Elena
Uśmiech Ciemności przerażał i zachwycał
zarazem. Równie niepokojący okazał się sposób, w jaki mężczyzna zwracał
się do wszystkich wokół – w tak wyszukany, uprzejmy sposób, za którym jednak
kryło się coś co najmniej przerażającego. Elena nie wątpiła, że jedno
nierozważne słowo wystarczyłoby, żeby wszystko skończyło się co najmniej źle.
Jakby tego
było mało, niewiele brakowało, by to właśnie przez nią sprawy przybrały co
najmniej niepokojący obrót. Czuła się tak, jakby obserwowała sytuację z boku,
chwilami nie ufając ani sobie, ani własnym emocjom. Kiedy się otrząsała,
wiedziała, że powinna siedzieć spokojnie, milczeć i ewentualnie potakiwać,
ale za każdym razem działo się coś, przez co jej starania okazywały się
niewystarczające. W chwilach, w których patrzyła w nieludzkie
oczy Ciemności, czuła, że mogła pozwolić sobie na więcej. W końcu…
Dlaczego nie? Dlaczego nie miałaby być sobą, kiedy…?
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, próbując skupić się przede wszystkim na dłoni wciąż
trzymającej ją dyskretnie Esme. Chciała dodać mamie trochę pewności, a przynajmniej
takie było pierwotne założenie, ale w którymś momencie to Elena wydawała
się czerpać z tego uścisku więcej niż mogłaby się spodziewać. Czuła się
tak, jakby tylko dotyk wampirzycy powstrzymywał ją przed zrobieniem czegoś
wyjątkowo głupiego, czego jak nic przyszłoby wszystkim żałować. To i niektóre
spojrzenia Miry czy momenty, w których Rafael niemalże w panice rzucał
się ratować sytuację.
Rafa…
Jego
milczenie ją niepokoiło. Wydawał się spięty, odległy i bardziej niepokojący
niż zazwyczaj, wycofany w sposób, który zdecydowanie do niego nie pasował.
Nie przywykła do widoku Rafaela, który w milczeniu przyjmowałby każde,
nawet najbardziej prowokujące stwierdzenie, przez większość czasu nie reagując
albo odpowiadając w niezwykle uprzejmy, pełen szacunku sposób. Nie mogła
pozbyć się wrażenia, że coś było nie tak, a demon zachowywał się tak, jakby
stąpał po cienkim lodzie. Jego słowa, gesty, reakcje na kolejne uwagi ojca… To
było niczym gra, której zasad Elena nadal nie pojmowała.
Miała
wrażenie, że Ciemność oczekiwała, że pozwolą sobie na więcej albo w końcu popełnią
błąd. Prowokował, a przynajmniej odebrała słowa, które skierował do jej
rodziców – o ludzkich słabościach, sugerując coś, co niekoniecznie chciała
przyjąć do świadomości. Co znaczyło, że ten świat był inny? Że wyciągał z innych
to, kim byli? Obawiała się, że tę kwestię akurat rozumiała, zwłaszcza że wciąż
dosłownie lśniła w mroku, o obecności skrzydeł nie wspominając. Z kolei
jeśli to oznaczało, że preferujące „wegetarianizm” wampiry stały się bardziej
podatne i możliwe do zranienia…
Nie chciała
tego sprawdzać.
Nie chciała
bardzo wielu rzeczy, łącznie z tym, co działo się w tamtej chwili.
Gdyby miała wybór, nigdy nie wciągnęłaby najbliższych w szaleństwo, które
powinno dotyczyć wyłącznie jej samej. To ona podjęła decyzję, decydując się
związać Rafaela i tym samym niejako komplikując coś, co z racji
klątwy i tak było jej pisane. W innym wypadku po prostu by umarła,
tak jak każda inna kobieta przed nią. Stałaby się co najwyżej częścią kolekcji,
nie zaś cholerną perłą, której tak bardzo pragnęła Ciemność.
Może i była
egoistką, która przez bardzo długi czas pragnęła błyszczeć, ale to zdecydowanie
nie był sposób, w jaki chciała lśnić.
Powinna poczuć
ulgę, kiedy uwaga nieśmiertelnego skupiła się na Miriam, ale nic podobnego nie
miało miejsca. W głowie wciąż miała mętlik, rozdarta między zdrowym
rozsądkiem, a idiotycznym pragnieniem, by poderwać się na równe nogi i zażądać,
żeby natychmiast zakończyli tę farsę. Nie wierzyła w to, co sugerowała Ciemność
– w to, że mieliby się tak po prostu porozumieć tylko dlatego, że teraz
była jego synową. Zaprzeczył temu w chwili, w której przywołał Łowcę.
Robił to do tej pory, nie paląc się do odpowiedzenia na pytania, które – choć
niekoniecznie zadane – w oczywisty sposób zawisły gdzieś między zebranymi,
aż prosząc się o to, by ktoś zwrócił na nie uwagę.
Dokąd to
zmierzało? Gdzie byli pozostali i… co tak naprawdę miałoby oznaczać to „porozumienie”?
W iście bajkowe zakończenie, w którym dotychczas krwiożerczy teść
stwierdza, że mają żyć sobie długo i szczęśliwie, za nic nie zamierzała
uwierzyć.
Obawiała
się, że igrali z diabłem. Zwłaszcza po tej wzmiance o Lucyferze, nie
mogła myśleć o nim w inny sposób.
W mroku kryło
się zwodnicze piękno, którego nawet nie próbowała zrozumieć.
Na plecach
poczuła znajome już, nieustające mrowienie – dokładnie w miejscu, w którym
znajdowało się to dziwne znamię. „Dlaczego mnie naznaczyłeś?” – miała ochotę
zapytać, ale z jakiegoś powodu to pytanie nie chciało jej przejść przez
gardło. Wydawało się niewłaściwe i błędne, jakby sama znała na nie
odpowiedź i wiedziała, że w ten sposób tylko traciłaby czas. Jakby…
– Kto by
pomyślał, że moja bezduszna córka kiedyś ulegnie człowieczeństwu, które dusiła w sobie
przez tyle czasu? – doszedł ją ponownie spokojny głos Ciemności.
Chociaż nie
chciała, poderwała głowę. Nie zauważyła, by mężczyzna ruszył się z miejsca,
a jednak kiedy na niego spojrzała, przekonała się, że niczym cień krążył
tuż za plecami córki. Mira tkwiła w miejscu, wyprostowana i tak
blada, że z powodzeniem mogłabym uchodzić za ducha.
– W-wiedziałeś
– wykrztusiła w końcu, a jej ojciec roześmiał się w melodyjny,
niemalże pobłażliwy sposób.
– Dopiero
ustaliliśmy, że wiem wszystko – przypomniał ze spokojem. – Zresztą byłem
ciekaw, co zrobisz po tej… niefortunnej rozmowie na dachu. – Zawahał się na
moment. – Szukanie pocieszenia w ramionach mężczyzny to naprawdę dziwnego,
moja droga. Jak i żal, kiedy zostaje się odepchniętym.
– Ja nie…
– Och,
Miro, naprawdę? – obruszyła się Ciemność. – Nie będę ganiać cię za to, że się
zauroczyłaś. Ten wampir zresztą i tak nie potraktował cię sprawiedliwie… I nie
usprawiedliwia go nawet to, że najwyraźniej on również oddał serce naszej
przeuroczej Światłości – padło, a Elena omal nie zakrztusiła się
powietrzem. – Dramaty miłosne bywają doprawdy fascynujące.
– Nie miewam
dramatów miłosnych – zaoponowała demonica. – Co najwyżej kochanków, ale…
– Przespałaś
się z Aldero?! – wypaliła Elena, nagle łącząc w całość wszystkie elementy
układanki.
To były
pierwsze słowa, które przyszło jej do głowy. Co prawda w chwili, w której
wypowiedziała je na głos, zabrzmiały co najmniej niedorzecznie, ale tylko na początku.
Dopiero po chwili wszystko inne stało się jasne, zaczynając od napięcia, które
wyczuwała między tą dwójką, te wszystkie dwuznaczne komentarze, zmieszanie i…
to, jak Aldero zachował się, gdy rozmawiali po raz ostatni. Miriam twierdziła,
że niczego mu nie zrobiła i może faktycznie tak było – przynajmniej do
pewnego stopnia.
Poczuła się
dziwnie, kiedy spojrzenia jej i siostry Rafaela się spotkały. Kątem oka
zauważyła, że Ciemność uśmiecha się w pełen satysfakcji, jak zwykle
olśniewający sposób, ale w tamtej chwili nie miała czasu, żeby się nad tym
zastanawiać. Czuła się zbyt oszołomiona, to zresztą okazało się sprawą
drugorzędną, bo do Eleny nagle dotarło coś jeszcze.
– Co
zrobiłeś? – zapytała wprost. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że poderwała
się na równe nogi, obie dłonie wspierając na blacie stołu. Niewiele brakowało,
by skrzydłami strąciła zastawę. – Bo w końcu… wszystko dotyczy ciebie,
prawda? Prędzej czy później.
Czuła, że
mogła pożałować tych słów – zbyt gniewnych, bezpośrednich i nieprzemyślanych
– ale nie potrafiła się tym przejąć. Nie, skoro o wiele bardziej obawiała
się, co tak naprawdę mogło kryć się za nieobecnością Aldero. Miała wyrzuty
sumienia, dobrze wiedząc, że to przede wszystkim przez nią wyniósł się z Seattle,
ale to jeszcze mogłaby znieść. Inaczej sprawy miałyby się, gdyby nagle okazało
się, że za sugestią Ciemności kryło się coś więcej. Jeśli brak kontaktu z Alem
i Mirą nie był przypadkowy…
– A jakie
to ma znaczenie? – zapytał wprost nieśmiertelny, z zaciekawieniem
spoglądając wprost na nią. – Ty już wybrałaś… Czy się mylę?
– Nie
miałam czego wybierać – zaoponowała natychmiast.
Było coś
ujmującego w uśmiechu, który otrzymała w odpowiedzi. Ciemność nadal
kręciła się tuż za plecami Miry, jakby od niechcenia zaciskając palce na
oparciu krzesła córki.
– Na pewno?
A moim zdaniem w wątpliwościach nie ma niczego złego. Emocje są
skomplikowane… Za ty my mamy ze sobą wiele wspólnego – stwierdził niemalże
pogodnym tonem. – Piękna kobieta to wiele złamanych serc. Z kolei
pożądanie…
– Przestań –
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Coś
zacisnęło się na jej nadgarstku. W roztargnieniu spojrzała najpierw na
chwytające ją palce, a potem prosto w oczy wyraźnie zaniepokojonego
ojca. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie była w stanie ani się
odezwać, ani jakkolwiek zastosować do tego, co sugerował gest Carlisle’a.
Jasne, że z impulsywnych odruchów nie miało przyjść niczego dobrego, ale nie
wyobrażała sobie milczenia i pozwalania na to, by ta rozmowa zabrnęła
jeszcze dalej.
No i Aldero!
Tym bardziej nie chciała nawet myśleć, że z jej winy miałoby stać się mu
coś złego. Dotychczas martwiła się przede wszystkim o zebraną w sali grupkę
i nieobecnych domowników, ale teraz…
– Cierpliwie
szukałaś przez tyle czasu. Wielkim kosztem, bo chyba nie zdajesz sobie sprawy z uroku,
który rozsiewasz wokół… Dla niektórych to musiało być dość bolesne przeżycie –
doszedł ją ponownie spokojny głos Ciemności. Choć nie chciała, momentalnie pomyślała
o niemalże obsesyjnym zachowaniu Briana i Elliotta. Och, tak,
wiedziała o czym mówił, zwłaszcza że sama zauważyła to już wcześniej. – A z drugiej
strony twój kuzyn… Mówił wam ktoś kiedyś, że koligacje w tej rodzinie są
niezwykle zawiłe? Tak czy siak twój kuzyn, który kocha cię tak szczerze, że z wielką
przyjemnością mogłaś nim manipulować.
– Ja nigdy…
– Naturalnie.
– Nawet nie dał jej skończyć. – To z krwią to przypadek… Z pewnością
dobrowolna ofiara z jego strony – podjął z błyskiem w oczach. –
Uwiązałaś go do siebie i to nawet wtedy, kiedy byłaś martwa. Jak to
ujęłaś, droga córko? – dodał, zwracając się do Miry. – Dobry moment, niewłaściwa
kobieta.
– Nigdy się
o to nie prosiłam, do jasnej cholery!
Nie
rozpoznawała własnego głosu. Tym bardziej nie była w stanie nazwać
dziwnej, gniewnej nuty, która wkradła się do jej tonu, ale nie miała czasu, by się
nad tym zastanawiać. Wzdrygnęła się, gdy usłyszała dźwięk tłuczonego szkła,
dopiero po chwili pojmując, że skrzydłami jednak zahaczyła o kieliszek na
wino, gwałtownym ruchem posyłając go na podłogę. Uprzytomniła sobie, że drży,
zaciskając palce na krawędziach stołu tak bardzo, że chyba tylko cudem go nie
połamała. Stała wyprostowana, dysząc ciężko i rozszerzonymi do granic
możliwości oczyma wpatrując wprost w Ciemność – te ciemne, jakże różne od
jej własnych, całkowicie obojętne tęczówki.
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Czekała, w duchu odliczając kolejne sekundy i już
tylko wypatrując momentu, w którym ostatecznie pożałuje wybuchu. Oczami
wyobraźni niemalże widziała to, co już raz się wydarzyło, kiedy w sali balowej
wytrąciła z równowagi Isobel. Z łatwością mogła sobie wyobrazić
Ciemność w roli kata – kogoś, kto z równie czarującym uśmiechem
wyrwałby jej serce. Najbardziej w tym wszystkim żałowała wyłącznie tego,
że kolejny raz świadkami mieliby się okazać właśnie Rafael i jej rodzice –
i że wtedy najpewniej również oni nie wyszliby z tego miejsca żywi.
Czuła
pulsującą coraz to szybciej i szybciej krew. Przez moment miała nawet
nawiną nadzieję, że i tym razem nadmiar emocji sprawi, że w jej dłoniach
pojawi się miecz… albo jakakolwiek inna broń, zależnie od formy, którą tym
razem zdecydowałby się przybrań Niebiański Ogień, ale kolejne sekundy mijały, a ona
wciąż stała z pustymi rękami. Nawet rozchodzące się po jej ciele gorąco
okazało się niczym więcej, aniżeli zwykłą reakcją roztrzęsionego organizmu.
Miała
wrażenie, że milczenie ciągnęło się w nieskończoność. Poczuła się co najmniej
dziwnie, gdy w końcu przerwał ją głos Ciemności – nieznośnie spokojny i na
swój sposób wciąż zaskakująco łagodny.
– I to
właśnie Światłość, którą zapowiadano tak długo – oznajmił w sposób, który aż
nazbyt wyraźnie sugerował, że sobie z niej kpił. – Przerażona tak bardzo,
że czuję to aż tutaj, a jednak wciąż na tyle bezczelna, by poniosły ją
emocje. Różnisz się nawet od mojej słodkiej Beatrycze, choć i ona z takim
uporem mi się stawiała.
W
oszołomieniu uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie mogąc dłużej znieść przenikliwego
spojrzenia, którym ją obdarowywał. Pochyliła się, pozwalając włosom opaść na
twarz, zupełnie jakby w ten sposób mogła ukryć się przed wzrokiem
Ciemności.
Właśnie
wtedy usłyszała jego kroki – ciche i lekkie, choć i tak wyróżniały
się w pogrążonym w ciszy pomieszczeniu. Zesztywniała, z trudem
powstrzymując cisnący jej się na usta jęk. Skoro zdecydował się zbliżyć…
Za plecami
również wyczuła ruch. Spodziewała się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego,
że wokół niej bez ostrzeżenia owiną się dobrze jej znane, zazwyczaj lodowate
ramiona. Mimo wszystko w tamtej chwili uścisk ojca okazał się niemalże
kojąco ciepły, choć zarazem miał w sobie coś zaborczego. Trzymał ją w sposób,
który sugerował tylko jedno – to, że zamierzał ją ochronić, niezależnie od
możliwych konsekwencji.
Elena
zamarła, nagle niepewna tego, co powinna zrobić. Drgnęła, chcąc nie chcąc składając
skrzydła, by tacie było łatwiej ją objąć. Co prawda miała ochotę jak
najszybciej oswobodzić się z uścisku Carlisle’a, nie chcąc dodatkowo go w to
wszystko wciągać, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Pragnęła chronić, ale i tego
nie potrafiła. Kiedy przyszło co do czego, czuła się tak bardzo bezbronna i zagubiona,
jak tylko było to możliwe.
– Nie
podchodź bliżej.
To była
groźba. Nie wątpiła w to, choć zarazem nie docierało do niej, że akurat jej
własny ojciec mógłby zdobyć się na to, żeby dyskutować z Ciemnością.
Nerwowo spojrzała wprost na zmierzającą ku nim istotę, z zaskoczeniem przekonując
się, że mężczyzna przystanął. Olśniewający uśmiech nawet na moment nie zniknął z jego
ust, w zamian jakimś cudem stając się jeszcze bardziej ujmujący.
– Właśnie
tego spodziewałbym się po Beatrycze – stwierdził, lekko przekrzywiając głowę. Spoglądał
to na Elenę, to znów na obejmującego ją wampira. – Walczyła ze mną, ale
subtelnie. Ona uważa na słowa.
–
Powiedziałem, że…
Ciemność potrząsnęła
głową, bynajmniej nie zamierzając czekać na dalszy ciąg wypowiedzi.
– Gdybym
chciał ją zabić, zrobiłbym to, zanim dokończyłaby myśl. Zbyt długo przygotowywałem
się do tego spotkania, żeby zakończyć je w taki sposób – oznajmił ze
spokojem. – Zresztą chyba zapominacie, komu tak naprawdę Elena zawdzięcza
życie. Sam ją przywołałem, choć już wtedy mogłem zatrzymać ją u swojego
boku. To się nie liczy?
Nikt nie
odpowiedział. Elena poruszyła się niespokojnie, mocniej przywierając do
Carlisle’a, przez moment niepewna, co w ten sposób pragnęła osiągnąć –
objąć go czy może spróbować osłonić. Pamiętała z jaką lekkością Rafaelowi
przyszło wykorzystanie skrzydeł jako tarczy, kiedy stanął między nią i Liz
a skutkami niszczycielskiego krzyku Shannon. Co prawda sytuacja była
nieporównywalnie gorsza, bo jakoś nie wątpiła, że Ciemność – w przeciwieństwie
do szkolnej znajomej – miałaby intencję, żeby zabić, a jednak…
Och, zdążyłaby?
W ogóle miałaby szansę się odwrócić, rozłożyć skrzydła i zdziałać
cokolwiek? Nie była w stanie przywołać nawet głupiego miecza czy choćby
scyzoryka, więc co mogłaby tak naprawdę zdziałać?
Jej myśli
wirowały, pędząc przed siebie i jedynie potęgując mętlik w głowie.
Jakby tego było mało, jej spojrzenie raz po raz uciekało ku Ciemności – jego
nieprzeniknionego spojrzenia, uśmiechu i mrocznej aury, która wydawała się
pochłaniać wszystko wokół. Nie wyglądał na rozeźlonego, ale nie wierzyła, by
jej zachowanie ani trochę go nie rozjuszyło. Słowa, które padły z jej ust,
zresztą jak i wcześniejsze uwagi, które mimo wszystko wypowiedziała.
Wymowna cisza i sposób, w jaki tata tulił ją do siebie, jakby
przeczuwając, że za moment wydarzy się coś niedobrego, również okazały się wystarczająco
wyraźnym sygnałem.
Musiała coś
zrobić. Niezależnie od konsekwencji, a jednak…
I chociaż nie
sądziła, że będzie do tego zdolna, dobrze słyszała swój własny głos, gdy w końcu
zdecydowała się wypowiedzieć słowo, które w normalnym wypadku za nic w świecie
nie przeszłoby jej przez usta.
–
Przepraszam.
Tym razem
udało jej się zaskoczyć wszystkich, w tym samą Ciemność. Zauważyła cień,
który przemknął przez jego twarz i sposób, w jaki brwi nieśmiertelnego
powędrowały ku górze. Spojrzał na nią z zaciekawieniem, zupełnie jakby
widzieli się po raz pierwszy.
Jakby tego
było mało, bez wahania podszedł bliżej, ostatecznie ignorując ostrzeżenie, na
które zdobył się Carlisle. Wydawał się nie zwracać uwagi na to, że wampir
pośpiesznie przygarnął córkę jeszcze bliżej siebie, jakby w nadziei, że
uda im się wycofać.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Ta cisza… Dlaczego wciąż musiało być tak cicho?
Czemu w tym
wszystkim akurat Rafael milczał…?
Nie miała
odwagi, żeby na niego spojrzeć. Nie odezwał się nawet słowem, kiedy rozmawiali o Aldero,
a ona kolejny raz pokusiła się o powiedzenie czegoś, co wszystko
mogło wpakować ich w kłopoty. Po prostu milczał, obojętny i cichy,
zupełnie jakby już spisał ich wszystkich na straty. Jakby w chwili, w której
kazał jej wszystkich poprowadzić, umywał ręce od odpowiedzialności. Te myśli
bolały, ale zarazem wydawały się Elenie niepokojąco prawdziwe. Nawiedzały jej
umysł, coraz trudniejsze do zignorowania, gdy w końcu stanęła oko w oko
z Ciemnością, a teść jak gdyby nigdy nic wyciągnął dłoń ku jej
policzka.
Jego dotyk
był delikatny, czuły i… niewłaściwy. Tak jak wtedy, gdy obserwowała swoje
lustrzane odbicie, pragnąć strząsnąć z siebie obłapiające ją dłonie. Nie
zrobiła tego, ale niechęć, którą odczuwała, była tak silna, że po prostu nie
wyobrażała sobie, że Ciemność mogłaby jej nie wyczuć.
– Mogłabyś
powtórzyć? – doszedł ją cichy szept i choć bardzo chciała go zignorować,
na to również nie mogła sobie pozwolić.
–
Przepraszam – powtórzyła na wydechu. – Za to, że mnie poniosło. Nie powinnam była
tego mówić.
Przynajmniej
nie kłamała, dobrze wiedząc, że posunęła się za daleko. Przeprosiny były
szczere, chociaż nie miały związku z potrzebą wybaczenia. Podejrzewała, że
było w tym coś desperackiego – żałosna próba ochrony tych, na których jej
zależało – ale przecież musiała coś zrobić. Nawet kajanie się przed tą istotą
wydawało się lepsze, niż gdyby w milczeniu pozwoliła, żeby wszystkich
pozabijał.
Nie od razu
doczekała się odpowiedzi. Miała wrażenie, że z nią igrał, specjalnie pozwalając
na to, by przez trwające wieczność sekundy zadręczała się, czując co najmniej
tak, jakby czekała na wyrok. Wciąż trzymał dłoń na jej policzku, przez co we
trójkę musieli wyglądać dość dziwnie – lśniąca, skrzydlata ona, przerażona i zastygła
z przerażenia, tkwiąca pomiędzy wyraźnie zaniepokojonym ojcem i istotą,
którą można było utożsamić z samym diabłem.
– I dopiero
teraz przypominasz mi Beatrycze. Długi czas była moją wielką radością –
stwierdziła po chwili namysłu Ciemność. Elena z trudem powstrzymała się od
wypuszczenia powietrza, kiedy usłyszała jego głos. – Chociaż tak naprawdę wcale
nie jesteście podobne. Twój upór, moja droga, to coś, co zarazem doceniam i co
niemożliwie mnie drażni…
Przez
moment poczuła się tak, jakby słuchała Rafaela. To były ułamki sekund,
zwłaszcza że zaraz odrzuciła od siebie tę myśl. Może i miała przed sobą
ojca demonów, ale zdecydowanie nie potrafiła utożsamić go żadnym z tych,
które znała. Był gorszy i lepszy zarazem. I, cholera, ta dziwna zależność ją
przerażała.
Czekała,
niezdolna wykrztusić z siebie nawet słowa. Czuła, że Ciemność dopiero
planowała powiedzieć coś ważnego, zwłaszcza że tak naprawdę nie doczekała się
reakcji na przeprosiny. Z drugiej strony, może jednak planował pod jakim kątem
najlepiej byłoby wyrwać jej serce, ale i to wydawało się lepsze od
dalszego trwania w ciszy.
Spodziewała
się naprawdę wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie pytania, które ostatecznie rozbrzmiało
w potężnej sali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz