21 czerwca 2019

Trzysta dwanaście

Elena
– Kolację – powtórzyła z niedowierzaniem. – Kolacja z Ciemnością.
Te słowa zabrzmiały co najmniej idiotycznie. Elena potrząsnęła głową, przez moment niepewna, czy przypadkiem nie powinna skwitować tego stwierdzenia nieco histerycznym wybuchem śmiechu. Miała wrażenie, że ktoś sobie z niej żartował i to nie w sposób, który jakkolwiek poprawiłby jej nastrój.
Mhm. Ojciec cieszy się z nadejścia Światłości, usłyszała w odpowiedzi. Mam poprowadzić, dodał demon, a po jego tonie poznała, że był z tego zadania niezwykle dumny.
– Poradzę sobie z tym sam. Znikaj – zaoponował natychmiast Rafael. Elena nawet nie drgnęła, kiedy zmaterializował się tuż przed nią, rozkładając skrzydła niczym żywą tarczę. – Ona nigdzie z tobą nie pójdzie – oznajmił pozbawionym jakichkolwiek emocji tonem.
Choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe, to kiedy zachowywał się w ten sposób, naprawdę zaczynała czuć się nieswojo. Z trudem powstrzymała się od wzdrygnięcia, kiedy nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa. Kiedy zachowywał się w ten sposób, naprawdę zaczynała się bać. Zwłaszcza w tym miejscu postępowanie Rafaela – choć w pełni uzasadnione, a przynajmniej ona była w stanie jej zrozumieć – miało w sobie coś niepokojącego.
On sam taki był. Podczas gdy Elena lśniła, kiedy uważniej przyjrzała się mężowi, odniosła wrażenie jakoby otaczały go cienie. W oszołomieniu pomyślała, że również w mroku było coś pięknego, bardziej pociągającego niż w jasnym blasku, a jednak…
O czym ja, do cholery, myślę?
Nie była pewna, czy chciała poznać odpowiedź. Wiedziała jedynie, że powinna zachować czujność, choć nagle zwątpiła w to, czy to miało okazać się aż takie proste.
Och, nie… Nie. Głos pozbawionego cielesnej formy demona skutecznie przywołał ją do porządku. Istota nie brzmiała na jakkolwiek zaniepokojoną sposobem, w jaki zwracał się do niej Rafael. Źle zrozumiałeś, bracie. Ojciec chce zobaczyć wszystkich, w tym ciebie.
– Ale…
– Wszystkich? – zapytała z powątpiewaniem Mira.
Elena z zaskoczeniem doszukała się nuty goryczy w jej głosie. Kobieta przez większość czasu trzymała się na samym końcu, pilnując tego, co działo się za nimi. W dłoniach wciąż obracała sztylet – ostry, lśniący i niepokojący. Chociaż nikt nie powiedział tego na głos, Elena nabrała pewności, że nóż nie był zwykłą bronią, jaką mogłaby dostać w sklepie. Nie przypominała sobie zresztą, żeby demonica posługiwała się z nią kiedykolwiek wcześniej.
Och, co powiedziała Miriam, kiedy próbowała nauczyć ją przywoływać Niebiański Ogień? Że była dobra w materializowaniu rzeczy? Możliwe, że właśnie tak było.
Zabawne, że myślenie o takich rzeczach przychodzi mi naturalnie…
Skrzywiła się, co najmniej zaskoczona takim stanem rzeczy. Wciąż tkwiła w miejscu, mając przy tym wrażenie, że ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Wątpliwości nie dawały jej spokoju, kolejne dziwne rzeczy wytrącały z równowagi, a jednak… w jakiś pokrętny sposób czuła się tak, jakby trafiła do miejsca, do którego przynależała. Wróciła do domu.
Znamię na plecach zapiekło, a skrzydła zaciążyły, wydając się potwierdzać te słowa. Nie miała pojęcia, co powinna o tym sądzić.
Wszystkich… Ciebie również, siostro Miro, zapowiedział pogodnym tonem demon. Ojciec sprowadził sobie wszystkich, których chciał zobaczyć. Ja…
– Znikaj – ponaglił Rafael.
Tym razem cień nie próbował negować jego słów. Co prawda westchnął, wyraźnie rozczarowany, ale posłusznie wycofał się z powrotem w mrok. Elena poczuła, że odszedł, momentalnie orientując się, że atmosfera nieznacznie się rozluźniła. To nie było wiele, ale zmiana okazała się wystarczająca, by mogła ją zauważyć.
Dopiero wtedy odważyła się ruszyć z miejsca. Zareagowała instynktownie, przesuwając się bliżej Rafaela. Czarne skrzydła otarły się o jej ramię, kiedy stanęła tuż obok, specjalnie ocierając się o jego bok, by zwrócić na siebie uwagę.
Błękitne oczy natychmiast spoczęły bezpośrednio na niej. Zawsze zachwycał ją czysty, przywodzący na myśl bezchmurne niebo odcień, który w najmniejszym stopniu nie kojarzył jej się z niczym złym. W tamtej chwili coś w spojrzeniu Rafaela dało jej do zrozumienia, że był zły, ale starała się o tym nie myśleć. Tak naprawdę nawet nie musiała pytać, co się stało. Znała demona wystarczająco dobrze, żeby zorientować się, gdzie leżał największy problem.
Stracił kontrolę. Nie miała pojęcia czy Ciemność doprowadziła do tego celowo, czy było to skutkiem ubocznym „gry”, ale to nie miało znaczenia, skoro efekt okazał się co najmniej niepokojący. Nawet jeśli Rafael od początku zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później konflikt osiągnie punkt kulminacyjny, z pewnością nie wziął pod uwagę czegoś takiego. Ona zresztą też, ale nie znała tej istoty tak dobrze jak jej dzieci. Przynajmniej zawsze sądziła, że Rafael był w stanie przewidzieć kolejne ruchy ojca, ale w tamtej chwili zrozumiała, że to niemożliwe. Podczas gdy demon oczekiwał konfrontacji, dostawał… to, czegokolwiek mieliby się spodziewać.
– Rafa…
Spojrzał na nią i coś w jego spojrzeniu momentalnie złagodniało. Zanim choćby zdążyła się zastanowić, Rafael bezceremonialnie przyciągnął ją do siebie, chwytając za ramiona. Jego uścisk był silniejszy niż do tej pory, ale właściwie nie zwróciła uwagi na ból.
– Pamiętasz zasady, które ustaliliśmy ostatnio? Te z Przedsionka – wyjaśnił, kiedy otworzyła usta, by odpowiedzieć.
– Oczywiście. Mam cię słuchać, kiedy…
– Zapomnij o nich.
To było ostatnim, czego spodziewała się usłyszeć. Słowa zamarły jej na ustach, a ona była już tylko w stanie wpatrywać się w demona.
– Ehm… Dobrze się czujesz? – wypaliła, coraz bardziej oszołomiona.
Rafael, który odwoływał swoje polecenia, zwłaszcza w tej sytuacji? Nie, to zdecydowanie nie było normalne. Sposób, w jaki na nią patrzył, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wplatając palce we włosy i układając dłoń na jej policzku, tym bardziej.
Mogła zarzucić mu wiele, ale na pewno nie to, że jego polecenia pozbawione były sensu. Dostawała szału, kiedy kazał jej milczeć i traktował jak dziecko, ale przecież wiedziała, że kryło się za tym coś więcej. Teraz tym bardziej oczekiwała kolejnych uwag o posłuszeństwie, zresztą skierowanych nie tylko do niej, a jednak…
– Lśnij dla mnie, Eleno. Błyszcz tak, jak tylko ty potrafisz – wyrzucił z siebie na wydechu. Palcami raz jeszcze z czułością przesunął po jej twarzy. – Bądź tym, co tak bardzo mi obce. Skoro żaden zasady nie obowiązują… Kto ma większe szanse niż kobieta, której nigdy nie potrafiłem pojąć?
– Cofam to, co powiedziałam o L. Teraz jesteśmy martwi – wymamrotała Mira, ale jej głos doszedł do Eleny jakby z oddali.
Rafa również zignorował siostrę. Jego spojrzenie dosłownie przenikało Elenę na wskroś, tak intensywne, że dziewczynie aż zakręciło się w głowie. Kiedy ostatnio tak na nią patrzył – jakby widział ją po raz pierwszy i…?
– O czym ty mówisz? Dobrze zrozumiałem, że…? – Mogła ignorować Mirę, ale nie tatę. Zwłaszcza że zaniepokojony, ale – co ważniejsze – wyraźnie zdenerwowany Carlisle nie był widokiem, którego doświadczyła na co dzień. – Zamierasz tak po prostu ją tam zaprowadzić?
Brwi demona powędrowały ku górze.
– Oczywiście, że nie – obruszył się. Złożył skrzydła na plecach, prostując się i jakby od niechcenia ruszając w głąb korytarza. Jedynie się uśmiechnął, widząc jak wampir w obronnym geście przyciągnął do siebie córkę. – To Elena poprowadzi nas – stwierdził takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie.
Tylko grał spokojnego, nie miała co do tego wątpliwości. Jego ruchy, wyraz twarzy… Dostrzegała w tym sztuczność, którą jednak mogła wypatrzeć tylko ona. Cóż, ewentualnie Miriam, która znała brata lepiej niż ktokolwiek inny.
– To ma być plan? – nie dawał za wygraną Carlisle. – Ale…
– Tak się składa, że nie mam planu. Jeśli ktoś ma jakiś lepszy, jestem otwarty na propozycję – oznajmił z rezerwą demon. – Ojciec życzy sobie spotkania z Eleną. Skoro tak, dajmy mu to, czego chce.
– Zamierasz puścić moją córkę na spotkanie ze śmiercią? – wyszeptała Esme i tych kilka słów wystarczyło, by w korytarzu jak na zawołanie zapadła cisza.
Ruchy Rafaela były tak błyskawiczne, że ledwo je zarejestrowała. Demon dosłownie zmaterializował się tuż przed kobietą, zaskakując ją na tyle, że aż drgnęła, cofając się o krok.
– Nigdy – oznajmił z naciskiem – nie dopuściłbym do czegoś takiego. Nigdy – powtórzył z naciskiem. – Możesz to uznać za wiążącą obietnicę.
Przerażona czy nie, mama wyglądała, jakby miała zamiar dalej protestować. Chociaż wyraźnie unikała spoglądania na Rafaela, otworzyła usta, ale ostatecznie nie wydała z siebie choćby jęku.
Mniej więcej wtedy Elena doszła do wniosku, że ma dość.
– Wystarczy! – oznajmiła, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. Przemieściła się, stając na środku korytarza i w oszołomieniu spoglądając na wszystkich obecnych. – Naprawdę musicie się kłócić? To zły moment, tak?
Na ustach Rafy pojawiła się namiastka uśmiechu. On jeden zachowywał się swobodnie, chociaż była pewna, że kosztowało go to mnóstwo energii.
– Zgodnie z twoim rozkazem, lilan.
Ze świstem wypuściła powietrze. W co pogrywał? Rafael i brak planu się wykluczały, tak jak i jego wcześniejsze słowa. To, że ot tak wycofał się, dając wolną rękę akurat jej, po prostu nie miało sensu. Próbowała zrozumieć, ale im intensywniej myślała o nagłym obrocie spraw, tym większą pustkę miała w głowie. Czuła się tak, jakby spoglądała na dopiero co ułożoną układankę przez grubą, zamgloną szybę, przez co nawet mimo kompletności wzoru, nie była w stanie określić, co takiego przedstawiał. I, cholera, ta niepewność była oszałamiająca.
Czuła, że wszyscy ją obserwowali. Przyciąganie wzroku okazało się prostsze niż do tej pory, zaś poczucie władzy, którego doświadczyła, gdy dookoła zapanowała cisza, okazało się zadziwiająco satysfakcjonujące. Lśniła – dosłownie i w przenośni, dokładnie jak zasugerował to Rafael. To miejsce wyzwalało w niej coś, czego nie rozumiała, zaczynając od pary śnieżnobiałych skrzydeł i wewnętrznego blasku, wydającego się rozjaśniać cienie.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. Uświadomiła sobie, że w milczeniu tkwiła na środku korytarza, niezdolna zdobyć się na żadną reakcję. Po prostu tam stała – w czarnej sukni, z rozłożonymi skrzydłami i pod wpływem emocji, które nawet dla niej okazały się niezrozumiałe.
– Eleno…
Jedynie potrząsnęła głową, dopiero po chwili decydując się spojrzeć na ojca. Spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszło jej to dość marnie.
– Chodźmy – poprosiła cichym aczkolwiek stanowczym głosem. – Tędy, tak?
– To droga w jedną stronę, tak sądzę – odparł jakby od niechcenia Rafael. – Nie jestem pewien. Moje spotkania z ojcem zwykle wyglądały zupełnie inaczej.
Nie poczuła się dzięki temu lepiej. Skoro nawet Rafaelowi to miejsce było obce, co miała powiedzieć ona? Poruszanie się pozbawionym dodatkowych odnóg czy drzwi korytarzem było proste, ale niepokoiło ją bardziej niż cokolwiek innego. Nie była przekonana do tego, co robili, ale prawda była taka, że przecież nie mieli wyboru. Rafa zdawał sobie z tego sprawę i najwyraźniej zamierzał grać zgodnie z zasadami, o ile jakiekolwiek istniały.
Może gdyby miała choć złudne poczucie tego, że podejmowali jakąś konkretną decyzję, poczułaby się pewniej.
Nie tak to sobie wyobrażała. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać, ale próbowała o tym nie myśleć, kiedy już szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Nagle wylądowała na samym przodzie, to jednak wytrąciło ją z równowagi zaledwie na ułamek sekundy. Zanim zdążyła się zastanowić, jakiekolwiek opory zniknęły, a Elena przyśpieszyła, bez wahania ruszając w ciemność. Wyprostowała się, odrzucając srebrzyste włosy na plecy i niemalże władczym krokiem podążyła w głąb korytarza, nawet nie sprawdzając, czy pozostali wciąż jej towarzyszyli. Prowadziła, czując się przy tym tak, jakby właśnie do tego została stworzona – do podejmowania decyzji i osiągania rzeczy wielkich.
Rafael chciał, żeby lśniła, a ona faktycznie była w stanie tego dokonać. Przyjemne ciepło rozeszło się po całym jej ciele, dodając Elenie pewności siebie. Już nie czuła strachu i choć nie była pewna czy to dobrze, ten stan jej się podobał. Uniosła dumnie głowę, jedynie od czasu do czasu rozglądając się na boki, by spojrzeć na kolejne z mijanych obrazów albo obdarować obojętnym spojrzeniem najbardziej zacienione miejsca, gdzie – była pewna – czaiły się śledzące każdy ich krok demony. Żaden nie zaatakował, czy nawet nie dał większego znaku swojej obecności. Elena miała wręcz wrażenie, że kolejne istoty kuliły się pod jej spojrzeniem, jakby w obawie przed tym, że mogłaby je zniszczyć.
Zabawne. Cienie obawiające się mnie?
Ta myśl była dziwna, ale zarazem równie kusząca, co i możliwość przewodzenia. Nie miała pojęcia, co o tym sądzić, ale w tamtej chwili czuła się jak rozpraszająca ciemność latarnia, której nikt nie miał prawa zgasić. Blask, który miała w sobie od samego początku, w końcu znalazł ujście, uprzytomniając Elenie, że nigdy tak naprawdę nie była bezbronna. W tym miejscu dysponowała siłą, o której istnieniu do tej pory nie miała pojęcia.
Jak to jest w końcu poczuć się jak królowa? To coś, o czym od zawsze marzyłaś, czyż nie, najdroższa? Każdy z nas ma jakieś ukryte pragnienia…
Szept Ciemności mimo wszystko jej nie zaskoczył. Co prawda na ułamek sekundy zawahała się, kiedy bezcielesny głos ot tak rozbrzmiał w jej głowie, ale prawie natychmiast wzięła się w garść. Rafael w nią wierzył, tak? Nie puściłby jej przodem, gdyby…
Nieznacznie potrząsnęła głową. To nie był dobry moment na wątpliwości.
Była gotowa przysiąc, że usłyszała śmiech – melodyjny, niezwykle pociągający, ale przy tym po prostu przerażający. Rozbrzmiewał zewsząd, owijając się wokół niej niczym jakaś niematerialna, ledwo widoczna mgiełka. Na języku poczuła nieprzyjemny metaliczny posmak i zrozumiała, że to strach – jej własny, choć z takim uporem odsuwała go od siebie.
Właśnie wtedy korytarz dobiegł końca. Z ciemności wyłoniły się drzwi – potężne, dwuskrzydłowe i ciężkie. Były bardziej okazałe niż te, które oddzielały ją od sali tronowej, do której musiała się dostać podczas balu. Co więcej, okazały się zadziwiająco duże, górując nad nią i sprawiając, że poczuła się co najmniej bezbronna. Zadarła głowę, w milczeniu przypatrując się zdobionemu, przypominającemu łuk przejściu – pełnego kwiatowych ornamentów i symboli, których znaczenia nie znała.
Znajdę ją nawet jeśli ukryje się pośród róż
Znajdę, bo kocham ją – nie zmienię tego…
Serce Eleny zabiło mniej. Obce czy nie, im dłużej wpatrywała się w symbole, tym więcej rozumiała. Nagły przypływ wiedzy skutecznie ją oszołomił, zwłaszcza że za nic w świecie nie potrafiła wyjaśnić, skąd brała się pewność co do znaczenia dziwnych symboli. To było niczym jakieś pierwotne dziedzictwo; coś co obudziło w niej jakieś dawno nabyte instynkty, o których istnieniu nie miała pojęcia. Jakby tego było mało, Elena mogła wręcz przysiąc, że ta wiedza wcale nie wiązała się z genami czy klątwą. Była czymś innym, świeżo nabytym i…
Tak jak skrzydła. Jak to, kim stała się w chwili śmierci.
Bądź dzielna.
Zamierzała to zrobić. Uczepiła się tej myśli, gdy potężne wrota otworzyły się samoistnie, nie wydając przy tym choćby skrzypnięcia. Zmrużyła oczy, spodziewając się uderzenia ostrego światła, ale nic podobnego nie miało miejsca. Również z wnętrza pomieszczenia, do którego wyraźnie ją zapraszano, padało to dziwne, anemiczne światło, w którym momentalnie rozpoznała blask świec.
– O mój Boże…
Szpet mamy skutecznie przypomniał Elenie o tym, że nie była sama. Obejrzała się przez ramię, pierwszy raz spoglądając na każdą z podążających za nią osób z osobna. Esme jak urzeczona wpatrywała się zarówno w zdobione wrota, jak i to, co znajdowało się po drugiej stronie. Tata trzymał się tuż obok niej, chociaż – była gotowa to przysiąc – najchętniej chwyciłby ją za rękę i zabrał gdzieś daleko, byleby nie musiała przekraczać progu.
Rafael i Mira zamykali pochód. Szli obok siebie, oboje milczący i na pierwszy rzut oka całkowicie obojętni. Nawet na siebie nie patrzyli, ale to nie miało znaczenia, skoro znała ich wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że zwracali uwagę na każdy, nawet najmniej znaczący ruch czy bodziec. Demonica raz po raz muskała palcami biodro i to wystarczyło, by uprzytomnić Elenie, że gdzieś tam musiała umocować sztylet. Problem polegał na tym, że szczerze wątpiła, żeby jakakolwiek broń miała szansę choćby zadrasnąć Ciemność.
Zacisnęła usta. Miała ochotę zapytać, czy wszyscy byli gotowi, ale to samo w sobie brzmiało jak głupie pytanie. Oczywiście, że nie. Sama nie była, więc czego miała oczekiwać od któregokolwiek z najbliższych?
Właśnie dlatego bez słowa zwróciła się z powrotem ku drzwiom. Zaraz po tym, nie dając sobie czasu na wątpliwości, przekroczyła próg. Tren czarnej sukni, którą miała na sobie, zafalował wokół jej kostek; obcasy butów zastukały, kiedy przeszła z wyściełającego korytarz dywanu na lśniącą, wypolerowaną podłogę.
Sala, w której się znalazła, przytłoczyła ją swoim rozmiarem równie mocno, co i prowadzące do niej drzwi. W tamtej chwili spodziewała się tylko jednego – wieńczącego pomieszczenie tronu, królewskich atrybutów i wszystkiego, co sugerowałoby, że znalazła się w pałacu albo zamku „bardzo ważnej osobistości”.
Tyle że to nie było tak.
Jej uwagę momentalnie przykuł ustawiony na samym środku pomieszczenia stół. Uniosła brwi, kiedy dotarło do niej, że wzmianki o kolacji jak najbardziej okazały się prawdziwe – blat dosłownie uginał się pod zastawą i jedzeniem – ale to nie było najważniejsze. Kiedy rozejrzała się uważniej, pod ścianami dostrzegła coś, co wyglądało jak trybuny albo arena. Rzędy pustych tymczasowo ławek odcinały się na tle strzelistych, pokrytych witrażami okien. Pokryte mozaiką ściany zachwycały mnogością barw i detali, choć Elenie w oszołomieniu trudno było skupić się na szczegółach. Zauważyła jedynie, że wzory na szybach bardzo przypominały to, co dostrzegła na obrazach w korytarzu – w tym przede wszystkim piękną, jasnowłosą kobietę.
Pomieszczenie – choć równie olśniewające i pełne zdobień, co i prowadzące do niego drzwi – przypominało bardziej skrzyżowanie sali konferencyjnej i renesansowego kościoła, aniżeli jadalnię.
Od nadmiaru wrażeń zakręciło jej się w głowie. Jaki to miało sens? Próbowała zrozumieć, ale kolejne sekundy zwłoki przynosiły wyłącznie więcej pytań. Ciemność chciała rodzinnej imprezy? Naprawdę oczekiwał, że radośnie usiądą do stołu i będąc grać? Już nawet nie chodziło o obecność wampirów, ale sam fakt przygotowanego jedzenia, tej atmosfery i… tego miejsca.
Sala miała w sobie coś takiego, co nie tylko ją onieśmielało, ale przede wszystkim wzbudzało wątpliwości. Była… pusta, niekompletna, jakby zabrakło w niej czegoś istotnego. Elena nie miała pojęcia, skąd brało się to przekonanie, ale towarzyszyło jej przez cały czas, kiedy w oszołomieniu wodziła wzrokiem na prawo i lewo. Szukała czegoś, czego nie potrafiła nazwać i o czym była pewna, że tego nie dostrzeże. Mimo wszystko próbowała, jedynie na chwilę przerywając, kiedy tuż obok niej znalazła się mama, bez słowa obejmując ją ramieniem.
Gdyby przynajmniej mogła zrozumieć… Niewiedza doprowadzała ją do szału, tak jak i wątpliwości, które skutecznie przygasiły dotychczas rozpierającą ją siłę. Płomień zgadł, wycofując się w głąb jej wnętrza i pozostawiając po sobie wyłącznie chłód.
To i napierającą ze wszystkich stron ciemność.
– Nie zdajesz sobie sprawy, jak ogromny zaszczyt wam przypadł, najmilsza. Minęły tysiąclecia, odkąd to miejsce zgromadziło w sobie tyle osób… Choć to wciąż zaledwie parodia uroczystości, w których było mi dane brać udział.
Momentalnie rozpoznała ten głos. Tym razem nie rozbrzmiał w jej głowie, dochodząc z konkretnego miejsca. Ta świadomość wytrąciła Elenę z równowagi bardziej niż cokolwiek innego, w tym również odkrycie, że w pomieszczeniu znajdował się mężczyzna. Nie zauważyła go wcześniej, a może po prostu go tam nie było, nie zmieniało to jednak faktu, że spokojnie stał przed zastawionym stołem, po chwili bez pośpiechu ruszając w ich stronę.
Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją czymś ciężkim w głowie. W oszołomieniu była w stanie patrzeć wyłącznie w całkowicie czarne, wydające się pochłaniać ją całą oczy.
Ledwo była w stanie zrozumieć słowa, które gdzieś za jej plecami wypowiedział Rafael.
– Witaj, ojcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa