
Esme
Andreas poruszył się
błyskawicznie. W ułamku sekundy poderwał się na równe nogi, z lekkością
biorąc w ramiona Elenę. Zwłaszcza w jego objęciach przypominała
dziecko, choć pod tym jednym względem Esme nie była pewna, czy mogła ufać
swojemu osądowi. Jakby nie patrzeć przez cały czas chodziło o jej córkę.
– Och… –
wyrwało się demonowi. Jego spojrzenie wydawało się dziwnie odległe i jakby
zamglone, kiedy zmierzył wzrokiem bladą twarz dziewczyny. – Poniosło mnie –
stwierdził, wzdychając cicho. – Przepraszam.
Mimo
wszystko nie brzmiał na zmartwionego. Również wciąż stojący tuż obok,
kontrolujący sytuację Carlisle, nie wydawał się zaniepokojony bardziej niż do
tej pory. Esme również słyszała miarowy puls córki i to wystarczyło, żeby
uprzytomnić jej, że Elena najpewniej była cała, ale wampirzyca i tak
poczuła ukłucie niepokoju. Czuła, że to mało – że w tym wszystkim powinna
doświadczyć czegoś więcej – ale po wszystkim, co się wydarzyło, nie była w stanie
zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcje.
Właśnie dlatego
milczała. Trwała w ciszy, biernie obserwując i bezskutecznie próbując
udawać, że wszystko było w porządku. Co prawda jeszcze w sali, w której…
ugościła ich wszystkich Ciemność, do wampirzycy z całą mocą
dotarło, że oszukiwanie siebie prowadziło donikąd, ale i tak próbowała.
Robiła to zwłaszcza wtedy, gdy jej serce po raz kolejny rozbiło się na kawałeczki, kiedy Elena…
Ale teraz
była tutaj – cała i zdrowa, nawet jeśli nieprzytomna. Esme w pośpiechu
odrzuciła od siebie niechciane myśli, w zamian czepiając się tej kluczowe:
tego, że jej córka była bezpieczna. Na dobry początek musiało wystarczyć, nawet
jeśli to nie wyjaśniało, co powinni zrobić dalej.
– Nic jej
nie będzie – usłyszała i mimo wszystko kamień spadł jej z serca. Komu
jak komu, ale Carlisle’owi ufała. – Wezmę ją i… Czy wszystko w porządku?
Wampir
zawahał się z wyciągniętymi ku Elenie ramionami. Wcześniej zdążył
sprawdzić dziewczynie puls i to uspokoiło go na tyle, by w ogóle
zdołał skupić się na kimkolwiek innym. W tamtej chwili wpatrywał się w Andreasa
w przenikliwy, nieco tylko oszołomiony sposób. Tyle wystarczyło, by
również Esme zmierzyła demona wzrokiem, pierwszy raz poświęcając mu więcej
uwagi.
Pod wieloma
względami przypominał Rafaela. Czarne skrzydła mówiły same za siebie, na swój
sposób onieśmielając i sprawiając, że kobieta mimo wszystko wolała trzymać
się od niego z daleka. Ten odruch wciąż gdzieś w niej był –
pragnienie, by odwrócić się i rzucić do ucieczki, gdy tylko słyszała
delikatny szelest, wydawany przez poruszające się pióra. Tym dziwniejsza była
myśl, że prócz Andreasa tuż obok niej znajdowała się Miriam – ta sama, która
podążała za nią przez pół Miasta Nocy, lata temu jak nic gotowa zabić.
W tamtej
chwili demonica wcale nie wyglądała na taką groźną. W zasadzie od momentu,
w którym znaleźli się w tym świecie, Esme coraz wyraźniej widziała w niej
zagubioną, przerażoną dziewczynę, nieudolnie próbującą udawać, że była
silniejsza niż w rzeczywistości. Och, dostrzegła to już w chwili, w której
zapłakana Mira pojawiła się na progu ich domu, cała umazana krwią zmarłego
brata. W jakiś paradoksalny sposób właśnie wtedy wydawała się mieć w sobie
o wiele więcej człowieczeństwa, aniżeli przez wszystkie te lata.
To był
właśnie największy problem, jeśli chodziło o demony. Łatwiej było się ich obawiać,
kiedy spoglądało się na nie jak na potwory czy potencjalnych wrogów. Co prawda
Esme zawsze wierzyła, że w każdym jest coś dobrego, ale demony z definicji
wydawały się być wyjątkami od reguły. Do czasu, bo i to okazało się
jedynie fałszywym wrażeniem. Chciała tego czy nie, Esme dostrzegała to niemalże
na każdym kroku.
Tak czy
siak, Andreas również wyglądał bardzo ludzko. Blady, umazany krwią i wciąż
osłabiony, miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że z miejsca
zaczęła mu współczuć. Trzymanie Eleny w ramionach z pewnością mu nie
ułatwiało, przez co mimowolnie rozluźniła się, kiedy mężczyzna oddał dziewczynę
ojcu. Nie bała się, że przypadkiem mógłby ją upuścić, ale też o niego,
zwłaszcza że szczerze wątpiła, by rana na piersi ot tak się zasklepiła. Z drugiej
strony, dotychczas wyraźny zapach krwi nieco stracił na intensywności, a to
musiało o czymś świadczyć.
– Poradzę
sobie – stwierdził lakonicznie Andreas. To nie było odpowiedzią na pytanie,
które zadał mu Carlisle, ale nic nie wskazywało na to, by nieśmiertelny
zamierzał wchodzić w szczegóły. – Dojdę do siebie. Zresztą nie mamy czasu.
Było coś
ociężałego w jego ruchach, ale to wrażenie ginęło, gdy Esme przypomniała
sobie, że demon dopiero co wykrwawiła się pod ścianą. Wciąż widziała ciemne
plamy na ziemi, znaczące podłoże i powoli krzepnące. Gdzieś w tym
wszystkim była jeszcze krew Eleny – lśniąca w sposób, który wciąż wydawał
się wampirzycy nieprawdopodobny. W gruncie rzeczy wszystko to, co wiązało
się z dziewczyną od chwili powrotu, takie było.
A przecież
Esme ledwo przeszła do porządku dziennego z tym, że jej córka nie tylko
wróciła zza grobu, ale na dodatek miała skrzydła…
W tamtej
chwili całą sobą żałowała, że wampirzycy umysł zapewniał zdecydowanie zbyt
wiele miejsca na roztrząsanie kilku kwestii jednocześnie. Miała za to problem z tym,
by ot tak odciąć się od myślenia, a już zwłaszcza tego, co wzbudzało w niej
największe wątpliwości. Martwiła się – o Elenę, o pozostałe swoje
dzieci, najbliższych, nawet Rafaela i… Och, o wszystkich. Chciała zrozumieć,
ale nie była w stanie, w gruncie rzeczy czując się tak, jakby prędzej
mogła oszaleć, aniżeli ot tak uporządkować to, co działo się wokół niej.
Poszczególne myśli przemykały przez jej umysł, ostatecznie zanikając i nie
pozostawiając po sobie nawet śladu. Tak było łatwiej, zwłaszcza że jakaś
cząstka Esme wiedziała, że powinni skupić się na działaniu.
Wciąż z uporem
milcząc, biernie obserwowała Andreasa, kiedy ten zdecydował się przemieścić. W pierwszym
odruchu nieznacznie się zachwiał, ale prawie natychmiast udało mu się odzyskać
równowagę. Mimo wszystko zauważyła grymas, który wykrzywił jego twarz, kiedy
nachylił się, by podnieść coś, o czym w ogólnym zamieszaniu Esme
zdążyła zapomnieć. Poczuła się co najmniej dziwnie, kiedy w dłoniach
demona ponownie zaciążyła pokaźnych rozmiarów, ostro zakończona kosa. Już w chwili,
w której nieśmiertelny pojawił się znikąd, wymachując bronią i rzucając
się na Rafaela, wampirzyca nie dowierzała temu, co działo się na jej oczach, a na
domiar złego…
– Nie
wierzę, że wciąż to robisz – mruknęła Mira, wznosząc oczy ku górze.
Brat
spojrzał na nią z nieco tylko wymuszonym uśmiechem. Od niechcenia oparł
się o rękojeść, zupełnie jakby miał w dłoniach zwykłą laskę, nie zaś
coś, czym spokojnie mógłby skrócić drugą osobę o głowę.
– To
bardziej efektowne niż te twoje noże – zauważył ze spokojem. – Dobre na
nieproszonych gości, skoro już jesteśmy przy temacie.
– Te moje
noże – powtórzyła z rezerwą Mira – omal nie doprowadziły cię do grobu. Z nieproszonymi
gośćmi też najwyraźniej sobie nie radzisz, więc…
– Rafael
jest wyjątkiem. – Przez twarz Andreasa przemknął cień. – Zresztą nieważne.
Chodźmy dalej, a ja pomyślę, co robić.
Jeszcze
kiedy mówił, wyprostował się niczym struna i szybkim krokiem ruszył w głąb
korytarza. Miriam nawet się nie zawahała, ale Esme nie paliło się do tego, by
ot tak ruszyć za demonem, nieważne jak uprzejmym. Cóż, trudno było ufać komuś,
kto ot tak przerzucał z ręki do ręki coś, co z powodzeniem
upodabniało go do wyobrażenia samej śmierci.
Usłyszała
parsknięcie i to wystarczyło, by jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi.
Andreas obejrzał się przez ramię, spoglądając wprost na nią z niemalże
figlarnym błyskiem w jasnoniebieskich oczach.
– Nie
śmiałbym upodabniać się do śmierci – oznajmił, nie przestając się uśmiechać.
Choć nie był pierwszą osobą, która okazała się zdolna do odczytania myśli
obecnych, Esme zesztywniała, gdy dotarło do niej, że nawiązywał bezpośrednio do
tego, co działo się w jej głowie. – Tanatos mogłaby mieć do mnie o to
pretensje.
– Tia… On
po prostu zawsze lubił straszyć ludzi – mruknęła bez większego zainteresowania
Mira. Przechodząc koło brata, w zdecydowanie niedelikatny sposób poklepała
go po ramieniu. – Świetnie ci idzie – stwierdziła, nie szczędząc sobie
złośliwości.
Przysłuchiwanie
się im było dziwne, może nawet bardziej od uczestniczenia w kolacji z samą
Ciemnością. Podczas gdy spotkanie z ojcem demonów od samego początku
przypominało podszytą fałszem grę, która po prostu nie miała prawa skończyć się
dobrze, Andreas i Mira zachowywali się w całkowicie ludzki sposób.
Jakby tego było mało, przychodziło im to naturalnie. Co prawda daleko im było
do zwykłego rodzeństwa, ale Esme z łatwością mogła wyobrazić sobie na ich
miejscu Gabriela i Isabeau albo chociażby Rose i Edwarda. To odkrycie
jeszcze bardziej ją oszołomiło, to jednak okazało się niczym w porównaniu
do niepokoju, który poczuła chwilę później.
Z obawą
spojrzała na Carlisle’a, ostatecznej decyzji oczekując właśnie z jego
strony. Oczywiście wiedziała, że tak naprawdę nie mieli wyboru – droga była
tylko jedna – ale perspektywa podążenia za demonami i tak była czymś, na
co wampirzyca nie potrafiła zdecydować się ot tak. Wcześniej wyboru nie
pozostawiała im Elena, ale skoro ta pozostawała nieprzytomna…
– Co to za
miejsce?
To było pierwsze
pytanie, na które zdecydował się Carlisle. Wciąż tulił do siebie Elenę, co w choć
niewielkim stopniu musiało pomóc mu się uspokoić. Tyle przynajmniej
wywnioskowała Esme, gdy przekonała się, że mąż bez pośpiechu ruszył za
Andreasem, co prawda trzymając się w bezpiecznej odległości, ale jednak
nie sprawiając wrażenia szczególnie zmartwionego tym, że nie mieli innego
wyboru, jak tylko spróbować zaufać demonom.
– Och,
Przedsionek – rzucił bez wahania brat Rafaela. Ta nazwa padła już wcześniej,
ale wciąż pozostawała dla Esme równie niejasna. – Takie międzyświaty – dodał
takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
–
Międzyświaty…
– No. –
Andreas jednak zdecydował się spojrzeć w ich stronę. Było coś roztargnionego
w sposobie, w jaki przeczesał włosy palcami. – Ach… Wybaczcie, to dla
mnie dość normalne, skoro przesiaduję tutaj cały czas. Przedsionek – podjął,
wymownym spojrzeniem omiatając zaciemniony korytarz – to miejsce zawieszone
gdzieś pomiędzy wszystkimi innymi. Można dotrzeć tędy wszędzie, jeśli wie się
jak.
Esme
zamrugała, przez moment czując się tak, jakby demon mówił do niej w innym
języku. W zasadzie tak właśnie było, zwłaszcza że nie pierwszy raz
słuchała o rzeczach, które pozostawały dla niej czystą abstrakcją.
– Coś jak…
przenoszenie się z miejsca na miejsce? – zapytał w końcu Carlisle. –
Jak to, co robi Michael albo…
– Bez
mieszania w czasie – uściślił pośpiesznie Andreas. – Zresztą o ile mi
wiadomo, to Michael jednak nigdy nie wykraczał poza znany wam świat.
– Ale…
– Rany, to
nie jest trudne. Inne światy – rzuciła z rozdrażnieniem Miriam. W przeciwieństwie
do brata nawet nie próbowała myśleć nad doborem słów. – Wasza mała cały czas porusza
się po granicy tego, w którym utknęli umarli. Ojciec też nie osiedlił się
nigdzie w Seattle czy innej metropolii. – Demonica wzruszyła ramionami. –
Telepaci cały czas zakłócają jakże bliski mnie czy mi podobnym świat snów.
Jakby nie patrzeć, to miejsca wciąż się przenikają, ale mało kto zdaje sobie z tego
sprawę… No i tu wchodzi Andreas – dodała, przenosząc wzrok na
nieśmiertelnego. – Siedzi i pilnuje, chociaż nie wiem na co to komu, skoro
mało kto w ogóle pamięta o Przedsionku.
–
Przedsionek ma się dobrze, a ja nie narzekam. Zwłaszcza ostatnio coś za
dużo mi gości i atrakcji – obruszył się sam zainteresowany. Mimo wszystko
nie brzmiał na sfrustrowanego. Wręcz przeciwnie, bo Esme w oszołomieniu
pomyślała, że wyglądał raczej na kogoś, kto cieszył się z towarzystwa. – I dalej
jest azylem, a chyba tego potrzebujecie. To miejsce jest absolutnie neutralne.
Wraz z tymi
słowami zamilkł, chwilę później w końcu wyprowadzając całe towarzystwo z korytarza.
Dotychczas stosunkowo wąskie przejście ustąpiło miejsca o wiele bardziej
przestronnej, okrągłej sali. Coś w tej nagłej zmianie sprawiło, że Esme
mimowolnie się spięła, myśląc o miejscu, w którym przywitała ich
Ciemność – równie okazałym, choć przy tym o wiele mniej pustym. Tutaj –
poza kolejnymi odnogami, prowadzącymi we wszystkie możliwe strony – samotnie
stało wyłącznie najprostsze na świecie, drewniane biurko.
Andreas
jakby od niechcenia przysiadł na krawędzi. Wciąż wyglądał blado, a przesiąkająca
jego koszulę krew skutecznie przypominała o tym, że zaledwie chwilę
wcześniej wykrwawiał się na śmierć. Kobieta obserwowała go w milczeniu, kiedy
odłożył broń i złożył skrzydła. Zwłaszcza gdy pochylił głowę, na moment
zamykając oczy, wydał jej się przede wszystkim zmęczony.
– Wszystko w porządku?
– wyrwało jej się.
Doczekała
się wyłącznie kolejnego uśmiechu – wyjątkowo ciepłego, czarującego i na
swój sposób ujmującego. Nie, ten mężczyzna zdecydowanie nie kojarzył jej się z kimś,
kto w wolnej chwili mógłby rozerwać kogoś na kawałeczki.
– Mam się
lepiej, niż mogłoby się wydawać… Ale dziękuję za troskę, miła pani.
Gdyby była
człowiekiem, zarumieniłaby się. Jak nic by do tego doszło – spojrzenie, którym
obdarował ją nieśmiertelny, jedynie utwierdziło Esme w tym przekonaniu. Nie
miała pojęcia czy robił to specjalnie, czy może najzupełniej nieświadomie
(Dimitrowi i Gabrielowi też zdarzało się ją czarować, choć niekoniecznie zdawali
sobie z tego sprawę), ale to nie intencje, zaś efekt miały największe
znaczenie.
– Wracając
do tematu, spróbuję pomóc – podjął pośpiesznie Andreas. – Lubię Elenę. I niekoniecznie
po drodze mi z przekonaniami ojca.
– Chcesz mu
się przeciwstawić? – zapytał wprost Carlisle. – Żadne z nich nie prosi,
żeby…
– W tym
miejscu to ja podejmuję decyzje – przerwał mu demon. – Nie podlegam ani ojcu,
ani nikomu innemu. Mam zachować równowagę, a ta chwilowo się sypie. –
Przez twarz demona przemknął cień. – Nie dziwię się, że w takim pośpiechu
was zostawił. Mam złe przeczucia.
– Konkrety,
Dre – wtrąciła Miriam, krzyżując ramiona na piersiach. – Nie mamy wieczności.
Jeśli ojciec nagle wpatruje tu z tym swoim Łowcą…
– Och, na
to akurat się nie odważy. Przedsionek jest neutralny – powtórzył z naciskiem
Andreas. – Nawet ojciec nie ma w tej kwestii niczego do powiedzenia…
Zwłaszcza że niejako samo uczynił mnie strażnikiem. – Demon zaśmiał się nieco
nerwowo. – Mam błogosławieństwo jego i bogini. Sam mnie nie odwoła.
Nie miała
pojęcia, jak powinna rozumieć te słowa. Wzmianki o bogini nie były niczym
nowym – wszystko przy każdej możliwej okazji kręciło się wokół Selene – a jednak
sposób, w jaki wypowiedział się Andreas, sugerował to, że jakimś cudem
mógłby…
Jest tutaj
bardzo cicho.
Aż wzdrygnęła
się, słysząc bezcielesny głos. Wciąż nie oswoiła się z myślą o obecności
istoty, która z jakiegoś powodu chciała pomagać jej córce. Myślenie o…
cóż, Mgiełku, o ile dobrze zrozumiała słowa Eleny, było naprawdę problematyczne.
To, że ta istota nie posiadała ciała, zaskakując nagłym pojawieniem się bardziej
od Camerona, nie ułatwiało.
– To… –
Andreas wyprostował się niczym struna, nagle zaniepokojony. Skrzywił się, w pośpiechu
przyciskając dłoń do piersi, jednak w żaden inny sposób nie okazał tego,
że mógłby cierpieć. – To prawda – wykrztusił, jakby zaskoczony takim stanem
rzeczy. – Zwykle się tu kręcicie. Dzisiaj było podejrzanie spokojnie, więc…
Ojciec chciał
przywitać gości. Pierwszy raz dom tętnił życiem, wyjaśnił usłużnie demon. A potem
przeniósł się w inne miejsce. Nie znam go, ale ojciec wydawał się zły… Nie
tylko na Światłość.
– Nie
znasz… – powtórzył spiętym tonem Andreas. Zaraz po tym poderwał głowę, w pośpiechu
spoglądając na każdego z obecnych z osobna. – Było was więcej,
prawda? I nie tylko Elena interesowała Ciemność – dodał i choć nie
brzmiał tak, jakby oczekiwał odpowiedzi, Carlisle bez wahania mu jej udzielił.
– Cóż… Moja
matka – przyznał cicho. – Nie wiemy też, co z resztą naszych bliskich.
– Mam swoje
podejrzenia, ale to cholernie mi się nie podoba.
Jeszcze
kiedy mówił, zaczął niespokojnie krążyć, chociaż swobodne poruszanie wciąż
przychodziło mu z trudem. Ostatecznie przystanął z powrotem tuż obok
biurka, tkwiąc na samym środku Przedsionka. Znów zamknął oczy, po czym uniósł
głowę, przez dłuższą chwilę wydając się nasłuchiwać. Esme mogła tylko zgadywać,
do jakich wniosków dzięki temu doszedł.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Andreas znów postanowił się odezwać.
– Mógłbym
spróbować sprowadzić wszystkich tutaj, ale niczego nie obiecuję. Poza tym jest
jedno miejsce, do którego nie mam dostępu.
– Mówisz o…
– Carlisle urwał, po czym spojrzał na demona z niedowierzaniem. – Ta klątwa
naprawdę istnieje?
– Klątwa –
mruknął bez przekonania Andreas – to dość mocne słowo. Raczej kolejny z kaprysów
ojca. Aczkolwiek jeśli pytasz mnie, czy ojciec naprawdę stworzył świat dla tych
dusz, to i owszem. Nie chcę wiedzieć, co tam się dzieje, skoro ot tak
wyszedł, kiedy miał Elenę na
wyciągnięcie ręki.
Zdaniem Esme,
takie ujęcie sprawy jedynie czyniło sytuację jeszcze gorszą. Nie żeby cokolwiek
z tego, co działo się do tej pory, brzmiało albo wyglądało dobrze. Mimo
wszystko z każdą kolejną sekundą wampirzyca czuła się gorzej,
bezskutecznie próbując zrozumieć, co działo się wokół niej. Gdyby mogła śnić, byłaby
w stanie przynajmniej jakoś sensownie wytłumaczyć to szaleństwo, ale w tej
sytuacji…
– Ja chcę
tylko wiedzieć, gdzie jest reszta moich dzieci – przyznała, nie mogąc
powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych słów na głos.
Jeśli Andreas
byłby w stanie zapewnić jej chociaż tyle, byłaby mu wdzięczna. Już teraz
zrobił więcej niż musiał. Pamiętała o tym nawet mimo wątpliwości, które
odczuwała, kiedy prowadził ich korytarzami, mówiąc o rzeczach, które same w sobie
wydawały się abstrakcyjne.
– Jak
wspomniałem, spróbuję zrobić chociaż tyle. Wszystkie drogi prędzej czy później
prowadzą właśnie do Przedsionka. – Demon posłał jej blady, nieco tylko
wymuszony uśmiech. – Zresztą Elena jest tutaj, a to już coś, prawda?
Chciała podzielać
jego entuzjazm, ale nie była w stanie. Ostatecznie sztywno skinęła głowa,
nie będąc w stanie zdobyć się na nic więcej. Objęła się ramionami,
ogarnięta niejasnym, równie irracjonalnym, co i te wszystkie rzeczy
chłodem. Jako wampir nie odczuwała zimna, a jednak niewiele brakowało, by
jednak zaczęła drżeć – czy to przez nadmiar emocji, czy też właśnie ten
niezrozumiały, mający swoje źródło w jej wnętrzu chłód.
– Świetnie.
Więc ja idę się rozejrzeć – zapowiedziała Miriam. Jej zdecydowany, wręcz obojętny
głos zabrzmiał dziwnie w panującej ciszy. – A wy spróbujcie
doprowadzić naszą królewnę do stanu używalności. Obiecałam bratu, że ją ochronię,
więc miło by było, gdyby nagle nam się tu nie przekręciła.
– Elenie nic
nie jest – zapewnił ją natychmiast Carlisle, ale w odpowiedzi demonica w odpowiedzi
jedynie wywróciła oczami.
– Jej szczęście.
Oby tak dalej.
A potem
Mira po prostu odwróciła się i bez chwili wahania ruszyła w głąb
jednego z licznych korytarzy. Wyglądała jak ktoś, kto dobrze wiedział, co
robi, choć Esme nie była pewna, na ile mogli jej pod tym względem zaufać. To,
że z jej perspektywy Przedsionek wyglądał raczej jak miejsce, w którym
łatwo dało się zgubić, nie zaś jak faktyczne przejście między światami, niczego
nie ułatwiało.
Gdzieś
kątem oka zauważyła ruch, kiedy Mgiełek w pośpiechu ruszył za oddalającą
się demonicą. Przynajmniej zakładała, że cień, który popędził za Mirą, był właśnie
wygadanym, zaskakująco przyjaznym demonem, z jakiegoś powodu darzącym sympatią
jej córką.
Och, Elenko…
Może powinna
się do tego przyzwyczaić. Może, choć po wszystkim, co miało miejsce w Mieście
Nocy, uosobienie tych istot z kimś, kto dysponował jakimikolwiek ludzkimi
odruchami, mimo wszystko było trudne i to nawet dla Esme.
Wciąż o tym
myślała, kiedy z wolna przesunęła się bliżej Carlisle’a. W ramionach nadal
trzymał Elenę, ale to nie przeszkodziło mu z objęciem również jej, gdy
znalazła się wystarczająco blisko. Zrobił to tak po prostu, bez zbędnych pytań
czy sugestii, jak zwykle dobrze wiedząc, czego w tamtej chwili
potrzebowała.
Z
westchnieniem zamknęła oczy, po czym wtuliła twarz w jego tors. Wciąż nie
czuła się bezpieczna, ale tyle na dobry początek musiało wystarczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz