
Leana
Otwarcie oczu okazało się
najgorszym możliwym błędem. Nie przypominała sobie, by zasypiała, ale chciała
zrzucić to na czasem wciąż powracającą słabość. Co prawda dość szybko doszła do
siebie, a w towarzystwie Ulricha czuła się dość pewnie – wręcz
swobodnie – ale to jeszcze nie musiało o niczym świadczyć. Wystarczyło, że
mężczyzna wciąż spoglądał na nią z rezerwą, pytając o Leanę o samopoczucie
wystarczająco wiele razy, by pojęła, że wcześniej nieźle musiała go wystraszyć.
Mimo
wszystko nie pamiętała, żeby zamykała oczy. Była za to pewna, że wcześniej
odbyli kilka kolejnych, niezobowiązujących rozmów, podczas których jedynie
bardziej zaskakiwała go brakiem obeznania ze światem, w którym przyszło
jej przebywa. Przynajmniej nie wytrąciła go z równowagi tak bardzo jak
wtedy, gdy nie zrozumiała, co miał na myśli, kiedy sugerował jej „wzięcie
prysznica”, ale ostrożność, z jaką podeszła do telewizora i samoistnie
poruszających się na nim obrazów, najpewniej wypadała niewiele lepiej. Mimo
wszystko to zjawisko łatwiej było jej utożsamić z czarami albo iluzją, której
tak często doświadczała ze strony Ciemności.
Jakkolwiek
by nie było, czuła się w domu Ulricha bezpieczna. Miała wrażenie, że
patrzył na nią trochę jak na nieporadne dziecko, cierpliwie tłumacząc rzeczy,
które dla wszystkich wokół wydawały się oczywiste. Chwilami miała wrażenie, że ledwo
powstrzymywał się od zadawania pytań, które – była tego pewna – okazałyby się
co najmniej niezręczne dla nich oboje. Ostatecznie zawsze milczał, zmieniając
temat na bardziej neutralny albo wywracając oczami, gdy Leana znów zajmowała
się czymś, co dla niego najwyraźniej pozostawało dziwne. Już przynajmniej nie
powstrzymywał jej, kiedy rwała się do sprzątania albo gotowania, koniec końców
zwykle kręcąc się obok i służąc pomocą, gdy próbowała okiełznać kolejne
kuchenne sprzęty.
Świat się
zmienił. Była tego świadoma, ale brakowało jej obeznania łamiącej raz po raz
zasady i obserwującej życie najbliższych Beatrycze. Odkrywanie coraz to
nowszych udogodnień, nowinek technologicznych i rozwiązań, które w czasach
młodości Leany byłyby czymś nie do pomyślenia, potrafiło przyprawić o zawroty
głowy. Miała dość powodów, by odczuwać znużenie i zacząć się w tym
wszystkim gubić – i to zwłaszcza przy wyostrzonych zmysłach Renesmee.
Pamiętała,
że oglądali film. Kuliła się na kanapie, podczas gdy Ulrich naprzemiennie to
zerkał na ekran, to znów wpatrywał się w telefon. Wiedziała, że z kimś
pisał – kilka razy mignęły jej litery na wyświetlaczu – i że z każdą
kolejną wiadomością był coraz bardziej sfrustrowany, ale nie komentowała tego.
To była jego sprawa, a wtrącanie się z cudze problemy nie należało do
uprzejmych posunięć. Wystarczyło, że ten mężczyzna w ogóle trzymał ją pod
swoim dachem, dając jej więcej, niż Leana mogłaby sobie życzyć. Och, no i jakoś
nie wątpiła, że przychodziło mu to z trudem, zwłaszcza że czasem w jego
spojrzeniu było coś takiego…
A potem
zasnęła. Chyba, bo jak inaczej miała wyjaśnić to, że wylądowała w łóżku i to
z zamkniętymi oczami?
Zamrugała
kilkukrotnie, wciąż zdezorientowana. Przysnęła podczas oglądania filmu czy może
jednak zrobiło jej się słabo? Nie rozumiała tego ciała, jak i jego
potrzeb. Może Renesmee zdarzało się coś podobnego, zwłaszcza gdy w porę
nie dostarczyła sobie krwi? Leana wiedziała, że za którymś razem znów będzie
tego potrzebowała. Jakaś jej cząstka wciąż skupiała się właśnie na pragnieniu –
palącym, niezaspokojonym i wymagającym natychmiastowego zainteresowania z jej
strony. Co prawda kobieta z uporem odsuwała od siebie tę potrzebę,
zwłaszcza że skrzywdzenie Ulricha było ostatnim, na co zamierzała sobie
pozwolić, ale…
Gwałtownie
poderwała się do siadu. Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowaniu, gdy nagle
naszła ją porażająca wręcz, niepokojąca myśl. Och, nie… Dobry Boże, nie,
jęknęła w duchu, w tamtej chwili nie dbając o to, że najpewniej
straciła prawo, by zwracać się do tej istoty w chwili, w której zbezcześciła
kościół. Sama się go wyrzekła – Boga, wiary, wszystkiego – jednak wyuczone
odruchy okazały się silniejsze. Równie intensywne, co i strach, który
momentalnie przysłonił wszystko inne.
To nie
byłby pierwszy raz, kiedy to nie pamiętałaby, co robiła przez ostatnie minuty
czy nawet godziny. Już wcześniej tego doświadczała, zwykle odkrywając, że po
przebudzeniu była cała we krwi, a gdzieś w pobliżu znajdowało się
ciało jej najnowszej ofiary. Gdyby nagle odkryła, że tym razem padło na
Ulricha…
Nie.
Spojrzała
na swoje dłonie, trzęsące się tak bardzo, że nie od razu zdołała skupić na nich
wzrok. Kiedy w końcu jej się to udało, z niejaką ulgą odkryła, że
były czyste – bez choćby śladu posoki, którą spodziewała się zobaczyć. Jej
palce nie kleiły się, zaś powietrze było wolne od znajomej słodyczy. Dookoła
panował spokój, zakłócony wyłącznie przyśpieszonym, urywanym oddechem Leany. To
pozwoliło jej nad sobą zapanować, przynajmniej na chwilę, bo prawie natychmiast
panika znów chwyciła ją za gardło.
Nie zdążyła
zastanowić się nad tym, co tak naprawdę miało miejsce. Przez ułamek sekundy co
prawda do głowy przyszło jej, że wampiry z tamtej uliczki mogły ją
odnaleźć, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. Wystarczył
jeden rzut oka na wyposażenie pokoju, w którym się znajdowała, a który
przecież tak dobrze znała.
Omal nie
spadła z łóżka, gdy w pośpiechu poderwała się na równe nogi.
Zatoczyła się, boleśnie obijając o stojącą tuż obok posłania szafkę nocną.
W oszołomieniu powiodła wzrokiem po wyklejonych zdobioną kwiatowym motywem
tapetą ścianach, a ostatecznie spoglądając wprost na okno. Złocisty blask
zachodzącego słońca wlewał się do sypialni, rozjaśniając ją na tyle, że Leana
bez trudu mogła dostrzec każdy, nawet najmniej istotny detal. Nie żeby musiała
się przyglądać, w gruncie rzeczy dobrze znając to miejsce. Jak miałoby być
inaczej, skoro zasypiała i budziła się w tym pokoju dzień w dzień,
blisko od kilku wieków, a konkretnie od momentu, w którym…
Jej
sypialnia. Dokładnie ta, którą zajmowała między tu a teraz.
– O Boże…
O mój Boże – wymamrotała, rozszerzonymi oczyma wpatrując się w znajomy
widok za oknem.
Ze swojego
pokoju nie widziała jeziora, ale wiedziała, że gdzieś tam było. Sad jak zawsze zielenił
się w blasku dnia, chociaż nie wyglądał już na aż tak przyjazny i piękny
jak zazwyczaj. Leana nie była pewna, co się zmieniło, ale między drzewami
dostrzegała długie, niepokojące cienie. Czy ten świat zawsze był ich pełen? Przesiąknięty
czymś złym, co kryło się pod warstwą urokliwych zjawisk i pozornego bezpieczeństwa?
Był taki jak Ciemność, która…?
Bezwiednie
docisnęła dłoń do piersi, dokładnie w miejscu, w którym ta istota
zatopiła dłoń, dosłownie przeszywając Leanę na wylot. Kobieta do tej pory
pamiętała paraliżujący strach, ból i poczucie zdrady, które uderzyły w nią,
gdy pojęła, że tak naprawdę została wykorzystana. Chciała być ważna, ale kiedy
przyszło co do czego, okazała się co najwyżej narzędziem. Nic nieznaczącym
pionkiem, który miał posłużyć Ciemności do czegoś innego, co do tej pory
wzbudzało w niej najgorsze możliwe emocje. Wykorzystał ją, choć niczym nie
zawiniła, a potem zostawił – samotną, słabą i wciąż krwawiącą.
Zamrugała,
kiedy obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Poczuła wilgoć na
policzkach, ale nie próbowała zapanowywać nad łzami. Po prostu pozwoliła im
płynąć, mając wrażenie, że to działo się gdzieś poza nią. Że nic z tego,
czego doświadczała, nie było prawdziwe. Śniła? Musiała, prawda? Niemożliwe, by
nagle znalazła się właśnie w tym miejscu. Dobry Boże, wiedziałaby, gdyby
znów umarła, czyż nie? Pamiętałaby…
Z jękiem
odsunęła się od okna. Na drżących nogach wycofała się w głąb
pomieszczenia, przez chwilę bezradnie rozglądając po sypialni. Pamiętała dzień,
w którym znalazła się w tym świecie. Tym bardziej pamiętała jego
– samą Ciemność, kiedy to przybył ją przywitać z otwartymi ramionami.
Wtedy paradoksalnie jaśniał, zresztą jak i całe to miejsce. O dziwo
nie była w stanie przywołać słów, którymi się wówczas do niej zwracał, ale
to nie miało znaczenia. Liczyło się, że wtedy patrzyła na niego jak na jakiegoś
anioła, kiedy oprowadzał ją po miejscu, które ostatecznie stało się jej domem. I choć
już wtedy w Ciemności było coś, co przyprawiało o dreszcze, Leana z radością
trwała u jego boku.
Teraz to
wszystko wydawało się równie bezsensowne, co i utożsamianie tej istoty z boskim
wysłannikiem. Wszystko, w co wierzyła, okazało się iluzją. Nie miała
pojęcia, jakim cudem nie dostrzegła tego wcześniej.
Wystarczyła
chwila, by dopadła do stojącego przy drzwiach lustra. Oparła się o toaletkę,
po czym ze zdławionym okrzykiem uniosła dłoń do ust. Jej oczy rozszerzyły się
jeszcze bardziej, gdy z uwagą przyjrzała się swojemu odbiciu. Błękitne
oczy wydawały się nienaturalnie duże, zresztą wciąż były pełne świeżych łez.
Znajome blond włosy falami opadały na ramiona i plecy, klejąc się do
bladej, okrągłej twarzy. Zwłaszcza w białej, zwiewnej sukience Leana
wyglądała niczym duch, co może i miało i sens, skoro była sobą. Już
nie trwała w ciele Renesmee, ale właśnie tutaj – w miejscu, do
którego nigdy więcej nie chciała wracać.
Naprawdę
sądziłaś, że przed nim da się uciec?
Energicznie
potrząsnęła głową. Dłonie bezwiednie zacisnęła w pięści, przez chwilę
mając wielką ochotę uderzyć w lustro. Ostatecznie uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
po chwili odskakując na bezpieczną odległość od toaletki i zwracając się
do niej plecami. Wszystko, byleby nie musieć patrzeć na swoje odbicie.
Och, zupełnie
jakby w ten sposób cokolwiek mogło się zmienić…
Jeśli to
był sen, chciała się obudzić. Sęk w tym, że Leana jakoś nie potrafiła uwierzyć,
że wszystko pozostawało co najwyżej wytworem jej wyobraźni. Znała ten świat,
znała siebie i – co najważniejsze – znała Ciemność. Jakaś jej cząstka od
samego początku wiedziała, że nigdy nie wybaczyłby jej tego, co zrobiła. Może i skupiał
się na Beatrycze, wściekły za to, co zrobiła. Nawet jeśli przez tyle czasu nie
zwracał uwagi na Leanie, kobieta musiałaby upaść na głowie, by uwierzyć, że o niej
zapomniał.
Chyba że to
była jej kara. Oczywiście, że wiedział, co takiego zrobiła. Nie wątpiła, że
śledził każdy jej ruch, w milczeniu obserwując jak błądziła po Seattle, naprzemiennie
to zagubiona, to znów ogarnięta morderczym szałem. Gdzieś w pamięci Leany
zamajaczyło wspomnienie cienia, który przez jakiś czas jej towarzyszył. Tego
samego, który do niej szeptał, przekonując o słuszności wszystkiego, co
robiła. Cienia, dzięki któremu przez jakiś czas to wszystko miało sens, a który
ostatecznie zostawił ją samą sobie – i to akurat wtedy, gdy najbardziej go
potrzebowała.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Nie poczuła się dzięki temu lepiej, z każdą kolejną
sekundą bardziej oszołomiona i przerażona zarazem. Czy mógłby zrobić coś
takiego? Oczywiście, że tak. Zabranie jej akurat teraz, gdy znalazła bezpieczną
przystań, w końcu zaczynając podnosić się na nogi, brzmiało jak najgorsza
możliwa kara. Prawie, bo była coś jeszcze, do czego mogła posunąć się Ciemność,
by zranić Leanę w bardziej dotkliwy sposób.
Gdyby miała
po prostu tu wrócić, zdołałaby to zaakceptować. Naprawdę by mogła, gdyby tylko
miała pewność, że Ulrich…
Jeśli na
świecie istniała jakaś sprawiedliwość, był bezpieczny. Cokolwiek się wydarzyło,
chciała wierzyć, że on jeden żył tak, jakby nic się nie wydarzyło. Nie zasłużył
na to, by płacić za to, że okazał się na tyle dobrym człowiekiem, by wyciągnąć ku
niej pomocną dłoń, kiedy tego potrzebowała.
Leana pragnęła
wierzyć, że był bezpieczny.
Ojcze
nasz, któryś jest w niebie…
Ucisk w gardle
przybrał na sile. Nie była w stanie dokończyć modlitwy, przy każdym kolejnym
słowie czując się, jakby oszukiwała samą siebie. Wyrzekła się tego. Straciła prawo
do wypowiadania tych słów w chwili, w której zabiła po raz pierwszy. Zresztą
jakie to miało znaczenie, skoro Bóg dawno temu o niej zapomniał…?
Właśnie
wtedy usłyszała krzyk. Niósł się echem, błyskawicznie rozchodząc korytarzami.
Co więcej, należał do dziecka i tyle wystarczyło, wytrącić Leanę z równowagi.
Wyprostowała się niczym struna, niespokojnie spoglądając ku drzwiom.
Anabelle.
Potrzebowała
zaledwie chwili, by rozpoznać tę ze swoich krewnych. Bez zastanowienia rzuciła
się ku biegu, wypadając z pokoju. Zamarła w progu, niespokojnie rozglądając
się po korytarzu, na zewnątrz jednak nie dostrzegła nawet żywej duszy. Mimo
wszystko po otwarciu drzwi dźwięki okazały się głośniejsze, a do Leany
dotarło, że gdzieś w pobliżu panowało jakieś poruszenie. Co prawda ponad
wszystko i tak wybijał się krzyk Any, ale było tam coś jeszcze. To i niepokój,
który poczuła, gdy tylko ruszyła się z miejsca.
Wystarczyła
chwila, żeby pożałowała, że już nie dysponowała nadnaturalnymi zdolnościami
Renesmee. Miała wrażenie, że porusza się zdecydowanie zbyt wolno i nieporadnie,
w każdej chwili mogąc potknąć się o własne nogi i upaść. Choć
miała wrażenie, że od chwili, w której opuściła to miejsce, minęły całe wieki,
wciąż dobrze pamiętała, w jaki sposób poruszać się korytarzami. Szybko też
uprzytomniła sobie, że zmierzała ku lustrzanej sali – miejscu, w którym
zwykle odbywało się najwięcej istotnych spotkań. Tym samym, do którego przybywały, by wspólnie powitać
Ciemność.
Właśnie
wtedy nabrała pewności, że On tu był. Nie przyszedł do niej, ale to nie było
ważne. Skoro znalazła się ponownie między tu a teraz, coś musiało się
wydarzyć – coś istotnego, co zmieniało wszystko. Mogła tylko zgadywać, co to
oznaczało, ale tak naprawdę wcale nie chciała wiedzieć. Wystarczyło, że z każdą
kolejną sekundą złe przeczucia jedynie bardziej się nasilały, wzbudzając w Leanie
coraz to więcej wątpliwości.
– Ana?! –
rzuciła w pustkę, dopadając do schodów. Zbiegła po stopniach, przeskakując
po kilka na raz i dosłownie spadając z ostatnich. Skrzywiła się, gdy
źle postawiła nogę przy kolejnym kroku, wyginając stopę pod dziwnym kątem. –
Ana, jesteś tutaj? Co…? – zaczęła raz jeszcze, próbując ignorować nieprzyjemne
pulsowanie, towarzyszące ponownej próbie podjęcia biegu.
Nie
doczekała się odpowiedzi. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, w czym tak
naprawdę leżał problem, wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Palący ból
przeszył jej ramię, kiedy coś bezceremonialnie owinęło się wokół niego. Leana
aż zachłysnęła się powietrzem, zaraz też spróbowała oswobodzić rękę z silnego
uścisku czegoś, co bezceremonialnie pociągnęło ją w tył. Pomyślała nawet,
że udało jej się to zrobić, ale ledwo uścisk osłabł, poczuła kolejne uderzenie –
tym razem smagnięcie w plecy. Wrażenie było takie, jakby ktoś uderzył ją
batem – na tyle mocno, że początkowo nawet nie poczuła bólu. Ten pojawił się
dopiero później, kiedy już osunęła się na kolana, walcząc o złapanie
oddechu.
Odwróciła
się akurat w chwili, w której kolejna cienista macka wystrzeliła w jej
stronę. Leana krzyknęła, instynktownie unosząc ramiona, żeby się osłonić, choć
to wydawało się nie mieć sensu. Nie miała nawet czasu, by zastanowić się, co
tak naprawdę ją atakowało, a tym bardziej dlatego. W zamian po prostu
zamarła, podświadomie wyczekując kolejnego uderzenia i…
Usłyszała jęk,
ale głos bynajmniej nie należał do niej. Zaraz po tym cudze ciało dosłownie powaliło
ją na ziemię. Kiedy otworzyła oczy, napotkała spojrzenie znajomych, równie
niebieskich, co i jej własne, tęczówek. Z niedowierzaniem spojrzała
na postać, która przyjęła na siebie uderzenie, w tamtej chwili dociskając
zaskoczoną Leanę do ziemi.
–
Beatrycze… – wyrwało jej się.
Więc tu
była – śmiertelnie blada i niemniej przerażona, co i ona sama. Zanim
kobieta zdążyła zastanowić się, co to tak naprawdę oznaczało, siostra w pośpiechu
zsunęła się z niej, w zamian chwytając Leanę pod ramię i przymuszając
do poderwania się na równe nogi.
– Chodź –
wyszeptała drżącym głosem Beatrycze. – Tędy.
Leana nie
próbowała protestować. Szok na krótką chwilę zszedł na dalszy plan, kiedy obie –
wciąż wtulone w siebie – biegiem popędziły w głąb korytarza. Gdzieś
za plecami kobieta znów wyczuła ruch, ale nie miała odwagi się odwrócić, a co
dopiero sprawdzać, jak blisko tym razem znajdował się ten dziwny, ukryty w cieniu
kształt.
– C-co…? – wyrwało
się Leanie. W oszołomieniu spojrzała na siostrę, wciąż niedowierzając temu,
że ta tak po prostu biegła u jej boku. – Co to było? Trycze…
– Demon –
ucięła tamta nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Zresztą to teraz nieważne. Jest wściekły.
W tamtej
chwili nie mówiła o demonie. Och, co do tego Leana nie miała najmniejszych
wątpliwości!
Beatrycze
znów była tutaj. Ciemność również, pierwszy raz najwyraźniej nawet nie próbując
ukrywać faktycznego nastroju. Choć Leana od samego początku czuła, że igranie z tą
istotą nie przyniesie niczego dobrego, do głowy nie przyszłoby jej, że koniec
końców cenę miałyby ponieść wszystkie. Nigdy wcześniej nie musiała uciekać
przed czymś, co kryło się w mroku i zdecydowanie nie miało dobrych
zamiarów.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, gdy tylko napotkała spojrzenie siostry. Coś
ścisnęło ją w gardle, gdy tylko pomyślała, że miałyby porozmawiać. W biegu
nie było o czym, ale to nie zmieniało najważniejszego – zwłaszcza żalu,
który powrócił tak nagle, że to okazało się wręcz bolesne. Przez tyle czasu
Leana unikała choćby myślenia o spotkaniu z Beatrycze i proszę!
To zdecydowanie nie były okoliczności, o których którakolwiek z nich
mogłaby myśleć, a jednak…
Jakby tego
było mało, Trycze nie miała pojęcia, co zrobiła jej siostra. Nie wiedziała, że
niejako obie zawiniły równie mocno. Och, tym bardziej nie zdawała sobie sprawy,
że wszystko było jej winą – krzywda, która spotkała Leanę, tym bardziej. Gdyby Beatrycze
jako pierwsza nie zawiodła Ciemności…
– Musimy
znaleźć bezpieczne miejsce – usłyszała, ale kolejne słowa dochodziły do niej
jakby z oddali. Skupienie się na głosie siostry okazało się o wiele
trudniejsze, niż mogłaby sobie tego życzyć. – Albo wyjść na zewnątrz. Tam wciąż
jest jasno, a one kryją się w cieniu, więc…
– Te…
demony – mruknęła bez większego entuzjazmu Leana.
Tylko na tyle
było ją stać. Mimo wszystko jej głos zabrzmiał w zbyt cichy, na swój
sposób rozgoryczony sposób. Dobieranie słów okazało się wyzwaniem, choć
przecież istniało tak wiele pytań, które w tej sytuacji chciała i mogła
zadać.
– Są
niebezpieczne. Sama widziałaś. – Beatrycze wydała z siebie ciche,
przeciągłe westchnienie. – Krwawisz – dodała, nagle po prostu się zatrzymując.
Leana
podporządkowała się, choć nie miała na to najmniejszej ochoty. Tym razem nic
nie próbowało ich zaatakować, co uprzytomniło jej, że najpewniej zostawiły
przeciwnika w tyle, ale wcale nie poczuła się dzięki temu pewniej. Z uporem
wpatrywała się w ziemię, kiedy Beatrycze iście matczynym gestem odwróciła
ją w swoją stronę, troskliwie przesuwając palcami o wciąż broczącym
krwią cięciu na ramieniu siostry.
Dopiero w chwili,
w której do głosu znów doszedł ból, Leana wykorzystała okazję, by w pośpiechu
cofnąć się o krok, próbując uciec z zasięgu rąk towarzyszki.
– Wybacz –
zreflektowała się w pośpiechu Beatrycze. – Wszystko dobrze? Och, Leano… –
westchnęła i zrobiła taki ruch, jakby chciała wpaść siostrze w ramiona,
ale doczekała się wyłącznie zdecydowanego oporu.
Właśnie
wtedy Leana jednak zdecydowała się na nią spojrzeć. Cofając się o kolejny
krok, poderwała głowę, po czym spojrzała wprost w przerażone oczy wyraźnie
zdezorientowanej jej reakcją Trycze.
– Dobrze?
Czy wszystko dobrze? – powtórzyła z niedowierzaniem, przez moment czując
się tak, jakby Beatrycze mówiła do niej w innym język. Energicznie potrząsnęła
głową. Sama nie była pewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. – Nic nie
jest dobrze! Nic! – jęknęła, momentalnie tracąc cierpliwość. – Powiedziałaś, że
jest zły. Z twojego powodu, Beatrycze. Rozumiesz? Te istoty tu są, bo on
jest zły na ciebie!
Momentalnie
pożałowała tych słów. W chwili, w której dostrzegła grymas, który wykrzywił
twarz siostry, zapragnęła się wycofać, ale nie była w stanie.
Zaraz po
tym coś poruszyło się w ciemnościach i do obu dotarło, że nie były
same.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz