23 lipca 2019

Trzysta trzydzieści sześć

Leana
Otwarcie oczu okazało się najgorszym możliwym błędem. Nie przypominała sobie, by zasypiała, ale chciała zrzucić to na czasem wciąż powracającą słabość. Co prawda dość szybko doszła do siebie, a w towarzystwie Ulricha czuła się dość pewnie – wręcz swobodnie – ale to jeszcze nie musiało o niczym świadczyć. Wystarczyło, że mężczyzna wciąż spoglądał na nią z rezerwą, pytając o Leanę o samopoczucie wystarczająco wiele razy, by pojęła, że wcześniej nieźle musiała go wystraszyć.
Mimo wszystko nie pamiętała, żeby zamykała oczy. Była za to pewna, że wcześniej odbyli kilka kolejnych, niezobowiązujących rozmów, podczas których jedynie bardziej zaskakiwała go brakiem obeznania ze światem, w którym przyszło jej przebywa. Przynajmniej nie wytrąciła go z równowagi tak bardzo jak wtedy, gdy nie zrozumiała, co miał na myśli, kiedy sugerował jej „wzięcie prysznica”, ale ostrożność, z jaką podeszła do telewizora i samoistnie poruszających się na nim obrazów, najpewniej wypadała niewiele lepiej. Mimo wszystko to zjawisko łatwiej było jej utożsamić z czarami albo iluzją, której tak często doświadczała ze strony Ciemności.
Jakkolwiek by nie było, czuła się w domu Ulricha bezpieczna. Miała wrażenie, że patrzył na nią trochę jak na nieporadne dziecko, cierpliwie tłumacząc rzeczy, które dla wszystkich wokół wydawały się oczywiste. Chwilami miała wrażenie, że ledwo powstrzymywał się od zadawania pytań, które – była tego pewna – okazałyby się co najmniej niezręczne dla nich oboje. Ostatecznie zawsze milczał, zmieniając temat na bardziej neutralny albo wywracając oczami, gdy Leana znów zajmowała się czymś, co dla niego najwyraźniej pozostawało dziwne. Już przynajmniej nie powstrzymywał jej, kiedy rwała się do sprzątania albo gotowania, koniec końców zwykle kręcąc się obok i służąc pomocą, gdy próbowała okiełznać kolejne kuchenne sprzęty.
Świat się zmienił. Była tego świadoma, ale brakowało jej obeznania łamiącej raz po raz zasady i obserwującej życie najbliższych Beatrycze. Odkrywanie coraz to nowszych udogodnień, nowinek technologicznych i rozwiązań, które w czasach młodości Leany byłyby czymś nie do pomyślenia, potrafiło przyprawić o zawroty głowy. Miała dość powodów, by odczuwać znużenie i zacząć się w tym wszystkim gubić – i to zwłaszcza przy wyostrzonych zmysłach Renesmee.
Pamiętała, że oglądali film. Kuliła się na kanapie, podczas gdy Ulrich naprzemiennie to zerkał na ekran, to znów wpatrywał się w telefon. Wiedziała, że z kimś pisał – kilka razy mignęły jej litery na wyświetlaczu – i że z każdą kolejną wiadomością był coraz bardziej sfrustrowany, ale nie komentowała tego. To była jego sprawa, a wtrącanie się z cudze problemy nie należało do uprzejmych posunięć. Wystarczyło, że ten mężczyzna w ogóle trzymał ją pod swoim dachem, dając jej więcej, niż Leana mogłaby sobie życzyć. Och, no i jakoś nie wątpiła, że przychodziło mu to z trudem, zwłaszcza że czasem w jego spojrzeniu było coś takiego…
A potem zasnęła. Chyba, bo jak inaczej miała wyjaśnić to, że wylądowała w łóżku i to z zamkniętymi oczami?
Zamrugała kilkukrotnie, wciąż zdezorientowana. Przysnęła podczas oglądania filmu czy może jednak zrobiło jej się słabo? Nie rozumiała tego ciała, jak i jego potrzeb. Może Renesmee zdarzało się coś podobnego, zwłaszcza gdy w porę nie dostarczyła sobie krwi? Leana wiedziała, że za którymś razem znów będzie tego potrzebowała. Jakaś jej cząstka wciąż skupiała się właśnie na pragnieniu – palącym, niezaspokojonym i wymagającym natychmiastowego zainteresowania z jej strony. Co prawda kobieta z uporem odsuwała od siebie tę potrzebę, zwłaszcza że skrzywdzenie Ulricha było ostatnim, na co zamierzała sobie pozwolić, ale…
Gwałtownie poderwała się do siadu. Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowaniu, gdy nagle naszła ją porażająca wręcz, niepokojąca myśl. Och, nie… Dobry Boże, nie, jęknęła w duchu, w tamtej chwili nie dbając o to, że najpewniej straciła prawo, by zwracać się do tej istoty w chwili, w której zbezcześciła kościół. Sama się go wyrzekła – Boga, wiary, wszystkiego – jednak wyuczone odruchy okazały się silniejsze. Równie intensywne, co i strach, który momentalnie przysłonił wszystko inne.
To nie byłby pierwszy raz, kiedy to nie pamiętałaby, co robiła przez ostatnie minuty czy nawet godziny. Już wcześniej tego doświadczała, zwykle odkrywając, że po przebudzeniu była cała we krwi, a gdzieś w pobliżu znajdowało się ciało jej najnowszej ofiary. Gdyby nagle odkryła, że tym razem padło na Ulricha…
Nie.
Spojrzała na swoje dłonie, trzęsące się tak bardzo, że nie od razu zdołała skupić na nich wzrok. Kiedy w końcu jej się to udało, z niejaką ulgą odkryła, że były czyste – bez choćby śladu posoki, którą spodziewała się zobaczyć. Jej palce nie kleiły się, zaś powietrze było wolne od znajomej słodyczy. Dookoła panował spokój, zakłócony wyłącznie przyśpieszonym, urywanym oddechem Leany. To pozwoliło jej nad sobą zapanować, przynajmniej na chwilę, bo prawie natychmiast panika znów chwyciła ją za gardło.
Nie zdążyła zastanowić się nad tym, co tak naprawdę miało miejsce. Przez ułamek sekundy co prawda do głowy przyszło jej, że wampiry z tamtej uliczki mogły ją odnaleźć, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. Wystarczył jeden rzut oka na wyposażenie pokoju, w którym się znajdowała, a który przecież tak dobrze znała.
Omal nie spadła z łóżka, gdy w pośpiechu poderwała się na równe nogi. Zatoczyła się, boleśnie obijając o stojącą tuż obok posłania szafkę nocną. W oszołomieniu powiodła wzrokiem po wyklejonych zdobioną kwiatowym motywem tapetą ścianach, a ostatecznie spoglądając wprost na okno. Złocisty blask zachodzącego słońca wlewał się do sypialni, rozjaśniając ją na tyle, że Leana bez trudu mogła dostrzec każdy, nawet najmniej istotny detal. Nie żeby musiała się przyglądać, w gruncie rzeczy dobrze znając to miejsce. Jak miałoby być inaczej, skoro zasypiała i budziła się w tym pokoju dzień w dzień, blisko od kilku wieków, a konkretnie od momentu, w którym…
Jej sypialnia. Dokładnie ta, którą zajmowała między tu a teraz.
– O Boże… O mój Boże – wymamrotała, rozszerzonymi oczyma wpatrując się w znajomy widok za oknem.
Ze swojego pokoju nie widziała jeziora, ale wiedziała, że gdzieś tam było. Sad jak zawsze zielenił się w blasku dnia, chociaż nie wyglądał już na aż tak przyjazny i piękny jak zazwyczaj. Leana nie była pewna, co się zmieniło, ale między drzewami dostrzegała długie, niepokojące cienie. Czy ten świat zawsze był ich pełen? Przesiąknięty czymś złym, co kryło się pod warstwą urokliwych zjawisk i pozornego bezpieczeństwa? Był taki jak Ciemność, która…?
Bezwiednie docisnęła dłoń do piersi, dokładnie w miejscu, w którym ta istota zatopiła dłoń, dosłownie przeszywając Leanę na wylot. Kobieta do tej pory pamiętała paraliżujący strach, ból i poczucie zdrady, które uderzyły w nią, gdy pojęła, że tak naprawdę została wykorzystana. Chciała być ważna, ale kiedy przyszło co do czego, okazała się co najwyżej narzędziem. Nic nieznaczącym pionkiem, który miał posłużyć Ciemności do czegoś innego, co do tej pory wzbudzało w niej najgorsze możliwe emocje. Wykorzystał ją, choć niczym nie zawiniła, a potem zostawił – samotną, słabą i wciąż krwawiącą.
Zamrugała, kiedy obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Poczuła wilgoć na policzkach, ale nie próbowała zapanowywać nad łzami. Po prostu pozwoliła im płynąć, mając wrażenie, że to działo się gdzieś poza nią. Że nic z tego, czego doświadczała, nie było prawdziwe. Śniła? Musiała, prawda? Niemożliwe, by nagle znalazła się właśnie w tym miejscu. Dobry Boże, wiedziałaby, gdyby znów umarła, czyż nie? Pamiętałaby…
Z jękiem odsunęła się od okna. Na drżących nogach wycofała się w głąb pomieszczenia, przez chwilę bezradnie rozglądając po sypialni. Pamiętała dzień, w którym znalazła się w tym świecie. Tym bardziej pamiętała jego – samą Ciemność, kiedy to przybył ją przywitać z otwartymi ramionami. Wtedy paradoksalnie jaśniał, zresztą jak i całe to miejsce. O dziwo nie była w stanie przywołać słów, którymi się wówczas do niej zwracał, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że wtedy patrzyła na niego jak na jakiegoś anioła, kiedy oprowadzał ją po miejscu, które ostatecznie stało się jej domem. I choć już wtedy w Ciemności było coś, co przyprawiało o dreszcze, Leana z radością trwała u jego boku.
Teraz to wszystko wydawało się równie bezsensowne, co i utożsamianie tej istoty z boskim wysłannikiem. Wszystko, w co wierzyła, okazało się iluzją. Nie miała pojęcia, jakim cudem nie dostrzegła tego wcześniej.
Wystarczyła chwila, by dopadła do stojącego przy drzwiach lustra. Oparła się o toaletkę, po czym ze zdławionym okrzykiem uniosła dłoń do ust. Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy z uwagą przyjrzała się swojemu odbiciu. Błękitne oczy wydawały się nienaturalnie duże, zresztą wciąż były pełne świeżych łez. Znajome blond włosy falami opadały na ramiona i plecy, klejąc się do bladej, okrągłej twarzy. Zwłaszcza w białej, zwiewnej sukience Leana wyglądała niczym duch, co może i miało i sens, skoro była sobą. Już nie trwała w ciele Renesmee, ale właśnie tutaj – w miejscu, do którego nigdy więcej nie chciała wracać.
Naprawdę sądziłaś, że przed nim da się uciec?
Energicznie potrząsnęła głową. Dłonie bezwiednie zacisnęła w pięści, przez chwilę mając wielką ochotę uderzyć w lustro. Ostatecznie uciekła wzrokiem gdzieś w bok, po chwili odskakując na bezpieczną odległość od toaletki i zwracając się do niej plecami. Wszystko, byleby nie musieć patrzeć na swoje odbicie.
Och, zupełnie jakby w ten sposób cokolwiek mogło się zmienić…
Jeśli to był sen, chciała się obudzić. Sęk w tym, że Leana jakoś nie potrafiła uwierzyć, że wszystko pozostawało co najwyżej wytworem jej wyobraźni. Znała ten świat, znała siebie i – co najważniejsze – znała Ciemność. Jakaś jej cząstka od samego początku wiedziała, że nigdy nie wybaczyłby jej tego, co zrobiła. Może i skupiał się na Beatrycze, wściekły za to, co zrobiła. Nawet jeśli przez tyle czasu nie zwracał uwagi na Leanie, kobieta musiałaby upaść na głowie, by uwierzyć, że o niej zapomniał.
Chyba że to była jej kara. Oczywiście, że wiedział, co takiego zrobiła. Nie wątpiła, że śledził każdy jej ruch, w milczeniu obserwując jak błądziła po Seattle, naprzemiennie to zagubiona, to znów ogarnięta morderczym szałem. Gdzieś w pamięci Leany zamajaczyło wspomnienie cienia, który przez jakiś czas jej towarzyszył. Tego samego, który do niej szeptał, przekonując o słuszności wszystkiego, co robiła. Cienia, dzięki któremu przez jakiś czas to wszystko miało sens, a który ostatecznie zostawił ją samą sobie – i to akurat wtedy, gdy najbardziej go potrzebowała.
Ze świstem wypuściła powietrze. Nie poczuła się dzięki temu lepiej, z każdą kolejną sekundą bardziej oszołomiona i przerażona zarazem. Czy mógłby zrobić coś takiego? Oczywiście, że tak. Zabranie jej akurat teraz, gdy znalazła bezpieczną przystań, w końcu zaczynając podnosić się na nogi, brzmiało jak najgorsza możliwa kara. Prawie, bo była coś jeszcze, do czego mogła posunąć się Ciemność, by zranić Leanę w bardziej dotkliwy sposób.
Gdyby miała po prostu tu wrócić, zdołałaby to zaakceptować. Naprawdę by mogła, gdyby tylko miała pewność, że Ulrich…
Jeśli na świecie istniała jakaś sprawiedliwość, był bezpieczny. Cokolwiek się wydarzyło, chciała wierzyć, że on jeden żył tak, jakby nic się nie wydarzyło. Nie zasłużył na to, by płacić za to, że okazał się na tyle dobrym człowiekiem, by wyciągnąć ku niej pomocną dłoń, kiedy tego potrzebowała.
Leana pragnęła wierzyć, że był bezpieczny.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Ucisk w gardle przybrał na sile. Nie była w stanie dokończyć modlitwy, przy każdym kolejnym słowie czując się, jakby oszukiwała samą siebie. Wyrzekła się tego. Straciła prawo do wypowiadania tych słów w chwili, w której zabiła po raz pierwszy. Zresztą jakie to miało znaczenie, skoro Bóg dawno temu o niej zapomniał…?
Właśnie wtedy usłyszała krzyk. Niósł się echem, błyskawicznie rozchodząc korytarzami. Co więcej, należał do dziecka i tyle wystarczyło, wytrącić Leanę z równowagi. Wyprostowała się niczym struna, niespokojnie spoglądając ku drzwiom.
Anabelle.
Potrzebowała zaledwie chwili, by rozpoznać tę ze swoich krewnych. Bez zastanowienia rzuciła się ku biegu, wypadając z pokoju. Zamarła w progu, niespokojnie rozglądając się po korytarzu, na zewnątrz jednak nie dostrzegła nawet żywej duszy. Mimo wszystko po otwarciu drzwi dźwięki okazały się głośniejsze, a do Leany dotarło, że gdzieś w pobliżu panowało jakieś poruszenie. Co prawda ponad wszystko i tak wybijał się krzyk Any, ale było tam coś jeszcze. To i niepokój, który poczuła, gdy tylko ruszyła się z miejsca.
Wystarczyła chwila, żeby pożałowała, że już nie dysponowała nadnaturalnymi zdolnościami Renesmee. Miała wrażenie, że porusza się zdecydowanie zbyt wolno i nieporadnie, w każdej chwili mogąc potknąć się o własne nogi i upaść. Choć miała wrażenie, że od chwili, w której opuściła to miejsce, minęły całe wieki, wciąż dobrze pamiętała, w jaki sposób poruszać się korytarzami. Szybko też uprzytomniła sobie, że zmierzała ku lustrzanej sali – miejscu, w którym zwykle odbywało się najwięcej istotnych spotkań. Tym samym,  do którego przybywały, by wspólnie powitać Ciemność.
Właśnie wtedy nabrała pewności, że On tu był. Nie przyszedł do niej, ale to nie było ważne. Skoro znalazła się ponownie między tu a teraz, coś musiało się wydarzyć – coś istotnego, co zmieniało wszystko. Mogła tylko zgadywać, co to oznaczało, ale tak naprawdę wcale nie chciała wiedzieć. Wystarczyło, że z każdą kolejną sekundą złe przeczucia jedynie bardziej się nasilały, wzbudzając w Leanie coraz to więcej wątpliwości.
– Ana?! – rzuciła w pustkę, dopadając do schodów. Zbiegła po stopniach, przeskakując po kilka na raz i dosłownie spadając z ostatnich. Skrzywiła się, gdy źle postawiła nogę przy kolejnym kroku, wyginając stopę pod dziwnym kątem. – Ana, jesteś tutaj? Co…? – zaczęła raz jeszcze, próbując ignorować nieprzyjemne pulsowanie, towarzyszące ponownej próbie podjęcia biegu.
Nie doczekała się odpowiedzi. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, w czym tak naprawdę leżał problem, wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Palący ból przeszył jej ramię, kiedy coś bezceremonialnie owinęło się wokół niego. Leana aż zachłysnęła się powietrzem, zaraz też spróbowała oswobodzić rękę z silnego uścisku czegoś, co bezceremonialnie pociągnęło ją w tył. Pomyślała nawet, że udało jej się to zrobić, ale ledwo uścisk osłabł, poczuła kolejne uderzenie – tym razem smagnięcie w plecy. Wrażenie było takie, jakby ktoś uderzył ją batem – na tyle mocno, że początkowo nawet nie poczuła bólu. Ten pojawił się dopiero później, kiedy już osunęła się na kolana, walcząc o złapanie oddechu.
Odwróciła się akurat w chwili, w której kolejna cienista macka wystrzeliła w jej stronę. Leana krzyknęła, instynktownie unosząc ramiona, żeby się osłonić, choć to wydawało się nie mieć sensu. Nie miała nawet czasu, by zastanowić się, co tak naprawdę ją atakowało, a tym bardziej dlatego. W zamian po prostu zamarła, podświadomie wyczekując kolejnego uderzenia i…
Usłyszała jęk, ale głos bynajmniej nie należał do niej. Zaraz po tym cudze ciało dosłownie powaliło ją na ziemię. Kiedy otworzyła oczy, napotkała spojrzenie znajomych, równie niebieskich, co i jej własne, tęczówek. Z niedowierzaniem spojrzała na postać, która przyjęła na siebie uderzenie, w tamtej chwili dociskając zaskoczoną Leanę do ziemi.
– Beatrycze… – wyrwało jej się.
Więc tu była – śmiertelnie blada i niemniej przerażona, co i ona sama. Zanim kobieta zdążyła zastanowić się, co to tak naprawdę oznaczało, siostra w pośpiechu zsunęła się z niej, w zamian chwytając Leanę pod ramię i przymuszając do poderwania się na równe nogi.
– Chodź – wyszeptała drżącym głosem Beatrycze. – Tędy.
Leana nie próbowała protestować. Szok na krótką chwilę zszedł na dalszy plan, kiedy obie – wciąż wtulone w siebie – biegiem popędziły w głąb korytarza. Gdzieś za plecami kobieta znów wyczuła ruch, ale nie miała odwagi się odwrócić, a co dopiero sprawdzać, jak blisko tym razem znajdował się ten dziwny, ukryty w cieniu kształt.
– C-co…? – wyrwało się Leanie. W oszołomieniu spojrzała na siostrę, wciąż niedowierzając temu, że ta tak po prostu biegła u jej boku. – Co to było? Trycze…
– Demon – ucięła tamta nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Zresztą to teraz nieważne. Jest wściekły.
W tamtej chwili nie mówiła o demonie. Och, co do tego Leana nie miała najmniejszych wątpliwości!
Beatrycze znów była tutaj. Ciemność również, pierwszy raz najwyraźniej nawet nie próbując ukrywać faktycznego nastroju. Choć Leana od samego początku czuła, że igranie z tą istotą nie przyniesie niczego dobrego, do głowy nie przyszłoby jej, że koniec końców cenę miałyby ponieść wszystkie. Nigdy wcześniej nie musiała uciekać przed czymś, co kryło się w mroku i zdecydowanie nie miało dobrych zamiarów.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, gdy tylko napotkała spojrzenie siostry. Coś ścisnęło ją w gardle, gdy tylko pomyślała, że miałyby porozmawiać. W biegu nie było o czym, ale to nie zmieniało najważniejszego – zwłaszcza żalu, który powrócił tak nagle, że to okazało się wręcz bolesne. Przez tyle czasu Leana unikała choćby myślenia o spotkaniu z Beatrycze i proszę! To zdecydowanie nie były okoliczności, o których którakolwiek z nich mogłaby myśleć, a jednak…
Jakby tego było mało, Trycze nie miała pojęcia, co zrobiła jej siostra. Nie wiedziała, że niejako obie zawiniły równie mocno. Och, tym bardziej nie zdawała sobie sprawy, że wszystko było jej winą – krzywda, która spotkała Leanę, tym bardziej. Gdyby Beatrycze jako pierwsza nie zawiodła Ciemności…
– Musimy znaleźć bezpieczne miejsce – usłyszała, ale kolejne słowa dochodziły do niej jakby z oddali. Skupienie się na głosie siostry okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby sobie tego życzyć. – Albo wyjść na zewnątrz. Tam wciąż jest jasno, a one kryją się w cieniu, więc…
– Te… demony – mruknęła bez większego entuzjazmu Leana.
Tylko na tyle było ją stać. Mimo wszystko jej głos zabrzmiał w zbyt cichy, na swój sposób rozgoryczony sposób. Dobieranie słów okazało się wyzwaniem, choć przecież istniało tak wiele pytań, które w tej sytuacji chciała i mogła zadać.
– Są niebezpieczne. Sama widziałaś. – Beatrycze wydała z siebie ciche, przeciągłe westchnienie. – Krwawisz – dodała, nagle po prostu się zatrzymując.
Leana podporządkowała się, choć nie miała na to najmniejszej ochoty. Tym razem nic nie próbowało ich zaatakować, co uprzytomniło jej, że najpewniej zostawiły przeciwnika w tyle, ale wcale nie poczuła się dzięki temu pewniej. Z uporem wpatrywała się w ziemię, kiedy Beatrycze iście matczynym gestem odwróciła ją w swoją stronę, troskliwie przesuwając palcami o wciąż broczącym krwią cięciu na ramieniu siostry.
Dopiero w chwili, w której do głosu znów doszedł ból, Leana wykorzystała okazję, by w pośpiechu cofnąć się o krok, próbując uciec z zasięgu rąk towarzyszki.
– Wybacz – zreflektowała się w pośpiechu Beatrycze. – Wszystko dobrze? Och, Leano… – westchnęła i zrobiła taki ruch, jakby chciała wpaść siostrze w ramiona, ale doczekała się wyłącznie zdecydowanego oporu.
Właśnie wtedy Leana jednak zdecydowała się na nią spojrzeć. Cofając się o kolejny krok, poderwała głowę, po czym spojrzała wprost w przerażone oczy wyraźnie zdezorientowanej jej reakcją Trycze.
– Dobrze? Czy wszystko dobrze? – powtórzyła z niedowierzaniem, przez moment czując się tak, jakby Beatrycze mówiła do niej w innym język. Energicznie potrząsnęła głową. Sama nie była pewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. – Nic nie jest dobrze! Nic! – jęknęła, momentalnie tracąc cierpliwość. – Powiedziałaś, że jest zły. Z twojego powodu, Beatrycze. Rozumiesz? Te istoty tu są, bo on jest zły na ciebie!
Momentalnie pożałowała tych słów. W chwili, w której dostrzegła grymas, który wykrzywił twarz siostry, zapragnęła się wycofać, ale nie była w stanie.
Zaraz po tym coś poruszyło się w ciemnościach i do obu dotarło, że nie były same.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa