Miriam
Oddychanie wciąż bolało, ale
nie chciała o tym myśleć. O tym, że jej ciało dochodziło do siebie z opóźnieniem
tym bardziej, zwłaszcza że jakoś nie wątpiła, że wszystko było zasługą
Ciemności. Czuła jego obecność i wpływ całą sobą – to ciągłe napięcie,
gniew i świadomość, że wystarczył jeden jego gest, by wszyscy ostatecznie
pożegnali się z życiem.
Czuła to
tym wyraźniej, skoro siedział tuż obok niej.
Zajmowała
miejsce po prawej stronie Ciemności, gotowa przysiąc, że ją obserwował – i to
nawet wtedy, gdy zarazem skupiał uwagę na kimś innym. Siedziała wyprostowana
niczym struna, milcząc i bezmyślnie wpatrując się w pusty talerz.
Nerwowo zaciskała usta, próbując sprawiać wrażenie obojętnej i spokojnej,
choć w rzeczywistości żadne z tych określeń do niej nie pasowało. W rzeczywistości
siedziała dosłownie jak na szpilkach, pod stołem dyskretnie zaciskając dłonie w pięści.
Serce waliło jej jak oszalałe, zdradziecko trzepocząc się w piersi i skutecznie
zaprzeczając pozorom, które usiłowała stwarzać.
Wiedziała,
że to spotkanie nie przyniesie niczego dobrego. Zdawała sobie z tego sprawę
od pierwszej chwili, odkąd tylko przekroczyła próg tego miejsca. Dotychczas
mogła wmawiać sobie, że postępuje słusznie – tkwiła u boku Rafaela,
kierując się emocjami i pobudkami, które już mu tłumaczyła – ale prawda
była zgoła inna.
Nie dało ot
tak przygotować się na prawdziwy konflikt z ojcem. Teraz rozumiała to
lepiej niż mogłaby sobie tego życzyć, w równym stopniu świadoma również
tego, że było za późno. Zabrnęła za daleko, zresztą nawet gdyby chciała, nie
mogłaby zmienić decyzji. Trwała u boku Rafy zbyt długo, by ot tak zostawić
go samego, niezależnie od tego, czy w ten sposób zachowałaby życie.
Dłoń Miriam
drgnęła, ale demonica zdołała powstrzymać się przed instynktownym uniesieniem ręki
do gardła. W zamian mocniej zacisnęła palce, obojętna na nieprzyjemne
uczucie, które zaczęło towarzyszyć jej w chwili, w której wbiła paznokcie
we wnętrze dłoni.
Prawda była
taka, że śmierć wcale nie wydawała się aż taką złą perspektywą. Zwłaszcza w ostatnim
czasie miała okazję się o nią otrzeć – czy to podczas spotkania z Hunterem,
czy też zaledwie chwilę wcześniej, czując napierające na skórę ostrze. To
ostatnie wciąż nie dawało jej spokoju, sprawiając, że musiała jeszcze bardziej
się skupić, by nie zacząć drżeć. Okazywanie strachu nigdy nie było dobrym
pomysłem, tym bardziej w przypadku kogoś, kto nie przywykł, żeby się bać.
To wmawiała sobie od wieków – że lęk był słabością, a pozwalając sobie na
jego odczuwanie aż prosiła się o to, żeby zginąć. Udawała, chociaż w nie
sądziła, by przy świadomej każdego jej ruchu Ciemności było to możliwe. To, że
demony z natury wyczuwały strach, dosłownie się nim żywiąc, pozostawało
sprawą drugorzędną.
Atmosfera
była tak gęsta, że przy odrobinie szczęścia dałoby się ją pokroić nożem.
Wymowna cisza i niewypowiedziane słowa zawisły gdzieś pomiędzy nimi,
zdecydowanie nie pasując do ujmującego uśmiechu, który gościł na ustach
zajmującej sam szczyt zastawionego stołu istoty. Czarne oczy jakby od niechcenia
przesuwały się po zebranych, Mira jednak zauważyła, że niezmiennie uciekały
zwłaszcza do jednej osoby – do wyróżniającej się na tle mroku, całkiem
wytrąconej z równowagi Eleny. Jasne włosy opadły dziewczynie na twarz, ale
nawet mimo tego Miriam była gotowa przysiąc, że szwagierka była przerażona.
Cóż, tak naprawdę to czuła, choć w tamtej chwili trudno było jej odróżnić
własny strach od tego, który bił od pozostałych.
Jakby tego
było mało, to gdy zaledwie kilka minut wcześniej posłusznie podążała za ojcem
do stołu, była gotowa przysiąc, że Elena się martwiła. To była głupia myśl,
którą demonica natychmiast zapragnęła od siebie odsunąć, ale tak właśnie było –
Cullenówna naprawdę zachowywała się tak, jakby się przejmowała.
Mira
westchnęła w duchu. Oczywiście, dlaczego nie? Tak naprawdę niezależnie od
całej frustracji, którą wzbudzała w niej Elena, nie mogła odmówić
dziewczynie jednego: była jedyną osobą, która bez chwili wahania rzuciłaby się
na pomoc jej i Rafaelowi. Obie wiedziały to już od chwili balu, Miriam
zresztą wykorzystała ten fakt, gdy w panice szukała sojuszniczki, gdy
dotarło do niej, co takiego planowała Isobel.
Teraz
jednak sprawy miały się dużo gorzej, a kobieta obawiała się, że nawet
cudowne dziedzictwo Eleny nie mogło ich uratować. Cokolwiek planował Rafael,
nie przynosiło efektów.
Nie miała
pojęcia, w jaki sposób wpakowała się w to całe szaleństwo. Nawet nie
brała pod uwagę, że na dobry koniec dnia wyląduje w zupełnie innym
wymiarze, nie tylko pierwszy raz mając okazję spotkać osobiście samą Ciemność,
ale na dodatek biorąc udział w rodzinnej kolacyjce. To brzmiałoby całkiem
uroczo i niedorzecznie zarazem, gdyby zarazem nie okazało się aż tak
przerażające.
Powietrze
znów nieprzyjemnie otarło się o jej gardło, jakby chcąc przypomnieć jak
źle prezentowała się sytuacja. Miriam z trudem powstrzymała grymas. Och,
jakby nie wiedziała!
– Cóż…
Mawiają, że milczenie jest złotem, ale w tym przypadku to dość niefortunne.
Mieliśmy porozmawiać – zagaił jak gdyby nigdy nic ojciec, w zamyśleniu
stukając palcami o blat stołu. On jeden zachowywał się tak, jakby nic
szczególnego nie miało miejsca, a demonstracyjna próba poderżnięcia gardła
własnej córce była czymś, co zdarzało mu się na co dzień. – Wierzę, że jest
znakomite.
Gdyby te
słowa wypowiedział ktokolwiek inny, jak nic skwitowałaby te słowa śmiechem.
Wymachiwanie sztyletem, groźby i jasna sugestia tego, że nie mieli innego
wyboru jak tylko ciągnąć tę farsę – i to tylko po to, by po wszystkim
naprawdę sugerować wspólną kolację? To brzmiało jak marny żart, ale nawet Mira
nie miała odwagi tego skomentować. Ten jeden raz musiała trzymać język za
zębami, ostrożniejsza bardziej niż wtedy, gdy docierało do niej, że nerwy
Rafaela sięgały niebezpiecznego poziomu. Nie wątpiła, co by ją spotkało, gdyby przeciągnęła
strunę.
Znów
poczuła na sobie spojrzenie Ciemności. Zauważyła, że się uśmiechnął – tylko
nieznacznie, ale sposób, w jaki to zrobił, okazał się wystarczająco wymowny.
Dosłownie taksował ją wzrokiem, co nie było trudne, skoro ze swojej pozycji miał
doskonały widok. Ona z kolei zajmowała krzesło tuż obok, tak blisko, że gdyby
zbyt mocno rozłożyła skrzydła, niechybnie by się o niego otarła.
Och, no i wciąż
siedział jej w głowie. Przenikał na wskroś, sięgał samej duszy i…
– Obawiam
się… – usłyszała i to wystarczyło, żeby jeszcze bardziej się spięła.
Drgnęła, momentalnie przenosząc wzrok na matkę Eleny. Ta kobieta była ostatnią
osobą, którą Mira podejrzewała o to, że zdecyduje się odezwać, zwłaszcza
że przez większość czasu wyglądała na chętną, by najzwyczajniej w świecie
się popłakać. – Mam na myśli… – zaczęła raz jeszcze Esme i zaraz urwała, uciekając
wzrokiem gdzieś w bok. W tamtej chwili nie brzmiała nawet w niewielkim
stopniu tak pewnie jak wtedy, gdy odważyła się wyrzucić Miriam za drzwi.
Oczy
Ciemności natychmiast skierowały się ku niej. Musiała to poczuć, bo jakimś
cudem jeszcze bardziej skuliła się na swoim miejscu, przesuwając bliżej tuż
obok siedzącej tuż obok niej Eleny. Siedzący po drugiej stronie córki Carlisle
zrobił taki ruch, jakby zamierzał sięgnąć żony, ale ostatecznie się na to nie
zdecydował.
– Tak? –
Tym razem głos ojca zabrzmiał łagodnie i zachęcająco, kolejny raz przywodząc
na myśl kuszący szept, który Mira tak dobrze znała. Zbyt wiele razy
rozbrzmiewał w jej umyśle, by zdołała o nim zapomnieć. – Śmiało –
dodał tonem łagodnej perswazji.
– O-obawiam
się – zaczęła raz jeszcze Esme, ostrożnie dobierając słowa – że będziemy
musieli uwierzyć na słowo. Mówię o kolacji – wyjaśniła i na swój
sposób zabrzmiało to błagalnie.
– Och… Och,
tak. – W sali znów rozbrzmiał znajomy, melodyjny śmiech. Ojciec nachylił
się by móc oprzeć brodę na splecionych palcach. Uśmiech ani na moment nie
schodził z jego twarzy, gdy w nieco pobłażliwy sposób spojrzał na
unikającą jego wzroku wampirzycę. – Jesteś pewna, droga pani? – zapytał ze spokojem.
– Mój mąż i ja…
Nie
dokończyła, ale Ciemność najwyraźniej tego nie oczekiwała. Ciemne oczy
zabłysły, kiedy mężczyzna bez pośpiechu wyprostował się na krześle.
– Zdaję
sobie z tego sprawę. Istniałem na długo przed pojawieniem się pierwszej
pierwotnej… – Znów zaśmiał się cicho. – Jesteście spokrewnieni, czyż nie tak?
Moja bezduszna Isobel z pewnością nie spodziewała się, że jej linia
przetrwa aż tyle czasu… Chociaż śmiem twierdzić, że piękna Elena jest bardziej
urodziwa niż którakolwiek z jej poprzedniczek. Z kolei obcowanie z… królową – dodał i tym razem do jego
głosu wkradło się rozbawienie – jest niezwykle nużące. Po czasie mordercze
instynkty przestają robić wrażenie. Humorzasta, kapryśna kobieta bywa męcząca, zresztą
jak i jej pobudki. – Zamilkł, po czym westchnął przeciągle, raz jeszcze
spoglądając na zebranych. – Wypadałoby, żebym w tym miejscu serdecznie cię
przeprosił, Światłości. Twoja śmierć była niefortunnym przypadkiem, który nie
powinien mieć miejsca, ale w końcu nie ma tego złego, prawda?
Milcz… Do cholery, milcz!, pomyślała w panice
Mira, w pośpiechu wbijając wzrok w Elenę. Nie wątpiła, że słuchanie
tego było trudne, tym bardziej że wszyscy dobrze wiedzieli, że mord, do którego
doszło podczas balu, na swój sposób był Ciemności na rękę. Dopiero ta inna,
odrodzona Elena mogła stać się perłą kolekcji, którą gromadził przez tyle
czasu. Pragnął jej właśnie takiej – pięknej, wypełnionej światłem i odmienionej
w sposób, którego żadne z nich nie pojmowało.
Tak, słuchanie
tego mogło być problematyczne – i dla niej, i dla jej rodziców. Sęk w tym,
że Carlisle i Esme nie byli w mniemaniu Miry osobami, które cechowały
się zbyt długimi językami. Jeśli przez kogoś mogli wpaść w kłopoty, to
właśnie przez Elenę, a jednak…
W sali wciąż
panowała cisza. Mimochodem Miriam zauważyła, że siedząca pomiędzy rodzicami
dziewczyna nerwowo zacisnęła usta, ale – na całe szczęście! – nie skomentowała
słów Ciemności nawet słowem. Ona po prostu tam tkwiła, choć zachowanie
bierności musiało kosztować ją sporo energii.
Wiedziałam, że nie mogłaby być aż tak głupia…
– Śmierć
Eleny to wielki błąd, który w porę został naprawiony – oznajmił cicho
Rafael, odzywając się pierwszy raz od dłuższego czasu. Przez panujące w sali
napięcie Mira prawie zdążyła o obecności brata zapomnieć. – Z twojej
inicjatywy, ojcze – dodał demon, nieznacznie kiwając głową.
Zajmował
miejsce naprzeciwko Eleny, przez większość czasu po prostu obserwując. Co jak co,
ale w tym był dobry – a przynajmniej za takiego zwykle uważała go
Miriam. Rafael nie był oazą spokoju, zwłaszcza gdy w grę wchodziło
bezpieczeństwo jego żony, ale to nie znaczyło, że całkiem upadł na głowę. Cóż,
taką przynajmniej miała nadzieję, bo od chwili, w której poznał ludzkie
uczucia, demonica regularnie zastanawiała się nad tym, czy całkiem nie oszalał.
Nie zmieniało to jednak faktu, że Rafa pozostawał jedyną osobą, która miała
choćby mgliste pojęcie o tym, w jaki sposób rozmawiać z Ciemnością.
Tak. I właśnie dlatego wysłał Elenę,
żeby nas poprowadziła, zadrwił cichy głosik w jej głowie. Mira
natychmiast kazała mu się zamknąć, nie chcąc zwracać uwagi ojca, ale wątpliwości
nie chciały jej opuścić. Co ty planujesz,
bracie…?
Mogła tylko
zgadywać, dokąd to wszystko zmierzało. Obserwowała serafina, po wyrazie jego
twarzy i postawie próbując stwierdzić, czy miał jakikolwiek – choćby i szczątkowy
– plan, ale wyciągnięcie wniosków okazało się niemożliwe. Nawet spojrzenie
Rafaela nie sugerowało niczego konkretnego. Wydawał się obojętny, wycofany i całkowicie
bierny, niczym jeden z wielu czających się w mroku cieni.
Nie miała
pojęcia czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.
– To dziwne
słyszeć słowa uznania po tym, jak osobiście wyrzekłeś mi posłuszeństwo –
zauważył ze spokojem ojciec.
Rafael
nawet się nie skrzywił.
– Unikałem
tego tak długo, jak tylko było to możliwe. Zrobiłbym wszystko, niezależnie od
konsekwencji, ale…
– Ale mamy
konflikt interesów, tak? Czyż nie w ten sposób ująłeś to w przypadku
królowej? – Było coś niepokojącego w uśmiechu, który pojawił się na ustach
Ciemności. – Przyrzekłeś dla niej przed samą boginią… Ty, mój najbardziej
zaufany. Kto by pomyślał, że do tego dojdzie – stwierdził w zamyśleniu,
ale nie zabrzmiał na rozeźlonego.
– Nie chcę
niczego sugerować – zaczął ostrożnie Rafael – ale w tej chwili zabrzmiało
to, jakbyśmy wciąż tę kwestię omówić.
To brzmiało
idiotycznie – zdaniem Miry stracili okazję na dyskusję w momencie, w którym
ojciec powołał do istnienia Łowcę, dość jasno dając wszystkim do zrozumienia,
co sądził o ochronie dziewczyny – a jednak Ciemność wydawała się tylko
czekać, aż ktoś w końcu poruszy ten temat.
– Czyż nie
na tym polegają rodzinne spotkania? Rozmowa jest bardzo ważna – padło w odpowiedzi.
W tamtej chwili ojciec zabrzmiał niemalże na urażonego. – Zresztą to chyba
dość oczywiste, że chciałbym poznać wybrankę syna. Dzieci bywają takiego
problematyczne – stwierdził, porozumiewawczo spoglądając na Carlisle’a i Esme.
– Mnie też nie zaprosili na ślub.
– Brakowało
mi tylko diabła na weselu – wymamrotała Elena.
Miriam
dosłownie się zapowietrzyła. W tamtej chwili zapragnęła chwycić coś ciężkiego
i przy pierwszej okazji zdzielić dziewczynę czymś ciężkim po głowie… Albo
od razu siebie, nie chcąc sprawdzać, jakie konsekwencje miały pociągnąć te
słowa. Wiedziałam, że milczała za długo,
jęknęła w duchu, w panice spoglądając na Rafaela, ale zanim zdążyła
zdecydować czy próba ucieczki miałaby jakikolwiek sens, doszło ją ciche
parsknięcie.
– Mam wiele
imion. Za tym akurat nigdy nie przepadałem, ale może dzięki tobie mógłbym je
polubić – oznajmił jak gdyby nigdy nic nieśmiertelny. Nachylił się nad blatem,
wciąż z uwagą wpatrując w synową. – Lucyfer to podobno niosący
światło… Co ty na to, Światłości? – rzucił z rozbawieniem, a brwi
dziewczyny jak na zawołanie powędrowały ku górze.
– Jeśli to
jakaś propozycja matrymonialna… – zaczęła w oszołomieniu Elena, w tamtej
chwili już nawet nie zastanawiając się nad doborem słów, ale – całe szczęście! –
nie miała okazji na to, żeby dokończyć.
– Ojcze –
wtrącił pośpiesznie Rafael. Jego głos wystarczył, by dziewczyna momentalnie
zamilkła, nagle jeszcze bledsza i bardziej oszołomiona. W końcu
oderwała wzrok od Ciemności, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do
niej, że nie tylko spoglądała na demona w przesadnie intensywny sposób,
ale na dodatek pozwoliła nazbyt wiele. Och, jak Mira znała wpływ ojca, właśnie
tak było; mieszanie w cudzych umysłach nigdy nie wróżyło dobrze. – Moglibyśmy
wrócić do tematu? Moja nieśmiertelność…
– Nie ze
mną zawierałeś jakikolwiek układ – przerwał mu niecierpliwym tonem
nieśmiertelny. – Nie musiałbym tykać się twojej duszy, żeby sprawdzić Elenę.
– Ale…
Pokręcił
głową. Tyle wystarczyło, żeby zamknąć Rafaelowi usta.
– Wszystko w swoim
czasie. Jedzenie stygnie – ucięła stanowczo Ciemności. Spojrzenie lśniących,
czarnych oczu bez jakiegokolwiek ostrzeżenia znów wylądowało na Esme. – Wybacz,
droga pani, chwilowe rozproszenie. Zeszliśmy z tematu, kiedy miałem ci odpowiedzieć.
Straszne zaniedbanie z mojej strony – stwierdził w zamyślenie. –
Wracając… Dobrze zdaję sobie sprawę, jakie niedogodności niesie ze sobą
nieśmiertelność, o której mówimy w przypadku wampirów… Ale czy to
oznacza, że czasem nie można sobie pozwolić na odrobinę ludzkich słabości?
Wampirzyca
nie odpowiedziała, przez dłuższą chwilę z uporem unikając spojrzenia
wpatrzonego w nią demona. Dopiero gdy dotarło do niej, że ten nie
zamierzał odpuścić, tym razem jak nic oczekując reakcji, zdecydowała się na niego
spojrzeć.
– Obawiam
się… że nie rozumiem – przyznała cicho.
– Nie ma w tym
niczego złego. Zrozumienie tego świata wymaga czasu… Jak i tego, że nie wszędzie
obowiązują te same zasady. – Zawahał się na moment. – Chociaż to przykre, że dotychczas
przyszło ci żyć wyłącznie w miejscu, które niesie ze sobą więcej ograniczeń
niż przyjemności, najdroższa. Nie tęsknisz za przyjemnościami, którymi ludzie cieszą
się na co dzień?
Tym razem
nie odpowiedziała. Znów uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wydając się szukać
otuchy w samej możliwości tego, że mogła spojrzeć na męża. Żadne z nich
się nie odezwało, ale dało się wyczuć milczące porozumienie pomiędzy tą dwójką –
i to może nawet silniejsze niż strach, który towarzyszył im przez cały ten
czas.
Mira
zauważyła, że przez twarz ojca przemknął cień. Mimo wszystko najwyraźniej się
tego spodziewał, bo z westchnieniem opadł znów na krzesło. Wciąż
wyczekująco spoglądał na obecnych, kiedy zachęcającym gestem wskazał na stół.
– Będę
jednak nalegał, byście później przynajmniej spróbowali. Zaręczam, że efekt
będzie zaskakujący – oznajmił ze spokojem. – Ten świat wyzwala prawdziwą
naturę. Nasza Elena lśni, choć na co dzień z takim uporem próbuje to
ukrywać… Z kolei ktoś, kto raz zrodził się jako człowiek, zawsze będzie
miał w sobie cząstkę człowieczeństwa.
–
Sugerujesz, że… bliżej nam tu do ludzi? – zaryzykował Carlisle, w końcu
decydując się odezwać.
Trudno było
stwierdzić czy był bardziej oszołomiony, czy może zdenerwowany. Wciąż trzymał
się blisko żony i córki, najwyraźniej nie ufając sobie na tyle, by
wcześniej włączyć się do rozmowy. Aż do tej chwili.
Spojrzenie
Ciemności jak na zawołanie skupiło się na wampirze. Jego oczy zabłysły, ale
Mirze trudno było stwierdzić, czy za postawą ojca kryły się jakieś konkretne
zamiary.
– W rzeczy
samej.
Zrozumiała,
co im sugerował. Tak przynajmniej sądziła, nagle pojmując, że być może mieli
się gorzej niż do tej pory sądzili. Wampiry z założenia były
nieśmiertelne, ale to najwyraźniej nie stanowiło dla ojca najmniejszego
problemu. Igrał ze zmysłami, naturą i tym, co w znanym wszystkim
świecie okazałoby się niepodważalne. Tu jednak to on ustalał zasady, Mira z kolei
wolała nie sprawdzać jak daleko byłby w stanie się posunąć.
Cóż,
zresztą wiedziała, że istniały sposoby na skrzywdzenie wampira – i to nie
tylko z wykorzystaniem zwykłych płomieni. Piekielny Ogień, który
przywołała Elena, mówił sam za siebie.
– To
zabawne, ale ludzie słabostki bywają interesujące. Każdy czasem musi sobie pozwolić
na chwilę rozluźnienia… Wina? – Ojciec bez jakiegokolwiek ostrzeżenia poderwał
się na równe nogi. Już samo to wystarczyło, by Mira spięła się, gwałtownie
prostując na krześle. Jakby tego było mało, Ciemność nie zamierzała obchodzić w stołu,
w zamian bez ostrzeżenia materializując się tuż za plecami kobiety. I bez
obracania się wiedziała, że nieśmiertelny zacisnął palce na oparciu zajmowanego
przez nią krzesła. – Jak moja najdroższa córka. W ostatnim czasie
serduszko mojej Miry drgnęło, choć naturalnie nam tego nie przyzna.
Przez
moment poczuła się tak, jakby z całej siły uderzył ją w brzuch. Znów wstrzymała
oddech, z trudem zmuszając się do spokojnego siedzenia, kiedy dłonie Ciemności
przeniosły się z oparcia na jej ramiona. Ten gest mogłaby odebrać nawet
jako czuły, gdyby nie to, że dłonie mężczyzny znów znalazły się zdecydowanie zbyt
blisko jej gardła.
– Ojcze… –
zaczęła, ale nic nie wskazywało na to, żeby oczekiwał od niej jakiejkolwiek reakcji.
– Doskonale
zdaję sobie sprawę z każdego waszego ruchu. Tobie poświęcam wiele uwagi od
czasu balu… Tak, wciąż zadowala mnie sposób, w jaki poradziłaś sobie z Hunterem.
– Nachylił się na tyle, że aż poczuła jego oddech na policzku. Sposób, w jaki
szeptał jej do ucha, był boleśnie znajomy, choć tym razem przynajmniej nie miała
noża na gardle. – Moja piękna, niedoceniana Miriam. Takie to zaniedbanie z mojej
strony, nie uważasz?
– Nie
śmiałabym mieć ci czegokolwiek za złe, ojcze – odparła bez chwili wahania. Jej
głos zabrzmiał bardziej piskliwie niż zazwyczaj.
–
Naturalnie. Kwestię twojej wierności już ustaliliśmy – stwierdził i – była
gotowa to przysiąc – na krótką chwilę wymownie spojrzał na jej gardło. – Ale
wrażliwość to wciąż zagadka… A on nie jest ci obojętny, prawda?
– Nie
rozumiem…
A jednak
coś ścisnęło ją w gardle. Obawiała się, że jednak tak.
I on to
wiedział.
– Nie
spodobało ci się, kiedy odmówił. Mam zainterweniować? – podjął ze spokojem demon.
– Jako ojciec powinienem dbać o moja jedyną córkę.
– To nie ma
znaczenia – wymamrotała, nerwowo spoglądając przed siebie. Dłonie jeszcze
mocniej zacisnęła w pięści. – Ojcze…
Ale on nie
słuchał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz