Elena
Wyrwanie się spod hipnotyzującego
spojrzenia samej Ciemności okazało się wyzwaniem. Z opóźnieniem
uprzytomniła sobie, że jak ostatnia kretynka tkwiła w miejscu, oddychając
szybko i płytko, i wciąż się w niego wpatrując. I, cholera,
chociaż to brzmiało jak najgłupsze posunięcie na świecie, dotarło do niej, że
miała coraz to silniejszą ochotę pokonać dzielącą ją od mężczyzny odległość i…
zrobić cokolwiek.
Chciała go
dotknąć – tak po prostu, choćby po to, by upewnić się, że był prawdziwy. Wszystko
w niej aż rwało się do tego, żeby przekonać się, czy faktycznie tutaj był,
stanowiąc coś więcej, niż tylko doskonałą iluzję.
Och, bo był
doskonały. Ta świadomość uderzyła w Elenę z całą mocą w chwili, w której
w końcu otrząsnęła się na tyle, by zmierzyć Ciemność wzrokiem. Dotychczas
kojarzył jej się z niepokojącą sylwetką w mroku, jak ta, która obłapiała
ją w lustrze. Wtedy myśl o obcym dotyku wzbudzała w niej
obrzydzenie, ale kiedy stanęła oko w oko z ojcem demonów,
uprzytomniła sobie, że była w błędzie. Ciemność z kolei okazała się
bardziej ludzka, niż mogłaby podejrzewać.
Przed sobą
miała młodego, ciemnowłosego mężczyznę z olśniewającym uśmiechem. Czarne
oczy zabłysły, kiedy podchwycił jej oszołomione spojrzenie. Wyprostował się i wtedy
zauważyła, że był wysoki, choć nie na tyle, by musiała zadzierać głowę, żeby na
niego spojrzeć. Co prawda wciąż czuła się przy nim mała i drobna, ale to
nie był ten rodzaj onieśmielenia, którego spodziewała się poczuć. Och, no i mimowolnie
pomyślała, że jego wzrost był wręcz idealny do tego, żeby z nim tańczyć.
Zesztywniała,
kiedy tak po prostu wyprostował się, odsuwając od stołu i spokojnym krokiem
ruszając w jej stronę. Jego ruchy okazały się lekkie, harmonijne i zadziwiająco
płynne, przez co wyglądał tak, jakby płynął w powietrzu. Wtedy też
zauważyła, że nosił się na czarno, na sobie mając idealnie skrojony garnitur.
Nie żeby ją to zaskoczyło – w końcu uroczysta kolacja wymagała
odpowiedniej oprawy, prawda? Zresztą ta istota wyglądała jak ktoś, kto lubił
otaczać się drogimi rzeczami, nagle przypominając jej bogatego biznesmena.
– Zaczynam
mieć do siebie pretensje o zwłokę. Już dawno powinienem zdecydować się na
to spotkanie – stwierdził, przekrzywiając głowę na bok. Czarne oczy wciąż
utkwione były w Elenie. – Chociaż miałem nadzieję, że sam wyjdziesz z inicjatywą,
Rafaelu. Dałem ci dość czasu, nie uważasz?
Potrzebowała
dłuższej chwili, żeby zebrać myśli. Czekała na odpowiedź Rafy, ale ten z uporem
milczał, co mimo wszystko wydało jej się sensowne. Prawda była taka, że jakaś
jej cząstka sprawiała, że Elena miała ochotę wybuchnąć pozbawionym wesołości
śmiechem.
Dość czasu?
Czasu na co, pomijając to, że zaczął na nią polować? Nie powinna się nim zachwycać,
a jednak…
– W tobie
za to wyczuwam dużo żalu, moja miła.
Gwałtownie
zaczerpnęła tchu, gdy dotarło do niej, że ostatnie słowa przeznaczone były dla
niej. Spojrzenie Ciemności znów dosłownie ją przenikało, tak intensywne, że Elenie
aż zakręciło się w głowie.
Nie
odpowiedziała, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa. Otrząsnęła
się dopiero w chwili, w której Ciemność podeszła jeszcze bliżej, tym
samym sprawiając, że palce tkwiącej tuż obok mamy, mocniej zacisnęły się na
ramieniu córki. Dziewczyna skrzywiła się, w roztargnieniu spoglądając na
zaniepokojoną Esme, zwłaszcza że jakimś cudem zdążyła o bliskości
wampirzycy zapomnieć.
– Och, bez
obaw. – Melodyjny śmiech wystarczył, by znów wytrącić Elenę z równowagi.
Tym dziwniej poczuła się, gdy uprzytomniła sobie, że ta istota najpewniej bez
większych oporów lustrowała myśli wszystkich zebranych. – Nie zaprosiłem was tutaj,
by kogokolwiek skrzywdzić. Sądzę za to, że wypadałoby się w końcu
oficjalnie poznać… Choćby ze względu na nasze dzieci – wyjaśnił usłużnie i przez
moment to faktycznie zabrzmiało tak, jakby w tym wszystkim chodziło
wyłącznie o rodzinne spotkanie.
– Dzieci…
Nie widzę tutaj żadnego z moich pozostałych dzieci – oznajmiła jak na
zawołanie Esme.
Elenia nie
podejrzewała ją o to, że w ogóle zdoła się odezwać. Coś w tonie
mamy okazało się wystarczające, by również ona zdołała oderwać wzrok od
Ciemności, w zamian próbując skupić się na wciąż obejmującej ją
wampirzycy. Weź się w garść!,
warknęła na siebie w duchu, ale jej myśli raz po raz uciekały, mieszając
się ze sobą i zdecydowanie zbyt często przybierając kierunek, do którego
za żadne skarby nie chciała się przyznać.
– Śmiem
twierdzić, że to Elena jest pierworodną i jedyną córką… Mylę się? –
zapytała z uprzejmym zainteresowaniem Ciemność. Wyraźnie poczuła, że mama
drgnęła w odpowiedzi na te słowa. – Zresztą nie mam pojęcia, co takiego w tej
chwili mi zarzucasz, droga pani. Jak wspomniałem, nikogo nie skrzywdziłem.
– Łowca…
– Och… Och,
tak. – Uśmiech Ciemności nawet na moment nie przygasł. Esme zamilkła, gdy tylko
mężczyzna zdecydował się wejść jej w słowo. – To tylko jedno z wiele
niedopowiedzeń, które równie dobrze możemy omówić w bardziej dogodnych
warunkach, prawda? Poczułbym się… naprawdę urażony – podjął, ostrożnie dobierając
słowa – gdyby moje starania zostały zignorowane. Spory i brak zaufania to
bardzo złe fundamenty relacji.
Jeszcze
kiedy mówił, z lekkością zwrócił się w kierunku zastawionego stołu.
To był gest równie wymowny i oczywisty, co jego wcześniejsze słowa. Jakby
tego było mało, choć nie powiedział tego wprost, Elena wyczuła pobrzmiewającą w jego
głosie groźbę. Była jedna osoba, która – przynajmniej tymczasowo – ustalała
zasady.
Oni z kolei
mieli ją tuż przed sobą.
Wyczuła
ruch za plecami. Drgnęła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed
instynktownym rozłożeniem skrzydeł, zupełnie jakby te mogły ją ochronić.
Obejrzała się przez ramię, spodziewając się dostrzec Rafaela, ale w zamian
napotkała spojrzenie ciemniejszych niż zazwyczaj, wyraźnie zatroskanych oczu
ojca. Carlisle milczał, ale w sposobie, w jaki krążył tuż za nią i Esme
poznała, że był w stanie je obronić, gdyby zaszła taka potrzeba. Sęk w tym,
że Elena szczerze wątpiła, żeby to miało jakikolwiek sens.
Nieznacznie
potrząsnęła głową. Cała pewność siebie, która towarzyszyła jej w drodze do
tego miejsca, zniknęła i nic nie wskazywało na to, żeby zamierzała powrócić.
Mimo wszystko miała nadzieję, że tata zrozumie aluzję – to, że przynajmniej
tymczasowo mogli co najwyżej słuchać i ustępować, by nie prowokować przyczajonej
bestii.
W tamtej
chwili właśnie tak zaczęła postrzegać Ciemność. Na pierwszy rzut oka wydawał
się doskonały i pociągający, ale to było zaledwie wrażenie, które z każdą
kolejną sekundą zaczynało się zacierać. Chcąc nie chcąc dostrzegała o wiele
więcej, niż mogłaby sobie życzyć – fałszywość olśniewającego uśmiechu,
kolejnych gestów i słów, które z każdą chwilą przyprawiały ją o dreszcze.
Pierwszy szok minął, a do Eleny dotarło, że za pociągającą powłoką kryło
się iście diabelskie oblicze, którego zdecydowanie nie chciała poznać.
W mroku nie
kryło się nic dobrego – nieważne jak zwodnicze okazałoby się pierwsze wrażenie.
– Cóż…
Poprosił – wykrztusiła z trudem. Choć nie sądziła, że będzie w stanie
się odezwać, jakimś cudem zdołała zapanować nad głosem na tyle, by nagle nie
zaczął drżeć. – Gospodarzowi się nie odmawia.
– Masz
słuszność, moja miła! – Jego śmiech ją otoczył, kuszący i melodyjny. –
Zapraszam w takim razie. Za chwilę wszystko omówimy.
Przez
ułamek sekundy poczuła się tak, jakby zeszło z niej całe napięcie. Co
prawda do ostatniej chwili obawiała się, że komuś – może nawet jej samej –
puszczą nerwy, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Cisza ją dobijała, ale i tak
wydawała się lepsza od zapoczątkowania czegoś, co niechybnie doprowadziłoby
wszystkich do zguby. To był jeden z tych momentów, kiedy należało milczeć i nawet
ona zdawała sobie z tego sprawę.
Jako
pierwsza ruszyła się z miejsca. Okazało się to wyzwaniem, tak jak i oswobodzenie
ramienia z uścisku wciąż przytrzymującej ją Esme, ale mimo wszystko nie
pozwoliła sobie na wątpliwości. Na drżących nogach, próbując zachować resztki
dumy, ruszyła w kierunku stołu, specjalnie kierując się ku najbardziej
oddalonej od – jak sądziła – najważniejszego miejsca części. Jeśli już musiała
brać udział w tej farsie, nie zamierzała zostać główną atrakcją.
– W czerni
ci do twarzy, Światłości – doszedł ją niemalże pogodny głos Ciemności. Starała
się nie odwracać, ale i tak wyczuła, że ją obserwował, zwłaszcza gdy
musiała przejść tuż obok niego. – Tak podejrzewałem, że ta suknia będzie dla
ciebie idealna.
Machinalnie
zacisnęła palce na trenie, by po chwili nerwowym gestem wygładzić materiał.
Och, tak, sukienka. Miała ją na sobie od momentu, w którym wylądowała w tym
miejscu i choć musiała przyznać, że kreacja została jakby stworzona dla
niej (podejrzewała, że dosłownie tak właśnie było), wcale nie czuła się w niej
dobrze. Mimo wszystko zmusiła się do tego, by się uśmiechać, mimochodem dochodząc
do wniosku, że suknia i tak prezentowała się o niebo lepiej od
czerwonej i wyzywającej, którą nosiła w snach.
– Jest
piękna, dziękuję – powiedziała cicho, siląc się na uprzejmość. Zareagowanie na
komplement wydawało się właściwe.
– Cała
przyjemność po mojej stronie.
Zacisnęła
usta. Poczuła się dziwnie, mając Ciemność tuż za plecami, ale powstrzymała się
przed obracaniem. Za sobą usłyszała ciche kroki, ale te momentalnie uznała jako
należące do rodziców, co mimo wszystko ją uspokoiło.
Sprawca całego
zamieszania poruszał się bezszelestnie, niczym cienie, w których przyszło
mu trwać.
– Eleno.
Natychmiast
poderwała głowę. Zadziwiało ją to, że Rafael praktycznie cały czas milczał,
poza krótkim powitaniem nie zdobywając się na dodanie niczego więcej. Dziwnie
było widzieć go w takim stanie – wycofanego, spiętego i na swój
sposób uległego, chociaż to zdecydowanie do niego nie pasowało. Dopiero wtedy z całą
mocą uprzytomniła sobie, że być może sytuacja prezentowała się gorzej niż początkowo
sądziła.
Rafael się
bał. Nie okazywał tego wprost, ale poznała go na tyle dobrze, by się
zorientował. Sprzeciwienie się Isobel przyszło mu z łatwością, choć
igranie z wampirzycą również nie należało do najrozsądniejszych posunięć.
Mimo wszystko w przypadku królowej demon nawet przez moment nie wahał się
przed okazywaniem emocji, zwłaszcza kiedy sprawy wymknęły się spod kontroli.
Podczas balu zależało mu na zachowaniu pozorów, bo miał plan – dość ryzykowny,
ale jednak.
Z
Ciemnością było inaczej i ta różnica okazała się diametralna. Czegokolwiek
Rafael i Mira nie twierdziliby wcześniej, tak naprawdę wcale nie byli
gotowi, żeby wkroczyć na ścieżkę wojenną z kimś, kto mógł ot tak ich
unicestwić. Jak Huntera, uprzytomniła
sobie, do tej pory pamiętając przerażenie Miriam, kiedy ta – cała we krwi – tak
po prostu wpadła jej w ramiona. Histeria z powodu czyjejś śmierci
zdecydowanie nie była codziennym zjawiskiem w przypadku kogoś, kto sam
wielokrotnie zabijał.
Myśli Eleny
pędziły przed siebie, wciąż plącząc się i podsuwając coraz to nowsze i bardziej
niepokojące wnioski. W oszołomieniu omal nie przegapiła momentu, w którym
Rafael zachęcającym gestem wyciągnął ku niej dłoń. Spojrzała na niego w oszołomieniu,
zanim w końcu pokonała dzielącą ich odległość, pozwalając żeby ujął ją za
rękę. Było coś zaborczego w sposobie, w jaki przyciągnął ją do siebie,
podprowadzając do stołu. Ciężkie, drewniane krzesło zazgrzytało o podłogę,
kiedy odsunął je, zachęcając do tego, żeby usiadła.
Sugestia
była oczywista: musimy brnąc w to
dalej. Brak planu coraz bardziej dawał jej się we znaki, tak jak i ciągłe
napięcie oraz niepewność co do tego, dokąd to wszystko prowadziło. Perspektywa
kolacji ze swoim – jakby nie patrzeć – demonicznym teściem, zdecydowanie nie
brzmiała dobrze. Ba! Gdyby ktoś kilka tygodni wcześniej poinformował ją, że
poślubi demona, a ostatecznie skończy przy jednym stole z samą
Ciemnością, bez wahania roześmiałaby mu się w twarz.
Sztuczność
przesadnie uprzejmych, wymuszonych gestów ją porażała. W normalnym wypadku
byłaby zachwycona, gdyby Rafael odsunął jej krzesło, pomagając zasiąść do
stołu, ale w tamtej chwili czuła wyłącznie narastające pragnienie, by uciec
z wrzaskiem. Podejrzewała, że to zdecydowanie nie zostałoby dobrze
przyjęte, a tym bardziej nie mieściło się w założeniach Ciemności. Uciekająca
z krzykiem synowa zdecydowanie nie brzmiała jak idealne zwieńczenie
pierwszego rodzinnego spotkania.
To naprawdę brzmi jak marny żart…
Rafael nie
usiadł, wciąż tkwiąc u jej boku i jakby od niechcenia zaciskając
palce na oparciu krzesła, które zajmowała. Choć wydawał się obojętny, po sposobie,
w jaki napinał mięśnie, Elena momentalnie poznała, że to tylko pozory.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim również jej rodzice zdecydowali się dołączyć.
Nie była zaskoczona, że mama pośpiesznie zajęła miejsce tuż obok niej,
bynajmniej nie czekając na uprzejmości ze strony któregokolwiek z obecnych
w sali mężczyzn. Choć Elena nie sądziła, że to w ogóle możliwe,
wampirzyca wydawała się bledsza niż zazwyczaj. Kiedy ich spojrzenia się
spotkały, dziewczyna dodatkowo przekonała się, że oczy Esme błyszczały w podejrzany,
zdradzający strach sposób. Och, no i były suche, a to w jej
przypadku oznaczało tylko jedno.
Pod stołem
dyskretnie chwyciła wampirzycę za rękę. To był prosty i pozornie nic
nieznaczący gest, ale tylko na tyle mogła się zdobyć w tej sytuacji.
Spróbowała się uśmiechnąć, ale czuła, że szło jej to na tyle marnie, by
ostatecznie zdecydowała się zrezygnować. Z dwojga złego wolała bezmyślnie
wpatrywać się w pozłacany talerz i udawać, że dookoła nie działo się
nic wartego uwagi.
– Czy jest jakiś
problem, moja droga?
Wyprostowała
się na krześle tak gwałtownie, że chyba tylko cudem nie zsunęła się na podłogę.
Serce Eleny zabiło szybciej ze zdenerwowania, tłukąc się w piersi mocno i szybko,
zupełnie jakby chciało wyrwać się na zewnątrz. Chociaż nie chciała, obejrzała
się, gotowa przysiąc, że kolejny raz Ciemność zwracała się bezpośrednio do
niej. Dopiero z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że nic podobnego nie miało
miejsca.
Cała uwaga
jak na zawołanie spoczęła na wciąż tkwiącej w progu, wpatrzonej w posadzce
Miriam. Kobieta nie ruszyła się z miejsca, a tym bardziej nie odezwała
nawet słowem od chwili, w której wkroczyli do sali. Ona po prostu tak była
– cicha, obojętna i wycofana bardziej od Rafaela.
– Miriam,
do ciebie mówię – ponagliła Ciemność.
Przemieścił
się błyskawicznie. To dosłownie był ułamek sekundy – tyle wystarczyło mu, by na
chwilę rozpłynąć się w mroku i pojawić tuż przed zesztywniałą
demonicą. Elena spięła się, choć uwaga nie była poświęcona jej. Przez moment
była gotowa przysiąc, że nieśmiertelny zdenerwował się na tyle, by w dość
brutalny sposób przywołać córkę do porządku, ale i tym razem się pomyliła.
Był coś
łagodnego i niemalże troskliwego w jego ruchach. Miriam spięła się,
ale nie zaprotestowała, kiedy tak po prostu ułożył dłoń na jej policzkach,
zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
– Ja… nie
mam pewności, czy moja obecność jest tym, czego sobie życzyłeś, ojcze – wyznała
cicho, tym razem nie czekając aż Ciemność kolejny raz zażąda od niej
odpowiedzi. – Nigdy nie zażyczyłeś sobie mojej obecności osobiście. Myślałam…
Urwała, ale
to nie miało znaczenia. Przez moment oboje trwali w ciszy, ona niechętnie
spoglądając mu w oczy, choć wydawało się to kosztować ją sporo energii.
A potem w sali
znów rozbrzmiał melodyjny śmiech Ciemności.
– Ach,
Mira… Moja urocza, niezawodna córka – westchnął. Palcami znów przesunął po
policzku kobiety, kciukiem muskając jej lekko rozchylone usta. – Nie byłoby cię
tutaj, gdybym sobie tego nie życzył. Trudno byś uraziła mnie swoją obecnością tutaj,
skoro sam cię sprowadziłem – wyjaśnił tonem, który mógłby pasować do
kochającego, tłumaczącego dziecku oczywistości ojca, ale zdecydowanie nie do
tej istoty.
Nie byłoby cię tutaj…, powtórzyła w myślach
Elena. Może zaczynała być przewrażliwiona, ale również to stwierdzenie
zabrzmiało dla niej jak coś, za czym krył się jakiś głębszy, bardziej
niepokojący przekaz. Wystarczyło, by raz jeszcze wróciła pamięcią do tego, co
spotkało Huntera, by pojęła, że Ciemność jak najbardziej byłaby w stanie
sprawić, by niechciani goście dotarli do tego miejsca – ani do żadnego innego.
Oczy Miriam
rozszerzyły się w odpowiedzi na te słowa. Po wyrazie jej twarzy trudno
było poznać, co tak naprawdę czuła, ale jedno było oczywiste – nie dowierzała.
– Ale…
– Tu nie ma
miejsca na wątpliwości – padło w odpowiedzi. – Obserwuję cię już od
dłuższego czasu. Jesteś moją ulubienicą. – Ciemność zamilkła, przez moment
lustrując twarz demonicy wzrokiem. – Widzę do czego dążysz od wieków. Żadnej z twoich sióstr nie obdarzyłem takimi względami…
A tym bardziej nie pozwoliłem trwać u boku najpotężniejszych z moich
synów, prawda? – Westchnął przeciągle. Również tym razem nie czekał na reakcję
ze strony Miry. – Mój błąd, jeśli wcześniej tego nie okazałem. Czujesz się
niedoceniona.
To nie było
pytanie. Miriam w milczeniu uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle
jeszcze bardziej spięta i zmieszana. Milczenie przeciągało się, wzbudzając
w Elenie coraz więcej wątpliwości.
Igrali z ogniem.
Obawiała się, że prędzej czy później jednak mieli się poparzyć, a wtedy…
– Skoro już
mamy jasność co do tego kto jest, a kto nie jest mile widziany – odezwała
się ponownie Ciemność – pozwólcie, że w końcu przejdziemy do przyjemniejszej
części. Ale najpierw…
Jego ruchy
kolejny raz okazały się zbyt szybkie i trudne do zaobserwowania nawet mimo
wyostrzonych zmysłów. Miriam jęknęła i aż zapowietrzyła się, kiedy ojciec bezceremonialnie
wykręcił jej rękę na plecy, przy okazji materializując się tuż za nią.
Zaskoczył ją na tyle, by osunęła się na kolana, dysząc ciężko i w oszołomieniu
spoglądając w przestrzeń.
Właśnie wtedy
Elena zauważyła, że Ciemność dzierżyła w dłoniach znajomy jej już sztylet.
Nie puszczając córki, przyjrzał się ostrzu, jakby od niechcenia obracając
ostrze w palcach. Zaraz po tym wprawnym ruchem przycisnął ostrze do gardła
Miry – na tyle mocno, by na skórze kobiety pojawiło się kilka kropli świeżej
krwi.
– Pamiętaj,
że toleruję naprawdę wiele. W przypadku tych, których darzę sympatią, może
nawet więcej niż powinienem – oznajmił, nachylając się na tyle, by móc szeptać
wprost do ucha córki. – Doceniam lojalność i inwencję twórczą, aczkolwiek…
to – podjął, na moment jeszcze mocniej przyciskając ostrze do jej gardła –
następnym razem zostaw przy wejściu. Lepiej, żeby twoje intencje nie zostały
źle odebrane… Rozumiemy się?
– O-ojcze… –
zaczęła Mira, ale prawie natychmiast zamilkła, niezdolna wykrztusić z siebie
chociaż słowa więcej. Ciemne włosy opadły jej na twarz, kiedy spuściła głowę –
Oczywiście – wyszeptała tak cicho, że ledwo dało się ją zrozumieć, ale
Ciemności najwyraźniej taka odpowiedź w zupełności wystarczyła.
Dopiero
kiedy poluzował uścisk, jak gdyby nigdy nic puszczając córkę wolno, do Eleny dotarło
jak bardzo czuła się przerażona. Uprzytomniła sobie, że w którymś momencie
wstrzymała oddech – i to na tyle długo, że gdy w końcu zdecydowała
się zaczerpnąć powietrza, z wrażenia omal się nim nie zakrztusiła.
Mira nie od
razu zdecydowała się podnieść. Wciąż klęczała na posadzce, przyciskając obie
dłonie do gardła, a po chwili decydując spojrzeć na pokrwawione palce. Drgnęła,
gdy Ciemność bez pośpiechu przeszła tuż obok niej, w dłoniach wciąż
dzierżąc śmiercionośny sztylet. Nieśmiertelny spojrzał z góry na córkę, ale
nie wyglądał na zdenerwowanego. Mimo wszystko Elena z łatwością mogła
sobie wyobrazić, że w którymś momencie chwyta Miriam za włosy, odchyla jej
głowę i wprawnym ruchem podrzyna gardło.
Tym razem
cisza ciążyła w sali bardziej niż cokolwiek innego. Ciemność czekała, dopiero
po przypominających wieczność sekundach decydując się odezwać.
– Chodź,
moja droga. Nie czerpię żadnej przyjemności z patrzenia jak się przede mną
płaszczysz – stwierdził ze spokojem. Sztylet w którymś momencie zniknął,
zupełnie jakby nigdy nie istniał. Jedynie krew na gardle demonicy sugerowała,
że było inaczej. – Goście czekają – dodał takim tonem, jakby właśnie
dyskutowali o pogodzie.
Nie
zaprotestowała. Podniosła się w milczeniu, unikając spojrzenia ojca aż do
momentu, w którym ten ujął ją za rękę.
Jakimś
cudem Miriam pobladła jeszcze bardziej – i to zwłaszcza, gdy usłyszała
jego kolejne słowa.
– U mojego
boku, córko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz