19 lipca 2019

Trzysta trzydzieści cztery

Elena
To było niczym sen – nierzeczywiste, odległe, nieprawdziwe…
Im więcej razy to sobie powtarzała, tym pewniejsza była, że to jednak rzeczywistość. Czuła to tym wyraźniej z każdą złą rzeczą, która działa się na jej oczach.
– Andreas… Andreas!
Ruszyła się z miejsca z poczuciem, że porusza się zdecydowanie zbyt wolno. Przez moment miała wrażenie, że znów dopadała do ciała Lilly, zwłaszcza gdy dostrzegła szybko zbierającą się na ziemi kałużę krwi. Czego jak czego, ale tej nie byłaby w stanie pomylić z niczym innym – ciemniejszej niż ludzka i na pierwszy rzut oka po prostu niewłaściwej.
W panice wodziła wzrokiem dookoła, próbując pojąć, co się stało. Jej wzrok spoczął na piersi demona, a oczy rozszerzyły w geście niedowierzania, gdy dostrzegła rękojeść broni, którą posłużył się Rafa. Rozpoznała ją. Jak mogłoby być inaczej, skoro dopiero co sama miała ją w rękach?
– Elena!
Nawet nie podniosła głowy. Drżąc i szlochając, zacisnęła palce wokół sztyletu, po czym zdecydowanym ruchem wyszarpnęła go z piersi Andreasa. Jak na zawołanie z rany wpłynęło jeszcze więcej krwi, ale czuła, że tak było lepiej. Była gotowa przysiąc, że ostrza, które przywoływała do siebie Mira, były czymś więcej, aniżeli ostro zakończonymi kawałkami metalu.
Coś poruszyło się za jej plecami, ale i na to nie zwróciła uwagi. Sztylet kolejny raz wypadł jej z rąk, z brzdękiem upadając na podłogę. Dłonie wciąż jej drżały, kiedy nieudolnie spróbowała zapanować nad płynącą krwią, przyciskając obie ręce do rany. Niewiele to dało, bo posoka z łatwością przemykała między palcami Eleny. Lepiła się do jej skóry, gorąca, świeża i… niewłaściwa. Po prostu niewłaściwa.
– Wciąż krwawi – wyszeptała, unosząc głowę i spoglądając wprost w topazowe tęczówki ojca. Z jakiegoś powodu nie była zaskoczona tym, że to on jako pierwszy znalazł się tuż obok niej. – Czemu?
Jej głos zabrzmiał nienaturalnie piskliwie, drżący i bardziej bezradny niż wtedy, gdy trzymała w ramionach Aldero. Zamrugała kilkukrotnie, by odzyskać ostrość widzenia, ale świeże łzy prawie natychmiast sprawiły, że obraz znów zamazał jej się przed oczami. Nawet nie miała odwagi ich powycierać, nie chcąc ryzykować choćby chwilowego zwolnienia uścisku na ramię.
Słodka bogini, to był demon. Znała ich słabości, zwłaszcza teraz, gdy mogła obserwować je na sobie. Wiedziała jak szybko potrafiło się regenerować ciało, o ile ktoś nie próbował zaatakować pleców. Przestrzeń między skrzydłami była wrażliwa, ale przecież Rafael nie celował tam…
– Kurwa…
Wzdrygnęła się, gdy gdzieś w pobliżu rozbrzmiał głos Miry. Przekleństwa nie były niczym nowym w jej przypadku, jednak w tamtej chwili zabrzmiały co najmniej nienaturalnie w jej ustach. Jej ton również nie był taki jak zawsze. To nie była ta pewna siebie, wygadana Miriam, którą znała Elena. Brzmiała raczej jak ktoś, kto w każdej chwili mógłby się popłakać – czy to ze strachu, czy nieopanowanego gniewu – dokładnie jak wtedy, gdy zginął Hunter.
Gdzieś kątem oka Elena zauważyła ruch, co uprzytomniło jej obecność Esme, ale to działo się jakby poza nią. Całą uwagę skupiała na demonie i dociskaniu dłoni do rany aż do momentu, w którym ojciec chwycił ją za ręce. Spojrzała na Carlisle’a w oszołomieniu, gotowa zaprotestować, jednak ten nie dał jej po temu okazji.
– Spróbuję pomóc, ale potrzebuję… trochę miejsca – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa. Była gotowa przysiąc, że i tak omijał coś istotnego, jednak wolała o tym nie myśleć. – Zacznij oddychać, kochanie. Ja… – Zawahał się na moment. Wciąż wyglądał przede wszystkim na oszołomionego. – Niepotrzebnie ruszałaś ostrze. Mam na myśli…
– Jest niewiele słabszy od Ognia Piekielnego – wtrąciła w tym samym momencie Miriam, w pośpiechu podchodząc bliżej. – To nasza broń, trochę jak ta, którą przywołała Elena. Zaszkodzi bardziej, niż gdyby miał się po prostu wykrwawić.
Carlisle zmierzył demonicę wzrokiem, nagle jeszcze bardziej zaniepokojony. Elena była pewna, że gdyby sytuacja była inna, temat wydałby mu się co najmniej interesujący. Wiedziała, że tata zawsze był ciekaw wszystkiego, co wiązało się ze światem nieśmiertelnych. Wierzyła, że gdyby znaleźli chwilę na szczerą rozmowę, a Rafael zdecydował się opowiedzieć choćby część tego, co zdradził jej, znaleźliby wspólne tematy. Kto wie, może Carlisle byłby dla Rafaela w wielu kwestiach o wiele lepszym partnerem do rozmowy, aniżeli ona sama.
Tyle że w tamtej chwili sytuacja zdecydowanie nie sprzyjała zachwytom i poszerzaniu wiedzy. Nawet bez dokładniejszych wyjaśnień, sam ton i zachowanie Miry wystarczyły, by zorientować się, że było źle. W zasadzie nie spodziewała się niczego innego, skoro tą samą bronią wymachiwała Ciemność. Gdyby chodziło o zwykłe ostrze, sprawa byłaby prosta. Gdyby…
A to była jej wina.
Drżącymi palcami odszukała porzucone na ziemi ostrze. Wydawało się nienaturalnie ciepłe, zresztą wciąż pokrywała je jakże charakterystyczna, demoniczna krew. Od zapachu tejże coraz bardziej kręciło się Elenie w głowie, bynajmniej ze sprawa pragnienia. Jakaś jej cząstka co prawda wyrywała się do tego, by jednak spróbować posoki – jakże podobnej do tej Rafaela, ale jednak innej – ale na to dziewczyna zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić.
– Możesz coś zrobić? – doszedł ją drżący głos mamy.
Coś ścisnęło ją w gardle w odpowiedzi na słowa Esme. Brzmiała nie tylko na przerażoną, ale przede wszystkim zatroskaną, co może i w jej przypadku nie byłoby niczym nowym, gdyby nie chodziło o demona. Nie znała Andreasa. Elena nie wątpiła, że w jakimś stopniu wampirzyca wciąż miała w pamięci to, czego doświadczyła w Mieście Nocy – wspomnienie istot, które bez wahania odebrałyby jej to, co kochała. Zwłaszcza po tym, co zrobił Rafaela, nie byłoby to takie dziwne, a jednak…
– Nie jestem pewien. Tu niewiele mogę – przyznał niechętnie Carlisle. – Może gdybyśmy się stąd wydostali… – zasugerował, ostrożnie dobierając słowa, ale w jego głosie aż nazbyt wyraźnie dało się wyczuć wątpliwości.
Nie dodał niczego więcej, ale tak było lepiej. Elena wolała ciszę od fałszywych pocieszeń.
Siedzenie z boku i czekanie na cud również pozostawało ostatnim, czego tak naprawdę pragnęła.
– Muszę… pomyśleć – doszedł ją spięty głos Miry. Kiedy obejrzała się przez ramię, przekonała się, że demonica niespokojnie krążyła w prawo i lewo, nie będąc w stanie ustać w miejscu. – Ale Rafael zniknął. Musiał usłuchać – mruknęła i coś w jej słowach dało Elenie do myślenia.
– Jesteśmy w Przedsionku? – wypaliła pod wpływem impulsu.
Mira zatrzymała się, momentalnie przenosząc na dziewczynę wzrok. Kąciki jej ust drgnęły, ale uśmiechowi, na który się zdobyła, daleko było do prawdziwe.
– No… Na Narnię wciąż nie wygląda – mruknęła, ale nawet żarty zabrzmiały nieudolnie w jej ustach. – Nie wiem jak to zrobiłaś, ale to chyba jedyne, co udało nam się w ostatnim czasie.
– Wiedziałem… że jesteś zdolna.
Zesztywniała, gdy do rozmowy wtrącił się nowy głos. Tym dziwniej poczuła się, kiedy cudze palce zacisnęły się wokół jej dłoni. Uścisk Andreasa był słaby, ale jednak wyczuwalny – a co ważniejsze: naprawdę był. Już samo to, że ten w ogóle zdołał się poruszyć, a co dopiero zdobyć na jakąkolwiek reakcję, wystarczyło, by wytracić Elenę z równowagi.
– Cześć! – wykrztusiła na wydechu, prostując się niczym struna. Rozszerzonymi oczami spojrzała na demona tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Poczuła się dziwnie, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Patrzenie w jego niebieskie, jakże podobne do tych Rafaela oczy, okazało się trudniejsze niż sądziła. – Andreasie… Andreasie, przepraszam!
Łzy samoistnie spłynęły po jej policzkach. Nagle po prostu tam były, a Elena nawet nie próbowała ich powstrzymywać. Zanim zdążyła się zastanowić, płakała jak dziecko, przy okazji odkrywając, że wciąż była do tego zdolna. W ostatniej chwili powstrzymała się od rzucenia demonowi na szyję, resztkami zdrowego rozsądku pojmując to, że w ten sposób jedynie pogorszyłaby sytuację. Mimo wszystko nie mogła powstrzymać się przed przesunięciem bliżej i odwzajemnieniem uścisku, którym demon otaczał jej palce.
Wystarczyła chwila, by uścisk wokół jej dłoni zelżał. W pierwszym odruchu Elena zamarła, a serce podeszło jej aż do gardła ze strachu. Nie uspokoiła się nawet wtedy, gdy dłoń Andreasa niemalże z czułością musnęła wilgotny policzek.
– O nie, nie, nie – zaoponował i zabrzmiało to zaskakująco stanowczo. Na pewno jak na to, że w podejrzanie chrapliwy, wyraźnie utrudniony sposób próbował złapać oddech. – Nie zniosę, jeśli piękna kobieta będzie przeze mnie płakać.
Prychnęła, bynajmniej nie rozbawiona. To nie był moment, w którym jakiekolwiek komplementy sprawiałyby jej przyjemność.
– Nie ruszaj się – wymamrotała, próbując myśleć trzeźwo. Zebranie myśli mimo wszystko przychodziło jej z równie wielkim trudem, co i Andreasowi chwytanie powietrza. – O bogini. Och… To moja wina – powtórzyła, ale doczekała się jedynie poirytowanego sapnięcia.
– Nie przypominam… sobie – wydyszał – żebyś to… ty… mnie dźgnęła.
W tamtej chwili Elena miała już tylko ochotę histerycznie się roześmiać. Żartował sobie? Nawet jeśli, jej nie było do śmiechu – i to nie tylko dlatego, że demon właściwie wykrwawiał się na jej oczach.
Gdyby jak ostatnia kretynka nie wyrzuciła sztyletu, nie doszłoby do tego. Gdyby…
– Traci za dużo krwi – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze gorzej.
W panice spojrzała na ojca. Wciąż klęczał tuż przy niej, skupiony na Andreasie, choć przecież nie musiał tego robić. Nie miałaby do tego pretensji, gdyby nawet nie próbował.
– Słyszałeś. – Na powrót skupiła się na demonie. Próbowała nie myśleć o tym, że coraz więcej krwi zbierało się na podłodze wokół niej. – Och… Mój tata jest lekarzem – dodała, choć dobrze wiedziała, że to nie był dobry moment na prezentację. Mimo wszystko plecenie choćby i trzy po trzy miało w sobie coś kojącego. – Coś wymyślimy.
– Na pewno – podchwycił natychmiast Carlisle. – Gdybyśmy mogli cię gdzieś przenieść…
Brwi Andreasa powędrowały ku górze.
– Ledwo ci się poznaliśmy… a ty już… sprowadzasz do mojego świata gości, Eleno? – zapytał z błyskiem w oczach.
Nie brzmiał na rozeźlonego. W zasadzie to brzmiało tak, jakby wciąż próbował ją rozbawić, choć to wydawało się co najmniej abstrakcyjne. Jasna cholera, nie miała pojęcia, co było z tym facetem nie tak, zwłaszcza że tak naprawdę powinien porządnie jej przyłożyć. Jak mógł w ogóle być taki spokojny, choć ściągnęła na niego niebezpieczeństwo.
Andreas – co najmniej tak, jakby był w stanie wychwycić jej myśli – znów uniósł dłoń, tym razem wprost do jej szyi. Musnął miejsce, w którym nie tak dawno temu znajdował się zawieszony na łańcuszku klucz i uśmiechnął się blado.
– Po to ci go dałem – wyjaśnił ze spokojem. – Miałem nadzieję, że się zorientujesz. – Uśmiechnął się blado. – W Przedsionku… zawsze znajdziesz ochronę, El…
– Przestań gadać, jakbyś miał się zaraz przekręcić!
Wszyscy wzdrygnęli się, gdy w korytarzu ponownie rozbrzmiał głos Miry. Demonica tkwiła w miejscu, drżąc i niemalże gniewnie spoglądając na brata. Wciąż wyglądając na bliską histerii, demonica dosłownie spiorunowała Andreasa wzrokiem, wpatrzona w niego w tak intensywny, przenikliwy sposób, że nawet Elena poczuła się nieswojo. W tamtej chwili sama nie była pewna, czy Miriam bardziej się martwiła, czy może jednak była wściekła.
– Dzień dobry… siostro – rzucił jakby od niechcenia Andreas. – Tak sądziłem, że słyszałem… – zaczął raz jeszcze, ale i tym razem nie dała mu dokończyć.
– Plan – zażądała nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Doktor mówi, że się wykrwawiasz. Elena wyje tak, że zaraz pęknie mi głowa. Proszę o konkrety, do kurw…
– Język.
Natychmiast zamilkła, spoglądając na Andreasa tak, jakby ten mówił do niej w jakiś niezrozumiały sposób.
– Co do…?
– Język – powtórzył usłużnie nieśmiertelny. – Pod moim dachem…
– Jak już ci przywalę, to nie będziesz mnie pouczał. Na razie nie masz niczego do powiedzenia – dodała nieznoszącym sprzeciwu tonem. – To po pierwsze.
– Na litość Boską, możecie się nie kłócić? – wtrąciła nieśmiało Esme, niespokojnie spoglądając to na demony, to znów wymieniając wymowne spojrzenia z mężem.
Jej ton – to, że zabrzmiała raczej matka karcąca dzieci niż jak zagniewana nieśmiertelna – sprawiły, że zarówno Mira, jak i Andreas, momentalnie zamilkli. Elena przysłuchiwała się temu w milczeniu, myślami chcąc nie chcąc będąc gdzieś daleko. Chciała pocieszać się myślą o tym, że skoro demon w ogóle miał w tym wszystkim siłę upominać siostrę, to znaczyło, że nie było aż tak źle, ale wciąż płynąca krew wydawała się temu zaprzeczać. Jakoś nie wątpiła, że gdyby w grę wchodził człowiek, już dawno mieliby przed sobą trupa. Może i z demonami sprawy miały się inaczej – aż za dobrze pamiętała to, ile udało się wytrzymać Rafaelowi, kiedy znalazła go w lesie – ale dziewczyna nie mogła pozbyć się wrażenia, że i tym razem wszystko było zaledwie kwestią czasu.
– Nie mogę zatamować krwawienia – doszedł ją cichy, wyraźnie zaniepokojony głos ojca. Początkowo nie potrafiła stwierdzić czy mówił do siebie, czy zwracał się do kogoś konkretnego. – Miriam ma rację. Potrzebujemy planu, a najlepiej jakiegoś sensowniejszego miejsca. Gdybym miał dostęp do jakichkolwiek opatrunków…
– Otwórz mi jakieś przejście – wtrąciła pośpiesznie Mira. – Może być z powrotem do Seattle. Załatwię coś.
– To nie takie proste – mruknął sam zainteresowany. – Musiałbym…
Światłość też krwawi.
W ogólnym zamieszaniu zdążyła zapomnieć o tym, że towarzyszyła im jeszcze jedna osoba. W zasadzie nie przypuszczała nawet, że Mgiełek (nazywanie go w ten sposób wciąż było dziwne, ale wydawało się lepsze niż bezosobowe myśli) podąży za nimi aż do Przedsionka. Nie zauważyła go skrytego w mroku, a jednak wystarczyło zaledwie kilka słów, by zwrócić uwagę wszystkich obecnych.
Elena zamrugała w oszołomieniu, nie od razu pojmując, co takiego miał na myśli demon. Dopiero po chwili poczuła ból w dłoni i uprzytomniła sobie, że w którymś momencie zacisnęła palce wokół ostrza porzuconego na ziemi sztyletu. Nie miała pojęcia, jakim cudem zdołała w ogóle zignorować ból, kiedy broń z łatwością przecięła skórę, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że z rany na dłoni momentalnie popłynęła krew – obficie, choć nie aż tak, jak w przypadku Andreasa.
– Och… – wyrwało jej się. – To nic. Ja tylko…
– Pokaż, kochanie – zaniepokoił się natychmiast Carlisle, znaczącym gestem wyciągając ku niej rękę.
Miała ochotę zaprotestować i przypomnieć mu, że powinien skupić się na Andreasie, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Ojciec i tak zamierzał postawić na swoim, w pośpiechu ujmując ją za ranną dłoń.
A potem zamarł, pierwszy raz mając okazję zobaczyć, w jaki sposób krew Eleny prezentowała się w tym świecie.
Już kiedyś tego doświadczyła. Pamiętała łagodny, złocisty blask, który towarzyszył jej, kiedy krwawiła z winy demonów, które zaatakowały ją podczas pierwszej wizyty w Przedsionku. Tym razem krwi było więcej, ta zresztą lśniła w równie intensywny sposób, co i skumulowana moc – jak kula energii, którą przywołał Aldero, kiedy próbował zapewnić im odrobinę światła, gdy błądzili po ciemnym wnętrzu świątyni.
Zdecydowanie nie miała do tego przywyknąć. Ani do aury, ani do skrzydeł czy tego, że wszyscy wokół nazywali ją Światłością. Tym bardziej nie miała ot tak przejść do porządku dziennego, kiedy w grę wchodziła ta krew – jej własna, chociaż…
– O bogini – doszło ją jakby z oddali.
Również Andreas wpatrywał się w nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Przekonała się o tym, gdy tylko spojrzała w jego stronę. Siedział pod ścianą, blady jak papier i zmuszony walczyć o każdy oddech. Wyraźnie widziała ślady krwi na jego ubraniu, zwłaszcza że ta wciąż płynęła – nie aż tak intensywnie jak wcześniej, ale jednak.
A do tego wszystkiego patrzył na nią rozszerzonymi, ciemniejszymi niż do tej pory oczyma. Było coś w wyrazie jego twarzy, co dało jej do myślenia, kiedy zaś do tego wszystkiego poczuła ukłucie niepokoju…
– Chcesz mojej krwi – oznajmiła cicho, spoglądając demonowi w oczy. – Tego potrzebujesz, prawda?
Pytała, ale tak naprawdę wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Raz jeszcze zmierzyła Andreasa wzrokiem, obserwując go również wtedy, gdy z wolna oswobodziła ranną dłoń z uścisku ojca, unosząc ją w dość znaczącym geście. Wyraźnie zauważyła, że Andreas jak urzeczony śledził każdy jej ruch – aż do momentu, w którym w pełni dotarło do niego, co robił.
– Zapomnij – wymamrotał, ale nawet protest przyszedł mu nieudolnie. – Nie… mógłbym…
– Ależ tak – stwierdziła ze spokojem.
W pośpiechu przesunęła się bliżej. Wyczuła, że demon spróbował się odsunąć, choć było to dość problematycznym posunięciem, skoro plecami już i tak opierał się o ścianę. Wciąż patrzył na nią w tak intensywny, zdradzający faktyczne intencje sposób, że już niezależnie od jego słów nie miała być w stanie uwierzyć, że tak naprawdę wcale nie odczuwał pragnienia.
– Światłości…
Wywróciła oczami. Sama już nie była pewna, czy czuła się bardziej rozdrażniona, czy może rozbawiona tym, że ktokolwiek próbował zwracać się do niej w ten sposób.
– Co jest z wami nie tak? – zapytała, wzdychając przeciągle. – Jeśli teraz każdy facet, którego próbuję uratować, będzie udawał, że wszystko gra i niepotrzebnie się wysilam, to za którymś razem naprawdę…
– Nie mam prawa – nie dawała za wygraną Andreas.
Elena spojrzała mu w oczy. Tyle wystarczyło, by znów poczuła się nieswojo, wpatrując się w te jakże znajome, przypominające niebo tęczówki.
– Nie masz prawa – potwierdziła, starannie dobierając słowa – mi odmawiać. Zwłaszcza gdy oferuję ci swoją krew.
Czuła, że to, co robiła, było ryzykowne, ale musiała przynajmniej spróbować. Słodka bogini, to była jej wina. Czuła się odpowiedzialna, zresztą nawet gdyby Andreas nie oberwał przez nią, to i tak chciałaby zrobić wszystko, byleby go uratować. Jeśli istniał choć cień szansy, że wzmacniając się jej krwią, miał szanse, nie zamierzała się wahać.
Wiedziała, że wystawianie nerwów demona na próbę i niejako wydawanie mu poleceń nie należało do najlepszych pomysłów, ale nie dbała o ewentualne konsekwencje. Rafael jak nic albo by się zdenerwował, albo wywrócił oczami i jednak uległ. Na pewno w jakiś sposób okazałby niezadowolenie, zwłaszcza że słuchanie rozkazów akurat od niej nie leżało w jego naturze. Elena tym bardziej nie chciała stać się kimś, kto musiałby jakiekolwiek polecenia wydawać, ale…
Tyle że kolejne sekundy mijały, a Anderas po prostu na nią patrzył. Milczał, wciąż nie dając jakichkolwiek oznak tego, czy się zgadzał, ale też… nie próbując protestować.
To w zupełności wystarczyło Elenie. Natychmiast przesunęła się bliżej, wyciągając dłoń przed siebie i podsuwając ją pod usta demona. Nawet jeśli próbował ze sobą walczyć, nie dał niczego po sobie poznać. Wszystko stało się bardzo szybko – w zaledwie ułamki sekund, bo tylko tyle wystarczyło demonowi, by pochwycić ją za nadgarstek i niemalże z lubością przyssać do rozcięcia na jej dłoni. Nawet nie poczuła bólu, zwłaszcza że Andreas nie próbował jej gryźć. Wystarczyło, by przesunął językiem po rozcięciu, by rana zaczęła jeszcze bardziej krwawić – w o wiele obfitszy, gwałtowniejszy sposób.
Elena z jękiem spuściła głowę, pozwalając, by włosy opadły jej na twarz. Zamarła w bezruchu, ignorując podświadome pragnienie, by odepchnąć od siebie potencjalnego przeciwnika i rzucić się do ucieczki. Zapanowanie nad instynktem było trudne, ale zaparła się zbyt mocno, by zepsuć wszystko kilkoma zbyt gwałtownymi ruchami. Skoro zdołała przekonać demona do tego, żeby się z niej napił, mogła równie dobrze wymóc na sobie zachowanie spokoju.
Myśl o tym, że pił z niej ktokolwiek inny niż Rafael wydawała się nienaturalna, ale i nad tym Elenie udało się zapanować. Robiła to, czego chciała. W tamtej chwili z kolei pragnęła zrobić wszystko, byleby pomóc Andreasowi – niezależnie od konsekwencji.
– Eleno… Eleno, wszystko dobrze? – doszedł ją cichy, zatroskany głos, ale nawet nie potrafiła stwierdzić do kogo należał.
Zanim zdążyła się zastanowić, po prostu zawirowało jej w głowie, a potem wszystko pochłonęła ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa