
Beatrycze
Poczuła się tak, jakby ktoś ja
uderzył. W milczeniu wpatrywała się w Leanę, bezwiednie napinając
mięśnie o bezskutecznie próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Mogła
spodziewać się zarzutów i rezerwy ze strony krewnych, a jednak
bezpośrednie oskarżenia – i to zwłaszcza tak trafne – zabolały bardziej
niż mogłaby podejrzewać.
Oczywiście,
że to była jej wina. Liczyła się z konsekwencjami jeszcze zanim usłyszała o Łowcy,
choć gdy ten się pojawił, martwiła się przede wszystkim o tych, którzy
próbowali ją chronić. W jakiś pokrętny sposób nawet powrót do tego miejsca
okazał się co najwyżej naturalną koleją rzeczy. Przebudzenie między tu i teraz
- tak po prostu, zupełnie jakby ostatnie tygodnie nie miały miejsca – nie
oszołomiło jej nawet w połowie tak bardzo jak moment, w którym
uprzytomniła sobie, że to zaledwie początek problemów. Nawet to, że znów była
ludzka, krucha i podatna na zranienia nie okazało się aż tak istotne jak
świadomość, że Ciemność nie zamierzała poprzestać na ukaraniu tylko jej.
A teraz do
tego wszystkiego dochodziły jeszcze oskarżenia Leany.
Beatrycze
ciasno objęła się ramionami, ignorując pieczenie świeżej rany na plecach. W porę
odepchnęła siostrę, ale nie miała szansy uskoczyć. Chciała pocieszać się myślą,
że demon może i próbował je zranić, ale – przynajmniej na razie – nie
wydawał się na tyle agresywny, by chcieć zabić. Co prawda równie dobrze mogły
trafić na jakiś sadystyczny egzemplarz, który lubił bawić się jedzeniem, ale
przynajmniej miały okazję przed nim uciec.
Jej myśli
wirowały, niespójnie i poplątane, ale ostatecznie sprowadzające się do
jednego. Leana jedynie utwierdziła ją w przekonaniu, że reakcja Ciemności
była zaledwie kwestią czasu. Teraz jego cierpliwość dobiegła końca, a ona
znów była tutaj. Tak po prostu, bez żadnych spektakularnych działań z jego
strony. Ściągnął ją do siebie z taką łatwością, że to wręcz przerażało.
Nie przypominała sobie, żeby umierała czy choćby miała szansę bronić się przed
czymś, co chciało ją zabić. Nagle znów tutaj była, kolejny raz budząc się w swojej
sypialni – jak po wyrwaniu się z pięknego snu, który prędzej czy później
musiał dobiec końca na rzecz rzeczywistości.
I to byłoby
w porządku. Może i bolało, ale mimo wszystko mogłaby przejść z tym
do porządku dziennego, zwłaszcza że w tym krótkim czasie dostała więcej,
niż śmiałaby prosić. Nie miało znaczenia, że znów nie dano jej okazji, by się
pożegnać. To też mogłaby zaakceptować, gdyby tylko miała pewność, że nikomu
więcej nie stanie się krzywda.
Tyle że
Ciemność miała inne plany. Stojąca tuż przed nią, wciąż krwawiąca Leana, była
tego idealnym dowodem.
Beatrycze
czuła, że powinna coś powiedzieć. Chciała się wytłumaczyć, przeprosić albo
zrobić cokolwiek innego, ale żadne sensowne słowa nie przychodziły jej do
głowy. Żadne nie brzmiały dobrze o ile w tej sytuacji w ogóle do
powiedzenia było coś, co nie okazałoby się pozbawionymi znaczenia, pustymi frazesami.
A potem
kątem oka dostrzegła ruch i tyle wystarczyło, by zrezygnowała z jakichkolwiek
prób odzywania się. W zamian instynktownie przesunęła się, osłaniając sobą
Leanę, zupełnie jakby mogła ją ochronić własnym ciałem. Cokolwiek kryło się w mroku…
–
Beatrycze!
Drobne
ciało wpadło wprost w jej objęcia, omal nie zwalając z nóg.
Zesztywniała, kiedy ktoś uwiesił się na jej szyi, nie od razu zdobywając na to,
by odwzajemnić uścisk. Potrzebowała chwili, by rozpoznać Anę, zwłaszcza że
tylko do jednej osóbki mogło pasować iście dziecięca postura.
Więcej nie
potrzebowała. Wystarczyła chwila, by wpadła Anabelle w ramiona, tuląc ją
do siebie tak gwałtownie, jakby od tego zależało jej życie. Przez chwilę obie
trwały w swoich objęciach, po prostu milcząc, choć sytuacja zdecydowanie
nie sprzyjała wymianie tęsknych uścisków.
To Ana jako
pierwsza zdecydowała się odsunąć.
– Nic ci
nie jest – odetchnęła, odsuwając się na tyle, by zmierzyć Beatrycze wzrokiem.
Jej oczy lśniły w niezdrowy, zdradzający niepokój sposób. – Ale jesteś
tutaj i… O mój Boże – wyrzuciła z siebie na wydechu. – W mroku
kryje się coś niedobrego. Pan jest wściekły, a my…
– Słyszałam
twój krzyk.
Tych kilka
słów wystarczyło, by przerwać wywód Anabelle. Natychmiast zamilkł, w zamian
z niedowierzaniem spoglądając wprost na stojącą tuż obok Leanę. Jakimś
cudem widok siostry Beatrycze wtrącił Anę z równowagi równie mocno, co i obecność
tej pierwszej. Zaraz po tym dziewczyna rzuciła się Leanie w ramiona, tuląc
w taki sposób, jakby nie widziały się przez dni, a może nawet całe
tygodnie.
– Ty też…
Nic ci nie jest – wyszeptała dziwnie roztrzęsionym tonem Anabelle. – Martwiłyśmy
się.
– Ana…
Dziewczyna
jedynie potrząsnęła głową. Poderwała głowę, spoglądając wprost w jasne
oczy nagle wyraźnie zmieszanej Leany.
– Zniknęłaś
tak nagle. Co się stało? – nie dawała za wygraną. Tych kilka słów wystarczyło,
by Beatrycze zesztywniała, co najmniej oszołomiona. – Adrianna powiedziała, że poszłaś
z nim. Dlaczego chciał, żebyś…?
– To nie ma
teraz znaczenia!
Obie się
wzdrygnęły – i Beatrycze, i dotychczas wciąż wtulona w Leanę Anabelle.
Ta druga odsunęła się na bezpieczną odległość, niespokojnie spoglądając na krewną.
Trycze nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej widziała siostrę w takim
stanie – bladą, podenerwowaną i jakby bliską płaczu. Nawet to, że
krwawiła, a dookoła szalały spragnione krwi demony, niczego nie
wyjaśniało.
Leana potrząsnęła
głową. Wyprostowała się niczym struna, pozornie robiąc wszystko, by nad sobą
zapanować, ale szło jej to dość marnie. Wszystko w postawie kobiety aż
krzyczało, że coś było nie tak – i nie chodziło w tym tylko o to,
że jakimś cudem najwyraźniej pozostawała od dłuższego czasu nieobecna.
– Co tu się
dzieje? – zapytała spiętym tonem Leana, w pośpiechu zmieniając temat. – Skoro
mowa o mamie, to widziałaś ją? Albo Gaję? – drążyła, wyraźnie unikając spoglądania
którejkolwiek z krewnych w oczy. – Powinnyśmy poszukać pozostałych.
Może gdybyśmy poszły do niego razem…
– Nie sądzę,
żeby chciał słuchać – wtrąciła natychmiast Beatrycze.
Siostra
jednak na nią spojrzała – w ten dziwnie odległy, pełen wątpliwości sposób.
– Jesteś
ostatnią osobą, która ma tutaj coś do powiedzenia – oznajmiła cicho, wręcz
łagodnie, ale Trycze i tak się skrzywiła. Jasne, może sobie na to
zasłużyła, ale… – Z Gają zawsze chciał rozmawiać. Nawet jeśli jest zły,
powinnyśmy go powitać, skoro tutaj jest.
Oczywiście,
zbierzmy się razem, owińmy wstążeczką i poczekajmy na pierwszego z brzegu
demona! Co może pójść źle?!, prychnęła w duchu, przez moment sama
niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Jakby tego było mało, przez
krótką chwilę niemalże słyszała w głowie kpiarski ton L. Och, jakoś nie
wątpiła, że w tej sytuacji nie przebierałby w słowach. I, cholera,
jego nastrój najwyraźniej zaczynał jej się udzielać.
Musiała
ugryźć się w język, by nie powiedzieć czegoś, czego później przyszłoby jej
żałować. W zamian – siląc się na spokój i próbując skupić przede
wszystkim na zdrowym rozsądku – z wahaniem jednak zdecydowała się odezwać.
– Musimy poszukać
innych – zgodziła się, ostrożnie dobierając słowa – ale nie po to, żeby pójść
do niego. To miejsce jest niebezpieczne.
– Widziałam
Adriannę w pobliżu lustrzanej sali – dodała cicho Anabelle.
– Więc
chodźmy tam – podchwyciła natychmiast Leana, ignorując wcześniejsze słowa
siostry. – Zawsze się tam z nami spotykał. Może to dobry początek.
– Zamknięte
pomieszczenie to najgorsze, na co możemy się zdecydować – zaoponowała
natychmiast. Do jej głosu momentalnie wkradła się pełna napięcia, nerwowa nuta.
– Wciąż krwawisz. Sama wiedziałaś, że te istoty są niebezpieczne – dodała, spoglądając
wprost na Leanę.
Przez twarz
siostry przemknął cień. Zrobiła taki ruch, jakby chciała dotknąć krwawej pręgi
na ramieniu, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. W zamian po
prostu zacisnęła dłoń w pięść.
– Więc co
proponujesz?
Beatrycze odetchnęła
w duchu. To jeszcze nie była zgoda, a tym bardziej choćby cząstkowe
porozumienie, ale tym razem przynajmniej nie doczekała się natychmiastowego protestu.
Na dobry początek musiało wystarczyć.
– Musimy
stąd wyjść. Na zewnątrz będziemy bezpieczniejsze, zwłaszcza w świetle dnia
– wyjaśniła. Co prawda nie przypominała sobie, żeby Rafael wyjątkowo ubolewał
nad blaskiem dnia, ale dowiedziała się dość, by wiedzieć, że pozbawione fizycznej
formy demony bywały wrażliwe. Skoro kryły się w cieniach, bezpieczniej
było trzymać się od nich z daleka. – Ja… Jezioro. Zbierzmy się przy jeziorze.
To była
pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy. Jeśli nie tam, gdzie tak naprawdę
miały się udać? W wodzie było coś takiego, co od początku Beatrycze przyciągało.
Skoro mogła przez tyle czas obserwować, co działo się z jej najbliższymi,
kiedy sama pozostawała uwięziona tutaj…
W pośpiechu
odrzuciła od siebie tę myśl. Wiedziała, że gdyby pozwoliła sobie na
wątpliwości, już by się od nich nie opędziła. Chciała tego czy nie, musiała
skupić się na tym, co tu i teraz. Znalezienie bezpiecznego miejsca – o ile
takowe w ogóle istniało – było priorytetem. Dopiero potem mogła sobie
pozwolić na rozważanie tego, co tak naprawdę się wydarzyło.
Tym razem
również nie doczekała się protestów. Jedynie Leana spojrzała na nią w dziwny,
jakby przenikliwy sposób. Zupełnie jakby wiedziała coś, czego Beatrycze mogła
się tylko domyślać, choć to równie dobrze mogło okazać się wyłącznie wrażeniem.
Z drugiej strony…
– Chodźmy –
doszedł ją niepewny szept Anabelle.
Tyle
wystarczyło. We trójkę popędziły w odpowiednim kierunku, zagłębiając się w kolejne,
dziwnie opustoszałe korytarze. Dookoła panowała podejrzana wręcz cisza i to
zaniepokoiło Beatrycze bardziej niż krzyki i świadomość, że gdzieś w cieniu
kryło się coś, co równie dobrze mogło śledzić każdy ich ruch.
W duchu przez
cały ten czas modliła się tylko o jedno: by przynajmniej Elena nie
wylądowała w tym miejscu. Ani ona, ani żadna z osób, która pozostawała
dla Beatrycze ważna.
Nie chciała
wiedzieć, jak do tego doszło. Jakaś jej cząstka wciąż nie dowierzała, traktując
wszystko jak jakiś szalony, nie do końca rzeczywisty sen. Problem polegał na
tym, że już od jakieś czasu nie była w stanie pozwolić sobie na takim komfort
– na zamknięcie oczu i choćby kilku godzinną ucieczkę od problemów. Na koszmary,
które znikałyby w chwili przebudzenia, również nie.
Były w pobliżu
drzwi, kiedy Leana gwałtownie się zatrzymała. Niewiele brakowało, by Beatrycze uderzyła
w nią z impetem, jedynie cudem w porę wytracając prędkość.
Instynktownie zacisnęła dłonie na ramionach Anabelle, choć sama nie była pewna,
czy chciała w ten sposób dodać pewności siebie jej, czy może przede
wszystkim sobie.
– Co się…?
– Muszę
zawrócić – wyszeptała spiętym tonem Leana. Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w przestrzeń,
nagle bledsza niż do tej pory i bardziej roztrzęsiona. – Muszę…
Beatrycze
nie pozwoliła jej dokończyć. Bezceremonialnie chwyciła siostrę za rękę, po czym
stanowczym ruchem pociągnęła ją za sobą. Napotkała opór, ale ten okazał się tak
słaby, że nawet bez wampirzej siły zdołała zmusić Leanę do tego, by ta jednak
podążyła za nią.
Wcale nie
poczuła się lepiej, kiedy udało im się znaleźć drogę do wyjścia. Zmrużyła oczy w blasku
dnia, mrugając pośpiesznie, by jak najszybciej odzyskać ostrość widzenia. Przyszło
jej to zaskakująco łatwo, inaczej niż zapamiętała z ludzkiego życia. Jej
zmysły może i nie były aż tak wyostrzone jak powinny, ale wciąż
pozostawały czulsze niż mogłaby się spodziewać. Wciąż czuła pulsujący ból w miejscu,
w którym uderzył ją demon, a jednak ten również nie był aż tak
intensywny. Co więcej, Beatrycze mogła wręcz przysiąc, że już nie krwawiła. Nie
sądziła, by dojście do siebie zajęło jej tak mało czasu, gdyby wciąż była
człowiekiem, ale z drugiej strony…
Potrząsnęła
głową. To nie miało znaczenia. Nie mogła liczyć na wyostrzone zmysły i zdolności,
do których przywykła po przemianie. Nie, skoro dobrze wiedziała, jak zwodnicze
potrafiły być sztuczki Ciemności. Jeśli miał kontrolę nad tym, w jaki
sposób się czuła i jak ludzka w tym wszystkim pozostawała…
O tym też wolała
nie myśleć.
Poczuła
szarpnięcie, kiedy Leana spróbowała oswobodzić rękę z jej uścisku. Tym
razem szarpniecie okazało się gwałtowniejsze niż wcześniej, bardziej świadoma i rozpaczliwe,
przez co miała problem, żeby utrzymać siostrę przy sobie.
– Puść
mnie! Puść mnie, do cholery! – jęknęła Leana, nie przestając się szarpać. –
Muszę zawrócić! Powinnam…
– Cokolwiek
słyszysz, to nie jest prawdziwe. Demony tak działają i…
– Sama
najlepiej wiem, co jest prawdziwe!
Wzdrygnęła
się, gdy Leana – wcześniej nagle przestając się szarpać – bezceremonialnie
spróbowała ją odepchnąć. Uderzenie zaskoczyło ją bardziej niż zmiana działania i to
na tyle, że mimowolnie rozluźniła uścisk. To była zaledwie chwila nieuwagi, ale
tyle wystarczyło, by siostra oswobodziła ramię i jednak zawróciła.
Beatrycze natychmiast spróbowała znowu ją pochwycić, ale jej palce zacisnęły
się wokół pustki.
– Leana?
Leana! – zaoponowała, ale ta nawet się nie obejrzała.
Chwilę
później z powrotem zniknęła w budynku, znikając Beatrycze z oczu.
Kobieta drgnęła, gotowa ruszyć za nią, ale powstrzymał ją uścisk cudzej,
drobnej dłoni.
– To nie ma
sensu. Nie posłucha – zaoponowała cicho Anabelle. – Trycze, co robimy? Miałyśmy
stąd wyjść – przypomniała spiętym tonem. – Jezioro, tak? Mówiłaś o jeziorze.
Beatrycze na
ułamek sekundy zamknęła oczy. Jakaś jej cząstka wciąż pragnęła popędzić za
Leaną, ale…
– Chodźmy
nad jezioro – potwierdziła.
Nie miała pewności, czy postępowała słusznie. Z tym,
że teraz już było za późno na wątpliwości.

Leana
Utrzymanie równego tempa
okazało się wyzwaniem. Pędziła przed siebie, ignorując palenie w płucach,
ból wciąż broczących krwią ran i wciąż dające jej się we znaki pulsowanie w kostce.
Z równym uporem ignorowała nawoływanie Beatrycze, w tamtej chwili
skupiona tylko na jednym: na paraliżującym strachu, który w całym tym
szaleństwem wciąż popychał ją do środka.
Wątpliwości
nie opuszczały Leany nawet na moment. Czuła je już wcześniej, ale wszystko
zmieniło się w chwili, w której naszły ją te myśli.
Ulrich. Nie
miała pojęcia, skąd to wiedziała, ale była gotowa przysiąc, że on też był
tutaj. Znajdował się gdzieś w pobliżu, być może na wyciągnięcie ręki, na
dodatek zamieszany w coś, czego nie miał prawa rozumieć. Leana za to
musiała go odnaleźć, niezależnie od możliwych konsekwencji – już, zaraz, zanim
spotkałoby go coś niedobrego. Musiała przeszukać okolicę, nie wyobrażając sobie
bezsensownego tkwienia przy jeziorze czy w jakimkolwiek innym miejscu – i to
zwłaszcza takim, które wskazała Beatrycze.
Gniew palił
ją od środka, chociaż wiedziała, że nie powinna go czuć. Może zwłaszcza teraz
rozumiała, co kierowało siostrą, kiedy z takim uporem narażała wszystkich
wokół. Kto jak kto, ale Leana dobrze wiedziała, co znaczyło znaleźć kogoś, dla
którego chciało się poświęcić naprawdę wiele. Dla niej kimś takim stał się
Ulrich i to już w chwili, w której zgarnął ją prostu z ulicy
– przerażoną, umazaną krwią i mimo tego, że dobrze wiedział, kogo
przyjmował pod swój dach. Zaopiekował się nią, choć wcale nie musiał, Leana zaś
musiała zrobić wszystko, by mężczyzna nie zapłacił za tę odrobinę ciepła, którą
jej okazał.
Ulrich był
dobrym człowiekiem. Nie zasłużył na śmierć, a tym bardziej na to, żeby
wylądować w tym miejscu.
„Cokolwiek
słyszysz, to nie jest prawdziwe” – przypomniała sobie słowa Beatrycze, ale
prawie natychmiast spróbowała je od siebie odepchnąć. Do szału doprowadzało ją
to, że wracały raz za razem, wydając się ją dręczyć. Niby skąd Trycze mogła to
wiedzieć? Czy w ogóle była w stanie dać Leanie całkowitą gwarancje i bezbłędnie
rozróżniać iluzję od tego, co działo się naprawdę? Kobieta podejrzewała, jaką
odpowiedź usłyszałaby, gdyby zmusiła siostrę do szczerości i to
wystarczyło, żeby nie chciała słuchać.
Jej kroki wydawały
się nienaturalnie głośne. Bicie serca również, zresztą tak jak i przyśpieszony
oddech, z każdą chwilą bardziej urywany i bolesny. Skrzywiła się,
mimowolnie chwytając za obolały bok. Starała się ignorować palenie w płucach,
ale jej ciało stanowczo protestowało zarówno przed dalszym biegiem, jak i nadmiernym
wysiłkiem fizycznym.
Leana
skręciła, po kilku kolejnych krokach chcąc nie chcąc ograniczając się do energicznego
marszu. Niespokojnie wodziła wzrokiem na prawo i lewo, uważnie lustrując
wzrokiem zwłaszcza te najbardziej zaciemnione kąty hallu. Nie słyszała niczego,
ale i tak szła przed siebie, próbując nie myśleć o tym, że tak naprawdę
nie wiedziała, gdzie w pierwszej kolejności powinna się udać. Nie miała
pojęcia, gdzie mogłaby szukać Ulricha. Jeśli faktycznie tutaj wylądował, mógł
znajdować się gdziekolwiek, nawet w jednym z pokoi albo… w lustrzanej
sali.
To miało
sens, prawda? W końcu gości przyjmowało się właśnie tam.
Zawahała
się na moment, raz jeszcze rozglądając dookoła. Wydało jej się, że gdzieś na
piętrze usłyszała pośpieszne kroki, ale dźwięk ucichł zbyt szybko, by zdołała
zdecydować, czy był prawdziwy. Rozsądek podpowiadał jej, że popełniła błąd, decydując
się zostawić Beatrycze i Anabelle, ale prawie natychmiast odrzuciła od
siebie tę myśl. One by nie zrozumiały. Ha! Leana sama nie do końca pojmowała,
co działo się wokół niej.
Nogi same
powiodły ją wprost do kuchni. Również tam nie zastała choćby żywej duszy, ale
kiedy przyjrzała się posadzce, dostrzegła na lśniącej podłodze coś, co
momentalnie rozpoznała. Jeszcze jakiś czas temu pewnie zaczęłaby krzyczeć albo
wmawiać sobie, że to rozlana zupa, farba albo cokolwiek innego, ale w tamtej
chwili Leana nie miała wątpliwości.
Krew.
Widziała ślady krwi…
Z gardła
wyrwał jej się cichy, zdławiony jęk. Z bijącym sercem dopadła do blatu,
drżącymi palcami chwytając pozostawiony tam nóż. To wydawało się niedorzeczne –
perspektywa zbrojenia się w miejscu, które przez tyle czasu pozostawało
jej domem – ale nie miała innego wyboru.
Co prawda czuła, że w starciu z demonem kawałek ostro zakończonego
metalu okazałby się żałośnie bezużyteczny, ale mimo wszystko czuła się lepiej z myślą,
że miała przy sobie coś, czym mogłaby spróbować się obronić.
Przełknęła z trudem.
Już zabijała, prawda? Skoro zrobiła to tylko po to, by zapewnić nieswojemu
ciału to, czego to potrzebowało do normalnego funkcjonowania, równie dobrze
mogła zawalczyć, gdyby zaszła taka potrzeba.
– Leana?
Omal nie
wyszła z siebie, kiedy ktoś wypowiedział jej imię. Wzdrygnęła się,
błyskawicznie zwracając ku wejściu do kuchni i w roztargnieniu
spoglądając na bladą, jasnowłosą postać. W pierwszej chwili pomyślała, że
to jednak Beatrycze spróbowała za nią pobiec, ale z ulgą przekonała się,
że to nie tak. Przed sobą miała najstarszą ze swoich sióstr – wyraźnie
przerażoną, ale przynajmniej całą i zdrową Cassandrę.
– Dzięki Bogu
– wyrwało jej się. Rozszerzonymi oczyma spojrzała wprost w lśniące,
błękitne oczy wpatrzonej w nią kobiety. – Co się dzieje, Cassie? Nikogo
nie widziałam, ale tutaj… jest krew i…
– Krew? –
powtórzyła w oszołomieniu kobieta, pośpiesznie podchodząc bliżej. – Ty też
krwawisz. Pozwól mi zobaczyć – poprosiła spiętym tonem Cassandra, raptownie
poważniejąc. – Albo mamie. Kazała mi zebrać wszystkich w jednym miejscu i…
Och, poczekaj chwilę. Gdzieś tu na pewno jest coś, czym możemy zatamować krew.
Leana nie
zaprotestowała, kiedy siostra podeszła bliżej. Wzdrygnęła się, gdy palce Cassie
musnęły ranę na jej ramieniu, ale nie próbowała się wyrywać. Z uwagą
obserwowała krzątającą się przy niej kobietę, czekając na… Och, sama nie była
pewna na co! Nie miała pojęcia, dlaczego traciła czas, choć przecież miała
znaleźć Ulricha.
Cassandra
nawet słowem nie skomentowała śladów krwi na posadzce. Wydawała się nie dostrzegać
ani tego, ani ściskanego przez Leanę noża, zbyt zaaferowana przetrząsaniem
szafek w poszukiwaniu opatrunków.
Poczucie
niepokoju nasiliło się, gdy siostra znów znalazła się tuż obok niej. To było
niczym nagłe uderzenie chłodu – przejmujące zimno, które rozeszło się po całym
ciele Leany, sprawiając, że nagle zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko. Z obawą
spojrzała na Cassie, nie od razu pojmując, że coś się zmieniło. To było coś czego
nie rozumiała, ale…
Och, jej
oczy.
Oczy
Cassandry były czarne, a przecież powinny być niebieskie. Wszystkie
kobiety tutaj miały takie same, intensywnie błękitne tęczówki.
Wyprostowała
się niczym struna, w obronnym geście unosząc nóż.
– Czymkolwiek
jesteś, nie podchodź bliżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz