
Elena
Przymusiła się do otwarcia
oczu. Przebudzenie przyszło nagle, gwałtowne i nieprzyjemne, zwłaszcza że
aż za dobrze pamiętała, co spowodowało, że w ogóle zamknęła oczy.
Natychmiast poderwała się do pionu, w tamtej chwili zdolna myśleć tylko o jednym.
Andreas.
– Mam się
dobrze, dzięki.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Ignorując to, że leżała na ziemi, błyskawicznie zwróciła
się ku miejsca, z którego dochodził głos. Kątem oka wychwyciła ruch, kiedy
mama błyskawicznie zmaterializowała się u jej boku, ale uwagę i tak w pełni
skupiła na demonie
Nie
zaskoczył ją ani widok okrągłego korytarza, ani małego biureczka, przy którym
ona i Rafael już raz przyłapał Andreasa na spaniu. Tym razem demon
przysiadł na jego skraju, jakby od niechcenia wystukując palcami jakiś nerwowy
rytm na blacie. Jego twarz pojaśniała, kiedy spojrzał na nią i zdobył się
na uśmiech, ale i tak wyglądał blado. To, że ubranie wciąż miał
przesiąknięte krwią, również nie poprawiało ogólnego wrażenia.
Ale żył. I na
pierwszy rzut oka faktycznie wyglądał, jakby miał się dobrze – w granicach
rozsądku. Najwyraźniej tyle musiało wystarczyć.
– Co się…?
– zaczęła i zaraz urwała. Och, to akurat aż za dobrze wiedziała. Trudno
było ot tak zapomnieć, że mieli problem.
– Och,
Eleno…
W pośpiechu
przeniosła wzrok na mamę. Nie zaprotestowała, gdy ta otoczyła ją ramionami,
przygarniając dziewczynę do siebie. Jej dotyk miał w sobie coś kojącego,
nawet jeśli sama Esme pozostawała przede wszystkim spięta.
– Oszalałem
i pozwoliłem Mirze działać na własną rękę. Zniknęła gdzieś w towarzystwie
twojego… hm, strażnika – doszedł ją spokojny głos Andreasa. Mężczyzna w zamyśleniu
przekrzywił głowę. Potrzebowała chwili, by pojąć, że mówił o Mgiełku. –
Dalej uważam, że Niebiański Ogień byłby dla ciebie bardziej praktyczny. Demony
to akurat zdradliwe cholery i mówię ci to z doświadczenia – dodał,
mrugając do niej porozumiewawczo.
Gdyby nie
to, co się stało, może nawet zdołałaby się uśmiechnąć. Problem polegał na tym,
że po tym, co zrobił Rafael, słowa Andreasa brzmiały co najmniej źle.
– Nie
pocieszyłeś mnie – mruknęła.
W
odpowiedzi doczekała się jedynie prychnięcia.
– Nie miałem
takiego zamiaru. Złośliwe cholery, pamiętasz? – powiedział ze spokojem demon,
ale jego głos nie brzmiał już tak entuzjastycznie. W zasadzie nagle wydał
jej się przede wszystkim zmęczony. – Nie podziękowałem ci jeszcze – dodał po
chwili zastanowienia.
– I nie
próbuj. – Elena nerwowym gestem odgarnęła włosy na plecy. – Dałeś mi klucz,
tyle wystarczy… Swoją drogą, chyba go zgubiłam.
Poczuła się
co najmniej źle, kiedy to do niej dotarło. O bogini, jak mogła zostawić
coś tak ważnego w zamku? Otwarta droga do Przedsionka zdecydowanie nie
było czymś, co powinno się rozpowszechniać. Nie myślała o tym, kiedy w pośpiechu
szukała drogi ucieczki, ale teraz…
– Ten
klucz? – rzucił jakby od niechcenia Andreas, podrzucając i zaraz chwytając
w powietrzu niewielki, połyskliwy przedmiot. Nie zauważyła, by wcześniej
trzymał cokolwiek w rękach.
– Jak ty…?
Poderwała
się na równe nogi, przy okazji przymuszając do tego samego mamę. Dopiero wtedy
przypomniała sobie o tym, że wampirzyca wciąż ją obejmowała, w niemalże
troskliwy sposób otaczając córkę ramionami.
Andreas
jedynie się uśmiechnął – w nieco zmęczony, na swój sposób pobłażliwy
sposób.
– To zwykły
klucz. – Demon wzruszył ramionami. – Nie dałbym nikomu czegoś, co faktycznie
mogłoby ot tak pozwolić się tu dostać… I to nawet żonie brata, nieważne
jak urodziwej.
– Ten klucz
przeniósł nas do Przedsionka – zaoponowała natychmiast Elena. Jak inaczej miała
wyjaśnić to, co się działo?
– Ty
przeniosłaś was do Przedsionka – poprawił bez wahania Andreas. – Tak jak i ty
masz kontrolę nad Niebiańskim Ogniem.
– Ale…
–
Pomyślałem, że to dobry pomysł. Nie wyglądałaś na zbyt pewną, kiedy z Rafaelem
tłumaczyliśmy ci działanie tego miejsca. Masz tu swobodę, Eleno – przypomniał, rzucając
jej wymowne spojrzenie. – Musiałaś chcieć się tu znaleźć. Najwyraźniej
chciałaś, a ten klucz… Uznaj to za symulację, jeśli tak ci wygodniej.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Przez chwilę spoglądała na demona, czując się tak, jakby ten mówił
do niej w jakimś innym, obcym języku.
Ona to
zrobiła? Znów wszystko miałoby się sprowadzać do odrobiny dobrej woli i tego,
że miała skrzydła? To samo sugerowała Mira, próbując tłumaczyć, jakim cudem w rękach
Eleny nagle zmaterializował się miecz, ale to nie miało sensu. Nawet porównanie
do telepatii nie czyniło sytuacji choć odrobinę jaśniejszym. Chciała tego czy
nie, dla niej sytuacja wciąż pozostawała abstrakcyjna i to pod każdym
możliwym względem.
Tyle że nie
istniał żaden powód, dla którego Andreas miałby kłamać. W teorii, bo – co
sam jej dwukrotnie powtórzył – demony bywały „złośliwymi cholerami”. W jego
przypadku to określenie brzmiało raczej jak komplement, ale mimo wszystko…
– Chcesz go
z powrotem? Jeśli tak będzie ci łatwiej, póki nie zrozumiesz zasad, którymi
rządzi się to miejsce…
– Nie. –
Zawahała się na moment. – Chyba nie.
Doczekała
się wyłącznie pobłażliwego uśmiechu. Coś w bijącym od Andreasa spokoju również
jej pozwoliło się rozluźnić, choć nie sądziła, że to będzie możliwe. Przez
moment czułą się tak, jakby ostatnie godziny nie miały miejsca. Jakby wcale
dopiero co nie wypłakiwała sobie oczu, kiedy demon dosłownie wykrwawiał się w jej
ramionach, podczas gdy ona w panice szukała jakiegoś rozwiązania.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pieści. Dyskretnie spojrzała na swoją dłoń, ale nie
dostrzegła nawet śladu po cięciu – czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że
straciła choć odrobinę krwi. Gdyby nie to, że straciła przytomność właśnie z tego
powodu, a teraz była tutaj, może nawet uwierzyłaby, że wszystko
pozostawało co najwyżej wytworem jej wyobraźni.
– To
miejsce… – usłyszała i tyle wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia.
Wcześniej nie zauważyła taty, zwracając na niego uwagę dopiero w chwili, w której
się odezwał. Dopiero wtedy też dostrzegła go krążącego w pobliżu jednego z licznych,
odchodzących od okrągłej sali korytarzy. – Tłumaczyłeś jak działa, ale… to nie
ma sensu. Tu jest zaledwie kilka przejść. No i nie wyglądają, jakby
prowadziły w jakieś konkretne miejsca, więc…
– Och, bo
nie prowadzą. – Andreas wzruszył ramionami. – Na razie nie. Bezpieczniej było
je zamknąć.
– Odciąłeś
Przedsionek z mojego powodu? – zapytała z niedowierzaniem Elena.
Ta myśl ją
poraziła, jedynie podsycając już i tak dające jej się we znaki wyrzuty
sumienia. Niepotrzebnie tu przyszła. Sprowadziła na Andreasa niebezpieczeństwo;
to, czym się kierowała, nie miało znaczenia. Tym bardziej nie miała prawa
zmuszać go do odcinania wszystkich przejść z jej powodu, tym bardziej że…
– Nie tylko
z twojego. Nie pochlebiaj sobie, panienko – obruszył się nieśmiertelny.
Nie pierwszy raz miała wrażenie, że sobie z niej żartował. – Chwilowo nie
jestem w najlepszym… hm, nastroju – podjął, wywracając oczami – więc
lepiej ograniczyć gości. Zwłaszcza tych niechcianych.
Tyle wystarczyło,
by jeszcze bardziej ją zaniepokoić. Choć nie wątpiła, że nie takie były
intencje Andreasa, momentalnie spięła się, dla pewności po raz kolejny mierząc
demona wzrokiem. Krew na jego ubraniu zaczynała być jeszcze bardziej
problematyczna.
– Mówiłeś,
że wszystko w porządku – zaniepokoił się Carlisle, w pośpiechu
podchodząc bliżej.
– Bo jest. –
Andreas westchnął przeciągle. – Tak jak i ze Światłością, mam nadzieję.
Takich jak ja czy ona nie tak łatwo skrzywdzić.
– Mhm. Znam
takiego jednego, co z kawałkiem szyby w plecach wmawiał mi, że nie
potrzebuje pomocy – żachnęła się Elena. W tamtej chwili sama nie była
pewna czy się śmiać, czy może płakać. Jednego za to była pewna: Andreas i Rafael
jak nic musieli być spokrewnieni. Nawet gdyby miała wątpliwości, obserwując go w tamtej
chwili, momentalnie by się ich wyzbyła. Cholerne, przesadnie uparte demony…
– Nie mów tylko, że tu utknęliśmy. Na ile w ogóle odpłynęłam, co?
Nawet nie
próbowała ukrywać narastającej z każdą kolejną sekundą frustracji. Gniew
pojawił się nagle, równie silny, co i wciąż odczuwany przez Elenę strach.
Niewiele brakowało, by zaczęła niespokojnie krążyć albo od razu szukać czegoś,
co przy pierwszej okazji miałaby szansę roznieść na kawałeczki. W zasadzie
wszystko wydawało się lepsze od załamywania rąk i udawania, że nie działo
się nic wartego uwagi.
Przez twarz
Andreasa przemknął cień. Wyprostował się, co prawda wciąż opierając przy tym o biurko,
ale wyraźnie starając się zrobić wszystko, by nie wyglądać jak siódme nieszczęście.
Jeśli Elena miała być ze sobą szczera, szło mu to dość marnie.
– Dajcie
spokój. Jeszcze nie umieram – obruszył się demon. – Potrzebowaliśmy chwili
spokoju, żeby ustalić plan działania, tak? Mira wyszła stąd bez najmniejszego
problemu, więc to nie tak, że ktokolwiek tutaj utknął.
– To nie
jest odpowiedź – zauważyła przytomnie Elena.
Spodziewała
się, że któreś z rodziców spróbuje ją skarcić za zdecydowanie nieuprzejmy,
wręcz naglący ton, ale nic podobnego nie miało miejsca. Oboje milczeli, tata
dodatkowo wciąż z uwagą śledząc każdy kolejny ruch Andreasa.
– Jakaś ty
niecierpliwa… Pamiętasz naszą rozmowę o pokorze? – mruknął, po raz wtóry
wywracając oczami. – Kiedy odpłynęłaś, obiecałem pomoc. Wywiążę się z danego
słowa, zwłaszcza że ojciec zabrnął za daleko. Uprzedzając kolejne pytania: nie,
nie sprzeciwiam mu się z twojego powodu. To po prostu coś, co leży w moich
obowiązkach.
–
Przepraszam, ale… chyba nie rozumiem – wtrąciła z wahaniem Esme.
Andreas
westchnął. Mimo wszystko spojrzenie, którym obdarował wampirzycę, było przede
wszystkim życzliwe, nie sfrustrowane.
– Przedsionek
– wyjaśnił, zamaszystym ruchem wskazując na okrągłą salę i korytarze –
leży u styku światów. I funkcjonuje tak długo, jak istnieje równowaga…
Teraz jednak zaczyna jej brakować. – Demon zawahał się na moment. – Mój ojciec
to chyba najniebezpieczniejszy byt, jaki kiedykolwiek powstał. Cóż… Na pewno
jest zdolnym iluzjonistą, bo nie przypominam sobie, by ktoś inny potrafił tak
wprawnie mieszać innym w głowach i manipulować cudzymi lękami. Tyle
że jego również obowiązują pewne zasady. – Andreas potrząsnął głową. Elena była
gotowa przysiąc, że pobladł jeszcze bardziej. – Łowca to jedno. Na zbieranie
tych wszystkich dusz też mógłbym przymknąć oko, chociaż to od dawien dawna
działanie na granicy. One i tak są martwe, więc… – Urwał, gdy dotarło do
niego, że zdecydował się na niezbyt właściwy dobór słów. – Zmierzam do tego, że
natura dążyła i zawsze będzie dążyć do równowagi. Umarli też mają w tym
swoje miejsce.
– Umarłam.
Beatrycze też – rzuciła z goryczą Elena. – To zabrzmiało tak, jakbyś
popierał działania Łowcy.
Demony
to złośliwe cholery…
Fala gorąca
rozeszła się po całym jej ciele. Przez moment sama nie była pewna, co wysunęło
się na pierwszy plan – gniew czy czyste przerażenie. Dłonie jeszcze mocniej
zacisnęła w pięści, w tamtej chwili żałując, że w rękach w jakiś
cudowny sposób jednak nie pojawiła jej się broń.
– Nie patrz
na mnie w ten sposób. Tu nie ma znaczenia, co ja popieram, a co nie –
wyszeptał Andreas, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. –
Pomówmy o faktach. Eleno…
– Najpierw
powiedz mi jedną rzecz – nie tyle
poprosiła, co wręcz zażądała. Nie sądziła, że będzie ją stać na tak
zdecydowany, naglący ton głosu. – Co planujesz? Jeśli sądzisz, że zatrzymasz
nas tu wszystkich do czasu, kiedy Łowca…
– Do jasne
cholery, akurat to ci przyszło do głowy? – zapytał z niedowierzaniem
demon. – Światłości, na mroczne ogrody litościwej Selene, nie wprawiaj mnie w większe
poczucie winy! Sam radzę sobie z tym doskonale. – Zamilkł, nagle prostując
się niczym struna. Chociaż poruszanie się przychodziło mu z uporem,
wystarczyła chwila, by zaczął niespokojnie krążyć. – Twoja obecność tutaj to
zupełnie inna kwestia. Nie jesteś po prostu przywróconą do życia przypadkową
umarłą. Zajmujesz zupełnie inną rolę i… to na swój sposób równie naturalne, co
istnienie demonów. – Wymownie spojrzał na jej białe skrzydła. Jeśli do tego
wszystkiego również ty zaczniesz bredzić coś o aniołach, stracę
cierpliwość, jęknęła w duchu, ale ostatecznie powstrzymała się przed
wypowiedzeniem tych słów na głos. – Cały czas mówię o równowadze. O tym,
że coś się zmieniło i nie mogę pozostać wobec tego obojętny. Świat snów
się sypie – oznajmił z naciskiem demon. – Wyobraź sobie rysy na gładkiej powierzchni.
Na początku nic nie znaczą, jeśli jest ich kilka, ale jeśli pęknięcia zaczną
się pogłębiać… W którymś momencie wszystko się rozpadnie. Równowaga między
światami również.
Słuchanie
tego okazało się trudniejsze, niż mogłaby przypuszczać. Przez chwilę miała
ochotę zakryć uszy dłońmi i w ten sposób uniknąć konieczności mierzenia
z czymś, co pozostawało dla niej abstrakcją. Mniej więcej wtedy pomyślała,
że utrata przytomności wcale nie była takim złym rozwiązaniem. Co prawda to
czyniło z niej tchórza, zresztą ucieczka prowadziła donikąd, ale…
Jakby tego
było mało, Andreas nie skończył.
– Nie
zamierzam ani cię tu więzić, ani ułatwiać Łowcy zadania. Ale uwierz mi, że coś
jest nie tak i obserwuję to już od dłuższego czasu. Muszę zareagować, a moja
pomoc to coś więcej, niż tylko sympatia, którą cię darzę.
Och,
dzięki! Jeśli sympatią jest wsparcie jakiegoś bezimiennego, pradawnego zła,
które chce zabić mnie i moją babcię…
– Jeśli
komuś coś się stanie – wycedziła przez zaciśnięte zęby, nawet na Andreasa nie
patrząc – przysięgam, że znajdę sposób na przywołanie Niebiańskiego Ognia. A potem
bardzo chętnie mu podziękuję, kiedy już pokroję cię na kawałeczki.
Po jej
słowach zapadła wymowna, przenikliwa cisza. W tamtej chwili sama nie
wierzyła w to, co robiła, tak po prostu stojąc na środku Przedsionka i grożąc
komuś, kto wydawał się mieć kontrolę nad tym miejscem. Z doświadczenia
wiedziała, że prowokowanie demonów nie należało do najrozsądniejszych posunięć.
Takiego, który najwyraźniej miał w zwyczaju wymachiwać kosą, tym bardziej.
Andreas nie
skomentował jej słów w żaden sposób. Przez dłuższą chwilę milczał,
wymownie mierząc dziewczynę wzrokiem. Jedynie westchnął, kiedy u boku
Eleny dosłownie zmaterializowała się Esme, przywierając do boku córki. Było coś
zaborczego w uścisku, którym otoczyła ją mama, co jasno uświadomiło jej,
że gdyby zaszła taka potrzeba, wampirzyca jak nic spróbowałaby ją obronić.
– Otworzę
przejścia i sprowadzę wszystkich tutaj. Wszystkie drogi prędzej czy
później prowadzą do Przedsionka – oznajmił cicho, jak gdyby nigdy nic
zmieniając temat. – Przynajmniej spróbuję. Nie mam pojęcia, co w międzyczasie
się z nimi stało i… na jedno miejsce nic nie poradę. Nie ja.
Elena zamrugała,
po raz kolejny czując się tak, jakby kolejne słowa dochodziły do niej gdzieś z oddali.
Słuchała, ale nie rozumiała. Tak naprawdę wcale nie chciała, zbytnio
zaniepokojona wnioskami, które mogłaby wyciągnąć.
Musiała
zmusić się do tego, by jednak spojrzeć Andreasowi w twarz. Zajrzała mu w oczy
– wprost w te lśniące, przypominające niebo oczy, jakże podobne do tych
należących do Rafaela. Patrzyła w niego, oczekując… Och, sama nie była
pewna czego. Ale wiedziała, że tego pragnęła – może spokoju, a może
jakiegoś dowodu na to, że się nie przesłyszała. Zapewnienia, że po wszystkim, co powiedział wcześniej,
mogła mu zaufać.
Tyle że to
wcale nie było takie proste. Skoro finalnie nie mogła zawierzyć nawet Rafaelowi,
jak miałaby zdobyć się na to w przypadku kogokolwiek innego?
Sęk w tym,
że nie miała wyboru.
–
Sprowadzisz… Jest tu więcej osób? – zapytał wprost Carlisle. Przynajmniej on
jeden zdobył się tak, żeby coś powiedzieć. Mimo wszystko jego słowa brzmiały
puste, jakby on również chwytał się tego, co bezpieczne i choć odrobinę
sensowne. – Masz na myśli…
– Sami
zobaczycie – odparł lakonicznie Andreas.
Jego słowa
nie zabrzmiały ani trochę kojąco. Przynajmniej Elena nie poczuła się lepiej,
wciąż drżąca i dziwnie wytrącona z równowagi. Miała wrażenie, że
tylko ramiona mamy powstrzymywały ją przed zrobieniem czegoś, czego później
przyszłoby jej żałować.
– Miejsce
na które nic nie poradzisz jest tym, o którym mówiła Beatrycze, prawda?
Tych kilka
słów wystarczyło, by momentalnie zrobiło jej się zimno. Natychmiast przeniosła
wzrok na ojca, potrzebując zaledwie chwilę, by połączyć fakty. Klątwa, słowa
Ciemności, jego obietnice… To wszystko zlewało się w jedno, skutecznie przyprawiając
Elenę o zawroty głowy. Tak naprawdę nie dowierzała i to pomimo tego,
że w krótkim czasie temat stał się jej bliższy, niż mogłaby sobie tego życzyć.
Nie, skoro stał się czymś, przed czym już nie była w stanie uciec.
– Między tu
a teraz… Tak je nazywają, o ile się nie mylę – stwierdził Andreas
obojętnym, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem. – Stworzył je dla nich.
Bez jego zgody nikt inny tam nie wejdzie… No, o ile nie należy do rodziny –
dodał po chwili zastanowienia.
Przez
chwilę miała ochotę zapytać Renesmee. Wiedziała, że to było nienaturalne –
fakt, że dziewczyna choć na moment zabrnęła aż tam, choć przecież nie powinna. To
z jednej strony przeczyło słowom Andreasa, ale z drugiej nie tłumaczyło
niczego. Cóż, na pewno nie zmieniało jedynej rzeczy, którą w tej sytuacji mogła
zrobić.
– Ja tam
byłam. Tylko przez chwilę, ale widziałam to miejsce – oznajmiła, nie dając
sobie czasu na wątpliwości. – Do tego zmierzasz? Ty tam nie sięgniesz, ale ja…
– Należysz
do kolekcji. W jego mniemaniu, oczywiście. – Andreas wzruszył ramionami. –
Tyle że to droga w jedną stronę, Światłości. Nie po raz drugi – stwierdził,
starannie dobierając słowa. – Drugi raz cię nie wypuści. A ja jakoś nie
wyobrażam sobie, że można ot tak go zniszczyć, zwłaszcza jeśli ojciec
faktycznie tam jest.
Miał rację,
w to akurat nie wątpiła. Pamiętała panikę Beatrycze, kiedy ta
bezskutecznie szukała jakiegoś bezpiecznego miejsca, w pośpiechu tłumacząc
Elenie, że jej śmierć była przedwczesna. Twierdziła, że Ciemność osobiście
pofatygowałaby się ją powitać, gdyby taki stan rzeczy był mu na rękę.
Ale tym
razem było inaczej. Propozycja, którą jej złożył, mówiła sama za siebie, zresztą
jak i wszystko to, co działo się później. Mogła tak naprawdę tylko
zgadywać, czym kierował się nieśmiertelny, kiedy zostawił ich w takim
pośpiechu, zmanipulował Rafaela, aż w końcu…
Zacisnęła
usta. Gdyby przynajmniej miała pewność, że cokolwiek zdziała. Albo że
przynajmniej Ciemność okaże się równie skora do negocjacji, co i wcześniej.
Jego propozycja wciąż ją przerażała, ale jaki tak naprawdę miała wybór?
Szaleństwo zabrnęło za daleko, a Elena pragnęła już tylko tego, by w końcu
je zakończyć.
Nie
wątpiła, że Andreas przez cały ten czas lustrował jej umysł. Podświadomie
czekała na jego wybuch i moment, w którym wprost oznajmi, że całkiem
upadła na głowę, ale nic podobnego nie miało miejsca. Demon nawet na nią nie
patrzył, w zamian po prostu wgapiając się w pustą ścianę. Przez
moment wyglądał jakby na coś czekał, ale to przecież nie miało sensu.
– Zabierz
mnie tam – poprosiła wprost. – Między tu a teraz.
– Eleno…
Potrząsnęła
głową. Choć nie sądziła, że się na to zdobędzie, zdołała odsunąć od siebie mamę
na tyle, by oswobodzić się z jej uścisku. Poruszając się trochę jak w transie,
podeszła bliżej Andreasa, dla lepszego efektu rozkładając skrzydła.
– Powiedział
dość. To nie ma dla mnie sensu, ale nawet ja rozumiem jedno: wyjście z tego
miejsca to żadne rozwiązanie. Nie po to Ciemność ściągnęła mnie aż tutaj, żeby
teraz odpuścić.
Czuła, że
tak było. Zresztą co tak naprawdę mieliby zrobić? Znaleźć drogę do Przedsionka,
poczekać aż Andreas odeśle ich do domu, a potem znów w napięciu
czekać na rozwój wypadków? To brzmiało jak błędne koło, tego jednego była pewna.
Co więcej, wierzyła, że rodzice również to rozumieli. To nie był jeden z tych
momentów, kiedy zwłoką i ostrożnością dało się cokolwiek naprawić.
– Jesteś
pewna? – zapytał cicho Andreas, ale tak naprawdę wcale nie czekał na odpowiedź.
– Dla ciebie wszystko, Światłości. Licz się tylko z tym, że ja nie zdołam
cię tam ochronić.
Otworzyła
usta, chcąc odpowiedzieć, ale nie miała po temu okazji. W zamian za to
ubiegł ją inny głos.
– Nie
puszczę cię samej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz