Elena
Zaczęło się na krótko po
wyjściu z sali.
Wciąż
trzęsła się na samo wspomnienie tego, co się wydarzyło. Nerwowo ściskała dłoń
mamy, próbując choć trochę ją uspokoić, to jednak wydawało się z góry
skazane na niepowodzenie, skoro sama wciąż czuła się tak, jakby w każdej
chwili mogła przewrócić się przez nadmiar emocji. To wszystko wciąż jawiło się
Elenie niczym sen – powoli zachodzący o zaczątki komedii koszmar. Chcąc
nie chcąc wciąż to rozpamiętywała – każde słowo Ciemności, jego propozycję,
wybuch Rafy… Aż po moment, w którym wylądowała w tej dziwnej
świątyni, by finalnie jakimś cudem wrócić do sali.
Nie miała
pojęcia, ile z tego mogła uznać za prawdę. Równie dobrze mogła śnić na
jawie, ale to wcale nie było takie proste. Wciąż czuła się obolała, choć ślady
krwi – zarówno jej, jaki i Aldero – zniknęły, zaś dyskomfort równie dobrze
mógł się brać ze sposobu, w jaki przez cały czas napinała mięśnie. Tak
naprawdę jej samopoczucie pozostawało w tym wszystkim najmniej ważne.
Milczeli,
ale tak było lepiej. Elena nie mogła pozbyć się wrażenia, że wszyscy wciąż byli
w szoku. Cóż, ona na pewno, to zresztą pozostawało jedynym wyjaśnieniem
tego, dlaczego wciąż nie osunęła się na kolana i znów nie zaczęła płakać –
tym razem wcale nie ze wzruszenia.
Wróciła.
Najwyraźniej wciąż była żywa, ale to tak naprawdę nie czyniło niczego
łatwiejszym. Martwiła się o Aldero i o to, co mogło się
wydarzyć. Unieruchomiła go, bo musiała, jednak to nie zmieniało
najważniejszego: że teraz był całkowicie bezbronny.
Dłoń
nieznacznie jej zadrżała, co uświadomiła sobie w chwili, w której
mama wzmocniła uścisk. Elena spojrzała na nią w roztargnieniu, myślami
wciąż gdzieś daleko. Wymieniły krótkie, wymowne spojrzenia, choć dziewczyna
szczerze wątpiła, by matka choć podejrzewała, jakie targały nią emocje. Chyba
nawet wolała, by Esme nigdy nie musiała się tego dowiedzieć.
Nie tak…
Wszystko po prostu było nie tak.
– Wydaje mi
się, czy to miejsce jest teraz inne?
Natychmiast
spojrzała na ojca, skutecznie wyrwana z zamyślenia jego słowami. Odezwał
się po raz pierwszy od chwili, w której jeszcze w sali wypytywał ją o to,
czy wszystko było w porządku. Kłamała, powtarzając, że jak najbardziej.
Swoją drogą, jakoś nie wątpiła, że jej nie uwierzył, ale nawet jeśli tak było,
nie skomentował tego w żaden sposób. Miała wrażenie, że tak naprawdę już i tak
wystarczającym wyzwaniem była dla niego myśl o tym, że prawie umarła – i to
po raz kolejny.
Dla Eleny
również. W gruncie rzeczy nie dowierzała temu, co działo się wokół niej. W efekcie
dopiero po słowach Carlisle’a zdecydowała się rozejrzeć dookoła, w końcu
poświęcając uwagę pogrążonym w półmroku, zdobionych obrazami korytarzom.
Wciąż wyglądały jak wnętrze bogato urządzonej rezydencji, ale wcale nie czuła
się w takich warunkach dobrze.
– Ojciec
kontroluje rzeczywistość. Trudno powiedzieć, jak to miejsce w ogóle
powinno wyglądać – wtrąciła Mira. Jej głos zabrzmiał w niecierpliwy,
zdradzający przede wszystkim podenerwowanie sposób. – Chociaż to nie do końca
iluzja. Sen na jawie brzmi jak lepsza opcja – dodała, ale jej słowa w najmniejszym
stopniu nikogo nie uspokoiły. Jak Elena znała tę kobietę, wcale nie miały.
– Sen na
jawie… – powtórzyła cicho Esme.
Miriam
wzruszyła ramionami. Dotychczas szła u boku Rafaela, jednak po przerwaniu
pełnej napięcia ciszy, wystąpiła naprzód, ostatecznie decydując się przejąć
prowadzenie. Elena mimochodem zauważyła, że demonica wciąż była spięta, a jej
oczy lśniły w podejrzany, zdradzający nadmiar emocji sposób.
– Znajome,
prawda? Tak jak z Łowcą. – Mira westchnęła, jakby sfrustrowana
koniecznością wnikania w szczegóły. – Ojciec nigdy nie pojawił się aż tak
osobiście. Nie w rozmowie ze mną – mruknęła, nagle zniżając głos do
szeptu. – Rafa…
– Z nikim
nie rozmawiał w ten sposób – uciął ze swojego miejsca demon. – Zwykle…
Cóż.
– Miesza
innym w głowach? – zasugerowała z powątpiewaniem Elena.
Nie mogąc
się powstrzymać, zmierzyła Rafaela wzrokiem. Nie wyglądał tak pewnie jak
zazwyczaj, w gruncie rzeczy wydając jej się bardziej ludzki niż zazwyczaj
– i to nawet mimo pary czarnych, złożonych na plecach skrzydeł. Z drugiej
strony, może to ona nie potrafiła patrzeć na niego tak jak do tej pory, w pamięci
wciąż mając każde ze słów, które padło z jego ust. Samo wspomnienie
wystarczyło, by zapragnęła do niego dopaść, wpaść mu w ramiona i pocałować,
choć to zdecydowanie nie było dobrym momentem na nadmierną emocjonalność.
– To
zależy. Raczej… – Demon zawahał się na moment. Elena nie mogła pozbyć się
wrażenia, że patrzył na nią w bardziej przenikliwy, niepokojący sposób niż
do tej pory. – Dobrze manipuluje cudzymi lękami, ale też pragnieniami.
Słyszałem, że zwykle pojawiał się w najbardziej atrakcyjnej formie dla
tego, kogo pragnie zwieść… Tyle że tym razem było inaczej. Tak sądzę. – Przez
twarz Rafaela przemknął cień. – Nigdy nie walczyliśmy. I nigdy nie wydawał
mi się aż tak prawdziwy.
– Ale skoro
to iluzja… – zaczęła Esme, ale nie dokończyła. W zamian wyprostowała się
niczym struna, zamierając i niespokojnie spoglądając w przestrzeń. –
Czy wy też słyszycie płacz?
Jej słowa
wystarczyły, by dookoła jak na zawołanie zapanowała nieprzenikniona cisza.
Elena pytająco spojrzała na matkę, czując, że coś w nieprzyjemny sposób
przewraca jej się w żołądku. Z bijącym sercem sama również się
zatrzymała, nasłuchując i próbując wychwycić jakiekolwiek oznaki tego, że
coś mogłoby być nie tak, ale odpowiedziała jej wyłącznie pełna napięcia cisza.
– Nie
bardzo – przyznała zgodnie z prawdą, mimowolnie zniżając głos do szeptu.
Lekko przekrzywiła głowę. – Niczego nie słyszę.
– Esme? – zaniepokoił
się Carlisle.
Wampirzyca
nawet na nich nie spojrzała. Wciąż z uwagą wodziła wzrokiem po korytarzu,
myślami wydając się być gdzieś daleko. Złociste tęczówki pociemniały, a źrenice
rozszerzyły się nieznacznie.
Kobieta bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszyła się z miejsca, nagle zaczynając
niespokojnie krążyć.
– Słyszę
dziecko. Wciąż płacze – nie dawała za wygraną. – I mnie wzywa.
Jedynie
wpatrywali się w nią bezradnie, coraz bardziej zdezorientowani. Niepokój
powrócił i to ze zdwojoną mocą, jedynie utwierdzając Elenę w przekonaniu,
że zniknięcie Ciemności niczego nie zmieniało. Słowa o tym, że puszczał
ich wolno, tym bardziej nie miały znaczenia.
Nie zdążyła
zareagować, kiedy mama tak po prostu ruszyła się z miejsca. Otworzyła
usta, gotowa zaprotestować, ale w porę ubiegł ją Rafael. Ledwo wychwyciła
ruch, kiedy demon dosłownie zmaterializował się na drodze Esme, w następnej
sekundzie w gwałtowny, zdecydowanie niedelikatny sposób chwytając kobietę
za nadgarstek.
– Żadnego.
Rozdzielania – oznajmił przez zaciśnięte zęby, cedząc kolejne słowa tak, że
zabrzmiały niczym oddzielne zdania.
Coś w jego
tonie przyprawiło Elenę o dreszcze. Zabrzmiał inaczej niż wcześniej, gdy z jego
ust padały stwierdzenia, którymi z taką łatwością przyprawił ją o łzy.
Przez moment chciała się wtrącić, ale w ostatniej chwili powstrzymała się,
próbując przekonać samą siebie, że tak było lepiej. To, że Rafael mógłby denerwować
się akurat w tej sytuacji, wydawało się najzupełniej naturalne.
– Ale… – doszedł
ją słaby głos Esme, jednak demon nie pozwolił kobiecie dokończyć.
– Tam
niczego nie ma – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Niczego – powtórzył z naciskiem.
– Pamiętasz, co przez tyle czasu powtarzałem? Sen na jawie. Mój ojciec wykorzystuje
lęki, by manipulować cudzymi umysłami… Albo najgorsze wspomnienia – dodał, poluzowując
uścisk na nadgarstku kobiety na tyle, że ta zdołała z jękiem się wycofać.
– Ja
przecież…
Nie
dokończyła. Zamarła w bezruchu, spazmatycznie chwytając oddech i chwiejąc
się na nogach. Elena z zaskoczeniem doszukała się łez w jej oczach,
chociaż w przypadku wampirzycy nie powinno być to możliwe. Ten świat
jest inny, pomyślała w oszołomieniu, ale nawet ta świadomość, jak i sugestie
Ciemności, kiedy to w sali z takim uporem naciskał na wspólną
kolację, nie przekonały ją na tyle, by poczuła się jakkolwiek pewniej. Wręcz
przeciwnie.
Esme z zaskoczeniem
dotknęła wilgotnych policzków. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, ale zaskoczenie
bynajmniej nie sprawiło, że zdołała nad sobą zapanować. Wręcz przeciwnie, bo
nagle po prostu rozpłakała się jeszcze bardziej, drżące palce wplatając we
włosy i chwytając się za głowę.
– Wciąż je
słyszę – jęknęła, z trudem wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Wciąż
płacze. Dlaczego…?
To Carlisle
zareagował jako pierwszy, błyskawicznie dopadając do żony i bezceremonialnie
biorąc ją w ramiona. Nawet jeśli sytuacja jakkolwiek wytrąciła go z równowagi,
nie dał niczego po sobie poznać. On po prostu zareagował – w tak naturalny
i oczywisty sposób, że Elena aż zwątpiła w to, dlaczego sama wciąż
jak ostatnia kretynka tkwiła w miejscu. Powinna coś zrobić, nawet jeśli
nie rozumiała. Cokolwiek się działo…
Ale
przecież wiedziała. To była jedna z tych kwestii, której bliscy – w przeciwieństwie
do istnienia demonów czy etapu panowania Isobel – nigdy przed nią nie ukrywali.
Jak kiedyś stwierdziła Rosalie, gdyby historie poszczególnych członków rodziny doczekały
się dobrego zakończenia, wszyscy od dawna byliby martwi. To tyczyło się również
mamy, choć Elena nigdy tak naprawdę nie przyjęła do wiadomości tego, co wiązało
się z przeszłością Esme. Mąż tyran, strata dziecka i skok z klifu,
które…
Tym razem i ona
nie zastanawiała się nad tym, co robi. Bezceremonialnie ruszyła przed siebie, dopadając
do wampirzycy tak szybko, jak tylko było to możliwe. Skrzydła utrudniały
poruszanie, ale kiedy wyciągnęła ręce, by również wziąć mamę w ramiona,
przestały jakkolwiek jej przeszkadzać. Wręcz przeciwnie – odpowiadało jej to,
że mogła wykorzystać również je, by ciaśniej przylec do wampirzycy i choćby
tylko spróbować osłonić ją przed czymś, czego żadna z nich nie rozumiała.
– Hej – wykrztusiła,
z trudem zapanowując nad drżącym głosem. – Jestem tutaj, tak? Wciąż masz
mnie, mamo.
Coś ścisnęło
ją w gardle, kiedy uprzytomniła sobie, jak rzadko pozwalała sobie na
podobne zachowanie, zwłaszcza w ostatnim czasie. W którymś momencie
coś poszło nie tak. Nie miała pojęcia kiedy i jak, ale nie chciała o tym
myśleć, zwłaszcza że ta świadomość i tak nie była w stanie niczego
zmienić. Chciała tego czy nie, pozostawała bardziej obojętna niż sądziła. Stała
obok, odsuwając od siebie emocje i z uporem zaprzeczając wszystkiemu,
co dawała jej rodzina. W tamtej chwili pożałowała nawet cichego ślubu bez świadków,
choć tak naprawdę nie wyobrażała sobie, że w tamtym okresie mogliby
rozegrać to z Rafaelem jakkolwiek inaczej.
Bez
znaczenia, powtórzyła z uporem, próbując przekonać samą siebie, że to
prawda. Odetchnęła, kiedy mama odwzajemniła uścisk, niemalże kurczowo tuląc ją
do siebie. To był stanowczy, wręcz desperacki uścisk, który Elenie skojarzył
się ze sposobem, w jaki wampirzyca trzymała ją na krótko po tym, jak
dziewczyna z powrotem pojawiła się w sali. Było w tym coś
desperackiego, zupełnie jakby Esme sądziła, że córka w każdej chwili znów
mogłaby zniknąć, tym razem na dobre.
Zamknęła oczy.
Spróbowała się uspokoić, ale to okazało się trudniejsze niż początkowo zakładała.
Jak miałaby, skoro…?
Huk
wystarczył, by wyrwać ja z zamyślenia. Wzdrygnęła się, prostując niczym
struna i niemalże w panice wodząc wzrokiem dookoła. Dopiero po chwili
zwróciła uwagę na Rafaela – zwróconego do niej plecami i wciąż opartego o ścianę,
w którą – jak nagle sobie uświadomiła – musiał chwilę wcześniej uderzyć pięściami.
– Rafa? –
wyrwało jej się.
Nie
odpowiedział. Wciąż tam stał, a do Eleny z opóźnieniem dotarło, że
nieznacznie drżał. To, że nerwowo napinał mięśnie, okazało się aż nadto wyraźne
nawet z odległości.
Wciąż
tuliła do siebie Esme, przez co nie od razu ruszyła się z miejsca. Ubiegła
ją Mira, błyskawicznie zwracając się ku serafina.
– Bracie? –
zaniepokoiła się. Jej głos zdradzał przede wszystkim niepokój i to mówiło
samo za siebie. Zamartwiająca się Miriam wciąż była dla Eleny czymś
nienaturalnym. – Wszystko w porządku?
– Żartujesz
sobie? – mruknął w odpowiedzi. Głos Rafaela dla odmiany nie zdradzał żadnych
emocji. – Nic nie jest w porządku. Oczywiście, że tak po prostu nie
odpuści.
– Dlatego
musimy stąd spadać. To już chyba ustaliliśmy – zauważyła przytomnie.
Tym razem
odpowiedź padła dopiero po dłuższej chwili.
– Wy
musicie.
Elena
wyprostowała się niczym struna. Nie od razu przyjęła do wiadomości to, co
wynikało z wypowiedzi demona, choć przekaz był aż nazbyt oczywisty. Mimo
wszystko w pierwszym odruchu umysł dziewczyny odmówił przetworzenia
faktów, w zamian podsuwając jej najbardziej błahe i niemożliwe rozwiązanie:
to, że po prostu się przesłyszała.
– O czym
mówisz? – zapytał Carlisle, dosłownie wyjmując Elenie to pytanie z ust.
Cóż, prawie, bo sama miała ochotę ująć je w nieco mnie łagodny,
bezpośredni sposób.
Również tym
razem demon nie zareagował. Wciąż zaciskając dłonie w pieści, z wolna
wyprostował się, w końcu odsuwając od ściany. Elena wyraźnie widziała dwa
pasujące do kształtu jego rąk wgłębienia.
– Miriam –
zwrócił się do siostry. Wypowiedział imię demonicy z taką dokładnością, że
ta aż się wzdrygnęła. – Pamiętasz, co mi obiecałaś, prawda?
Okej, co
znowu mnie ominęło?
Żaden z obecnych
demonów nie palił się, by udzielić odpowiedzi. Mira milczała, z uwagą
wpatrując się w brata – w intensywny, wręcz przerażony sposób. „No
chyba cię pojebało” – wydawało się sugerować jej spojrzenie. Zwłaszcza Elena z łatwością
mogła sobie wyobrazić, jak kobieta wypowiada akurat te słowa. To by do niej
pasowało, zwłaszcza że w emocjach nigdy nie bawiła się w uprzejmości.
– Pamiętam –
potwierdziła cicho. – Co jeszcze mam zrobić? – dodała, choć jej ton sugerował,
że wcale nie paliła się do uległości. Zadanie tego jednego pytania przyszło jej
z wyraźnym trudem.
– Nic. Skup
się na tym, co wychodzi ci najlepiej: na przeżyciu. – Przez twarz Rafaela przemknął
cień. – I nie żałuj sobie – dodał, a Mira wybuchła niemalże
histerycznym śmiechem.
– Nie
omieszkam.
Ich wymiana
zdań nie miała sensu. Było w tym coś słodko-gorzkiego, zwłaszcza ze strony
Miriam, choć Elena nie była pewna, co o tym sądzić. Wystarczyło, że wciąż
ledwo panowała nad sobą i sposobem, w jaki tuliła do siebie mamę.
Przynajmniej nie słyszała już, by Esme płakała, ale to i tak wydawało się
nierzeczywiste. Co prawda musiałaby być naiwna, by uwierzyć, że Ciemność ot tak
odpuści, ale mimo wszystko…
A teraz to.
– O czym
wy, do jasnej cholery, mówicie!? – nie wytrzymała, bezceremonialnie wchodząc w słowo
dopiero co przygotowującego się do przerwania ciszy Rafaelowi.
Chcieli
tego czy nie, jej nie mogli zignorować. Nie pozwoliłaby na to, nagle wytrącona z równowagi
i zdecydowanie nie skora do tego, by spokojnie przysłuchiwać się jakiejkolwiek
wymianie zdań – zwłaszcza takiej, z której nie rozumiała niczego.
Puściła
Esme, chociaż to okazało się trudniejsze, niż początkowo zakładała – i to
nie tylko dlatego, że kobieta wciąż niespokojnie się do niej tuliła. Kątem oka
podchwyciła zaniepokojone spojrzenie ojca, ale całą uwagę była w stanie
poświęcić wyłącznie jednej osobie.
Poczuła się
dziwnie, kiedy spojrzenia jej i Rafaela się spotkały. Wtedy też z całą
mocą uderzyło ją, że coś było nie tak i to najpewniej już od dłuższego
czasu. To, że był blady, zauważyła już wcześniej, zresztą jego stan nie wydawał
się aż tak zaskakujący po wszystkim, co się wydarzyło. Mogła to zrozumieć. Tak
jak i była w stanie pojąć, że przez większość czasu milczał, myślami
będąc gdzieś daleko. Kiedy sytuacja zaczynała być stresująca, Rafael robił
wszystko, by zachowywać się praktycznie, nieważne, co miałoby to oznaczać.
Towarzyszące mu napięcie wydawało się naturalne, jak i skupienie na czymś,
czego Elena mogła co najwyżej się domyślać.
Tyle że tym
razem w grę wchodziło coś więcej. Zrozumiała to w chwili, w której
ich spojrzenia się spotkały, a ją kolejny raz oszołomił błękit jego oczu –
zwykle przypominających niebo, ale w tamtej chwili…
Obojętność.
Dostrzegła przede wszystkim obojętność, którą próbował zamaskować coś jeszcze.
– Podejdź
tu do mnie, lilan.
Z jakiegoś
powodu nie od razu zdołała zareagować na jego słowa. Poruszając się trochę jak w transie,
przestąpiła naprzód, wciąż uważnie go obserwując. Demony miały to do siebie, że
towarzysząca im aura sugerowała raczej, że należałoby rzucić się do
natychmiastowej ucieczki, aniżeli zmniejszyć dystans. Sęk w tym, że już
dawno temu nauczyła się ignorować to pragnienie, zwłaszcza gdy chodziło o Rafaela.
Do tego momentu.
Była pewna,
że wyczuł jej obawy. Mogła wręcz przysiąc, że przez jego twarz przemknął cień,
ale stało się to tak szybko, że równie dobrze mogło okazać się wyłącznie jej
wrażeniem. Nie zaprotestowała, kiedy Rafael bez jakiegoś ostrzeżenia wyciągnął
dłonie ku jej twarzy, w końcu rozprostowując dotychczas zaciśnięte w pięści
palce.
– Skoro już
mowa o obietnicach, też złożyłem ci jedną… Możesz coś dla mnie zrobić,
najdroższa? – zapytał cicho, ostrożnie dobierając słowa.
– Dlaczego
właśnie zaczęłam się ciebie bać, Rafa? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Ułożone na
jej policzkach dłonie drgnęły, ale ich nie zabrał. Czuła, że było coś
wymuszonego w sposobie, w jaki przeciągnął palcami po jej twarzy.
– Wciąż nie
powiedziałem ci tak wielu rzeczy… – westchnął, ignorując jej wcześniejsze
pytanie. Nie wyglądał nawet poirytowanego tym, że nie zareagowała na słowa,
które sam wypowiedział, wyraźnie oczekując dość konkretnej reakcji. – To też
było takie oczywiste…
– Bredzisz
od rzeczy.
Kąciki jego
ust drgnęły, ale się nie uśmiechnął. Wciąż nerwowo napinał mięśnie, z każdą
kolejną sekundą coraz bardziej nieudolnie panując nad drżeniem.
– Zrzuciłem
winę na ciebie i Huntera, a problem cały czas leżał we mnie.
Brwi Eleny
powędrowały ku górze. To zdecydowanie nie były słowa, które spodziewała się usłyszeć.
– Co ja przed
chwilą powiedziałam? – zapytała, potrząsając z niedowierzaniem głową. –
Bre… – zaczęła raz jeszcze, ale tym razem nie dał jej dokończyć.
– Cokolwiek
się teraz stanie… to bogini mi świadkiem – podjął, starannie dobierając słowa –
że tego nie chciałem. Zwłaszcza jeśli chodzi o ciebie – oznajmił, w następnej
sekundzie bezceremonialnie przyciągając ją do siebie. Zadrżała, kiedy poczuła
jego ciepły oddech na policzku. Kolejne słowa wyszeptał wprost do jej ucha, tak
ciche, że nawet mimo wyostrzonych zmysłów miała problem z tym, by je
zrozumieć. – Obiecałem ci, Eleno, że umrzesz dopiero wtedy, gdy ja wyrażę na to
zgodę… A na tę chwilę absolutnie nie wyrażam.
– Nie rozumiem,
co…
– Nie chcę
wyjść na kłamcę – podjął, kolejny raz ją ignorując – więc zrób dla mnie jedno:
niezależnie od konsekwencji, nie pozwól mi się zabić. Rozumiemy się,
najdroższa?
Nie dał jej
czasu na wyjście z szoku. Nie zdążyła nawet otworzyć ust, a co
dopiero zastanowić się nad znaczeniem tego, co sugerował jej Rafael. Wszystko potoczyło
się błyskawicznie, bardziej gwałtownie niż w momencie, w którym
zaatakował ją Aldero.
Zatoczyła
się, kiedy demon bezceremonialnie odepchnął ją od siebie. Cudem nie upadła, w ostatniej
chwili odzyskując równowagę. Zdążyła tylko zauważyć, że demon błyskawicznie się
przemieścił, dosłownie rzucając się ku niej.
Mira
zmaterializowała się przed nią tak nagle, jakby nagle nauczyła się teleportować.
Rozłożyła skrzydła, osłaniając Elenę i z sykiem osuwając się na
kolana, kiedy brat z impetem uderzył ją w plecy. Zdołała poderwać się
z powrotem na równe nogi, błyskawicznie odsuwając od Rafaela i w pośpiechu
niemalże zwalając wciąż oszołomioną Cullenówne z nóg.
– Na co
czekasz, idiotko? – wycedziła, napinając mięśnie i szykując się do
kolejnego ataku. – Ruszcie się w końcu! Całą trójką!
Te słowa ja
otrzeźwiły. Cóż, do pewnego stopnia, bo do Eleny nie od razu dotarło do, co
działo się wokół niej. To, że ruszyła się z miejsca, bezceremonialnie rzucając
do biegu, zawdzięczała wyłącznie instynktowi, który momentalnie przejął kontrolę
nad jej ciałem.
To niemożliwe…
Niemożliwe.
Tyle że
kolejny raz zdrowy rozsądek okazał się nie mieć racji bytu. Nie w opanowanym
przez Ciemność świecie.
Potykając
się o własne nogi, popędziła w głąb korytarza. Gdzieś za plecami
wyraźnie usłyszała trzepot demonicznych skrzydeł.
Z dedykacją dla shanzi. Proszę, nie bij. 🙃
OdpowiedzUsuń