
Elena
Siedziała na posadzce, nerwowo
kiwając się w przód i w tył. Ręce wciąż jej drżały, chociaż
próbowała nad tym zapanować poprzez zaciśnięcie dłoni w pięści. Niewiele
pomogło, Elena zaś czuła się raczej bliższa tego, by połamać sobie palce, a nie
jakkolwiek się uspokoić. Słodki zapach wampirzej krwi nie pomagał, zresztą jak i spoczywające
na jej kolanach ciało.
To nic. W końcu
nie jest martwy, prawda?, pomyślała, ale i tak czuła się, jakby właśnie
próbowała oszukać samą siebie. Wymowna, przenikliwa cisza dodatkowo pogłębiała
wątpliwości, przez co już nie miało znaczenia to, co mimo wszystko wiedziała
Elena. Co z tego, że wampiry nie umierały od kołka wbitego w serce –
nie tak po prostu – skoro ten fakt nie zmieniał najważniejszego: tego, że
zaledwie chwilę wcześniej zadźgała własnego kuzyna.
Słodka
bogini, zabiła. Jak inaczej miała określić wbicie komukolwiek kawałka drewna w plecy?
Jego serce się zatrzymało, co może i było normalne, ale dla Eleny
pozostawało tak nienaturalne, jak tylko było to możliwe. Powody nie miały
znaczenia. To, że nie miała innego wyboru, również nie.
Jej ciałem
nie po raz pierwszy wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Już nie płakała, ale
bynajmniej nie dlatego, że czuła się lepiej. Wiedziała, że powinna coś zrobić, a przede
wszystkim wydostać się z tego dziwnego miejsca, jednak nie miała pojęcia w jaki
sposób. Gdziekolwiek się znajdowała, świat ten nie rządził się znajomymi
prawami, w pełni uległy decyzjom Ciemności. Swoją drogą, jak dziwnie to
brzmiało: inny świat.
Elena z wolna
wypuściła powietrze. Spróbowała zebrać myśli, ale to okazało się równie trudne,
co i próba pojęcia tego, co działo się wokół niej. Tak naprawdę wcale nie
chciała rozumieć. Zachowanie Aldero, śmierć Lilly i to, że nie tak dawno
temu sama umierała, kiedy płomienie…
Nie potrafiła
dokończyć tej myśli. Sama próba zbyt mocno bolała, zresztą jak i wspomnienie
krzyku mamy. Wiedziała jedynie, że to nie mogły być zaświaty czy jakkolwiek
inaczej nazwać miejsce, w którym w teorii gromadzili się zmarli…
Chyba. Powinna wiedzieć takie rzeczy, skoro już kiedyś umarła…?
Umarłam…
Zadrżała,
po czym w pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli. Powinna wstać i działać,
zwłaszcza że obiecała coś Aldero. I, cholera, zamierzała się z tego
wywiązać, choć to wciąż brzmiało jak marny żart. Sama perspektywa wstania,
zostawienia bezbronnego kuzyna i ruszenia w ciemność dosłownie Elenę
paraliżowała – i to równie mocno, co i myśl o tym, co podczas
jej nieobecności mogło dziać się w sali, w której ojciec Rafy
zorganizował rodzinne spotkanie.
Gdzieś w pamięci
zamajaczyło jej wspomnienie słów demona – układu, który jej zaproponował i na
który wciąż była gotowa się zgodzić. Dlaczego po prostu ze mną nie
porozmawiasz, skoro sam mnie tu sprowadziłeś?!, jęknęła w duchu, ale
nie znalazła w sobie dość odwagi, by wypowiedzieć te słowa na głos.
Wyzwanie Ciemności nie brzmiało jak najlepszy na świecie pomysł, zwłaszcza że
ta słuchała i w każdej chwili mogła odpowiedzieć. W teorii to
było właśnie tym, czego powinna oczekiwać Elena, a jednak…
Światłości?
Wyprostowała
się niczym struna, słysząc dobiegający z mroku szept. W pierwszym
odruchu napięła mięśnie, gotowa utożsamiać mentalny głos tylko z jedną
osobą. Już raz się do niej odezwał, nawet na odległość mając kontrolę nad tym
miejscem. Najwyraźniej to, że nie odważyła się do niego zwrócić, nie
powstrzymało go przed pojawieniem się.
Dopiero
potem zorientowała się, że głos nie należał do Ciemności. Mimo wszystko i tak
poderwała się na równe nogi, rozkładając skrzydła i instynktownie osłaniając
Aldero.
– Och… –
wyrwało jej się, gdy w końcu pojęła z kim miała do czynienia. Albo
raczej z czym, bo ledwo widoczna, zlewająca się ze wszechogarniającym mrokiem
mgła nie wydawała się właściwa do utożsamienia z człowiekiem. – To ty.
Światłość
jest smutna, padło w odpowiedzi.
Demon nie
dodał niczego więcej, ale to nie miało znaczenia. Elena ze świstem wypuściła
powietrze, niepewna w jaki sposób powinna zareagować na te słowa. Co
prawda rozpoznała istotę, która zaatakowała ją w Przedsionku, a później
poinformowała o kolacji, ale to nadal niczego nie wyjaśniało. Na pewno nie
tego, czy w ogóle powinna czuć się przy niej bezpieczna.
– To ojciec
cię przysłał? – zapytała wprost, decydując się postawić sprawę jasno.
Złożyła
skrzydła, ale nie pozwoliła sobie na choćby chwilę rozluźnienia. Spróbowała przybrać
stanowczy, nieco tylko naglący ton, trochę jak Rafael, gdy wydawał swojemu
rodzeństwu rozkazy, oczekując konkretnych odpowiedzi. W tej sytuacji jak najbardziej
ich potrzebowała.
Ojciec
zajmuje się gośćmi, padło w odpowiedzi. Z trudem powstrzymała
grymas, czując jak coś przewraca jej się w żołądku. Ale Światłość jest
tutaj. Dlaczego?
Zawahała się
przed odpowiedzią. Z jednej strony nie musiała nikomu z niczego się
tłumaczyć, ale z drugiej… Nie wiedział, co się wydarzyło? Przyszedł z jej
powodu? Te wnioski wydały się Elenie zbyt daleko idące, ale i tak nie
mogła powstrzymać się przed takim kierunkiem myśli. Chciała zrozumieć, choć
sama nie była pewna, czy faktyczne intencje demona miały jakiekolwiek
znaczenie.
– Co tutaj
robisz? – zapytała, ignorując fakt, że to demon jako pierwszy zadał pytanie.
Sądziła, że
nie doczeka się odpowiedzi, zwłaszcza że sama mu jej nie udzieliła. Tym dziwniej
poczuła się, gdy ta padła niemalże od razu – i że brzmiała na całkowicie szczerą.
Smutek
Światłości czuć wszędzie. Tak jak i krew, choć to nie ty krwawisz… Eleno,
dodał, jakby nagle przypomniał sobie, że nalegała, by zwracał się do niej po
imieniu.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Nie tego się spodziewała, choć akurat ta kwestia nie była w tym
wszystkim aż taka dziwna. Jakby nie patrzeć, w ostatnim czasie działo się
zdecydowanie zbyt wiele rzeczy, których nie miała szansy przewidzieć.
– Przejmujesz
się? – wyrwało się Elenie, choć to stwierdzenie samo w sobie brzmiało
niedorzecznie.
Jesteś
żoną brata. Kazał cię chronić, odparł bez wahania nieśmiertelny. Ojciec
też… Kiedyś nie chciał śmierci Światłości, a to tak, jakby kazał chronić,
prawda?
Z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. Och, gdyby to było takie proste! Może z perspektywy tej
istoty było, zwłaszcza że tok jej rozumowania wydawał się wręcz dziecinnie nieskomplikowany.
Chyba w jakimś stopniu zaczynała tego zazdrościć.
– Muszę
zobaczyć się z twoim ojcem – powiedziała w końcu, krzyżując ramiona
na piersiach. Wyrzucenie z siebie tych słów przyszło jej z trudem.
Skoro tu
jesteś, to ojciec najwyraźniej nie chce zobaczyć się z tobą, usłyszała
w odpowiedzi. Z trudem powstrzymała sfrustrowany jęk, co najmniej
rozczarowana odmową. W jakimś stopniu liczyła na to, że demon po prostu
jej pomoże, nie zastanawiając się nad powodami, dla których znajdowała się w…
Cóż, gdziekolwiek. Chociaż to dziwne, bo wcześniej bardzo chciał cię
zobaczyć. Rozgniewałaś go, stwierdził po chwili wahania.
To też
zabrzmiało prosto i logicznie, jak przyczyny i skutki – oczywiste
zależności, które z perspektywy demona musiały być prawdziwe. W tamtej
chwili Elenie trudno było stwierdzić, czy bardziej ją takie podejście
fascynowało, czy może jednak zaczynało irytować.
– Co to znaczy?
Musze z nim porozmawiać – zniecierpliwiła się. W pośpiechu wyrzucała z siebie
kolejne słowa, próbując dobrać jak najprostsze z nich w nadziei, że
dzięki temu zdoła cokolwiek osiągnąć. – Sam powiedziałeś, że chce mnie
zobaczyć. Powinnam być na tej kolacji, więc… Och, nie możemy uznać, że po
prostu się zgubiłam.
Tyle że
się nie zgubiłaś.
– Skąd
wiesz? – jęknęła, momentalnie tracąc cierpliwość.
Zdołała zarejestrować
to, że mgła przesunęła się bliżej. Poczuła się nieswojo, kiedy demon zbliżył się
do niej, zwłaszcza że aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z jego
obecności. Zdążyła przywyknąć do specyficznej aury Rafaela, ale tym razem…
Przepraszam.
Dużo w tobie negatywnych emocji.
Tyle
wystarczyło, by instynktownie cofnęła się o krok. Słyszała, że demony
żywiły się emocjami – zwłaszcza tymi skrajnymi i, co najważniejsze, skrajnymi.
Mogła tylko zgadywać, co to tak naprawdę oznaczało, ale zdecydowanie nie miała ochoty
zostać czyimkolwiek żywicielem.
– Nie
zbliżaj się – zażądała, gniewnie mrużąc oczy.
Wcale nie
poczuła się lepiej, kiedy demon usłuchał. Miała nawet wrażenie, że mgła
nieznacznie się wycofała, ale i to nie zdołało w pełni Eleny
uspokoić.
Przepraszam,
Światłości, zreflektował się pośpiesznie. Pamiętam, że użyczyłaś mi
krwi. Nie zrobiłbym niczego, czego byś sobie nie życzyła, dodał, na moment
skutecznie wytrącając dziewczynę z równowagi tym, że próbował się
tłumaczyć.
Kiedy mówił
w ten sposób, wydawał się bardziej ludzki. Nie sądziła, że to w ogóle
możliwe w przypadku kogoś, kto nawet nie dysponował konkretnym ciałem i tylko
szeptał w jej głowie, ale jednak tak właśnie było. Co więcej, coś w jego
słowach sprawiało, że mu wierzyło, choć kwestia zaufania komukolwiek w tym
miejscu wydawała się co najmniej szalona.
Milczała, zdolna
co najwyżej obserwować. Przynajmniej zdołała się uspokoić – na tyle, na ile
było to możliwe, skoro skupiała się na konwersacji z kimś, kogo nawet nie
mogła zobaczyć. Lęk choć na moment ustąpił, co prawda na rzecz frustracji, ale
to wydawało się lepsze niż nic. Przynajmniej na dobry początek musiało wystarczyć.
Jakkolwiek
by jednak nie było, bezruch niczego nie rozwiązywał. Wciąż trwała w tym
dziwnym, pogrążonym w mroku miejscu – prawdziwym bądź nie, to akurat
pozostawało kwestią drugorzędną. Miotała się, przytłoczona kolejnymi myślami i wątpliwościami.
Rozmowa nie pomagała, tym bardziej że demon mimo wszystko nie zamierzał jej
pomóc.
Zacisnęła
usta. Wciąż pełna wątpliwości, z powątpiewaniem spojrzała wprost w pulsującą
w ciemnościach mgłę.
– Dzięki,
że przyszedłeś, ale nie potrzebuję ratunku. Wszystko ze mną w porządku –
mruknęła, choć to zdecydowanie nie było prawdą. Cóż, przynajmniej w kwestiach,
które demon najwyraźniej ignorował albo nie chciał się mieszać. Jakby nie
patrzeć, we wszystkim wciąż chodziło o Ciemność. – Poradziłam sobie – dodała
z nutką goryczy, wymownie spoglądając na posadzkę.
W tamtej chwili
miała ochotę przekląć wyostrzone zmysły. Chciała tego czy nie, wciąż zbyt
wyraźnie widziała cia… Aldero. Wciąż żył i tego zamierzała się trzymać,
nawet jeśli jakaś jej cząstka z obawą interpretowała kolejne z podsuwanych
przez zmysły bodźców – a może raczej ich brak. W końcu jak inaczej
miałaby myśleć o kimś, kogo serce się zatrzymało, a oddech ucichł? Z technicznego
punktu widzenia, naprawdę był martwy.
Zabiła go.
Nie
wygląda, jakby było w porządku… Pozbyłaś się wroga?
Parsknęła
pozbawionym wesołości śmiechem w odpowiedzi na te słowa. Och, gdyby ta
istota zdawała sobie sprawę, kogo tak naprawdę Elena traktowała tu jak wroga!
– To nie
jest mój wróg – oznajmiła tonem o wiele ostrzejszym, niż początkowo
zamierzała. – Ja tylko… też próbuję chronić kogoś, kogo kocham.
Kochać…,
powtórzył niczym echo.
Raz jeszcze
z powątpiewaniem spojrzała w miejsce, z którego dochodził głos.
Dlaczego w ogóle traciła czas na dyskusję, zamiast próbować działać? Och,
gdyby jeszcze w grę po raz kolejny nie wchodził temat emocji i nieznających
ich demonów…
– Uczucia
są ważne – mruknęła. Przez moment poczuła się co najmniej dziwnie, zwłaszcza że
te słowa zabrzmiały jak nic nieznaczący, oklepany już frazes.
Są
dziwne. I zbędne.
Cóż, nie
mogła zaprzeczyć. Jakoś nie wątpiła, że obojętność rozwiązałaby choćby kilka z dręczących
ją problemów, ale… jakim kosztem? Zbyt wiele doświadczyła, by ot tak uznać to
za bezwartościowe. Perspektywa utraty tak ważnych dla niej osób bolała, ale nic
nie było w stanie sprawdzić, by Elena zaczęła tego żałować.
Zacisnęła
dłonie w pięści, tym razem nie z nerwów, ale chcąc upewnić się, że
obrączka wciąż znajdowała się na swoim miejscu. W jakiś pokrętny sposób ten
drobiazg przynosił jej ulgę.
– Możliwe –
powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. – Może tak jest, ale… –
Wzruszyła ramionami. Skrzydła delikatnie zaszeleściły, kiedy się poruszyła. –
Jak masz na imię? – dodała, coraz dziwniej czując się z koniecznością
zwracania się do kogoś, kto jawił jej się co najwyżej jako bezcielesny głos w głowie.
Nie
rozumiem.
– Twoje
imię – zniecierpliwiła się. – Chcę wiedzieć, jak się do ciebie zwracać.
Nie
potrzebuję żadnego, żebyś to robiła, Świa… Eleno, padło w odpowiedzi. Są
zbędne, skoro ciągle trwamy w mroku.
– Ale
Rafael i Mira… – zaczęła, jednak tym razem demon zdecydował się jej
przerwać.
Są inni.
I mają ciała, wyjaśnił w mechaniczny, jakby wyuczony sposób. My
mamy słuchać i wykonywać rozkazy. Jak twoje, Eleno, dodał usłużnie. Prawie
wszystkie.
Nie
powstrzymała się od prychnięcia. Och, oczywiście! To byłoby zbyt proste, gdyby
mogła poprosić o coś, co gryzło się z intencjami Ciemności.
– Tego nie
rozumiem. Tych waszych… rozkazów. – Wywróciła oczami. W tamtej chwili
czuła się gorzej niż wtedy, gdy próbowała dyskutować na ten temat z Rafaelem.
– Teraz nie wykonujesz żadnych, skoro to nie ojciec cię przysłał. Przyszedłeś,
bo wyczułeś, że jestem smutna. To nie są uczucia? – nie dawała za wygraną.
Odpowiedziała
jej wymowna cisza. Mgła zafalowała i to wystarczyło, by Elena mimowolnie
pożałowała swoich słów, niemalże pewna, że demon po prostu zniknie. Co prawda
to rozwiązałoby problem dalszej rozmowy i zwlekania z działaniem, ale
i tak przerażała ją perspektywa ponownego zostania samej w mroku. No,
prawie, bo dwa trupy (w tym jeden prawie trup?) nie brzmiały jak doborowe
towarzystwo, w którym pragnęła się znaleźć.
Pozwoliłaś
spróbować swojej krwi, oznajmił w końcu demon. Jego głos zabrzmiał
inaczej, bardziej łagodnie, jakby sam był zaskoczony tym, co nim kierowało. To
było… Hm.
– Miłe? – podsunęła
pod wpływem impulsu.
Może być
miłe, zgodził się usłużnie. To było inne niż to, co czasem czuje. Takie
inne. Bardziej… bardziej…
Nie
dokończył, ale to nie miało znaczenia. Elena słuchała go w milczeniu,
przez moment sama niepewna, w jaki sposób powinna zareagować na takie wyznania.
Cholera, popsułam demona, pomyślała jedynie, przez moment mając ochotę
histerycznie się roześmiać. Co prawda tym razem nie musiała żadnego całować, by
do tego doszło, ale to i tak brzmiało jak marny żart. Jakby nie patrzeć,
właśnie udało jej się zmusić tę istotę do tego, żeby zaczęła rozważać
potencjalne emocje.
Czy w takim
razie wszyscy je posiadali? Zawahała się, co najmniej oszołomiona tą myślą. W przypadku
Rafaela łatwiej było jej sobie wyobrazić, że dysponował tą ludzką cząstką,
zwłaszcza że z jej perspektywy na swój sposób był człowiekiem. Cóż, za takiego
go uważała, kiedy nieudolnie podążał za nią krok w krok, zmuszony ukrywać
skrzydła i prawdziwą naturę. Z innymi demonami jednak było inaczej, a Elena
nie sądziła, że coś, co nawet nie byłoby materialne, a na domiar złego
pochodziło od Ciemności, mogłoby zacząć czuć.
Tyle że
wszystko na to wskazywało. W mniemaniu cienia, z których przyszło jej
się po raz kolejny spotkać, chyba była miła. I najwyraźniej lubił ją na
tyle, by przejąć się, że towarzyszył jej smutek.
Ktoś
poprosił, żeby dotrzymać ci towarzystwa. I to nie ojciec… A ja
naprawdę chciałem to zrobić, chociaż nie powinienem.
Poderwała
głowę, co najmniej zaskoczona takim wyznaniem. Sama nie była pewna, co bardziej
wytrąciło ją z równowagi – ta deklaracja czy może wynikające z niej
wyznanie. Natychmiast otworzyła usta, gotowa zażądać bardziej szczegółowej
odpowiedzi, ale zanim zdążyła sformułować jakąkolwiek, coś się zmieniło.
Zesztywniała, choć sama nie była pewna dlaczego. Panujący dookoła mrok nie
rozstąpił się nawet trochę, nic też nie zakłóciło panującej ciszy, a jednak…
A potem usłyszała
aż nazbyt znajomy, dochodzący gdzieś jakby z oddali głos.
Elena…

Miriam
Wszystko było nie tak. W zasadzie
to brzmiało jak niedopowiedzenie tysiąclecia, a wszystko wskazywało na to,
że mogło być jeszcze gorzej. Jakby tego było mało, Mira trwała w samym
środku tego szaleństwa, ale nie była w stanie zrobić niczego, by je
powstrzymać.
Już tego
doświadczyła. Przez moment poczuła się jak w Volterze, zmuszona obserwować
jak sytuacja wymyka się spod kontroli, przybierając najgorszy z możliwych
kierunków. Do tej pory pamiętała szał, w który wpadł Rafael, kiedy stracił
Elenę. To był jeden z nielicznych razów, kiedy gniew brata przeraził ją do
tego stopnia, by naprawdę pragnęła zejść mu z oczu. A przy tym
pierwszy raz, gdy naprawdę drżała o swoje życie, gotowa wręcz przysiąc, że
demon nie powstrzyma się przed rozerwaniem jej na kawałeczki.
Nie miało
znaczenia, że tym razem w niczym nie zawiniła. To było do przewidzenia, bo
wszyscy od dłuższego czasu wyczekiwali konfrontacji z ojcem. Miriam mogła
co najwyżej zgadywać, w jaki sposób ta miała się potoczyć, ale i tak
finał kolacji wytrącił ją z równowagi bardziej niż cokolwiek innego.
Eleny nie było.
Jej matka wciąż szlochała, ale już przynajmniej nie próbowała wyrywać się z uścisku
demonicy, po prostu tępo spoglądając w przestrzeń – wprost na miejsce, w
którym nie tak dawno temu płonął ogień, a teraz nie było niczego. To
nie ma sensu… Zabijanie jej nie ma sensu, ojcze, powtarzała niczym mantrę w myślach,
ale tak naprawdę i tego nie była pewna. Kiedy w grę wchodziły decyzje
Ciemności, nic nie było oczywiste.
Ręce
nieznacznie jej zadrżały, choć próbowała tego nie okazywać. W pewnym
momencie już nie była pewna, czy to ona przytrzymywała Esme, czy może to
wampirzyca była jedynym, co pozwalało zachować pion Mirze. Zwłaszcza w chwili,
w której w nikłym blasku wypełniającego salę światła, zabłysło
wymierzone wprost w Rafaela ostrze, Miriam musiała resztkami wolni
powstrzymać się, by nie rzucić się do ataku. Nie chodziło nawet o to, że
takie posunięcie byłoby niczym samobójstwo, zwłaszcza że Ciemność ostatecznie
straciła cierpliwość. To po prostu nie miało racji bytu, skoro – podobnie jak i brat
– pozostawała bezbronna. W ten sposób mogłaby co najwyżej sprowokować ojca
do podjęcia przyśpieszonej decyzji, a to było ostatnim, czego pragnęła.
Mogła tylko
stać i bezmyślnie patrzeć na to, co się działo. Czekała na koniec, o którym
podświadomie wiedziała, że prędzej czy później nadejdzie, ale mimo wszystko
wypierała go ze świadomości. To, że tutaj byli, wciąż wydawało się co najwyżej snem.
Och,
Rafa…
Obawiała
się tego, co mógłby zrobić. Już samo to, że zamierzył się na ojca, niejako
przypieczętowało jego los. Co prawda doszło do tego już w chwili, w której
zadeklarował, że dla Eleny sprzeciwi się nawet jemu, ale jednak do jakieś
stopnia oboje liczyli, że nie będzie takiej potrzeby. Z uporem odwlekali
nieuniknione – i to tylko po to, by wylądować tutaj.
Właśnie
wtedy Rafael się roześmiał – w niemalże serdeczny, zaskakująco ciepły
sposób. To nie był śmiech, z którym mogłaby utożsamić go w przeszłości.
Nie brzmiał też jak coś histerycznego, czego spodziewałaby się po kimś
pogrążonym w żałobie, komu drugi raz w zaledwie kilku tygodni wyrwano
serce.
Oszalał,
pomyślała w oszołomieniu. Jak nic oszalał, bo…
– Elena –
westchnął, wypowiadając jej imię z tak nabożną czcią, że to aż bolało. Miało
w sobie równie wiele mocy, co i każde lilan, które od jakiegoś
czasu padało z jego ust. – Moje Światło – podjął, nie odrywając wzroku od
nachylonej nad nim Ciemności – lśni jaśniej niż mógłbyś przypuszczać. A jeśli
sugerujesz mi teraz, że w tym wszystkim chodzi wyłącznie o jej wdzięki,
to tylko dowód na to, że nigdy nie poznałeś Eleny Cullen – oznajmił takim tonem,
jakby właśnie rozmawiali o pogodzie.
Co ty
bredzisz?, pomyślała, ale coś w jego słowach nie dawało jej spokoju.
Zanim zastanowiła się nad tym, co robi, przestąpiła krok naprzód, w końcu
decydując się puścić Esme.
Rafa tymczasem
mówił dalej, coraz pewniejszy i mniej przejęty tym, że Ciemność z powodzeniem
mogła rozerwać go na kawałeczki.
Kiedy na
dodatek ojciec tak po prostu zabrał ostrze, pozwalając mu wstać, do Miry w pełni
dotarło, że coś się zmieniło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz