Elena
To było niczym sen –
nierzeczywiste, odległe, nieprawdziwe…
Im więcej
razy to sobie powtarzała, tym pewniejsza była, że to jednak rzeczywistość.
Czuła to tym wyraźniej z każdą złą rzeczą, która działa się na jej oczach.
– Andreas…
Andreas!
Ruszyła się
z miejsca z poczuciem, że porusza się zdecydowanie zbyt wolno. Przez
moment miała wrażenie, że znów dopadała do ciała Lilly, zwłaszcza gdy
dostrzegła szybko zbierającą się na ziemi kałużę krwi. Czego jak czego, ale tej
nie byłaby w stanie pomylić z niczym innym – ciemniejszej niż ludzka i na
pierwszy rzut oka po prostu niewłaściwej.
W panice
wodziła wzrokiem dookoła, próbując pojąć, co się stało. Jej wzrok spoczął na
piersi demona, a oczy rozszerzyły w geście niedowierzania, gdy
dostrzegła rękojeść broni, którą posłużył się Rafa. Rozpoznała ją. Jak mogłoby
być inaczej, skoro dopiero co sama miała ją w rękach?
– Elena!
Nawet nie
podniosła głowy. Drżąc i szlochając, zacisnęła palce wokół sztyletu, po
czym zdecydowanym ruchem wyszarpnęła go z piersi Andreasa. Jak na
zawołanie z rany wpłynęło jeszcze więcej krwi, ale czuła, że tak było
lepiej. Była gotowa przysiąc, że ostrza, które przywoływała do siebie Mira,
były czymś więcej, aniżeli ostro zakończonymi kawałkami metalu.
Coś
poruszyło się za jej plecami, ale i na to nie zwróciła uwagi. Sztylet
kolejny raz wypadł jej z rąk, z brzdękiem upadając na podłogę. Dłonie
wciąż jej drżały, kiedy nieudolnie spróbowała zapanować nad płynącą krwią,
przyciskając obie ręce do rany. Niewiele to dało, bo posoka z łatwością
przemykała między palcami Eleny. Lepiła się do jej skóry, gorąca, świeża i…
niewłaściwa. Po prostu niewłaściwa.
– Wciąż
krwawi – wyszeptała, unosząc głowę i spoglądając wprost w topazowe
tęczówki ojca. Z jakiegoś powodu nie była zaskoczona tym, że to on jako pierwszy
znalazł się tuż obok niej. – Czemu?
Jej głos
zabrzmiał nienaturalnie piskliwie, drżący i bardziej bezradny niż wtedy,
gdy trzymała w ramionach Aldero. Zamrugała kilkukrotnie, by odzyskać
ostrość widzenia, ale świeże łzy prawie natychmiast sprawiły, że obraz znów
zamazał jej się przed oczami. Nawet nie miała odwagi ich powycierać, nie chcąc
ryzykować choćby chwilowego zwolnienia uścisku na ramię.
Słodka
bogini, to był demon. Znała ich słabości, zwłaszcza teraz, gdy mogła obserwować
je na sobie. Wiedziała jak szybko potrafiło się regenerować ciało, o ile
ktoś nie próbował zaatakować pleców. Przestrzeń między skrzydłami była
wrażliwa, ale przecież Rafael nie celował tam…
– Kurwa…
Wzdrygnęła
się, gdy gdzieś w pobliżu rozbrzmiał głos Miry. Przekleństwa nie były
niczym nowym w jej przypadku, jednak w tamtej chwili zabrzmiały co
najmniej nienaturalnie w jej ustach. Jej ton również nie był taki jak
zawsze. To nie była ta pewna siebie, wygadana Miriam, którą znała Elena.
Brzmiała raczej jak ktoś, kto w każdej chwili mógłby się popłakać – czy to
ze strachu, czy nieopanowanego gniewu – dokładnie jak wtedy, gdy zginął Hunter.
Gdzieś
kątem oka Elena zauważyła ruch, co uprzytomniło jej obecność Esme, ale to
działo się jakby poza nią. Całą uwagę skupiała na demonie i dociskaniu
dłoni do rany aż do momentu, w którym ojciec chwycił ją za ręce. Spojrzała
na Carlisle’a w oszołomieniu, gotowa zaprotestować, jednak ten nie dał jej
po temu okazji.
– Spróbuję
pomóc, ale potrzebuję… trochę miejsca – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa.
Była gotowa przysiąc, że i tak omijał coś istotnego, jednak wolała o tym
nie myśleć. – Zacznij oddychać, kochanie. Ja… – Zawahał się na moment. Wciąż wyglądał
przede wszystkim na oszołomionego. – Niepotrzebnie ruszałaś ostrze. Mam na myśli…
– Jest niewiele
słabszy od Ognia Piekielnego – wtrąciła w tym samym momencie Miriam, w pośpiechu
podchodząc bliżej. – To nasza broń, trochę jak ta, którą przywołała Elena. Zaszkodzi
bardziej, niż gdyby miał się po prostu wykrwawić.
Carlisle zmierzył
demonicę wzrokiem, nagle jeszcze bardziej zaniepokojony. Elena była pewna, że
gdyby sytuacja była inna, temat wydałby mu się co najmniej interesujący.
Wiedziała, że tata zawsze był ciekaw wszystkiego, co wiązało się ze światem
nieśmiertelnych. Wierzyła, że gdyby znaleźli chwilę na szczerą rozmowę, a Rafael
zdecydował się opowiedzieć choćby część tego, co zdradził jej, znaleźliby
wspólne tematy. Kto wie, może Carlisle byłby dla Rafaela w wielu kwestiach
o wiele lepszym partnerem do rozmowy, aniżeli ona sama.
Tyle że w tamtej
chwili sytuacja zdecydowanie nie sprzyjała zachwytom i poszerzaniu wiedzy.
Nawet bez dokładniejszych wyjaśnień, sam ton i zachowanie Miry
wystarczyły, by zorientować się, że było źle. W zasadzie nie spodziewała
się niczego innego, skoro tą samą bronią wymachiwała Ciemność. Gdyby chodziło o zwykłe
ostrze, sprawa byłaby prosta. Gdyby…
A to była
jej wina.
Drżącymi
palcami odszukała porzucone na ziemi ostrze. Wydawało się nienaturalnie ciepłe,
zresztą wciąż pokrywała je jakże charakterystyczna, demoniczna krew. Od zapachu
tejże coraz bardziej kręciło się Elenie w głowie, bynajmniej ze sprawa
pragnienia. Jakaś jej cząstka co prawda wyrywała się do tego, by jednak spróbować
posoki – jakże podobnej do tej Rafaela, ale jednak innej – ale na to dziewczyna
zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić.
– Możesz
coś zrobić? – doszedł ją drżący głos mamy.
Coś
ścisnęło ją w gardle w odpowiedzi na słowa Esme. Brzmiała nie tylko
na przerażoną, ale przede wszystkim zatroskaną, co może i w jej
przypadku nie byłoby niczym nowym, gdyby nie chodziło o demona. Nie znała
Andreasa. Elena nie wątpiła, że w jakimś stopniu wampirzyca wciąż miała w pamięci
to, czego doświadczyła w Mieście Nocy – wspomnienie istot, które bez
wahania odebrałyby jej to, co kochała. Zwłaszcza po tym, co zrobił Rafaela, nie
byłoby to takie dziwne, a jednak…
– Nie
jestem pewien. Tu niewiele mogę – przyznał niechętnie Carlisle. – Może gdybyśmy
się stąd wydostali… – zasugerował, ostrożnie dobierając słowa, ale w jego
głosie aż nazbyt wyraźnie dało się wyczuć wątpliwości.
Nie dodał
niczego więcej, ale tak było lepiej. Elena wolała ciszę od fałszywych
pocieszeń.
Siedzenie z boku
i czekanie na cud również pozostawało ostatnim, czego tak naprawdę pragnęła.
– Muszę…
pomyśleć – doszedł ją spięty głos Miry. Kiedy obejrzała się przez ramię,
przekonała się, że demonica niespokojnie krążyła w prawo i lewo, nie
będąc w stanie ustać w miejscu. – Ale Rafael zniknął. Musiał usłuchać
– mruknęła i coś w jej słowach dało Elenie do myślenia.
– Jesteśmy w Przedsionku?
– wypaliła pod wpływem impulsu.
Mira
zatrzymała się, momentalnie przenosząc na dziewczynę wzrok. Kąciki jej ust drgnęły,
ale uśmiechowi, na który się zdobyła, daleko było do prawdziwe.
– No… Na
Narnię wciąż nie wygląda – mruknęła, ale nawet żarty zabrzmiały nieudolnie w jej
ustach. – Nie wiem jak to zrobiłaś, ale to chyba jedyne, co udało nam się w ostatnim
czasie.
– Wiedziałem…
że jesteś zdolna.
Zesztywniała,
gdy do rozmowy wtrącił się nowy głos. Tym dziwniej poczuła się, kiedy cudze
palce zacisnęły się wokół jej dłoni. Uścisk Andreasa był słaby, ale jednak
wyczuwalny – a co ważniejsze: naprawdę był. Już samo to, że ten w ogóle
zdołał się poruszyć, a co dopiero zdobyć na jakąkolwiek reakcję,
wystarczyło, by wytracić Elenę z równowagi.
– Cześć! –
wykrztusiła na wydechu, prostując się niczym struna. Rozszerzonymi oczami
spojrzała na demona tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Poczuła się
dziwnie, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Patrzenie w jego niebieskie,
jakże podobne do tych Rafaela oczy, okazało się trudniejsze niż sądziła. –
Andreasie… Andreasie, przepraszam!
Łzy samoistnie
spłynęły po jej policzkach. Nagle po prostu tam były, a Elena nawet nie próbowała
ich powstrzymywać. Zanim zdążyła się zastanowić, płakała jak dziecko, przy okazji
odkrywając, że wciąż była do tego zdolna. W ostatniej chwili powstrzymała
się od rzucenia demonowi na szyję, resztkami zdrowego rozsądku pojmując to, że w ten
sposób jedynie pogorszyłaby sytuację. Mimo wszystko nie mogła powstrzymać się
przed przesunięciem bliżej i odwzajemnieniem uścisku, którym demon otaczał
jej palce.
Wystarczyła
chwila, by uścisk wokół jej dłoni zelżał. W pierwszym odruchu Elena
zamarła, a serce podeszło jej aż do gardła ze strachu. Nie uspokoiła się
nawet wtedy, gdy dłoń Andreasa niemalże z czułością musnęła wilgotny
policzek.
– O nie,
nie, nie – zaoponował i zabrzmiało to zaskakująco stanowczo. Na pewno jak
na to, że w podejrzanie chrapliwy, wyraźnie utrudniony sposób próbował złapać
oddech. – Nie zniosę, jeśli piękna kobieta będzie przeze mnie płakać.
Prychnęła, bynajmniej
nie rozbawiona. To nie był moment, w którym jakiekolwiek komplementy
sprawiałyby jej przyjemność.
– Nie
ruszaj się – wymamrotała, próbując myśleć trzeźwo. Zebranie myśli mimo wszystko
przychodziło jej z równie wielkim trudem, co i Andreasowi chwytanie
powietrza. – O bogini. Och… To moja wina – powtórzyła, ale doczekała się
jedynie poirytowanego sapnięcia.
– Nie przypominam…
sobie – wydyszał – żebyś to… ty… mnie dźgnęła.
W tamtej
chwili Elena miała już tylko ochotę histerycznie się roześmiać. Żartował sobie?
Nawet jeśli, jej nie było do śmiechu – i to nie tylko dlatego, że demon
właściwie wykrwawiał się na jej oczach.
Gdyby jak
ostatnia kretynka nie wyrzuciła sztyletu, nie doszłoby do tego. Gdyby…
– Traci za
dużo krwi – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, żeby poczuła się
jeszcze gorzej.
W panice
spojrzała na ojca. Wciąż klęczał tuż przy niej, skupiony na Andreasie, choć
przecież nie musiał tego robić. Nie miałaby do tego pretensji, gdyby nawet nie
próbował.
–
Słyszałeś. – Na powrót skupiła się na demonie. Próbowała nie myśleć o tym,
że coraz więcej krwi zbierało się na podłodze wokół niej. – Och… Mój tata jest
lekarzem – dodała, choć dobrze wiedziała, że to nie był dobry moment na
prezentację. Mimo wszystko plecenie choćby i trzy po trzy miało w sobie
coś kojącego. – Coś wymyślimy.
– Na pewno –
podchwycił natychmiast Carlisle. – Gdybyśmy mogli cię gdzieś przenieść…
Brwi
Andreasa powędrowały ku górze.
– Ledwo ci
się poznaliśmy… a ty już… sprowadzasz do mojego świata gości, Eleno? –
zapytał z błyskiem w oczach.
Nie brzmiał
na rozeźlonego. W zasadzie to brzmiało tak, jakby wciąż próbował ją rozbawić,
choć to wydawało się co najmniej abstrakcyjne. Jasna cholera, nie miała
pojęcia, co było z tym facetem nie tak, zwłaszcza że tak naprawdę powinien
porządnie jej przyłożyć. Jak mógł w ogóle być taki spokojny, choć
ściągnęła na niego niebezpieczeństwo.
Andreas –
co najmniej tak, jakby był w stanie wychwycić jej myśli – znów uniósł dłoń,
tym razem wprost do jej szyi. Musnął miejsce, w którym nie tak dawno temu
znajdował się zawieszony na łańcuszku klucz i uśmiechnął się blado.
– Po to ci
go dałem – wyjaśnił ze spokojem. – Miałem nadzieję, że się zorientujesz. –
Uśmiechnął się blado. – W Przedsionku… zawsze znajdziesz ochronę, El…
– Przestań
gadać, jakbyś miał się zaraz przekręcić!
Wszyscy wzdrygnęli
się, gdy w korytarzu ponownie rozbrzmiał głos Miry. Demonica tkwiła w miejscu,
drżąc i niemalże gniewnie spoglądając na brata. Wciąż wyglądając na bliską
histerii, demonica dosłownie spiorunowała Andreasa wzrokiem, wpatrzona w niego
w tak intensywny, przenikliwy sposób, że nawet Elena poczuła się nieswojo.
W tamtej chwili sama nie była pewna, czy Miriam bardziej się martwiła, czy
może jednak była wściekła.
– Dzień
dobry… siostro – rzucił jakby od niechcenia Andreas. – Tak sądziłem, że
słyszałem… – zaczął raz jeszcze, ale i tym razem nie dała mu dokończyć.
– Plan –
zażądała nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Doktor mówi, że się wykrwawiasz. Elena
wyje tak, że zaraz pęknie mi głowa. Proszę o konkrety, do kurw…
– Język.
Natychmiast
zamilkła, spoglądając na Andreasa tak, jakby ten mówił do niej w jakiś niezrozumiały
sposób.
– Co do…?
– Język –
powtórzył usłużnie nieśmiertelny. – Pod moim dachem…
– Jak już
ci przywalę, to nie będziesz mnie pouczał. Na razie nie masz niczego do
powiedzenia – dodała nieznoszącym sprzeciwu tonem. – To po pierwsze.
– Na litość
Boską, możecie się nie kłócić? – wtrąciła nieśmiało Esme, niespokojnie spoglądając
to na demony, to znów wymieniając wymowne spojrzenia z mężem.
Jej ton –
to, że zabrzmiała raczej matka karcąca dzieci niż jak zagniewana nieśmiertelna –
sprawiły, że zarówno Mira, jak i Andreas, momentalnie zamilkli. Elena przysłuchiwała
się temu w milczeniu, myślami chcąc nie chcąc będąc gdzieś daleko. Chciała
pocieszać się myślą o tym, że skoro demon w ogóle miał w tym
wszystkim siłę upominać siostrę, to znaczyło, że nie było aż tak źle, ale wciąż
płynąca krew wydawała się temu zaprzeczać. Jakoś nie wątpiła, że gdyby w grę
wchodził człowiek, już dawno mieliby przed sobą trupa. Może i z demonami
sprawy miały się inaczej – aż za dobrze pamiętała to, ile udało się wytrzymać
Rafaelowi, kiedy znalazła go w lesie – ale dziewczyna nie mogła pozbyć się
wrażenia, że i tym razem wszystko było zaledwie kwestią czasu.
– Nie mogę
zatamować krwawienia – doszedł ją cichy, wyraźnie zaniepokojony głos ojca. Początkowo
nie potrafiła stwierdzić czy mówił do siebie, czy zwracał się do kogoś
konkretnego. – Miriam ma rację. Potrzebujemy planu, a najlepiej jakiegoś
sensowniejszego miejsca. Gdybym miał dostęp do jakichkolwiek opatrunków…
– Otwórz mi
jakieś przejście – wtrąciła pośpiesznie Mira. – Może być z powrotem do
Seattle. Załatwię coś.
– To nie
takie proste – mruknął sam zainteresowany. – Musiałbym…
Światłość
też krwawi.
W ogólnym
zamieszaniu zdążyła zapomnieć o tym, że towarzyszyła im jeszcze jedna
osoba. W zasadzie nie przypuszczała nawet, że Mgiełek (nazywanie go w ten
sposób wciąż było dziwne, ale wydawało się lepsze niż bezosobowe myśli) podąży
za nimi aż do Przedsionka. Nie zauważyła go skrytego w mroku, a jednak
wystarczyło zaledwie kilka słów, by zwrócić uwagę wszystkich obecnych.
Elena
zamrugała w oszołomieniu, nie od razu pojmując, co takiego miał na myśli
demon. Dopiero po chwili poczuła ból w dłoni i uprzytomniła sobie, że
w którymś momencie zacisnęła palce wokół ostrza porzuconego na ziemi
sztyletu. Nie miała pojęcia, jakim cudem zdołała w ogóle zignorować ból,
kiedy broń z łatwością przecięła skórę, ale to nie miało znaczenia.
Liczyło się, że z rany na dłoni momentalnie popłynęła krew – obficie, choć
nie aż tak, jak w przypadku Andreasa.
– Och… –
wyrwało jej się. – To nic. Ja tylko…
– Pokaż,
kochanie – zaniepokoił się natychmiast Carlisle, znaczącym gestem wyciągając ku
niej rękę.
Miała
ochotę zaprotestować i przypomnieć mu, że powinien skupić się na
Andreasie, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Ojciec i tak zamierzał
postawić na swoim, w pośpiechu ujmując ją za ranną dłoń.
A potem zamarł,
pierwszy raz mając okazję zobaczyć, w jaki sposób krew Eleny prezentowała się
w tym świecie.
Już kiedyś
tego doświadczyła. Pamiętała łagodny, złocisty blask, który towarzyszył jej,
kiedy krwawiła z winy demonów, które zaatakowały ją podczas pierwszej wizyty
w Przedsionku. Tym razem krwi było więcej, ta zresztą lśniła w równie
intensywny sposób, co i skumulowana moc – jak kula energii, którą przywołał
Aldero, kiedy próbował zapewnić im odrobinę światła, gdy błądzili po ciemnym
wnętrzu świątyni.
Zdecydowanie
nie miała do tego przywyknąć. Ani do aury, ani do skrzydeł czy tego, że wszyscy
wokół nazywali ją Światłością. Tym bardziej nie miała ot tak przejść do
porządku dziennego, kiedy w grę wchodziła ta krew – jej własna, chociaż…
– O bogini
– doszło ją jakby z oddali.
Również
Andreas wpatrywał się w nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
Przekonała się o tym, gdy tylko spojrzała w jego stronę. Siedział pod
ścianą, blady jak papier i zmuszony walczyć o każdy oddech. Wyraźnie
widziała ślady krwi na jego ubraniu, zwłaszcza że ta wciąż płynęła – nie aż tak
intensywnie jak wcześniej, ale jednak.
A do tego
wszystkiego patrzył na nią rozszerzonymi, ciemniejszymi niż do tej pory oczyma.
Było coś w wyrazie jego twarzy, co dało jej do myślenia, kiedy zaś do tego
wszystkiego poczuła ukłucie niepokoju…
– Chcesz
mojej krwi – oznajmiła cicho, spoglądając demonowi w oczy. – Tego potrzebujesz,
prawda?
Pytała, ale
tak naprawdę wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Raz jeszcze zmierzyła Andreasa
wzrokiem, obserwując go również wtedy, gdy z wolna oswobodziła ranną dłoń z uścisku
ojca, unosząc ją w dość znaczącym geście. Wyraźnie zauważyła, że Andreas
jak urzeczony śledził każdy jej ruch – aż do momentu, w którym w pełni
dotarło do niego, co robił.
– Zapomnij –
wymamrotał, ale nawet protest przyszedł mu nieudolnie. – Nie… mógłbym…
– Ależ tak –
stwierdziła ze spokojem.
W pośpiechu
przesunęła się bliżej. Wyczuła, że demon spróbował się odsunąć, choć było to
dość problematycznym posunięciem, skoro plecami już i tak opierał się o ścianę.
Wciąż patrzył na nią w tak intensywny, zdradzający faktyczne intencje
sposób, że już niezależnie od jego słów nie miała być w stanie uwierzyć,
że tak naprawdę wcale nie odczuwał pragnienia.
–
Światłości…
Wywróciła
oczami. Sama już nie była pewna, czy czuła się bardziej rozdrażniona, czy może
rozbawiona tym, że ktokolwiek próbował zwracać się do niej w ten sposób.
– Co jest z wami
nie tak? – zapytała, wzdychając przeciągle. – Jeśli teraz każdy facet, którego
próbuję uratować, będzie udawał, że wszystko gra i niepotrzebnie się
wysilam, to za którymś razem naprawdę…
– Nie mam
prawa – nie dawała za wygraną Andreas.
Elena spojrzała
mu w oczy. Tyle wystarczyło, by znów poczuła się nieswojo, wpatrując się w te
jakże znajome, przypominające niebo tęczówki.
– Nie masz
prawa – potwierdziła, starannie dobierając słowa – mi odmawiać. Zwłaszcza gdy
oferuję ci swoją krew.
Czuła, że
to, co robiła, było ryzykowne, ale musiała przynajmniej spróbować. Słodka
bogini, to była jej wina. Czuła się odpowiedzialna, zresztą nawet gdyby Andreas
nie oberwał przez nią, to i tak chciałaby zrobić wszystko, byleby go
uratować. Jeśli istniał choć cień szansy, że wzmacniając się jej krwią, miał
szanse, nie zamierzała się wahać.
Wiedziała,
że wystawianie nerwów demona na próbę i niejako wydawanie mu poleceń nie
należało do najlepszych pomysłów, ale nie dbała o ewentualne konsekwencje.
Rafael jak nic albo by się zdenerwował, albo wywrócił oczami i jednak
uległ. Na pewno w jakiś sposób okazałby niezadowolenie, zwłaszcza że
słuchanie rozkazów akurat od niej nie leżało w jego naturze. Elena tym
bardziej nie chciała stać się kimś, kto musiałby jakiekolwiek polecenia
wydawać, ale…
Tyle że
kolejne sekundy mijały, a Anderas po prostu na nią patrzył. Milczał, wciąż
nie dając jakichkolwiek oznak tego, czy się zgadzał, ale też… nie próbując
protestować.
To w zupełności
wystarczyło Elenie. Natychmiast przesunęła się bliżej, wyciągając dłoń przed
siebie i podsuwając ją pod usta demona. Nawet jeśli próbował ze sobą walczyć,
nie dał niczego po sobie poznać. Wszystko stało się bardzo szybko – w zaledwie
ułamki sekund, bo tylko tyle wystarczyło demonowi, by pochwycić ją za nadgarstek
i niemalże z lubością przyssać do rozcięcia na jej dłoni. Nawet nie
poczuła bólu, zwłaszcza że Andreas nie próbował jej gryźć. Wystarczyło, by
przesunął językiem po rozcięciu, by rana zaczęła jeszcze bardziej krwawić – w o wiele
obfitszy, gwałtowniejszy sposób.
Elena z jękiem
spuściła głowę, pozwalając, by włosy opadły jej na twarz. Zamarła w bezruchu,
ignorując podświadome pragnienie, by odepchnąć od siebie potencjalnego przeciwnika
i rzucić się do ucieczki. Zapanowanie nad instynktem było trudne, ale
zaparła się zbyt mocno, by zepsuć wszystko kilkoma zbyt gwałtownymi ruchami.
Skoro zdołała przekonać demona do tego, żeby się z niej napił, mogła
równie dobrze wymóc na sobie zachowanie spokoju.
Myśl o tym,
że pił z niej ktokolwiek inny niż Rafael wydawała się nienaturalna, ale i nad
tym Elenie udało się zapanować. Robiła to, czego chciała. W tamtej chwili z kolei
pragnęła zrobić wszystko, byleby pomóc Andreasowi – niezależnie od
konsekwencji.
– Eleno… Eleno,
wszystko dobrze? – doszedł ją cichy, zatroskany głos, ale nawet nie potrafiła stwierdzić
do kogo należał.
Zanim zdążyła się zastanowić, po prostu zawirowało jej
w głowie, a potem wszystko pochłonęła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz