25 czerwca 2019

Trzysta piętnaście

Elena
Uśmiech Ciemności przerażał i zachwycał zarazem. Równie niepokojący okazał się sposób, w jaki mężczyzna zwracał się do wszystkich wokół – w tak wyszukany, uprzejmy sposób, za którym jednak kryło się coś co najmniej przerażającego. Elena nie wątpiła, że jedno nierozważne słowo wystarczyłoby, żeby wszystko skończyło się co najmniej źle.
Jakby tego było mało, niewiele brakowało, by to właśnie przez nią sprawy przybrały co najmniej niepokojący obrót. Czuła się tak, jakby obserwowała sytuację z boku, chwilami nie ufając ani sobie, ani własnym emocjom. Kiedy się otrząsała, wiedziała, że powinna siedzieć spokojnie, milczeć i ewentualnie potakiwać, ale za każdym razem działo się coś, przez co jej starania okazywały się niewystarczające. W chwilach, w których patrzyła w nieludzkie oczy Ciemności, czuła, że mogła pozwolić sobie na więcej. W końcu… Dlaczego nie? Dlaczego nie miałaby być sobą, kiedy…?
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując skupić się przede wszystkim na dłoni wciąż trzymającej ją dyskretnie Esme. Chciała dodać mamie trochę pewności, a przynajmniej takie było pierwotne założenie, ale w którymś momencie to Elena wydawała się czerpać z tego uścisku więcej niż mogłaby się spodziewać. Czuła się tak, jakby tylko dotyk wampirzycy powstrzymywał ją przed zrobieniem czegoś wyjątkowo głupiego, czego jak nic przyszłoby wszystkim żałować. To i niektóre spojrzenia Miry czy momenty, w których Rafael niemalże w panice rzucał się ratować sytuację.
Rafa…
Jego milczenie ją niepokoiło. Wydawał się spięty, odległy i bardziej niepokojący niż zazwyczaj, wycofany w sposób, który zdecydowanie do niego nie pasował. Nie przywykła do widoku Rafaela, który w milczeniu przyjmowałby każde, nawet najbardziej prowokujące stwierdzenie, przez większość czasu nie reagując albo odpowiadając w niezwykle uprzejmy, pełen szacunku sposób. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś było nie tak, a demon zachowywał się tak, jakby stąpał po cienkim lodzie. Jego słowa, gesty, reakcje na kolejne uwagi ojca… To było niczym gra, której zasad Elena nadal nie pojmowała.
Miała wrażenie, że Ciemność oczekiwała, że pozwolą sobie na więcej albo w końcu popełnią błąd. Prowokował, a przynajmniej odebrała słowa, które skierował do jej rodziców – o ludzkich słabościach, sugerując coś, co niekoniecznie chciała przyjąć do świadomości. Co znaczyło, że ten świat był inny? Że wyciągał z innych to, kim byli? Obawiała się, że tę kwestię akurat rozumiała, zwłaszcza że wciąż dosłownie lśniła w mroku, o obecności skrzydeł nie wspominając. Z kolei jeśli to oznaczało, że preferujące „wegetarianizm” wampiry stały się bardziej podatne i możliwe do zranienia…
Nie chciała tego sprawdzać.
Nie chciała bardzo wielu rzeczy, łącznie z tym, co działo się w tamtej chwili. Gdyby miała wybór, nigdy nie wciągnęłaby najbliższych w szaleństwo, które powinno dotyczyć wyłącznie jej samej. To ona podjęła decyzję, decydując się związać Rafaela i tym samym niejako komplikując coś, co z racji klątwy i tak było jej pisane. W innym wypadku po prostu by umarła, tak jak każda inna kobieta przed nią. Stałaby się co najwyżej częścią kolekcji, nie zaś cholerną perłą, której tak bardzo pragnęła Ciemność.
Może i była egoistką, która przez bardzo długi czas pragnęła błyszczeć, ale to zdecydowanie nie był sposób, w jaki chciała lśnić.
Powinna poczuć ulgę, kiedy uwaga nieśmiertelnego skupiła się na Miriam, ale nic podobnego nie miało miejsca. W głowie wciąż miała mętlik, rozdarta między zdrowym rozsądkiem, a idiotycznym pragnieniem, by poderwać się na równe nogi i zażądać, żeby natychmiast zakończyli tę farsę. Nie wierzyła w to, co sugerowała Ciemność – w to, że mieliby się tak po prostu porozumieć tylko dlatego, że teraz była jego synową. Zaprzeczył temu w chwili, w której przywołał Łowcę. Robił to do tej pory, nie paląc się do odpowiedzenia na pytania, które – choć niekoniecznie zadane – w oczywisty sposób zawisły gdzieś między zebranymi, aż prosząc się o to, by ktoś zwrócił na nie uwagę.
Dokąd to zmierzało? Gdzie byli pozostali i… co tak naprawdę miałoby oznaczać to „porozumienie”? W iście bajkowe zakończenie, w którym dotychczas krwiożerczy teść stwierdza, że mają żyć sobie długo i szczęśliwie, za nic nie zamierzała uwierzyć.
Obawiała się, że igrali z diabłem. Zwłaszcza po tej wzmiance o Lucyferze, nie mogła myśleć o nim w inny sposób.
W mroku kryło się zwodnicze piękno, którego nawet nie próbowała zrozumieć.
Na plecach poczuła znajome już, nieustające mrowienie – dokładnie w miejscu, w którym znajdowało się to dziwne znamię. „Dlaczego mnie naznaczyłeś?” – miała ochotę zapytać, ale z jakiegoś powodu to pytanie nie chciało jej przejść przez gardło. Wydawało się niewłaściwe i błędne, jakby sama znała na nie odpowiedź i wiedziała, że w ten sposób tylko traciłaby czas. Jakby…
– Kto by pomyślał, że moja bezduszna córka kiedyś ulegnie człowieczeństwu, które dusiła w sobie przez tyle czasu? – doszedł ją ponownie spokojny głos Ciemności.
Chociaż nie chciała, poderwała głowę. Nie zauważyła, by mężczyzna ruszył się z miejsca, a jednak kiedy na niego spojrzała, przekonała się, że niczym cień krążył tuż za plecami córki. Mira tkwiła w miejscu, wyprostowana i tak blada, że z powodzeniem mogłabym uchodzić za ducha.
– W-wiedziałeś – wykrztusiła w końcu, a jej ojciec roześmiał się w melodyjny, niemalże pobłażliwy sposób.
– Dopiero ustaliliśmy, że wiem wszystko – przypomniał ze spokojem. – Zresztą byłem ciekaw, co zrobisz po tej… niefortunnej rozmowie na dachu. – Zawahał się na moment. – Szukanie pocieszenia w ramionach mężczyzny to naprawdę dziwnego, moja droga. Jak i żal, kiedy zostaje się odepchniętym.
– Ja nie…
– Och, Miro, naprawdę? – obruszyła się Ciemność. – Nie będę ganiać cię za to, że się zauroczyłaś. Ten wampir zresztą i tak nie potraktował cię sprawiedliwie… I nie usprawiedliwia go nawet to, że najwyraźniej on również oddał serce naszej przeuroczej Światłości – padło, a Elena omal nie zakrztusiła się powietrzem. – Dramaty miłosne bywają doprawdy fascynujące.
– Nie miewam dramatów miłosnych – zaoponowała demonica. – Co najwyżej kochanków, ale…
– Przespałaś się z Aldero?! – wypaliła Elena, nagle łącząc w całość wszystkie elementy układanki.
To były pierwsze słowa, które przyszło jej do głowy. Co prawda w chwili, w której wypowiedziała je na głos, zabrzmiały co najmniej niedorzecznie, ale tylko na początku. Dopiero po chwili wszystko inne stało się jasne, zaczynając od napięcia, które wyczuwała między tą dwójką, te wszystkie dwuznaczne komentarze, zmieszanie i… to, jak Aldero zachował się, gdy rozmawiali po raz ostatni. Miriam twierdziła, że niczego mu nie zrobiła i może faktycznie tak było – przynajmniej do pewnego stopnia.
Poczuła się dziwnie, kiedy spojrzenia jej i siostry Rafaela się spotkały. Kątem oka zauważyła, że Ciemność uśmiecha się w pełen satysfakcji, jak zwykle olśniewający sposób, ale w tamtej chwili nie miała czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Czuła się zbyt oszołomiona, to zresztą okazało się sprawą drugorzędną, bo do Eleny nagle dotarło coś jeszcze.
– Co zrobiłeś? – zapytała wprost. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że poderwała się na równe nogi, obie dłonie wspierając na blacie stołu. Niewiele brakowało, by skrzydłami strąciła zastawę. – Bo w końcu… wszystko dotyczy ciebie, prawda? Prędzej czy później.
Czuła, że mogła pożałować tych słów – zbyt gniewnych, bezpośrednich i nieprzemyślanych – ale nie potrafiła się tym przejąć. Nie, skoro o wiele bardziej obawiała się, co tak naprawdę mogło kryć się za nieobecnością Aldero. Miała wyrzuty sumienia, dobrze wiedząc, że to przede wszystkim przez nią wyniósł się z Seattle, ale to jeszcze mogłaby znieść. Inaczej sprawy miałyby się, gdyby nagle okazało się, że za sugestią Ciemności kryło się coś więcej. Jeśli brak kontaktu z Alem i Mirą nie był przypadkowy…
– A jakie to ma znaczenie? – zapytał wprost nieśmiertelny, z zaciekawieniem spoglądając wprost na nią. – Ty już wybrałaś… Czy się mylę?
– Nie miałam czego wybierać – zaoponowała natychmiast.
Było coś ujmującego w uśmiechu, który otrzymała w odpowiedzi. Ciemność nadal kręciła się tuż za plecami Miry, jakby od niechcenia zaciskając palce na oparciu krzesła córki.
– Na pewno? A moim zdaniem w wątpliwościach nie ma niczego złego. Emocje są skomplikowane… Za ty my mamy ze sobą wiele wspólnego – stwierdził niemalże pogodnym tonem. – Piękna kobieta to wiele złamanych serc. Z kolei pożądanie…
– Przestań – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Coś zacisnęło się na jej nadgarstku. W roztargnieniu spojrzała najpierw na chwytające ją palce, a potem prosto w oczy wyraźnie zaniepokojonego ojca. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie była w stanie ani się odezwać, ani jakkolwiek zastosować do tego, co sugerował gest Carlisle’a. Jasne, że z impulsywnych odruchów nie miało przyjść niczego dobrego, ale nie wyobrażała sobie milczenia i pozwalania na to, by ta rozmowa zabrnęła jeszcze dalej.
No i Aldero! Tym bardziej nie chciała nawet myśleć, że z jej winy miałoby stać się mu coś złego. Dotychczas martwiła się przede wszystkim o zebraną w sali grupkę i nieobecnych domowników, ale teraz…
– Cierpliwie szukałaś przez tyle czasu. Wielkim kosztem, bo chyba nie zdajesz sobie sprawy z uroku, który rozsiewasz wokół… Dla niektórych to musiało być dość bolesne przeżycie – doszedł ją ponownie spokojny głos Ciemności. Choć nie chciała, momentalnie pomyślała o niemalże obsesyjnym zachowaniu Briana i Elliotta. Och, tak, wiedziała o czym mówił, zwłaszcza że sama zauważyła to już wcześniej. – A z drugiej strony twój kuzyn… Mówił wam ktoś kiedyś, że koligacje w tej rodzinie są niezwykle zawiłe? Tak czy siak twój kuzyn, który kocha cię tak szczerze, że z wielką przyjemnością mogłaś nim manipulować.
– Ja nigdy…
– Naturalnie. – Nawet nie dał jej skończyć. – To z krwią to przypadek… Z pewnością dobrowolna ofiara z jego strony – podjął z błyskiem w oczach. – Uwiązałaś go do siebie i to nawet wtedy, kiedy byłaś martwa. Jak to ujęłaś, droga córko? – dodał, zwracając się do Miry. – Dobry moment, niewłaściwa kobieta.
– Nigdy się o to nie prosiłam, do jasnej cholery!
Nie rozpoznawała własnego głosu. Tym bardziej nie była w stanie nazwać dziwnej, gniewnej nuty, która wkradła się do jej tonu, ale nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Wzdrygnęła się, gdy usłyszała dźwięk tłuczonego szkła, dopiero po chwili pojmując, że skrzydłami jednak zahaczyła o kieliszek na wino, gwałtownym ruchem posyłając go na podłogę. Uprzytomniła sobie, że drży, zaciskając palce na krawędziach stołu tak bardzo, że chyba tylko cudem go nie połamała. Stała wyprostowana, dysząc ciężko i rozszerzonymi do granic możliwości oczyma wpatrując wprost w Ciemność – te ciemne, jakże różne od jej własnych, całkowicie obojętne tęczówki.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Czekała, w duchu odliczając kolejne sekundy i już tylko wypatrując momentu, w którym ostatecznie pożałuje wybuchu. Oczami wyobraźni niemalże widziała to, co już raz się wydarzyło, kiedy w sali balowej wytrąciła z równowagi Isobel. Z łatwością mogła sobie wyobrazić Ciemność w roli kata – kogoś, kto z równie czarującym uśmiechem wyrwałby jej serce. Najbardziej w tym wszystkim żałowała wyłącznie tego, że kolejny raz świadkami mieliby się okazać właśnie Rafael i jej rodzice – i że wtedy najpewniej również oni nie wyszliby z tego miejsca żywi.
Czuła pulsującą coraz to szybciej i szybciej krew. Przez moment miała nawet nawiną nadzieję, że i tym razem nadmiar emocji sprawi, że w jej dłoniach pojawi się miecz… albo jakakolwiek inna broń, zależnie od formy, którą tym razem zdecydowałby się przybrań Niebiański Ogień, ale kolejne sekundy mijały, a ona wciąż stała z pustymi rękami. Nawet rozchodzące się po jej ciele gorąco okazało się niczym więcej, aniżeli zwykłą reakcją roztrzęsionego organizmu.
Miała wrażenie, że milczenie ciągnęło się w nieskończoność. Poczuła się co najmniej dziwnie, gdy w końcu przerwał ją głos Ciemności – nieznośnie spokojny i na swój sposób wciąż zaskakująco łagodny.
– I to właśnie Światłość, którą zapowiadano tak długo – oznajmił w sposób, który aż nazbyt wyraźnie sugerował, że sobie z niej kpił. – Przerażona tak bardzo, że czuję to aż tutaj, a jednak wciąż na tyle bezczelna, by poniosły ją emocje. Różnisz się nawet od mojej słodkiej Beatrycze, choć i ona z takim uporem mi się stawiała.
W oszołomieniu uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie mogąc dłużej znieść przenikliwego spojrzenia, którym ją obdarowywał. Pochyliła się, pozwalając włosom opaść na twarz, zupełnie jakby w ten sposób mogła ukryć się przed wzrokiem Ciemności.
Właśnie wtedy usłyszała jego kroki – ciche i lekkie, choć i tak wyróżniały się w pogrążonym w ciszy pomieszczeniu. Zesztywniała, z trudem powstrzymując cisnący jej się na usta jęk. Skoro zdecydował się zbliżyć…
Za plecami również wyczuła ruch. Spodziewała się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego, że wokół niej bez ostrzeżenia owiną się dobrze jej znane, zazwyczaj lodowate ramiona. Mimo wszystko w tamtej chwili uścisk ojca okazał się niemalże kojąco ciepły, choć zarazem miał w sobie coś zaborczego. Trzymał ją w sposób, który sugerował tylko jedno – to, że zamierzał ją ochronić, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Elena zamarła, nagle niepewna tego, co powinna zrobić. Drgnęła, chcąc nie chcąc składając skrzydła, by tacie było łatwiej ją objąć. Co prawda miała ochotę jak najszybciej oswobodzić się z uścisku Carlisle’a, nie chcąc dodatkowo go w to wszystko wciągać, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Pragnęła chronić, ale i tego nie potrafiła. Kiedy przyszło co do czego, czuła się tak bardzo bezbronna i zagubiona, jak tylko było to możliwe.
– Nie podchodź bliżej.
To była groźba. Nie wątpiła w to, choć zarazem nie docierało do niej, że akurat jej własny ojciec mógłby zdobyć się na to, żeby dyskutować z Ciemnością. Nerwowo spojrzała wprost na zmierzającą ku nim istotę, z zaskoczeniem przekonując się, że mężczyzna przystanął. Olśniewający uśmiech nawet na moment nie zniknął z jego ust, w zamian jakimś cudem stając się jeszcze bardziej ujmujący.
– Właśnie tego spodziewałbym się po Beatrycze – stwierdził, lekko przekrzywiając głowę. Spoglądał to na Elenę, to znów na obejmującego ją wampira. – Walczyła ze mną, ale subtelnie. Ona uważa na słowa.
– Powiedziałem, że…
Ciemność potrząsnęła głową, bynajmniej nie zamierzając czekać na dalszy ciąg wypowiedzi.
– Gdybym chciał ją zabić, zrobiłbym to, zanim dokończyłaby myśl. Zbyt długo przygotowywałem się do tego spotkania, żeby zakończyć je w taki sposób – oznajmił ze spokojem. – Zresztą chyba zapominacie, komu tak naprawdę Elena zawdzięcza życie. Sam ją przywołałem, choć już wtedy mogłem zatrzymać ją u swojego boku. To się nie liczy?
Nikt nie odpowiedział. Elena poruszyła się niespokojnie, mocniej przywierając do Carlisle’a, przez moment niepewna, co w ten sposób pragnęła osiągnąć – objąć go czy może spróbować osłonić. Pamiętała z jaką lekkością Rafaelowi przyszło wykorzystanie skrzydeł jako tarczy, kiedy stanął między nią i Liz a skutkami niszczycielskiego krzyku Shannon. Co prawda sytuacja była nieporównywalnie gorsza, bo jakoś nie wątpiła, że Ciemność – w przeciwieństwie do szkolnej znajomej – miałaby intencję, żeby zabić, a jednak…
Och, zdążyłaby? W ogóle miałaby szansę się odwrócić, rozłożyć skrzydła i zdziałać cokolwiek? Nie była w stanie przywołać nawet głupiego miecza czy choćby scyzoryka, więc co mogłaby tak naprawdę zdziałać?
Jej myśli wirowały, pędząc przed siebie i jedynie potęgując mętlik w głowie. Jakby tego było mało, jej spojrzenie raz po raz uciekało ku Ciemności – jego nieprzeniknionego spojrzenia, uśmiechu i mrocznej aury, która wydawała się pochłaniać wszystko wokół. Nie wyglądał na rozeźlonego, ale nie wierzyła, by jej zachowanie ani trochę go nie rozjuszyło. Słowa, które padły z jej ust, zresztą jak i wcześniejsze uwagi, które mimo wszystko wypowiedziała. Wymowna cisza i sposób, w jaki tata tulił ją do siebie, jakby przeczuwając, że za moment wydarzy się coś niedobrego, również okazały się wystarczająco wyraźnym sygnałem.
Musiała coś zrobić. Niezależnie od konsekwencji, a jednak…
I chociaż nie sądziła, że będzie do tego zdolna, dobrze słyszała swój własny głos, gdy w końcu zdecydowała się wypowiedzieć słowo, które w normalnym wypadku za nic w świecie nie przeszłoby jej przez usta.
– Przepraszam.
Tym razem udało jej się zaskoczyć wszystkich, w tym samą Ciemność. Zauważyła cień, który przemknął przez jego twarz i sposób, w jaki brwi nieśmiertelnego powędrowały ku górze. Spojrzał na nią z zaciekawieniem, zupełnie jakby widzieli się po raz pierwszy.
Jakby tego było mało, bez wahania podszedł bliżej, ostatecznie ignorując ostrzeżenie, na które zdobył się Carlisle. Wydawał się nie zwracać uwagi na to, że wampir pośpiesznie przygarnął córkę jeszcze bliżej siebie, jakby w nadziei, że uda im się wycofać.
Ze świstem wypuściła powietrze. Ta cisza… Dlaczego wciąż musiało być tak cicho?
Czemu w tym wszystkim akurat Rafael milczał…?
Nie miała odwagi, żeby na niego spojrzeć. Nie odezwał się nawet słowem, kiedy rozmawiali o Aldero, a ona kolejny raz pokusiła się o powiedzenie czegoś, co wszystko mogło wpakować ich w kłopoty. Po prostu milczał, obojętny i cichy, zupełnie jakby już spisał ich wszystkich na straty. Jakby w chwili, w której kazał jej wszystkich poprowadzić, umywał ręce od odpowiedzialności. Te myśli bolały, ale zarazem wydawały się Elenie niepokojąco prawdziwe. Nawiedzały jej umysł, coraz trudniejsze do zignorowania, gdy w końcu stanęła oko w oko z Ciemnością, a teść jak gdyby nigdy nic wyciągnął dłoń ku jej policzka.
Jego dotyk był delikatny, czuły i… niewłaściwy. Tak jak wtedy, gdy obserwowała swoje lustrzane odbicie, pragnąć strząsnąć z siebie obłapiające ją dłonie. Nie zrobiła tego, ale niechęć, którą odczuwała, była tak silna, że po prostu nie wyobrażała sobie, że Ciemność mogłaby jej nie wyczuć.
– Mogłabyś powtórzyć? – doszedł ją cichy szept i choć bardzo chciała go zignorować, na to również nie mogła sobie pozwolić.
– Przepraszam – powtórzyła na wydechu. – Za to, że mnie poniosło. Nie powinnam była tego mówić.
Przynajmniej nie kłamała, dobrze wiedząc, że posunęła się za daleko. Przeprosiny były szczere, chociaż nie miały związku z potrzebą wybaczenia. Podejrzewała, że było w tym coś desperackiego – żałosna próba ochrony tych, na których jej zależało – ale przecież musiała coś zrobić. Nawet kajanie się przed tą istotą wydawało się lepsze, niż gdyby w milczeniu pozwoliła, żeby wszystkich pozabijał.
Nie od razu doczekała się odpowiedzi. Miała wrażenie, że z nią igrał, specjalnie pozwalając na to, by przez trwające wieczność sekundy zadręczała się, czując co najmniej tak, jakby czekała na wyrok. Wciąż trzymał dłoń na jej policzku, przez co we trójkę musieli wyglądać dość dziwnie – lśniąca, skrzydlata ona, przerażona i zastygła z przerażenia, tkwiąca pomiędzy wyraźnie zaniepokojonym ojcem i istotą, którą można było utożsamić z samym diabłem.
– I dopiero teraz przypominasz mi Beatrycze. Długi czas była moją wielką radością – stwierdziła po chwili namysłu Ciemność. Elena z trudem powstrzymała się od wypuszczenia powietrza, kiedy usłyszała jego głos. – Chociaż tak naprawdę wcale nie jesteście podobne. Twój upór, moja droga, to coś, co zarazem doceniam i co niemożliwie mnie drażni…
Przez moment poczuła się tak, jakby słuchała Rafaela. To były ułamki sekund, zwłaszcza że zaraz odrzuciła od siebie tę myśl. Może i miała przed sobą ojca demonów, ale zdecydowanie nie potrafiła utożsamić go żadnym z tych, które znała. Był gorszy i lepszy zarazem. I, cholera, ta dziwna zależność ją przerażała.
Czekała, niezdolna wykrztusić z siebie nawet słowa. Czuła, że Ciemność dopiero planowała powiedzieć coś ważnego, zwłaszcza że tak naprawdę nie doczekała się reakcji na przeprosiny. Z drugiej strony, może jednak planował pod jakim kątem najlepiej byłoby wyrwać jej serce, ale i to wydawało się lepsze od dalszego trwania w ciszy.
Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie pytania, które ostatecznie rozbrzmiało w potężnej sali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa