Elena
– Kolację – powtórzyła z niedowierzaniem.
– Kolacja z Ciemnością.
Te słowa
zabrzmiały co najmniej idiotycznie. Elena potrząsnęła głową, przez moment niepewna,
czy przypadkiem nie powinna skwitować tego stwierdzenia nieco histerycznym
wybuchem śmiechu. Miała wrażenie, że ktoś sobie z niej żartował i to
nie w sposób, który jakkolwiek poprawiłby jej nastrój.
Mhm. Ojciec cieszy się z nadejścia
Światłości, usłyszała w odpowiedzi. Mam poprowadzić, dodał demon, a po jego tonie poznała, że był z tego
zadania niezwykle dumny.
– Poradzę
sobie z tym sam. Znikaj – zaoponował natychmiast Rafael. Elena nawet nie
drgnęła, kiedy zmaterializował się tuż przed nią, rozkładając skrzydła niczym żywą
tarczę. – Ona nigdzie z tobą nie pójdzie – oznajmił pozbawionym
jakichkolwiek emocji tonem.
Choć nie
sądziła, że to w ogóle możliwe, to kiedy zachowywał się w ten sposób,
naprawdę zaczynała czuć się nieswojo. Z trudem powstrzymała się od wzdrygnięcia,
kiedy nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa. Kiedy zachowywał
się w ten sposób, naprawdę zaczynała się bać. Zwłaszcza w tym miejscu
postępowanie Rafaela – choć w pełni uzasadnione, a przynajmniej ona
była w stanie jej zrozumieć – miało w sobie coś niepokojącego.
On sam taki
był. Podczas gdy Elena lśniła, kiedy uważniej przyjrzała się mężowi, odniosła
wrażenie jakoby otaczały go cienie. W oszołomieniu pomyślała, że również w mroku
było coś pięknego, bardziej pociągającego niż w jasnym blasku, a jednak…
O czym ja, do cholery, myślę?
Nie była
pewna, czy chciała poznać odpowiedź. Wiedziała jedynie, że powinna zachować czujność,
choć nagle zwątpiła w to, czy to miało okazać się aż takie proste.
Och, nie… Nie. Głos pozbawionego cielesnej
formy demona skutecznie przywołał ją do porządku. Istota nie brzmiała na jakkolwiek
zaniepokojoną sposobem, w jaki zwracał się do niej Rafael. Źle zrozumiałeś, bracie. Ojciec chce
zobaczyć wszystkich, w tym ciebie.
– Ale…
–
Wszystkich? – zapytała z powątpiewaniem Mira.
Elena z zaskoczeniem
doszukała się nuty goryczy w jej głosie. Kobieta przez większość czasu
trzymała się na samym końcu, pilnując tego, co działo się za nimi. W dłoniach
wciąż obracała sztylet – ostry, lśniący i niepokojący. Chociaż nikt nie
powiedział tego na głos, Elena nabrała pewności, że nóż nie był zwykłą bronią,
jaką mogłaby dostać w sklepie. Nie przypominała sobie zresztą, żeby
demonica posługiwała się z nią kiedykolwiek wcześniej.
Och, co powiedziała
Miriam, kiedy próbowała nauczyć ją przywoływać Niebiański Ogień? Że była dobra w materializowaniu
rzeczy? Możliwe, że właśnie tak było.
Zabawne, że myślenie o takich rzeczach
przychodzi mi naturalnie…
Skrzywiła
się, co najmniej zaskoczona takim stanem rzeczy. Wciąż tkwiła w miejscu,
mając przy tym wrażenie, że ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po
głowie. Wątpliwości nie dawały jej spokoju, kolejne dziwne rzeczy wytrącały z równowagi,
a jednak… w jakiś pokrętny sposób czuła się tak, jakby trafiła do
miejsca, do którego przynależała. Wróciła do domu.
Znamię na
plecach zapiekło, a skrzydła zaciążyły, wydając się potwierdzać te słowa.
Nie miała pojęcia, co powinna o tym sądzić.
Wszystkich… Ciebie również, siostro Miro,
zapowiedział pogodnym tonem demon. Ojciec
sprowadził sobie wszystkich, których chciał zobaczyć. Ja…
– Znikaj –
ponaglił Rafael.
Tym razem
cień nie próbował negować jego słów. Co prawda westchnął, wyraźnie rozczarowany,
ale posłusznie wycofał się z powrotem w mrok. Elena poczuła, że
odszedł, momentalnie orientując się, że atmosfera nieznacznie się rozluźniła.
To nie było wiele, ale zmiana okazała się wystarczająca, by mogła ją zauważyć.
Dopiero
wtedy odważyła się ruszyć z miejsca. Zareagowała instynktownie,
przesuwając się bliżej Rafaela. Czarne skrzydła otarły się o jej ramię,
kiedy stanęła tuż obok, specjalnie ocierając się o jego bok, by zwrócić na
siebie uwagę.
Błękitne
oczy natychmiast spoczęły bezpośrednio na niej. Zawsze zachwycał ją czysty,
przywodzący na myśl bezchmurne niebo odcień, który w najmniejszym stopniu
nie kojarzył jej się z niczym złym. W tamtej chwili coś w spojrzeniu
Rafaela dało jej do zrozumienia, że był zły, ale starała się o tym nie
myśleć. Tak naprawdę nawet nie musiała pytać, co się stało. Znała demona
wystarczająco dobrze, żeby zorientować się, gdzie leżał największy problem.
Stracił
kontrolę. Nie miała pojęcia czy Ciemność doprowadziła do tego celowo, czy było
to skutkiem ubocznym „gry”, ale to nie miało znaczenia, skoro efekt okazał się
co najmniej niepokojący. Nawet jeśli Rafael od początku zdawał sobie sprawę z tego,
że prędzej czy później konflikt osiągnie punkt kulminacyjny, z pewnością
nie wziął pod uwagę czegoś takiego. Ona zresztą też, ale nie znała tej istoty
tak dobrze jak jej dzieci. Przynajmniej zawsze sądziła, że Rafael był w stanie
przewidzieć kolejne ruchy ojca, ale w tamtej chwili zrozumiała, że to
niemożliwe. Podczas gdy demon oczekiwał konfrontacji, dostawał… to,
czegokolwiek mieliby się spodziewać.
– Rafa…
Spojrzał na
nią i coś w jego spojrzeniu momentalnie złagodniało. Zanim choćby
zdążyła się zastanowić, Rafael bezceremonialnie przyciągnął ją do siebie,
chwytając za ramiona. Jego uścisk był silniejszy niż do tej pory, ale właściwie
nie zwróciła uwagi na ból.
– Pamiętasz
zasady, które ustaliliśmy ostatnio? Te z Przedsionka – wyjaśnił, kiedy
otworzyła usta, by odpowiedzieć.
–
Oczywiście. Mam cię słuchać, kiedy…
– Zapomnij o nich.
To było
ostatnim, czego spodziewała się usłyszeć. Słowa zamarły jej na ustach, a ona
była już tylko w stanie wpatrywać się w demona.
– Ehm…
Dobrze się czujesz? – wypaliła, coraz bardziej oszołomiona.
Rafael, który
odwoływał swoje polecenia, zwłaszcza w tej sytuacji? Nie, to zdecydowanie
nie było normalne. Sposób, w jaki na nią patrzył, bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia wplatając palce we włosy i układając dłoń na jej policzku, tym
bardziej.
Mogła
zarzucić mu wiele, ale na pewno nie to, że jego polecenia pozbawione były
sensu. Dostawała szału, kiedy kazał jej milczeć i traktował jak dziecko,
ale przecież wiedziała, że kryło się za tym coś więcej. Teraz tym bardziej oczekiwała
kolejnych uwag o posłuszeństwie, zresztą skierowanych nie tylko do niej, a jednak…
– Lśnij dla
mnie, Eleno. Błyszcz tak, jak tylko ty potrafisz – wyrzucił z siebie na
wydechu. Palcami raz jeszcze z czułością przesunął po jej twarzy. – Bądź
tym, co tak bardzo mi obce. Skoro żaden zasady nie obowiązują… Kto ma większe
szanse niż kobieta, której nigdy nie potrafiłem pojąć?
– Cofam to,
co powiedziałam o L. Teraz jesteśmy martwi – wymamrotała Mira, ale jej
głos doszedł do Eleny jakby z oddali.
Rafa
również zignorował siostrę. Jego spojrzenie dosłownie przenikało Elenę na
wskroś, tak intensywne, że dziewczynie aż zakręciło się w głowie. Kiedy
ostatnio tak na nią patrzył – jakby widział ją po raz pierwszy i…?
– O czym
ty mówisz? Dobrze zrozumiałem, że…? – Mogła ignorować Mirę, ale nie tatę.
Zwłaszcza że zaniepokojony, ale – co ważniejsze – wyraźnie zdenerwowany
Carlisle nie był widokiem, którego doświadczyła na co dzień. – Zamierasz tak po
prostu ją tam zaprowadzić?
Brwi demona
powędrowały ku górze.
–
Oczywiście, że nie – obruszył się. Złożył skrzydła na plecach, prostując się i jakby
od niechcenia ruszając w głąb korytarza. Jedynie się uśmiechnął, widząc
jak wampir w obronnym geście przyciągnął do siebie córkę. – To Elena
poprowadzi nas – stwierdził takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie.
Tylko grał
spokojnego, nie miała co do tego wątpliwości. Jego ruchy, wyraz twarzy…
Dostrzegała w tym sztuczność, którą jednak mogła wypatrzeć tylko ona. Cóż,
ewentualnie Miriam, która znała brata lepiej niż ktokolwiek inny.
– To ma być
plan? – nie dawał za wygraną Carlisle. – Ale…
– Tak się
składa, że nie mam planu. Jeśli ktoś ma jakiś lepszy, jestem otwarty na
propozycję – oznajmił z rezerwą demon. – Ojciec życzy sobie spotkania z Eleną.
Skoro tak, dajmy mu to, czego chce.
– Zamierasz
puścić moją córkę na spotkanie ze śmiercią? – wyszeptała Esme i tych kilka
słów wystarczyło, by w korytarzu jak na zawołanie zapadła cisza.
Ruchy
Rafaela były tak błyskawiczne, że ledwo je zarejestrowała. Demon dosłownie
zmaterializował się tuż przed kobietą, zaskakując ją na tyle, że aż drgnęła,
cofając się o krok.
– Nigdy –
oznajmił z naciskiem – nie dopuściłbym do czegoś takiego. Nigdy –
powtórzył z naciskiem. – Możesz to uznać za wiążącą obietnicę.
Przerażona
czy nie, mama wyglądała, jakby miała zamiar dalej protestować. Chociaż wyraźnie
unikała spoglądania na Rafaela, otworzyła usta, ale ostatecznie nie wydała z siebie
choćby jęku.
Mniej
więcej wtedy Elena doszła do wniosku, że ma dość.
– Wystarczy!
– oznajmiła, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście.
Przemieściła się, stając na środku korytarza i w oszołomieniu spoglądając
na wszystkich obecnych. – Naprawdę musicie się kłócić? To zły moment, tak?
Na ustach
Rafy pojawiła się namiastka uśmiechu. On jeden zachowywał się swobodnie,
chociaż była pewna, że kosztowało go to mnóstwo energii.
– Zgodnie z twoim
rozkazem, lilan.
Ze świstem
wypuściła powietrze. W co pogrywał? Rafael i brak planu się
wykluczały, tak jak i jego wcześniejsze słowa. To, że ot tak wycofał się,
dając wolną rękę akurat jej, po prostu nie miało sensu. Próbowała zrozumieć,
ale im intensywniej myślała o nagłym obrocie spraw, tym większą pustkę
miała w głowie. Czuła się tak, jakby spoglądała na dopiero co ułożoną układankę
przez grubą, zamgloną szybę, przez co nawet mimo kompletności wzoru, nie była w stanie
określić, co takiego przedstawiał. I, cholera, ta niepewność była
oszałamiająca.
Czuła, że
wszyscy ją obserwowali. Przyciąganie wzroku okazało się prostsze niż do tej
pory, zaś poczucie władzy, którego doświadczyła, gdy dookoła zapanowała cisza,
okazało się zadziwiająco satysfakcjonujące. Lśniła – dosłownie i w
przenośni, dokładnie jak zasugerował to Rafael. To miejsce wyzwalało w niej
coś, czego nie rozumiała, zaczynając od pary śnieżnobiałych skrzydeł i wewnętrznego
blasku, wydającego się rozjaśniać cienie.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści. Uświadomiła sobie, że w milczeniu tkwiła na
środku korytarza, niezdolna zdobyć się na żadną reakcję. Po prostu tam stała – w czarnej
sukni, z rozłożonymi skrzydłami i pod wpływem emocji, które nawet dla
niej okazały się niezrozumiałe.
– Eleno…
Jedynie potrząsnęła
głową, dopiero po chwili decydując się spojrzeć na ojca. Spróbowała się uśmiechnąć,
ale wyszło jej to dość marnie.
– Chodźmy –
poprosiła cichym aczkolwiek stanowczym głosem. – Tędy, tak?
– To droga w jedną
stronę, tak sądzę – odparł jakby od niechcenia Rafael. – Nie jestem pewien.
Moje spotkania z ojcem zwykle wyglądały zupełnie inaczej.
Nie poczuła
się dzięki temu lepiej. Skoro nawet Rafaelowi to miejsce było obce, co miała
powiedzieć ona? Poruszanie się pozbawionym dodatkowych odnóg czy drzwi korytarzem
było proste, ale niepokoiło ją bardziej niż cokolwiek innego. Nie była przekonana
do tego, co robili, ale prawda była taka, że przecież nie mieli wyboru. Rafa
zdawał sobie z tego sprawę i najwyraźniej zamierzał grać zgodnie z zasadami,
o ile jakiekolwiek istniały.
Może gdyby
miała choć złudne poczucie tego, że podejmowali jakąś konkretną decyzję,
poczułaby się pewniej.
Nie tak to
sobie wyobrażała. Nie miała pojęcia, czego się spodziewać, ale próbowała o tym
nie myśleć, kiedy już szybkim krokiem ruszyła przed siebie. Nagle wylądowała na
samym przodzie, to jednak wytrąciło ją z równowagi zaledwie na ułamek
sekundy. Zanim zdążyła się zastanowić, jakiekolwiek opory zniknęły, a Elena
przyśpieszyła, bez wahania ruszając w ciemność. Wyprostowała się, odrzucając
srebrzyste włosy na plecy i niemalże władczym krokiem podążyła w głąb
korytarza, nawet nie sprawdzając, czy pozostali wciąż jej towarzyszyli. Prowadziła,
czując się przy tym tak, jakby właśnie do tego została stworzona – do
podejmowania decyzji i osiągania rzeczy wielkich.
Rafael
chciał, żeby lśniła, a ona faktycznie była w stanie tego dokonać.
Przyjemne ciepło rozeszło się po całym jej ciele, dodając Elenie pewności
siebie. Już nie czuła strachu i choć nie była pewna czy to dobrze, ten
stan jej się podobał. Uniosła dumnie głowę, jedynie od czasu do czasu
rozglądając się na boki, by spojrzeć na kolejne z mijanych obrazów albo obdarować
obojętnym spojrzeniem najbardziej zacienione miejsca, gdzie – była pewna –
czaiły się śledzące każdy ich krok demony. Żaden nie zaatakował, czy nawet nie
dał większego znaku swojej obecności. Elena miała wręcz wrażenie, że kolejne
istoty kuliły się pod jej spojrzeniem, jakby w obawie przed tym, że
mogłaby je zniszczyć.
Zabawne. Cienie obawiające się mnie?
Ta myśl
była dziwna, ale zarazem równie kusząca, co i możliwość przewodzenia. Nie
miała pojęcia, co o tym sądzić, ale w tamtej chwili czuła się jak
rozpraszająca ciemność latarnia, której nikt nie miał prawa zgasić. Blask, który
miała w sobie od samego początku, w końcu znalazł ujście,
uprzytomniając Elenie, że nigdy tak naprawdę nie była bezbronna. W tym
miejscu dysponowała siłą, o której istnieniu do tej pory nie miała
pojęcia.
Jak to jest w końcu poczuć się jak
królowa? To coś, o czym od zawsze marzyłaś, czyż nie, najdroższa? Każdy z nas
ma jakieś ukryte pragnienia…
Szept
Ciemności mimo wszystko jej nie zaskoczył. Co prawda na ułamek sekundy zawahała
się, kiedy bezcielesny głos ot tak rozbrzmiał w jej głowie, ale prawie
natychmiast wzięła się w garść. Rafael w nią wierzył, tak? Nie
puściłby jej przodem, gdyby…
Nieznacznie
potrząsnęła głową. To nie był dobry moment na wątpliwości.
Była gotowa
przysiąc, że usłyszała śmiech – melodyjny, niezwykle pociągający, ale przy tym
po prostu przerażający. Rozbrzmiewał zewsząd, owijając się wokół niej niczym
jakaś niematerialna, ledwo widoczna mgiełka. Na języku poczuła nieprzyjemny
metaliczny posmak i zrozumiała, że to strach – jej własny, choć z takim
uporem odsuwała go od siebie.
Właśnie wtedy korytarz dobiegł końca. Z ciemności wyłoniły
się drzwi – potężne, dwuskrzydłowe i ciężkie. Były bardziej okazałe niż
te, które oddzielały ją od sali tronowej, do której musiała się dostać podczas
balu. Co więcej, okazały się zadziwiająco duże, górując nad nią i sprawiając,
że poczuła się co najmniej bezbronna. Zadarła głowę, w milczeniu
przypatrując się zdobionemu, przypominającemu łuk przejściu – pełnego
kwiatowych ornamentów i symboli, których znaczenia nie znała.
Znajdę
ją nawet jeśli ukryje się pośród róż
Znajdę,
bo kocham ją – nie zmienię tego…
Serce Eleny zabiło mniej. Obce czy nie, im dłużej wpatrywała się w symbole,
tym więcej rozumiała. Nagły przypływ wiedzy skutecznie ją oszołomił, zwłaszcza
że za nic w świecie nie potrafiła wyjaśnić, skąd brała się pewność co do
znaczenia dziwnych symboli. To było niczym jakieś pierwotne dziedzictwo; coś co
obudziło w niej jakieś dawno nabyte instynkty, o których istnieniu
nie miała pojęcia. Jakby tego było mało, Elena mogła wręcz przysiąc, że ta
wiedza wcale nie wiązała się z genami czy klątwą. Była czymś innym, świeżo
nabytym i…
Tak jak
skrzydła. Jak to, kim stała się w chwili śmierci.
Bądź dzielna.
Zamierzała
to zrobić. Uczepiła się tej myśli, gdy potężne wrota otworzyły się samoistnie,
nie wydając przy tym choćby skrzypnięcia. Zmrużyła oczy, spodziewając się uderzenia
ostrego światła, ale nic podobnego nie miało miejsca. Również z wnętrza
pomieszczenia, do którego wyraźnie ją zapraszano, padało to dziwne, anemiczne
światło, w którym momentalnie rozpoznała blask świec.
– O mój
Boże…
Szpet mamy
skutecznie przypomniał Elenie o tym, że nie była sama. Obejrzała się przez
ramię, pierwszy raz spoglądając na każdą z podążających za nią osób z osobna.
Esme jak urzeczona wpatrywała się zarówno w zdobione wrota, jak i to,
co znajdowało się po drugiej stronie. Tata trzymał się tuż obok niej, chociaż –
była gotowa to przysiąc – najchętniej chwyciłby ją za rękę i zabrał gdzieś
daleko, byleby nie musiała przekraczać progu.
Rafael i Mira
zamykali pochód. Szli obok siebie, oboje milczący i na pierwszy rzut oka
całkowicie obojętni. Nawet na siebie nie patrzyli, ale to nie miało znaczenia,
skoro znała ich wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że zwracali uwagę na każdy,
nawet najmniej znaczący ruch czy bodziec. Demonica raz po raz muskała palcami
biodro i to wystarczyło, by uprzytomnić Elenie, że gdzieś tam musiała
umocować sztylet. Problem polegał na tym, że szczerze wątpiła, żeby jakakolwiek
broń miała szansę choćby zadrasnąć Ciemność.
Zacisnęła
usta. Miała ochotę zapytać, czy wszyscy byli gotowi, ale to samo w sobie
brzmiało jak głupie pytanie. Oczywiście, że nie. Sama nie była, więc czego
miała oczekiwać od któregokolwiek z najbliższych?
Właśnie dlatego
bez słowa zwróciła się z powrotem ku drzwiom. Zaraz po tym, nie dając sobie
czasu na wątpliwości, przekroczyła próg. Tren czarnej sukni, którą miała na
sobie, zafalował wokół jej kostek; obcasy butów zastukały, kiedy przeszła z wyściełającego
korytarz dywanu na lśniącą, wypolerowaną podłogę.
Sala, w której
się znalazła, przytłoczyła ją swoim rozmiarem równie mocno, co i prowadzące
do niej drzwi. W tamtej chwili spodziewała się tylko jednego – wieńczącego
pomieszczenie tronu, królewskich atrybutów i wszystkiego, co sugerowałoby,
że znalazła się w pałacu albo zamku „bardzo ważnej osobistości”.
Tyle że to
nie było tak.
Jej uwagę
momentalnie przykuł ustawiony na samym środku pomieszczenia stół. Uniosła brwi,
kiedy dotarło do niej, że wzmianki o kolacji jak najbardziej okazały się
prawdziwe – blat dosłownie uginał się pod zastawą i jedzeniem – ale to nie
było najważniejsze. Kiedy rozejrzała się uważniej, pod ścianami dostrzegła coś,
co wyglądało jak trybuny albo arena. Rzędy pustych tymczasowo ławek odcinały
się na tle strzelistych, pokrytych witrażami okien. Pokryte mozaiką ściany
zachwycały mnogością barw i detali, choć Elenie w oszołomieniu trudno
było skupić się na szczegółach. Zauważyła jedynie, że wzory na szybach bardzo
przypominały to, co dostrzegła na obrazach w korytarzu – w tym przede
wszystkim piękną, jasnowłosą kobietę.
Pomieszczenie
– choć równie olśniewające i pełne zdobień, co i prowadzące do niego
drzwi – przypominało bardziej skrzyżowanie sali konferencyjnej i renesansowego
kościoła, aniżeli jadalnię.
Od nadmiaru
wrażeń zakręciło jej się w głowie. Jaki to miało sens? Próbowała
zrozumieć, ale kolejne sekundy zwłoki przynosiły wyłącznie więcej pytań. Ciemność
chciała rodzinnej imprezy? Naprawdę oczekiwał, że radośnie usiądą do stołu i będąc
grać? Już nawet nie chodziło o obecność wampirów, ale sam fakt
przygotowanego jedzenia, tej atmosfery i… tego miejsca.
Sala miała w sobie
coś takiego, co nie tylko ją onieśmielało, ale przede wszystkim wzbudzało
wątpliwości. Była… pusta, niekompletna, jakby zabrakło w niej czegoś
istotnego. Elena nie miała pojęcia, skąd brało się to przekonanie, ale
towarzyszyło jej przez cały czas, kiedy w oszołomieniu wodziła wzrokiem na
prawo i lewo. Szukała czegoś, czego nie potrafiła nazwać i o czym była
pewna, że tego nie dostrzeże. Mimo wszystko próbowała, jedynie na chwilę
przerywając, kiedy tuż obok niej znalazła się mama, bez słowa obejmując ją
ramieniem.
Gdyby przynajmniej
mogła zrozumieć… Niewiedza doprowadzała ją do szału, tak jak i wątpliwości,
które skutecznie przygasiły dotychczas rozpierającą ją siłę. Płomień zgadł,
wycofując się w głąb jej wnętrza i pozostawiając po sobie wyłącznie
chłód.
To i napierającą
ze wszystkich stron ciemność.
– Nie
zdajesz sobie sprawy, jak ogromny zaszczyt wam przypadł, najmilsza. Minęły
tysiąclecia, odkąd to miejsce zgromadziło w sobie tyle osób… Choć to wciąż
zaledwie parodia uroczystości, w których było mi dane brać udział.
Momentalnie
rozpoznała ten głos. Tym razem nie rozbrzmiał w jej głowie, dochodząc z konkretnego
miejsca. Ta świadomość wytrąciła Elenę z równowagi bardziej niż cokolwiek
innego, w tym również odkrycie, że w pomieszczeniu znajdował się
mężczyzna. Nie zauważyła go wcześniej, a może po prostu go tam nie było,
nie zmieniało to jednak faktu, że spokojnie stał przed zastawionym stołem, po
chwili bez pośpiechu ruszając w ich stronę.
Przez
moment poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją czymś ciężkim w głowie. W oszołomieniu
była w stanie patrzeć wyłącznie w całkowicie czarne, wydające się
pochłaniać ją całą oczy.
Ledwo była w stanie
zrozumieć słowa, które gdzieś za jej plecami wypowiedział Rafael.
– Witaj,
ojcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz