24 lipca 2019

Trzysta trzydzieści siedem

Beatrycze
Poczuła się tak, jakby ktoś ja uderzył. W milczeniu wpatrywała się w Leanę, bezwiednie napinając mięśnie o bezskutecznie próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Mogła spodziewać się zarzutów i rezerwy ze strony krewnych, a jednak bezpośrednie oskarżenia – i to zwłaszcza tak trafne – zabolały bardziej niż mogłaby podejrzewać.
Oczywiście, że to była jej wina. Liczyła się z konsekwencjami jeszcze zanim usłyszała o Łowcy, choć gdy ten się pojawił, martwiła się przede wszystkim o tych, którzy próbowali ją chronić. W jakiś pokrętny sposób nawet powrót do tego miejsca okazał się co najwyżej naturalną koleją rzeczy. Przebudzenie między tu i teraz - tak po prostu, zupełnie jakby ostatnie tygodnie nie miały miejsca – nie oszołomiło jej nawet w połowie tak bardzo jak moment, w którym uprzytomniła sobie, że to zaledwie początek problemów. Nawet to, że znów była ludzka, krucha i podatna na zranienia nie okazało się aż tak istotne jak świadomość, że Ciemność nie zamierzała poprzestać na ukaraniu tylko jej.
A teraz do tego wszystkiego dochodziły jeszcze oskarżenia Leany.
Beatrycze ciasno objęła się ramionami, ignorując pieczenie świeżej rany na plecach. W porę odepchnęła siostrę, ale nie miała szansy uskoczyć. Chciała pocieszać się myślą, że demon może i próbował je zranić, ale – przynajmniej na razie – nie wydawał się na tyle agresywny, by chcieć zabić. Co prawda równie dobrze mogły trafić na jakiś sadystyczny egzemplarz, który lubił bawić się jedzeniem, ale przynajmniej miały okazję przed nim uciec.
Jej myśli wirowały, niespójnie i poplątane, ale ostatecznie sprowadzające się do jednego. Leana jedynie utwierdziła ją w przekonaniu, że reakcja Ciemności była zaledwie kwestią czasu. Teraz jego cierpliwość dobiegła końca, a ona znów była tutaj. Tak po prostu, bez żadnych spektakularnych działań z jego strony. Ściągnął ją do siebie z taką łatwością, że to wręcz przerażało. Nie przypominała sobie, żeby umierała czy choćby miała szansę bronić się przed czymś, co chciało ją zabić. Nagle znów tutaj była, kolejny raz budząc się w swojej sypialni – jak po wyrwaniu się z pięknego snu, który prędzej czy później musiał dobiec końca na rzecz rzeczywistości.
I to byłoby w porządku. Może i bolało, ale mimo wszystko mogłaby przejść z tym do porządku dziennego, zwłaszcza że w tym krótkim czasie dostała więcej, niż śmiałaby prosić. Nie miało znaczenia, że znów nie dano jej okazji, by się pożegnać. To też mogłaby zaakceptować, gdyby tylko miała pewność, że nikomu więcej nie stanie się krzywda.
Tyle że Ciemność miała inne plany. Stojąca tuż przed nią, wciąż krwawiąca Leana, była tego idealnym dowodem.
Beatrycze czuła, że powinna coś powiedzieć. Chciała się wytłumaczyć, przeprosić albo zrobić cokolwiek innego, ale żadne sensowne słowa nie przychodziły jej do głowy. Żadne nie brzmiały dobrze o ile w tej sytuacji w ogóle do powiedzenia było coś, co nie okazałoby się pozbawionymi znaczenia, pustymi frazesami.
A potem kątem oka dostrzegła ruch i tyle wystarczyło, by zrezygnowała z jakichkolwiek prób odzywania się. W zamian instynktownie przesunęła się, osłaniając sobą Leanę, zupełnie jakby mogła ją ochronić własnym ciałem. Cokolwiek kryło się w mroku…
– Beatrycze!
Drobne ciało wpadło wprost w jej objęcia, omal nie zwalając z nóg. Zesztywniała, kiedy ktoś uwiesił się na jej szyi, nie od razu zdobywając na to, by odwzajemnić uścisk. Potrzebowała chwili, by rozpoznać Anę, zwłaszcza że tylko do jednej osóbki mogło pasować iście dziecięca postura.
Więcej nie potrzebowała. Wystarczyła chwila, by wpadła Anabelle w ramiona, tuląc ją do siebie tak gwałtownie, jakby od tego zależało jej życie. Przez chwilę obie trwały w swoich objęciach, po prostu milcząc, choć sytuacja zdecydowanie nie sprzyjała wymianie tęsknych uścisków.
To Ana jako pierwsza zdecydowała się odsunąć.
– Nic ci nie jest – odetchnęła, odsuwając się na tyle, by zmierzyć Beatrycze wzrokiem. Jej oczy lśniły w niezdrowy, zdradzający niepokój sposób. – Ale jesteś tutaj i… O mój Boże – wyrzuciła z siebie na wydechu. – W mroku kryje się coś niedobrego. Pan jest wściekły, a my…
– Słyszałam twój krzyk.
Tych kilka słów wystarczyło, by przerwać wywód Anabelle. Natychmiast zamilkł, w zamian z niedowierzaniem spoglądając wprost na stojącą tuż obok Leanę. Jakimś cudem widok siostry Beatrycze wtrącił Anę z równowagi równie mocno, co i obecność tej pierwszej. Zaraz po tym dziewczyna rzuciła się Leanie w ramiona, tuląc w taki sposób, jakby nie widziały się przez dni, a może nawet całe tygodnie.
– Ty też… Nic ci nie jest – wyszeptała dziwnie roztrzęsionym tonem Anabelle. – Martwiłyśmy się.
– Ana…
Dziewczyna jedynie potrząsnęła głową. Poderwała głowę, spoglądając wprost w jasne oczy nagle wyraźnie zmieszanej Leany.
– Zniknęłaś tak nagle. Co się stało? – nie dawała za wygraną. Tych kilka słów wystarczyło, by Beatrycze zesztywniała, co najmniej oszołomiona. – Adrianna powiedziała, że poszłaś z nim. Dlaczego chciał, żebyś…?
– To nie ma teraz znaczenia!
Obie się wzdrygnęły – i Beatrycze, i dotychczas wciąż wtulona w Leanę Anabelle. Ta druga odsunęła się na bezpieczną odległość, niespokojnie spoglądając na krewną. Trycze nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej widziała siostrę w takim stanie – bladą, podenerwowaną i jakby bliską płaczu. Nawet to, że krwawiła, a dookoła szalały spragnione krwi demony, niczego nie wyjaśniało.
Leana potrząsnęła głową. Wyprostowała się niczym struna, pozornie robiąc wszystko, by nad sobą zapanować, ale szło jej to dość marnie. Wszystko w postawie kobiety aż krzyczało, że coś było nie tak – i nie chodziło w tym tylko o to, że jakimś cudem najwyraźniej pozostawała od dłuższego czasu nieobecna.
– Co tu się dzieje? – zapytała spiętym tonem Leana, w pośpiechu zmieniając temat. – Skoro mowa o mamie, to widziałaś ją? Albo Gaję? – drążyła, wyraźnie unikając spoglądania którejkolwiek z krewnych w oczy. – Powinnyśmy poszukać pozostałych. Może gdybyśmy poszły do niego razem…
– Nie sądzę, żeby chciał słuchać – wtrąciła natychmiast Beatrycze.
Siostra jednak na nią spojrzała – w ten dziwnie odległy, pełen wątpliwości sposób.
– Jesteś ostatnią osobą, która ma tutaj coś do powiedzenia – oznajmiła cicho, wręcz łagodnie, ale Trycze i tak się skrzywiła. Jasne, może sobie na to zasłużyła, ale… – Z Gają zawsze chciał rozmawiać. Nawet jeśli jest zły, powinnyśmy go powitać, skoro tutaj jest.
Oczywiście, zbierzmy się razem, owińmy wstążeczką i poczekajmy na pierwszego z brzegu demona! Co może pójść źle?!, prychnęła w duchu, przez moment sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Jakby tego było mało, przez krótką chwilę niemalże słyszała w głowie kpiarski ton L. Och, jakoś nie wątpiła, że w tej sytuacji nie przebierałby w słowach. I, cholera, jego nastrój najwyraźniej zaczynał jej się udzielać.
Musiała ugryźć się w język, by nie powiedzieć czegoś, czego później przyszłoby jej żałować. W zamian – siląc się na spokój i próbując skupić przede wszystkim na zdrowym rozsądku – z wahaniem jednak zdecydowała się odezwać.
– Musimy poszukać innych – zgodziła się, ostrożnie dobierając słowa – ale nie po to, żeby pójść do niego. To miejsce jest niebezpieczne.
– Widziałam Adriannę w pobliżu lustrzanej sali – dodała cicho Anabelle.
– Więc chodźmy tam – podchwyciła natychmiast Leana, ignorując wcześniejsze słowa siostry. – Zawsze się tam z nami spotykał. Może to dobry początek.
– Zamknięte pomieszczenie to najgorsze, na co możemy się zdecydować – zaoponowała natychmiast. Do jej głosu momentalnie wkradła się pełna napięcia, nerwowa nuta. – Wciąż krwawisz. Sama wiedziałaś, że te istoty są niebezpieczne – dodała, spoglądając wprost na Leanę.
Przez twarz siostry przemknął cień. Zrobiła taki ruch, jakby chciała dotknąć krwawej pręgi na ramieniu, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. W zamian po prostu zacisnęła dłoń w pięść.
– Więc co proponujesz?
Beatrycze odetchnęła w duchu. To jeszcze nie była zgoda, a tym bardziej choćby cząstkowe porozumienie, ale tym razem przynajmniej nie doczekała się natychmiastowego protestu. Na dobry początek musiało wystarczyć.
– Musimy stąd wyjść. Na zewnątrz będziemy bezpieczniejsze, zwłaszcza w świetle dnia – wyjaśniła. Co prawda nie przypominała sobie, żeby Rafael wyjątkowo ubolewał nad blaskiem dnia, ale dowiedziała się dość, by wiedzieć, że pozbawione fizycznej formy demony bywały wrażliwe. Skoro kryły się w cieniach, bezpieczniej było trzymać się od nich z daleka. – Ja… Jezioro. Zbierzmy się przy jeziorze.
To była pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy. Jeśli nie tam, gdzie tak naprawdę miały się udać? W wodzie było coś takiego, co od początku Beatrycze przyciągało. Skoro mogła przez tyle czas obserwować, co działo się z jej najbliższymi, kiedy sama pozostawała uwięziona tutaj…
W pośpiechu odrzuciła od siebie tę myśl. Wiedziała, że gdyby pozwoliła sobie na wątpliwości, już by się od nich nie opędziła. Chciała tego czy nie, musiała skupić się na tym, co tu i teraz. Znalezienie bezpiecznego miejsca – o ile takowe w ogóle istniało – było priorytetem. Dopiero potem mogła sobie pozwolić na rozważanie tego, co tak naprawdę się wydarzyło.
Tym razem również nie doczekała się protestów. Jedynie Leana spojrzała na nią w dziwny, jakby przenikliwy sposób. Zupełnie jakby wiedziała coś, czego Beatrycze mogła się tylko domyślać, choć to równie dobrze mogło okazać się wyłącznie wrażeniem. Z drugiej strony…
– Chodźmy – doszedł ją niepewny szept Anabelle.
Tyle wystarczyło. We trójkę popędziły w odpowiednim kierunku, zagłębiając się w kolejne, dziwnie opustoszałe korytarze. Dookoła panowała podejrzana wręcz cisza i to zaniepokoiło Beatrycze bardziej niż krzyki i świadomość, że gdzieś w cieniu kryło się coś, co równie dobrze mogło śledzić każdy ich ruch.
W duchu przez cały ten czas modliła się tylko o jedno: by przynajmniej Elena nie wylądowała w tym miejscu. Ani ona, ani żadna z osób, która pozostawała dla Beatrycze ważna.
Nie chciała wiedzieć, jak do tego doszło. Jakaś jej cząstka wciąż nie dowierzała, traktując wszystko jak jakiś szalony, nie do końca rzeczywisty sen. Problem polegał na tym, że już od jakieś czasu nie była w stanie pozwolić sobie na takim komfort – na zamknięcie oczu i choćby kilku godzinną ucieczkę od problemów. Na koszmary, które znikałyby w chwili przebudzenia, również nie.
Były w pobliżu drzwi, kiedy Leana gwałtownie się zatrzymała. Niewiele brakowało, by Beatrycze uderzyła w nią z impetem, jedynie cudem w porę wytracając prędkość. Instynktownie zacisnęła dłonie na ramionach Anabelle, choć sama nie była pewna, czy chciała w ten sposób dodać pewności siebie jej, czy może przede wszystkim sobie.
– Co się…?
– Muszę zawrócić – wyszeptała spiętym tonem Leana. Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w przestrzeń, nagle bledsza niż do tej pory i bardziej roztrzęsiona. – Muszę…
Beatrycze nie pozwoliła jej dokończyć. Bezceremonialnie chwyciła siostrę za rękę, po czym stanowczym ruchem pociągnęła ją za sobą. Napotkała opór, ale ten okazał się tak słaby, że nawet bez wampirzej siły zdołała zmusić Leanę do tego, by ta jednak podążyła za nią.
Wcale nie poczuła się lepiej, kiedy udało im się znaleźć drogę do wyjścia. Zmrużyła oczy w blasku dnia, mrugając pośpiesznie, by jak najszybciej odzyskać ostrość widzenia. Przyszło jej to zaskakująco łatwo, inaczej niż zapamiętała z ludzkiego życia. Jej zmysły może i nie były aż tak wyostrzone jak powinny, ale wciąż pozostawały czulsze niż mogłaby się spodziewać. Wciąż czuła pulsujący ból w miejscu, w którym uderzył ją demon, a jednak ten również nie był aż tak intensywny. Co więcej, Beatrycze mogła wręcz przysiąc, że już nie krwawiła. Nie sądziła, by dojście do siebie zajęło jej tak mało czasu, gdyby wciąż była człowiekiem, ale z drugiej strony…
Potrząsnęła głową. To nie miało znaczenia. Nie mogła liczyć na wyostrzone zmysły i zdolności, do których przywykła po przemianie. Nie, skoro dobrze wiedziała, jak zwodnicze potrafiły być sztuczki Ciemności. Jeśli miał kontrolę nad tym, w jaki sposób się czuła i jak ludzka w tym wszystkim pozostawała…
O tym też wolała nie myśleć.
Poczuła szarpnięcie, kiedy Leana spróbowała oswobodzić rękę z jej uścisku. Tym razem szarpniecie okazało się gwałtowniejsze niż wcześniej, bardziej świadoma i rozpaczliwe, przez co miała problem, żeby utrzymać siostrę przy sobie.
– Puść mnie! Puść mnie, do cholery! – jęknęła Leana, nie przestając się szarpać. – Muszę zawrócić! Powinnam…
– Cokolwiek słyszysz, to nie jest prawdziwe. Demony tak działają i…
– Sama najlepiej wiem, co jest prawdziwe!
Wzdrygnęła się, gdy Leana – wcześniej nagle przestając się szarpać – bezceremonialnie spróbowała ją odepchnąć. Uderzenie zaskoczyło ją bardziej niż zmiana działania i to na tyle, że mimowolnie rozluźniła uścisk. To była zaledwie chwila nieuwagi, ale tyle wystarczyło, by siostra oswobodziła ramię i jednak zawróciła. Beatrycze natychmiast spróbowała znowu ją pochwycić, ale jej palce zacisnęły się wokół pustki.
– Leana? Leana! – zaoponowała, ale ta nawet się nie obejrzała.
Chwilę później z powrotem zniknęła w budynku, znikając Beatrycze z oczu. Kobieta drgnęła, gotowa ruszyć za nią, ale powstrzymał ją uścisk cudzej, drobnej dłoni.
– To nie ma sensu. Nie posłucha – zaoponowała cicho Anabelle. – Trycze, co robimy? Miałyśmy stąd wyjść – przypomniała spiętym tonem. – Jezioro, tak? Mówiłaś o jeziorze.
Beatrycze na ułamek sekundy zamknęła oczy. Jakaś jej cząstka wciąż pragnęła popędzić za Leaną, ale…
– Chodźmy nad jezioro – potwierdziła.
Nie miała pewności, czy postępowała słusznie. Z tym, że teraz już było za późno na wątpliwości.
Leana
Utrzymanie równego tempa okazało się wyzwaniem. Pędziła przed siebie, ignorując palenie w płucach, ból wciąż broczących krwią ran i wciąż dające jej się we znaki pulsowanie w kostce. Z równym uporem ignorowała nawoływanie Beatrycze, w tamtej chwili skupiona tylko na jednym: na paraliżującym strachu, który w całym tym szaleństwem wciąż popychał ją do środka.
Wątpliwości nie opuszczały Leany nawet na moment. Czuła je już wcześniej, ale wszystko zmieniło się w chwili, w której naszły ją te myśli.
Ulrich. Nie miała pojęcia, skąd to wiedziała, ale była gotowa przysiąc, że on też był tutaj. Znajdował się gdzieś w pobliżu, być może na wyciągnięcie ręki, na dodatek zamieszany w coś, czego nie miał prawa rozumieć. Leana za to musiała go odnaleźć, niezależnie od możliwych konsekwencji – już, zaraz, zanim spotkałoby go coś niedobrego. Musiała przeszukać okolicę, nie wyobrażając sobie bezsensownego tkwienia przy jeziorze czy w jakimkolwiek innym miejscu – i to zwłaszcza takim, które wskazała Beatrycze.
Gniew palił ją od środka, chociaż wiedziała, że nie powinna go czuć. Może zwłaszcza teraz rozumiała, co kierowało siostrą, kiedy z takim uporem narażała wszystkich wokół. Kto jak kto, ale Leana dobrze wiedziała, co znaczyło znaleźć kogoś, dla którego chciało się poświęcić naprawdę wiele. Dla niej kimś takim stał się Ulrich i to już w chwili, w której zgarnął ją prostu z ulicy – przerażoną, umazaną krwią i mimo tego, że dobrze wiedział, kogo przyjmował pod swój dach. Zaopiekował się nią, choć wcale nie musiał, Leana zaś musiała zrobić wszystko, by mężczyzna nie zapłacił za tę odrobinę ciepła, którą jej okazał.
Ulrich był dobrym człowiekiem. Nie zasłużył na śmierć, a tym bardziej na to, żeby wylądować w tym miejscu.
„Cokolwiek słyszysz, to nie jest prawdziwe” – przypomniała sobie słowa Beatrycze, ale prawie natychmiast spróbowała je od siebie odepchnąć. Do szału doprowadzało ją to, że wracały raz za razem, wydając się ją dręczyć. Niby skąd Trycze mogła to wiedzieć? Czy w ogóle była w stanie dać Leanie całkowitą gwarancje i bezbłędnie rozróżniać iluzję od tego, co działo się naprawdę? Kobieta podejrzewała, jaką odpowiedź usłyszałaby, gdyby zmusiła siostrę do szczerości i to wystarczyło, żeby nie chciała słuchać.
Jej kroki wydawały się nienaturalnie głośne. Bicie serca również, zresztą tak jak i przyśpieszony oddech, z każdą chwilą bardziej urywany i bolesny. Skrzywiła się, mimowolnie chwytając za obolały bok. Starała się ignorować palenie w płucach, ale jej ciało stanowczo protestowało zarówno przed dalszym biegiem, jak i nadmiernym wysiłkiem fizycznym.
Leana skręciła, po kilku kolejnych krokach chcąc nie chcąc ograniczając się do energicznego marszu. Niespokojnie wodziła wzrokiem na prawo i lewo, uważnie lustrując wzrokiem zwłaszcza te najbardziej zaciemnione kąty hallu. Nie słyszała niczego, ale i tak szła przed siebie, próbując nie myśleć o tym, że tak naprawdę nie wiedziała, gdzie w pierwszej kolejności powinna się udać. Nie miała pojęcia, gdzie mogłaby szukać Ulricha. Jeśli faktycznie tutaj wylądował, mógł znajdować się gdziekolwiek, nawet w jednym z pokoi albo… w lustrzanej sali.
To miało sens, prawda? W końcu gości przyjmowało się właśnie tam.
Zawahała się na moment, raz jeszcze rozglądając dookoła. Wydało jej się, że gdzieś na piętrze usłyszała pośpieszne kroki, ale dźwięk ucichł zbyt szybko, by zdołała zdecydować, czy był prawdziwy. Rozsądek podpowiadał jej, że popełniła błąd, decydując się zostawić Beatrycze i Anabelle, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. One by nie zrozumiały. Ha! Leana sama nie do końca pojmowała, co działo się wokół niej.
Nogi same powiodły ją wprost do kuchni. Również tam nie zastała choćby żywej duszy, ale kiedy przyjrzała się posadzce, dostrzegła na lśniącej podłodze coś, co momentalnie rozpoznała. Jeszcze jakiś czas temu pewnie zaczęłaby krzyczeć albo wmawiać sobie, że to rozlana zupa, farba albo cokolwiek innego, ale w tamtej chwili Leana nie miała wątpliwości.
Krew. Widziała ślady krwi…
Z gardła wyrwał jej się cichy, zdławiony jęk. Z bijącym sercem dopadła do blatu, drżącymi palcami chwytając pozostawiony tam nóż. To wydawało się niedorzeczne – perspektywa zbrojenia się w miejscu, które przez tyle czasu pozostawało jej domem –  ale nie miała innego wyboru. Co prawda czuła, że w starciu z demonem kawałek ostro zakończonego metalu okazałby się żałośnie bezużyteczny, ale mimo wszystko czuła się lepiej z myślą, że miała przy sobie coś, czym mogłaby spróbować się obronić.
Przełknęła z trudem. Już zabijała, prawda? Skoro zrobiła to tylko po to, by zapewnić nieswojemu ciału to, czego to potrzebowało do normalnego funkcjonowania, równie dobrze mogła zawalczyć, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Leana?
Omal nie wyszła z siebie, kiedy ktoś wypowiedział jej imię. Wzdrygnęła się, błyskawicznie zwracając ku wejściu do kuchni i w roztargnieniu spoglądając na bladą, jasnowłosą postać. W pierwszej chwili pomyślała, że to jednak Beatrycze spróbowała za nią pobiec, ale z ulgą przekonała się, że to nie tak. Przed sobą miała najstarszą ze swoich sióstr – wyraźnie przerażoną, ale przynajmniej całą i zdrową Cassandrę.
– Dzięki Bogu – wyrwało jej się. Rozszerzonymi oczyma spojrzała wprost w lśniące, błękitne oczy wpatrzonej w nią kobiety. – Co się dzieje, Cassie? Nikogo nie widziałam, ale tutaj… jest krew i…
– Krew? – powtórzyła w oszołomieniu kobieta, pośpiesznie podchodząc bliżej. – Ty też krwawisz. Pozwól mi zobaczyć – poprosiła spiętym tonem Cassandra, raptownie poważniejąc. – Albo mamie. Kazała mi zebrać wszystkich w jednym miejscu i… Och, poczekaj chwilę. Gdzieś tu na pewno jest coś, czym możemy zatamować krew.
Leana nie zaprotestowała, kiedy siostra podeszła bliżej. Wzdrygnęła się, gdy palce Cassie musnęły ranę na jej ramieniu, ale nie próbowała się wyrywać. Z uwagą obserwowała krzątającą się przy niej kobietę, czekając na… Och, sama nie była pewna na co! Nie miała pojęcia, dlaczego traciła czas, choć przecież miała znaleźć Ulricha.
Cassandra nawet słowem nie skomentowała śladów krwi na posadzce. Wydawała się nie dostrzegać ani tego, ani ściskanego przez Leanę noża, zbyt zaaferowana przetrząsaniem szafek w poszukiwaniu opatrunków.
Poczucie niepokoju nasiliło się, gdy siostra znów znalazła się tuż obok niej. To było niczym nagłe uderzenie chłodu – przejmujące zimno, które rozeszło się po całym ciele Leany, sprawiając, że nagle zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko. Z obawą spojrzała na Cassie, nie od razu pojmując, że coś się zmieniło. To było coś czego nie rozumiała, ale…
Och, jej oczy.
Oczy Cassandry były czarne, a przecież powinny być niebieskie. Wszystkie kobiety tutaj miały takie same, intensywnie błękitne tęczówki.
Wyprostowała się niczym struna, w obronnym geście unosząc nóż.
– Czymkolwiek jesteś, nie podchodź bliżej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa