26 lipca 2019

Trzysta trzydzieści dziewięć

Elena
Przymusiła się do otwarcia oczu. Przebudzenie przyszło nagle, gwałtowne i nieprzyjemne, zwłaszcza że aż za dobrze pamiętała, co spowodowało, że w ogóle zamknęła oczy. Natychmiast poderwała się do pionu, w tamtej chwili zdolna myśleć tylko o jednym.
Andreas.
– Mam się dobrze, dzięki.
Ze świstem wypuściła powietrze. Ignorując to, że leżała na ziemi, błyskawicznie zwróciła się ku miejsca, z którego dochodził głos. Kątem oka wychwyciła ruch, kiedy mama błyskawicznie zmaterializowała się u jej boku, ale uwagę i tak w pełni skupiła na demonie
Nie zaskoczył ją ani widok okrągłego korytarza, ani małego biureczka, przy którym ona i Rafael już raz przyłapał Andreasa na spaniu. Tym razem demon przysiadł na jego skraju, jakby od niechcenia wystukując palcami jakiś nerwowy rytm na blacie. Jego twarz pojaśniała, kiedy spojrzał na nią i zdobył się na uśmiech, ale i tak wyglądał blado. To, że ubranie wciąż miał przesiąknięte krwią, również nie poprawiało ogólnego wrażenia.
Ale żył. I na pierwszy rzut oka faktycznie wyglądał, jakby miał się dobrze – w granicach rozsądku. Najwyraźniej tyle musiało wystarczyć.
– Co się…? – zaczęła i zaraz urwała. Och, to akurat aż za dobrze wiedziała. Trudno było ot tak zapomnieć, że mieli problem.
– Och, Eleno…
W pośpiechu przeniosła wzrok na mamę. Nie zaprotestowała, gdy ta otoczyła ją ramionami, przygarniając dziewczynę do siebie. Jej dotyk miał w sobie coś kojącego, nawet jeśli sama Esme pozostawała przede wszystkim spięta.
– Oszalałem i pozwoliłem Mirze działać na własną rękę. Zniknęła gdzieś w towarzystwie twojego… hm, strażnika – doszedł ją spokojny głos Andreasa. Mężczyzna w zamyśleniu przekrzywił głowę. Potrzebowała chwili, by pojąć, że mówił o Mgiełku. – Dalej uważam, że Niebiański Ogień byłby dla ciebie bardziej praktyczny. Demony to akurat zdradliwe cholery i mówię ci to z doświadczenia – dodał, mrugając do niej porozumiewawczo.
Gdyby nie to, co się stało, może nawet zdołałaby się uśmiechnąć. Problem polegał na tym, że po tym, co zrobił Rafael, słowa Andreasa brzmiały co najmniej źle.
– Nie pocieszyłeś mnie – mruknęła.
W odpowiedzi doczekała się jedynie prychnięcia.
– Nie miałem takiego zamiaru. Złośliwe cholery, pamiętasz? – powiedział ze spokojem demon, ale jego głos nie brzmiał już tak entuzjastycznie. W zasadzie nagle wydał jej się przede wszystkim zmęczony. – Nie podziękowałem ci jeszcze – dodał po chwili zastanowienia.
– I nie próbuj. – Elena nerwowym gestem odgarnęła włosy na plecy. – Dałeś mi klucz, tyle wystarczy… Swoją drogą, chyba go zgubiłam.
Poczuła się co najmniej źle, kiedy to do niej dotarło. O bogini, jak mogła zostawić coś tak ważnego w zamku? Otwarta droga do Przedsionka zdecydowanie nie było czymś, co powinno się rozpowszechniać. Nie myślała o tym, kiedy w pośpiechu szukała drogi ucieczki, ale teraz…
– Ten klucz? – rzucił jakby od niechcenia Andreas, podrzucając i zaraz chwytając w powietrzu niewielki, połyskliwy przedmiot. Nie zauważyła, by wcześniej trzymał cokolwiek w rękach.
– Jak ty…?
Poderwała się na równe nogi, przy okazji przymuszając do tego samego mamę. Dopiero wtedy przypomniała sobie o tym, że wampirzyca wciąż ją obejmowała, w niemalże troskliwy sposób otaczając córkę ramionami.
Andreas jedynie się uśmiechnął – w nieco zmęczony, na swój sposób pobłażliwy sposób.
– To zwykły klucz. – Demon wzruszył ramionami. – Nie dałbym nikomu czegoś, co faktycznie mogłoby ot tak pozwolić się tu dostać… I to nawet żonie brata, nieważne jak urodziwej.
– Ten klucz przeniósł nas do Przedsionka – zaoponowała natychmiast Elena. Jak inaczej miała wyjaśnić to, co się działo?
– Ty przeniosłaś was do Przedsionka – poprawił bez wahania Andreas. – Tak jak i ty masz kontrolę nad Niebiańskim Ogniem.
– Ale…
– Pomyślałem, że to dobry pomysł. Nie wyglądałaś na zbyt pewną, kiedy z Rafaelem tłumaczyliśmy ci działanie tego miejsca. Masz tu swobodę, Eleno – przypomniał, rzucając jej wymowne spojrzenie. – Musiałaś chcieć się tu znaleźć. Najwyraźniej chciałaś, a ten klucz… Uznaj to za symulację, jeśli tak ci wygodniej.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Przez chwilę spoglądała na demona, czując się tak, jakby ten mówił do niej w jakimś innym, obcym języku.
Ona to zrobiła? Znów wszystko miałoby się sprowadzać do odrobiny dobrej woli i tego, że miała skrzydła? To samo sugerowała Mira, próbując tłumaczyć, jakim cudem w rękach Eleny nagle zmaterializował się miecz, ale to nie miało sensu. Nawet porównanie do telepatii nie czyniło sytuacji choć odrobinę jaśniejszym. Chciała tego czy nie, dla niej sytuacja wciąż pozostawała abstrakcyjna i to pod każdym możliwym względem.
Tyle że nie istniał żaden powód, dla którego Andreas miałby kłamać. W teorii, bo – co sam jej dwukrotnie powtórzył – demony bywały „złośliwymi cholerami”. W jego przypadku to określenie brzmiało raczej jak komplement, ale mimo wszystko…
– Chcesz go z powrotem? Jeśli tak będzie ci łatwiej, póki nie zrozumiesz zasad, którymi rządzi się to miejsce…
– Nie. – Zawahała się na moment. – Chyba nie.
Doczekała się wyłącznie pobłażliwego uśmiechu. Coś w bijącym od Andreasa spokoju również jej pozwoliło się rozluźnić, choć nie sądziła, że to będzie możliwe. Przez moment czułą się tak, jakby ostatnie godziny nie miały miejsca. Jakby wcale dopiero co nie wypłakiwała sobie oczu, kiedy demon dosłownie wykrwawiał się w jej ramionach, podczas gdy ona w panice szukała jakiegoś rozwiązania.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści. Dyskretnie spojrzała na swoją dłoń, ale nie dostrzegła nawet śladu po cięciu – czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że straciła choć odrobinę krwi. Gdyby nie to, że straciła przytomność właśnie z tego powodu, a teraz była tutaj, może nawet uwierzyłaby, że wszystko pozostawało co najwyżej wytworem jej wyobraźni.
– To miejsce… – usłyszała i tyle wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Wcześniej nie zauważyła taty, zwracając na niego uwagę dopiero w chwili, w której się odezwał. Dopiero wtedy też dostrzegła go krążącego w pobliżu jednego z licznych, odchodzących od okrągłej sali korytarzy. – Tłumaczyłeś jak działa, ale… to nie ma sensu. Tu jest zaledwie kilka przejść. No i nie wyglądają, jakby prowadziły w jakieś konkretne miejsca, więc…
– Och, bo nie prowadzą. – Andreas wzruszył ramionami. – Na razie nie. Bezpieczniej było je zamknąć.
– Odciąłeś Przedsionek z mojego powodu? – zapytała z niedowierzaniem Elena.
Ta myśl ją poraziła, jedynie podsycając już i tak dające jej się we znaki wyrzuty sumienia. Niepotrzebnie tu przyszła. Sprowadziła na Andreasa niebezpieczeństwo; to, czym się kierowała, nie miało znaczenia. Tym bardziej nie miała prawa zmuszać go do odcinania wszystkich przejść z jej powodu, tym bardziej że…
– Nie tylko z twojego. Nie pochlebiaj sobie, panienko – obruszył się nieśmiertelny. Nie pierwszy raz miała wrażenie, że sobie z niej żartował. – Chwilowo nie jestem w najlepszym… hm, nastroju – podjął, wywracając oczami – więc lepiej ograniczyć gości. Zwłaszcza tych niechcianych.
Tyle wystarczyło, by jeszcze bardziej ją zaniepokoić. Choć nie wątpiła, że nie takie były intencje Andreasa, momentalnie spięła się, dla pewności po raz kolejny mierząc demona wzrokiem. Krew na jego ubraniu zaczynała być jeszcze bardziej problematyczna.
– Mówiłeś, że wszystko w porządku – zaniepokoił się Carlisle, w pośpiechu podchodząc bliżej.
– Bo jest. – Andreas westchnął przeciągle. – Tak jak i ze Światłością, mam nadzieję. Takich jak ja czy ona nie tak łatwo skrzywdzić.
– Mhm. Znam takiego jednego, co z kawałkiem szyby w plecach wmawiał mi, że nie potrzebuje pomocy – żachnęła się Elena. W tamtej chwili sama nie była pewna czy się śmiać, czy może płakać. Jednego za to była pewna: Andreas i Rafael jak nic musieli być spokrewnieni. Nawet gdyby miała wątpliwości, obserwując go w tamtej chwili, momentalnie by się ich wyzbyła. Cholerne, przesadnie uparte demony… – Nie mów tylko, że tu utknęliśmy. Na ile w ogóle odpłynęłam, co?
Nawet nie próbowała ukrywać narastającej z każdą kolejną sekundą frustracji. Gniew pojawił się nagle, równie silny, co i wciąż odczuwany przez Elenę strach. Niewiele brakowało, by zaczęła niespokojnie krążyć albo od razu szukać czegoś, co przy pierwszej okazji miałaby szansę roznieść na kawałeczki. W zasadzie wszystko wydawało się lepsze od załamywania rąk i udawania, że nie działo się nic wartego uwagi.
Przez twarz Andreasa przemknął cień. Wyprostował się, co prawda wciąż opierając przy tym o biurko, ale wyraźnie starając się zrobić wszystko, by nie wyglądać jak siódme nieszczęście. Jeśli Elena miała być ze sobą szczera, szło mu to dość marnie.
– Dajcie spokój. Jeszcze nie umieram – obruszył się demon. – Potrzebowaliśmy chwili spokoju, żeby ustalić plan działania, tak? Mira wyszła stąd bez najmniejszego problemu, więc to nie tak, że ktokolwiek tutaj utknął.
– To nie jest odpowiedź – zauważyła przytomnie Elena.
Spodziewała się, że któreś z rodziców spróbuje ją skarcić za zdecydowanie nieuprzejmy, wręcz naglący ton, ale nic podobnego nie miało miejsca. Oboje milczeli, tata dodatkowo wciąż z uwagą śledząc każdy kolejny ruch Andreasa.
– Jakaś ty niecierpliwa… Pamiętasz naszą rozmowę o pokorze? – mruknął, po raz wtóry wywracając oczami. – Kiedy odpłynęłaś, obiecałem pomoc. Wywiążę się z danego słowa, zwłaszcza że ojciec zabrnął za daleko. Uprzedzając kolejne pytania: nie, nie sprzeciwiam mu się z twojego powodu. To po prostu coś, co leży w moich obowiązkach.
– Przepraszam, ale… chyba nie rozumiem – wtrąciła z wahaniem Esme.
Andreas westchnął. Mimo wszystko spojrzenie, którym obdarował wampirzycę, było przede wszystkim życzliwe, nie sfrustrowane.
– Przedsionek – wyjaśnił, zamaszystym ruchem wskazując na okrągłą salę i korytarze – leży u styku światów. I funkcjonuje tak długo, jak istnieje równowaga… Teraz jednak zaczyna jej brakować. – Demon zawahał się na moment. – Mój ojciec to chyba najniebezpieczniejszy byt, jaki kiedykolwiek powstał. Cóż… Na pewno jest zdolnym iluzjonistą, bo nie przypominam sobie, by ktoś inny potrafił tak wprawnie mieszać innym w głowach i manipulować cudzymi lękami. Tyle że jego również obowiązują pewne zasady. – Andreas potrząsnął głową. Elena była gotowa przysiąc, że pobladł jeszcze bardziej. – Łowca to jedno. Na zbieranie tych wszystkich dusz też mógłbym przymknąć oko, chociaż to od dawien dawna działanie na granicy. One i tak są martwe, więc… – Urwał, gdy dotarło do niego, że zdecydował się na niezbyt właściwy dobór słów. – Zmierzam do tego, że natura dążyła i zawsze będzie dążyć do równowagi. Umarli też mają w tym swoje miejsce.
– Umarłam. Beatrycze też – rzuciła z goryczą Elena. – To zabrzmiało tak, jakbyś popierał działania Łowcy.
Demony to złośliwe cholery…
Fala gorąca rozeszła się po całym jej ciele. Przez moment sama nie była pewna, co wysunęło się na pierwszy plan – gniew czy czyste przerażenie. Dłonie jeszcze mocniej zacisnęła w pięści, w tamtej chwili żałując, że w rękach w jakiś cudowny sposób jednak nie pojawiła jej się broń.
– Nie patrz na mnie w ten sposób. Tu nie ma znaczenia, co ja popieram, a co nie – wyszeptał Andreas, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Pomówmy o faktach. Eleno…
– Najpierw powiedz mi jedną rzecz –  nie tyle poprosiła, co wręcz zażądała. Nie sądziła, że będzie ją stać na tak zdecydowany, naglący ton głosu. – Co planujesz? Jeśli sądzisz, że zatrzymasz nas tu wszystkich do czasu, kiedy Łowca…
– Do jasne cholery, akurat to ci przyszło do głowy? – zapytał z niedowierzaniem demon. – Światłości, na mroczne ogrody litościwej Selene, nie wprawiaj mnie w większe poczucie winy! Sam radzę sobie z tym doskonale. – Zamilkł, nagle prostując się niczym struna. Chociaż poruszanie się przychodziło mu z uporem, wystarczyła chwila, by zaczął niespokojnie krążyć. – Twoja obecność tutaj to zupełnie inna kwestia. Nie jesteś po prostu przywróconą do życia przypadkową umarłą. Zajmujesz zupełnie inną rolę i… to na swój sposób równie naturalne, co istnienie demonów. – Wymownie spojrzał na jej białe skrzydła. Jeśli do tego wszystkiego również ty zaczniesz bredzić coś o aniołach, stracę cierpliwość, jęknęła w duchu, ale ostatecznie powstrzymała się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. – Cały czas mówię o równowadze. O tym, że coś się zmieniło i nie mogę pozostać wobec tego obojętny. Świat snów się sypie – oznajmił z naciskiem demon. – Wyobraź sobie rysy na gładkiej powierzchni. Na początku nic nie znaczą, jeśli jest ich kilka, ale jeśli pęknięcia zaczną się pogłębiać… W którymś momencie wszystko się rozpadnie. Równowaga między światami również.
Słuchanie tego okazało się trudniejsze, niż mogłaby przypuszczać. Przez chwilę miała ochotę zakryć uszy dłońmi i w ten sposób uniknąć konieczności mierzenia z czymś, co pozostawało dla niej abstrakcją. Mniej więcej wtedy pomyślała, że utrata przytomności wcale nie była takim złym rozwiązaniem. Co prawda to czyniło z niej tchórza, zresztą ucieczka prowadziła donikąd, ale…
Jakby tego było mało, Andreas nie skończył.
– Nie zamierzam ani cię tu więzić, ani ułatwiać Łowcy zadania. Ale uwierz mi, że coś jest nie tak i obserwuję to już od dłuższego czasu. Muszę zareagować, a moja pomoc to coś więcej, niż tylko sympatia, którą cię darzę.
Och, dzięki! Jeśli sympatią jest wsparcie jakiegoś bezimiennego, pradawnego zła, które chce zabić mnie i moją babcię…
– Jeśli komuś coś się stanie – wycedziła przez zaciśnięte zęby, nawet na Andreasa nie patrząc – przysięgam, że znajdę sposób na przywołanie Niebiańskiego Ognia. A potem bardzo chętnie mu podziękuję, kiedy już pokroję cię na kawałeczki.
Po jej słowach zapadła wymowna, przenikliwa cisza. W tamtej chwili sama nie wierzyła w to, co robiła, tak po prostu stojąc na środku Przedsionka i grożąc komuś, kto wydawał się mieć kontrolę nad tym miejscem. Z doświadczenia wiedziała, że prowokowanie demonów nie należało do najrozsądniejszych posunięć. Takiego, który najwyraźniej miał w zwyczaju wymachiwać kosą, tym bardziej.
Andreas nie skomentował jej słów w żaden sposób. Przez dłuższą chwilę milczał, wymownie mierząc dziewczynę wzrokiem. Jedynie westchnął, kiedy u boku Eleny dosłownie zmaterializowała się Esme, przywierając do boku córki. Było coś zaborczego w uścisku, którym otoczyła ją mama, co jasno uświadomiło jej, że gdyby zaszła taka potrzeba, wampirzyca jak nic spróbowałaby ją obronić.
– Otworzę przejścia i sprowadzę wszystkich tutaj. Wszystkie drogi prędzej czy później prowadzą do Przedsionka – oznajmił cicho, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. – Przynajmniej spróbuję. Nie mam pojęcia, co w międzyczasie się z nimi stało i… na jedno miejsce nic nie poradę. Nie ja.
Elena zamrugała, po raz kolejny czując się tak, jakby kolejne słowa dochodziły do niej gdzieś z oddali. Słuchała, ale nie rozumiała. Tak naprawdę wcale nie chciała, zbytnio zaniepokojona wnioskami, które mogłaby wyciągnąć.
Musiała zmusić się do tego, by jednak spojrzeć Andreasowi w twarz. Zajrzała mu w oczy – wprost w te lśniące, przypominające niebo oczy, jakże podobne do tych należących do Rafaela. Patrzyła w niego, oczekując… Och, sama nie była pewna czego. Ale wiedziała, że tego pragnęła – może spokoju, a może jakiegoś dowodu na to, że się nie przesłyszała. Zapewnienia, że po wszystkim, co powiedział wcześniej, mogła mu zaufać.
Tyle że to wcale nie było takie proste. Skoro finalnie nie mogła zawierzyć nawet Rafaelowi, jak miałaby zdobyć się na to w przypadku kogokolwiek innego?
Sęk w tym, że nie miała wyboru.
– Sprowadzisz… Jest tu więcej osób? – zapytał wprost Carlisle. Przynajmniej on jeden zdobył się tak, żeby coś powiedzieć. Mimo wszystko jego słowa brzmiały puste, jakby on również chwytał się tego, co bezpieczne i choć odrobinę sensowne. – Masz na myśli…
– Sami zobaczycie – odparł lakonicznie Andreas.
Jego słowa nie zabrzmiały ani trochę kojąco. Przynajmniej Elena nie poczuła się lepiej, wciąż drżąca i dziwnie wytrącona z równowagi. Miała wrażenie, że tylko ramiona mamy powstrzymywały ją przed zrobieniem czegoś, czego później przyszłoby jej żałować.
– Miejsce na które nic nie poradzisz jest tym, o którym mówiła Beatrycze, prawda?
Tych kilka słów wystarczyło, by momentalnie zrobiło jej się zimno. Natychmiast przeniosła wzrok na ojca, potrzebując zaledwie chwilę, by połączyć fakty. Klątwa, słowa Ciemności, jego obietnice… To wszystko zlewało się w jedno, skutecznie przyprawiając Elenę o zawroty głowy. Tak naprawdę nie dowierzała i to pomimo tego, że w krótkim czasie temat stał się jej bliższy, niż mogłaby sobie tego życzyć. Nie, skoro stał się czymś, przed czym już nie była w stanie uciec.
– Między tu a teraz… Tak je nazywają, o ile się nie mylę – stwierdził Andreas obojętnym, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem. – Stworzył je dla nich. Bez jego zgody nikt inny tam nie wejdzie… No, o ile nie należy do rodziny – dodał po chwili zastanowienia.
Przez chwilę miała ochotę zapytać Renesmee. Wiedziała, że to było nienaturalne – fakt, że dziewczyna choć na moment zabrnęła aż tam, choć przecież nie powinna. To z jednej strony przeczyło słowom Andreasa, ale z drugiej nie tłumaczyło niczego. Cóż, na pewno nie zmieniało jedynej rzeczy, którą w tej sytuacji mogła zrobić.
– Ja tam byłam. Tylko przez chwilę, ale widziałam to miejsce – oznajmiła, nie dając sobie czasu na wątpliwości. – Do tego zmierzasz? Ty tam nie sięgniesz, ale ja…
– Należysz do kolekcji. W jego mniemaniu, oczywiście. – Andreas wzruszył ramionami. – Tyle że to droga w jedną stronę, Światłości. Nie po raz drugi – stwierdził, starannie dobierając słowa. – Drugi raz cię nie wypuści. A ja jakoś nie wyobrażam sobie, że można ot tak go zniszczyć, zwłaszcza jeśli ojciec faktycznie tam jest.
Miał rację, w to akurat nie wątpiła. Pamiętała panikę Beatrycze, kiedy ta bezskutecznie szukała jakiegoś bezpiecznego miejsca, w pośpiechu tłumacząc Elenie, że jej śmierć była przedwczesna. Twierdziła, że Ciemność osobiście pofatygowałaby się ją powitać, gdyby taki stan rzeczy był mu na rękę.
Ale tym razem było inaczej. Propozycja, którą jej złożył, mówiła sama za siebie, zresztą jak i wszystko to, co działo się później. Mogła tak naprawdę tylko zgadywać, czym kierował się nieśmiertelny, kiedy zostawił ich w takim pośpiechu, zmanipulował Rafaela, aż w końcu…
Zacisnęła usta. Gdyby przynajmniej miała pewność, że cokolwiek zdziała. Albo że przynajmniej Ciemność okaże się równie skora do negocjacji, co i wcześniej. Jego propozycja wciąż ją przerażała, ale jaki tak naprawdę miała wybór? Szaleństwo zabrnęło za daleko, a Elena pragnęła już tylko tego, by w końcu je zakończyć.
Nie wątpiła, że Andreas przez cały ten czas lustrował jej umysł. Podświadomie czekała na jego wybuch i moment, w którym wprost oznajmi, że całkiem upadła na głowę, ale nic podobnego nie miało miejsca. Demon nawet na nią nie patrzył, w zamian po prostu wgapiając się w pustą ścianę. Przez moment wyglądał jakby na coś czekał, ale to przecież nie miało sensu.
– Zabierz mnie tam – poprosiła wprost. – Między tu a teraz.
– Eleno…
Potrząsnęła głową. Choć nie sądziła, że się na to zdobędzie, zdołała odsunąć od siebie mamę na tyle, by oswobodzić się z jej uścisku. Poruszając się trochę jak w transie, podeszła bliżej Andreasa, dla lepszego efektu rozkładając skrzydła.
– Powiedział dość. To nie ma dla mnie sensu, ale nawet ja rozumiem jedno: wyjście z tego miejsca to żadne rozwiązanie. Nie po to Ciemność ściągnęła mnie aż tutaj, żeby teraz odpuścić.
Czuła, że tak było. Zresztą co tak naprawdę mieliby zrobić? Znaleźć drogę do Przedsionka, poczekać aż Andreas odeśle ich do domu, a potem znów w napięciu czekać na rozwój wypadków? To brzmiało jak błędne koło, tego jednego była pewna. Co więcej, wierzyła, że rodzice również to rozumieli. To nie był jeden z tych momentów, kiedy zwłoką i ostrożnością dało się cokolwiek naprawić.
– Jesteś pewna? – zapytał cicho Andreas, ale tak naprawdę wcale nie czekał na odpowiedź. – Dla ciebie wszystko, Światłości. Licz się tylko z tym, że ja nie zdołam cię tam ochronić.
Otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale nie miała po temu okazji. W zamian za to ubiegł ją inny głos.
– Nie puszczę cię samej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa