
Claire
– Co tu robimy? – zapytała,
niespokojnie rozglądając się po okolicy.
Nie znała tej części Seattle. Co prawda wszystko
wskazywało na to, że znajdowali się w dzielnicy portowe, ale nawet ta
wiedza nie wydała się Claire wystarczająca. Jakby tego było mało, zamiast
przejmować się, że właśnie wylądowała w jakimś ślepym zaułku w towarzystwie
dwójki w zasadzie obcych nieśmiertelnych – w tym ciotki, której miała
do zarzucenia naprawdę wiele – była w stanie myśleć wyłącznie o tym,
że właśnie tracili czas.
Claudia nie odpowiedziała, milcząca i pogrążona
we własnych myślach. W tamtej chwili po raz kolejny zachowanie kobiety
skojarzyło się Claire z tym, w jaki sposób zazwyczaj reagował Rufus.
Kiedy w grę wchodził jakikolwiek plan, tata zwykle nie dbał o wyjaśnienia
i wnikanie w szczegóły. Och, tak po prawdzie wampir po prostu liczył
na to, że ewentualne towarzystwo albo zrezygnuje, albo w cudowny sposób
domyśli się, co chodziło mu po głowie i bez słowa protestu się dostosuję. I to
najlepiej bez zadawania zbędnych pytań.
Claire westchnęła, po czym wymownie spojrzała na
Olivera. Po wyrazie jego twarzy poznała, że rozumiał niewiele więcej od niej.
Jakkolwiek by jednak nie było, on bez wahania podążał za Claudią – krok w krok,
niczym cień albo osobisty strażnik. Cisza w jego przypadku nie była niczym
nowym, ale Claire i tak mimochodem pomyślała, że nie obraziłaby się nawet
za kilka naskrobanych pośpiesznie karteczek – czy to z informacjami, czy
jakimiś nic nie znaczącymi frazesami.
– Claudio… – zaczęła raz jeszcze, ale doczekała
się wyłącznie przeciągłego westchnienia. Zaraz po tym wampirzyca jednak
zdecydowała się na nią spojrzeć, przy okazji skutecznie zamykając bratanicy
usta.
– Myślę. Naprawdę łatwiej o to, kiedy pracuje
się w ciszy, wiesz?
Coś w tych słowach sprawiło, że Claire
zapragnęła się nerwowo roześmiać. Słodka bogini, zdecydowanie jakby słyszała
ojca! Tym razem chcąc nie chcąc zdecydowała się zachować tę uwagę dla siebie,
podejrzewając, że gdyby po raz wtóry spróbowała zasugerować coś podobnego
Claudii, jak nic wylądowałaby w pobliskiej zatoce.
– Nie próbuję cię poganiać – zapewniła, chociaż
obie wiedziały, że to było kłamstwo. Cóż, do pewnego stopnia na pewno. – Ale
nie rozumiem, co robimy w mieście. Myślałam… – dodała, ale w ostatniej
chwili ugryzła się w język.
„Myślałam, że chcesz pomóc”. Dokładnie te słowa
cisnęły jej się na usta, ale Claire mimo wszystko nie zdecydowała się ich
wypowiedzieć. Tak naprawdę Claudia niczego nie musiała. Dawała jej to do
zrozumienia od samego początku, choć zarazem z jakiegoś powodu wciąż była
obok. Cóż, nigdy tak naprawdę otwarcie nie wyrzuciła jej za drzwi, nawet jeśli
zmienne nastroje wampirzycy sugerowały, że miała na to ochotę. Jakkolwiek by
jednak nie było, ostatecznie sama zaryzykowała przyjście aż do domu Licavolich,
a to o czymś świadczyło.
A przynajmniej w to chciała wierzyć Claire.
Jakaś jej cząstka wręcz krzyczała, że postępowała głupio, jednak dziewczyna
niezmiennie ją ignorowała. Czuła, że nie powinna – nie po tym jak Seth… Ale
choć samo wspomnienie o nim bolało, nie potrafiła ot tak znienawidzić
Claudii. Chciała tego czy nie, naprawdę wierzyła, że intencje kobiety były
dobre. Chroniła ją, cokolwiek miałoby to znaczyć i niezależnie od tego,
jak brzemienne w skutkach nieporozumienie się z tym wiązało.
Nieporozumienie… To brzmiało niewinnie, kiedy
myślało się o tym w ten sposób. Na pewno łatwiej niż gdyby
utożsamiała Claudię z morderczynią – a przy tym o wiele bardziej
naiwnie. Nie sądziła, by ktokolwiek zrozumiał, czym kierowała się, jeśli
chodziło o tę wampirzycę. Cóż, na pewno nie Licavoli – nie po tym, co
zrobiła Beau – a tym bardziej nie tata, ale…
Była tutaj, czyż nie? Na dodatek żywa, choć
Claudia miała wystarczająco wiele okazji, by ją zabić.
– To tutaj – usłyszała i to wystarczyło, by
wyrwać ją z zamyślenia.
Poderwała głowę, spodziewając się… Cóż, dosłownie
czegokolwiek, co wydałoby się ważne. Do tego jednak zdecydowanie nie zaliczała
niepozornej, położnej gdzieś na uboczu uliczki, tak naprawdę w żaden
sposób niewyróżniającej się na tle wszystkich innych które mijali. Odrapane
ściany i ubogie, zaniedbane witryny znajdujących się tu sklepów nie
zachęcały, Claire zresztą szczerze wątpiła w to, by potencjalna klientela
docierała do tego miejsca. Nawet jeśli wszystko wskazywało na to, że i tak
było zbyt późno na zakupy.
Spojrzała na Claudię, gotowa zasypać ją kolejnymi
pytaniami, ale nie miała po temu okazji. Wampirzyca zdążyła ruszyć się z miejsca,
szybkim krokiem zmierzając ku jednemu ze sklepików. Claire początkowo nawet go
nie zauważyła – niepozornego wejścia wciśniętego między magazyn i jakąś
tanią jadłodajnię. Z braku lepszych perspektyw popędziła za ciotką, ale
nie od razu weszła do środka, na moment przystając przy wejściu, by spojrzeć na
witrynę. Musiała zmrużyć oczy, żeby dostrzec cokolwiek przez zabrudzoną szybę, a co
dopiero odczytać napis, który – jak sądziła – musiał pełnić rolę nazwy.
Cudawianki.
Nie, to zdecydowanie nie brzmiało jak rozwiązanie
dręczących Claire problemów. Och, nie brzmiało jak rozwiązanie czegokolwiek!
Tyle że
Claudia najwyraźniej uważała inaczej. Wkroczyła do środka, zdecydowanym gestem otwierając
drzwi i przy okazji wprawiając w ruch zawieszony przy framudze dzwoneczek.
Nie zawahała się nawet przez moment, w przeciwieństwie do Claire, która
dopiero po chwili zdecydowała się wkroczyć do pogrążonego w półmroku, obcego
pomieszczenia. Jeszcze zanim przekroczyła próg, uderzyła ją duchota i dziwna
mieszanka zapachów, która momentalnie skojarzyła się dziewczynie ze świątynią.
Zioła? Świecie? Coś w tym musiało być, choć nie miała styczności z kapłankami
na tyle, by ot tak rozpoznać poszczególne składniki.
Tym
dziwniejsze okazało się to, że mimo późnej pory, sklepik – czy gdziekolwiek się
znajdowały – wciąż był otwarty. Nigdzie nie zauważyła żadnej rozpiski z godzinami
czy dniami. Claudia też tego nie sprawdzała, zachowując się jak ktoś, kto
działał pod wpływem chwili. Trudno było myśleć o dobrym, sensownym planie,
skoro wszystko sprowadzało się do kilku decyzji, podjętych w zaledwie
kwadrans. Przynajmniej Claire nie sądziła, by wampirzyca miała więcej czasu, by
wymyślić cokolwiek konkretnego.
Wzdrygnęła
się, kiedy tuż za plecami wyczuła ruch. Z opóźnieniem przeniosła wzrok na
kroczącego tuż za nią Olivera, bynajmniej nie będąc w stanie odwzajemnić uspokajającego
uśmiechu, który ten jej posłał. Co prawda poczuła się odrobinę pewniej, kiedy
nieśmiertelny jak gdyby nigdy nic ujął ją pod ramię, ale to wciąż niczego nie
wyjaśniało.
Potrzebowała
dłuższej chwili, by w ciemnościach zauważyć jasne włosy Claudii. Ciotka stała
plecami do niej, w pośpiechu klucząc między ciasnymi alejkami. Całą
powierzchnię niewielkiego sklepiku zajmowało zaledwie kilka zawalnych
najróżniejszymi rzeczami regałów i podłużna, wieńcząca pomieszczenie lada.
W powietrzu prócz ziół i gryzącego zapachu dymu, dało się wyczuć przede
wszystkim kurz. Wrażenie było takie, jakby nikt od bardzo dawna nie tylko tu
nie sprzątał, ale przede wszystkim nie wpadł na pomysł, by choć trochę przewietrzyć.
Claire niespokojnie
wodziła wzrokiem na prawo i lewo, z każdą kolejną sekundą coraz
bardziej zdezorientowana. Gdzie byli? Na pierwszy rzut miejsce skojarzyło jej
się z księgarnią, zwłaszcza gdy zauważyła kilka ciężkich, starych
tomiszczy na półkach, ale asortyment nie sprowadzał się wyłącznie do książek. O wiele
właściwym określeniem wydawał się wręcz antykwariat, a przynajmniej tyle
wywnioskowała, z powątpiewaniem spoglądając na inne, ustawione na regałach
przedmioty. Problem polegał na tym, że nie wyglądały na zwykłe starocie, któryś
ktoś pozbył się przy sprzątaniu strychu. Wyglądały na to zbyt niepokojąco.
Słoiczki,
fiolki, dziwne figurki… Nawet świece wyglądały dziwnie, pokryte bliżej
nieokreślonymi, starannie wyżłobionymi w wosku symbolami. Uniosła brwi na
widok pentagramu, choć pamiętała, że symbol ten według wierzeń służył przede
wszystkim ochronie, nie zaś rozpoznaniu satanistów. Dziwne symbole z kolei
skojarzyły jej się z runami, choć nie wiedziała o nich zbyt wiele.
Zapamiętywała szczegóły z książek, które czytała, ale to zdecydowanie nie
były tematy, które byłyby jej jakkolwiek bliskie.
Wzdrygnęła
się, nagle czując jeszcze bardziej nieswojo. To miejsce zdecydowanie nie przypominało
zwykłego sklepu, do którego ludzie przychodzili na co dzień. Claudia z kolei
nie była zwykłą klientką, chociaż…
Och, bez żartów, jęknęła w duchu,
zupełnie jakby w ten sposób mogła odrzucić od siebie niechciane emocje i myśli.
Jakaś jej cząstka – ta rozsądna, twardo stąpająca po ziemi – wciąż stanowczo
protestowała temu, co powiedziała jej ciotka. Czary nie wchodziły w grę.
Magia tym bardziej, zresztą jak i jej praktykowanie przez czarownice.
Jeśli zaś chodziło o to, co zobaczyła… To też musiało się dać jakoś
wytłumaczyć, prawda? Nie miała jeszcze pewności w jakiś sposób, ale wciąż
szukała, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że to po prostu kolejny dar
– wyjątkowy, inny, ale jednak niewiele bardziej odmienny od tego, co potrafili
telepaci.
Ale i w
to podświadomie wątpiła.
Myślała, a jednak
nic sensownego nie przychodziło jej do głowy – nie w taki sposób, jak
mogłaby tego oczekiwać. Bo Claudia tak naprawdę nie miała powodów, żeby kłamać.
To sprawiało, że Claire czuła się jedynie bardziej przerażona, wciąż mając
wrażenie, jakby świat, który znała do tej pory – prosty, rządzący się oczywistymi
zasadami, które miały sens – zaczynał się sypać. Odtwarzanie w myślach układu
pierwiastków już nie pomagało jej poczuć, że wszystko było w porządku.
Przestało całe lata temu, gdy w końcu przyjęła do świadomości, że
proroctwa, które wychodziły spod jej ręki, były czymś więcej, aniżeli przypadkowymi
wierszami.
A teraz to.
– Halo? –
doszedł ją spięty głos Claudii. Dopiero w chwili, w której wampirzyca
przerwała panującą ciszę, Claire uświadomiła sobie, że i ona nie była aż
tak pewna siebie, jak wydawało się do tej pory. – Czuję, że pani tutaj jest.
Nie wiem, czy mnie pani pamięta, ale…
– Oczywiście,
dziecko.
Nowy głos
rozbrzmiał, bynajmniej nie od strony, z której ktokolwiek spodziewał się
go usłyszeć. Claire zesztywniała, nagle prostując się niczym struna, gdy
dotarło do niej, że dochodził… nie zza lady, ale bezpośrednio zza jej pleców.
Odwróciła się gwałtownie, w panice omal nie nokautując wciąż stojącego tuż
obok Olivera – i to tylko po to, by w następnej sekundzie bezmyślnie
wpatrywać się w całkowicie niepozorną, drobną staruszkę.
Nie miała
pewności, jakim cudem nie zauważyła kobiety wcześniej. Co prawda ta okazała się
niska i drobna, ale na pewno nie można było jej uznać za niewidoczną.
Całkiem siwe, niemalże srebrzyste włosy upięła w ciasny kok, chociaż kilka
kosmyków zdołało umknąć przytrzymującym je wsuwkom. Garbiła się nieznacznie,
przez co wydawała się mniejsza, ale i tak miała w sobie coś takiego,
co przyciągało wzrok. I nie, nie chodziło tylko o to, że skórę miała bladą
jak papier i pomarszczoną tak bardzo, że równie dobrze mogłaby uchodzić za
suszoną śliwkę.
Najniezwyklejsze
okazały się jej oczy. Claire poczuła się co najmniej nieswojo, kiedy spoczęły
na niej dwie białe plamy – tęczówki jaśniejsze od jej własnych po tym, jak już
zdarzało jej się napisać kolejny wiersz. Różnica polegała na tym, że podczas
gdy w jej przypadku srebrzysty kolor świadczył zwykle o nowym proroctwie,
a z czasem wypierał go znajomy błękit, staruszka przed nią była
najzwyczajniej w świecie niewidoma.
Cisza miała
w sobie coś przejmującego. W milczeniu tkwiła u boku Olivera,
próbując poukładać sobie wszystko to, co działo się wokół niej. Cóż,
bezskutecznie, a obecność tej kobiety jedynie czyniła sprawy jeszcze
trudniejszymi. W otoczeniu tych wszystkich rzeczy, zapachu ziół i dymu,
nie przypominała zwykłego człowieka. Co prawda bez wątpienia nim była, ale
Claire i tak poczuła się zdezorientowana. Ledwo czuła słodki zapach krwi,
skutecznie przytłumiony przez całą mieszankę innych, mdlących wręcz woni. Serce
kobiety z kolei biło tak cicho i wolno, że aż zaczęła się martwić o to,
czy przypadkiem samo z siebie się nie zatrzyma.
–
Aczkolwiek jestem zaskoczona, że wróciłaś – podjęła jak gdyby nigdy nic
kobieta, bez pośpiechu ruszając ku kontuaru. Jak na kogoś, kto nie wiedział,
poruszała się zaskakująco sprawnie, nawet przez moment nie wyglądając na
bliską, by się z czymś zderzyć. – Na dodatek nie sama. Mało kiedy mam tu
taki tłok.
– Do rzeczy
– zniecierpliwiła się Claudia. Wyprostowała się niczym struna, wyraźnie
spinając, choć wraz jej twarzy nie uległ zmianie. Na pierwszy rzut oka wydawała
się obojętna. – Z cały szacunkiem, ale nie mam czasu na pogawędki.
Potrzebuję jeszcze kilku rzeczy – wyjaśniła, w pośpiechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa.
W normalnym
wypadku Claire spróbowałaby jakkolwiek zasugerować jej, żeby była milsza. Tylko
trochę, choć szczerze wątpiła, by jej prośby wystarczyły, by wampirzyca
spuściła z tonu i choć trochę się rozluźniła. Sytuacji jednak było
daleko do normalności – i to w równym stopniu, co i obsługującej
sklep kobiecie.
–
Naturalnie. – Staruszka nie brzmiała na jakkolwiek urażoną czy zmartwioną pobrzmiewającym
w głosie wampirzycy zniecierpliwieniem. – To zła noc. Pełna cieni.
Gwałtowny
dreszcz wstrząsnął całym ciałem Claire w odpowiedzi na te słowa. Komentarz
brzmiał niewinnie, jakby rzucony mimochodem i pozbawiony większego
znaczenia, a jednak…
– Potrzebuję
diagramów. Kwadratów magicznych – oznajmiła Claudia, za wszelką cenę próbując
ignorować kolejne komentarze starszej kobiety. – Muszę…
–
Potrzebujesz ochrony. Zwłaszcza teraz.
Słowa
zamarły Claudii na ustach. Urwała gwałtownie, przez chwilę wyglądając jak ktoś,
kogo nagle uderzono w brzuch. Opanowanie zniknęło na rzecz mieszanki
szoku, zdenerwowania i – co najważniejsze – nieopisanego wręcz strachu.
Wampirzyca
dumnie uniosła głowę. Odrzuciła na plecy jasne włosy, w pośpiechu biorąc
się w garść.
–
Powiedziałam już, że nie mam czasu na…
– Dlaczego
tak naprawdę tutaj przyszłaś? Nie jesteś osobą, która ot tak pomaga innym,
prawda? – nie dawała za wygraną kobieta. – Poraniona dusza, która wciąż ucieka…
Albo uciekała. – Jej puste, niewidzące oczy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia powędrowały
ku Claire. – Ale tutaj nie przyszłaś sama. Jesteście spokrewnione, ale ona nie
jest twoją córką. To łono stało się puste, zanim wydało na świat życie – dodała,
a dłoń Claudii drgnęła, na ułamek sekundy lądując na brzuchu.
– Wystarczy
– wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Nie przyszłam tutaj, żeby…
– Dam ci
czego potrzebujesz. Po prostu się zastanawiam… Co się zmieniło, hm? – Kobieta w zamyśleniu
przechyliła głowę. – Zraniona dusza. I druga, tak bardzo niewinna… Trwasz w równowadze,
kochaniutka. Piękny umysł i wrażliwa dusza, która już teraz zaznała zbyt
wiele krzywd… Masz piękny dar i nie mówię tu tylko o tym, co czynią
dłonie – stwierdziła, starannie dobierając słowa. W tamtej chwili Claire
była gotowa przysiąc, że kobieta naprawdę ją widziała, choć to przecież nie było
możliwe. To, że chwilę później spojrzała na Olivera, również nie. – I jeszcze
mężczyzna, który zaprzysiągł milczeć. Cisza to czasem błogosławieństwo.
Claire
słuchała jej jak oczarowana, z każdym kolejnym słowem bardziej wytrącona z równowagi.
Próbowała zebrać myśli, ale te raz po raz jej umykały, plącząc się ze sobą.
Zapach kadzidełek stopniowo doprowadzał ja do szału, tak jak i napierająca
ze wszystkich stron cisza.
Nie miało
znaczenia, dlaczego tak naprawdę tutaj przyszli i czego potrzebowała
Claudia. To zeszło gdzieś na dalszy plan, skutecznie wyparte przez słowa
niewidomej kobiety – niepokojące i… trafne, choć to wydawało się niemożliwe. Tak robią wróżki, prawda? Puste słowa, które
każdy może przyporządkować do siebie, pomyślała, ale i to nie wydało
jej się właściwym wyjaśnieniem. Nie, skoro wiedziała, że oszukuje samą siebie.
Dźwięk
tłuczonego szkła skutecznie wyrwał ją z letargu. Wzdrygnęła się, z opóźnieniem
orientując się, że hałas spowodowała pękająca fiolka, którą Claudia strąciła z półki,
kiedy błyskawicznie okręciła się na pięcie, bezceremonialnie ruszając ku wyjściu.
Nie odezwała się nawet słowem, nie wspominając o spojrzeniu na wciąż tkwiącą
przy ladzie staruszkę. Jakby tego było mało, wybiegła ze sklepu wampirzym
tempem, nie dbając o to, że ktokolwiek mógłby zauważyć, że nie była człowiekiem.
Dzwoneczek
przy drzwiach znów się odezwał, uprzytomniając wszystkim obecnym, że kobieta opuściła
sklep.
Gdzieś u boku
Claire, Oliver drgnął niespokojnie. Wymienili niespokojne spojrzenia, on dodatkowo
robiąc takich ruch, jakby chciał jak najszybciej popędzić za Claudią.
Ostatecznie nie zrobił tego, w zamian w dość znaczący sposób
ściskając dłoń towarzyszącej mu dziewczyny.
– Ja… –
wyrwało jej się, ale nie była w stanie dokończyć. Nie żeby w ogóle
wiedziała, co powiedzieć.
Mętlik w głowie
nie był niczym nowym, ale mało kiedy towarzyszył jej w towarzystwie
człowieka. Nie chodziło nawet o wrażenie, że staruszka jakimś cudem
wiedziała, że nie miała do czynienia z ludźmi – w końcu dla kogoś,
kto wychował się w Mieście Nocy, uświadomieni śmiertelnicy nie byli niczym
nowym. O wiele gorsze okazało się wrażenie, że te dziwne białe oczy
dosłownie przenikały ją na wskroś, dostrzegając więcej, aniżeli Claire mogłaby
sobie tego życzyć.
A przecież
to nie powinno mieć miejsca. Po prostu nie mogło, tak jak i wszystko to,
co powiedziała Claudia…
– Weź to.
Mówiła, że będą wam potrzebne – oznajmiła jak gdyby nigdy nic kobieta. Pochyliła
się, by z jednej z półek zdjąć coś, co okazało się plikiem
zakurzonych, spiętych razem kartek. – I to – dodała, zgarniając z innego
regału pełen woreczek z czymś, czego Claire nie była w stanie
dostrzec przez czarny, satynowy materiał. – To tylko trochę białej szałwii, ale
nie zaszkodzi. Och, no i ty… Podejdź tu, dziecino.
Nie chciała
tego robić. Co prawda strach przed starszą kobietą wydawała się irracjonalny, ale
nie mogła zapanować nad kolejnymi dreszczami i wciąż narastającym zwątpieniem.
Nie miała pojęcia, jakim cudem ostatecznie udało jej się ruszyć z miejsca i na
drżących nogach, poruszając się trochę jak w transie, jednak podejść
bliżej.
Claudia
przyszła z konkretnego powodu. Potrzebowała czegoś, co mogła jej dać ta
kobieta, a skoro tak…
–
Przepraszam, ale… nie mam pieniędzy – powiedziała w końcu, wyrzucając z siebie
pierwsze słowa, które przyszły jej do głowy. – Claudia miała…
– To nic – ucięła
natychmiast staruszka. Wyciągnęła przed siebie rękę w geście wystarczająco
jednoznacznym, by dziewczyna zrozumiała, że powinna podać jej swoją. Uścisk
staruszki okazał się zadziwiająco zdecydowany i silny, choć jej dłonie
wydawały się nienaturalnie kruche. – Uznaj to za prezent. Zwłaszcza to – dodała,
a potem – nie czekając na jakiekolwiek protesty czy reakcję ze strony
Claire – wprawnym ruchem wsunęła jej coś na szyję.
Dziewczyna
wycofała się gwałtownie, z wrażenia omal nie potykając o własne nogi.
Nerwowo spojrzała na przedmiot, który zawisł między jej piersiami, do samego
końca niepewna, czego powinna się spodziewać. Uniosła brwi, gdy zorientowała
się, że to kolejny woreczek – również czarny, zawieszony na rzemyku i pachnący
w oszałamiający, ale na swój sposób kojący sposób. Mogła tylko zgadywać,
co znajdowało się w środku.
Coraz
bardziej wytrącona z równowagi, na drżących nogach wycofała się ku
wyjściu. W ostatniej chwili przypomniała sobie jeszcze o tym, żeby zgarnąć
z lady diagramy, które tak bardzo interesowały Claudię.
– Dziękuję –
wymamrotała. W zasadzie sprowadzało się to wyłącznie do nerwowego, ledwo
słyszalnego szeptu i ruchu warg. – Ja… Do widzenia.
– Uważaj na
siebie, Claire.
Z bijącym
sercem wypadła z powrotem na ulicę. Dopiero tam zatrzymała się, by złapać
oddech i choć przez moment pooddychać świeżym powietrzem. Nawet unoszący się
w dzielnicy portowej zapach wydawał się lepszy od ciężkiej,
przytłaczającej woni dymu i kadzidełek.
Co to, na litość bogini, było…?
Nerwowo
powiodła wzrokiem dookoła, w oszołomieniu nawet nie zwracając uwagi na obecność
podążającego za nią Olivera. Oboje niemalże w tym samym momencie ruszyli
tropem z Claudii, szybko przekonując się, że ta nie odeszła daleko. Claire
mimowolnie rozluźniła się, gdy odkryła, że wampirzyca odeszła zaledwie kilka
metrów dalej, po prostu stojąc pod ścianą innego z budynków i jakby
od niechcenia wpatrując się w przestrzeń.
Dopiero wtedy
do Claire dotarło, że staruszka ze sklepu zwróciła się do niej po imieniu, choć
nie powinna go znać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz