25 lipca 2019

Trzysta trzydzieści osiem

Leana
– Lea…
– Nie zbliżaj się!
Tym razem podniosła głos. Zabrzmiał dziwne, bardziej piskliwie niż zazwyczaj. Nóż zadrżał jej w dłoni, więc mocniej zacisnęła palce, nie chcąc przypadkiem go upuścić.
Zauważyła, że oczy Cassandry rozszerzają się w geście niedowierzania. Gdyby nie ich kolor, Leana naprawdę uwierzyłaby, że miała przed sobą kogoś sobie bliskiego. Samo to, że miałaby mierzyć akurat w Cassie, wydawało się nienaturalne, ale przecież nie miała wyboru.
Była gotowa przysiąc, że gdzieś za plecami wpatrzonej w nią istoty wychwyciła ruch. Widziała cień – ten sam, który towarzyszył jej w kościele i tak po prostu zostawił, kiedy najbardziej potrzebowała wsparcia. „Czemu?” – miała ochotę zapytać, ale to jedno słowo nie chciało przejść jej przez usta.
Już nie myślała o Ulrichu czy tym, że powinna zapewnić sobie bezpieczeństwo. Na pierwszy plan wysunęła się gorycz, ale i ta wydawała się dziwnie odległa i jakby przytłumiona. To było tak, jakby Leaną nagle zapomniała, co oznaczało czuć.
Fałszywa Cassandra przesunęła się, nie tyle próbując zbliżyć, co oddalić. Poruszała się w pełni ludzkim tempem, starannie myśląc nad każdym kolejnym ruchem, ale Leaną jakoś nie wątpiła, że tę istotę było stać na więcej. To przypominało grę, zaś największy problem polegał na tym, że tylko jedna strona znała obowiązujące reguły. Ona z kolei mogła co najwyżej domyślać się, co w tej sytuacji powinna zrobić.
Mocniej zacisnęła palce na nożu. Tym razem ręką prawie jej nie zadrżała.
– Więc to prawda – doszedł ją pełen napięcia, przerażony szept. Przez krótką chwilę Leana była gotowa przysiąc, że głos naprawdę należał do Cassandry, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie taką możliwość. W jednej kwestii Beatrycze jednak miała rację: nie wszystko tutaj było prawdziwe. – Przywołał go. Łowca istnieje i jest tutaj.
Leana otworzyła i zaraz zamknęła usta. Niby co to miało znaczyć? Zmierzyła wzrokiem fałszywą Cassandrę, nagle czując się nieswojo pod jej spojrzeniem. Kobieta naprawdę wydawała się przerażona, poza tym patrzyła na nią tak, jakby widziała ją po raz pierwszy. Bała się i to konkretnej osoby – Leany – choć to przecież ona miała dość powodów, by odczuwać niepokój.
To też nie mogło być prawdziwe. Cień znów ją zwodziła, podsuwając nierealne, absurdalne wręcz scenariusze. Chciał rozproszyć jej uwagę i zmusić do popełnienia błędu. Gdyby sobie na to pozwoliła…
Leana bardziej stanowczo ujęła nóż. Och nie, nie zamierzała pozwolić na to, by ktokolwiek ją oszukiwał. To nie ona była tu problemem. Co prawda wzmianka o Łowcy skutecznie wytrąciła ją z równowagi, ale dezorientacja zniknęła równie nagle, co wcześniej się pojawiła. Z drugiej strony to, co powiedziała ta istota…
Dłoń Leany drgnęła, kiedy ta z trudem powstrzymała się przed przyciśnięciem ręki do miejsca, w którym Ciemność zagłębiła ramię. Rana zniknęła, a tamten moment wydawał się równie odległy, co i dawno zapoznany sen, ale Leana wiedziała, że wspomnienie było prawdziwe. Łączenie faktów okazało się wyzwaniem, ale sama wzmianka o Łowcy wystarczyła, by posunąć jej co najmniej niepokojące rozwiązanie.
Co tak naprawdę się wtedy wydarzyło? Do czego doszło, kiedy on…?
Pamiętała krew, słabość i pozornie tylko kojące słowa Ciemności. Swoje przerażenie, gdy zrozumiała, że zamierzał ją tam zostawić – na wpół przytomną, bliską śmierci i… Po raz kolejny.
Już kiedyś umarła. Przez Beatrycze, która…
– Leano.
Głos Cassandry rozbrzmiał zdecydowanie zbyt blisko. Leana z jękiem wyprostowała się, bez zastanowienia zamachując nożem tylko cudem nie trafiając stojącej przy niej postaci w pierś. Usłyszała zdławiony, zaskoczony okrzyk, który wyrwał się z gardła jej siostry. Cassie w porę uskoczyła, w obronnym geście chwytając przeciwniczkę za nadgarstek i wykręcając go w taki sposób, by przymusić ją do upuszczenia broni. Tyle że to przecież nie była Cassandra, prawda? Jej oczy…
Ale tęczówki, które spoglądały na Leanę, były niebieskie. Czerń zniknęła, a może nigdy jej nie było – w tamtej chwili sama już nie była pewna, co się wydarzyło.
Z gardła wyrwało jej się coś z pogranicza jęku i szlochu. Spróbowała zaprotestować, ale ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, w zamian w pośpiechu odpychając od siebie trzymające ją dłonie. Usłyszała brzdęk, kiedy nóż wylądował na podłodze, jednak wyślizgując się z jej uścisku. W pierwszym odruchu zapragnęła schylić się i spróbować go dosięgnąć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Nie miała na to czasu.
Musiała uciekać.
– Leana… Leano!
Miała ochotę zakryć uszy dłońmi – zrobić cokolwiek, by nie słuchać kolejnych nawoływań. To nie była Cassandra. Nie mogła nią być, czyż nie? Leana była gotowa przysiąc, że widziała cień. Łowca krążył gdzieś w pobliżu, próbując zwieść ją postacią siostry, ale… to nie była prawda. Już nie mogła ufać ani sobie, ani swoim zmysłom.
Syknęła, kiedy w biegu wpadła na framugę. Natychmiast odepchnęła się od ściany i nie zważając na ból, popędziła w głąb korytarza, pragnąć znaleźć się jak najdalej od kuchni. Nawet jeśli ta istota za nią podążała, Leana nie była tego świadoma. Nie wiedziała już niczego, może poza tym, że do oczu niezmiennie cisnęły jej się łzy.
Znów czuła się tak, jakby popadała w obłęd. Wróciła do domu, ale to miejsce w niczym nie przypominało tego, którego przez tyle czasu dawało jej schronienie. Spokój, pozornie dobre intencje Ciemności i ten świat – ten piękny, zalany słońcem świat, który zapewniał jej poczucie bezpieczeństwa… To wszystko zniknęło, w zamian pozwalając Leanie dostrzec coś, czego wolałaby nigdy nie zobaczyć. Dopiero teraz rozumiała, jak pełne cieni było miejsce, które niegdyś nazywała domem. Żyła jak we śnie, ten zaś finalnie okazał się ni mniej, ni więcej, ale koszmarem.
Miała wrażenie, że już tego doświadczyła. Nie pierwszy raz biegła, przytłoczona odkryciami, które nie przyniosły ze sobą niczego dobrego. To była jedna z tych sytuacji, w których prawda wcale nie uzdrawiała, ale niosła ze sobą wyłącznie jeszcze więcej bólu i wątpliwości. Co więcej, tym razem w cudowny sposób nie miała wpaść na wybawcę, który pozwoliłby jej odnaleźć utraconą równowagę – i to choćby na chwilę.
Życie to nie bajka, Leano.
Wzdrygnęła się. Ta myśl może i rozbrzmiewała w jej głowie, ale na pewno nie należała do niej. Co prawda nie usłyszała żadnego konkretnego głosu, a poszczególne słowa po prostu trwały w jej umyśle – proste i puste, zupełnie jakby odczytywała coś zapisanego na skrawku papieru. Mimo wszystko czuła, że za tym stwierdzeniem kryło się coś więcej.
Bardziej wyczuła niż faktycznie zauważyła ruch. To, że nie była sama, pojęła tak naprawdę dopiero w chwili, w której ktoś spróbował chwycić ją za ramię.
– Leana? – doszedł ją zaskoczony głos. Wiedziała, że powinna go znać, ale w panice nie była w stanie dopasować go do żadnej konkretnej osoby.
Zresztą i tak nie mogła ufać ani sobie, ani temu, co działo się wokół niej. Bezceremonialnie odepchnęła postać, która spróbowała zatarasować jej drogę, po czym ruszyła dalej, nawet nie oglądając się za siebie. Ktoś znów wypowiedział jej imię, ale to działo się jakby poza nią, zwłaszcza że nie chciała słuchać. Te wszystkie osoby mogły równie dobrze okazać się wytworem jej wyobraźni albo próbą zwiedzenia jej na tyle, by Łowca mógł ją zranić.
Tyle że przecież była tutaj. Do cholery, wróciła! Kolekcja znów była pełna – obecność Beatrycze mówiła sama za siebie. Dlaczego w takim razie Łowca miałby…?
– Żyjesz. Naprawdę uważasz, że po tym, co zrobiłaś, zasługujesz na jakiekolwiek życie?
Ten głos był inny. Rozbrzmiał tuż za nią, tak prawdziwy jak ona sama – pusty, spokojny, tak bardzo łagodny i…
Serce podeszło Leanie aż do gardła. Zesztywniała, tym razem zamiast dalej biec, po prostu zamierając w pół kroku. Gwałtowny dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem, zwłaszcza gdy dotarło do niej, że tym razem głos nie rozbrzmiewał w jej głowie. Był czymś więcej, aniżeli wyobraźnią, iluzją czy czymś, co mogłaby swobodnie zignorować. Co więcej coś w jego brzmieniu dosłownie Leanę sparaliżowało, tym bardziej że nie w ten sposób wyobrażała sobie spotkanie z tą istotą.
Nie wątpiła, że był tuż za nią. Tam go słyszała, choć nie miała odwagi odwrócić się i sprawdzić, na ile słuszne były jej przypuszczenia. Tak naprawdę pragnęła rzucić się do biegu, ale nogi miała jak z waty, nagle wątpiąc w to, jakim cudem w ogóle była w stanie ustać w miejscu. Zresztą jaki cel miała dalsza ucieczka? Przecież między tu i teraz nie istniało miejsce, w którym znalazłyby schronienie. Nie w świecie, który stworzono na podobieństwo złotej klatki – i który niezależnie od wszystkiego pozostawał ni mniej, ni więcej, ale właśnie więzieniem.
Wtedy zrozumiała. Sądziła, że najgorszym, co mogłoby ją spotkać, byłby powrót do tego miejsca, ale to nie było tak. Ciemność nie wysłała Łowcy tylko po to, by sprawdzić do siebie dusze, które uważał za swoje. Kolekcja rozpadła się w chwili, w której Beatrycze zniknęła, znajdując drogę do ponownego życia. W chwili, w której zawiodły tego, który przez tyle czasu kurczowo trzymał je przy sobie, straciły wszystko.
Właściwie sama nie była pewna, który scenariusz przerażał ją bardziej – powrót tutaj czy… nicość. Po tym jak odkryła, że śmierć jednak nie była definitywnym końcem, perspektywa nieistnienia niepokoiła bardziej niż cokolwiek innego.
Zwłaszcza teraz. Nie po tym, jak Leana w końcu zrozumiała, że wciąż miała w sobie dość człowieczeństwa, by zacząć dbać o kogoś więcej niż osoby, z którymi łączyły ją więzy krwi. Przy matce, jeszcze za życia, nigdy tak naprawdę tego nie doświadczyła.
– Nie wyglądałaś na kogoś, kto troszczy się o czyjekolwiek życie, kiedy sama je odbierałaś – rozbrzmiało ponownie za jej plecami. Usłyszała ciche, niezwykle lekkie kroki, gdy obserwująca ją istota skróciła dzielących ją od Leany dystans. – Rzekłbym, że sprawiało ci to przyjemność.
To nieprawda…
Ale przecież tak właśnie było. Przez krótką chwilę na pewno, zwłaszcza gdy opuszczała kościół z poczuciem, że odsunięcie od siebie emocji było najlepszym możliwym posunięciem. Wtedy cień wydawał się pochwalać jej decyzję, zaś jego aprobata jedynie dodawała Leanie pewności siebie. Czuła, że postępowała słusznie, a jednak…
– To była twoja decyzja.
Obraz rozmazał jej się przed oczami, ale prawie tego nie zauważyła. Zignorowała łzy, zdolna co najwyżej tkwić w miejscu i słuchać. Każde kolejne słowo bolało, zwłaszcza że Leana dobrze wiedziała, iż było prawdziwe. Mogła szukać usprawiedliwienia i zrzucać winę na sztuczki Łowcy, ale… to przecież niczego nie zmieniało.
To ona podejmowała decyzję. Ona zakończyła istnienia nie tylko ludzi, ale niejako ukradła życie, które nigdy nie należało do niej. Gdyby miała dość odwagi, żeby to zakończyć zaraz po tym, jak pierwszy szok po przejęciu ciała Renesmee minął…
Dlaczego?, pomyślała w oszołomieniu. Istniało bardzo wiele pytań, które pragnęła zadać – czy to Łowcy, czy to Ciemności. Czemu przybył dopiero teraz, skoro z taką łatwością mógł ukrócić wszystko już wcześniej? W końcu to stało się ot tak! W jednej chwili siedziała w mieszkaniu Ulricha, a w następnej przebudziła się tutaj, na dodatek będąc w pełni sobą. Skoro Ciemność z taką łatwością mogła rozwiązać sprawy, czemu w ogóle wzywała Łowcę? Dlaczego ten przez tyle czasu podążał za nią niczym cień, wabiąc, dręcząc, a ostatecznie porzucając, choć równie dobrze mógł zabić ją już wtedy…?
Usłyszała śmiech – cichy, nieco pobłażliwy i jakby beztroski. Tak mogłoby się śmiać niewinne dziecko i to wytrąciło Leanę z równowagi bardziej niż cokolwiek innego.
– To akurat proste – rozbrzmiał ponownie głos Łowcy. – Śmierć bywa wybawieniem, Leano. To żadna kara – wyjaśnił, a ona zamrugała, co najmniej oszołomiona. Tak, to brzmiało sensownie. I jak najbardziej brzmiało jak coś, co pasowałoby do Ciemności. – Zresztą to twoją krew przelano w moim imieniu. Zdradziłaś, ale wciąż mogłaś zostać moim naczyniem… Łatwo posiąść kogoś, kto jest pusty. Ty byłaś.
Zamknęła oczy. Oczywiście, że była. Do momentu, w którym wpadła na Ulricha, jak najbardziej czuła się w ten sposób – jak puste, targane cudzymi pragnieniami naczynie. Moment, w którym wyrzekła się wszystkiego, mówił sam za siebie.
– Więc… czemu? – zapytała cicho, wręcz nieporadnie. – Zostałam sama. Zostawiłeś… mnie.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim doczekała się odpowiedzi.
– Znalazłem lepsze naczynie.
Tak po prostu. Stwierdził to z takim spokojem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie albo odpowiednim doborze ubrań. Oczywiście, znalazł coś innego. Kogoś, kto najwyraźniej nadawał się lepiej od niej. W jakiś pokrętny sposób to bolało, choć niedorzeczną wydawała się zazdrość o to, że nawet Łowca uznał, że nie była wystarczająco dobra, by posłużyć się jej ciałem.
Nie żeby w ogóle jakieś miała. To, które posiadła, nie należało do niej, ale mimo wszystko…
Wtedy się odwróciła. Zwlekała z tym długo, ale w tamtej chwili coś w niej pękło, zwłaszcza gdy zrozumiała, że przecież nie mieli sobie niczego więcej do powiedzenia. Gdyby tylko zechciał, mógłby ją zabić – tak po prostu, nie dając cienia szansy na poukładanie wszystkiego, co usłyszała. Nie żeby zrozumienie czyniło sytuację choć odrobinę łatwiejszą, wręcz przeciwnie. Możliwe, że i tym razem o wiele lepiej byłoby nie wiedzieć.
Pierwszym, na co zwróciła uwagę, była para lśniących, wpatrzonych w nią oczu. Ładne, niebieskie tęczówki równie dobrze mogłyby należeć do jednej z jej licznych krewnych. Jasne włosy również, przez co Leanie przyszło do głowy, że może jednak Łowcy udało się znaleźć idealne naczynie właśnie w tym świecie.
Tyle że nie rozpoznawała twarzy. Pierwszy raz widziała osobę, która znajdowała się tuż przed nią – tuż na wyciągnięcie ręki, uśmiechając się niewinnie, zupełnie jakby wcale nie miała złych zamiarów. Błękitne oczy spoglądały na Leanę z zaciekawieniem, bez cienia jakichkolwiek negatywnych emocji. On po prostu tam stał – na tyle blisko, że gdyby tylko zechciała, mogłaby go dotknąć i upewnić się, że był prawdziwy.
On…
Coś jeszcze przykuło jej uwagę. Wzrok Leany momentalnie utkwił w zawieszonym na szyi Łowcy, połyskującym łagodnie kawałku kryształu. Odłamek zwisał na łańcuszku, pulsując złocistym blaskiem, którego nie dało się zignorować. I choć pozornie kryształ pozostawał co najwyżej nic nieznaczącym kamieniem, coś w jego obecności jedynie podsyciło odczuwany przez kobietę strach.
Właśnie wtedy coś w niej pękło. Zareagowała instynktownie, w jednej chwili tkwiąc w miejscu, by chwilę później w iście desperackim odruchu rzucić się do biegu. Gdzieś za plecami usłyszała sfrustrowane sapnięcie, ale poza tym Łowca w żaden sposób nie okazał zniecierpliwienia. Jakby tego było mało, pozwolił jej biec, choć równie dobrze mógł od razu podejść bliżej i spróbować przetrącić jej kark. Ba! Mógł zrobić cokolwiek, bo Leana nie miała pewności, czego tak naprawdę powinna się po nim spodziewać.
Jej kroki wydawały się nienaturalnie głośne. Krew dudniła je w uszach, a urywany oddech drażnił bardziej niż cokolwiek innego. Nie odwróciła się, ale i bez tego wiedziała, że ta istota była gdzieś za nią. Nawet nie próbował ukrywać swojej obecności, spokojnie krocząc i – co uświadomiła sobie z opóźnieniem – jakby od niechcenia nucąc coś cicho pod nosem.
Śpiewał. Szedł za nią i wyśpiewywał jakąś obcą jej, przesadnie wręcz radosną melodię.
– Och, Leano – westchnął, przez moment brzmiąc trochę jak rodzic, który pobłażliwie reagował na jakąś wybitną głupotę dziecka.
Nie obejrzała się. Choć już wtedy wiedziała, że była na straconej pozycji, uparła się, żeby biec dalej, z uporem podążając przed siebie. Potrzebowała dłuższej chwili, by w panice pojąć, dokąd tak naprawdę zmierzała i spróbować zaplanować dalsze działanie. Wciąż była na parterze, więc może gdyby obrała odpowiedni kierunek i dotarła do jednego z bocznych wyjść…
Skręciła, błyskawicznie podejmując decyzję. Przerażenie zeszło gdzieś na dalszy plan, skutecznie wyparte przez wolę walki. Chciała żyć. Wbrew wszystkiemu, nawet mimo tych wszystkich gorzkich słów, które rozbrzmiały, wciąż pragnęła zawalczyć o siebie. Chciała spróbować, choćby tylko po to, by upewnić się, że Ulrich był cały. Jak miałaby zginąć, nie sprawdziwszy choć tej jednej rzeczy…?
Widok dwuskrzydłowych, prowadzących wprost do ogrodu drzwi, dodał jej pewności siebie. Przyśpieszyła, dosłownie rzucając się ku wyjściu, nawet jeśli wydostanie się na zewnątrz nie brzmiało jak rozwiązanie problemu. Nie miała ze sobą bezcielesnego demona, którego mogłoby osłabić słońce. Nie sądziła, by odrobina światła powstrzymała Łowcę, ale to nie zmieniało najważniejszego. Potrzebowała większej swobody, a bieganie po okolicy i tak wydawało się lepsze od błądzenia korytarzami.
Tyle że Łowca nie zamierzał jej wypuścić. Zrozumiała to na ułamek sekundy przed tym, jak drzwi zamknęły się tuż przed jej twarzą. Huk, jaki wydały przy tym samoistnie zatrzaskujące się wrota, dosłowne ogłuszał, skutecznie pochłaniając rozpaczliwy jęk, który wyrwał się z gardła Leany. Z impetem uderzyła w drzwi pięściami, zupełnie jakby mogła przebić się na drugą stronę, ale w efekcie jedynie dorobiła się kilku nowych siniaków.
– To byłoby zabawniejsze, gdybyś wciąż miała w sobie coś z nieśmiertelnej… Ale to nigdy nie należało do ciebie, prawda?
Odwróciła się, choć wcale nie chciała. Plecami przywarła do drzwi, w panice obserwując spokojnie zmierzająca ku niej postać. Łowca bez pośpiechu stawiał kolejne kroki, poruszając się w pełni ludzkim, nieśpiesznym tempem. Nawet tym wydawał się z niej kpić, zresztą jego zachowanie sugerowało tylko jedno. Pogoń dobiegła końca i to zanim w ogóle zdążyła dobrze się rozkręcić.
Dostrzegła błysk w błękitnych oczach. Usta wykrzywiły się w uśmiechu, choć gest z jakiegoś powodu nie objął spojrzenia. W gruncie rzeczy oczy Łowcy od samego początku były puste.
– Proszę…
Z opóźnieniem do Leany dotarło, że wypowiedziała to jedno słowo na głos. Prawie natychmiast tego pożałowała, niemalże spodziewając się, że ta istota po prostu ją wyśmieje, ale nic podobnego nie miało miejsca. Łowca wciąż się zbliżał, całkowicie obojętny i spokojny, jakby widok przerażonej, błagającej o życie kobiety, nie był dla niego niczym nowym albo wyjątkowym.
Kolana ugięły się pod nią, ale prawie tego nie zauważyła. Jedynie przez krótką chwilę poczuła ból, kiedy uderzyła o ziemie, ale i to zeszło gdzieś na dalszy plan. Liczyło się, że klęczała na posadzce, skulona pod drzwiami i ze świadomością, że gra ostatecznie dobiegła końca. Nawet jeśli przez moment pogoń sprawiała mu przyjemność, zdecydował się z niej zrezygnować.
Chociaż nie chciała, zamknęła oczy. Przez dłuższą chwilę nasłuchiwała, aż nazbyt świadoma każdego kolejnego, zmierzającego ku niej kroku. Słyszała je nawet mimo przyśpieszonego oddechu i serca walącego tak rozpaczliwie, jakby w ostatnich minutach zapragnęło nadrobić uderzenia za kilka następnych lat – za cały ten czas, który nie miał nadejść..
To było znajome. Gdzieś w pamięci Leany zamajaczyło odległe, od dawna nieprzywoływane wspomnienie – chwila na tyle bolesna, że po prostu wyparła ją z siebie. Wracanie pamięcią do dnia, w którym umarła, nie mogło być dobre, ale i tak nie mogła się powstrzymać. Nie, skoro zarówno przenikliwa cisza, jak i obecność kogoś, kto zamierzał zakończyć jej istnienie, wydawały się niepokojąco wręcz znajome.
Wtedy też była sama, po cichu do samego końca modląc się o ratunek. Też prosiła, choć poszczególne słowa wędrowały w nicość. Tamtego dnia nie było nikogo, kto by wysłuchał i najwyraźniej tym razem nie miała co liczyć na jakąkolwiek łaskawość. Znów czuła się bezradna, bo wszyscy ci, na których mogła liczyć, zdecydowali się ją opuścić.
Do samego końca liczyła na Beatrycze. Wyobrażała sobie, że siostra przyjdzie i razem znajdą jakieś rozwiązanie. Pragnęła tego równie mocno, co i klęcząc przed Łowcą i w pamięci raz jeszcze przeżywając swoją śmierć.
Zarówno wtedy, jak i tym razem nie przyszedł nikt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa