
Leana
– Lea…
– Nie
zbliżaj się!
Tym razem
podniosła głos. Zabrzmiał dziwne, bardziej piskliwie niż zazwyczaj. Nóż zadrżał
jej w dłoni, więc mocniej zacisnęła palce, nie chcąc przypadkiem go
upuścić.
Zauważyła,
że oczy Cassandry rozszerzają się w geście niedowierzania. Gdyby nie ich
kolor, Leana naprawdę uwierzyłaby, że miała przed sobą kogoś sobie bliskiego.
Samo to, że miałaby mierzyć akurat w Cassie, wydawało się nienaturalne,
ale przecież nie miała wyboru.
Była gotowa
przysiąc, że gdzieś za plecami wpatrzonej w nią istoty wychwyciła ruch.
Widziała cień – ten sam, który towarzyszył jej w kościele i tak po
prostu zostawił, kiedy najbardziej potrzebowała wsparcia. „Czemu?” – miała
ochotę zapytać, ale to jedno słowo nie chciało przejść jej przez usta.
Już nie
myślała o Ulrichu czy tym, że powinna zapewnić sobie bezpieczeństwo. Na
pierwszy plan wysunęła się gorycz, ale i ta wydawała się dziwnie odległa i jakby
przytłumiona. To było tak, jakby Leaną nagle zapomniała, co oznaczało czuć.
Fałszywa
Cassandra przesunęła się, nie tyle próbując zbliżyć, co oddalić. Poruszała się w pełni
ludzkim tempem, starannie myśląc nad każdym kolejnym ruchem, ale Leaną jakoś
nie wątpiła, że tę istotę było stać na więcej. To przypominało grę, zaś
największy problem polegał na tym, że tylko jedna strona znała obowiązujące
reguły. Ona z kolei mogła co najwyżej domyślać się, co w tej sytuacji
powinna zrobić.
Mocniej
zacisnęła palce na nożu. Tym razem ręką prawie jej nie zadrżała.
– Więc to
prawda – doszedł ją pełen napięcia, przerażony szept. Przez krótką chwilę Leana
była gotowa przysiąc, że głos naprawdę należał do Cassandry, ale prawie
natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. W jednej kwestii Beatrycze
jednak miała rację: nie wszystko tutaj było prawdziwe. – Przywołał go. Łowca
istnieje i jest tutaj.
Leana otworzyła
i zaraz zamknęła usta. Niby co to miało znaczyć? Zmierzyła wzrokiem
fałszywą Cassandrę, nagle czując się nieswojo pod jej spojrzeniem. Kobieta
naprawdę wydawała się przerażona, poza tym patrzyła na nią tak, jakby widziała
ją po raz pierwszy. Bała się i to konkretnej osoby – Leany – choć to
przecież ona miała dość powodów, by odczuwać niepokój.
To też nie
mogło być prawdziwe. Cień znów ją zwodziła, podsuwając nierealne, absurdalne
wręcz scenariusze. Chciał rozproszyć jej uwagę i zmusić do popełnienia błędu.
Gdyby sobie na to pozwoliła…
Leana
bardziej stanowczo ujęła nóż. Och nie, nie zamierzała pozwolić na to, by
ktokolwiek ją oszukiwał. To nie ona była tu problemem. Co prawda wzmianka o Łowcy
skutecznie wytrąciła ją z równowagi, ale dezorientacja zniknęła równie
nagle, co wcześniej się pojawiła. Z drugiej strony to, co powiedziała ta
istota…
Dłoń Leany
drgnęła, kiedy ta z trudem powstrzymała się przed przyciśnięciem ręki do
miejsca, w którym Ciemność zagłębiła ramię. Rana zniknęła, a tamten
moment wydawał się równie odległy, co i dawno zapoznany sen, ale Leana
wiedziała, że wspomnienie było prawdziwe. Łączenie faktów okazało się
wyzwaniem, ale sama wzmianka o Łowcy wystarczyła, by posunąć jej co
najmniej niepokojące rozwiązanie.
Co tak
naprawdę się wtedy wydarzyło? Do czego doszło, kiedy on…?
Pamiętała
krew, słabość i pozornie tylko kojące słowa Ciemności. Swoje przerażenie,
gdy zrozumiała, że zamierzał ją tam zostawić – na wpół przytomną, bliską
śmierci i… Po raz kolejny.
Już kiedyś
umarła. Przez Beatrycze, która…
– Leano.
Głos
Cassandry rozbrzmiał zdecydowanie zbyt blisko. Leana z jękiem wyprostowała
się, bez zastanowienia zamachując nożem tylko cudem nie trafiając stojącej przy
niej postaci w pierś. Usłyszała zdławiony, zaskoczony okrzyk, który wyrwał
się z gardła jej siostry. Cassie w porę uskoczyła, w obronnym
geście chwytając przeciwniczkę za nadgarstek i wykręcając go w taki
sposób, by przymusić ją do upuszczenia broni. Tyle że to przecież nie była Cassandra,
prawda? Jej oczy…
Ale
tęczówki, które spoglądały na Leanę, były niebieskie. Czerń zniknęła, a może
nigdy jej nie było – w tamtej chwili sama już nie była pewna, co się
wydarzyło.
Z gardła
wyrwało jej się coś z pogranicza jęku i szlochu. Spróbowała zaprotestować,
ale ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, w zamian w pośpiechu
odpychając od siebie trzymające ją dłonie. Usłyszała brzdęk, kiedy nóż wylądował
na podłodze, jednak wyślizgując się z jej uścisku. W pierwszym odruchu
zapragnęła schylić się i spróbować go dosięgnąć, ale w ostatniej
chwili zrezygnowała. Nie miała na to czasu.
Musiała
uciekać.
– Leana…
Leano!
Miała
ochotę zakryć uszy dłońmi – zrobić cokolwiek, by nie słuchać kolejnych
nawoływań. To nie była Cassandra. Nie mogła nią być, czyż nie? Leana była
gotowa przysiąc, że widziała cień. Łowca krążył gdzieś w pobliżu, próbując
zwieść ją postacią siostry, ale… to nie była prawda. Już nie mogła ufać ani
sobie, ani swoim zmysłom.
Syknęła,
kiedy w biegu wpadła na framugę. Natychmiast odepchnęła się od ściany i nie
zważając na ból, popędziła w głąb korytarza, pragnąć znaleźć się jak najdalej
od kuchni. Nawet jeśli ta istota za nią podążała, Leana nie była tego świadoma.
Nie wiedziała już niczego, może poza tym, że do oczu niezmiennie cisnęły jej
się łzy.
Znów czuła
się tak, jakby popadała w obłęd. Wróciła do domu, ale to miejsce w niczym
nie przypominało tego, którego przez tyle czasu dawało jej schronienie. Spokój,
pozornie dobre intencje Ciemności i ten świat – ten piękny, zalany słońcem
świat, który zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa… To wszystko zniknęło, w zamian
pozwalając Leanie dostrzec coś, czego wolałaby nigdy nie zobaczyć. Dopiero
teraz rozumiała, jak pełne cieni było miejsce, które niegdyś nazywała domem.
Żyła jak we śnie, ten zaś finalnie okazał się ni mniej, ni więcej, ale
koszmarem.
Miała
wrażenie, że już tego doświadczyła. Nie pierwszy raz biegła, przytłoczona
odkryciami, które nie przyniosły ze sobą niczego dobrego. To była jedna z tych
sytuacji, w których prawda wcale nie uzdrawiała, ale niosła ze sobą
wyłącznie jeszcze więcej bólu i wątpliwości. Co więcej, tym razem w cudowny
sposób nie miała wpaść na wybawcę, który pozwoliłby jej odnaleźć utraconą
równowagę – i to choćby na chwilę.
Życie to
nie bajka, Leano.
Wzdrygnęła
się. Ta myśl może i rozbrzmiewała w jej głowie, ale na pewno nie
należała do niej. Co prawda nie usłyszała żadnego konkretnego głosu, a poszczególne
słowa po prostu trwały w jej umyśle – proste i puste, zupełnie jakby
odczytywała coś zapisanego na skrawku papieru. Mimo wszystko czuła, że za tym
stwierdzeniem kryło się coś więcej.
Bardziej
wyczuła niż faktycznie zauważyła ruch. To, że nie była sama, pojęła tak
naprawdę dopiero w chwili, w której ktoś spróbował chwycić ją za
ramię.
– Leana? –
doszedł ją zaskoczony głos. Wiedziała, że powinna go znać, ale w panice
nie była w stanie dopasować go do żadnej konkretnej osoby.
Zresztą i tak
nie mogła ufać ani sobie, ani temu, co działo się wokół niej. Bezceremonialnie
odepchnęła postać, która spróbowała zatarasować jej drogę, po czym ruszyła
dalej, nawet nie oglądając się za siebie. Ktoś znów wypowiedział jej imię, ale
to działo się jakby poza nią, zwłaszcza że nie chciała słuchać. Te wszystkie osoby
mogły równie dobrze okazać się wytworem jej wyobraźni albo próbą zwiedzenia jej
na tyle, by Łowca mógł ją zranić.
Tyle że
przecież była tutaj. Do cholery, wróciła! Kolekcja znów była pełna – obecność
Beatrycze mówiła sama za siebie. Dlaczego w takim razie Łowca miałby…?
– Żyjesz.
Naprawdę uważasz, że po tym, co zrobiłaś, zasługujesz na jakiekolwiek życie?
Ten głos
był inny. Rozbrzmiał tuż za nią, tak prawdziwy jak ona sama – pusty, spokojny,
tak bardzo łagodny i…
Serce
podeszło Leanie aż do gardła. Zesztywniała, tym razem zamiast dalej biec, po
prostu zamierając w pół kroku. Gwałtowny dreszcz wstrząsnął całym jej
ciałem, zwłaszcza gdy dotarło do niej, że tym razem głos nie rozbrzmiewał w jej
głowie. Był czymś więcej, aniżeli wyobraźnią, iluzją czy czymś, co mogłaby
swobodnie zignorować. Co więcej coś w jego brzmieniu dosłownie Leanę
sparaliżowało, tym bardziej że nie w ten sposób wyobrażała sobie spotkanie
z tą istotą.
Nie
wątpiła, że był tuż za nią. Tam go słyszała, choć nie miała odwagi odwrócić się
i sprawdzić, na ile słuszne były jej przypuszczenia. Tak naprawdę pragnęła
rzucić się do biegu, ale nogi miała jak z waty, nagle wątpiąc w to,
jakim cudem w ogóle była w stanie ustać w miejscu. Zresztą jaki
cel miała dalsza ucieczka? Przecież między tu i teraz nie istniało
miejsce, w którym znalazłyby schronienie. Nie w świecie, który stworzono
na podobieństwo złotej klatki – i który niezależnie od wszystkiego
pozostawał ni mniej, ni więcej, ale właśnie więzieniem.
Wtedy zrozumiała.
Sądziła, że najgorszym, co mogłoby ją spotkać, byłby powrót do tego miejsca, ale
to nie było tak. Ciemność nie wysłała Łowcy tylko po to, by sprawdzić do siebie
dusze, które uważał za swoje. Kolekcja rozpadła się w chwili, w której
Beatrycze zniknęła, znajdując drogę do ponownego życia. W chwili, w której
zawiodły tego, który przez tyle czasu kurczowo trzymał je przy sobie, straciły
wszystko.
Właściwie
sama nie była pewna, który scenariusz przerażał ją bardziej – powrót tutaj czy…
nicość. Po tym jak odkryła, że śmierć jednak nie była definitywnym końcem,
perspektywa nieistnienia niepokoiła bardziej niż cokolwiek innego.
Zwłaszcza
teraz. Nie po tym, jak Leana w końcu zrozumiała, że wciąż miała w sobie
dość człowieczeństwa, by zacząć dbać o kogoś więcej niż osoby, z którymi
łączyły ją więzy krwi. Przy matce, jeszcze za życia, nigdy tak naprawdę tego
nie doświadczyła.
– Nie
wyglądałaś na kogoś, kto troszczy się o czyjekolwiek życie, kiedy sama je
odbierałaś – rozbrzmiało ponownie za jej plecami. Usłyszała ciche, niezwykle
lekkie kroki, gdy obserwująca ją istota skróciła dzielących ją od Leany
dystans. – Rzekłbym, że sprawiało ci to przyjemność.
To
nieprawda…
Ale przecież
tak właśnie było. Przez krótką chwilę na pewno, zwłaszcza gdy opuszczała kościół
z poczuciem, że odsunięcie od siebie emocji było najlepszym możliwym
posunięciem. Wtedy cień wydawał się pochwalać jej decyzję, zaś jego aprobata
jedynie dodawała Leanie pewności siebie. Czuła, że postępowała słusznie, a jednak…
– To była
twoja decyzja.
Obraz rozmazał
jej się przed oczami, ale prawie tego nie zauważyła. Zignorowała łzy, zdolna co
najwyżej tkwić w miejscu i słuchać. Każde kolejne słowo bolało, zwłaszcza
że Leana dobrze wiedziała, iż było prawdziwe. Mogła szukać usprawiedliwienia i zrzucać
winę na sztuczki Łowcy, ale… to przecież niczego nie zmieniało.
To ona
podejmowała decyzję. Ona zakończyła istnienia nie tylko ludzi, ale niejako
ukradła życie, które nigdy nie należało do niej. Gdyby miała dość odwagi, żeby
to zakończyć zaraz po tym, jak pierwszy szok po przejęciu ciała Renesmee minął…
Dlaczego?,
pomyślała w oszołomieniu. Istniało bardzo wiele pytań, które pragnęła
zadać – czy to Łowcy, czy to Ciemności. Czemu przybył dopiero teraz, skoro z taką
łatwością mógł ukrócić wszystko już wcześniej? W końcu to stało się ot
tak! W jednej chwili siedziała w mieszkaniu Ulricha, a w następnej
przebudziła się tutaj, na dodatek będąc w pełni sobą. Skoro Ciemność z taką
łatwością mogła rozwiązać sprawy, czemu w ogóle wzywała Łowcę? Dlaczego
ten przez tyle czasu podążał za nią niczym cień, wabiąc, dręcząc, a ostatecznie
porzucając, choć równie dobrze mógł zabić ją już wtedy…?
Usłyszała
śmiech – cichy, nieco pobłażliwy i jakby beztroski. Tak mogłoby się śmiać
niewinne dziecko i to wytrąciło Leanę z równowagi bardziej niż
cokolwiek innego.
– To akurat
proste – rozbrzmiał ponownie głos Łowcy. – Śmierć bywa wybawieniem, Leano. To
żadna kara – wyjaśnił, a ona zamrugała, co najmniej oszołomiona. Tak, to brzmiało
sensownie. I jak najbardziej brzmiało jak coś, co pasowałoby do Ciemności.
– Zresztą to twoją krew przelano w moim imieniu. Zdradziłaś, ale wciąż mogłaś
zostać moim naczyniem… Łatwo posiąść kogoś, kto jest pusty. Ty byłaś.
Zamknęła
oczy. Oczywiście, że była. Do momentu, w którym wpadła na Ulricha, jak
najbardziej czuła się w ten sposób – jak puste, targane cudzymi
pragnieniami naczynie. Moment, w którym wyrzekła się wszystkiego, mówił
sam za siebie.
– Więc… czemu?
– zapytała cicho, wręcz nieporadnie. – Zostałam sama. Zostawiłeś… mnie.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim doczekała się odpowiedzi.
– Znalazłem
lepsze naczynie.
Tak po
prostu. Stwierdził to z takim spokojem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie
albo odpowiednim doborze ubrań. Oczywiście, znalazł coś innego. Kogoś, kto
najwyraźniej nadawał się lepiej od niej. W jakiś pokrętny sposób to
bolało, choć niedorzeczną wydawała się zazdrość o to, że nawet Łowca
uznał, że nie była wystarczająco dobra, by posłużyć się jej ciałem.
Nie żeby w ogóle
jakieś miała. To, które posiadła, nie należało do niej, ale mimo wszystko…
Wtedy się
odwróciła. Zwlekała z tym długo, ale w tamtej chwili coś w niej
pękło, zwłaszcza gdy zrozumiała, że przecież nie mieli sobie niczego więcej do
powiedzenia. Gdyby tylko zechciał, mógłby ją zabić – tak po prostu, nie dając
cienia szansy na poukładanie wszystkiego, co usłyszała. Nie żeby zrozumienie
czyniło sytuację choć odrobinę łatwiejszą, wręcz przeciwnie. Możliwe, że i tym
razem o wiele lepiej byłoby nie wiedzieć.
Pierwszym,
na co zwróciła uwagę, była para lśniących, wpatrzonych w nią oczu. Ładne,
niebieskie tęczówki równie dobrze mogłyby należeć do jednej z jej licznych
krewnych. Jasne włosy również, przez co Leanie przyszło do głowy, że może
jednak Łowcy udało się znaleźć idealne naczynie właśnie w tym świecie.
Tyle że nie
rozpoznawała twarzy. Pierwszy raz widziała osobę, która znajdowała się tuż
przed nią – tuż na wyciągnięcie ręki, uśmiechając się niewinnie, zupełnie jakby
wcale nie miała złych zamiarów. Błękitne oczy spoglądały na Leanę z zaciekawieniem,
bez cienia jakichkolwiek negatywnych emocji. On po prostu tam stał – na tyle
blisko, że gdyby tylko zechciała, mogłaby go dotknąć i upewnić się, że był
prawdziwy.
On…
Coś jeszcze
przykuło jej uwagę. Wzrok Leany momentalnie utkwił w zawieszonym na szyi
Łowcy, połyskującym łagodnie kawałku kryształu. Odłamek zwisał na łańcuszku, pulsując
złocistym blaskiem, którego nie dało się zignorować. I choć pozornie kryształ
pozostawał co najwyżej nic nieznaczącym kamieniem, coś w jego obecności
jedynie podsyciło odczuwany przez kobietę strach.
Właśnie
wtedy coś w niej pękło. Zareagowała instynktownie, w jednej chwili
tkwiąc w miejscu, by chwilę później w iście desperackim odruchu
rzucić się do biegu. Gdzieś za plecami usłyszała sfrustrowane sapnięcie, ale
poza tym Łowca w żaden sposób nie okazał zniecierpliwienia. Jakby tego
było mało, pozwolił jej biec, choć równie dobrze mógł od razu podejść bliżej i spróbować
przetrącić jej kark. Ba! Mógł zrobić cokolwiek, bo Leana nie miała pewności, czego
tak naprawdę powinna się po nim spodziewać.
Jej kroki
wydawały się nienaturalnie głośne. Krew dudniła je w uszach, a urywany
oddech drażnił bardziej niż cokolwiek innego. Nie odwróciła się, ale i bez
tego wiedziała, że ta istota była gdzieś za nią. Nawet nie próbował ukrywać
swojej obecności, spokojnie krocząc i – co uświadomiła sobie z opóźnieniem
– jakby od niechcenia nucąc coś cicho pod nosem.
Śpiewał. Szedł
za nią i wyśpiewywał jakąś obcą jej, przesadnie wręcz radosną melodię.
– Och,
Leano – westchnął, przez moment brzmiąc trochę jak rodzic, który pobłażliwie
reagował na jakąś wybitną głupotę dziecka.
Nie
obejrzała się. Choć już wtedy wiedziała, że była na straconej pozycji, uparła
się, żeby biec dalej, z uporem podążając przed siebie. Potrzebowała
dłuższej chwili, by w panice pojąć, dokąd tak naprawdę zmierzała i spróbować
zaplanować dalsze działanie. Wciąż była na parterze, więc może gdyby obrała
odpowiedni kierunek i dotarła do jednego z bocznych wyjść…
Skręciła, błyskawicznie
podejmując decyzję. Przerażenie zeszło gdzieś na dalszy plan, skutecznie
wyparte przez wolę walki. Chciała żyć. Wbrew wszystkiemu, nawet mimo tych
wszystkich gorzkich słów, które rozbrzmiały, wciąż pragnęła zawalczyć o siebie.
Chciała spróbować, choćby tylko po to, by upewnić się, że Ulrich był cały. Jak
miałaby zginąć, nie sprawdziwszy choć tej jednej rzeczy…?
Widok
dwuskrzydłowych, prowadzących wprost do ogrodu drzwi, dodał jej pewności
siebie. Przyśpieszyła, dosłownie rzucając się ku wyjściu, nawet jeśli
wydostanie się na zewnątrz nie brzmiało jak rozwiązanie problemu. Nie miała ze
sobą bezcielesnego demona, którego mogłoby osłabić słońce. Nie sądziła, by
odrobina światła powstrzymała Łowcę, ale to nie zmieniało najważniejszego. Potrzebowała
większej swobody, a bieganie po okolicy i tak wydawało się lepsze od
błądzenia korytarzami.
Tyle że Łowca
nie zamierzał jej wypuścić. Zrozumiała to na ułamek sekundy przed tym, jak
drzwi zamknęły się tuż przed jej twarzą. Huk, jaki wydały przy tym samoistnie
zatrzaskujące się wrota, dosłowne ogłuszał, skutecznie pochłaniając rozpaczliwy
jęk, który wyrwał się z gardła Leany. Z impetem uderzyła w drzwi
pięściami, zupełnie jakby mogła przebić się na drugą stronę, ale w efekcie
jedynie dorobiła się kilku nowych siniaków.
– To byłoby
zabawniejsze, gdybyś wciąż miała w sobie coś z nieśmiertelnej… Ale to
nigdy nie należało do ciebie, prawda?
Odwróciła się,
choć wcale nie chciała. Plecami przywarła do drzwi, w panice obserwując
spokojnie zmierzająca ku niej postać. Łowca bez pośpiechu stawiał kolejne
kroki, poruszając się w pełni ludzkim, nieśpiesznym tempem. Nawet tym
wydawał się z niej kpić, zresztą jego zachowanie sugerowało tylko jedno. Pogoń
dobiegła końca i to zanim w ogóle zdążyła dobrze się rozkręcić.
Dostrzegła
błysk w błękitnych oczach. Usta wykrzywiły się w uśmiechu, choć gest z jakiegoś
powodu nie objął spojrzenia. W gruncie rzeczy oczy Łowcy od samego początku
były puste.
– Proszę…
Z
opóźnieniem do Leany dotarło, że wypowiedziała to jedno słowo na głos. Prawie
natychmiast tego pożałowała, niemalże spodziewając się, że ta istota po prostu
ją wyśmieje, ale nic podobnego nie miało miejsca. Łowca wciąż się zbliżał,
całkowicie obojętny i spokojny, jakby widok przerażonej, błagającej o życie
kobiety, nie był dla niego niczym nowym albo wyjątkowym.
Kolana
ugięły się pod nią, ale prawie tego nie zauważyła. Jedynie przez krótką chwilę
poczuła ból, kiedy uderzyła o ziemie, ale i to zeszło gdzieś na
dalszy plan. Liczyło się, że klęczała na posadzce, skulona pod drzwiami i ze
świadomością, że gra ostatecznie dobiegła końca. Nawet jeśli przez moment pogoń
sprawiała mu przyjemność, zdecydował się z niej zrezygnować.
Chociaż nie
chciała, zamknęła oczy. Przez dłuższą chwilę nasłuchiwała, aż nazbyt świadoma
każdego kolejnego, zmierzającego ku niej kroku. Słyszała je nawet mimo
przyśpieszonego oddechu i serca walącego tak rozpaczliwie, jakby w ostatnich
minutach zapragnęło nadrobić uderzenia za kilka następnych lat – za cały ten
czas, który nie miał nadejść..
To było
znajome. Gdzieś w pamięci Leany zamajaczyło odległe, od dawna nieprzywoływane
wspomnienie – chwila na tyle bolesna, że po prostu wyparła ją z siebie.
Wracanie pamięcią do dnia, w którym umarła, nie mogło być dobre, ale i tak
nie mogła się powstrzymać. Nie, skoro zarówno przenikliwa cisza, jak i obecność
kogoś, kto zamierzał zakończyć jej istnienie, wydawały się niepokojąco wręcz
znajome.
Wtedy też
była sama, po cichu do samego końca modląc się o ratunek. Też prosiła,
choć poszczególne słowa wędrowały w nicość. Tamtego dnia nie było nikogo,
kto by wysłuchał i najwyraźniej tym razem nie miała co liczyć na
jakąkolwiek łaskawość. Znów czuła się bezradna, bo wszyscy ci, na których mogła
liczyć, zdecydowali się ją opuścić.
Do samego
końca liczyła na Beatrycze. Wyobrażała sobie, że siostra przyjdzie i razem
znajdą jakieś rozwiązanie. Pragnęła tego równie mocno, co i klęcząc przed
Łowcą i w pamięci raz jeszcze przeżywając swoją śmierć.
Zarówno
wtedy, jak i tym razem nie przyszedł nikt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz