26 czerwca 2019

Trzysta szesnaście

Elena

– Zatańczymy?
Zamrugała nieprzytomnie. Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją po głowie.
– Słucham? – wykrztusiła, gotowa przysiąc, że przemawiał do niej w jakimś innym, całkowicie obcym jej języku.
– Poprosiłem do tańca – wyjaśnił ze spokojem, zachęcająco wyciągając ku niej dłoń. – To jedyne przeprosiny, których oczekuję.
„Na dobry początek” – wydawały się sugerować jego słowa, choć te ostatnie po prostu dopowiedziała sobie w myślach. Czuła, że układanie się z tą istotą nie było dobrym pomysłem, nawet w tak pozornie błahy sposób. Z założenia niewinna prośba w sytuacji, gdy atmosfera wciąż pozostawała tak napięta, tym bardziej nie dawała Elenie spokoju. Chciał tańczyć? To brzmiało jak marny żart, z kolei ona była chętna już tylko odwrócić się na pięcie i uciec, byleby tylko nie pozwolił, żeby Ciemność jej dotykała.
Sęk w tym, że nie miała wyboru. Rozumiała to od chwili pierwszego spotkania, całą sobą czując, że to on rozdawał w tym miejscu karty. On decydował, dyktując scenariusz, któremu wszyscy inni musieli się podporządkować. Dopiero co przeprosiła go za to, że posunęła się za daleko, więc jak miałaby akurat teraz spróbować odprawić go z niczym?
– Eleno? – ponaglił i choć w jego tonie pobrzmiewała co najwyżej łagodna perswazja, dziewczyna wolała nie sprawdzać na ile mogła sobie pozwolić, nim Ciemność ostatecznie straci cierpliwość.
– Tak… Tak, oczywiście.
Poczuła, że wciąż obejmując ją ramiona ojca, mocniej zaciskają się wokół niej. Westchnęła w duchu, zanim – delikatne acz stanowczo – wyswobodziła się z jego uścisku, by móc ująć wyciągniętą ku niej dłoń Ciemności. W chwili, w której jego palce owinęły się wokół jej własnych, poczuła się co najmniej tak, jakby poraził ją prąd. Aż zawirowało jej w głowie, przez co nie zarejestrowała momentu, w którym ta istota przysunęła ją bliżej siebie.
Nie chciała patrzeć mu w oczy. Nie po raz kolejny, zwłaszcza że za każdym razem, kiedy to robiła, czuła się dziwnie. Mimo wszystko ignorowanie jego spojrzenia okazało się niemożliwe, a Elena chcąc nie chcąc uniosła głowę. Prawie natychmiast tego pożałowała, aż nazbyt wyraźnie czując wpływ spojrzenia tych przenikliwych, wypranych z jakichkolwiek emocji oczu. Wydawały się ją pochłaniać, skutecznie sprawiając, że w ułamku sekundy poczuła się otoczona, samotna i zagubiona. Chciała po raz kolejny obejrzeć się na Rafaela, ale z zaskoczeniem odkryła, że nie mogła się ruszyć. W tamtej chwili cały świat wydawał się skurczyć do jednej istoty – tej samej, która stała przed nią, ostatecznie z niebywałą wprawą biorąc ją w ramiona.
Światło i Ciemność…, pomyślała w oszołomieniu. Tak to wygląda, prawda?
Tyle że ta myśl wydawała się niewłaściwa. Nie miało znaczenia, że nie trzymał jej jakkolwiek niewłaściwie, dobrze wiedząc, gdzie ułożyć dłonie. Nie wyczuła w jego dotyku niczego dwuznacznego, ale i tak spięła się, z każda kolejną sekundą bardziej świadoma narastającego stopniowo napięcia. Oddech znów jej przyśpieszył, zresztą jak i naprzemiennie to zwalniające, to znów tłukące się w piersi serce. Całe jej ciało rwało się do ucieczki, a jednak Elena nie ruszyła się z miejsca, w milczeniu dostosowując do tego, czego oczekiwała od niej Ciemność.
Mimo wszystko nie czuła się nawet w połowie tak pewnie jak wtedy, gdy dotykał ją Rafael. Równowaga, którą wtedy odczuwała, w ramionach ojca demonów po prostu zniknęła. Ciemność ją tłamsiła, bez większego wysiłku sugerując, kto tak naprawdę sprawował kontrolę. To mógł być taniec, rozmowa czy… cokolwiek innego – okoliczności nie miały znaczenia, skoro niezależnie od wszystkiego, tylko jedna osoba pragnęła dominacji.
– Wierzę, że brak muzyki to nie problem.
Nie odpowiedziała. Wciąż patrzyła mu w oczy, bezskutecznie próbując zebrać myśli. Szybko przekonała się, że i tak to, co mogłaby powiedzieć, nie miało znaczenia. Zrozumiała to w chwili, w której bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie, po chwili bezceremonialnie pociągając w głąb sali.
Właśnie wtedy coś się zmieniło. Przestała myśleć o czymkolwiek, bez zbędnych protestów dając pociągnąć się do tańca. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego, nagle po prostu wiedząc, co powinna zrobić. To było dziwne, hipnotyzujące i… na swój sposób pociągające, nawet mimo niepokoju, który towarzyszył jej przez cały ten czas. Wielokrotnie słyszała, że w tańcu istotny jest sposób, w jaki partner prowadził partnerkę, a w tamtej chwili mogła się o tym przekonać na własnej skórze. Dostosowanie się do ruchów Ciemności, bez zbędnych pytań i wątpliwości orientując się, czego od niej oczekiwał. Reagowała instynktownie, trochę jak podczas walki, kiedy to ciało przejmowało kontrolę, wydając się  wyprzedzać umysł o kilka znaczących sekund. Emocje zeszły na dalszy plan, zresztą tak jak i wciąż wirujące, mieszające się ze sobą myśli.
Przez moment poczuła się niemalże tak, jakby trwała w transie. W oszołomieniu pomyślała jedynie, że w jakiś pokrętny sposób naprawdę do siebie pasowali. Uzupełniali się w sposób, którego nie rozumiała, wciąż porażona harmonią, jaką udało im się wypracować. Lęk ustąpił, wyparty przez znajomą już pewność siebie – tę samą, która przywiodła ją aż do tego miejsca, sprawiając, że Elena dosłownie lśniła. Gwałtowny dreszcz wstrząsnął jej całym ciałem, kiedy skrzydłami otarła się o ramię Ciemności – tylko nieznacznie, ale jednak wystarczająco, by zareagować na dotyk. Serce przyśpieszyło jej jeszcze bardziej, gdy nieśmiertelny nagle znalazł się tuż za jej plecami, dłonie trzymając na jej biodrach. Jego oddech musnął odsłonięty obojczyk Eleny, uprzytomniając dziewczynie, że usta mężczyzny znajdowały się o wiele bliżej, niż mogłaby sobie tego życzyć.
Na moment zamarła, wytrącona z równowagi tym, że tak po prostu się zatrzymali. Drżała w jego objęciach, równie oszołomiona, co i spięta. Co to było?, pomyślała w przypływie frustracji, znów mając wrażenie, że niewiele brakowało, żeby serce wyrwało się jej z piersi. Chociaż trzymała się na nogach, przez moment poczuła się tak, jakby miała upaść; tylko wciąż nieustępujący uścisk trzymających ją rąk to uniemożliwiał.
Światło w Ciemności – to rozwiązanie
Pokocha mnie lub znienawidzi
Polegnie lub zdoła zniszczyć
Lecz jeśli posiąść ją zdołam, będzie moja
Ona i każda z jej córek
Już słyszała te słowa – zdecydowanie zbyt często. Poznała kolejne linijki wystarczająco dobrze, by cytować je z pamięci, tak jak czasami robiła to Beatrycze. Tym bardziej znała ten ustęp, a jednak w ustach samej Ciemności zabrzmiał jeszcze bardziej niepokojąco. Jego głos wydawał się rozbrzmiewać nie tylko w sali, ale również w jej głowie, niosąc się echem i dosłownie wypalając w umyśle Eleny.
Światło w Ciemności… Co sugerował? Jak miała to rozumieć? Wierzyła, że słowa powstały z myślą o pierwszej z nich – Ophelii, jak tłumaczyła Beatrycze – a jednak w tamtej chwili czuła się tak, jakby były dedykowane bezpośrednio jej. To, że mężczyzna wybrał akurat ten ustęp, nie zaś całość, również wydało się Elenie nieprzypadkowe. Miała wrażenie, że powinna rozumieć, a jednak kolejne elementy układanki wciąż jej umykały, tworząc jeden wielki chaos.
Och, zresztą jak to się zaczynało? „Znajdę ją, nawet jeśli ukryje się pośród róż”? Znamię na plecach zapiekło, jakby chcąc podkreślić to, co już wiedziała – to, że nic nie działo się przypadkiem. Właśnie wtedy z całą mocą dotarło do niej, że miała idealną okazję, żeby zapytać i zażądać wyjaśnień, a jednak słowa nie chciały ułożyć się w sensowną całość, a tym bardziej przejść jej przez usta.
Zresztą nie o to chodziło, prawda? Cały czas mowa była o niej i o Rafaelu. O wszystkim, co działo się między nimi od chwili, w której ich drogi się skrzyżowały. To od nich zależało to, co ciągnęło się przez tyle czasu. Fakt, że w ogóle się tutaj znaleźli, mówił sam za siebie. Skomplikowali sytuację, z równym powodzeniem mogąc ostatecznie wszystko zakończyć albo…
– Jesteś pewna, moja miła?
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc. Nie chodziło nawet o to, że Ciemność mogłaby lustrować jej umysł albo wciąż szeptać bezpośrednio do ucha. Najbardziej niepokojący w tym wszystkim okazał się wydźwięk jego słów – niewinne pytanie, którego nie tyle nie rozumiała, co nie chciała zrozumieć.
Nie czekał żeby sprawdzić, czy faktycznie zdoła wszystko uporządkować. Niemalże z czułością przesunął palcami po jej gardle, ostatecznie zatrzymując dłoń na jej barku. Tym razem jego dotyk okazał się mniej neutralny; miał w sobie coś sugestywnego, jak i pytanie, które chwilę wcześniej rozbrzmiało w sali.
– Powiedziałem już, że możemy się porozumieć. Od ciebie tak naprawdę zależy, co z tego wyniknie… Czego tak naprawdę chcesz, piękna Eleno?
Przez chwilę miała ochotę histerycznie się roześmiać. Czy to nie było oczywiste? W zasadzie wszystko sprowadzało się do dwóch, nie do końca brzmiących uprzejmie słów: świętego spokoju. Wbrew wszystkiemu pod tym pojęciem kryło się bardzo dużo, zaczynając od tak oczywistych rzeczy jak tego, że chciała bezpieczeństwa najbliższych. Pragnęła, żeby ustąpił. Żeby wycofał Łowcę, a potem pozwolił wszystkim żyć – w tym również Beatrycze, która przecież niczym nie zawiniła. To, że w ogóle wróciła, było niczym cud, zresztą jak i w jej przypadku.
Chciała wiedzieć, co działo się z Aldero. I jej rodzeństwem I…
Zadziwiająco wiele życzeń jak na kogoś, kogo położenie nie nadaje się do prowadzenia jakiejkolwiek dyskusji, rozbrzmiało w jej głowie. Swoją drogą, jesteś bardzo roszczeniowa… Nie uważasz, że to samolubne?
Pragnienie zapewnienia spokoju tym, którym kocham, jest samolubne?, obruszyła się.
Odpowiedziała w myślach, całkowicie machinalnie i jakby robiła tak od zawsze. Coś w tej formie sprawiało, że poszczególne słowa brzmiały bardziej intymnie i poważniej. Nie rozumiała tego, ale próbowała o tym nie myśleć, wciąż gorączkowo próbując uporządkować wszystko, co działo się wokół niej.
Otoczył ją jego mentalny śmiech – niepokojący i niemalże rzeczywisty. Nie pierwszy raz miała wrażenie, że dźwięk za moment zmaterializuje się, na dodatek wciąż wydając się owijać wokół niej.
Nie… Naturalnie, że nie, zapewnił z rozbawieniem. Ale wciąż myślisz w tym wszystkim o sobie. Życie nie jest takie proste, najdroższa… Nie, skoro wszystko ma swoją cenę.
Gwałtowny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Poruszając się trochę jak w transie, odwróciła się, by móc na niego spojrzeć. Pozwolił jej na to, chociaż wciąż ją trzymał, kiedy okręciła się w jego stronę, tym samym kolejny raz pozwalając sobie na spojrzenie mu w oczy. Oboje trwali w ciszy, wzajemnie mierząc się wzrokiem – on przez cały czas uśmiechając się w uprzejmy, choć zdecydowanie nie szczery sposób.
Miała ochotę rozejrzeć się dookoła, ale nie była w stanie. Wrażenie było takie, jakby nagle zostali sami, a świat skurczył się do tego małego, pozornie nic nieznaczącego momentu. Tylko ona i Ciemność. Kiedyś uznałaby to za niemożliwe, ale aż za dobrze pamiętała, z jaką wprawą Rafael manipulował otoczeniem, by zapewnić im chociaż odrobinę prywatności. Nie była zaskoczona myślą, że jego ojciec byłby w stanie zdobyć się dokładnie na takie samo posunięcie.
– Czego chcesz? – zapytała wprost, choć nie sądziła, że to pytanie w ogóle przejdzie jej przez usta.
Czuła, że postępowała głupio. Dyskutowanie z Ciemnością brzmiało jak czyste szaleństwo, zresztą jak i perspektywa wchodzenia z nim w jakiekolwiek układy. Na samą myśl o tym, co mógłby jej zaproponować, Elenie robiło się niedobrze. Czuła, że stąpa po cienkim lodzie, podświadomie tylko czekając na moment, w którym ten się pod nią załamie. Tak naprawdę nawet nie brała pod uwagę tego, że miałaby dotrzeć na drugi brzeg. Była gotowa przysiąc, że gra została zakończona, zanim w ogóle się zaczęła. Ciemność ułożyła swój własny scenariusz, jej zaś pozostawało co najwyżej odtworzyć przypisaną ją rolę do końca i bez zbędnych improwizacji.
Jedno było pewne: ucieczka nie wchodziła w grę. Już nie. Bawili się w kotka i myszkę przez tyle czasu, a jednak niczego jej to nie dało. Tak naprawdę po prostu czekali na coś, co musiało się wydarzyć. Tak samo było z jej śmiercią, bo i o niej wiedziała dużo wcześniej. A wszystkie te starania tylko po to, by i tak dotarła do miejsca przeznaczenia – może i dłuższą, bardziej pokrętną drogą, ale jednak.
Zauważyła, że oczy Ciemności zabłysły z satysfakcją. Wyciągnął rękę, niemalże z czułością układając ją na jej policzku.
– Zrozumiałaś – stwierdził ze spokojem. – Nie ma czegoś takiego jak wybór albo wolna wola. Cokolwiek ma się wydarzyć… A wiesz czyja to zasługa, Eleno? – zapytał z nikłym uśmiechem. – Ot cudowne dary bogini, którą tak wszyscy wielbicie. W całej miłości, którą podobno darzy wszystkie swoje dzieci, nigdy nie przybyła, żeby ocalić którekolwiek z nich.
Zacisnęła usta. Kwestia wiary akurat nie była czymś, co chciałaby omawiać. Myślenie o Selene, Bogu, czymkolwiek, co być może kryło się gdzieś wyżej… Nigdy nie wierzyła w nic konkretnego. Mogła uczestniczyć w ceremoniach, słuchać o wierzeniach – czy to ważnych dla jej rodziców, czy tych charakterystycznych dla Miasta Nocy – ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Nie, skoro tak naprawdę nie wiedziała na czym stoi. To były tylko słowa, w których gubiła się do tej pory, chociaż nawet Rafael wyrażał się o bogini z tak wielkim szacunkiem.
To jednak niczego nie zmieniało. Elena nigdy nie czekała na zbawienie, w gruncie rzeczy od samego początku mając wrażenie, że wraz z Rafaelem byli zdani tylko na siebie. Teraz nawet on nie reagował, pozwalając, by jego ojciec postępował zgodnie z tym, co sobie umyślił, ale nie miała mu tego za złe. Cóż, Mirze również. W ciągu zaledwie godziny (Czy byli tu już tyle? Czy może jednak ten cyrk trwał krócej albo… całą wieczność?) widziała dość, żeby uświadomić sobie, z kim mieli do czynienia. Wystarczyło jedno spojrzenie, by sama w równym stopniu pragnęła kulić się przed nim w kącie, ale i… wpaść mu w ramiona.
– Światło i Ciemność. – Wciąż się uśmiechał, starannie wypowiadając kolejne słowa. Wpatrywał się w Elenę, jakby w nadziei na to, że sama wyciągnie odpowiednie wnioski. – Przekaz jest jasny. Mogę spełnić wszystkie twoje zachcianki, ale… za odpowiednią cenę.
– Jaką? – podjęła mimo wciąż odczuwanych wątpliwości.
Nie zaprotestowała, kiedy przygarnął ją do siebie. Nie zrobiła tego również wtedy, gdy przesunął palcami wzdłuż jej kręgosłupa, ostatecznie wplatając palce w długie włosy Eleny. Trzymał ją pewnie, jak czuły kochanek, który dopiero przymierzał się do obdarowania swojej ukochanej kolejnymi pieszczotami.
Już wtedy podejrzewała, co usłyszy. Mimo wszystko odpowiedź wytrąciła ją z równowagi bardziej niż cokolwiek innego.
– Chcę ciebie – oznajmił bez chwili wahania. – Światłości w całej okazałości. Chcę żebyś lśniła u mojego boku, a wtedy wszystko zostanie ci wybaczone. Zresztą nie tylko tobie.
Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył. Serce tłukło się w piersi, uderzając tak mocno i głośno, że ten dźwięk wręcz ogłuszał. Przez moment nie słyszała niczego, mając wrażenie, że kolejne słowa dochodziły do niej jakby z oddali – odległe i pozbawione sensu. Były niczym sen, z którego nie potrafiła się obudzić.
Tak mógłby wyglądać kolejny z koszmarów, które przyszło jej śnić. Tym razem co prawda nie błądziła po lustrzanej sali, idąc bez celu i uciekając przed czymś, czego nie mogła zlokalizować, ale to nie miało znaczenie. Wystarczyło, że tańczyła z diabłem. Wdała się z nim w dyskusję, która po prostu nie miała prawa zakończyć się dobrze. Układanie się z kimś, kto ot tak mógł namieszać jej w głowie albo przetrącić kark, nie mogło przynieść ze sobą niczego właściwego.
A teraz sugerował jej coś takiego – tak po prostu, na krótko po tym, jak sam powiedział Rafaelowi o ewentualnym porozumieniu. Oczywiście, że tak. Z jego strony to już i tak ustępstwo, uświadomiła sobie, choć i to do niej nie docierało. Nie żeby po wszystkim, czego doświadczyła, spodziewała się czegoś innego. Perspektywa dogadania się przy jedzeniu i lampce wina była ostatnim, co Elena mogłaby sobie wyobrazić.
– To nie jest wysoka cena za spokój i wolność wszystkich wokół, prawda? Pomyśl o tym, Eleno – odezwał się ponownie, niezwykle starannie dobierając kolejne słowa. Czuła się trochę jak dziecko, któremu rodzic właśnie tłumaczył oczywiste kwestie. – Przypieczętujmy to, o czym mowa przez tyle czasu. Utrzymaj ze mną harmonię tego świata, a wtedy wszystko się skończy. Masz moje słowa, a to naprawdę wiele, bo nigdy nie składam obietnic bez pokrycia – oznajmił z przekonaniem, w teatralnym geście przykładając dłoń do miejsca, w którym znajdowało się serce. – Jedno twoje słowo, a wszystko wróci do normy. Pozwolę wszystkim odejść, zaczynając od twojej całej rodziny, po moje najdroższe dzieci. Wrócimy do punktu, w którym wszystko się zaczęło… A wierz mi, że mogę to zrobić. Mogę zapewnić spokój, który mieli, zanim się pojawiłaś.
– Cała moja rodzina… – powtórzyła niczym automat.
Na ustach Ciemności pojawił się uśmiech – ujmujący, drapieżny i… niezwykle kuszący.
– Cała. Mam tu na myśli również twoje przodkinie – zapewnił pośpiesznie. – Jakby to ująć? Pozwolę duszom… odejść w światło. – Mrugnął do niej porozumiewawczo. – Łowca odejdzie. Nawet moja słodka Beatrycze będzie żyć swoim życiem, skoro była na tyle uparta, żeby wrócić. Nie będę odbierał jej takiego daru.
Stała w bezruchu, z każdą kolejną sekundą mając silniejsze wrażenie, że śni. To brzmiało jak słodko-gorzka bajka – piękna wizja, którą przed nią roztaczał. Nawet cena, którą miałoby przyjść jej zapłacić, nie wydawała się aż taka wielka. Ta myśl bolała, ale… czyż to nie było tego warte? Gdyby mogła…
– Rafael nigdy na to nie przystanie – wyszeptała, mimowolnie krzywiąc się, kiedy zadrżał jej głos. Nie chciała okazywać strachu, ale ten okazał się zbyt intensywny, by mogła nad nim zapanować. – Moi najbliżsi również. Co mi po tych obietnicach, skoro sami rozpoczną to, przed czym ja spróbuję ich ochronić?
Czy to był haczyk, którego powinna się obawiać? Jakiś musiał istnieć. Nie sądziła, by obietnica Ciemności zakładała zignorowanie protestów, które jak nic pociągnęłaby za sobą jej decyzja. Nie był kimś, kto wybaczałby w nieskończoność. Zresztą to byłoby w jego stylu – zwieść ją, by sama z siebie przystała na jego propozycję, a po wszystkim bez cienia żalu zabić każdego, kto stanąłby na jego drodze. W końcu nawet nie złamałby przysięgi, prawda?
Przez moment była gotowa przysiąc, że trafiła w sedno. Widok jego uśmiechu właśnie to sugerował, zwłaszcza że…
– Och, w tej chwili mnie ranisz, Eleno. Nie oszukałbym cię w ten sposób – obruszył się. Dopiero gdy po raz kolejny przesunął palcami po jej policzkach, gdy jak gdyby nigdy nic ujął jej twarz w obie dłonie, uprzytomniła sobie, że płakała. – Nie zrozumieliśmy się. Nie ryzykowałbym wyjęcia cię z dotychczasowego życia ot tak, skoro nie zamierzam krzywdzić tych, którzy mogliby o ciebie zawalczyć. Bez obaw – zapewnił z szelmowskim uśmiechem. – Jesteś zbyt młoda, by to rozumieć, bo urodziłaś się po upadku mojej najdroższej Isobel, ale… Och, gdybyś tylko zdawała sobie sprawę, ile ukojenia przynosi zapomnienie. Choć może rozumiesz.
„Wcale nie” – chciała powiedzieć, ale przecież to nie była prawda. Wystarczyło, by przypomniała sobie przebudzenie. Tych paręnaście godzin, kiedy nie zastanawiała się, kto i czy w ogóle jej potrzebował. Trwała w cudownej beztrosce, skupiając tylko na podstawowych potrzebach. Bez wspomnień, zwłaszcza tych bolesnych… Jak to z momentu, w którym Isobel pozbawiła ją życia.
Były rzeczy, których naprawdę nie chciała pamiętać…
– Jedno twoje słowo, a to się urzeczywistni – wyszeptała Ciemność. – Wróci do normy, dokładnie tak, jakbyś nigdy nie istniała… Dla żadnego z nich. Będą bezpieczni, obiecuję. Wszyscy. Ty zaś po wieczność będziesz moja, tak jak zapowiedziano dawno temu. Bo widzisz, najdroższa, wygląda na to, że zostaliśmy dla siebie stworzeni…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa