22 czerwca 2019

Trzysta trzynaście

Elena

Wyrwanie się spod hipnotyzującego spojrzenia samej Ciemności okazało się wyzwaniem. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jak ostatnia kretynka tkwiła w miejscu, oddychając szybko i płytko, i wciąż się w niego wpatrując. I, cholera, chociaż to brzmiało jak najgłupsze posunięcie na świecie, dotarło do niej, że miała coraz to silniejszą ochotę pokonać dzielącą ją od mężczyzny odległość i… zrobić cokolwiek.
Chciała go dotknąć – tak po prostu, choćby po to, by upewnić się, że był prawdziwy. Wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby przekonać się, czy faktycznie tutaj był, stanowiąc coś więcej, niż tylko doskonałą iluzję.
Och, bo był doskonały. Ta świadomość uderzyła w Elenę z całą mocą w chwili, w której w końcu otrząsnęła się na tyle, by zmierzyć Ciemność wzrokiem. Dotychczas kojarzył jej się z niepokojącą sylwetką w mroku, jak ta, która obłapiała ją w lustrze. Wtedy myśl o obcym dotyku wzbudzała w niej obrzydzenie, ale kiedy stanęła oko w oko z ojcem demonów, uprzytomniła sobie, że była w błędzie. Ciemność z kolei okazała się bardziej ludzka, niż mogłaby podejrzewać.
Przed sobą miała młodego, ciemnowłosego mężczyznę z olśniewającym uśmiechem. Czarne oczy zabłysły, kiedy podchwycił jej oszołomione spojrzenie. Wyprostował się i wtedy zauważyła, że był wysoki, choć nie na tyle, by musiała zadzierać głowę, żeby na niego spojrzeć. Co prawda wciąż czuła się przy nim mała i drobna, ale to nie był ten rodzaj onieśmielenia, którego spodziewała się poczuć. Och, no i mimowolnie pomyślała, że jego wzrost był wręcz idealny do tego, żeby z nim tańczyć.
Zesztywniała, kiedy tak po prostu wyprostował się, odsuwając od stołu i spokojnym krokiem ruszając w jej stronę. Jego ruchy okazały się lekkie, harmonijne i zadziwiająco płynne, przez co wyglądał tak, jakby płynął w powietrzu. Wtedy też zauważyła, że nosił się na czarno, na sobie mając idealnie skrojony garnitur. Nie żeby ją to zaskoczyło – w końcu uroczysta kolacja wymagała odpowiedniej oprawy, prawda? Zresztą ta istota wyglądała jak ktoś, kto lubił otaczać się drogimi rzeczami, nagle przypominając jej bogatego biznesmena.
– Zaczynam mieć do siebie pretensje o zwłokę. Już dawno powinienem zdecydować się na to spotkanie – stwierdził, przekrzywiając głowę na bok. Czarne oczy wciąż utkwione były w Elenie. – Chociaż miałem nadzieję, że sam wyjdziesz z inicjatywą, Rafaelu. Dałem ci dość czasu, nie uważasz?
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby zebrać myśli. Czekała na odpowiedź Rafy, ale ten z uporem milczał, co mimo wszystko wydało jej się sensowne. Prawda była taka, że jakaś jej cząstka sprawiała, że Elena miała ochotę wybuchnąć pozbawionym wesołości śmiechem.
Dość czasu? Czasu na co, pomijając to, że zaczął na nią polować? Nie powinna się nim zachwycać, a jednak…
– W tobie za to wyczuwam dużo żalu, moja miła.
Gwałtownie zaczerpnęła tchu, gdy dotarło do niej, że ostatnie słowa przeznaczone były dla niej. Spojrzenie Ciemności znów dosłownie ją przenikało, tak intensywne, że Elenie aż zakręciło się w głowie.
Nie odpowiedziała, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa. Otrząsnęła się dopiero w chwili, w której Ciemność podeszła jeszcze bliżej, tym samym sprawiając, że palce tkwiącej tuż obok mamy, mocniej zacisnęły się na ramieniu córki. Dziewczyna skrzywiła się, w roztargnieniu spoglądając na zaniepokojoną Esme, zwłaszcza że jakimś cudem zdążyła o bliskości wampirzycy zapomnieć.
– Och, bez obaw. – Melodyjny śmiech wystarczył, by znów wytrącić Elenę z równowagi. Tym dziwniej poczuła się, gdy uprzytomniła sobie, że ta istota najpewniej bez większych oporów lustrowała myśli wszystkich zebranych. – Nie zaprosiłem was tutaj, by kogokolwiek skrzywdzić. Sądzę za to, że wypadałoby się w końcu oficjalnie poznać… Choćby ze względu na nasze dzieci – wyjaśnił usłużnie i przez moment to faktycznie zabrzmiało tak, jakby w tym wszystkim chodziło wyłącznie o rodzinne spotkanie.
– Dzieci… Nie widzę tutaj żadnego z moich pozostałych dzieci – oznajmiła jak na zawołanie Esme.
Elenia nie podejrzewała ją o to, że w ogóle zdoła się odezwać. Coś w tonie mamy okazało się wystarczające, by również ona zdołała oderwać wzrok od Ciemności, w zamian próbując skupić się na wciąż obejmującej ją wampirzycy. Weź się w garść!, warknęła na siebie w duchu, ale jej myśli raz po raz uciekały, mieszając się ze sobą i zdecydowanie zbyt często przybierając kierunek, do którego za żadne skarby nie chciała się przyznać.
– Śmiem twierdzić, że to Elena jest pierworodną i jedyną córką… Mylę się? – zapytała z uprzejmym zainteresowaniem Ciemność. Wyraźnie poczuła, że mama drgnęła w odpowiedzi na te słowa. – Zresztą nie mam pojęcia, co takiego w tej chwili mi zarzucasz, droga pani. Jak wspomniałem, nikogo nie skrzywdziłem.
– Łowca…
– Och… Och, tak. – Uśmiech Ciemności nawet na moment nie przygasł. Esme zamilkła, gdy tylko mężczyzna zdecydował się wejść jej w słowo. – To tylko jedno z wiele niedopowiedzeń, które równie dobrze możemy omówić w bardziej dogodnych warunkach, prawda? Poczułbym się… naprawdę urażony – podjął, ostrożnie dobierając słowa – gdyby moje starania zostały zignorowane. Spory i brak zaufania to bardzo złe fundamenty relacji.
Jeszcze kiedy mówił, z lekkością zwrócił się w kierunku zastawionego stołu. To był gest równie wymowny i oczywisty, co jego wcześniejsze słowa. Jakby tego było mało, choć nie powiedział tego wprost, Elena wyczuła pobrzmiewającą w jego głosie groźbę. Była jedna osoba, która – przynajmniej tymczasowo – ustalała zasady.
Oni z kolei mieli ją tuż przed sobą.
Wyczuła ruch za plecami. Drgnęła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed instynktownym rozłożeniem skrzydeł, zupełnie jakby te mogły ją ochronić. Obejrzała się przez ramię, spodziewając się dostrzec Rafaela, ale w zamian napotkała spojrzenie ciemniejszych niż zazwyczaj, wyraźnie zatroskanych oczu ojca. Carlisle milczał, ale w sposobie, w jaki krążył tuż za nią i Esme poznała, że był w stanie je obronić, gdyby zaszła taka potrzeba. Sęk w tym, że Elena szczerze wątpiła, żeby to miało jakikolwiek sens.
Nieznacznie potrząsnęła głową. Cała pewność siebie, która towarzyszyła jej w drodze do tego miejsca, zniknęła i nic nie wskazywało na to, żeby zamierzała powrócić. Mimo wszystko miała nadzieję, że tata zrozumie aluzję – to, że przynajmniej tymczasowo mogli co najwyżej słuchać i ustępować, by nie prowokować przyczajonej bestii.
W tamtej chwili właśnie tak zaczęła postrzegać Ciemność. Na pierwszy rzut oka wydawał się doskonały i pociągający, ale to było zaledwie wrażenie, które z każdą kolejną sekundą zaczynało się zacierać. Chcąc nie chcąc dostrzegała o wiele więcej, niż mogłaby sobie życzyć – fałszywość olśniewającego uśmiechu, kolejnych gestów i słów, które z każdą chwilą przyprawiały ją o dreszcze. Pierwszy szok minął, a do Eleny dotarło, że za pociągającą powłoką kryło się iście diabelskie oblicze, którego zdecydowanie nie chciała poznać.
W mroku nie kryło się nic dobrego – nieważne jak zwodnicze okazałoby się pierwsze wrażenie.
– Cóż… Poprosił – wykrztusiła z trudem. Choć nie sądziła, że będzie w stanie się odezwać, jakimś cudem zdołała zapanować nad głosem na tyle, by nagle nie zaczął drżeć. – Gospodarzowi się nie odmawia.
– Masz słuszność, moja miła! – Jego śmiech ją otoczył, kuszący i melodyjny. – Zapraszam w takim razie. Za chwilę wszystko omówimy.
Przez ułamek sekundy poczuła się tak, jakby zeszło z niej całe napięcie. Co prawda do ostatniej chwili obawiała się, że komuś – może nawet jej samej – puszczą nerwy, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Cisza ją dobijała, ale i tak wydawała się lepsza od zapoczątkowania czegoś, co niechybnie doprowadziłoby wszystkich do zguby. To był jeden z tych momentów, kiedy należało milczeć i nawet ona zdawała sobie z tego sprawę.
Jako pierwsza ruszyła się z miejsca. Okazało się to wyzwaniem, tak jak i oswobodzenie ramienia z uścisku wciąż przytrzymującej ją Esme, ale mimo wszystko nie pozwoliła sobie na wątpliwości. Na drżących nogach, próbując zachować resztki dumy, ruszyła w kierunku stołu, specjalnie kierując się ku najbardziej oddalonej od – jak sądziła – najważniejszego miejsca części. Jeśli już musiała brać udział w tej farsie, nie zamierzała zostać główną atrakcją.
– W czerni ci do twarzy, Światłości – doszedł ją niemalże pogodny głos Ciemności. Starała się nie odwracać, ale i tak wyczuła, że ją obserwował, zwłaszcza gdy musiała przejść tuż obok niego. – Tak podejrzewałem, że ta suknia będzie dla ciebie idealna.
Machinalnie zacisnęła palce na trenie, by po chwili nerwowym gestem wygładzić materiał. Och, tak, sukienka. Miała ją na sobie od momentu, w którym wylądowała w tym miejscu i choć musiała przyznać, że kreacja została jakby stworzona dla niej (podejrzewała, że dosłownie tak właśnie było), wcale nie czuła się w niej dobrze. Mimo wszystko zmusiła się do tego, by się uśmiechać, mimochodem dochodząc do wniosku, że suknia i tak prezentowała się o niebo lepiej od czerwonej i wyzywającej, którą nosiła w snach.
– Jest piękna, dziękuję – powiedziała cicho, siląc się na uprzejmość. Zareagowanie na komplement wydawało się właściwe.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Zacisnęła usta. Poczuła się dziwnie, mając Ciemność tuż za plecami, ale powstrzymała się przed obracaniem. Za sobą usłyszała ciche kroki, ale te momentalnie uznała jako należące do rodziców, co mimo wszystko ją uspokoiło.
Sprawca całego zamieszania poruszał się bezszelestnie, niczym cienie, w których przyszło mu trwać.
– Eleno.
Natychmiast poderwała głowę. Zadziwiało ją to, że Rafael praktycznie cały czas milczał, poza krótkim powitaniem nie zdobywając się na dodanie niczego więcej. Dziwnie było widzieć go w takim stanie – wycofanego, spiętego i na swój sposób uległego, chociaż to zdecydowanie do niego nie pasowało. Dopiero wtedy z całą mocą uprzytomniła sobie, że być może sytuacja prezentowała się gorzej niż początkowo sądziła.
Rafael się bał. Nie okazywał tego wprost, ale poznała go na tyle dobrze, by się zorientował. Sprzeciwienie się Isobel przyszło mu z łatwością, choć igranie z wampirzycą również nie należało do najrozsądniejszych posunięć. Mimo wszystko w przypadku królowej demon nawet przez moment nie wahał się przed okazywaniem emocji, zwłaszcza kiedy sprawy wymknęły się spod kontroli. Podczas balu zależało mu na zachowaniu pozorów, bo miał plan – dość ryzykowny, ale jednak.
Z Ciemnością było inaczej i ta różnica okazała się diametralna. Czegokolwiek Rafael i Mira nie twierdziliby wcześniej, tak naprawdę wcale nie byli gotowi, żeby wkroczyć na ścieżkę wojenną z kimś, kto mógł ot tak ich unicestwić. Jak Huntera, uprzytomniła sobie, do tej pory pamiętając przerażenie Miriam, kiedy ta – cała we krwi – tak po prostu wpadła jej w ramiona. Histeria z powodu czyjejś śmierci zdecydowanie nie była codziennym zjawiskiem w przypadku kogoś, kto sam wielokrotnie zabijał.
Myśli Eleny pędziły przed siebie, wciąż plącząc się i podsuwając coraz to nowsze i bardziej niepokojące wnioski. W oszołomieniu omal nie przegapiła momentu, w którym Rafael zachęcającym gestem wyciągnął ku niej dłoń. Spojrzała na niego w oszołomieniu, zanim w końcu pokonała dzielącą ich odległość, pozwalając żeby ujął ją za rękę. Było coś zaborczego w sposobie, w jaki przyciągnął ją do siebie, podprowadzając do stołu. Ciężkie, drewniane krzesło zazgrzytało o podłogę, kiedy odsunął je, zachęcając do tego, żeby usiadła.
Sugestia była oczywista: musimy brnąc w to dalej. Brak planu coraz bardziej dawał jej się we znaki, tak jak i ciągłe napięcie oraz niepewność co do tego, dokąd to wszystko prowadziło. Perspektywa kolacji ze swoim – jakby nie patrzeć – demonicznym teściem, zdecydowanie nie brzmiała dobrze. Ba! Gdyby ktoś kilka tygodni wcześniej poinformował ją, że poślubi demona, a ostatecznie skończy przy jednym stole z samą Ciemnością, bez wahania roześmiałaby mu się w twarz.
Sztuczność przesadnie uprzejmych, wymuszonych gestów ją porażała. W normalnym wypadku byłaby zachwycona, gdyby Rafael odsunął jej krzesło, pomagając zasiąść do stołu, ale w tamtej chwili czuła wyłącznie narastające pragnienie, by uciec z wrzaskiem. Podejrzewała, że to zdecydowanie nie zostałoby dobrze przyjęte, a tym bardziej nie mieściło się w założeniach Ciemności. Uciekająca z krzykiem synowa zdecydowanie nie brzmiała jak idealne zwieńczenie pierwszego rodzinnego spotkania.
To naprawdę brzmi jak marny żart…
Rafael nie usiadł, wciąż tkwiąc u jej boku i jakby od niechcenia zaciskając palce na oparciu krzesła, które zajmowała. Choć wydawał się obojętny, po sposobie, w jaki napinał mięśnie, Elena momentalnie poznała, że to tylko pozory.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim również jej rodzice zdecydowali się dołączyć. Nie była zaskoczona, że mama pośpiesznie zajęła miejsce tuż obok niej, bynajmniej nie czekając na uprzejmości ze strony któregokolwiek z obecnych w sali mężczyzn. Choć Elena nie sądziła, że to w ogóle możliwe, wampirzyca wydawała się bledsza niż zazwyczaj. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, dziewczyna dodatkowo przekonała się, że oczy Esme błyszczały w podejrzany, zdradzający strach sposób. Och, no i były suche, a to w jej przypadku oznaczało tylko jedno.
Pod stołem dyskretnie chwyciła wampirzycę za rękę. To był prosty i pozornie nic nieznaczący gest, ale tylko na tyle mogła się zdobyć w tej sytuacji. Spróbowała się uśmiechnąć, ale czuła, że szło jej to na tyle marnie, by ostatecznie zdecydowała się zrezygnować. Z dwojga złego wolała bezmyślnie wpatrywać się w pozłacany talerz i udawać, że dookoła nie działo się nic wartego uwagi.
– Czy jest jakiś problem, moja droga?
Wyprostowała się na krześle tak gwałtownie, że chyba tylko cudem nie zsunęła się na podłogę. Serce Eleny zabiło szybciej ze zdenerwowania, tłukąc się w piersi mocno i szybko, zupełnie jakby chciało wyrwać się na zewnątrz. Chociaż nie chciała, obejrzała się, gotowa przysiąc, że kolejny raz Ciemność zwracała się bezpośrednio do niej. Dopiero z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że nic podobnego nie miało miejsca.
Cała uwaga jak na zawołanie spoczęła na wciąż tkwiącej w progu, wpatrzonej w posadzce Miriam. Kobieta nie ruszyła się z miejsca, a tym bardziej nie odezwała nawet słowem od chwili, w której wkroczyli do sali. Ona po prostu tak była – cicha, obojętna i wycofana bardziej od Rafaela.
– Miriam, do ciebie mówię – ponagliła Ciemność.
Przemieścił się błyskawicznie. To dosłownie był ułamek sekundy – tyle wystarczyło mu, by na chwilę rozpłynąć się w mroku i pojawić tuż przed zesztywniałą demonicą. Elena spięła się, choć uwaga nie była poświęcona jej. Przez moment była gotowa przysiąc, że nieśmiertelny zdenerwował się na tyle, by w dość brutalny sposób przywołać córkę do porządku, ale i tym razem się pomyliła.
Był coś łagodnego i niemalże troskliwego w jego ruchach. Miriam spięła się, ale nie zaprotestowała, kiedy tak po prostu ułożył dłoń na jej policzkach, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy.
– Ja… nie mam pewności, czy moja obecność jest tym, czego sobie życzyłeś, ojcze – wyznała cicho, tym razem nie czekając aż Ciemność kolejny raz zażąda od niej odpowiedzi. – Nigdy nie zażyczyłeś sobie mojej obecności osobiście. Myślałam…
Urwała, ale to nie miało znaczenia. Przez moment oboje trwali w ciszy, ona niechętnie spoglądając mu w oczy, choć wydawało się to kosztować ją sporo energii.
A potem w sali znów rozbrzmiał melodyjny śmiech Ciemności.
– Ach, Mira… Moja urocza, niezawodna córka – westchnął. Palcami znów przesunął po policzku kobiety, kciukiem muskając jej lekko rozchylone usta. – Nie byłoby cię tutaj, gdybym sobie tego nie życzył. Trudno byś uraziła mnie swoją obecnością tutaj, skoro sam cię sprowadziłem – wyjaśnił tonem, który mógłby pasować do kochającego, tłumaczącego dziecku oczywistości ojca, ale zdecydowanie nie do tej istoty.
Nie byłoby cię tutaj…, powtórzyła w myślach Elena. Może zaczynała być przewrażliwiona, ale również to stwierdzenie zabrzmiało dla niej jak coś, za czym krył się jakiś głębszy, bardziej niepokojący przekaz. Wystarczyło, by raz jeszcze wróciła pamięcią do tego, co spotkało Huntera, by pojęła, że Ciemność jak najbardziej byłaby w stanie sprawić, by niechciani goście dotarli do tego miejsca – ani do żadnego innego.
Oczy Miriam rozszerzyły się w odpowiedzi na te słowa. Po wyrazie jej twarzy trudno było poznać, co tak naprawdę czuła, ale jedno było oczywiste – nie dowierzała.
– Ale…
– Tu nie ma miejsca na wątpliwości – padło w odpowiedzi. – Obserwuję cię już od dłuższego czasu. Jesteś moją ulubienicą. – Ciemność zamilkła, przez moment lustrując twarz demonicy wzrokiem. – Widzę do czego dążysz od wieków. Żadnej z twoich sióstr nie obdarzyłem takimi względami… A tym bardziej nie pozwoliłem trwać u boku najpotężniejszych z moich synów, prawda? – Westchnął przeciągle. Również tym razem nie czekał na reakcję ze strony Miry. – Mój błąd, jeśli wcześniej tego nie okazałem. Czujesz się niedoceniona.
To nie było pytanie. Miriam w milczeniu uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle jeszcze bardziej spięta i zmieszana. Milczenie przeciągało się, wzbudzając w Elenie coraz więcej wątpliwości.
Igrali z ogniem. Obawiała się, że prędzej czy później jednak mieli się poparzyć, a wtedy…
– Skoro już mamy jasność co do tego kto jest, a kto nie jest mile widziany – odezwała się ponownie Ciemność – pozwólcie, że w końcu przejdziemy do przyjemniejszej części. Ale najpierw…
Jego ruchy kolejny raz okazały się zbyt szybkie i trudne do zaobserwowania nawet mimo wyostrzonych zmysłów. Miriam jęknęła i aż zapowietrzyła się, kiedy ojciec bezceremonialnie wykręcił jej rękę na plecy, przy okazji materializując się tuż za nią. Zaskoczył ją na tyle, by osunęła się na kolana, dysząc ciężko i w oszołomieniu spoglądając w przestrzeń.
Właśnie wtedy Elena zauważyła, że Ciemność dzierżyła w dłoniach znajomy jej już sztylet. Nie puszczając córki, przyjrzał się ostrzu, jakby od niechcenia obracając ostrze w palcach. Zaraz po tym wprawnym ruchem przycisnął ostrze do gardła Miry – na tyle mocno, by na skórze kobiety pojawiło się kilka kropli świeżej krwi.
– Pamiętaj, że toleruję naprawdę wiele. W przypadku tych, których darzę sympatią, może nawet więcej niż powinienem – oznajmił, nachylając się na tyle, by móc szeptać wprost do ucha córki. – Doceniam lojalność i inwencję twórczą, aczkolwiek… to – podjął, na moment jeszcze mocniej przyciskając ostrze do jej gardła – następnym razem zostaw przy wejściu. Lepiej, żeby twoje intencje nie zostały źle odebrane… Rozumiemy się?
– O-ojcze… – zaczęła Mira, ale prawie natychmiast zamilkła, niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa więcej. Ciemne włosy opadły jej na twarz, kiedy spuściła głowę – Oczywiście – wyszeptała tak cicho, że ledwo dało się ją zrozumieć, ale Ciemności najwyraźniej taka odpowiedź w zupełności wystarczyła.
Dopiero kiedy poluzował uścisk, jak gdyby nigdy nic puszczając córkę wolno, do Eleny dotarło jak bardzo czuła się przerażona. Uprzytomniła sobie, że w którymś momencie wstrzymała oddech – i to na tyle długo, że gdy w końcu zdecydowała się zaczerpnąć powietrza, z wrażenia omal się nim nie zakrztusiła.
Mira nie od razu zdecydowała się podnieść. Wciąż klęczała na posadzce, przyciskając obie dłonie do gardła, a po chwili decydując spojrzeć na pokrwawione palce. Drgnęła, gdy Ciemność bez pośpiechu przeszła tuż obok niej, w dłoniach wciąż dzierżąc śmiercionośny sztylet. Nieśmiertelny spojrzał z góry na córkę, ale nie wyglądał na zdenerwowanego. Mimo wszystko Elena z łatwością mogła sobie wyobrazić, że w którymś momencie chwyta Miriam za włosy, odchyla jej głowę i wprawnym ruchem podrzyna gardło.
Tym razem cisza ciążyła w sali bardziej niż cokolwiek innego. Ciemność czekała, dopiero po przypominających wieczność sekundach decydując się odezwać.
– Chodź, moja droga. Nie czerpię żadnej przyjemności z patrzenia jak się przede mną płaszczysz – stwierdził ze spokojem. Sztylet w którymś momencie zniknął, zupełnie jakby nigdy nie istniał. Jedynie krew na gardle demonicy sugerowała, że było inaczej. – Goście czekają – dodał takim tonem, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie.
Nie zaprotestowała. Podniosła się w milczeniu, unikając spojrzenia ojca aż do momentu, w którym ten ujął ją za rękę.
Jakimś cudem Miriam pobladła jeszcze bardziej – i to zwłaszcza, gdy usłyszała jego kolejne słowa.
– U mojego boku, córko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa