22 lipca 2019

Trzysta trzydzieści pięć

Esme
Andreas poruszył się błyskawicznie. W ułamku sekundy poderwał się na równe nogi, z lekkością biorąc w ramiona Elenę. Zwłaszcza w jego objęciach przypominała dziecko, choć pod tym jednym względem Esme nie była pewna, czy mogła ufać swojemu osądowi. Jakby nie patrzeć przez cały czas chodziło o jej córkę.
– Och… – wyrwało się demonowi. Jego spojrzenie wydawało się dziwnie odległe i jakby zamglone, kiedy zmierzył wzrokiem bladą twarz dziewczyny. – Poniosło mnie – stwierdził, wzdychając cicho. – Przepraszam.
Mimo wszystko nie brzmiał na zmartwionego. Również wciąż stojący tuż obok, kontrolujący sytuację Carlisle, nie wydawał się zaniepokojony bardziej niż do tej pory. Esme również słyszała miarowy puls córki i to wystarczyło, żeby uprzytomnić jej, że Elena najpewniej była cała, ale wampirzyca i tak poczuła ukłucie niepokoju. Czuła, że to mało – że w tym wszystkim powinna doświadczyć czegoś więcej – ale po wszystkim, co się wydarzyło, nie była w stanie zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcje.
Właśnie dlatego milczała. Trwała w ciszy, biernie obserwując i bezskutecznie próbując udawać, że wszystko było w porządku. Co prawda jeszcze w sali, w której… ugościła ich wszystkich Ciemność, do wampirzycy z całą mocą dotarło, że oszukiwanie siebie prowadziło donikąd, ale i tak próbowała. Robiła to zwłaszcza wtedy, gdy jej serce po raz kolejny  rozbiło się na kawałeczki, kiedy Elena…
Ale teraz była tutaj – cała i zdrowa, nawet jeśli nieprzytomna. Esme w pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli, w zamian czepiając się tej kluczowe: tego, że jej córka była bezpieczna. Na dobry początek musiało wystarczyć, nawet jeśli to nie wyjaśniało, co powinni zrobić dalej.
– Nic jej nie będzie – usłyszała i mimo wszystko kamień spadł jej z serca. Komu jak komu, ale Carlisle’owi ufała. – Wezmę ją i… Czy wszystko w porządku?
Wampir zawahał się z wyciągniętymi ku Elenie ramionami. Wcześniej zdążył sprawdzić dziewczynie puls i to uspokoiło go na tyle, by w ogóle zdołał skupić się na kimkolwiek innym. W tamtej chwili wpatrywał się w Andreasa w przenikliwy, nieco tylko oszołomiony sposób. Tyle wystarczyło, by również Esme zmierzyła demona wzrokiem, pierwszy raz poświęcając mu więcej uwagi.
Pod wieloma względami przypominał Rafaela. Czarne skrzydła mówiły same za siebie, na swój sposób onieśmielając i sprawiając, że kobieta mimo wszystko wolała trzymać się od niego z daleka. Ten odruch wciąż gdzieś w niej był – pragnienie, by odwrócić się i rzucić do ucieczki, gdy tylko słyszała delikatny szelest, wydawany przez poruszające się pióra. Tym dziwniejsza była myśl, że prócz Andreasa tuż obok niej znajdowała się Miriam – ta sama, która podążała za nią przez pół Miasta Nocy, lata temu jak nic gotowa zabić.
W tamtej chwili demonica wcale nie wyglądała na taką groźną. W zasadzie od momentu, w którym znaleźli się w tym świecie, Esme coraz wyraźniej widziała w niej zagubioną, przerażoną dziewczynę, nieudolnie próbującą udawać, że była silniejsza niż w rzeczywistości. Och, dostrzegła to już w chwili, w której zapłakana Mira pojawiła się na progu ich domu, cała umazana krwią zmarłego brata. W jakiś paradoksalny sposób właśnie wtedy wydawała się mieć w sobie o wiele więcej człowieczeństwa, aniżeli przez wszystkie te lata.
To był właśnie największy problem, jeśli chodziło o demony. Łatwiej było się ich obawiać, kiedy spoglądało się na nie jak na potwory czy potencjalnych wrogów. Co prawda Esme zawsze wierzyła, że w każdym jest coś dobrego, ale demony z definicji wydawały się być wyjątkami od reguły. Do czasu, bo i to okazało się jedynie fałszywym wrażeniem. Chciała tego czy nie, Esme dostrzegała to niemalże na każdym kroku.
Tak czy siak, Andreas również wyglądał bardzo ludzko. Blady, umazany krwią i wciąż osłabiony, miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że z miejsca zaczęła mu współczuć. Trzymanie Eleny w ramionach z pewnością mu nie ułatwiało, przez co mimowolnie rozluźniła się, kiedy mężczyzna oddał dziewczynę ojcu. Nie bała się, że przypadkiem mógłby ją upuścić, ale też o niego, zwłaszcza że szczerze wątpiła, by rana na piersi ot tak się zasklepiła. Z drugiej strony, dotychczas wyraźny zapach krwi nieco stracił na intensywności, a to musiało o czymś świadczyć.
– Poradzę sobie – stwierdził lakonicznie Andreas. To nie było odpowiedzią na pytanie, które zadał mu Carlisle, ale nic nie wskazywało na to, by nieśmiertelny zamierzał wchodzić w szczegóły. – Dojdę do siebie. Zresztą nie mamy czasu.
Było coś ociężałego w jego ruchach, ale to wrażenie ginęło, gdy Esme przypomniała sobie, że demon dopiero co wykrwawiła się pod ścianą. Wciąż widziała ciemne plamy na ziemi, znaczące podłoże i powoli krzepnące. Gdzieś w tym wszystkim była jeszcze krew Eleny – lśniąca w sposób, który wciąż wydawał się wampirzycy nieprawdopodobny. W gruncie rzeczy wszystko to, co wiązało się z dziewczyną od chwili powrotu, takie było.
A przecież Esme ledwo przeszła do porządku dziennego z tym, że jej córka nie tylko wróciła zza grobu, ale na dodatek miała skrzydła…
W tamtej chwili całą sobą żałowała, że wampirzycy umysł zapewniał zdecydowanie zbyt wiele miejsca na roztrząsanie kilku kwestii jednocześnie. Miała za to problem z tym, by ot tak odciąć się od myślenia, a już zwłaszcza tego, co wzbudzało w niej największe wątpliwości. Martwiła się – o Elenę, o pozostałe swoje dzieci, najbliższych, nawet Rafaela i… Och, o wszystkich. Chciała zrozumieć, ale nie była w stanie, w gruncie rzeczy czując się tak, jakby prędzej mogła oszaleć, aniżeli ot tak uporządkować to, co działo się wokół niej. Poszczególne myśli przemykały przez jej umysł, ostatecznie zanikając i nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Tak było łatwiej, zwłaszcza że jakaś cząstka Esme wiedziała, że powinni skupić się na działaniu.
Wciąż z uporem milcząc, biernie obserwowała Andreasa, kiedy ten zdecydował się przemieścić. W pierwszym odruchu nieznacznie się zachwiał, ale prawie natychmiast udało mu się odzyskać równowagę. Mimo wszystko zauważyła grymas, który wykrzywił jego twarz, kiedy nachylił się, by podnieść coś, o czym w ogólnym zamieszaniu Esme zdążyła zapomnieć. Poczuła się co najmniej dziwnie, kiedy w dłoniach demona ponownie zaciążyła pokaźnych rozmiarów, ostro zakończona kosa. Już w chwili, w której nieśmiertelny pojawił się znikąd, wymachując bronią i rzucając się na Rafaela, wampirzyca nie dowierzała temu, co działo się na jej oczach, a na domiar złego…
– Nie wierzę, że wciąż to robisz – mruknęła Mira, wznosząc oczy ku górze.
Brat spojrzał na nią z nieco tylko wymuszonym uśmiechem. Od niechcenia oparł się o rękojeść, zupełnie jakby miał w dłoniach zwykłą laskę, nie zaś coś, czym spokojnie mógłby skrócić drugą osobę o głowę.
– To bardziej efektowne niż te twoje noże – zauważył ze spokojem. – Dobre na nieproszonych gości, skoro już jesteśmy przy temacie.
– Te moje noże – powtórzyła z rezerwą Mira – omal nie doprowadziły cię do grobu. Z nieproszonymi gośćmi też najwyraźniej sobie nie radzisz, więc…
– Rafael jest wyjątkiem. – Przez twarz Andreasa przemknął cień. – Zresztą nieważne. Chodźmy dalej, a ja pomyślę, co robić.
Jeszcze kiedy mówił, wyprostował się niczym struna i szybkim krokiem ruszył w głąb korytarza. Miriam nawet się nie zawahała, ale Esme nie paliło się do tego, by ot tak ruszyć za demonem, nieważne jak uprzejmym. Cóż, trudno było ufać komuś, kto ot tak przerzucał z ręki do ręki coś, co z powodzeniem upodabniało go do wyobrażenia samej śmierci.
Usłyszała parsknięcie i to wystarczyło, by jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi. Andreas obejrzał się przez ramię, spoglądając wprost na nią z niemalże figlarnym błyskiem w jasnoniebieskich oczach.
– Nie śmiałbym upodabniać się do śmierci – oznajmił, nie przestając się uśmiechać. Choć nie był pierwszą osobą, która okazała się zdolna do odczytania myśli obecnych, Esme zesztywniała, gdy dotarło do niej, że nawiązywał bezpośrednio do tego, co działo się w jej głowie. – Tanatos mogłaby mieć do mnie o to pretensje.
– Tia… On po prostu zawsze lubił straszyć ludzi – mruknęła bez większego zainteresowania Mira. Przechodząc koło brata, w zdecydowanie niedelikatny sposób poklepała go po ramieniu. – Świetnie ci idzie – stwierdziła, nie szczędząc sobie złośliwości.
Przysłuchiwanie się im było dziwne, może nawet bardziej od uczestniczenia w kolacji z samą Ciemnością. Podczas gdy spotkanie z ojcem demonów od samego początku przypominało podszytą fałszem grę, która po prostu nie miała prawa skończyć się dobrze, Andreas i Mira zachowywali się w całkowicie ludzki sposób. Jakby tego było mało, przychodziło im to naturalnie. Co prawda daleko im było do zwykłego rodzeństwa, ale Esme z łatwością mogła wyobrazić sobie na ich miejscu Gabriela i Isabeau albo chociażby Rose i Edwarda. To odkrycie jeszcze bardziej ją oszołomiło, to jednak okazało się niczym w porównaniu do niepokoju, który poczuła chwilę później.
Z obawą spojrzała na Carlisle’a, ostatecznej decyzji oczekując właśnie z jego strony. Oczywiście wiedziała, że tak naprawdę nie mieli wyboru – droga była tylko jedna – ale perspektywa podążenia za demonami i tak była czymś, na co wampirzyca nie potrafiła zdecydować się ot tak. Wcześniej wyboru nie pozostawiała im Elena, ale skoro ta pozostawała nieprzytomna…
– Co to za miejsce?
To było pierwsze pytanie, na które zdecydował się Carlisle. Wciąż tulił do siebie Elenę, co w choć niewielkim stopniu musiało pomóc mu się uspokoić. Tyle przynajmniej wywnioskowała Esme, gdy przekonała się, że mąż bez pośpiechu ruszył za Andreasem, co prawda trzymając się w bezpiecznej odległości, ale jednak nie sprawiając wrażenia szczególnie zmartwionego tym, że nie mieli innego wyboru, jak tylko spróbować zaufać demonom.
– Och, Przedsionek – rzucił bez wahania brat Rafaela. Ta nazwa padła już wcześniej, ale wciąż pozostawała dla Esme równie niejasna. – Takie międzyświaty – dodał takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
– Międzyświaty…
– No. – Andreas jednak zdecydował się spojrzeć w ich stronę. Było coś roztargnionego w sposobie, w jaki przeczesał włosy palcami. – Ach… Wybaczcie, to dla mnie dość normalne, skoro przesiaduję tutaj cały czas. Przedsionek – podjął, wymownym spojrzeniem omiatając zaciemniony korytarz – to miejsce zawieszone gdzieś pomiędzy wszystkimi innymi. Można dotrzeć tędy wszędzie, jeśli wie się jak.
Esme zamrugała, przez moment czując się tak, jakby demon mówił do niej w innym języku. W zasadzie tak właśnie było, zwłaszcza że nie pierwszy raz słuchała o rzeczach, które pozostawały dla niej czystą abstrakcją.
– Coś jak… przenoszenie się z miejsca na miejsce? – zapytał w końcu Carlisle. – Jak to, co robi Michael albo…
– Bez mieszania w czasie – uściślił pośpiesznie Andreas. – Zresztą o ile mi wiadomo, to Michael jednak nigdy nie wykraczał poza znany wam świat.
– Ale…
– Rany, to nie jest trudne. Inne światy – rzuciła z rozdrażnieniem Miriam. W przeciwieństwie do brata nawet nie próbowała myśleć nad doborem słów. – Wasza mała cały czas porusza się po granicy tego, w którym utknęli umarli. Ojciec też nie osiedlił się nigdzie w Seattle czy innej metropolii. – Demonica wzruszyła ramionami. – Telepaci cały czas zakłócają jakże bliski mnie czy mi podobnym świat snów. Jakby nie patrzeć, to miejsca wciąż się przenikają, ale mało kto zdaje sobie z tego sprawę… No i tu wchodzi Andreas – dodała, przenosząc wzrok na nieśmiertelnego. – Siedzi i pilnuje, chociaż nie wiem na co to komu, skoro mało kto w ogóle pamięta o Przedsionku.
– Przedsionek ma się dobrze, a ja nie narzekam. Zwłaszcza ostatnio coś za dużo mi gości i atrakcji – obruszył się sam zainteresowany. Mimo wszystko nie brzmiał na sfrustrowanego. Wręcz przeciwnie, bo Esme w oszołomieniu pomyślała, że wyglądał raczej na kogoś, kto cieszył się z towarzystwa. – I dalej jest azylem, a chyba tego potrzebujecie. To miejsce jest absolutnie neutralne.
Wraz z tymi słowami zamilkł, chwilę później w końcu wyprowadzając całe towarzystwo z korytarza. Dotychczas stosunkowo wąskie przejście ustąpiło miejsca o wiele bardziej przestronnej, okrągłej sali. Coś w tej nagłej zmianie sprawiło, że Esme mimowolnie się spięła, myśląc o miejscu, w którym przywitała ich Ciemność – równie okazałym, choć przy tym o wiele mniej pustym. Tutaj – poza kolejnymi odnogami, prowadzącymi we wszystkie możliwe strony – samotnie stało wyłącznie najprostsze na świecie, drewniane biurko.
Andreas jakby od niechcenia przysiadł na krawędzi. Wciąż wyglądał blado, a przesiąkająca jego koszulę krew skutecznie przypominała o tym, że zaledwie chwilę wcześniej wykrwawiał się na śmierć. Kobieta obserwowała go w milczeniu, kiedy odłożył broń i złożył skrzydła. Zwłaszcza gdy pochylił głowę, na moment zamykając oczy, wydał jej się przede wszystkim zmęczony.
– Wszystko w porządku? – wyrwało jej się.
Doczekała się wyłącznie kolejnego uśmiechu – wyjątkowo ciepłego, czarującego i na swój sposób ujmującego. Nie, ten mężczyzna zdecydowanie nie kojarzył jej się z kimś, kto w wolnej chwili mógłby rozerwać kogoś na kawałeczki.
– Mam się lepiej, niż mogłoby się wydawać… Ale dziękuję za troskę, miła pani.
Gdyby była człowiekiem, zarumieniłaby się. Jak nic by do tego doszło – spojrzenie, którym obdarował ją nieśmiertelny, jedynie utwierdziło Esme w tym przekonaniu. Nie miała pojęcia czy robił to specjalnie, czy może najzupełniej nieświadomie (Dimitrowi i Gabrielowi też zdarzało się ją czarować, choć niekoniecznie zdawali sobie z tego sprawę), ale to nie intencje, zaś efekt miały największe znaczenie.
– Wracając do tematu, spróbuję pomóc – podjął pośpiesznie Andreas. – Lubię Elenę. I niekoniecznie po drodze mi z przekonaniami ojca.
– Chcesz mu się przeciwstawić? – zapytał wprost Carlisle. – Żadne z nich nie prosi, żeby…
– W tym miejscu to ja podejmuję decyzje – przerwał mu demon. – Nie podlegam ani ojcu, ani nikomu innemu. Mam zachować równowagę, a ta chwilowo się sypie. – Przez twarz demona przemknął cień. – Nie dziwię się, że w takim pośpiechu was zostawił. Mam złe przeczucia.
– Konkrety, Dre – wtrąciła Miriam, krzyżując ramiona na piersiach. – Nie mamy wieczności. Jeśli ojciec nagle wpatruje tu z tym swoim Łowcą…
– Och, na to akurat się nie odważy. Przedsionek jest neutralny – powtórzył z naciskiem Andreas. – Nawet ojciec nie ma w tej kwestii niczego do powiedzenia… Zwłaszcza że niejako samo uczynił mnie strażnikiem. – Demon zaśmiał się nieco nerwowo. – Mam błogosławieństwo jego i bogini. Sam mnie nie odwoła.
Nie miała pojęcia, jak powinna rozumieć te słowa. Wzmianki o bogini nie były niczym nowym – wszystko przy każdej możliwej okazji kręciło się wokół Selene – a jednak sposób, w jaki wypowiedział się Andreas, sugerował to, że jakimś cudem mógłby…
Jest tutaj bardzo cicho.
Aż wzdrygnęła się, słysząc bezcielesny głos. Wciąż nie oswoiła się z myślą o obecności istoty, która z jakiegoś powodu chciała pomagać jej córce. Myślenie o… cóż, Mgiełku, o ile dobrze zrozumiała słowa Eleny, było naprawdę problematyczne. To, że ta istota nie posiadała ciała, zaskakując nagłym pojawieniem się bardziej od Camerona, nie ułatwiało.
– To… – Andreas wyprostował się niczym struna, nagle zaniepokojony. Skrzywił się, w pośpiechu przyciskając dłoń do piersi, jednak w żaden inny sposób nie okazał tego, że mógłby cierpieć. – To prawda – wykrztusił, jakby zaskoczony takim stanem rzeczy. – Zwykle się tu kręcicie. Dzisiaj było podejrzanie spokojnie, więc…
Ojciec chciał przywitać gości. Pierwszy raz dom tętnił życiem, wyjaśnił usłużnie demon. A potem przeniósł się w inne miejsce. Nie znam go, ale ojciec wydawał się zły… Nie tylko na Światłość.
– Nie znasz… – powtórzył spiętym tonem Andreas. Zaraz po tym poderwał głowę, w pośpiechu spoglądając na każdego z obecnych z osobna. – Było was więcej, prawda? I nie tylko Elena interesowała Ciemność – dodał i choć nie brzmiał tak, jakby oczekiwał odpowiedzi, Carlisle bez wahania mu jej udzielił.
– Cóż… Moja matka – przyznał cicho. – Nie wiemy też, co z resztą naszych bliskich.
– Mam swoje podejrzenia, ale to cholernie mi się nie podoba.
Jeszcze kiedy mówił, zaczął niespokojnie krążyć, chociaż swobodne poruszanie wciąż przychodziło mu z trudem. Ostatecznie przystanął z powrotem tuż obok biurka, tkwiąc na samym środku Przedsionka. Znów zamknął oczy, po czym uniósł głowę, przez dłuższą chwilę wydając się nasłuchiwać. Esme mogła tylko zgadywać, do jakich wniosków dzięki temu doszedł.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Andreas znów postanowił się odezwać.
– Mógłbym spróbować sprowadzić wszystkich tutaj, ale niczego nie obiecuję. Poza tym jest jedno miejsce, do którego nie mam dostępu.
– Mówisz o… – Carlisle urwał, po czym spojrzał na demona z niedowierzaniem. – Ta klątwa naprawdę istnieje?
– Klątwa – mruknął bez przekonania Andreas – to dość mocne słowo. Raczej kolejny z kaprysów ojca. Aczkolwiek jeśli pytasz mnie, czy ojciec naprawdę stworzył świat dla tych dusz, to i owszem. Nie chcę wiedzieć, co tam się dzieje, skoro ot tak wyszedł, kiedy miał Elenę  na wyciągnięcie ręki.
Zdaniem Esme, takie ujęcie sprawy jedynie czyniło sytuację jeszcze gorszą. Nie żeby cokolwiek z tego, co działo się do tej pory, brzmiało albo wyglądało dobrze. Mimo wszystko z każdą kolejną sekundą wampirzyca czuła się gorzej, bezskutecznie próbując zrozumieć, co działo się wokół niej. Gdyby mogła śnić, byłaby w stanie przynajmniej jakoś sensownie wytłumaczyć to szaleństwo, ale w tej sytuacji…
– Ja chcę tylko wiedzieć, gdzie jest reszta moich dzieci – przyznała, nie mogąc powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych słów na głos.
Jeśli Andreas byłby w stanie zapewnić jej chociaż tyle, byłaby mu wdzięczna. Już teraz zrobił więcej niż musiał. Pamiętała o tym nawet mimo wątpliwości, które odczuwała, kiedy prowadził ich korytarzami, mówiąc o rzeczach, które same w sobie wydawały się abstrakcyjne.
– Jak wspomniałem, spróbuję zrobić chociaż tyle. Wszystkie drogi prędzej czy później prowadzą właśnie do Przedsionka. – Demon posłał jej blady, nieco tylko wymuszony uśmiech. – Zresztą Elena jest tutaj, a to już coś, prawda?
Chciała podzielać jego entuzjazm, ale nie była w stanie. Ostatecznie sztywno skinęła głowa, nie będąc w stanie zdobyć się na nic więcej. Objęła się ramionami, ogarnięta niejasnym, równie irracjonalnym, co i te wszystkie rzeczy chłodem. Jako wampir nie odczuwała zimna, a jednak niewiele brakowało, by jednak zaczęła drżeć – czy to przez nadmiar emocji, czy też właśnie ten niezrozumiały, mający swoje źródło w jej wnętrzu chłód.
– Świetnie. Więc ja idę się rozejrzeć – zapowiedziała Miriam. Jej zdecydowany, wręcz obojętny głos zabrzmiał dziwnie w panującej ciszy. – A wy spróbujcie doprowadzić naszą królewnę do stanu używalności. Obiecałam bratu, że ją ochronię, więc miło by było, gdyby nagle nam się tu nie przekręciła.
– Elenie nic nie jest – zapewnił ją natychmiast Carlisle, ale w odpowiedzi demonica w odpowiedzi jedynie wywróciła oczami.
– Jej szczęście. Oby tak dalej.
A potem Mira po prostu odwróciła się i bez chwili wahania ruszyła w głąb jednego z licznych korytarzy. Wyglądała jak ktoś, kto dobrze wiedział, co robi, choć Esme nie była pewna, na ile mogli jej pod tym względem zaufać. To, że z jej perspektywy Przedsionek wyglądał raczej jak miejsce, w którym łatwo dało się zgubić, nie zaś jak faktyczne przejście między światami, niczego nie ułatwiało.
Gdzieś kątem oka zauważyła ruch, kiedy Mgiełek w pośpiechu ruszył za oddalającą się demonicą. Przynajmniej zakładała, że cień, który popędził za Mirą, był właśnie wygadanym, zaskakująco przyjaznym demonem, z jakiegoś powodu darzącym sympatią jej córką.
Och, Elenko…
Może powinna się do tego przyzwyczaić. Może, choć po wszystkim, co miało miejsce w Mieście Nocy, uosobienie tych istot z kimś, kto dysponował jakimikolwiek ludzkimi odruchami, mimo wszystko było trudne i to nawet dla Esme.
Wciąż o tym myślała, kiedy z wolna przesunęła się bliżej Carlisle’a. W ramionach nadal trzymał Elenę, ale to nie przeszkodziło mu z objęciem również jej, gdy znalazła się wystarczająco blisko. Zrobił to tak po prostu, bez zbędnych pytań czy sugestii, jak zwykle dobrze wiedząc, czego w tamtej chwili potrzebowała.
Z westchnieniem zamknęła oczy, po czym wtuliła twarz w jego tors. Wciąż nie czuła się bezpieczna, ale tyle na dobry początek musiało wystarczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa