Isabeau
Powrót do akurat tego domu
okazał się co najmniej dziwny. Szła znajomym korytarzem, raz po raz rozglądając
się na boki i szukając jakichkolwiek oznak tego, że otaczająca ją
rzeczywistość nie była prawdziwa. Nasłuchiwała, ale poza własnym oddechem i biciem
serca nie była w stanie wychwycić niczego niepokojącego. Jedynie od czasu
do czasu dochodziły ją ciche rozmowy i oznaki obecności grupki, która
udała się na dół.
To wszystko
nie miało sensu. Gdyby nie świadomość, że nie było fizycznej możliwości, żeby
ot tak wylądowali w Mieście Nocy, byłaby pewna, że naprawdę znajdowała się
w domu Allegry. W tym wszystkim właśnie to okazało się najtrudniejsze
– poruszanie się po znajomym piętrze, w otoczeniu tych wszystkich drzwi i z poczuciem,
że kobieta nagle nie pojawi się gdzieś w zasięgu wzroku, śpiesząc w swoją
stronę i w pośpiechu rzucając coś o tym, że miała do
przygotowania kolejną ceremonię.
Dom był
pusty. Musiała na nowo przywyknąć, tak jak na długo przed powrotem matki do Miasta
Nocy, kiedy sporadycznie odwiedzała to miejsce, próbując ignorować cienie
przeszłości, które nawiedzały rodzinną rezydencję. W którymś momencie
przeszła z tym do porządku dziennego, nawet mimo wszystkiego, co rozegrało
się w ogrodzie. Śmierć brata wciąż bolała, ale po całych wiekach Isabeau w końcu
czuła się tak, jakby udało jej się uporządkować przeszłość.
Teraz niepokój
powrócił, tak jak i dziwne poczucie pustki, które towarzyszyło jej w tym
miejscu. Dom wydawał się zbyt wielki i pusty, w sposób zupełnie inny
niż ten, do którego przywykła. Nawet po wyprowadzce Cullenów zawsze mogła
liczyć na Allegrę i Marco, ale teraz…
– Wszystko w porządku?
W
roztargnieniu spojrzała na Dimitra. Dotychczas milczał, podążając za nią niczym
cień, a przynajmniej takie miała wrażenie. Wysiliła się na blady uśmiech,
chociaż dobrze wiedziała, że gest przyszedł jej w zdecydowanie zbyt
wymuszony sposób, by wampir uwierzył w jego szczerość. Sposób, w jaki
na nią spoglądał, również wydawał się mówić sam za siebie. Wciąż się martwił,
może nawet bardziej niż do tej pory.
– Nie –
oznajmiła zgodnie z prawdą. – Jesteśmy cholera wie gdzie… A to
miejsce wygląda w ten sposób. Dlaczego?
– Chciałbym
ci odpowiedzieć – stwierdził, a ona westchnęła. – Wyczuwasz tu coś
niepokojącego? – dodał, ale jedynie potrząsnęła głową.
– Cały czas
– stwierdziła zgodnie z prawdą – ale to nic, co potrafiłabym nazwać. Zresztą
trudno, żebym była spokojna po tym, co zobaczyliśmy na zewnątrz.
Wiedziała,
do czego pił Dimitr. Nie mogła zaprzeczyć, że intuicja w jej przypadku
mogła okazać się naprawdę dobrym doradcą, ale to wcale nie było takie proste. To
nie tak, że przechadzając się znajomymi korytarzami wiedziała, że coś konkretnego
zostało zmienione. Mieli kłopoty – to był fakt, do którego odkrycia żadne z nich
nie potrzebowało wyjątkowych zdolności. Tyle wystarczyło, by przez cały czas
siedziała jak na szpilkach, nie potrafiąc stwierdzić, które z towarzyszących
jej emocji były naturalnym następstwem tego, co się działo, a za którymi
kryło się coś więcej.
Wciąż o tym
myślała, kiedy przystanęła przy jednym z mijanych pokoi. Od jakiegoś czasu
podążali korytarzem, nie zwracając większej uwagi na mijane drzwi. Łatwo było
uciec myślami od głównego problemu, ale to przecież prowadziło donikąd. Isabeau
czuła, że od spacerowania po piętrze nie miała szansy dowiedzieć się niczego
konkretnego. Co prawda nie sądziła, by sprawdzanie każdego pokoju po kolei
miało cokolwiek zmienić, ale co innego tak naprawdę mieli w tej sytuacji
do roboty?
– Hm… To
jest plan? – zapytał z powątpiewaniem Dimitr. – Zwiedzamy i szukamy
czegoś konkretnego?
– Kolejnego
przejścia, chociaż nie wiem, czy chcę brnąć w to dalej – przyznała zgodnie
z prawdą. Jakimś cudem udało jej się wysilić na uśmiech. – Albo teleportu
do jakiegoś drogiego hotelu, chociażby na Hawajach. Byle tylko nocą, bo kąpiele
słoneczne coś mi nie służą – dodała zaczepnym tonem.
Wampir
prychnął, spoglądając na nią z błyskiem w oczach. Nie mogła pozbyć
się wrażenia, że wciąż obserwował ją w bardziej niż zwykle przenikliwy
sposób, jakby spodziewał się doszukać w jej zachowaniu… czegoś. Mogła tylko zgadywać, jakie ostatecznie
wyciągnął wnioski.
– Marzysz o urlopie
w jakimś miłym miejscu? Jedno słowo i zabiorę cię gdziekolwiek zechcesz,
Nemezis – oznajmił i choć jego ton brzmiał lekko, wręcz żartobliwie,
Isabeau była pewna, że mówił najzupełniej poważnie.
– Zostawić
Dariusa z całym tym bałaganem i choć na trochę uciec? Brzmi kusząco –
rzuciła bez większego przekonania. – Kiedy to wszystko się skończy…
Urwała.
Ostatecznie wzruszyła ramionami, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie miała
pojęcia, czego tak naprawdę chciała i jak powinna dokończyć. Prawda była
taka, że od jakiegoś czasu coś tak normalnego, jak chociażby planowanie wakacji,
brzmiało jak czysta abstrakcja – i to może nawet większa niż świat, w którym
się znajdowali.
Bez słowa
zacisnęła dłoń na klamce pokoju, który obrała sobie na pierwszy cel. Wydawał
się jednym z bezpieczniejszych i neutralnych, w gruncie rzeczy
służąc za jedną z kilku sypialni dla gości. Od wyprowadzki Cullenów stał
pusty, chociaż długo służył Alice i Jasperowi. Tak czy siak, nie wzbudzał
większych emocji i to wystarczyło, żeby wydał się Isabeau odpowiedni.
– Kiedy to
wszystko się skończy – oznajmił z naciskiem Dimitr, bezceremonialnie
chwytając ją za wolną dłoń – zabiorę cię gdzieś daleko od tego całego szaleństwa.
Choćby na chwilę.
Zastygła z dłonią
na klamce, początkowo przyjmując jego słowa w całkowitym milczeniu. Chwilę
trwała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń – tak długo,
aż obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami.
„Tyle że
ucieczka to nie rozwiązanie” – cisnęło jej się na usta, jednak ostatecznie nie
wypowiedziała tych słów. Kto jak kto, ale Dimitr ją znał – aż za dobrze, może
nawet lepiej niż podejrzewała. Westchnęła, po czym z wolna zwróciła się w jego
stronę, z uwagą mierząc wpatrzonego w nią wampira wzrokiem.
Dyskretnie zamrugała, próbując doprowadzić się do porządku i w żaden
sposób nie zdradzić tego, co czuła naprawdę, zwłaszcza że sama nie do końca to
rozumiała.
Sęk w tym,
że również uciekanie przed nim niczego nie dawało. Uświadomił jej to aż nazbyt
dobitnie podczas ostatniej rozmowy, przy okazji pokazując jej, z jaką
łatwością mogłaby wszystko stracić. Starał się i to znaczyło więcej niż
jakiekolwiek słowa, nieważne jak błaho brzmiące.
Zareagowała
instynktownie, nagle materializując się tuż przed nim. Spojrzał na nią dziwnie,
ale nie zaprotestował, kiedy wyciągnęła dłonie ku jego twarzy. Z czułością
przesunęła palcami po jego bladej skórze, wydając się od nowa uczyć
poszczególnych rysów i oswajać z charakterystycznym dla wampirów
chłodem.
– Och,
Dimitrze… – westchnęła, samą siebie zaskakując tym, w jaki sposób
zabrzmiał jej głos. Coś ścisnęło ją w gardle, przez co wypowiedzenie
kolejnych słów okazało się wyzwaniem. – To przerażające, ale coraz bardziej uświadamiasz
mi na jak wiele z tego, co mam, po prostu nie zasłużyłam. Z tobą na
czele.
– Bredzisz,
Isabeau.
Prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać. Nie zdążyła choćby zastanowić się nad odpowiedzią, na
moment zamierając, kiedy dłonie Dimitra bezceremonialnie wylądowały na jej
ramionach. Przygarnął ją do siebie i – choć dobrze wiedziała, że to nie
był odpowiedni moment – bez cienia wahania wpił się wargami w jej usta.
To nie był
jeden z tych gwałtownych, pełnych pasji pocałunków, na które czasami sobie
pozwalali, zwłaszcza kiedy nikt nie patrzył. Miał w sobie coś delikatnego i czułego,
ale to wydawało się właściwe. Zamknęła oczy, w pośpiechu odwzajemniając
pieszczotę, chociaż wciąż towarzyszyło jej to niepokojące wrażenie, że nie
powinna. Kolejny raz zmuszała Dimitra do tego, żeby się starał, podczas gdy
sama nie potrafiła wykrzesać z siebie niczego, co sprawiłoby, żeby poczuła
się tak, jakby na cokolwiek zasłużyła. Dawał jej więcej niż oczekiwała, właściwie
od zawsze, odkąd tylko…
Dźwięk
tłuczonego szkła skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Odskoczyli od siebie
jak oparzeni, jak na zawołanie zwracając się ku drzwiom, przy których tyle
czasu tkwili. Isabeau pomyślała mimochodem, że przynajmniej raz okazali się zadziwiająco
zsynchronizowanie w czymś więcej, niż tylko pocałunkach. Dimitr nie zaprotestował,
kiedy skoczyła do przodu, niemalże wyważając drzwi, kiedy zdecydowała się wparować
do środka. Podążył za nią niczym cień, skupiony i czujny, gotów jej
bronić, gdyby po drugiej stronie zastali coś niepokojącego.
Pustka.
Beau ze
świstem wypuściła powietrze. Wciąż tkwiła w progu, nerwowo napinając
mięśnie i pozostając w pozycji gotowego do ataku drapieżnika. Instynktownie
przywołała moc, pozwalając energii krążyć po całym ciele, skumulowanej wystarczająco,
by mogła pozwolić sobie na natychmiastowy atak. Błyskawicznie omiotła wzrokiem
pomieszczenie, obojętnie spoglądając na zakurzone, dawno nieużywane meble i starannie
zasłane łóżko. Dookoła panował półmrok, ale wyostrzone zmysły robiły swoje, pozwalając
dostrzec szczegóły, które zwykłym śmiertelnikom jak nic by umknęły. Problem
polegał na tym, że w pokoju nie było niczego, co w ogóle miałoby
szansę przykuć czyjąkolwiek uwagę.
Chcąc nie chcąc
rozluźniła się, z wolna prostując i przez ramię oglądając na
przyczajonego tuż za nią wampira. Jego oczy błyszczały niespokojnie, ciemniejsze
niż zazwyczaj, choć to równie dobrze mogło mieć związek z wywołanymi
pocałunkiem emocjami.
– Słyszałeś
to, prawda? – zapytała nerwowo, chociaż jego reakcja mówiła sama za siebie. To
jednak nie wyjaśniało pustki i niewinnego wyglądu opustoszałej sypialni.
– Jak i ty.
– Przez twarz Dimitra przemknął cień. – Chyba że to na zewnątrz, ale… No, sama
widzisz.
Widziała,
aż nazbyt świadoma ziejącej po drugiej strony szyby pustki. Mimo wszystko
szybkim krokiem przeszła przez pokój, przystając przy oknie, by raz jeszcze
wyjrzeć na zewnątrz. Było coś niepokojącego we wszechogarniającej czerni, tak intensywnej
i gęstej, że wydawała się pochłaniać wszystko wokół. Spodziewała się tego
od chwili, w której zdecydowali się przejść do tego miejsca, ale i tak
sam widok wystarczył, by poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
– Nie widzę
niczego. A okno… Coś się stłukło, ale nie widzę tu nawet śladu –
przyznała, w zamyśleniu dotykając chłodnej szyby. Prawie natychmiast
zabrała rękę, ogarnięta irracjonalnym lękiem przed tym, że coś mogłoby chwycić
ją od drugiej strony i pociągnąć w ziejąca pustkę. – Możliwe, że nie
jesteśmy tutaj sami – dodała takim tonem, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie.
Przez
chwilę miała ochotę histerycznie się roześmiać, wręcz porażona wydźwiękiem tych
słów. Och, coś takiego mogłaby usłyszeć w kolejnym tanim horrorze na kilka
minut przed tragedią! Zresztą gdyby to był film, pewnie po tej kwestii padłaby
trupem, jednak zaatakowana przez coś, co – być może – kryło się w ciemnościach.
Z drugiej
strony, nie mogła pozbyć się wrażenia, że w domu naprawdę mogło kryć się
coś więcej. Sen czy nie, coś było z nim nie tak. Wiedziała o tym
równie dobrze, co i Gabriel, dzięki bratu mając wystarczające pojęcie o świecie
snów. Co prawda nie była aż tak związana z tym miejscem jak Alessia czy
jej ojciec, ale czuła, że coś się zmieniło. Jakby
się rozpadał, pomyślała, mimowolnie przywołując do siebie słowa Gabriela. Nie
miała pojęcia, co to oznacza, ale wierzyła, że to czyjaś zasługa. Najważniejszym
pytaniem wciąż pozostawało to, kogo należało za taki stan rzeczy winić.
–
Powinniśmy dać znać pozostałym – stwierdził natychmiast Dimitr. Nawet mimo
odczuwanego niepokoju zachowywał się praktycznie.
– Wolałabym
dokończyć sprawdzać piętro – przyznała zgodnie z prawdą. Skrzyżowała
ramiona na piersiach, przez moment niepewna, co zrobić z rękoma. – Nie są
głupi. Czujność to coś, czego uczono nas jeszcze w kołysce – dodała, ale z jakiegoś
powodu czuła się tak, jakby okłamywała samą siebie.
Spokój niezmiennie
szedł w parze z nadmiernym rozluźnieniem. Zdążyła się o tym
przekonać zaledwie chwilę wcześniej, w tamtej chwili wręcz poirytowana tym,
że dali sobie choćby chwilę na miłosne uniesienia. Niektóre kwestie musiały
poczekać, nieważne jak istotne by się
nie wydawały. Ta cisza również mówiła sama za siebie, nagle wydając się
bardziej niepokojąca i nienaturalna.
Jeśli ktoś
tu był, wiedział, co robi. Wzbudzić fałszywe poczucie bezpieczeństwa, a potem
zaatakować? Och, czemu nie…?
– Chodźmy.
Tutaj niczego nie ma – rzuciła spiętym tonem, w pośpiechu się wycofując. –
Sprawdźmy przynajmniej sąsiednie pomieszczenia. Jeśli tam nic nie będzie,
zobaczymy, co dzieje się na dole.
Skinął
głową, chociaż nie wyglądał na przekonanego. Jakoś nie wątpiła, że nie podobało
mu się, że ruszyła przodem, wystawiając
na ewentualny atak. Wciąż podążał krok w krok za nią, trzymając na tyle blisko,
że była w stanie poczuć bijący od jego ciała chłód. Było w tym coś kojącego,
choć Isabeau nie potrafiła stwierdzić, w którym momencie bliskość męża
zaczęła znaczyć dla niej aż tyle. Kiedyś byłaby poirytowana, gdy za wszelką
cenę chciał ją chronić, ale teraz to wydawało się właściwe, zresztą tak jak i świadomość,
że to wcale nie znaczyło, iż uznawał ją za słabą.
Tak
naprawdę wcale nie musiała walczyć w pojedynkę. Cały czas chodziło tylko o to,
choć zaakceptowanie tego faktu zajęło jej tyle czasu.
Kolejna
sypialnia okazała się równie wielkim rozczarowaniem. Pomijając ciemność za oknem,
nie wyróżniała się niczym, co mogliby uznać za niepokojące. Coś w widoku opustoszałego
pokoju sprawiło, że Isabeau poczuła się sfrustrowana, nie mogąc pozbyć się
wrażenia, że robiła z siebie idiotkę. Wkradanie się do pustych pomieszczeń
z miną seryjnego mordercy, gotowością do ataku i zaciśniętymi
pięściami, musiało wyglądać naprawdę głupio. W tamtej chwili żałowała
nawet, że gdzieś za drzwiami nie czaił się choćby najsłabszy demon albo wariat z siekierą
– cokolwiek, co uświadomiłoby im, na czym tak naprawdę stali.
Niepewność
doprowadzała ją do szału. Co prawda Beau wiedziała, że najpewniej o to
chodziło – jeśli ktoś tutaj był, bawił się nimi – ale nie czuła się dzięki temu
lepiej. Przez moment miała wręcz ochotę zacząć nawoływać, by w otwarty
sposób sprowokować to, co mogło kryć się w mroku.
– Zejdźmy
na dół – zasugerował pośpiesznie Dimitr, bez trudu wyczuwając jej irytację. –
Może innym się poszczęściło. Nawet jeśli nie, to przynajmniej upewnimy się, że
nic im nie jest i…
Nie
dokończył. Oboje zamarli, kiedy panującą dookoła ciszę przerwał aż nazbyt
znajomy kobiecy wrzask. Isabeau gwałtownie zaczerpnęła tchu, zmuszona walczyć o oddech,
kiedy nagle poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w brzuch.
Layla.
Nie musiała
niczego mówić. Popędziła za Dimitrem, kiedy ten jako pierwszy okręcił się na
pięcie, błyskawicznie ruszając ku miejscu, w którym się rozdzielili. W normalnych
warunkach byłaby w stanie bez trudu go wyprzedzić, ale z jakiegoś
powodu została znacznie w tyle, wolniejsza niż zazwyczaj. Nie miała pewności,
co o tym zadecydowało – emocje czy wciąż towarzyszące jej dziwne poczucie,
że umykało im coś istotnego. Tak czy siak, Isabeau czuła się tak, jakby
poruszała się jak w transie, niezdolna przybliżyć się do celu.
Właśnie
wtedy jej uwagę przykuło coś jeszcze. Zatrzymała się gwałtownie, nawet nie zastanawiając
nad tym, co robi. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że Dimitr zniknął jej z oczu,
najwyraźniej nie dostrzegając tego, że się zatrzymała. Zresztą dlaczego miałaby?
Jej siostra krzyczała i to samo w sobie sugerowało, że wydarzyło się
coś niedobrego. Layla nie była strachliwa, a jednak w tamtej chwili…
Isabeau
miała dość powodów, żeby dowiedzieć się, co się stało. W tamtej chwili
jednak równie istotne okazało się dla niej coś innego, co wabiło ją niemalże w równym
stopniu, co i światło przyciągało ćmy. Tkwiła na samym środku korytarza,
bezmyślnie wpatrując w uchylone drzwi. Dobrze wiedziała, że prowadziły do
łazienki i nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie to, że… Cóż,
były otwarte. A mogła przysiąc, że kiedy mijała je z Dimitrem, niczym
nie wyróżniały się od wszystkich innych, które ją otaczały.
Była pewna,
że dźwięk, który słyszeli, nie dochodził stąd. Nie mogło chodzić o pęknięte
lustro czy ślady czyjejkolwiek bytności – nie wtedy, gdy ich uwaga została rozproszona
po raz pierwszy. Tyle przynajmniej wnioskowała po tym, co podsunęły jej
wyostrzone zmyły, a jednak coś definitywnie musiało być nie tak. W tamtej
chwili ostatecznie zwątpiła w to, czy mogła ufać jakimkolwiek podszeptom
intuicji i temu, co sugerowały kolejne wychwycone bodźce. Cokolwiek się działo,
nie było normalne.
Poruszając
się trochę jak w transie, zrobiła krok naprzód. Weź się w garść!, warknęła na siebie w duchu, tym samym próbując
ukrócić wszelakie wątpliwości i wyrzuty sumienia. Oczywiście, że
zamierzała sprawdzić, co działo się z Laylą, tylko… później.
Bardziej
stanowczo pociągnęła drzwi, już na wstępie spoglądając w każdy kąt, by
upewnić się, że nigdzie tam nie czaił się ewentualny przeciwnik. Ostrożnie
przekroczyła próg, przez moment czując, że uchodzi z niej całe napięcie.
Łazienka wyglądała na opustoszałą; pogrążona w ciemnościach, sprawiała
dość posępne wrażenie, zwłaszcza że nawet wyściełające ja kafelki wydawały się
szare. Isabeau machinalnie sięgnęła do włącznika światła, by z westchnieniem
odkryć, że nie działał. Świetnie. Tego akurat mogła spodziewać się nawet w realnej
wersji domu, zwłaszcza że go zaniedbywała. Po czasie, który wszyscy spędzali w Seattle,
a także później, za wszelką cenę unikając odwiedzania tego miejsca, mogła
spodziewać się najróżniejszych usterek, w tym przepalonej żarówki.
Kątem oka
zauważyła ruch, ale zanim zdążyła podnieść alarm, odkryła, że to wyłącznie jej
odbicie. Wywróciła oczami, bez pośpiechu podchodząc do umywalki, by spojrzeć w zawieszone
nad nią lustro. Przez chwilę wpatrywała się w odbicie, ostatecznie
dochodząc do wniosku, że jeśli już coś straszyło w tym miejscu, to
wyłączone ona – blada, ze zmierzwionymi włosami i niezdrowo błyszczącymi
oczami. W tamtej chwili pojęła, skąd brały się wszystkie wymowne
spojrzenia Dimitra; wyglądała na chętną, żeby kogoś zamordować, a to
zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Okej, niczego tu nie ma… A tym miałaś
iść do Layli, upomniała się w duchu, a jednak nie ruszyła się z miejsca.
Bez słowa oparła się o umywalkę, zaciskając palce na jej krawędziach.
Włosy opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając, kiedy pochyliła głowę.
Uświadomiła sobie, że drży, chociaż za nic w świecie nie potrafiła tego
wytłumaczyć. Pomyślała nawet, że z temperaturą w łazience mogło być
coś nie tak, co mogłoby świadczyć o obecności demonów, ale takie
wyjaśnienie też jej nie satysfakcjonowało. Z jakiegoś powodu po prostu nie
miało dla niej sensu.
Palce tylko
nieznacznie jej zadrżały, kiedy pod wpływem impulsu odkręciła wodę. Chociaż
przez moment była gotowa przysiąc, że również kran odmówi posłuszeństwa, zimna
woda popłynęła wartkim strumieniem. Isabeau nachyliła się, w pośpiechu
przemywając twarz, jakby w nadziei, że dzięki temu łatwiej zapanuje nad
mętlikiem w głowie. Chłód miał w sobie coś kojącego, ale wcale nie
sprawił, że poczuła się jakkolwiek lepiej.
Niepotrzebnie
marnowała czas. Jeśli coś było nie tak, to na dole – krzyk Layli mówił sam za
siebie. Wiedziała, że już dawno powinna być przy siostrze, w normalnym
wypadku wyprzedzając Dimitra, zanim ten w ogóle dotarłby do schodów, a jednak…
Dlaczego
się zawahała? Co ją powstrzymywało, do jasnej cholery?
Huk za
plecami wystarczył, żeby wyrwać ją z zamyślenia. Aż podskoczyła, prostując
się niczym struna i błyskawicznie zwracając ku zamkniętym drzwiom.
Dosłownie do nich doskoczyła, ignorując wciąż płynącą wodę, zwłaszcza że to nie
kran był w tym wszystkim najważniejszym. Liczyło się, że drzwi zamknęły się
samoistnie, kiedy zaś energicznie szarpnęła za klamkę…
– Hej, to
nie jest śmieszne! – obruszyła się, chociaż opór, który napotkała, zdecydowanie
nie wyglądał na element jakiegokolwiek żartu.
Napięła
mięśnie, gotowa wyjść choćby z zawiasami. Nie miała cierpliwości do
szarpania się z zamkiem, a skoro tak…
Ruch za
plecami wytrącił ją z równowagi. Kiedy instynktownie obejrzała się przez
ramię, zamarła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz