Elena
W jednej chwili wszystko potoczyło
się błyskawicznie.
Szarpnęła
się, raz jeszcze próbując odrzucić… samą siebie. Albo raczej to, co ją udawało,
nawet na moment nie luzując uścisku na jej gardle. Walczyła o oddech i utrzymanie
się na nogach, choć zwłaszcza to drugie okazało się problematyczne. Miała
wrażenie, że jej ciało – dodatkowo obciążone przez parę skrzydeł – ważyło tonę,
z uporem ciągnąc ją ku dołowi.
W tym
wszystkim był jeszcze ten głos – znajomy, należący do mężczyzny i…
Rafael.
Coś
poruszyło się poza zasięgiem jej wzroku, na tyle szybko, że ledwo to
zarejestrowała. W następnej sekundzie uścisk na jej gardle zniknął, a Elena
ciężko osunęła się na kolana, zanosząc kaszlem. Obraz rozmazał jej się przed
oczami, ale nie pozwoliła sobie na utratę przytomności. Robiąc wszystko, byleby
skupić się na tym, co działo się wokół niej, zamrugała kilkukrotnie, czekając aż
wszystko wróci do normy.
Tuż przed
nią stała Mira. Brwi Eleny powędrowały ku górze, kiedy z uwagą przyjrzała
się demonicy – w pełnej okazałości, odzianej w czerń i z parą
znajomych, wciąż rozłożonych skrzydeł. Oczy kobiety błyszczały gniewnie, kiedy w milczeniu
wpatrywała się w coś, co trzymała w dłoniach. Ostrze było krótkie, ale
wyglądało na ostre i co najmniej śmiercionośne, jakimś cudem lśniąc łagodnie
nawet mimo braku światła.
Odbicie
zniknęło, zupełnie jakby nigdy go nie było. Do Eleny z opóźnieniem
dotarło, że wcześniej musiało znajdować się w miejscu, w które wpatrywała
się Miriam. Jakby tego było mało, kiedy ta drgnęła i opuściła sztylet,
dziewczyna zrozumiała, że demonica najpewniej musiała się na nie zamierzyć. To
przynajmniej sugerowała poza, w której trwała wcześniej – jakby dopiero co
zdecydowała się kogoś albo coś zadźgać.
Kobieta
gniewnie zmrużyła oczy. Elena poczuła się dziwnie, kiedy poczuła na sobie przenikliwe,
nie zdradzające żadnych emocji spojrzenie.
– Wstawaj.
Nie
próbowała protestować. Poderwała się gwałtownie, w pierwszym odruchu omal
nie potykając się o własne nogi. Wciąż czuła nieprzyjemny ucisk na gardle,
łatwo mogąc sobie wyobrazić, że coś powoli zaciska się wokół jej szyi.
Wzdrygnęła się, po czym dla pewności w pośpiechu odsunęła od lustra, które
miała za plecami, a które tak po prostu wróciło do normy. Serce omal nie
wyskoczyło jej z piersi, kiedy zauważyła swoje odbicie, ale tym razem „ta
druga” Elena nie zachowywała się tak, jakby miała własną wolę.
– Co do…?
– Skończył
nam się czas – padło, zanim w ogóle zdążyła sformułować pytanie do końca.
Okręciła
się, słysząc aż nazbyt znajomy głos – ten sam, który wcześniej wykrzyczał jej
imię. Rafael był blady i zdenerwowany, choć to nawet w połowie nie
oddawało targających nim emocji. Szedł szybkim, choć w pełni ludzkim
krokiem, czujnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Było coś niepokojącego w sposobie,
w jaki przechadzał się tuż przed lustrami, sprawiając, że Elena zaczęła
się obawiać, czy tym razem to jego nie zaatakuje któraś z jego kopii.
W milczeniu
spojrzała to na demona, to znów Miriam. Cisza dzwoniła jej w uszach, a napięte
do granic możliwości ciało pulsowało bólem. Wciąż kręciło jej się w głowie,
w miarę jak próbowała pojąc, co wydarzyło się chwilę wcześniej.
– To sen.
Sen, tak? – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Śniłam o tym miejscu,
ale to nie wyjaśnia, co wy tutaj robicie.
Nie od razu
otrzymała odpowiedź. Nie zaprotestowała, kiedy Rafael ostatecznie pokonał
dzielącą ich odległość, bezceremonialnie biorąc ją w ramiona. Nie
przeszkadzały mu ani sukienka, ani skrzydła, nad którymi dopiero po chwili
zdołała zapanować na tyle, by złożyć je na plecach. Zastygła w jego
ramionach, przez chwilę zdolna skupić się wyłącznie na wzajemnej bliskości i sposobie,
w jaki ich ciała wpasowały się w siebie. W ruchach demona było
coś zaborczego, wręcz desperackiego, co aż nazbyt wyraźnie dało Elenie do
zrozumienia, że sprawy miały się co najmniej źle.
Czuła go –
całą sobą, tak wyraźnie, że po prostu nie było mowy, by w grę mogła
wchodzić iluzja. Nie wyobraziłaby sobie czegoś takiego.
O cholera.
– Nie tym
razem – uświadomiła sobie. – Naprawdę tutaj jesteście. Ale to… nie ma sensu.
Tym razem
Rafael jednak zdecydował się na nią spojrzeć. Odsunął ją od siebie na tyle, by
móc zmierzyć ją wzrokiem. Przez jego twarz przemknął cień.
–
Przerabialiśmy to w Przedsionku – przypomniał cicho. – Cokolwiek w twoim
świecie nie ma sensu, dla mojego ojca ma go bardzo wiele.
Zrozumiała,
a przynajmniej tak jej się wydawało. W moim świecie…, powtórzyła w oszołomieniu
i to wystarczyło, żeby serce podeszło jej aż do gardła. Odskoczyła od Rafy
jak oparzona, po czym błyskawicznie zwróciła się ku lustru, raz jeszcze
spoglądając na swoje odbicie, nawet mimo obaw, które jak na zawołanie poczuła. Ani
trochę nie uspokoiła się, kiedy w końcu pojęła, dlaczego wydawała się lśnić
w ciemnościach, o obecności skrzydeł nie wspominając,
Może gdyby
nie widziała Przedsionka, mogłaby udawać, że wszystko było snem. Kwestia innych
światów, o których wspominał Rafael, wciąż była dla niej czystą
abstrakcją, ale w ostatnim czasie zdążyła oswoić się z kolejnymi
rewelacjami na tyle, by zdołać je zaakceptować. Kto wie, może nawet rozumiała
więcej, niż początkowo sądziła, ale…
– Elena!
Tym razem
nie miała problemu ze zrozumieniem, kto ją wołał. Zareagowała instynktownie, ani
przez sekundę nie myśląc o tym, że być może popełniała błąd. Nie mogła pozostać
obojętną, nawet jeśli Ciemność próbowała igrać z jej umysłem. Bez
zastanowienia rzuciła się do biegu, by chwilę później znaleźć się w ramionach
oszołomionej, wyraźnie zdezorientowanej Esme. Gdzieś za nią dostrzegła również
Carlisle’a, ale nie miała okazji poświęcić ojcu więcej uwagi, bo mama przygarnęła
ją do siebie, wyrzucając z siebie kolejne niespójne słowa i dopiero
po chwili uspokajając się na tyle, by Elena zdołała ją zrozumieć.
– Dzięki Bogu
– odetchnęła, wciąż tuląc córkę do siebie. – Nie wiem, co się dzieje, ale… O mój
Boże.
W ostatniej
chwili Elena ugryzła się w język, powstrzymując przed wyrażeniem wątpliwości.
Nie, obawiała się, że Bóg nie miał z tym nic wspólnego. Bynajmniej.
Przełknęła z trudem.
Jeśli do tej pory wszystko było skomplikowane, odkrycie, że nie wylądowała w tym
miejscu sama, komplikowała wszystko. Nie mogła już nawet udawać, że po prostu
śniła, a jakby tego było mało…
– Jestem
cała – wyszeptała, bezskutecznie próbując zapanować nad emocjami. Głos
nieznacznie jej zadrżał, zmuszając do tego, by jednak zamilkła. – Co się stało?
Co wy tutaj robicie? – dodała, w końcu decydując się spojrzeć również na
tatę.
To nie
miało sensu. Nie chodziło tylko o to, że Carlisle’a nawet nie było w domu,
kiedy wszystko poszło nie tak. Nie rozumiała już niczego, a jakby tego
było mało…
– Chodź
tutaj.
To nie była
odpowiedź na żadne z jej pytań, ale przestała o tym myśleć w chwili,
w której bez słowa protestu wpadła ojcu w ramiona. Choć przez moment poczuła
się pewniej, skoro miała ich przy sobie – chociaż tyle, choć to nadal niczego
nie wyjaśniało. Zaraz po tym do Eleny z całą mocą dotarło, że nie miała
pojęcia, co z pozostałymi. Chciała odepchnąć od siebie tę myśl, ale to
okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
Podjęcie
decyzji było proste. Wiedziała, czego chciała i jakie konsekwencje miało
to, że zdecydowała się związać z Rafaelem. Tak naprawdę nawet gdyby ich
losy potoczyły się inaczej, nie miałaby najmniejszego wyboru – nie, skoro we
wszystko wchodziła ciągnąca się od stuleci klątwa. Ktoś podjął za nią decyzję na
długo przed tym, jak w ogóle pojawiła się na świecie. Cóż, zresztą nie jako
jedyna.
Cisza
doprowadzała ją do szału. Trwanie w ciemnościach, pośród tych wszystkich
luster, niczego nie ułatwiało, ale starała się o tym nie myśleć. Gdyby
przynajmniej mogła udawać, że wszystko miało prawo się ułożyć…
– Zadała
dobre pytanie – wtrącił Rafael. Miała ochotę na niego warknąć, ale przecież
dobrze wiedziała, że nie miał niczego złego na myśli. Był praktyczny, zresztą
jak i zawsze, tym bardziej gdy w grę wchodziło przeżycie. – Wyczuwam
obecność ojca. Pytanie, co takiego się zmieniło.
– Przed tym
nas ostrzegałeś? – Carlisle mocniej przygarnął do siebie, zupełnie jakby w ten
sposób miał być w stanie ją ochronić. – Mówiłeś, że Łowca…
– Że jest
jak koszmar na jawie i macie trzymać się razem – wyjaśnił pośpiesznie
Rafael. – Ale nie to, że dzięki temu się go pozbędziemy. A tym bardziej że
zamknięcie się w domu powstrzyma mojego ojca – dodał, a Elena niemalże
zachłysnęła się powietrzem.
– Więc jaki
w tym sens? – obruszyła się. – Myślałam, że… Rafa! – jęknęła,
błyskawicznie zwracając się w jego stronę.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, gdy chwycił ją za oba nadgarstki. Skrzydła znów wymknęły jej
się spod kontroli, rozłożyste i lśniące, choć z uporem chciała trzymać
je złożone na plecach. Najwygodniejsze wydawało się ich odesłanie, ale w oszołomieniu
odkryła, że nie miała nad nimi kontroli. To miejsce wymagało bycia od niej tym,
kim stała się w chwili śmierci.
Rafael
westchnął i dla zyskania na czasie ujął ją za obie dłonie. Jego uścisk był
silny i znajomy, dzięki czego choć przez moment poczuła się
bezpieczniejsza.
– Przypomnij
sobie, co stało się z Hunterem – powiedział w końcu, ostrożnie dobierając
słowa. – Choćby dlatego. Czegoś… brakowało – przyznał po chwili namysłu. –
Pytanie czego i kiedy to się zmieniło… Albo co zadecydowało o tym, że
ojciec przestał się bawić.
– Byłem z Lawrence’em
– oznajmił jakby na zawołanie Carlisle. Wszyscy momentalnie spojrzeli w jego
stronę. – Wróciliśmy, bo Isabeau twierdziła, że Gabriel wpakował się w kłopoty.
Wracaliśmy do domu i… Nie jestem pewien, ale mógłbym przysiąc, że Lawrence z kimś
rozmawiał. Nie mam pojęcia, gdzie teraz jest, ale… – podjął, ale urwał, bo w tym
samym momencie Mira wybuchła pozbawionym wesołości wręcz histerycznym śmiechem.
– Zakochany
L. prowokując naszego ojca! – prychnęła, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym
geście. – Masz swój brakujący element, Rafa. Już i tak było źle, a teraz
jesteśmy zajebiście martwi!
Rafael
jedynie potrząsnął głową, ale – co zaniepokoiło Elenę najbardziej – nie
zaprotestował. W milczeniu powiódł wzrokiem po lustrzanej sali, lustrując
wzrokiem ciemność i z uporem milcząc. Wyraz jego twarzy nie sugerował
niczego, ale dziewczyna i tak wiedziała, że był zdenerwowany.
– To coś
więcej – stwierdził w końcu. – Znam ojca. Nie wiem, co musiałoby się stać,
żeby zmienił pierwotny plan.
– Ale
wiesz, że to niczego nie zmienia – obruszyła się Mira. – Jesteśmy tutaj. Oboje
wiemy, co to oznacza.
Coś w tych
słowach skutecznie przyprawiło Elenę o dreszcze. Poczuła się jeszcze bardziej
niespokojna, kiedy Rafael puścił jej dłonie, bezceremonialnie ruszając się z miejsca.
Kawałki lustra, które rozbiła, zachrzęściły pod jego ciężarem, kiedy po nich
przeszedł.
– Tutaj…
Tutaj, to znaczy gdzie? – doszedł ją spięty głos mamy. – I co to oznacza?
Gdzie reszta moich dzieci? – zapytała wprost, ale zarówno Mira, jak i Rafael,
zbyli dalszą część jej wypowiedzi wymownym milczeniem.
– Wątpię,
żeby to była prawdziwa lustrzana sala, jak ta o której opowiadała
Beatrycze… Tak jak i wątpię, by ojciec faktycznie chciał zabić Elenę. Nie w ten
sposób. – Rafael wciąż z uwagą wpatrywał się w odłamki. – Więc to
jednak nie Hunter…
– Tym
gorzej.
Głos Miry
był ledwo słyszalny. Brat spojrzał na nią pytająco, ale ta uciekła wzrokiem
gdzieś w bok, nagle zmieszana. Elenę naszła dziwna myśl, że demonicy
wymknęło się o słowo za dużo.
Co ty wiesz?, pomyślała, nagle jeszcze
bardziej zaniepokojona, ale nie zdecydowała się na zadanie tego pytania na
głos. Jak znała Rafaela, odebrałby je gorzej niż powinien, a na to nie
zamierzała pozwolić. Nawet jeśli demonica coś ukrywała, była mu wierna – i to
pomimo tego, że demon regularnie w to wątpił.
A
przynajmniej Elena miała taką nadzieję.
– To
miejsce… Śniłaś o nim, kochanie? – doszedł ją troskliwy głos ojca.
Patrzył na
nią w dziwny sposób, równie przenikliwy co i wtedy, gdy opowiadała mu
o Rafaelu. Miała wrażenie, że nie dowierzał – i to nie tyle temu, co
się działo, co przede wszystkim temu, w jaki sposób wyglądała. Zawsze
czuła się nieswojo, kiedy przy bliskich pozwalała sobie na przywoływanie
skrzydeł. W tamtej chwili dosłownie lśniła, równie intensywnie, co i w Przedsionku,
nie będąc w stanie ukryć tego, kim tak naprawdę się stało. Jakby tego było
mało, znamię na plecach paliło – ukryte pod materiałem sukni, ale jednak
obecne. Co dziwne, rozchodzące się po jej ciele ciepło miało w sobie coś przyjemnego,
w niczym nie kojarząc się Elenie w klątwą albo wzbudzającym
obrzydzenie dotyku Ciemności.
– Kilka
razy – odparła wymijająco. – Ale to nie sen. Czuję, że… nie chodzi o iluzję
– dodała, dobrze wiedząc, o co ją pytał.
– Co to
znaczy? Wiesz, gdzie jesteśmy?
Nie była w stanie
spojrzeć na żadne z nich. W zamian na powrót skupiła się na Rafaela,
przez chwilę wpatrując w parę czarnych, demonicznych skrzydeł.
– Zgaduję,
że… w innym wymiarze.
Już w chwili,
w której wypowiedziała te słowa, poczuła się co najmniej idiotycznie. O bogini, za co?, westchnęła w duchu. Nie w taki sposób
chciała ich uświadamiać. Nie miała pojęcia, czy w ogóle chciała to zrobić –
mówić o rzeczach, które ją samą przyprawiało o zawroty głowy. Tak
naprawdę nie miała nawet pewności, czy w ogóle powinna, choć z drugiej
strony…
Przełknęła z trudem.
Jakby miała wybór!
– Rozmawialiśmy
o tym, kiedy pojechaliście ze mną do Rafaela. Sam powiedziałeś, że to
brzmiało, jakby opisywał kręgi piekielne… Pamiętasz, tato? – Wzruszyła
ramionami. – Coś w tym rodzaju.
– Ale…
Huk
tłuczonego szkła skutecznie uciął jakiekolwiek dyskusje. Serce podeszło Elenie
do gardła, kiedy w panice rozejrzała się dookoła, gotowa rzucić się do
ucieczki albo znów bronić. Spodziewała się nadejścia demonów, kolejnego ze
swoich klonów albo samej Ciemności czy Łowcy, którzy spróbowaliby rozerwać
wszystkich na kawałeczki, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Mira
uśmiechnęła się z ponurą satysfakcją, spoglądając wprost na pustą,
miejscami wciąż przytrzymującą szklane odłamki ramę. Do Eleny z opóźnieniem
dotarło, że kobieta tak po prostu zbiła kolejne z luster.
– Piekielna
brama na zamówienie – oznajmiła przesadnie pogodnym tonem, zupełnie jak
przewodniczka podczas niezobowiązującej wycieczki. – Zapraszam serdecznie.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Jeśli do tej pory była oszołomiona, bezpośredniość Miriam
jedynie bardziej wytrąciła ją z równowagi. Odkrycie, że zamiast ziejącej
pustki, tuż za zbitym przez nią lustrem, znajdował się pogrążony w półmroku,
ale przynajmniej oświetlony korytarz, również niczego nie ułatwiała.
– I co
to ma niby być? – zapytała, próbując podejść bliżej. Prawie nie zarejestrowała
tego, że mama pośpiesznie chwyciła ją za rękę.
– Wyjście.
Trochę improwizowane, ale tutaj nie ma niczego innego. – Mira wzruszyła
ramionami. – Nie ciesz się przedwcześnie. Jeśli to – skinęła głową na lustro –
tutaj jest, to znaczy, że on chce, żebyśmy tam weszli. Tak to działa, nie,
Rafa? – dodała, zwracając się do brata.
Demon jakby
od niechcenia potrząsnął głową. Nie wyglądał na zaskoczonego tym, co znalazła
jego siostra.
– Tutaj i tak
niczego nie ma. Ojciec zawsze lubił się bawić – stwierdził bez większego
zainteresowania. – Chodźcie – dodał, nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Och, znała
go doskonale. Odpuścił czy też nie, chcąc nie chcąc przywykając do życia u jej
boku, wciąż był w stanie bez większych problemów wydawać rozkazy. Jakby
tego było mało, jak zwykle nie interesowało go, czy ktokolwiek miał jakieś
obiekcje.
A jednak
ruszyła za nim, już po pierwszym kroku skłaniając do tego samego Esme.
Wampirzyca wciąż trzymała ją za rękę, ale Elena nie czuła się z tym
dziwnie. Tak było lepiej, zwłaszcza że sama chciała zrobić wszystko, byleby nie
próbowali się rozdzielać. Wolała nie sprawdzać, jak daleko posunąłby się Rafa,
żeby ją chronić, gdyby rodzice spróbowali działać na własną rękę.
Tyle że to
wciąż nie było takie proste. Przekonała się o tym zaraz po przejściu przez
resztki tego, co zostało z lustra, gdy ponownie usłyszała głos mamy.
– Nie odpowiedziałeś
na moje wcześniejsze pytanie, Rafaelu – oznajmiła spiętym tonem Esme. – Chcę
wiedzieć, co z moją rodziną. Moimi dziećmi i…
– Nie
odpowiedziałem, bo nie mam pojęcia – uciął stanowczo.
„Albo nie
byli mu potrzebni” – zawisło gdzieś w powietrzu. Nie wypowiedział tych
słów na głos, ale i tak wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej
nieswojo. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mierzyli się z czymś,
czego nie rozumieli. Teraz była tutaj, zdana na łaskę bądź niełaskę istoty,
która w każdej chwili mogła zabić ich wszystkich. Koniec gry był tylko kwestią
czasu, o ile już nie nastąpił.
Więc do czego potrzebujesz nas wszystkich?,
pomyślała, choć nie była pewna, czy chciała poznać odpowiedź. Zbytnio przerażały
ją wnioski, które samoistnie przychodziły jej do głowy, gdy tylko myślała o rzeczach,
które dopiero miały nadejść. Albo już się wydarzyły. Czuła się, jakby mimo
wszystko śniła, a z jej życia wyrwało jakiś istotny fragment –
moment, w którym zasypiała albo zrobiła cokolwiek, by ostatecznie
wylądować w tym miejscu.
Tyle że to
nie był koszmar i ta świadomość była o wiele gorsza niż cokolwiek
innego. Szła w milczeniu, próbując ignorować fakt, że wciąż lśniła w mroku,
raz po raz przyciągając uwagę rodziców. Jakby tego było mało, mogła wręcz
przysiąc, że to nie o jej dziwnym wyglądzie i skrzydłach myśleli w tamtej
chwili. To zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez najbardziej naturalną
potrzebę, by ją ochronić – i to za wszelką cenę.
Rozumiała
to. Te same uczucia towarzyszyły jej, kiedy w panice biegła korytarzami siedziby
Volturi, próbując odstać się na bal. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
jak zgubne ostatecznie okazały się te emocje.
Jej serce
zabiło szybciej, jakby w proteście przed wspominaniem momentu, w którym
Isobel zatrzymała je jednym gestem. Ucisk w piersi przybrał na sile, na
moment pozbawiając jej tchu.
– Tutaj
jest piękne – doszedł ją szept mamy.
Dopiero wtedy
zwróciła uwagę na korytarz, którym szli. Łagodny, przyjemnie ciepły blask świec,
tkwiących w przytwierdzonych do ścian kinkietach, pozwolił jej dostrzec
szczegóły, które do tej pory ignorowała. Korytarz w istocie był piękny,
utrzymany w królewskich barwach, wyściełany miękkim dywanem. Na ścianach
dostrzegła zdobione złotymi ramami obrazy i choć niektóre z nich
momentalnie rozpoznała, inne okazały się co najmniej zaskakujące. Na pierwszy
rzut oka przypominała motywy biblijne, które momentalnie skojarzyły jej się z niektórymi
malowidłami w gabinecie ojca, ale Elena szczerze wątpiła, by w grę
wchodziła religia. Nie ta, którą znała dzięki Carlisle’owi.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym bezwiednie przystanęła, by przyjrzeć się
jednemu z obrazów. Jej uwagę przykuła kobieta – piękna, nieludzka, o złocistych
włosach i czarującym uśmiechu, który…
Świaaaatłooość!
Omal nie
wyszła z siebie, słysząc tuż za plecami odrobinę przypominający syczenie
głos. Krzyknęła, ale prawie nie zwróciła na to uwagi, w zamian
błyskawicznie zwracając się ku skrytej w najbardziej zaciemnionym miejscu,
pulsującej mgle. Obecność demona powinna wytrącić ją z równowagi, a jednak
gdy pierwszy szok ustąpił, Elena poczuła przede wszystkim irytację.
I
rozpoznała go – istotę, która zaatakowała ją w Przedsionku, by później
nieśmiało prosić o pozwolenie na skosztowanie jej krwi. Tego samego
demona, który z uporem odmawiał przyswojenia, że wcale nie chciała, by
tytułowano ją w jakikolwiek wyszukany sposób.
– Elena –
poprawiła machinalnie, zanim ktokolwiek zdążyłby się odezwać albo zareagować. –
Mam na imię Elena.
Doszedł ją
cichy, nieco nieśmiały chichot. W oszołomieniu pomyślała, że to… cóż,
urocze. Co najmniej.
Racja, Eleno. Proszę o wybaczenie,
zreflektował się pośpiesznie demon. Cieszymy
się twoim widokiem… A ojciec zaprasza na uroczystą kolację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz