej sytuacji to w ogóle powinno mieć rację bytu. – I właśnie to sprawia, że dla mnie jest wyjątkowa. Lśni, kiedy że sobą walczymy. Wtedy, gdy doprowadza mnie do szału, a chwilę później sprawia, że mam ochotę ją objąć i nie puszczać. Elena to bezczelny uśmiech i błysk w oczach, kiedy już wie, że postawi na swoim. To ludzie odruchy i to, że chwilami zachowuje się w ten niezrozumiały dla mnie sposób… Kto próbuje uczłowieczyć demona, zamiast skorzystać z okazji i poderżnąć gardło, kiedy ten nie jest w stanie się bronić?
Prychnął, nie mogąc się powstrzymać. Ewentualnie mogła się bać, że połamie sobie paznokcie, dopowiedział w myślach, ale nie zdecydował się wypowiedzieć tych słów na głos. Moment, w którym jego myśli pędziły jak szalone, plącząc się i podsuwając coraz bardziej odmienne, niepokojące wnioski, nie wydawał się dobrym momentem na złośliwości.
Kolejne słowa przychodziły same, w końcu pozwalając mu dostrzec coś, co działo się już od dłuższego czasu. To były drobiazgi, które dopiero w tamtej chwili tak naprawdę nabrały kształtu. Coś, co pragnął zrozumieć, podczas gdy odpowiedzi od początku miał podane na tacy.
– Powiedziałeś jej, że jesteście dla siebie stworzeni… To nieprawda. – Rafael wyprostował się, próbując ignorować pulsowanie obolałych żeber. Ciało zdążyło się zregenerować, ale to działo się jakby poza jego świadomością. – Światło w ciemności… To o nas, nie mam co do tego wątpliwości. O mnie i o niej. Paradoks, który nie powinien mieć miejsca.
Ta myśl niezmiennie wprawiała go w konsternację, choć miał dość czasu, by do niej przywyknąć. Ale jak inaczej miał opisać zależność, która właściwie od zawsze istniała między nim a Eleną? Wyciągała z niego coś, czego istnienia nawet nie podejrzewał – i to pomimo tego, że sama miała w sobie wystarczająco wiele cech, które niekoniecznie kojarzyły mu się z aniołem. Tyle że również te cienie zanikały zanikać, odkąd miał ją przy sobie. To było tak, jakby wciąż uczyli się od siebie nawzajem, chociaż Rafael nie sądził, że to w ogóle możliwe.
Och, Eleno…
Dopiero wtedy pierwszy raz uderzyła w niego myśl o tym, że mogłaby nie wrócić. Ojciec mógłby ją zabrać – tak po prostu, choćby dla zasady, by ukrócić jakiekolwiek oznaki buntu. Co prawda Rafael był gotów przysiąc, że w tym wszystkim chodziło o coś więcej – i to może nawet o coś ważniejszego niż ciążąca nad tą rodziną klątwa – ale to wciąż wydawało się dość prawdopodobnym krokiem ze strony Ciemności. To, by nagle zmienić zdanie i pozbyć się dziewczyny choćby tylko po to, by udowodnić, kto miał kontrolę.
Albo już to zrobił. Co prawda demon wciąż z uporem odsuwał od siebie taką możliwość, ale…
– Obiecałem, że ją odzyskam, nieważne co by się wydarzyło – oznajmił cicho, starannie dobierając słowa. – I ta obietnica wciąż jest wiążąca.
Nie doczekał się odpowiedzi. W gruncie rzeczy nie spodziewał się jej, łatwo mogąc sobie wyobrazić pobłażliwe spojrzenie ojca. Kiedyś samo w sobie wystarczyłoby, żeby uświadomić Rafaelowi, że najwyższa pora się ewakuować. Ciemność potrafiła wzbudzić respekt, ale…
„Uległość to nie szacunek” – przypomniał sobie słowa Eleny. I, cholera, po raz pierwszy zaczynał je rozumieć.
– Każdemu światłu towarzyszą cienie – usłyszał i coś w łagodnym, dziwnie odległym głosie ojca sprawiło, że poczuł się nieswojo. Natychmiast poderwał głowę, coraz bardziej zdezorientowany. – Światło zaś nie miałoby żadnej wartości, gdyby nie ciemność, dzięki której tak bardzo je cenimy.
To tak, jakbyś rozumiał, przeszło Rafaelowi przez myśl, ale prawie natychmiast odrzucił od siebie taką możliwość. Zdwoił czujność, kiedy Ciemność wyprostowała się, jakby nagle wyrwana z zamyślenia. Ojciec wciąż wydawał się być myślami gdzieś daleko, ale ten dziwny, nostalgiczny wręcz nastrój prawie natychmiast ustąpił miejsca obojętności.
Cisza okazała się gorsza niż cokolwiek innego. Mimo wszystko demon nie zdecydował się jej przerwać, w milczeniu czekając na rozwój wypadków. Bał się tego, co mogło się wydarzyć – albo nie wydarzyć, gdyby się pomylił. Gdyby Elena…
Tyle że przecież czuł, że gdzieś tam była. Może i poza jego zasięgiem, zagubiona w świecie, którego dopiero planował jej nauczyć. Gdyby tylko miał okazję, pokazałby jej więcej, niż tylko Przedsionek. Gdyby dano im czas, może nie stałaby bezbronna, a tym bardziej nie wylądowała w tym miejscu. Co prawda jakaś cześć Rafaela protestowała, podsuwając logiczne argumenty, które skutecznie przypominały o tym, dlaczego nie należało igrać z ojcem, ale również im demon nie poświęcił większej uwagi. Nie, skoro nie zmieniały niczego.
Powinien był coś zrobić. Ochronić ją i to niezależnie od ceny, którą przyszłoby mu zapłacić.
Jego myśli raz po raz uciekały ku Elenie, choć starał się nad tym zapanować. Prawda była taka, że stracił jakąkolwiek kontrolę w chwili, w której zdecydował się odpowiedzieć na pytanie ojca – pozwolić, by te wszystkie słowa rozbrzmiały w sali i to nawet pomimo tego, że jego żona jednak mogła być martwa. Początkowy spokój powoli ustępował, niczym pierwszy szok, który z czasem mijał, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko w końcu zmierzyć się z prawdą. Problem polegał na tym, że sam Rafael nie miał już pewności, co się do niej zaliczało, a co pozostawało zaledwie wytworem umysłu i naiwnej, choć niezwykle słodkiej nadziei.
Nie mógłby znów stracić Eleny. Nie po raz kolejny i nie przez zwłokę, na krótką najwyraźniej pozwalał sobie zbyt długo. Trzymał się na uboczu, pozwalając, by ta farsa się rozwijała, bo to wydawało się jedynym sensownym rozwiązaniem. Tak zachowywał się zawsze podczas spotkania z Ciemnością – wycofywał się, próbując nie zwracać na siebie zbędnej uwagi i starannie planować kolejne posunięcia. Gdyby chodziło tylko o niego…
Tyle że to już od dawna nie działało w ten sposób. Był tego świadom, a jednak wciąż czuł się jak dziecko we mgle, raz po raz odkrywając oczywistości.
Potrzebował Eleny, dokładnie takiej, jaką była – nieidealnej, złośliwej i żywej. Nie miał pojęcia, w jaki sposób wyplątać ją z tego całego szaleństwa, ale…
– To były najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek od ciebie usłyszałam.
Przez moment poczuł się tak, jakby ktoś z całej siły go uderzył. Wyprostował się gwałtownie, błyskawicznie odwracając i dosłownie wpadając na stojącą tuż za nim osobę. Elena stała tuż przed nim, cała zapłakana i tak blada, że równie dobrze mogłaby uchodzić za ducha. Co prawda Rafael nie przypominał sobie, by te mogły pochwalić się parą białych skrzydeł, ale to nie miało znaczenia. Przestało mieć w chwili, w której doskoczył do niej, bezceremonialnie chwytając dziewczynę za ramiona i w niejakim oszołomieniu odkrywając, że naprawdę była tuż obok – stała przed nim, w pełni materialna i żywa. Tak po prostu, jakby wcześniejsze sztuczki ojca nigdy nie miały miejsca.
Ulga, którą poczuł, była nie do opisania. Na moment zamarł, zdolny co najwyżej lustrować jej twarz wzrokiem, a ostatecznie zdobywając się na to, by bezceremonialnie przygarnąć Elenę do siebie, biorąc ją w ramiona. To nie był pierwszy raz, kiedy ich skrzydła otarły się o siebie, plącząc ze sobą – białe i czarne, kontrastujące ze sobą na wszystkie możliwe sposoby pióra. Znów te łzy, o których twierdzisz, że nie są wyrazem smutku?, pomyślał mimochodem, w ostatniej chwili powstrzymując się przed dotknięciem jej policzka.
– Elena! – doszedł ją kobiecy okrzyk, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Z opóźnieniem uświadomił sobie, że to musiała być Esme.
– A to ci niespodzianka…
Głos ojca wystarczył, by wzbudzić w demonie niepokój. Zareagował instynktownie, błyskawicznie zwracając się ku Ciemności i dla pewności instynktownie osłaniając żonę. Tym razem nie zamierzał popełnić błędu i choćby na chwilę pozwolić, by się od niego oddaliła.
Wyczuł, że poruszyła się niespokojnie. Jej dłonie zacisnęły się na jego ramieniu, bynajmniej nie dlatego, że mogłaby się bać. Cóż, nie o siebie, bo coś w tym geście skojarzyło mu się z nieudolną próbą powstrzymania go przed zrobieniem czegoś głupiego. Miał ochotę posłać jej ostrzegawcze, nieco tylko sfrustrowane spojrzenie, ale nie odważył się spuścić ojca z oczu. Już raz zaryzykował i niewiele brakowało, by skończyło się to naprawdę źle.
Tym razem miało być inaczej. Zamierzał chronić Elenę, niezależnie od tego, jak trudne miałoby się to okazać. Walczenie z kimś, kto z taką łatwością wpływał na otaczającą ich rzeczywistość, wydawało się czystym szaleństwem, ale…
Przypomnę ci, że nie tylko rzeczywistość jest mi uległa.
Spiął się, za wszelka cenę próbując zachować czujność. Chciał wierzyć, że to było co najwyżej marną prowokacją, ale i tak mentalny szept ojca wystarczył, by rozbudzić w Rafaelu niepokój. Nie pomagało mu to, że nieśmiertelny wciąż spokojnie stał w tym samym miejscu, milczący i pogrążony we własnych myślach. Nie wyglądał jak ktoś, kto jakkolwiek przejmował się atakiem, w gruncie rzeczy nagle sprawiając wrażenie znudzonego. Jeśli już coś go martwiło, zdecydowanie nie był to kierunek, który przybrało spotkanie, choć z drugiej strony…
Z jakiegoś powodu Rafael był gotów przysiąc, że to nie Ciemność przywołała Elenę. To, że tutaj była… Że słyszała wszystko… Jakaś cząstka demona wyczekiwała kolejnej sztuczki, jednak coś w bliskości żony sprawiło, że nie potrafił zwątpić. To była Elena. Stała tuż u jego boku, kurczowo zaciskając palce na ramieniu demona – i to z taką siłą, jakby od tego zależało jej życie.
A potem w sali rozbrzmiały ostatnie słowa, które Rafael spodziewał się usłyszeć.
– Idźcie już, moi mili. Obawiam się, że mogę wam poświęcić mniej czasu, niż początkowo zakładałem.
Rafael uniósł brwi. Gdzieś za jego plecami Elena wydała z siebie coś z pogranicza jęku i prychnięcia, ale przynajmniej powstrzymała się od komentarza. Przez wypełniającą salę aurę strachu przebiło się kolejno zaskoczenie i niedowierzanie – wszystkie te emocje, które podzielał i które należały zarówno do niego, jak i pozostałych zebranych. Demon jednak zdecydował się na to, by dyskretnie zerknąć na Mirę, przy okazji odkrywając, że ta wciąż tkwiła przy rodzicach Eleny, równie wytrącona z równowagi, co i wszyscy inni. Och, no i blada, choć to w przypadku Miriam również nie było czymś normalnym.
– Co takiego? – wyrwało mu się. Co prawda najrozsądniejsze wydawało się odwrócenie się na pięcie i natychmiastowa ewakuacja, ale nie potrafił zmusić się do ruszenia z miejsca. Nie tak po prostu, skoro niczego już nie rozumiał. – To wszystko? Prawie zabiłeś Elenę, mnie i… – Urwał, by złapać oddech. – To wszystko? – powtórzył, choć te słowa wciąż brzmiały jak czysta abstrakcja.
Ojciec nawet się nie skrzywił. Wyraz jego twarzy pozostał równie obojętny, co i przez cały ten czas.
– W istocie Światłość należy do ciebie. Nie omamiła cię, a ty bez wątpienia kochasz ją szczerze. Światło i ciemność… – W zamyśleniu przekrzywił głowę. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, ale ten gest wcale Rafaela nie uspokoił. Och, wręcz przeciwnie. – Wierzę, że to działa w dwie strony. Skoro i ona akceptuje cię takim, jakim jesteś… Gdzież bym śmiał stawiać na drodze takiemu związkowi?
To wszystko po to, byś dał nam swoje błogosławieństwo…?
Nie potrafił w to uwierzyć. Takie rozwiązanie po prostu nie wchodziło w grę, zbyt proste i pomyślne. Po tym, jak zaledwie chwilę wcześniej, ojciec okazał się gotów choćby i spalić Elenę żywcem, jego słowa brzmiały zarówno groteskowo, jak i niedorzecznie. Wszystko w jego postawie aż krzyczało, że to kolejna sztuczka – element czegoś większego, czego jak nic powinni się obawiać. To, że akurat teraz miałby odpuścić, machnąć ręką i…
To nie jest prawdziwe.
Ale nie potrafił znaleźć żadnego argumentu, który poparłby to stwierdzenie. Rafael wiedział, że jakiś musiał istnieć, ale w chwili, w której ojciec jak gdyby nigdy nic dematerializował dotychczas ściskane w dłoniach ostrze i bez wahania zwrócił się do nich plecami, żadne nie przychodziło mu do głowy. Był w stanie co najwyżej stać, osłaniać sobą i Elenę i… czekać.
Czekać na coś, co nie nadchodziło.
– Przykro mi, że musieliśmy to rozegrać w ten sposób. I że kolacja nie doszła do skutku. – Głos Ciemności znów był spokojny, a słowa starannie dobrane, wręcz dyplomatyczne. Tak, jakby nic się nie stało. – Przykro mi również, że przeraziłem ciebie, dobra pani – dodał po chwili zastanowienia. – Esme, czyż nie? Może następnym razem okoliczności będą bardziej… sprzyjające.
Nikt nie odpowiedział. W gruncie rzeczy panujące w pomieszczeniu milczenie okazało się bardziej wymowne, niż jakakolwiek inna, bardziej gwałtowna reakcja. Wszyscy po prostu stali, obserwując bez pośpiechu kroczącego w swoją stronę mężczyznę – aż do momentu, w którym ten przystanął, na moment zamierając w miejscu.
Złe przeczucia nasiliły się, gdy Ciemność – wciąż się przy tym uśmiechając – obejrzała się przez ramię.
– Mimo wszystko miło było cię poznać, Światłości – oznajmił cicho. – Jestem pewien, że jeszcze jakoś się to między nami poukłada. Twoja miłość do Rafaela… Bo w końcu go kochasz, prawda? – zapytał jakby od niechcenia. – Nawet mimo jego prawdziwej natury.
Nie dodał niczego więcej. Po prostu zniknął, rozpływając się w mroku i pozostawiając oszołomione towarzystwo samo w sobie. Rafael wciąż tkwił w miejscu, osłaniając Elenę i z niedowierzaniem wpatrując się w miejsce, w którym dopiero co stała Ciemność. Patrzył i nie dowierzał, już tylko czekając na moment, w którym wszystko stanie się jasne. Słodka bogini, w tym musiało być coś więcej – w tych słowach, nagłej zmianie nastawienia i tym, jak ojciec pośpiesznie odszedł, niemalże życząc im miłego dnia.
Jakby nic się nie stało. Jakby wcale nie zafundował im koszmaru na jawie i…
– Elena.
To Esme jako pierwsza ruszyła się z miejsca. Choć jako wampirzyca poruszała się lekko i z gracją, w tamtej chwili wyglądała jak ktoś bliski tego, by pod wpływem emocji potknąć się o własne nogi. Kobieta natychmiast wykorzystała to, że Mira już nie próbowała jej powstrzymywać, by dostać się do córki. Trudno było powiedzieć, która której tak naprawdę wpadła w ramiona, bo również Elena nagle z jękiem ruszyła się z miejsca, bez wahania pokonując dzielącą ją od matki odległość.
Rafael nawet nie drgnął, wciąż oszołomiony. Biernie obserwował, myślami wciąż przy ojcu. Wpatrywał się w miejsce, w którym Ciemność znajdowała się zaledwie chwilę wcześniej, zupełnie jakby mógł wypatrzeć jakikolwiek ślad na posadzce. Cokolwiek, co pozwoliłoby mu zrozumieć, czego przez cały ten czas nie dostrzegał.
Kątem oka zarejestrował ruch, kiedy również Carlisle dopadł do żony i córki, ale właściwie nie zwrócił na wampira uwagi. Myślami był daleko, wciąż oszołomiony i…
– Bracie? – usłyszał znajomy głos. Drgnął, momentalnie przenosząc wzrok na Mirę. Nie zauważył, kiedy podeszła, przystając tuż obok i obserwując go z nie mniejszym zainteresowaniem, co i on spoglądał w mrok. – Co to było? – wyszeptała, dosłownie wyjmując mu to pytanie z ust.
– Nie mam pojęcia – odpowiedział, choć nie sądził, że będzie zdolny do tego, by wykrztusić z siebie chociażby słowo.
Jeszcze kiedy mówił, z wolna zwrócił się w kierunku Cullenom. Esme wciąż tuliła do siebie Elenę, podczas gdy ta w pośpiechu odpowiadała na jakieś pytanie, które zadał jej ojciec. W sposobie, w jaki zarzekała się, że wszystko było w porządku, wyczuł fałsz, ale to nie wydało mu się dziwne. Trudno, by po czymś takim którekolwiek z nich czuło się dobrze.
„Przypomnę ci, że nie tylko rzeczywistość jest mi uległa”. Te słowa również nie dawały mu spokoju, dręcząc równie mocno, co i zniknięcie Ciemności. Cokolwiek planował…
Ale o tym Rafael nie chciał myśleć.
– Wynośmy się stąd. Natychmiast – zażądał, nie dbając o to, czy przypadkiem nie wszedł komuś w słowo.
Odpowiedziała mu cisza, ale tym razem ta wydawała się właściwa. Przynajmniej w tej jednej kwestii nie pozostało nic więcej do powiedzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa