
Renesmee
Ułamki sekund – tylko tyle
potrzeba było, żeby wszystko poszło nie tak. Zrozumiałam to w chwili, w której
ta dziwna, cienista istota wyjęła z mojej dłoni kryształ, choć uderzenie
mocy, które nastąpiło zarazem po tym okazało się niczym w porównaniu do
tego, co przyniosły kolejne godziny.
Odkrycie,
że znów wylądowałam w jakimś obcym miejscu, na dodatek całkiem sama,
również nie okazało się aż tak oszałamiające. Cholera, może to ja zaczynałam do
tego przywykać, w gruncie rzeczy przez cały ten czas obawiając się, że w którymś
momencie bezpieczne zawieszenie, w którym trwałam tyle czasu, dobiegnie
końca. Co więcej, jakaś część mnie obawiała się, że gdy do tego dojdzie, wcale
nie stanie się to dzięki temu, że znajdę jakiś sposób na powrót do ciała. Podświadomie
wyczekiwałam chwili, w której znów przyszłoby mi błądzić w mroku,
chwytając się resztek zdrowych zmysłów albo… czegokolwiek innego. W tym
nawet widoku świata, który stworzyła Ciemność.
Gdyby
chodziło tylko o to, mogłabym jakoś to znieść. Błądzenie po lesie
doprowadzało mnie do szaleństwa, choć nie aż tak jak poczucie, że już kiedyś
byłam w tym miejscu. Rozpoznawałam okolicę, każdą z przecinających
się ścieżek, sposób w jaki teren to się wznosił, to znów opadał. Jak miałoby
być inaczej, skoro nauczyłam się poruszać po tym konkretnym lesie już jako
dziecko, dzięki czemu dobrze wiedziałam, gdzie powinnam się udać, żeby wrócić
do domu?
Byłam w Forks.
Albo w jakiejś zmienionej, opustoszałej jego wersji, bo szczerze wątpiłam,
bym nagle wylądowała… Cóż, w domu. Na dodatek z poczuciem, że nagle
stałam się bardziej materialna niż do tej pory.
Złe przeczucia
nie opuszczały mnie, kiedy błądziłam po lesie. Nie zniknęły nawet wtedy, gdy gdzieś
jakby z oddali doszedł mnie wyraźnie zaniepokojony, znajomy głos.
Wystarczyła chwila, żebym rozpoznała mamę i – mimo poczucia, że coś
zdecydowanie było nie tak – popędziła w kierunku, z której dochodziło
jej nawoływanie. W pierwszym odruchu przyszło mi do głowy, że to
niemożliwe, żeby Bella to była i że najpewniej na własne życzenie
pakowałam się w pułapkę, ale nie dałam sobie czasu na wątpliwości. W zasadzie
to po prostu kazałam mojemu zdrowemu rozsądkowi się zamknąć, chociaż na chwilę.
Nie chciałam
zastanawiać się nad powodami, dla których mama się bała. Ba! Nie chciałam myśleć
o tym, co tu robiła i gdzie w takim razie podziewali się Gabriel
i Layla. Chciałam wierzyć, że tak naprawdę ten dziwny stan dotyczył
wyłącznie mnie. W końcu mogłam spodziewać się, że zawieszenie między światami
nie będzie wieczne, prawda? Zdecydowanie mogłam, a jednak…
A potem w końcu
odnalazłam mamę i przekonałam się, że nie była sama. Zawahałam się, przez
chwilę w oszołomieniu obserwując jak nerwowo szeptała coś do tulącego ją
do siebie kurczowo, w żaden sposób nie reagującego na poszczególne słowa
taty.
– Jestem
tutaj – usłyszałam jej spięty głos. – Edwardzie…
– Tato? –
zaniepokoiłam się. Zrobiłam krok naprzód, w tamtej chwili nie myśląc, ile z tego,
co działo się wokół mnie, było prawdzie. – Tato! – powtórzyła, z niejaką
ulgą przyjmując to, że gdy podniosłam głos, jednak zdecydował się na mnie
spojrzeć.
Do czasu, w którym
nasze spojrzenia się spotkały. Nie przywykłam bać się moich najbliższych, a jednak
coś sparaliżowało mnie w chwili, w której spojrzałam wprost w pociemniałe
z gniewu oczy ojca. Zatrzymałam się gwałtownie, cofając o krok,
zupełnie jakbym nagle napotkała na swojej drodze jakąś niewidzialną przeszkodę.
To nie mogło
być prawdziwe. Tylko do takiego wniosku doszłam, nie wyobrażając sobie innego
wyjaśnienia na to, że akurat Edward miałby spojrzeć na mnie z aż taką
niechęcią. To nie były te znajome, zwykle zatroskane miodowe tęczówki osoby,
która może i zdecydowanie zbyt często traktowała mnie jak dziecko, ale
jednak kochała przy tym nad życie.
Chciałam
coś powiedzieć, ale nie miałam po temu okazji. Wampir nie dał mi choćby cienia
szansy na reakcję, nagle poruszając się tak błyskawicznie, że nie byłam w stanie
za nim nadążyć. Usłyszałam jęk mamy, ale głos Belli doszedł do mnie jakby z oddali,
skutecznie zagłuszony przez charkot, który wyrwał się z gardła
przyczajonego wampira.
– Ty potworze
– usłyszałam i te dwa słowa wystarczyły, żebym poczuła się co najmniej
tak, jakby ktoś mnie uderzył.
Zaraz po
tym wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nie miałam okazji choćby mrugnąć czy próbować
się bronić, nagle bezceremonialnie przyszpilona do drzewa cudzym, napierającym
na mnie ciałem. Uciekaj, pomyślałam w panice,
ale ten jeden raz intuicja zadziałała z opóźnieniem zbyt wielkim, by mogła
mi się na coś przydać. Już wtedy zabrakło mi tchu, ale to i tak okazało się
niczym w porównaniu do sposobu, w jaki poczułam się w chwili, w której
palce Edwarda zacisnęły się na moim gardle.
Dusił mnie.
Mój własny ojciec próbował mnie zabić, dodatkowo spoglądając mi w oczy z tak
oszałamiającą, coraz bardziej wyraźną niechęcią…
Nie byłam w stanie
patrzeć mu w oczy. Tym bardziej nie chciałam, ale w tamtej chwili i tak
nie miałam niczego do powiedzenia. W oszołomieniu spoglądałam wprost w te
pociemniałe za sprawą gniewu tęczówki, przez moment czując się przy tym tak,
jakbym spadała – zapadła się coraz niżej i niżej, bez jakichkolwiek szans
na ratunek. Co prawda instynktownie uniosłam obie dłonie do szyi, próbując choć
trochę przymusić wampira do tego, żeby poluzował uścisk, ale z równym
powodzeniem mogłabym się siłować ze ścianą.
Wystarczyła
chwila, żeby pociemniało mi przed oczami. Niemożność złapania tchu sama w sobie
była oszałamiającym, nieznośnie znajomym uczuciem. Już przez to przechodziłam –
więcej niż raz, nie tak dawno w chwili, w której zaatakował mnie
Ryan. To, co się działo, w bolesny sposób uświadomiło mi, że jak najbardziej
byłam materialna, ale wcale nie poczułam się dzięki temu lepiej. Nie, skoro…
Myśli
mieszały się ze sobą, każda kolejna coraz bardziej niespójna. Tata… Dusił mnie
Edward, nieważne jak irracjonalnie to brzmiało. Musiałam się bronić, ale nie
byłam w stanie. Nie miałam siły się szarpać, wyrywać, a tym bardziej
sprawdzić, czy w ogóle miałam szansę się obronić. Nie czułam mocy –
telepatia zniknęła już jakiś czas temu, pozostawiając po sobie wyłącznie pustkę
i nieznośną bezradność. Jakby tego było mało, nawet nie chciałam brać pod
uwagę, że miałabym ot tak zaatakować.
Słodka
bogini, nie kogoś bliskiego. Nawet gdybym mogła…
To byłoby
równie nienaturalne, co walka z nieświadomym, kontrolowanym przez Isobel
Gabrielem.
– Nie!
Uścisk wokół
mojego gardła osłabł, ale nie od razu zdałam sobie z tego sprawy. Nie
zarejestrowałam momentu, w którym Edward zniknął, a ja osunęłam się na
kolana, kaszląc i ledwo łapiąc oddech. Na wpół przytomna, ledwo
wychwyciłam ruch i to, że ktoś znajdował się tuż obok mnie. W pierwszym
odruchu wzdrygnęłam się, gotowa rzucić do ucieczki, gdy znalazłam się w cudzych
objęciach. Potrzebowałam chwili, by pojąć, że tym razem ktoś mnie przytulał,
nie zaś próbował zrobić krzywdę.
Poruszając
się trochę jak w transie, poderwałam głowę. Choć nie udało mi się dostrzec
twarzy obejmującej mnie osoby, sam widok burzy brązowych loków wystarczył,
żebym zrozumiała. Z jękiem przywarłam do mamy, przez ułamek sekundy czując
się tak, jakbym znów była dzieckiem. Różnica polegała na tym, że kiedyś w zupełności
wystarczyło, bym schowała twarz w jej lokach, bym mogła udawać, że
wszystko w porządku, a mnie nie stanie się krzywda.
– Już dobrze…
Już w porządku – usłyszałam tuż przy uchu jej drżący głos. Brzmiała tak,
jakby próbowała przekonać samą siebie. – Już… Nie podchodź bliżej!
Aż
wzdrygnęłam się, kiedy coś zmieniło się w jej tonie. Już samo to, że krzyczała,
mówiło samo za siebie, jednak nawet tym nie zdezorientowała mnie tak jak
sposobem, w jaki nagle poderwała się na równe nogi. Poczułam się dziwnie, gdy
jej ramiona zniknęły, dopiero po chwili orientując się, że wampirzyca
zmaterializowała się tuż przede mną. Przybrała pozycję obronną, lekko uginając
nogi w kolanach i po prostu osłaniając mnie własnym ciałem.
Na dłuższą
chwilę zapanowała wymowna cisza. Słyszałam wyłącznie oddech mamy i mój –
jej zbędny, bo równie dobrze mogła powstrzymać się przed chwytaniem powietrza, z kolei
mój wciąż drżący i urywany. Przełknęłam z trudem, krzywiąc się
nieznacznie, gdy obolałe gardło dało o sobie znać. Wciąż czując się trochę
tak, jakbym śniła, z wolna dźwignęłam się na nogi, bezskutecznie próbując
wziąć się w garść. Palce dla pewności zacisnęłam na ramieniu Belli, choć
sama nie byłam pewna, co chciałam w ten sposób osiągnąć – jakkolwiek ją
uspokoić, czy może przekonać siebie, że była obok.
Dopiero po
chwili zdecydowałam się wychylić zza niej na tyle, by ocenić sytuację. Zamarłam,
gdy zauważyłam obserwującego nas czuje, milczącego Edwarda. Znajdował się
dosłownie na wyciągnięcie ręki, nie tyle zły, co przede wszystkim przerażony.
Przynajmniej tyle zdołałam wywnioskować, choć zebranie myśli i wyciągnięcie
jakichkolwiek wniosków okazało się wyzwaniem większym niż cokolwiek innego.
Widok ojca w takim stanie – roztrzęsionego, bladego i z niemalże
całkowicie czarnymi oczami – jedynie pogarszał sytuację.
– Bello? –
wyrwało mu się, a potem jego spojrzenie po raz kolejny powędrowały wprost
ku mnie. W pamięci wciąż miałam pełen obrzydzenia sposób, w który
spoglądał na mnie wcześniej, jednak to nie niechęci doszukałam się w nim
tym razem. Nie, skoro przeważył szok. – Renesmee…
Tyle mi
wystarczyło. Sposób, w jaki wypowiedział moje imię, a potem zachwiał
się, po chwili z jękiem osuwając się na kolana… Nie potrzebowałam niczego
więcej – w tym również zrozumienia ani dowodów na to, że wcale nie
popełniałam najgorszego z możliwych błędów, dobrowolnie zbliżając się do
osoby, która chwilę wcześniej próbowała pozbawić mnie życia.
Ale to był
tata. Mój ojciec, który wciąż pozostawał ostatnią osób, którą uznałabym za
zdolną, by mnie skrzywdzić. Ostatnią, która byłaby w stanie się mnie brzydzić…
Nawet jeśli
mama próbowała mnie powstrzymać, nie zauważyłam tego. Błyskawicznie przemknęłam
tuż obok niej, po chwili doskakując do Edwarda i bezceremonialnie wpadając
mu w ramiona. Wyczułam, że zesztywniał, kiedy znalazłam się tuż obok
niego, ale w żaden sposób nie dał po sobie poznać, że ma w planach
znów podnieść na mnie rękę. Miałam raczej wrażenie, że w pierwszym odruchu
spróbował się odsunąć, ale nie dałam mu po temu okazji, w zamian przywierając
mocniej do jego boku.
– Już
dobrze – wyrzuciłam z siebie na wydechu, nieświadomie powtarzając
wcześniejsze słowa Belli. Och, zupełnie jakbym w ten sposób mogła
sprawdzić, by stały się prawdziwe!
Zamknęłam
oczy, choć w ten sposób nie miałam szansy niczego zmienić. Z uporem
klęczałam tuż obok, w myślach niczym mantrę powtarzając tych kilka słów;
to, że wszystko było w porządku.
Ruch za
plecami na moment wytrącił mnie z równowagi. Dopiero po chwili dotarło do
mnie, że to mama, tym bardziej bynajmniej nie po to, żeby próbować mnie bronić.
Poczułam niewysłowioną ulgę, kiedy wampirzyca przesunęła się na tyle, by swobodnie
otoczyć ramionami zarówno mnie, jak i wciąż milczącego męża.
– Wołałam
cię. Miałam wrażenie, że mnie nie słyszysz, chociaż byłam tuż obok – wyszeptała,
ale nie byłam w stanie stwierdzić, do którego z nas się zwracała.
– Ja
przecież… – Tata energicznie potrząsnął głową, jakby chcąc opędzić się od
jakiejś niechcianej myśli. Jego spojrzenie raz po raz uciekało ku mnie. –
Słyszałem twój płacz – powiedział w końcu, przenosząc wzrok na Bellę. –
Myślałem… Sam już nie wiem, co myślałem.
Nigdy
wcześniej nie widziałam go aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi – i to
nawet wtedy, gdy po przenosinach do przeszłości zakomunikowałam mu, że byłam
jego córką. Nawet wtedy, gdy próbował wyprzeć z siebie tę myśl, nie
zachowywał się w ten sposób. Później również, choć niewiele brakowało, by
rozszarpał Gabriela na kawałeczki, kiedy okazało się, że noszę pod sercem
bliźniaki.
Słodka
bogini, znałam go. Nie skrzywdziłby mnie – nie tak po prostu. Nie miało
znaczenia, co by się między nami wydarzyło.
– Och,
Nessie…
Jego dłoń
drgnęła, ale ostatecznie nie zdecydował się mnie dotknąć. Musiałam sama chwycić
go za rękę i przycisnąć ją sobie do policzka. Dopiero to sprawiło, że otrząsnął
się na tyle, by pogładzić mnie po twarzy – tak delikatnie, jakby się obawiał,
że w przypływie emocji jednak zrobi coś, czego nie powinien.
– Jestem
tutaj – oznajmiłam z naciskiem. Próbowałam mówić w zdecydowany, w pełnio
opanowany sposób, trochę jak lata temu, gdy zwracałam się do Rufusa albo… Cóż,
Gabriela. Zwłaszcza wtedy, gdy zdarzało mu się robić rzeczy, których wcale nie
chciał. – Mama też. Tylko to się liczy.
– Ale… –
Przez twarz Edwarda przemknął cień. Wciąż wpatrywał się we mnie tak, jakby
widział mnie po raz pierwszy. – Rufus miał rację – oznajmił nieoczekiwanie, a ja
uniosłam brwi, przez moment mając wrażenie, że się przesłyszałam.
Z
niedowierzaniem potrząsnęłam głowa. To były ostatnie słowa, które spodziewałam
się usłyszeć, a gdyby nie sytuacja, może nawet udałoby mi się roześmiać.
Tyle że to nie był dobry moment na to, by Edward mógł sobie żartować, prawda?
Tata
jedynie westchnął przeciągle.
– Widzisz
nasz lepszymi, niż w rzeczywistości jesteśmy – wyjaśnił. Uprzytomniłam
sobie, że w istocie coś takiego padło. Rufus miał to do siebie, że lubił
patrzeć na mnie w niemalże pobłażliwy sposób, brakiem doświadczenia
próbując tłumaczyć wszystkie moje niezrozumiałe dla niego posunięcia. – Wybacz…
Słyszę twoje myśli, wiesz?
– No, tak….
– wyrwało mi się.
Nie byłam w stanie
się blokować. Nagle zwątpiłam w to, czy potrafiłam, skoro moc znajdowała
się gdzieś poza moim zasięgiem. Pod wpływem impulsu – poniekąd chcąc zająć w ten
sposób ręce – wyciągnęłam dłoń, by dotknąć twarzy taty i pierwszy raz od
dawna uciec się do mojego dawno nieużywanego daru, ale szczerze wątpiłam, by to
cokolwiek dało. Jakaś cząstka mnie sprawiała, że nadal czułam się niepełna.
Palce
Edwarda zacisnęły się wokół mojej dłoni. Serce mimo wszystko zabiło mi
szybciej, gdy ujął mnie za rękę i złożył na niej delikatny pocałunek.
– Jesteś
tutaj – stwierdził, wciąż brzmiąc na co najmniej oszołomionego tym odkryciem. –
Naprawdę tutaj jesteś…
Dopiero
wtedy w pełni to do niego dotarło. Do mamy również, bo dosłownie rzuciła
się na mnie, przyciągając do siebie tak gwałtownie, że na moment znów zabrakło
mi tchu. Drżała, co w pełni uświadomiło mi, że wciąż była przerażona – i to
o wiele bardziej, niż początkowo mogłabym sądzić.
W tamtej chwili
sama nie byłam pewna czy się śmiać, czy może płakać. Słodka bogini, wszystko
było nie tak! To, co wydarzyło się zaledwie chwilę wcześniej, wciąż jawiło mi się
jako czysta abstrakcja – zbyt odległe i nierzeczywiste, by mogło okazać
się prawdą. Gardło wciąż dawało mi się we znaki, ale zamiast o bólu, myślałam
wyłącznie o tym, że w końcu cokolwiek czułam. I że byłam tutaj,
przy rodzicach i…
Nie chciałam
się nad tym zastanawiać. W tamtej chwili pragnęłam choć przez moment
poczuć się bezpiecznie i uspokoić również ich, o ile to w ogóle
wchodziło w grę.
Nie byłam
pewna, jak długo siedzieliśmy wtuleni w siebie. W zasadzie nie
przypominałam sobie, kiedy ostatnim razem pozwoliliśmy sobie na tyle emocji,
nieważne jak skrajnych i niezrozumiałych. Co prawda Edward i Bella zawsze
byli tuż obok, ale w którymś momencie nauczyłam się odsuwać ich od
problemów. Chciałam, by nasze zmartwienia – nieważne jak poważne i niebezpieczne
– w żadnym stopniu nie obejmowały tych, których kochałam. Nie mogłam
odciąć od tego Gabriela czy jego sióstr, ale moi bliscy…
Tyle że oni
również w tym trwali. To wszystko zbyt mocno dotyczyło nas wszystkich, bym
mogła ot tak spróbować ich odciąć.
Jako pierwsza
wyprostowałam się, delikatnie acz stanowczo przymuszając rodziców, by dali mi
trochę swobody. Wciąż czułam się jak we śnie, na dodatek takim, po którym nie
potrafiłam stwierdzić, czy przypadkiem nie było mu bliżej do koszmaru. Jakby
tego było mało, nie rozumiałam niczego, ale jedno w tym wszystkim
pozostawało dla mnie oczywiste: musieliśmy się stąd wydostać. Natychmiast.
– Nessie,
tak bardzo cię przepraszam… Nic ci nie jest? – zapytał spiętym tonem Edward.
Spojrzał na mnie w roztargnieniu, jakby wyrwany z letargu. – Kochanie…
– Nie byłeś
sobą – ucięłam nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Myślałam, że to mamy jasne.
– Ale…
– Ona ma
rację – wtrąciła pośpiesznie Bella. Puściła mnie, w zamian w pośpiechu
obejmując męża. – Chociaż to niczego nie wyjaśnia. To miejsce…
– Nie wiem,
czym jest, ale raczej nie Forks – oznajmiłam, decydując się postawić sprawę
jasno.
Wcale nie
poczułam się lepiej, kiedy nie doczekałam się protestu. Chwiejnie stanęłam na
nogi, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Jakaś cześć mnie miała
ochotę wrócić do poprzedniej pozycji, a najlepiej skulić się w ramionach
mamy i po prostu się popłakać, ale to nie wchodziło w grę. Chciałam
tego czy nie, mieliśmy coś do zrobienia.
Zawahałam
się na moment, oszołomiona kierunkiem, który przybrały moje myśli. Kiedy do
tego doszło? Chociaż zamartwianie się nie było dla mnie niczym nowym,
perspektywa natychmiastowego przejścia do działania i odsunięcia emocji na
bok zwykle nie przychodziła mi aż tak łatwo. Tym razem jednak właśnie to wydało
mi się najzupełniej sensownym, naturalnym posunięciem – przejście do rzeczy,
zamiast bezsensowne załamywanie rąk.
Gabriel by
to zrobił. Jego siostry również, co do tego nie miałam wątpliwości. Skoro
żadnego z nich nie było obok…
– Znalazłyśmy
go. Ja i Layla – oznajmiłam pod wpływem impulsu, przypominając sobie, że
Edward wciąż miał dostęp do mojego umysły. W jakimś stopniu mówienie
pozwoliło mi się uspokoić, nawet jeśli moje słowa nie miały w sobie
niczego kojącego. Och, wręcz przeciwnie. – Mieliśmy… problemy. A potem… –
Potrząsnęłam głową. – Coś nas rozdzieliło.
– Więc to
nie dotyczy tylko was – wtrąciła cicho Bella. – Nie wiem, co się stało, ale…
– Była z nami
Joce.
Gwałtowny
dreszcz wstrząsnął całym moim ciałem, gdy usłyszałam słowa taty. Nerwowo
obejrzałam się na rodziców, przez moment mając problem z tym, by ot tak
się uspokoić. Jeśli do tej pory byłam po prostu zmartwiona, w tamtej
chwili towarzyszyło mi już tylko przerażenie – i to o wiele
silniejsze niż to, które czułam, gdy się dusiłam.
Nie znowu.
Słodka bogini, wszystko, ale nie to…
Aż za dobrze
pamiętałam, w jakim stanie była Jocelyne, gdy ostatnim razem musieliśmy
jej szukać. Jeśli i tym razem spotkałoby ją coś złego…
–
Jechaliśmy samochodem. Tyle pamiętam – przyznała niechętnie Bella. Ruszyła się z miejsca,
jako pierwsza podrywając się na równe nogi. – Musi gdzieś tutaj być. Nessie,
posłuchaj… – zaczęła, ale ja nawet na nią nie spojrzałam.
– Idziemy –
zadecydowałam nieznoszącym sprzeciwu tonem. – I nie, nie mam o nic
żalu. Porozmawiamy, kiedy zrozumiemy, co tutaj się dzieje – dodałam, chociaż
szczerze wątpiłam, by to okazało się aż takie proste.
Poczułam
się dziwnie, kiedy nie doczekałam się protestów. Mogłam tylko zgadywać, w jaki
sposób w tamtej chwili wyglądałam – równie zdeterminowana, co i zdesperowana,
zwłaszcza że nagle dotarło do mnie, że sprawy musiały mieć się gorzej niż do
tej pory. Ten dziwny cień, kryształ, a teraz to…
Łowca… Spotkałam Łowcę?
Ta myśl
dosłownie mnie zmroziła. Pojawiła się nagle, uderzając we mnie z taką siłą,
że na moment znów zabrakło mi tchu.
Tak
naprawdę wszystko to, przed czym ostrzegała nas Beatrycze, brzmiało dziwnie i odlegle
– jak bajka, która nie miała racji bytu. Zwłaszcza przy bardziej przyziemnych
problemach myśl o istocie, która przez tyle czasu nie dawała o sobie
znać, wydawała się nieznacząca. Przez cały ten czas…
A teraz
mogło być za późno. I obawiałam się, że jak najbardziej było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz