Elena
– Zatańczymy?
Zamrugała
nieprzytomnie. Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił
ją po głowie.
– Słucham? –
wykrztusiła, gotowa przysiąc, że przemawiał do niej w jakimś innym,
całkowicie obcym jej języku.
– Poprosiłem
do tańca – wyjaśnił ze spokojem, zachęcająco wyciągając ku niej dłoń. – To
jedyne przeprosiny, których oczekuję.
„Na dobry
początek” – wydawały się sugerować jego słowa, choć te ostatnie po prostu
dopowiedziała sobie w myślach. Czuła, że układanie się z tą istotą nie
było dobrym pomysłem, nawet w tak pozornie błahy sposób. Z założenia
niewinna prośba w sytuacji, gdy atmosfera wciąż pozostawała tak napięta,
tym bardziej nie dawała Elenie spokoju. Chciał tańczyć? To brzmiało jak marny
żart, z kolei ona była chętna już tylko odwrócić się na pięcie i uciec,
byleby tylko nie pozwolił, żeby Ciemność jej dotykała.
Sęk w tym,
że nie miała wyboru. Rozumiała to od chwili pierwszego spotkania, całą sobą
czując, że to on rozdawał w tym miejscu karty. On decydował, dyktując
scenariusz, któremu wszyscy inni musieli się podporządkować. Dopiero co
przeprosiła go za to, że posunęła się za daleko, więc jak miałaby akurat teraz
spróbować odprawić go z niczym?
– Eleno? –
ponaglił i choć w jego tonie pobrzmiewała co najwyżej łagodna perswazja,
dziewczyna wolała nie sprawdzać na ile mogła sobie pozwolić, nim Ciemność
ostatecznie straci cierpliwość.
– Tak… Tak,
oczywiście.
Poczuła, że
wciąż obejmując ją ramiona ojca, mocniej zaciskają się wokół niej. Westchnęła w duchu,
zanim – delikatne acz stanowczo – wyswobodziła się z jego uścisku, by móc
ująć wyciągniętą ku niej dłoń Ciemności. W chwili, w której jego
palce owinęły się wokół jej własnych, poczuła się co najmniej tak, jakby
poraził ją prąd. Aż zawirowało jej w głowie, przez co nie zarejestrowała
momentu, w którym ta istota przysunęła ją bliżej siebie.
Nie chciała
patrzeć mu w oczy. Nie po raz kolejny, zwłaszcza że za każdym razem, kiedy
to robiła, czuła się dziwnie. Mimo wszystko ignorowanie jego spojrzenia okazało
się niemożliwe, a Elena chcąc nie chcąc uniosła głowę. Prawie natychmiast
tego pożałowała, aż nazbyt wyraźnie czując wpływ spojrzenia tych przenikliwych,
wypranych z jakichkolwiek emocji oczu. Wydawały się ją pochłaniać,
skutecznie sprawiając, że w ułamku sekundy poczuła się otoczona, samotna i zagubiona.
Chciała po raz kolejny obejrzeć się na Rafaela, ale z zaskoczeniem
odkryła, że nie mogła się ruszyć. W tamtej chwili cały świat wydawał się
skurczyć do jednej istoty – tej samej, która stała przed nią, ostatecznie z niebywałą
wprawą biorąc ją w ramiona.
Światło i Ciemność…, pomyślała w oszołomieniu.
Tak to wygląda, prawda?
Tyle że ta
myśl wydawała się niewłaściwa. Nie miało znaczenia, że nie trzymał jej
jakkolwiek niewłaściwie, dobrze wiedząc, gdzie ułożyć dłonie. Nie wyczuła w jego
dotyku niczego dwuznacznego, ale i tak spięła się, z każda kolejną
sekundą bardziej świadoma narastającego stopniowo napięcia. Oddech znów jej
przyśpieszył, zresztą jak i naprzemiennie to zwalniające, to znów tłukące
się w piersi serce. Całe jej ciało rwało się do ucieczki, a jednak
Elena nie ruszyła się z miejsca, w milczeniu dostosowując do tego,
czego oczekiwała od niej Ciemność.
Mimo
wszystko nie czuła się nawet w połowie tak pewnie jak wtedy, gdy dotykał
ją Rafael. Równowaga, którą wtedy odczuwała, w ramionach ojca demonów po
prostu zniknęła. Ciemność ją tłamsiła, bez większego wysiłku sugerując, kto tak
naprawdę sprawował kontrolę. To mógł być taniec, rozmowa czy… cokolwiek innego –
okoliczności nie miały znaczenia, skoro niezależnie od wszystkiego, tylko jedna
osoba pragnęła dominacji.
– Wierzę,
że brak muzyki to nie problem.
Nie
odpowiedziała. Wciąż patrzyła mu w oczy, bezskutecznie próbując zebrać myśli.
Szybko przekonała się, że i tak to, co mogłaby powiedzieć, nie miało
znaczenia. Zrozumiała to w chwili, w której bardziej stanowczo
przygarnął ją do siebie, po chwili bezceremonialnie pociągając w głąb
sali.
Właśnie
wtedy coś się zmieniło. Przestała myśleć o czymkolwiek, bez zbędnych
protestów dając pociągnąć się do tańca. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś
takiego, nagle po prostu wiedząc, co powinna zrobić. To było dziwne, hipnotyzujące
i… na swój sposób pociągające, nawet mimo niepokoju, który towarzyszył jej
przez cały ten czas. Wielokrotnie słyszała, że w tańcu istotny jest
sposób, w jaki partner prowadził partnerkę, a w tamtej chwili mogła
się o tym przekonać na własnej skórze. Dostosowanie się do ruchów
Ciemności, bez zbędnych pytań i wątpliwości orientując się, czego od niej
oczekiwał. Reagowała instynktownie, trochę jak podczas walki, kiedy to ciało
przejmowało kontrolę, wydając się wyprzedzać umysł o kilka znaczących
sekund. Emocje zeszły na dalszy plan, zresztą tak jak i wciąż wirujące,
mieszające się ze sobą myśli.
Przez
moment poczuła się niemalże tak, jakby trwała w transie. W oszołomieniu
pomyślała jedynie, że w jakiś pokrętny sposób naprawdę do siebie pasowali.
Uzupełniali się w sposób, którego nie rozumiała, wciąż porażona harmonią, jaką
udało im się wypracować. Lęk ustąpił, wyparty przez znajomą już pewność siebie –
tę samą, która przywiodła ją aż do tego miejsca, sprawiając, że Elena dosłownie
lśniła. Gwałtowny dreszcz wstrząsnął jej całym ciałem, kiedy skrzydłami otarła
się o ramię Ciemności – tylko nieznacznie, ale jednak wystarczająco, by
zareagować na dotyk. Serce przyśpieszyło jej jeszcze bardziej, gdy
nieśmiertelny nagle znalazł się tuż za jej plecami, dłonie trzymając na jej
biodrach. Jego oddech musnął odsłonięty obojczyk Eleny, uprzytomniając dziewczynie,
że usta mężczyzny znajdowały się o wiele bliżej, niż mogłaby sobie tego
życzyć.
Na moment zamarła, wytrącona z równowagi tym, że tak
po prostu się zatrzymali. Drżała w jego objęciach, równie oszołomiona, co i spięta.
Co to było?, pomyślała w przypływie
frustracji, znów mając wrażenie, że niewiele brakowało, żeby serce wyrwało się
jej z piersi. Chociaż trzymała się na nogach, przez moment poczuła się
tak, jakby miała upaść; tylko wciąż nieustępujący uścisk trzymających ją rąk to
uniemożliwiał.
Światło
w Ciemności – to rozwiązanie
Pokocha
mnie lub znienawidzi
Polegnie
lub zdoła zniszczyć
Lecz
jeśli posiąść ją zdołam, będzie moja
Ona
i każda z jej córek
Już słyszała te słowa – zdecydowanie zbyt często. Poznała kolejne
linijki wystarczająco dobrze, by cytować je z pamięci, tak jak czasami
robiła to Beatrycze. Tym bardziej znała ten ustęp, a jednak w ustach samej
Ciemności zabrzmiał jeszcze bardziej niepokojąco. Jego głos wydawał się rozbrzmiewać
nie tylko w sali, ale również w jej głowie, niosąc się echem i dosłownie
wypalając w umyśle Eleny.
Światło w Ciemności… Co sugerował?
Jak miała to rozumieć? Wierzyła, że słowa powstały z myślą o pierwszej
z nich – Ophelii, jak tłumaczyła Beatrycze – a jednak w tamtej
chwili czuła się tak, jakby były dedykowane bezpośrednio jej. To, że mężczyzna
wybrał akurat ten ustęp, nie zaś całość, również wydało się Elenie
nieprzypadkowe. Miała wrażenie, że powinna rozumieć, a jednak kolejne elementy
układanki wciąż jej umykały, tworząc jeden wielki chaos.
Och,
zresztą jak to się zaczynało? „Znajdę ją, nawet jeśli ukryje się pośród róż”?
Znamię na plecach zapiekło, jakby chcąc podkreślić to, co już wiedziała – to,
że nic nie działo się przypadkiem. Właśnie wtedy z całą mocą dotarło do
niej, że miała idealną okazję, żeby zapytać i zażądać wyjaśnień, a jednak
słowa nie chciały ułożyć się w sensowną całość, a tym bardziej
przejść jej przez usta.
Zresztą nie
o to chodziło, prawda? Cały czas mowa była o niej i o Rafaelu.
O wszystkim, co działo się między nimi od chwili, w której ich drogi się
skrzyżowały. To od nich zależało to, co ciągnęło się przez tyle czasu. Fakt, że
w ogóle się tutaj znaleźli, mówił sam za siebie. Skomplikowali sytuację, z równym
powodzeniem mogąc ostatecznie wszystko zakończyć albo…
– Jesteś pewna,
moja miła?
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc. Nie chodziło nawet o to, że Ciemność
mogłaby lustrować jej umysł albo wciąż szeptać bezpośrednio do ucha.
Najbardziej niepokojący w tym wszystkim okazał się wydźwięk jego słów –
niewinne pytanie, którego nie tyle nie rozumiała, co nie chciała zrozumieć.
Nie czekał
żeby sprawdzić, czy faktycznie zdoła wszystko uporządkować. Niemalże z czułością
przesunął palcami po jej gardle, ostatecznie zatrzymując dłoń na jej barku. Tym
razem jego dotyk okazał się mniej neutralny; miał w sobie coś
sugestywnego, jak i pytanie, które chwilę wcześniej rozbrzmiało w sali.
–
Powiedziałem już, że możemy się porozumieć. Od ciebie tak naprawdę zależy, co z tego
wyniknie… Czego tak naprawdę chcesz, piękna Eleno?
Przez chwilę
miała ochotę histerycznie się roześmiać. Czy to nie było oczywiste? W zasadzie
wszystko sprowadzało się do dwóch, nie do końca brzmiących uprzejmie słów: świętego spokoju. Wbrew wszystkiemu pod
tym pojęciem kryło się bardzo dużo, zaczynając od tak oczywistych rzeczy jak
tego, że chciała bezpieczeństwa najbliższych. Pragnęła, żeby ustąpił. Żeby
wycofał Łowcę, a potem pozwolił wszystkim żyć – w tym również
Beatrycze, która przecież niczym nie zawiniła. To, że w ogóle wróciła, było
niczym cud, zresztą jak i w jej przypadku.
Chciała
wiedzieć, co działo się z Aldero. I jej rodzeństwem I…
Zadziwiająco wiele życzeń jak na kogoś, kogo
położenie nie nadaje się do prowadzenia jakiejkolwiek dyskusji, rozbrzmiało
w jej głowie. Swoją drogą, jesteś
bardzo roszczeniowa… Nie uważasz, że to samolubne?
Pragnienie zapewnienia spokoju tym, którym
kocham, jest samolubne?, obruszyła się.
Odpowiedziała
w myślach, całkowicie machinalnie i jakby robiła tak od zawsze. Coś w tej
formie sprawiało, że poszczególne słowa brzmiały bardziej intymnie i poważniej.
Nie rozumiała tego, ale próbowała o tym nie myśleć, wciąż gorączkowo
próbując uporządkować wszystko, co działo się wokół niej.
Otoczył ją
jego mentalny śmiech – niepokojący i niemalże rzeczywisty. Nie pierwszy
raz miała wrażenie, że dźwięk za moment zmaterializuje się, na dodatek wciąż wydając
się owijać wokół niej.
Nie… Naturalnie, że nie, zapewnił z rozbawieniem.
Ale wciąż myślisz w tym wszystkim o sobie.
Życie nie jest takie proste, najdroższa… Nie, skoro wszystko ma swoją cenę.
Gwałtowny
dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Poruszając się trochę jak w transie,
odwróciła się, by móc na niego spojrzeć. Pozwolił jej na to, chociaż wciąż ją
trzymał, kiedy okręciła się w jego stronę, tym samym kolejny raz pozwalając
sobie na spojrzenie mu w oczy. Oboje trwali w ciszy, wzajemnie
mierząc się wzrokiem – on przez cały czas uśmiechając się w uprzejmy, choć
zdecydowanie nie szczery sposób.
Miała ochotę
rozejrzeć się dookoła, ale nie była w stanie. Wrażenie było takie, jakby
nagle zostali sami, a świat skurczył się do tego małego, pozornie nic nieznaczącego
momentu. Tylko ona i Ciemność. Kiedyś uznałaby to za niemożliwe, ale aż za
dobrze pamiętała, z jaką wprawą Rafael manipulował otoczeniem, by zapewnić
im chociaż odrobinę prywatności. Nie była zaskoczona myślą, że jego ojciec
byłby w stanie zdobyć się dokładnie na takie samo posunięcie.
– Czego
chcesz? – zapytała wprost, choć nie sądziła, że to pytanie w ogóle
przejdzie jej przez usta.
Czuła, że
postępowała głupio. Dyskutowanie z Ciemnością brzmiało jak czyste
szaleństwo, zresztą jak i perspektywa wchodzenia z nim w jakiekolwiek
układy. Na samą myśl o tym, co mógłby jej zaproponować, Elenie robiło się
niedobrze. Czuła, że stąpa po cienkim lodzie, podświadomie tylko czekając na
moment, w którym ten się pod nią załamie. Tak naprawdę nawet nie brała pod
uwagę tego, że miałaby dotrzeć na drugi brzeg. Była gotowa przysiąc, że gra
została zakończona, zanim w ogóle się zaczęła. Ciemność ułożyła swój
własny scenariusz, jej zaś pozostawało co najwyżej odtworzyć przypisaną ją rolę
do końca i bez zbędnych improwizacji.
Jedno było
pewne: ucieczka nie wchodziła w grę. Już nie. Bawili się w kotka i myszkę
przez tyle czasu, a jednak niczego jej to nie dało. Tak naprawdę po prostu
czekali na coś, co musiało się wydarzyć. Tak samo było z jej śmiercią, bo i o niej
wiedziała dużo wcześniej. A wszystkie te starania tylko po to, by i tak
dotarła do miejsca przeznaczenia – może i dłuższą, bardziej pokrętną
drogą, ale jednak.
Zauważyła,
że oczy Ciemności zabłysły z satysfakcją. Wyciągnął rękę, niemalże z czułością
układając ją na jej policzku.
–
Zrozumiałaś – stwierdził ze spokojem. – Nie ma czegoś takiego jak wybór albo wolna
wola. Cokolwiek ma się wydarzyć… A wiesz czyja to zasługa, Eleno? – zapytał
z nikłym uśmiechem. – Ot cudowne dary bogini, którą tak wszyscy wielbicie.
W całej miłości, którą podobno darzy wszystkie swoje dzieci, nigdy nie
przybyła, żeby ocalić którekolwiek z nich.
Zacisnęła
usta. Kwestia wiary akurat nie była czymś, co chciałaby omawiać. Myślenie o Selene,
Bogu, czymkolwiek, co być może kryło się gdzieś wyżej… Nigdy nie wierzyła w nic
konkretnego. Mogła uczestniczyć w ceremoniach, słuchać o wierzeniach –
czy to ważnych dla jej rodziców, czy tych charakterystycznych dla Miasta Nocy –
ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Nie, skoro tak naprawdę nie
wiedziała na czym stoi. To były tylko słowa, w których gubiła się do tej
pory, chociaż nawet Rafael wyrażał się o bogini z tak wielkim szacunkiem.
To jednak
niczego nie zmieniało. Elena nigdy nie czekała na zbawienie, w gruncie
rzeczy od samego początku mając wrażenie, że wraz z Rafaelem byli zdani
tylko na siebie. Teraz nawet on nie reagował, pozwalając, by jego ojciec
postępował zgodnie z tym, co sobie umyślił, ale nie miała mu tego za złe. Cóż,
Mirze również. W ciągu zaledwie godziny (Czy byli tu już tyle? Czy może
jednak ten cyrk trwał krócej albo… całą wieczność?) widziała dość, żeby
uświadomić sobie, z kim mieli do czynienia. Wystarczyło jedno spojrzenie,
by sama w równym stopniu pragnęła kulić się przed nim w kącie, ale i…
wpaść mu w ramiona.
– Światło i Ciemność.
– Wciąż się uśmiechał, starannie wypowiadając kolejne słowa. Wpatrywał się w Elenę,
jakby w nadziei na to, że sama wyciągnie odpowiednie wnioski. – Przekaz
jest jasny. Mogę spełnić wszystkie twoje zachcianki, ale… za odpowiednią cenę.
– Jaką? –
podjęła mimo wciąż odczuwanych wątpliwości.
Nie
zaprotestowała, kiedy przygarnął ją do siebie. Nie zrobiła tego również wtedy,
gdy przesunął palcami wzdłuż jej kręgosłupa, ostatecznie wplatając palce w długie
włosy Eleny. Trzymał ją pewnie, jak czuły kochanek, który dopiero przymierzał
się do obdarowania swojej ukochanej kolejnymi pieszczotami.
Już wtedy
podejrzewała, co usłyszy. Mimo wszystko odpowiedź wytrąciła ją z równowagi
bardziej niż cokolwiek innego.
– Chcę
ciebie – oznajmił bez chwili wahania. – Światłości w całej okazałości.
Chcę żebyś lśniła u mojego boku, a wtedy wszystko zostanie ci
wybaczone. Zresztą nie tylko tobie.
Oddech
jeszcze bardziej jej przyśpieszył. Serce tłukło się w piersi, uderzając
tak mocno i głośno, że ten dźwięk wręcz ogłuszał. Przez moment nie słyszała
niczego, mając wrażenie, że kolejne słowa dochodziły do niej jakby z oddali
– odległe i pozbawione sensu. Były niczym sen, z którego nie
potrafiła się obudzić.
Tak mógłby
wyglądać kolejny z koszmarów, które przyszło jej śnić. Tym razem co prawda
nie błądziła po lustrzanej sali, idąc bez celu i uciekając przed czymś,
czego nie mogła zlokalizować, ale to nie miało znaczenie. Wystarczyło, że
tańczyła z diabłem. Wdała się z nim w dyskusję, która po prostu
nie miała prawa zakończyć się dobrze. Układanie się z kimś, kto ot tak
mógł namieszać jej w głowie albo przetrącić kark, nie mogło przynieść ze
sobą niczego właściwego.
A teraz
sugerował jej coś takiego – tak po prostu, na krótko po tym, jak sam powiedział
Rafaelowi o ewentualnym porozumieniu. Oczywiście,
że tak. Z jego strony to już i tak ustępstwo, uświadomiła sobie, choć
i to do niej nie docierało. Nie żeby po wszystkim, czego doświadczyła,
spodziewała się czegoś innego. Perspektywa dogadania się przy jedzeniu i lampce
wina była ostatnim, co Elena mogłaby sobie wyobrazić.
– To nie
jest wysoka cena za spokój i wolność wszystkich wokół, prawda? Pomyśl o tym,
Eleno – odezwał się ponownie, niezwykle starannie dobierając kolejne słowa.
Czuła się trochę jak dziecko, któremu rodzic właśnie tłumaczył oczywiste
kwestie. – Przypieczętujmy to, o czym mowa przez tyle czasu. Utrzymaj ze
mną harmonię tego świata, a wtedy wszystko się skończy. Masz moje słowa, a to
naprawdę wiele, bo nigdy nie składam obietnic bez pokrycia – oznajmił z przekonaniem,
w teatralnym geście przykładając dłoń do miejsca, w którym znajdowało
się serce. – Jedno twoje słowo, a wszystko wróci do normy. Pozwolę
wszystkim odejść, zaczynając od twojej całej rodziny, po moje najdroższe dzieci.
Wrócimy do punktu, w którym wszystko się zaczęło… A wierz mi, że mogę
to zrobić. Mogę zapewnić spokój, który mieli, zanim się pojawiłaś.
– Cała moja
rodzina… – powtórzyła niczym automat.
Na ustach
Ciemności pojawił się uśmiech – ujmujący, drapieżny i… niezwykle kuszący.
– Cała. Mam
tu na myśli również twoje przodkinie – zapewnił pośpiesznie. – Jakby to ująć?
Pozwolę duszom… odejść w światło. – Mrugnął do niej porozumiewawczo. – Łowca
odejdzie. Nawet moja słodka Beatrycze będzie żyć swoim życiem, skoro była na
tyle uparta, żeby wrócić. Nie będę odbierał jej takiego daru.
Stała w bezruchu,
z każdą kolejną sekundą mając silniejsze wrażenie, że śni. To brzmiało jak
słodko-gorzka bajka – piękna wizja, którą przed nią roztaczał. Nawet cena,
którą miałoby przyjść jej zapłacić, nie wydawała się aż taka wielka. Ta myśl
bolała, ale… czyż to nie było tego warte? Gdyby mogła…
– Rafael
nigdy na to nie przystanie – wyszeptała, mimowolnie krzywiąc się, kiedy zadrżał
jej głos. Nie chciała okazywać strachu, ale ten okazał się zbyt intensywny, by
mogła nad nim zapanować. – Moi najbliżsi również. Co mi po tych obietnicach,
skoro sami rozpoczną to, przed czym ja spróbuję ich ochronić?
Czy to był haczyk,
którego powinna się obawiać? Jakiś musiał istnieć. Nie sądziła, by obietnica
Ciemności zakładała zignorowanie protestów, które jak nic pociągnęłaby za sobą
jej decyzja. Nie był kimś, kto wybaczałby w nieskończoność. Zresztą to
byłoby w jego stylu – zwieść ją, by sama z siebie przystała na jego
propozycję, a po wszystkim bez cienia żalu zabić każdego, kto stanąłby na
jego drodze. W końcu nawet nie złamałby przysięgi, prawda?
Przez
moment była gotowa przysiąc, że trafiła w sedno. Widok jego uśmiechu właśnie
to sugerował, zwłaszcza że…
– Och, w tej
chwili mnie ranisz, Eleno. Nie oszukałbym cię w ten sposób – obruszył się.
Dopiero gdy po raz kolejny przesunął palcami po jej policzkach, gdy jak gdyby
nigdy nic ujął jej twarz w obie dłonie, uprzytomniła sobie, że płakała. –
Nie zrozumieliśmy się. Nie ryzykowałbym wyjęcia cię z dotychczasowego
życia ot tak, skoro nie zamierzam krzywdzić tych, którzy mogliby o ciebie
zawalczyć. Bez obaw – zapewnił z szelmowskim uśmiechem. – Jesteś zbyt
młoda, by to rozumieć, bo urodziłaś się po upadku mojej najdroższej Isobel,
ale… Och, gdybyś tylko zdawała sobie sprawę, ile ukojenia przynosi zapomnienie.
Choć może rozumiesz.
„Wcale nie”
– chciała powiedzieć, ale przecież to nie była prawda. Wystarczyło, by
przypomniała sobie przebudzenie. Tych paręnaście godzin, kiedy nie zastanawiała
się, kto i czy w ogóle jej potrzebował. Trwała w cudownej
beztrosce, skupiając tylko na podstawowych potrzebach. Bez wspomnień, zwłaszcza
tych bolesnych… Jak to z momentu, w którym Isobel pozbawiła ją życia.
Były
rzeczy, których naprawdę nie chciała pamiętać…
– Jedno twoje
słowo, a to się urzeczywistni – wyszeptała Ciemność. – Wróci do normy,
dokładnie tak, jakbyś nigdy nie istniała… Dla żadnego z nich. Będą
bezpieczni, obiecuję. Wszyscy. Ty zaś po wieczność będziesz moja, tak jak zapowiedziano
dawno temu. Bo widzisz, najdroższa, wygląda na to, że zostaliśmy dla siebie
stworzeni…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz