20 czerwca 2019

Trzysta jedenaście

Elena
W jednej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Szarpnęła się, raz jeszcze próbując odrzucić… samą siebie. Albo raczej to, co ją udawało, nawet na moment nie luzując uścisku na jej gardle. Walczyła o oddech i utrzymanie się na nogach, choć zwłaszcza to drugie okazało się problematyczne. Miała wrażenie, że jej ciało – dodatkowo obciążone przez parę skrzydeł – ważyło tonę, z uporem ciągnąc ją ku dołowi.
W tym wszystkim był jeszcze ten głos – znajomy, należący do mężczyzny i…
Rafael.
Coś poruszyło się poza zasięgiem jej wzroku, na tyle szybko, że ledwo to zarejestrowała. W następnej sekundzie uścisk na jej gardle zniknął, a Elena ciężko osunęła się na kolana, zanosząc kaszlem. Obraz rozmazał jej się przed oczami, ale nie pozwoliła sobie na utratę przytomności. Robiąc wszystko, byleby skupić się na tym, co działo się wokół niej, zamrugała kilkukrotnie, czekając aż wszystko wróci do normy.
Tuż przed nią stała Mira. Brwi Eleny powędrowały ku górze, kiedy z uwagą przyjrzała się demonicy – w pełnej okazałości, odzianej w czerń i z parą znajomych, wciąż rozłożonych skrzydeł. Oczy kobiety błyszczały gniewnie, kiedy w milczeniu wpatrywała się w coś, co trzymała w dłoniach. Ostrze było krótkie, ale wyglądało na ostre i co najmniej śmiercionośne, jakimś cudem lśniąc łagodnie nawet mimo braku światła.
Odbicie zniknęło, zupełnie jakby nigdy go nie było. Do Eleny z opóźnieniem dotarło, że wcześniej musiało znajdować się w miejscu, w które wpatrywała się Miriam. Jakby tego było mało, kiedy ta drgnęła i opuściła sztylet, dziewczyna zrozumiała, że demonica najpewniej musiała się na nie zamierzyć. To przynajmniej sugerowała poza, w której trwała wcześniej – jakby dopiero co zdecydowała się kogoś albo coś zadźgać.
Kobieta gniewnie zmrużyła oczy. Elena poczuła się dziwnie, kiedy poczuła na sobie przenikliwe, nie zdradzające żadnych emocji spojrzenie.
– Wstawaj.
Nie próbowała protestować. Poderwała się gwałtownie, w pierwszym odruchu omal nie potykając się o własne nogi. Wciąż czuła nieprzyjemny ucisk na gardle, łatwo mogąc sobie wyobrazić, że coś powoli zaciska się wokół jej szyi. Wzdrygnęła się, po czym dla pewności w pośpiechu odsunęła od lustra, które miała za plecami, a które tak po prostu wróciło do normy. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy zauważyła swoje odbicie, ale tym razem „ta druga” Elena nie zachowywała się tak, jakby miała własną wolę.
– Co do…?
– Skończył nam się czas – padło, zanim w ogóle zdążyła sformułować pytanie do końca.
Okręciła się, słysząc aż nazbyt znajomy głos – ten sam, który wcześniej wykrzyczał jej imię. Rafael był blady i zdenerwowany, choć to nawet w połowie nie oddawało targających nim emocji. Szedł szybkim, choć w pełni ludzkim krokiem, czujnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Było coś niepokojącego w sposobie, w jaki przechadzał się tuż przed lustrami, sprawiając, że Elena zaczęła się obawiać, czy tym razem to jego nie zaatakuje któraś z jego kopii.
W milczeniu spojrzała to na demona, to znów Miriam. Cisza dzwoniła jej w uszach, a napięte do granic możliwości ciało pulsowało bólem. Wciąż kręciło jej się w głowie, w miarę jak próbowała pojąc, co wydarzyło się chwilę wcześniej.
– To sen. Sen, tak? – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Śniłam o tym miejscu, ale to nie wyjaśnia, co wy tutaj robicie.
Nie od razu otrzymała odpowiedź. Nie zaprotestowała, kiedy Rafael ostatecznie pokonał dzielącą ich odległość, bezceremonialnie biorąc ją w ramiona. Nie przeszkadzały mu ani sukienka, ani skrzydła, nad którymi dopiero po chwili zdołała zapanować na tyle, by złożyć je na plecach. Zastygła w jego ramionach, przez chwilę zdolna skupić się wyłącznie na wzajemnej bliskości i sposobie, w jaki ich ciała wpasowały się w siebie. W ruchach demona było coś zaborczego, wręcz desperackiego, co aż nazbyt wyraźnie dało Elenie do zrozumienia, że sprawy miały się co najmniej źle.
Czuła go – całą sobą, tak wyraźnie, że po prostu nie było mowy, by w grę mogła wchodzić iluzja. Nie wyobraziłaby sobie czegoś takiego.
O cholera.
– Nie tym razem – uświadomiła sobie. – Naprawdę tutaj jesteście. Ale to… nie ma sensu.
Tym razem Rafael jednak zdecydował się na nią spojrzeć. Odsunął ją od siebie na tyle, by móc zmierzyć ją wzrokiem. Przez jego twarz przemknął cień.
– Przerabialiśmy to w Przedsionku – przypomniał cicho. – Cokolwiek w twoim świecie nie ma sensu, dla mojego ojca ma go bardzo wiele.
Zrozumiała, a przynajmniej tak jej się wydawało. W moim świecie…, powtórzyła w oszołomieniu i to wystarczyło, żeby serce podeszło jej aż do gardła. Odskoczyła od Rafy jak oparzona, po czym błyskawicznie zwróciła się ku lustru, raz jeszcze spoglądając na swoje odbicie, nawet mimo obaw, które jak na zawołanie poczuła. Ani trochę nie uspokoiła się, kiedy w końcu pojęła, dlaczego wydawała się lśnić w ciemnościach, o obecności skrzydeł nie wspominając,
Może gdyby nie widziała Przedsionka, mogłaby udawać, że wszystko było snem. Kwestia innych światów, o których wspominał Rafael, wciąż była dla niej czystą abstrakcją, ale w ostatnim czasie zdążyła oswoić się z kolejnymi rewelacjami na tyle, by zdołać je zaakceptować. Kto wie, może nawet rozumiała więcej, niż początkowo sądziła, ale…
– Elena!
Tym razem nie miała problemu ze zrozumieniem, kto ją wołał. Zareagowała instynktownie, ani przez sekundę nie myśląc o tym, że być może popełniała błąd. Nie mogła pozostać obojętną, nawet jeśli Ciemność próbowała igrać z jej umysłem. Bez zastanowienia rzuciła się do biegu, by chwilę później znaleźć się w ramionach oszołomionej, wyraźnie zdezorientowanej Esme. Gdzieś za nią dostrzegła również Carlisle’a, ale nie miała okazji poświęcić ojcu więcej uwagi, bo mama przygarnęła ją do siebie, wyrzucając z siebie kolejne niespójne słowa i dopiero po chwili uspokajając się na tyle, by Elena zdołała ją zrozumieć.
– Dzięki Bogu – odetchnęła, wciąż tuląc córkę do siebie. – Nie wiem, co się dzieje, ale… O mój Boże.
W ostatniej chwili Elena ugryzła się w język, powstrzymując przed wyrażeniem wątpliwości. Nie, obawiała się, że Bóg nie miał z tym nic wspólnego. Bynajmniej.
Przełknęła z trudem. Jeśli do tej pory wszystko było skomplikowane, odkrycie, że nie wylądowała w tym miejscu sama, komplikowała wszystko. Nie mogła już nawet udawać, że po prostu śniła, a jakby tego było mało…
– Jestem cała – wyszeptała, bezskutecznie próbując zapanować nad emocjami. Głos nieznacznie jej zadrżał, zmuszając do tego, by jednak zamilkła. – Co się stało? Co wy tutaj robicie? – dodała, w końcu decydując się spojrzeć również na tatę.
To nie miało sensu. Nie chodziło tylko o to, że Carlisle’a nawet nie było w domu, kiedy wszystko poszło nie tak. Nie rozumiała już niczego, a jakby tego było mało…
– Chodź tutaj.
To nie była odpowiedź na żadne z jej pytań, ale przestała o tym myśleć w chwili, w której bez słowa protestu wpadła ojcu w ramiona. Choć przez moment poczuła się pewniej, skoro miała ich przy sobie – chociaż tyle, choć to nadal niczego nie wyjaśniało. Zaraz po tym do Eleny z całą mocą dotarło, że nie miała pojęcia, co z pozostałymi. Chciała odepchnąć od siebie tę myśl, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
Podjęcie decyzji było proste. Wiedziała, czego chciała i jakie konsekwencje miało to, że zdecydowała się związać z Rafaelem. Tak naprawdę nawet gdyby ich losy potoczyły się inaczej, nie miałaby najmniejszego wyboru – nie, skoro we wszystko wchodziła ciągnąca się od stuleci klątwa. Ktoś podjął za nią decyzję na długo przed tym, jak w ogóle pojawiła się na świecie. Cóż, zresztą nie jako jedyna.
Cisza doprowadzała ją do szału. Trwanie w ciemnościach, pośród tych wszystkich luster, niczego nie ułatwiało, ale starała się o tym nie myśleć. Gdyby przynajmniej mogła udawać, że wszystko miało prawo się ułożyć…
– Zadała dobre pytanie – wtrącił Rafael. Miała ochotę na niego warknąć, ale przecież dobrze wiedziała, że nie miał niczego złego na myśli. Był praktyczny, zresztą jak i zawsze, tym bardziej gdy w grę wchodziło przeżycie. – Wyczuwam obecność ojca. Pytanie, co takiego się zmieniło.
– Przed tym nas ostrzegałeś? – Carlisle mocniej przygarnął do siebie, zupełnie jakby w ten sposób miał być w stanie ją ochronić. – Mówiłeś, że Łowca…
– Że jest jak koszmar na jawie i macie trzymać się razem – wyjaśnił pośpiesznie Rafael. – Ale nie to, że dzięki temu się go pozbędziemy. A tym bardziej że zamknięcie się w domu powstrzyma mojego ojca – dodał, a Elena niemalże zachłysnęła się powietrzem.
– Więc jaki w tym sens? – obruszyła się. – Myślałam, że… Rafa! – jęknęła, błyskawicznie zwracając się w jego stronę.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, gdy chwycił ją za oba nadgarstki. Skrzydła znów wymknęły jej się spod kontroli, rozłożyste i lśniące, choć z uporem chciała trzymać je złożone na plecach. Najwygodniejsze wydawało się ich odesłanie, ale w oszołomieniu odkryła, że nie miała nad nimi kontroli. To miejsce wymagało bycia od niej tym, kim stała się w chwili śmierci.
Rafael westchnął i dla zyskania na czasie ujął ją za obie dłonie. Jego uścisk był silny i znajomy, dzięki czego choć przez moment poczuła się bezpieczniejsza.
– Przypomnij sobie, co stało się z Hunterem – powiedział w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Choćby dlatego. Czegoś… brakowało – przyznał po chwili namysłu. – Pytanie czego i kiedy to się zmieniło… Albo co zadecydowało o tym, że ojciec przestał się bawić.
– Byłem z Lawrence’em – oznajmił jakby na zawołanie Carlisle. Wszyscy momentalnie spojrzeli w jego stronę. – Wróciliśmy, bo Isabeau twierdziła, że Gabriel wpakował się w kłopoty. Wracaliśmy do domu i… Nie jestem pewien, ale mógłbym przysiąc, że Lawrence z kimś rozmawiał. Nie mam pojęcia, gdzie teraz jest, ale… – podjął, ale urwał, bo w tym samym momencie Mira wybuchła pozbawionym wesołości wręcz histerycznym śmiechem.
– Zakochany L. prowokując naszego ojca! – prychnęła, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Masz swój brakujący element, Rafa. Już i tak było źle, a teraz jesteśmy zajebiście martwi!
Rafael jedynie potrząsnął głową, ale – co zaniepokoiło Elenę najbardziej – nie zaprotestował. W milczeniu powiódł wzrokiem po lustrzanej sali, lustrując wzrokiem ciemność i z uporem milcząc. Wyraz jego twarzy nie sugerował niczego, ale dziewczyna i tak wiedziała, że był zdenerwowany.
– To coś więcej – stwierdził w końcu. – Znam ojca. Nie wiem, co musiałoby się stać, żeby zmienił pierwotny plan.
– Ale wiesz, że to niczego nie zmienia – obruszyła się Mira. – Jesteśmy tutaj. Oboje wiemy, co to oznacza.
Coś w tych słowach skutecznie przyprawiło Elenę o dreszcze. Poczuła się jeszcze bardziej niespokojna, kiedy Rafael puścił jej dłonie, bezceremonialnie ruszając się z miejsca. Kawałki lustra, które rozbiła, zachrzęściły pod jego ciężarem, kiedy po nich przeszedł.
– Tutaj… Tutaj, to znaczy gdzie? – doszedł ją spięty głos mamy. – I co to oznacza? Gdzie reszta moich dzieci? – zapytała wprost, ale zarówno Mira, jak i Rafael, zbyli dalszą część jej wypowiedzi wymownym milczeniem.
– Wątpię, żeby to była prawdziwa lustrzana sala, jak ta o której opowiadała Beatrycze… Tak jak i wątpię, by ojciec faktycznie chciał zabić Elenę. Nie w ten sposób. – Rafael wciąż z uwagą wpatrywał się w odłamki. – Więc to jednak nie Hunter…
– Tym gorzej.
Głos Miry był ledwo słyszalny. Brat spojrzał na nią pytająco, ale ta uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle zmieszana. Elenę naszła dziwna myśl, że demonicy wymknęło się o słowo za dużo.
Co ty wiesz?, pomyślała, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona, ale nie zdecydowała się na zadanie tego pytania na głos. Jak znała Rafaela, odebrałby je gorzej niż powinien, a na to nie zamierzała pozwolić. Nawet jeśli demonica coś ukrywała, była mu wierna – i to pomimo tego, że demon regularnie w to wątpił.
A przynajmniej Elena miała taką nadzieję.
– To miejsce… Śniłaś o nim, kochanie? – doszedł ją troskliwy głos ojca.
Patrzył na nią w dziwny sposób, równie przenikliwy co i wtedy, gdy opowiadała mu o Rafaelu. Miała wrażenie, że nie dowierzał – i to nie tyle temu, co się działo, co przede wszystkim temu, w jaki sposób wyglądała. Zawsze czuła się nieswojo, kiedy przy bliskich pozwalała sobie na przywoływanie skrzydeł. W tamtej chwili dosłownie lśniła, równie intensywnie, co i w Przedsionku, nie będąc w stanie ukryć tego, kim tak naprawdę się stało. Jakby tego było mało, znamię na plecach paliło – ukryte pod materiałem sukni, ale jednak obecne. Co dziwne, rozchodzące się po jej ciele ciepło miało w sobie coś przyjemnego, w niczym nie kojarząc się Elenie w klątwą albo wzbudzającym obrzydzenie dotyku Ciemności.
– Kilka razy – odparła wymijająco. – Ale to nie sen. Czuję, że… nie chodzi o iluzję – dodała, dobrze wiedząc, o co ją pytał.
– Co to znaczy? Wiesz, gdzie jesteśmy?
Nie była w stanie spojrzeć na żadne z nich. W zamian na powrót skupiła się na Rafaela, przez chwilę wpatrując w parę czarnych, demonicznych skrzydeł.
– Zgaduję, że… w innym wymiarze.
Już w chwili, w której wypowiedziała te słowa, poczuła się co najmniej idiotycznie. O bogini, za co?, westchnęła w duchu. Nie w taki sposób chciała ich uświadamiać. Nie miała pojęcia, czy w ogóle chciała to zrobić – mówić o rzeczach, które ją samą przyprawiało o zawroty głowy. Tak naprawdę nie miała nawet pewności, czy w ogóle powinna, choć z drugiej strony…
Przełknęła z trudem. Jakby miała wybór!
– Rozmawialiśmy o tym, kiedy pojechaliście ze mną do Rafaela. Sam powiedziałeś, że to brzmiało, jakby opisywał kręgi piekielne… Pamiętasz, tato? – Wzruszyła ramionami. – Coś w tym rodzaju.
– Ale…
Huk tłuczonego szkła skutecznie uciął jakiekolwiek dyskusje. Serce podeszło Elenie do gardła, kiedy w panice rozejrzała się dookoła, gotowa rzucić się do ucieczki albo znów bronić. Spodziewała się nadejścia demonów, kolejnego ze swoich klonów albo samej Ciemności czy Łowcy, którzy spróbowaliby rozerwać wszystkich na kawałeczki, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Mira uśmiechnęła się z ponurą satysfakcją, spoglądając wprost na pustą, miejscami wciąż przytrzymującą szklane odłamki ramę. Do Eleny z opóźnieniem dotarło, że kobieta tak po prostu zbiła kolejne z luster.
– Piekielna brama na zamówienie – oznajmiła przesadnie pogodnym tonem, zupełnie jak przewodniczka podczas niezobowiązującej wycieczki. – Zapraszam serdecznie.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Jeśli do tej pory była oszołomiona, bezpośredniość Miriam jedynie bardziej wytrąciła ją z równowagi. Odkrycie, że zamiast ziejącej pustki, tuż za zbitym przez nią lustrem, znajdował się pogrążony w półmroku, ale przynajmniej oświetlony korytarz, również niczego nie ułatwiała.
– I co to ma niby być? – zapytała, próbując podejść bliżej. Prawie nie zarejestrowała tego, że mama pośpiesznie chwyciła ją za rękę.
– Wyjście. Trochę improwizowane, ale tutaj nie ma niczego innego. – Mira wzruszyła ramionami. – Nie ciesz się przedwcześnie. Jeśli to – skinęła głową na lustro – tutaj jest, to znaczy, że on chce, żebyśmy tam weszli. Tak to działa, nie, Rafa? – dodała, zwracając się do brata.
Demon jakby od niechcenia potrząsnął głową. Nie wyglądał na zaskoczonego tym, co znalazła jego siostra.
– Tutaj i tak niczego nie ma. Ojciec zawsze lubił się bawić – stwierdził bez większego zainteresowania. – Chodźcie – dodał, nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Och, znała go doskonale. Odpuścił czy też nie, chcąc nie chcąc przywykając do życia u jej boku, wciąż był w stanie bez większych problemów wydawać rozkazy. Jakby tego było mało, jak zwykle nie interesowało go, czy ktokolwiek miał jakieś obiekcje.
A jednak ruszyła za nim, już po pierwszym kroku skłaniając do tego samego Esme. Wampirzyca wciąż trzymała ją za rękę, ale Elena nie czuła się z tym dziwnie. Tak było lepiej, zwłaszcza że sama chciała zrobić wszystko, byleby nie próbowali się rozdzielać. Wolała nie sprawdzać, jak daleko posunąłby się Rafa, żeby ją chronić, gdyby rodzice spróbowali działać na własną rękę.
Tyle że to wciąż nie było takie proste. Przekonała się o tym zaraz po przejściu przez resztki tego, co zostało z lustra, gdy ponownie usłyszała głos mamy.
– Nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytanie, Rafaelu – oznajmiła spiętym tonem Esme. – Chcę wiedzieć, co z moją rodziną. Moimi dziećmi i…
– Nie odpowiedziałem, bo nie mam pojęcia – uciął stanowczo.
„Albo nie byli mu potrzebni” – zawisło gdzieś w powietrzu. Nie wypowiedział tych słów na głos, ale i tak wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mierzyli się z czymś, czego nie rozumieli. Teraz była tutaj, zdana na łaskę bądź niełaskę istoty, która w każdej chwili mogła zabić ich wszystkich. Koniec gry był tylko kwestią czasu, o ile już nie nastąpił.
Więc do czego potrzebujesz nas wszystkich?, pomyślała, choć nie była pewna, czy chciała poznać odpowiedź. Zbytnio przerażały ją wnioski, które samoistnie przychodziły jej do głowy, gdy tylko myślała o rzeczach, które dopiero miały nadejść. Albo już się wydarzyły. Czuła się, jakby mimo wszystko śniła, a z jej życia wyrwało jakiś istotny fragment – moment, w którym zasypiała albo zrobiła cokolwiek, by ostatecznie wylądować w tym miejscu.
Tyle że to nie był koszmar i ta świadomość była o wiele gorsza niż cokolwiek innego. Szła w milczeniu, próbując ignorować fakt, że wciąż lśniła w mroku, raz po raz przyciągając uwagę rodziców. Jakby tego było mało, mogła wręcz przysiąc, że to nie o jej dziwnym wyglądzie i skrzydłach myśleli w tamtej chwili. To zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez najbardziej naturalną potrzebę, by ją ochronić – i to za wszelką cenę.
Rozumiała to. Te same uczucia towarzyszyły jej, kiedy w panice biegła korytarzami siedziby Volturi, próbując odstać się na bal. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak zgubne ostatecznie okazały się te emocje.
Jej serce zabiło szybciej, jakby w proteście przed wspominaniem momentu, w którym Isobel zatrzymała je jednym gestem. Ucisk w piersi przybrał na sile, na moment pozbawiając jej tchu.
– Tutaj jest piękne – doszedł ją szept mamy.
Dopiero wtedy zwróciła uwagę na korytarz, którym szli. Łagodny, przyjemnie ciepły blask świec, tkwiących w przytwierdzonych do ścian kinkietach, pozwolił jej dostrzec szczegóły, które do tej pory ignorowała. Korytarz w istocie był piękny, utrzymany w królewskich barwach, wyściełany miękkim dywanem. Na ścianach dostrzegła zdobione złotymi ramami obrazy i choć niektóre z nich momentalnie rozpoznała, inne okazały się co najmniej zaskakujące. Na pierwszy rzut oka przypominała motywy biblijne, które momentalnie skojarzyły jej się z niektórymi malowidłami w gabinecie ojca, ale Elena szczerze wątpiła, by w grę wchodziła religia. Nie ta, którą znała dzięki Carlisle’owi.
Nie zarejestrowała momentu, w którym bezwiednie przystanęła, by przyjrzeć się jednemu z obrazów. Jej uwagę przykuła kobieta – piękna, nieludzka, o złocistych włosach i czarującym uśmiechu, który…
Świaaaatłooość!
Omal nie wyszła z siebie, słysząc tuż za plecami odrobinę przypominający syczenie głos. Krzyknęła, ale prawie nie zwróciła na to uwagi, w zamian błyskawicznie zwracając się ku skrytej w najbardziej zaciemnionym miejscu, pulsującej mgle. Obecność demona powinna wytrącić ją z równowagi, a jednak gdy pierwszy szok ustąpił, Elena poczuła przede wszystkim irytację.
I rozpoznała go – istotę, która zaatakowała ją w Przedsionku, by później nieśmiało prosić o pozwolenie na skosztowanie jej krwi. Tego samego demona, który z uporem odmawiał przyswojenia, że wcale nie chciała, by tytułowano ją w jakikolwiek wyszukany sposób.
– Elena – poprawiła machinalnie, zanim ktokolwiek zdążyłby się odezwać albo zareagować. – Mam na imię Elena.
Doszedł ją cichy, nieco nieśmiały chichot. W oszołomieniu pomyślała, że to… cóż, urocze. Co najmniej.
Racja, Eleno. Proszę o wybaczenie, zreflektował się pośpiesznie demon. Cieszymy się twoim widokiem… A ojciec zaprasza na uroczystą kolację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa