23 czerwca 2019

Trzysta czternaście

Miriam
Oddychanie wciąż bolało, ale nie chciała o tym myśleć. O tym, że jej ciało dochodziło do siebie z opóźnieniem tym bardziej, zwłaszcza że jakoś nie wątpiła, że wszystko było zasługą Ciemności. Czuła jego obecność i wpływ całą sobą – to ciągłe napięcie, gniew i świadomość, że wystarczył jeden jego gest, by wszyscy ostatecznie pożegnali się z życiem.
Czuła to tym wyraźniej, skoro siedział tuż obok niej.
Zajmowała miejsce po prawej stronie Ciemności, gotowa przysiąc, że ją obserwował – i to nawet wtedy, gdy zarazem skupiał uwagę na kimś innym. Siedziała wyprostowana niczym struna, milcząc i bezmyślnie wpatrując się w pusty talerz. Nerwowo zaciskała usta, próbując sprawiać wrażenie obojętnej i spokojnej, choć w rzeczywistości żadne z tych określeń do niej nie pasowało. W rzeczywistości siedziała dosłownie jak na szpilkach, pod stołem dyskretnie zaciskając dłonie w pięści. Serce waliło jej jak oszalałe, zdradziecko trzepocząc się w piersi i skutecznie zaprzeczając pozorom, które usiłowała stwarzać.
Wiedziała, że to spotkanie nie przyniesie niczego dobrego. Zdawała sobie z tego sprawę od pierwszej chwili, odkąd tylko przekroczyła próg tego miejsca. Dotychczas mogła wmawiać sobie, że postępuje słusznie – tkwiła u boku Rafaela, kierując się emocjami i pobudkami, które już mu tłumaczyła – ale prawda była zgoła inna.
Nie dało ot tak przygotować się na prawdziwy konflikt z ojcem. Teraz rozumiała to lepiej niż mogłaby sobie tego życzyć, w równym stopniu świadoma również tego, że było za późno. Zabrnęła za daleko, zresztą nawet gdyby chciała, nie mogłaby zmienić decyzji. Trwała u boku Rafy zbyt długo, by ot tak zostawić go samego, niezależnie od tego, czy w ten sposób zachowałaby życie.
Dłoń Miriam drgnęła, ale demonica zdołała powstrzymać się przed instynktownym uniesieniem ręki do gardła. W zamian mocniej zacisnęła palce, obojętna na nieprzyjemne uczucie, które zaczęło towarzyszyć jej w chwili, w której wbiła paznokcie we wnętrze dłoni.
Prawda była taka, że śmierć wcale nie wydawała się aż taką złą perspektywą. Zwłaszcza w ostatnim czasie miała okazję się o nią otrzeć – czy to podczas spotkania z Hunterem, czy też zaledwie chwilę wcześniej, czując napierające na skórę ostrze. To ostatnie wciąż nie dawało jej spokoju, sprawiając, że musiała jeszcze bardziej się skupić, by nie zacząć drżeć. Okazywanie strachu nigdy nie było dobrym pomysłem, tym bardziej w przypadku kogoś, kto nie przywykł, żeby się bać. To wmawiała sobie od wieków – że lęk był słabością, a pozwalając sobie na jego odczuwanie aż prosiła się o to, żeby zginąć. Udawała, chociaż w nie sądziła, by przy świadomej każdego jej ruchu Ciemności było to możliwe. To, że demony z natury wyczuwały strach, dosłownie się nim żywiąc, pozostawało sprawą drugorzędną.
Atmosfera była tak gęsta, że przy odrobinie szczęścia dałoby się ją pokroić nożem. Wymowna cisza i niewypowiedziane słowa zawisły gdzieś pomiędzy nimi, zdecydowanie nie pasując do ujmującego uśmiechu, który gościł na ustach zajmującej sam szczyt zastawionego stołu istoty. Czarne oczy jakby od niechcenia przesuwały się po zebranych, Mira jednak zauważyła, że niezmiennie uciekały zwłaszcza do jednej osoby – do wyróżniającej się na tle mroku, całkiem wytrąconej z równowagi Eleny. Jasne włosy opadły dziewczynie na twarz, ale nawet mimo tego Miriam była gotowa przysiąc, że szwagierka była przerażona. Cóż, tak naprawdę to czuła, choć w tamtej chwili trudno było jej odróżnić własny strach od tego, który bił od pozostałych.
Jakby tego było mało, to gdy zaledwie kilka minut wcześniej posłusznie podążała za ojcem do stołu, była gotowa przysiąc, że Elena się martwiła. To była głupia myśl, którą demonica natychmiast zapragnęła od siebie odsunąć, ale tak właśnie było – Cullenówna naprawdę zachowywała się tak, jakby się przejmowała.
Mira westchnęła w duchu. Oczywiście, dlaczego nie? Tak naprawdę niezależnie od całej frustracji, którą wzbudzała w niej Elena, nie mogła odmówić dziewczynie jednego: była jedyną osobą, która bez chwili wahania rzuciłaby się na pomoc jej i Rafaelowi. Obie wiedziały to już od chwili balu, Miriam zresztą wykorzystała ten fakt, gdy w panice szukała sojuszniczki, gdy dotarło do niej, co takiego planowała Isobel.
Teraz jednak sprawy miały się dużo gorzej, a kobieta obawiała się, że nawet cudowne dziedzictwo Eleny nie mogło ich uratować. Cokolwiek planował Rafael, nie przynosiło efektów.
Nie miała pojęcia, w jaki sposób wpakowała się w to całe szaleństwo. Nawet nie brała pod uwagę, że na dobry koniec dnia wyląduje w zupełnie innym wymiarze, nie tylko pierwszy raz mając okazję spotkać osobiście samą Ciemność, ale na dodatek biorąc udział w rodzinnej kolacyjce. To brzmiałoby całkiem uroczo i niedorzecznie zarazem, gdyby zarazem nie okazało się aż tak przerażające.
Powietrze znów nieprzyjemnie otarło się o jej gardło, jakby chcąc przypomnieć jak źle prezentowała się sytuacja. Miriam z trudem powstrzymała grymas. Och, jakby nie wiedziała!
– Cóż… Mawiają, że milczenie jest złotem, ale w tym przypadku to dość niefortunne. Mieliśmy porozmawiać – zagaił jak gdyby nigdy nic ojciec, w zamyśleniu stukając palcami o blat stołu. On jeden zachowywał się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca, a demonstracyjna próba poderżnięcia gardła własnej córce była czymś, co zdarzało mu się na co dzień. – Wierzę, że jest znakomite.
Gdyby te słowa wypowiedział ktokolwiek inny, jak nic skwitowałaby te słowa śmiechem. Wymachiwanie sztyletem, groźby i jasna sugestia tego, że nie mieli innego wyboru jak tylko ciągnąć tę farsę – i to tylko po to, by po wszystkim naprawdę sugerować wspólną kolację? To brzmiało jak marny żart, ale nawet Mira nie miała odwagi tego skomentować. Ten jeden raz musiała trzymać język za zębami, ostrożniejsza bardziej niż wtedy, gdy docierało do niej, że nerwy Rafaela sięgały niebezpiecznego poziomu. Nie wątpiła, co by ją spotkało, gdyby przeciągnęła strunę.
Znów poczuła na sobie spojrzenie Ciemności. Zauważyła, że się uśmiechnął – tylko nieznacznie, ale sposób, w jaki to zrobił, okazał się wystarczająco wymowny. Dosłownie taksował ją wzrokiem, co nie było trudne, skoro ze swojej pozycji miał doskonały widok. Ona z kolei zajmowała krzesło tuż obok, tak blisko, że gdyby zbyt mocno rozłożyła skrzydła, niechybnie by się o niego otarła.
Och, no i wciąż siedział jej w głowie. Przenikał na wskroś, sięgał samej duszy i…
– Obawiam się… – usłyszała i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej się spięła. Drgnęła, momentalnie przenosząc wzrok na matkę Eleny. Ta kobieta była ostatnią osobą, którą Mira podejrzewała o to, że zdecyduje się odezwać, zwłaszcza że przez większość czasu wyglądała na chętną, by najzwyczajniej w świecie się popłakać. – Mam na myśli… – zaczęła raz jeszcze Esme i zaraz urwała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. W tamtej chwili nie brzmiała nawet w niewielkim stopniu tak pewnie jak wtedy, gdy odważyła się wyrzucić Miriam za drzwi.
Oczy Ciemności natychmiast skierowały się ku niej. Musiała to poczuć, bo jakimś cudem jeszcze bardziej skuliła się na swoim miejscu, przesuwając bliżej tuż obok siedzącej tuż obok niej Eleny. Siedzący po drugiej stronie córki Carlisle zrobił taki ruch, jakby zamierzał sięgnąć żony, ale ostatecznie się na to nie zdecydował.
– Tak? – Tym razem głos ojca zabrzmiał łagodnie i zachęcająco, kolejny raz przywodząc na myśl kuszący szept, który Mira tak dobrze znała. Zbyt wiele razy rozbrzmiewał w jej umyśle, by zdołała o nim zapomnieć. – Śmiało – dodał tonem łagodnej perswazji.
– O-obawiam się – zaczęła raz jeszcze Esme, ostrożnie dobierając słowa – że będziemy musieli uwierzyć na słowo. Mówię o kolacji – wyjaśniła i na swój sposób zabrzmiało to błagalnie.
– Och… Och, tak. – W sali znów rozbrzmiał znajomy, melodyjny śmiech. Ojciec nachylił się by móc oprzeć brodę na splecionych palcach. Uśmiech ani na moment nie schodził z jego twarzy, gdy w nieco pobłażliwy sposób spojrzał na unikającą jego wzroku wampirzycę. – Jesteś pewna, droga pani? – zapytał ze spokojem.
– Mój mąż i ja…
Nie dokończyła, ale Ciemność najwyraźniej tego nie oczekiwała. Ciemne oczy zabłysły, kiedy mężczyzna bez pośpiechu wyprostował się na krześle.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Istniałem na długo przed pojawieniem się pierwszej pierwotnej… – Znów zaśmiał się cicho. – Jesteście spokrewnieni, czyż nie tak? Moja bezduszna Isobel z pewnością nie spodziewała się, że jej linia przetrwa aż tyle czasu… Chociaż śmiem twierdzić, że piękna Elena jest bardziej urodziwa niż którakolwiek z jej poprzedniczek. Z kolei obcowanie z… królową – dodał i tym razem do jego głosu wkradło się rozbawienie – jest niezwykle nużące. Po czasie mordercze instynkty przestają robić wrażenie. Humorzasta, kapryśna kobieta bywa męcząca, zresztą jak i jej pobudki. – Zamilkł, po czym westchnął przeciągle, raz jeszcze spoglądając na zebranych. – Wypadałoby, żebym w tym miejscu serdecznie cię przeprosił, Światłości. Twoja śmierć była niefortunnym przypadkiem, który nie powinien mieć miejsca, ale w końcu nie ma tego złego, prawda?
Milcz… Do cholery, milcz!, pomyślała w panice Mira, w pośpiechu wbijając wzrok w Elenę. Nie wątpiła, że słuchanie tego było trudne, tym bardziej że wszyscy dobrze wiedzieli, że mord, do którego doszło podczas balu, na swój sposób był Ciemności na rękę. Dopiero ta inna, odrodzona Elena mogła stać się perłą kolekcji, którą gromadził przez tyle czasu. Pragnął jej właśnie takiej – pięknej, wypełnionej światłem i odmienionej w sposób, którego żadne z nich nie pojmowało.
Tak, słuchanie tego mogło być problematyczne – i dla niej, i dla jej rodziców. Sęk w tym, że Carlisle i Esme nie byli w mniemaniu Miry osobami, które cechowały się zbyt długimi językami. Jeśli przez kogoś mogli wpaść w kłopoty, to właśnie przez Elenę, a jednak…
W sali wciąż panowała cisza. Mimochodem Miriam zauważyła, że siedząca pomiędzy rodzicami dziewczyna nerwowo zacisnęła usta, ale – na całe szczęście! – nie skomentowała słów Ciemności nawet słowem. Ona po prostu tam tkwiła, choć zachowanie bierności musiało kosztować ją sporo energii.
Wiedziałam, że nie mogłaby być aż tak głupia…
– Śmierć Eleny to wielki błąd, który w porę został naprawiony – oznajmił cicho Rafael, odzywając się pierwszy raz od dłuższego czasu. Przez panujące w sali napięcie Mira prawie zdążyła o obecności brata zapomnieć. – Z twojej inicjatywy, ojcze – dodał demon, nieznacznie kiwając głową.
Zajmował miejsce naprzeciwko Eleny, przez większość czasu po prostu obserwując. Co jak co, ale w tym był dobry – a przynajmniej za takiego zwykle uważała go Miriam. Rafael nie był oazą spokoju, zwłaszcza gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo jego żony, ale to nie znaczyło, że całkiem upadł na głowę. Cóż, taką przynajmniej miała nadzieję, bo od chwili, w której poznał ludzkie uczucia, demonica regularnie zastanawiała się nad tym, czy całkiem nie oszalał. Nie zmieniało to jednak faktu, że Rafa pozostawał jedyną osobą, która miała choćby mgliste pojęcie o tym, w jaki sposób rozmawiać z Ciemnością.
Tak. I właśnie dlatego wysłał Elenę, żeby nas poprowadziła, zadrwił cichy głosik w jej głowie. Mira natychmiast kazała mu się zamknąć, nie chcąc zwracać uwagi ojca, ale wątpliwości nie chciały jej opuścić. Co ty planujesz, bracie…?
Mogła tylko zgadywać, dokąd to wszystko zmierzało. Obserwowała serafina, po wyrazie jego twarzy i postawie próbując stwierdzić, czy miał jakikolwiek – choćby i szczątkowy – plan, ale wyciągnięcie wniosków okazało się niemożliwe. Nawet spojrzenie Rafaela nie sugerowało niczego konkretnego. Wydawał się obojętny, wycofany i całkowicie bierny, niczym jeden z wielu czających się w mroku cieni.
Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.
– To dziwne słyszeć słowa uznania po tym, jak osobiście wyrzekłeś mi posłuszeństwo – zauważył ze spokojem ojciec.
Rafael nawet się nie skrzywił.
– Unikałem tego tak długo, jak tylko było to możliwe. Zrobiłbym wszystko, niezależnie od konsekwencji, ale…
– Ale mamy konflikt interesów, tak? Czyż nie w ten sposób ująłeś to w przypadku królowej? – Było coś niepokojącego w uśmiechu, który pojawił się na ustach Ciemności. – Przyrzekłeś dla niej przed samą boginią… Ty, mój najbardziej zaufany. Kto by pomyślał, że do tego dojdzie – stwierdził w zamyśleniu, ale nie zabrzmiał na rozeźlonego.
– Nie chcę niczego sugerować – zaczął ostrożnie Rafael – ale w tej chwili zabrzmiało to, jakbyśmy wciąż tę kwestię omówić.
To brzmiało idiotycznie – zdaniem Miry stracili okazję na dyskusję w momencie, w którym ojciec powołał do istnienia Łowcę, dość jasno dając wszystkim do zrozumienia, co sądził o ochronie dziewczyny – a jednak Ciemność wydawała się tylko czekać, aż ktoś w końcu poruszy ten temat.
– Czyż nie na tym polegają rodzinne spotkania? Rozmowa jest bardzo ważna – padło w odpowiedzi. W tamtej chwili ojciec zabrzmiał niemalże na urażonego. – Zresztą to chyba dość oczywiste, że chciałbym poznać wybrankę syna. Dzieci bywają takiego problematyczne – stwierdził, porozumiewawczo spoglądając na Carlisle’a i Esme. – Mnie też nie zaprosili na ślub.
– Brakowało mi tylko diabła na weselu – wymamrotała Elena.
Miriam dosłownie się zapowietrzyła. W tamtej chwili zapragnęła chwycić coś ciężkiego i przy pierwszej okazji zdzielić dziewczynę czymś ciężkim po głowie… Albo od razu siebie, nie chcąc sprawdzać, jakie konsekwencje miały pociągnąć te słowa. Wiedziałam, że milczała za długo, jęknęła w duchu, w panice spoglądając na Rafaela, ale zanim zdążyła zdecydować czy próba ucieczki miałaby jakikolwiek sens, doszło ją ciche parsknięcie.
– Mam wiele imion. Za tym akurat nigdy nie przepadałem, ale może dzięki tobie mógłbym je polubić – oznajmił jak gdyby nigdy nic nieśmiertelny. Nachylił się nad blatem, wciąż z uwagą wpatrując w synową. – Lucyfer to podobno niosący światło… Co ty na to, Światłości? – rzucił z rozbawieniem, a brwi dziewczyny jak na zawołanie powędrowały ku górze.
– Jeśli to jakaś propozycja matrymonialna… – zaczęła w oszołomieniu Elena, w tamtej chwili już nawet nie zastanawiając się nad doborem słów, ale – całe szczęście! – nie miała okazji na to, żeby dokończyć.
– Ojcze – wtrącił pośpiesznie Rafael. Jego głos wystarczył, by dziewczyna momentalnie zamilkła, nagle jeszcze bledsza i bardziej oszołomiona. W końcu oderwała wzrok od Ciemności, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, że nie tylko spoglądała na demona w przesadnie intensywny sposób, ale na dodatek pozwoliła nazbyt wiele. Och, jak Mira znała wpływ ojca, właśnie tak było; mieszanie w cudzych umysłach nigdy nie wróżyło dobrze. – Moglibyśmy wrócić do tematu? Moja nieśmiertelność…
– Nie ze mną zawierałeś jakikolwiek układ – przerwał mu niecierpliwym tonem nieśmiertelny. – Nie musiałbym tykać się twojej duszy, żeby sprawdzić Elenę.
– Ale…
Pokręcił głową. Tyle wystarczyło, żeby zamknąć Rafaelowi usta.
– Wszystko w swoim czasie. Jedzenie stygnie – ucięła stanowczo Ciemności. Spojrzenie lśniących, czarnych oczu bez jakiegokolwiek ostrzeżenia znów wylądowało na Esme. – Wybacz, droga pani, chwilowe rozproszenie. Zeszliśmy z tematu, kiedy miałem ci odpowiedzieć. Straszne zaniedbanie z mojej strony – stwierdził w zamyślenie. – Wracając… Dobrze zdaję sobie sprawę, jakie niedogodności niesie ze sobą nieśmiertelność, o której mówimy w przypadku wampirów… Ale czy to oznacza, że czasem nie można sobie pozwolić na odrobinę ludzkich słabości?
Wampirzyca nie odpowiedziała, przez dłuższą chwilę z uporem unikając spojrzenia wpatrzonego w nią demona. Dopiero gdy dotarło do niej, że ten nie zamierzał odpuścić, tym razem jak nic oczekując reakcji, zdecydowała się na niego spojrzeć.
– Obawiam się… że nie rozumiem – przyznała cicho.
– Nie ma w tym niczego złego. Zrozumienie tego świata wymaga czasu… Jak i tego, że nie wszędzie obowiązują te same zasady. – Zawahał się na moment. – Chociaż to przykre, że dotychczas przyszło ci żyć wyłącznie w miejscu, które niesie ze sobą więcej ograniczeń niż przyjemności, najdroższa. Nie tęsknisz za przyjemnościami, którymi ludzie cieszą się na co dzień?
Tym razem nie odpowiedziała. Znów uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wydając się szukać otuchy w samej możliwości tego, że mogła spojrzeć na męża. Żadne z nich się nie odezwało, ale dało się wyczuć milczące porozumienie pomiędzy tą dwójką – i to może nawet silniejsze niż strach, który towarzyszył im przez cały ten czas.
Mira zauważyła, że przez twarz ojca przemknął cień. Mimo wszystko najwyraźniej się tego spodziewał, bo z westchnieniem opadł znów na krzesło. Wciąż wyczekująco spoglądał na obecnych, kiedy zachęcającym gestem wskazał na stół.
– Będę jednak nalegał, byście później przynajmniej spróbowali. Zaręczam, że efekt będzie zaskakujący – oznajmił ze spokojem. – Ten świat wyzwala prawdziwą naturę. Nasza Elena lśni, choć na co dzień z takim uporem próbuje to ukrywać… Z kolei ktoś, kto raz zrodził się jako człowiek, zawsze będzie miał w sobie cząstkę człowieczeństwa.
– Sugerujesz, że… bliżej nam tu do ludzi? – zaryzykował Carlisle, w końcu decydując się odezwać.
Trudno było stwierdzić czy był bardziej oszołomiony, czy może zdenerwowany. Wciąż trzymał się blisko żony i córki, najwyraźniej nie ufając sobie na tyle, by wcześniej włączyć się do rozmowy. Aż do tej chwili.
Spojrzenie Ciemności jak na zawołanie skupiło się na wampirze. Jego oczy zabłysły, ale Mirze trudno było stwierdzić, czy za postawą ojca kryły się jakieś konkretne zamiary.
– W rzeczy samej.
Zrozumiała, co im sugerował. Tak przynajmniej sądziła, nagle pojmując, że być może mieli się gorzej niż do tej pory sądzili. Wampiry z założenia były nieśmiertelne, ale to najwyraźniej nie stanowiło dla ojca najmniejszego problemu. Igrał ze zmysłami, naturą i tym, co w znanym wszystkim świecie okazałoby się niepodważalne. Tu jednak to on ustalał zasady, Mira z kolei wolała nie sprawdzać jak daleko byłby w stanie się posunąć.
Cóż, zresztą wiedziała, że istniały sposoby na skrzywdzenie wampira – i to nie tylko z wykorzystaniem zwykłych płomieni. Piekielny Ogień, który przywołała Elena, mówił sam za siebie.
– To zabawne, ale ludzie słabostki bywają interesujące. Każdy czasem musi sobie pozwolić na chwilę rozluźnienia… Wina? – Ojciec bez jakiegokolwiek ostrzeżenia poderwał się na równe nogi. Już samo to wystarczyło, by Mira spięła się, gwałtownie prostując na krześle. Jakby tego było mało, Ciemność nie zamierzała obchodzić w stołu, w zamian bez ostrzeżenia materializując się tuż za plecami kobiety. I bez obracania się wiedziała, że nieśmiertelny zacisnął palce na oparciu zajmowanego przez nią krzesła. – Jak moja najdroższa córka. W ostatnim czasie serduszko mojej Miry drgnęło, choć naturalnie nam tego nie przyzna.
Przez moment poczuła się tak, jakby z całej siły uderzył ją w brzuch. Znów wstrzymała oddech, z trudem zmuszając się do spokojnego siedzenia, kiedy dłonie Ciemności przeniosły się z oparcia na jej ramiona. Ten gest mogłaby odebrać nawet jako czuły, gdyby nie to, że dłonie mężczyzny znów znalazły się zdecydowanie zbyt blisko jej gardła.
– Ojcze… – zaczęła, ale nic nie wskazywało na to, żeby oczekiwał od niej jakiejkolwiek reakcji.
– Doskonale zdaję sobie sprawę z każdego waszego ruchu. Tobie poświęcam wiele uwagi od czasu balu… Tak, wciąż zadowala mnie sposób, w jaki poradziłaś sobie z Hunterem. – Nachylił się na tyle, że aż poczuła jego oddech na policzku. Sposób, w jaki szeptał jej do ucha, był boleśnie znajomy, choć tym razem przynajmniej nie miała noża na gardle. – Moja piękna, niedoceniana Miriam. Takie to zaniedbanie z mojej strony, nie uważasz?
– Nie śmiałabym mieć ci czegokolwiek za złe, ojcze – odparła bez chwili wahania. Jej głos zabrzmiał bardziej piskliwie niż zazwyczaj.
– Naturalnie. Kwestię twojej wierności już ustaliliśmy – stwierdził i – była gotowa to przysiąc – na krótką chwilę wymownie spojrzał na jej gardło. – Ale wrażliwość to wciąż zagadka… A on nie jest ci obojętny, prawda?
– Nie rozumiem…
A jednak coś ścisnęło ją w gardle. Obawiała się, że jednak tak.
I on to wiedział.
– Nie spodobało ci się, kiedy odmówił. Mam zainterweniować? – podjął ze spokojem demon. – Jako ojciec powinienem dbać o moja jedyną córkę.
– To nie ma znaczenia – wymamrotała, nerwowo spoglądając przed siebie. Dłonie jeszcze mocniej zacisnęła w pięści. – Ojcze…
Ale on nie słuchał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa