9 lipca 2019

Trzysta dwadzieścia siedem

Renesmee
Ułamki sekund – tylko tyle potrzeba było, żeby wszystko poszło nie tak. Zrozumiałam to w chwili, w której ta dziwna, cienista istota wyjęła z mojej dłoni kryształ, choć uderzenie mocy, które nastąpiło zarazem po tym okazało się niczym w porównaniu do tego, co przyniosły kolejne godziny.
Odkrycie, że znów wylądowałam w jakimś obcym miejscu, na dodatek całkiem sama, również nie okazało się aż tak oszałamiające. Cholera, może to ja zaczynałam do tego przywykać, w gruncie rzeczy przez cały ten czas obawiając się, że w którymś momencie bezpieczne zawieszenie, w którym trwałam tyle czasu, dobiegnie końca. Co więcej, jakaś część mnie obawiała się, że gdy do tego dojdzie, wcale nie stanie się to dzięki temu, że znajdę jakiś sposób na powrót do ciała. Podświadomie wyczekiwałam chwili, w której znów przyszłoby mi błądzić w mroku, chwytając się resztek zdrowych zmysłów albo… czegokolwiek innego. W tym nawet widoku świata, który stworzyła Ciemność.
Gdyby chodziło tylko o to, mogłabym jakoś to znieść. Błądzenie po lesie doprowadzało mnie do szaleństwa, choć nie aż tak jak poczucie, że już kiedyś byłam w tym miejscu. Rozpoznawałam okolicę, każdą z przecinających się ścieżek, sposób w jaki teren to się wznosił, to znów opadał. Jak miałoby być inaczej, skoro nauczyłam się poruszać po tym konkretnym lesie już jako dziecko, dzięki czemu dobrze wiedziałam, gdzie powinnam się udać, żeby wrócić do domu?
Byłam w Forks. Albo w jakiejś zmienionej, opustoszałej jego wersji, bo szczerze wątpiłam, bym nagle wylądowała… Cóż, w domu. Na dodatek z poczuciem, że nagle stałam się bardziej materialna niż do tej pory.
Złe przeczucia nie opuszczały mnie, kiedy błądziłam po lesie. Nie zniknęły nawet wtedy, gdy gdzieś jakby z oddali doszedł mnie wyraźnie zaniepokojony, znajomy głos. Wystarczyła chwila, żebym rozpoznała mamę i – mimo poczucia, że coś zdecydowanie było nie tak – popędziła w kierunku, z której dochodziło jej nawoływanie. W pierwszym odruchu przyszło mi do głowy, że to niemożliwe, żeby Bella to była i że najpewniej na własne życzenie pakowałam się w pułapkę, ale nie dałam sobie czasu na wątpliwości. W zasadzie to po prostu kazałam mojemu zdrowemu rozsądkowi się zamknąć, chociaż na chwilę.
Nie chciałam zastanawiać się nad powodami, dla których mama się bała. Ba! Nie chciałam myśleć o tym, co tu robiła i gdzie w takim razie podziewali się Gabriel i Layla. Chciałam wierzyć, że tak naprawdę ten dziwny stan dotyczył wyłącznie mnie. W końcu mogłam spodziewać się, że zawieszenie między światami nie będzie wieczne, prawda? Zdecydowanie mogłam, a jednak…
A potem w końcu odnalazłam mamę i przekonałam się, że nie była sama. Zawahałam się, przez chwilę w oszołomieniu obserwując jak nerwowo szeptała coś do tulącego ją do siebie kurczowo, w żaden sposób nie reagującego na poszczególne słowa taty.
– Jestem tutaj – usłyszałam jej spięty głos. – Edwardzie…
– Tato? – zaniepokoiłam się. Zrobiłam krok naprzód, w tamtej chwili nie myśląc, ile z tego, co działo się wokół mnie, było prawdzie. – Tato! – powtórzyła, z niejaką ulgą przyjmując to, że gdy podniosłam głos, jednak zdecydował się na mnie spojrzeć.
Do czasu, w którym nasze spojrzenia się spotkały. Nie przywykłam bać się moich najbliższych, a jednak coś sparaliżowało mnie w chwili, w której spojrzałam wprost w pociemniałe z gniewu oczy ojca. Zatrzymałam się gwałtownie, cofając o krok, zupełnie jakbym nagle napotkała na swojej drodze jakąś niewidzialną przeszkodę.
To nie mogło być prawdziwe. Tylko do takiego wniosku doszłam, nie wyobrażając sobie innego wyjaśnienia na to, że akurat Edward miałby spojrzeć na mnie z aż taką niechęcią. To nie były te znajome, zwykle zatroskane miodowe tęczówki osoby, która może i zdecydowanie zbyt często traktowała mnie jak dziecko, ale jednak kochała przy tym nad życie.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie miałam po temu okazji. Wampir nie dał mi choćby cienia szansy na reakcję, nagle poruszając się tak błyskawicznie, że nie byłam w stanie za nim nadążyć. Usłyszałam jęk mamy, ale głos Belli doszedł do mnie jakby z oddali, skutecznie zagłuszony przez charkot, który wyrwał się z gardła przyczajonego wampira.
– Ty potworze – usłyszałam i te dwa słowa wystarczyły, żebym poczuła się co najmniej tak, jakby ktoś mnie uderzył.
Zaraz po tym wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nie miałam okazji choćby mrugnąć czy próbować się bronić, nagle bezceremonialnie przyszpilona do drzewa cudzym, napierającym na mnie ciałem. Uciekaj, pomyślałam w panice, ale ten jeden raz intuicja zadziałała z opóźnieniem zbyt wielkim, by mogła mi się na coś przydać. Już wtedy zabrakło mi tchu, ale to i tak okazało się niczym w porównaniu do sposobu, w jaki poczułam się w chwili, w której palce Edwarda zacisnęły się na moim gardle.
Dusił mnie. Mój własny ojciec próbował mnie zabić, dodatkowo spoglądając mi w oczy z tak oszałamiającą, coraz bardziej wyraźną niechęcią…
Nie byłam w stanie patrzeć mu w oczy. Tym bardziej nie chciałam, ale w tamtej chwili i tak nie miałam niczego do powiedzenia. W oszołomieniu spoglądałam wprost w te pociemniałe za sprawą gniewu tęczówki, przez moment czując się przy tym tak, jakbym spadała – zapadła się coraz niżej i niżej, bez jakichkolwiek szans na ratunek. Co prawda instynktownie uniosłam obie dłonie do szyi, próbując choć trochę przymusić wampira do tego, żeby poluzował uścisk, ale z równym powodzeniem mogłabym się siłować ze ścianą.
Wystarczyła chwila, żeby pociemniało mi przed oczami. Niemożność złapania tchu sama w sobie była oszałamiającym, nieznośnie znajomym uczuciem. Już przez to przechodziłam – więcej niż raz, nie tak dawno w chwili, w której zaatakował mnie Ryan. To, co się działo, w bolesny sposób uświadomiło mi, że jak najbardziej byłam materialna, ale wcale nie poczułam się dzięki temu lepiej. Nie, skoro…
Myśli mieszały się ze sobą, każda kolejna coraz bardziej niespójna. Tata… Dusił mnie Edward, nieważne jak irracjonalnie to brzmiało. Musiałam się bronić, ale nie byłam w stanie. Nie miałam siły się szarpać, wyrywać, a tym bardziej sprawdzić, czy w ogóle miałam szansę się obronić. Nie czułam mocy – telepatia zniknęła już jakiś czas temu, pozostawiając po sobie wyłącznie pustkę i nieznośną bezradność. Jakby tego było mało, nawet nie chciałam brać pod uwagę, że miałabym ot tak zaatakować.
Słodka bogini, nie kogoś bliskiego. Nawet gdybym mogła…
To byłoby równie nienaturalne, co walka z nieświadomym, kontrolowanym przez Isobel Gabrielem.
– Nie!
Uścisk wokół mojego gardła osłabł, ale nie od razu zdałam sobie z tego sprawy. Nie zarejestrowałam momentu, w którym Edward zniknął, a ja osunęłam się na kolana, kaszląc i ledwo łapiąc oddech. Na wpół przytomna, ledwo wychwyciłam ruch i to, że ktoś znajdował się tuż obok mnie. W pierwszym odruchu wzdrygnęłam się, gotowa rzucić do ucieczki, gdy znalazłam się w cudzych objęciach. Potrzebowałam chwili, by pojąć, że tym razem ktoś mnie przytulał, nie zaś próbował zrobić krzywdę.
Poruszając się trochę jak w transie, poderwałam głowę. Choć nie udało mi się dostrzec twarzy obejmującej mnie osoby, sam widok burzy brązowych loków wystarczył, żebym zrozumiała. Z jękiem przywarłam do mamy, przez ułamek sekundy czując się tak, jakbym znów była dzieckiem. Różnica polegała na tym, że kiedyś w zupełności wystarczyło, bym schowała twarz w jej lokach, bym mogła udawać, że wszystko w porządku, a mnie nie stanie się krzywda.
– Już dobrze… Już w porządku – usłyszałam tuż przy uchu jej drżący głos. Brzmiała tak, jakby próbowała przekonać samą siebie. – Już… Nie podchodź bliżej!
Aż wzdrygnęłam się, kiedy coś zmieniło się w jej tonie. Już samo to, że krzyczała, mówiło samo za siebie, jednak nawet tym nie zdezorientowała mnie tak jak sposobem, w jaki nagle poderwała się na równe nogi. Poczułam się dziwnie, gdy jej ramiona zniknęły, dopiero po chwili orientując się, że wampirzyca zmaterializowała się tuż przede mną. Przybrała pozycję obronną, lekko uginając nogi w kolanach i po prostu osłaniając mnie własnym ciałem.
Na dłuższą chwilę zapanowała wymowna cisza. Słyszałam wyłącznie oddech mamy i mój – jej zbędny, bo równie dobrze mogła powstrzymać się przed chwytaniem powietrza, z kolei mój wciąż drżący i urywany. Przełknęłam z trudem, krzywiąc się nieznacznie, gdy obolałe gardło dało o sobie znać. Wciąż czując się trochę tak, jakbym śniła, z wolna dźwignęłam się na nogi, bezskutecznie próbując wziąć się w garść. Palce dla pewności zacisnęłam na ramieniu Belli, choć sama nie byłam pewna, co chciałam w ten sposób osiągnąć – jakkolwiek ją uspokoić, czy może przekonać siebie, że była obok.
Dopiero po chwili zdecydowałam się wychylić zza niej na tyle, by ocenić sytuację. Zamarłam, gdy zauważyłam obserwującego nas czuje, milczącego Edwarda. Znajdował się dosłownie na wyciągnięcie ręki, nie tyle zły, co przede wszystkim przerażony. Przynajmniej tyle zdołałam wywnioskować, choć zebranie myśli i wyciągnięcie jakichkolwiek wniosków okazało się wyzwaniem większym niż cokolwiek innego. Widok ojca w takim stanie – roztrzęsionego, bladego i z niemalże całkowicie czarnymi oczami – jedynie pogarszał sytuację.
– Bello? – wyrwało mu się, a potem jego spojrzenie po raz kolejny powędrowały wprost ku mnie. W pamięci wciąż miałam pełen obrzydzenia sposób, w który spoglądał na mnie wcześniej, jednak to nie niechęci doszukałam się w nim tym razem. Nie, skoro przeważył szok. – Renesmee…
Tyle mi wystarczyło. Sposób, w jaki wypowiedział moje imię, a potem zachwiał się, po chwili z jękiem osuwając się na kolana… Nie potrzebowałam niczego więcej – w tym również zrozumienia ani dowodów na to, że wcale nie popełniałam najgorszego z możliwych błędów, dobrowolnie zbliżając się do osoby, która chwilę wcześniej próbowała pozbawić mnie życia.
Ale to był tata. Mój ojciec, który wciąż pozostawał ostatnią osób, którą uznałabym za zdolną, by mnie skrzywdzić. Ostatnią, która byłaby w stanie się mnie brzydzić…
Nawet jeśli mama próbowała mnie powstrzymać, nie zauważyłam tego. Błyskawicznie przemknęłam tuż obok niej, po chwili doskakując do Edwarda i bezceremonialnie wpadając mu w ramiona. Wyczułam, że zesztywniał, kiedy znalazłam się tuż obok niego, ale w żaden sposób nie dał po sobie poznać, że ma w planach znów podnieść na mnie rękę. Miałam raczej wrażenie, że w pierwszym odruchu spróbował się odsunąć, ale nie dałam mu po temu okazji, w zamian przywierając mocniej do jego boku.
– Już dobrze – wyrzuciłam z siebie na wydechu, nieświadomie powtarzając wcześniejsze słowa Belli. Och, zupełnie jakbym w ten sposób mogła sprawdzić, by stały się prawdziwe!
Zamknęłam oczy, choć w ten sposób nie miałam szansy niczego zmienić. Z uporem klęczałam tuż obok, w myślach niczym mantrę powtarzając tych kilka słów; to, że wszystko było w porządku.
Ruch za plecami na moment wytrącił mnie z równowagi. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to mama, tym bardziej bynajmniej nie po to, żeby próbować mnie bronić. Poczułam niewysłowioną ulgę, kiedy wampirzyca przesunęła się na tyle, by swobodnie otoczyć ramionami zarówno mnie, jak i wciąż milczącego męża.
– Wołałam cię. Miałam wrażenie, że mnie nie słyszysz, chociaż byłam tuż obok – wyszeptała, ale nie byłam w stanie stwierdzić, do którego z nas się zwracała.
– Ja przecież… – Tata energicznie potrząsnął głową, jakby chcąc opędzić się od jakiejś niechcianej myśli. Jego spojrzenie raz po raz uciekało ku mnie. – Słyszałem twój płacz – powiedział w końcu, przenosząc wzrok na Bellę. – Myślałem… Sam już nie wiem, co myślałem.
Nigdy wcześniej nie widziałam go aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi – i to nawet wtedy, gdy po przenosinach do przeszłości zakomunikowałam mu, że byłam jego córką. Nawet wtedy, gdy próbował wyprzeć z siebie tę myśl, nie zachowywał się w ten sposób. Później również, choć niewiele brakowało, by rozszarpał Gabriela na kawałeczki, kiedy okazało się, że noszę pod sercem bliźniaki.
Słodka bogini, znałam go. Nie skrzywdziłby mnie – nie tak po prostu. Nie miało znaczenia, co by się między nami wydarzyło.
– Och, Nessie…
Jego dłoń drgnęła, ale ostatecznie nie zdecydował się mnie dotknąć. Musiałam sama chwycić go za rękę i przycisnąć ją sobie do policzka. Dopiero to sprawiło, że otrząsnął się na tyle, by pogładzić mnie po twarzy – tak delikatnie, jakby się obawiał, że w przypływie emocji jednak zrobi coś, czego nie powinien.
– Jestem tutaj – oznajmiłam z naciskiem. Próbowałam mówić w zdecydowany, w pełnio opanowany sposób, trochę jak lata temu, gdy zwracałam się do Rufusa albo… Cóż, Gabriela. Zwłaszcza wtedy, gdy zdarzało mu się robić rzeczy, których wcale nie chciał. – Mama też. Tylko to się liczy.
– Ale… – Przez twarz Edwarda przemknął cień. Wciąż wpatrywał się we mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy. – Rufus miał rację – oznajmił nieoczekiwanie, a ja uniosłam brwi, przez moment mając wrażenie, że się przesłyszałam.
Z niedowierzaniem potrząsnęłam głowa. To były ostatnie słowa, które spodziewałam się usłyszeć, a gdyby nie sytuacja, może nawet udałoby mi się roześmiać. Tyle że to nie był dobry moment na to, by Edward mógł sobie żartować, prawda?
Tata jedynie westchnął przeciągle.
– Widzisz nasz lepszymi, niż w rzeczywistości jesteśmy – wyjaśnił. Uprzytomniłam sobie, że w istocie coś takiego padło. Rufus miał to do siebie, że lubił patrzeć na mnie w niemalże pobłażliwy sposób, brakiem doświadczenia próbując tłumaczyć wszystkie moje niezrozumiałe dla niego posunięcia. – Wybacz… Słyszę twoje myśli, wiesz?
– No, tak…. – wyrwało mi się.
Nie byłam w stanie się blokować. Nagle zwątpiłam w to, czy potrafiłam, skoro moc znajdowała się gdzieś poza moim zasięgiem. Pod wpływem impulsu – poniekąd chcąc zająć w ten sposób ręce – wyciągnęłam dłoń, by dotknąć twarzy taty i pierwszy raz od dawna uciec się do mojego dawno nieużywanego daru, ale szczerze wątpiłam, by to cokolwiek dało. Jakaś cząstka mnie sprawiała, że nadal czułam się niepełna.
Palce Edwarda zacisnęły się wokół mojej dłoni. Serce mimo wszystko zabiło mi szybciej, gdy ujął mnie za rękę i złożył na niej delikatny pocałunek.
– Jesteś tutaj – stwierdził, wciąż brzmiąc na co najmniej oszołomionego tym odkryciem. – Naprawdę tutaj jesteś…
Dopiero wtedy w pełni to do niego dotarło. Do mamy również, bo dosłownie rzuciła się na mnie, przyciągając do siebie tak gwałtownie, że na moment znów zabrakło mi tchu. Drżała, co w pełni uświadomiło mi, że wciąż była przerażona – i to o wiele bardziej, niż początkowo mogłabym sądzić.
W tamtej chwili sama nie byłam pewna czy się śmiać, czy może płakać. Słodka bogini, wszystko było nie tak! To, co wydarzyło się zaledwie chwilę wcześniej, wciąż jawiło mi się jako czysta abstrakcja – zbyt odległe i nierzeczywiste, by mogło okazać się prawdą. Gardło wciąż dawało mi się we znaki, ale zamiast o bólu, myślałam wyłącznie o tym, że w końcu cokolwiek czułam. I że byłam tutaj, przy rodzicach i…
Nie chciałam się nad tym zastanawiać. W tamtej chwili pragnęłam choć przez moment poczuć się bezpiecznie i uspokoić również ich, o ile to w ogóle wchodziło w grę.
Nie byłam pewna, jak długo siedzieliśmy wtuleni w siebie. W zasadzie nie przypominałam sobie, kiedy ostatnim razem pozwoliliśmy sobie na tyle emocji, nieważne jak skrajnych i niezrozumiałych. Co prawda Edward i Bella zawsze byli tuż obok, ale w którymś momencie nauczyłam się odsuwać ich od problemów. Chciałam, by nasze zmartwienia – nieważne jak poważne i niebezpieczne – w żadnym stopniu nie obejmowały tych, których kochałam. Nie mogłam odciąć od tego Gabriela czy jego sióstr, ale moi bliscy…
Tyle że oni również w tym trwali. To wszystko zbyt mocno dotyczyło nas wszystkich, bym mogła ot tak spróbować ich odciąć.
Jako pierwsza wyprostowałam się, delikatnie acz stanowczo przymuszając rodziców, by dali mi trochę swobody. Wciąż czułam się jak we śnie, na dodatek takim, po którym nie potrafiłam stwierdzić, czy przypadkiem nie było mu bliżej do koszmaru. Jakby tego było mało, nie rozumiałam niczego, ale jedno w tym wszystkim pozostawało dla mnie oczywiste: musieliśmy się stąd wydostać. Natychmiast.
– Nessie, tak bardzo cię przepraszam… Nic ci nie jest? – zapytał spiętym tonem Edward. Spojrzał na mnie w roztargnieniu, jakby wyrwany z letargu. – Kochanie…
– Nie byłeś sobą – ucięłam nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Myślałam, że to mamy jasne.
– Ale…
– Ona ma rację – wtrąciła pośpiesznie Bella. Puściła mnie, w zamian w pośpiechu obejmując męża. – Chociaż to niczego nie wyjaśnia. To miejsce…
– Nie wiem, czym jest, ale raczej nie Forks – oznajmiłam, decydując się postawić sprawę jasno.
Wcale nie poczułam się lepiej, kiedy nie doczekałam się protestu. Chwiejnie stanęłam na nogi, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Jakaś cześć mnie miała ochotę wrócić do poprzedniej pozycji, a najlepiej skulić się w ramionach mamy i po prostu się popłakać, ale to nie wchodziło w grę. Chciałam tego czy nie, mieliśmy coś do zrobienia.
Zawahałam się na moment, oszołomiona kierunkiem, który przybrały moje myśli. Kiedy do tego doszło? Chociaż zamartwianie się nie było dla mnie niczym nowym, perspektywa natychmiastowego przejścia do działania i odsunięcia emocji na bok zwykle nie przychodziła mi aż tak łatwo. Tym razem jednak właśnie to wydało mi się najzupełniej sensownym, naturalnym posunięciem – przejście do rzeczy, zamiast bezsensowne załamywanie rąk.
Gabriel by to zrobił. Jego siostry również, co do tego nie miałam wątpliwości. Skoro żadnego z nich nie było obok…
– Znalazłyśmy go. Ja i Layla – oznajmiłam pod wpływem impulsu, przypominając sobie, że Edward wciąż miał dostęp do mojego umysły. W jakimś stopniu mówienie pozwoliło mi się uspokoić, nawet jeśli moje słowa nie miały w sobie niczego kojącego. Och, wręcz przeciwnie. – Mieliśmy… problemy. A potem… – Potrząsnęłam głową. – Coś nas rozdzieliło.
– Więc to nie dotyczy tylko was – wtrąciła cicho Bella. – Nie wiem, co się stało, ale…
– Była z nami Joce.
Gwałtowny dreszcz wstrząsnął całym moim ciałem, gdy usłyszałam słowa taty. Nerwowo obejrzałam się na rodziców, przez moment mając problem z tym, by ot tak się uspokoić. Jeśli do tej pory byłam po prostu zmartwiona, w tamtej chwili towarzyszyło mi już tylko przerażenie – i to o wiele silniejsze niż to, które czułam, gdy się dusiłam.
Nie znowu. Słodka bogini, wszystko, ale nie to…
Aż za dobrze pamiętałam, w jakim stanie była Jocelyne, gdy ostatnim razem musieliśmy jej szukać. Jeśli i tym razem spotkałoby ją coś złego…
– Jechaliśmy samochodem. Tyle pamiętam – przyznała niechętnie Bella. Ruszyła się z miejsca, jako pierwsza podrywając się na równe nogi. – Musi gdzieś tutaj być. Nessie, posłuchaj… – zaczęła, ale ja nawet na nią nie spojrzałam.
– Idziemy – zadecydowałam nieznoszącym sprzeciwu tonem. – I nie, nie mam o nic żalu. Porozmawiamy, kiedy zrozumiemy, co tutaj się dzieje – dodałam, chociaż szczerze wątpiłam, by to okazało się aż takie proste.
Poczułam się dziwnie, kiedy nie doczekałam się protestów. Mogłam tylko zgadywać, w jaki sposób w tamtej chwili wyglądałam – równie zdeterminowana, co i zdesperowana, zwłaszcza że nagle dotarło do mnie, że sprawy musiały mieć się gorzej niż do tej pory. Ten dziwny cień, kryształ, a teraz to…
Łowca… Spotkałam Łowcę?
Ta myśl dosłownie mnie zmroziła. Pojawiła się nagle, uderzając we mnie z taką siłą, że na moment znów zabrakło mi tchu.
Tak naprawdę wszystko to, przed czym ostrzegała nas Beatrycze, brzmiało dziwnie i odlegle – jak bajka, która nie miała racji bytu. Zwłaszcza przy bardziej przyziemnych problemach myśl o istocie, która przez tyle czasu nie dawała o sobie znać, wydawała się nieznacząca. Przez cały ten czas…
A teraz mogło być za późno. I obawiałam się, że jak najbardziej było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa