9 czerwca 2019

Trzysta trzy

Layla
Gniew przybrał na sile. Gorycz w ułamku sekundy przysłoniła wszystko inne, ale Layla nawet nie próbowała jej hamować. Nie lubiła zabijać – nie, jeśli nie miała po temu powodów – ale tym razem wszystko było inne. Simon należał do tej kategorii osób, wobec których nie zamierzała bawić się w szukanie odkupienia.
Wystarczyłaby chwila, żeby wszystko zakończyć. Kiedy w grę wchodził ogień, żaden nieśmiertelny nie miał szans. Była wyjątkiem, od wieków współegzystując z jedynym żywiołem, który wzbudzał w lęk w jej podobnych. Lęk jedynie podsycał działanie płomieni; o tym wiedziała aż nazbyt dobrze, nie pierwszy raz mając wrażenie, że ciepło czaiło się pod jej skórą, krążyło w żyłach i tylko czekało na odpowiedni moment, żeby znaleźć ujście.
Mocniej przycisnęła Simona do ziemi, spoglądając na niego z góry. Wszystko znów przysłoniła ta dziwna, wyostrzająca wszystko wokół mgiełka. Layla zamarła, świadoma wyłącznie tłukącego się w piersi serca i tego, że naprawdę chciała posunąć się o krok dalej – po prostu pozwolić na to, żeby ogień…
Powinna to zrobić już wtedy, gdy widzieli się po raz ostatni. Puszczenie podziemi z dymem wydawało się najlepszym, na co mogłaby się zdecydować.
– Ty… – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Właściwie nie była pewna, co chciała mu powiedzieć, a tym bardziej czy jakakolwiek dyskusja miałaby sens. Wiedział, co takiego zrobił, prawda? Słodka bogini, oczywiście, że tak. Nie interesowało ją, w jaki sposób stał się wampirem, a tym bardziej co robił akurat w tym miejscu. Liczyło się, że wiązało się z nim zdecydowanie zbyt wiele przykrych wydarzeń, by mogła udawać, że wszystko w porządku. Okłamał ją, a potem skrzywdził tych, którzy byli dla niej najważniejsi. To wystarczyło, żeby wyzbyła się skrupułów.
Nade wszystko pragnęła uświadomić Simonowi, że wampiry bywały mściwe.
Nie zrobiła tego.
Uświadomiła sobie, że wciąż tkwi w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w twarz mężczyzny i nie mogąc zdobyć się na żaden sensowny ruch. Zawahała się, choć przecież tego nie chciała, zwłaszcza że wiedziała, co powinna zrobić. Nie pojmowała, co tak naprawdę ją powstrzymywało, ale…
Och, najbardziej nie pojmowała tego, dlaczego był taki spokojny. Zdecydowanie nie zachowywał się jak ktoś zaniepokojony albo chociaż zaskoczony nagłym atakiem. Nawet jeśli początkowo jej pojawienie się dało mu do myślenia, błyskawicznie wziął się w garść. Jakby tego było mało, Simon nie sprawiał wrażenia kogoś, kto martwił się perspektywą utraty dopiero co pozyskanej nieśmiertelności.
Niepokój na moment przebił się przez wciąż odczuwany przez Laylę gniew, choć nie stłumił go całkowicie. Mimo wszystko zdwoiła czujność, wciąż licząc się z tym, że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś, czego nie przewidziała.
– Och, Laylo… – usłyszała, a sposób w jaki wypowiedział jej imię wystarczył, by zapragnęła na niego warknąć.
– Ani słowa – obruszyła się. Dłonie bardziej stanowczo zacisnęła na jego ramionach. – Spróbuj choćby drgnąć, a przysięgam, że puszczę i ciebie, i to miejsce z dymem.
Spojrzał na nią z zaciekawieniem, przy okazji kolejny raz wytrącając wampirzycę z równowagi. Co było z nim nie tak? Nie zdawał sobie sprawy, co tak naprawdę mu sugerowała? Słodka bogini, wiedział, co takiego potrafiła. Był obok, kiedy zabiła strażnika, który pozwalał sobie na zbyt wiele i zakradł się do niej, kiedy spała. Co więcej Layla jakoś nie wątpiła, że jeszcze jako człowiek Simon był na tyle świadomy, by zdawać sobie sprawę z tego, co było dla wampirów śmiertelne. Zresztą to właśnie stanowiło największy problem tego mężczyzny – rozumiał o wiele więcej, niż ktokolwiek mógłby sobie tego życzyć.
Bijący od Simona spokój nie dawał jej spokoju. Nie tak zachowywał się ktoś, kto obawiał się o śmieci. Tym bardziej nie nowo narodzony, który w większości przypadków kierował się głodem i emocjami. Coś było nie tak, ale…
– Byłoby mi naprawdę przykro, gdybym znów musiał cię skrzywdzić – stwierdził Simon, nie odrywając wzroku od jej twarzy. – Albo gdybyś sama to zrobiła… Skrzywdziła siebie i swoje brata. W końcu dlatego tutaj jesteś, prawda?
– Gabriel – wyrwało jej się.
Powinna poczuć ulgę, ale nic podobnego nie miało miejsca. Nawet jeśli trafiła do odpowiedniego miejsca, to nie rozwiązywało żadnego z problemów, które mieli. Słowa Simona dodatkowo komplikowały sytuację, raz po raz wystawiając nerwy Layli na próbę.
Zacisnęła dłonie w pięści. Kumulujące się w jej wnętrzu ciepło przybrało na sile.
– Jeśli coś mu się stało…
– Zabijesz mnie? To trudne, bo chyba już jestem martwy i… Och, to wciąż trochę skomplikowane, nie uważasz? – Simon z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak, ale to nic takiego. Ta kobieta podarowała mi coś wyjątkowego.
Layla zacisnęła usta, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. Mówił o Isobel? Napięła mięśnie, mimowolnie próbując zrobić wszystko, by zachować czujność. Miała dość powodów, żeby się martwić, choć w gniewnie łatwo było o tym zapomnieć. To, że była z Simonem sama, nie ułatwiało.
– Obawiam się, że nie rozumiesz. Znowu – westchnęła, siląc się na spokój. Czuła, że szło jej to co najmniej marnie. – W tym, co dla ciebie zrobiła, nie ma niczego dobrego.
– Tak uważasz?
Nie odpowiedziała. Miała wrażenie, że ta dyskusja prowadziła donikąd, choć coś w spojrzeniu Simona sugerowało, że naprawdę oczekiwał odpowiedzi. Wciąż był spokojny, po prostu leżąc tuż pod nią i zachowując się tak, jakby wcale nie groziła mu przywołaniem ognia.
Już próbowałaś z nim rozmawiać i dokąd cię to zaprowadziło?
Skrzywiła się w odpowiedzi na tę myśl. Zaufała Simonowi zdecydowanie zbyt wiele razy, w większości przypadków z braku innych perspektyw. Jakby tego było mało, przez jakiś czas naprawdę wierzyła, że była w stanie przemówić mu do rozsądku, próbując tłumaczyć to, czego wydawał się nie rozumieć. Chciała uwierzyć w jego dobre intencje i to, że miał w planach pomóc jej, Joce i Claire, kiedy tego potrzebowały. Przez jakiś czas to nawet miało sens, ale później…
A teraz był tutaj, mówiąc o Isobel w sposób, który nie świadczył o niczym dobrym. Tak naprawdę nie mieli sobie niczego do powiedzenia.
Właśnie wtedy podjęła decyzję. Zamknęła oczy, napinając mięśnie i po prostu godząc się na to, czego pragnęła przez tyle czasu. Już nie próbowała powstrzymywać ognia, zdając się na instynkt. Tak było łatwiej – odciąć się od emocji, nie myśleć i po prostu robić to, co w danej chwili wydawało się właściwe. Nie potrzebowała niczego więcej, przez krótką chwilę pewna tego, że postępowała słusznie.
Tyle że kolejne sekundy mijały i nie wydarzyło się nic.
Niepokój przybrał na sile. Layla wyprostowała się niczym struna, nagle czując się tak, jakby ktoś wylał na nią kubeł lodowatej wody. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, szeroko otwierając oczy, gdy dotarło do niej, że płomienie zniknęły – tak po prostu, jakby nigdy ich nie było. To nie był ten sam rodzaj wewnętrznej blokady, której doświadczyła, gdy sparaliżował ją strach. Przeciwnie, bo w tamtej chwili naprawdę chciała zabić – przywołać ogień i pozwolić, by pochłonął istotę, która…
Simon jedynie się uśmiechnął.
– Tak sądziłem.
Poruszył się tak błyskawicznie, że nawet tego nie zarejestrowała. Nie miała szansy uniknąć ciosu, którym zrzucił ją z siebie, sprawiając, że aż poderwała się w powietrze, by w następnej chwili z impetem uderzyć o ścianę. Usłyszała huk; drobinki popękanego tynku posypały się na posadzkę, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Z jękiem spróbowała poderwać się na równe nogi, instynktownie chwytając za obolały bok i ledwo łapiąc oddech.
Coś było nie tak. W tamtej chwili już nie miała co do tego wątpliwości, znów gotowa przysiąc, że Simon poruszał się o wiele szybciej niż powinien. Z drugiej strony, problem wcale nie musiał leżeć w jego prędkości, ale jej własnych zmysłach, które nagle wydały się Layli dziwnie przytłumione. Czuła się tak, jakby od świata nagle oddzieliła ją szklana ściana, czyniąc wszystko mniej znaczącym i o wiele bardziej odległym niż było w rzeczywistości.
– Przecież ostrzegałem. Mówiłem, że nie chciałbym cię skrzywdzić – westchnął Simon i przez moment zabrzmiało to tak, jakby faktycznie było mu przykro. – Ale nie przejmuj się. Ludzie mają to do siebie, że łatwo uczynić ich bezbronnymi… Teraz w końcu to widzę.
O czym ty mówisz?, pomyślała, ale nie zdążyła choćby zastanowić się nad tym, czy zadanie tego pytanie na głos miało jakikolwiek sens. Zanim choćby się wyprostowała, Simon znów znalazł się tuż obok, bezceremonialnie przyciskając ją do ściany. Sytuacja diametralnie uległa zmianie – i to całkowicie na jej niekorzyść.
Oddychała szybko i płytko, wciąż oszołomiona. Gdyby wszystko było takie jak trzeba, już dawno zamieniłaby się w żywą pochodnię. Ogień nie pozwoliłby jej skrzywdzić, zwłaszcza gdy była w pełni sił, a jednak…
Ale ona wcale się tak nie czuła. Uprzytomniła to sobie z całą mocą w chwili, w której dotarło do niej, że również jej ciało nie śpieszyło się z tym, żeby się regenerować. Pulsowanie napiętych, obolałych mięśni mówiło samo za siebie, zresztą jak i poobijane żebra.
Kiedy w następnej sekundzie jej ciało przeszył ból, gdy Simon w zdecydowanie niedelikatny sposób chwycił ją za ramię, gwałtownym ruchem przygważdżając do ściany, zrozumiała skąd brał się towarzyszący mu przez cały ten czas spokój. Od samego początku wiedział, że miał ją w garści.
Jak…?
– Teraz w końcu musisz ze mną porozmawiać… I to na moich warunkach.
Renesmee
– Jesteśmy na miejscu.
W panice spojrzałam najpierw na Rosę, a dopiero później rozejrzałam się po pogrążonym w ciemnościach korytarzu. Potrzebowałam chwili, żeby zebrać myśli i uświadomić sobie, co właśnie się stało.
Czułam się tak, jakbym właśnie obudziła się ze snu – dosłownie i w przenośni. Kiedy niby znalazłyśmy się w tym miejscu? Pamiętałam las, Laylę i pojawienie się Rosy, ale to niczego nie tłumaczyło. No, może pomijając to, że bez wahania poszłam za duszą, gdy tylko ta wspomniała mi o Gabrielu.
– Brak ciała jest skomplikowany. I pomocny – wyjaśniła lakonicznie dziewczyna, podchwyciwszy moje zdezorientowane spojrzenie. Zdążyłam zaledwie otworzyć usta, choć ostatecznie nie zdobyłam się na wypowiedzenie choćby słowa. – Tak było szybciej. Pośpieszmy się.
Nie protestowałam. Zdezorientowana czy nie, przyszłam za nią w konkretnym celu i tego zamierzałam się trzymać. Rosa tak naprawdę nie musiała dodawać niczego więcej, momentalnie zwracając moją uwagę na to, co najważniejsze.
Gabriel. Poszłam z nią, bo chciałam znaleźć Gabriela.
Palce instynktownie mocniej zacisnęłam na krysztale – z taką siłą, że gdybym była materialna, jak nic bym coś sobie złamała. Miałam wrażenie, że odłamek pulsował ciepłem, choć to wydawało się niemożliwe. Mimo wszystko czułam się bezpieczniej ze świadomością, że wciąż go miałam, mimowolnie zaczynając traktować kamień jako ochronny talizman, dzięki któremu wszystko po prostu musiało pójść dobrze. Byłam tutaj, tak? Co prawda nie wiedziałam, co robić dalej, ale tym zamierzałam przejmować się później.
Korytarz nie wyróżniał się niczym szczególnym, może pomijając to, że dookoła panowała nienaturalna wręcz cisza. Z obawą spojrzałam na Rosę, ale ta wydawała się zbytnio skupiona na pośpiesznym podążaniu przed siebie. Dopiero gdy przystanęła, a ja po dokładniejszych oględzinach uświadomiłam sobie, że tkwiłyśmy na najzwyklejszej w świecie klatce schodowej, przed sobą mając uchylone drzwi najwyraźniej opustoszałego mieszkania, dusza w końcu zdecydowała się skupić na mnie wzrok.
– Nie powinno mnie tu być. Przyprowadziłam cię, ale… – Przez jej twarz przemknął cień. Na moment zamarła, wydając się nasłuchiwać czegoś, co tylko ona była w stanie wychwycić. To wystarczyło, bym poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. – Nie ma go. Zresztą ciebie nie obejmują zwykłe zasady, ale nie powinnam… Och, przepraszam, ale nie mogę ingerować bardziej.
– Kogo? – zaniepokoiłam się. – Mówiłaś, że Gabriel…
Rosa potrząsnęła głową.
– Nie o Gabrielu teraz mówię – zapewniła mnie pośpiesznie. – To… dość skomplikowane, a my nie mamy czasu na tę rozmowę.
Jeszcze kiedy mówiła, spróbowała wysilić się na blady uśmiech, ale wcale nie poczułam się dzięki temu lepiej. W geście było coś wymuszonego; nie musiałam się szczególnie wysilać, by to zauważyć.
Rosa się czegoś bała. Czegoś albo kogoś – mogłam tylko zgadywać jaka była prawda. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że tylko wyczekiwała momentu, w którym w ciemnościach pojawi się coś, co ją zaatakuje. Wzdrygnęłam się na samą myśl, choć wciąż nie rozumiałam najważniejszego.
Już wcześniej sugerowała, że istniały zasady, których nie mogła łamać. Jakby tego było mało, byłam gotowa przysiąc, że nagięła je na mnie, ale mimo wszystko…
Czego się boisz?
Nie miałam pewności, czy oby na pewno chciałam poznać odpowiedź na to pytanie. Och, gdyby w ogóle mogła mi powiedzieć, gdybym jednak zdecydowała się zapytać.
– Coś jest nie tak – doszedł mnie nerwowy szept Rosy. Drgnęła, po czym w jeszcze bardziej niespokojny sposób spojrzała na mnie. – Tak bardzo cię przepraszam, ale powinnam iść. Powinnam… – zaczęła raz jeszcze, ale tym razem zdecydowałam się jej przerwać.
– Dziękuję ci.
Zamarła, kiedy bezceremonialnie zdecydowałam się ją uściskać. To był impuls – najzupełniej naturalny ruch, przed którym nie mogłam się powstrzymać. Pokochanie Rosy było proste, zresztą tak jak i okazanie jej choćby odrobiny wdzięczności.
Wystarczyła chwila, żeby odwzajemniła uścisk. Wyczułam w jej ruchach nerwowość i swego rodzaju niedowierzanie, tak jak i wtedy, gdy spotkałyśmy się po raz pierwszy. To i ciepło, które po prostu w niej było i przez które nie wyobrażałam sobie tego, że miałabym darzyć ją niechęcią.
– Nessie, ja…
– Poradzę sobie – zapewniłam, choć wcale nie byłam tego taka pewna. – Idź, jeśli musisz. Zrobiłaś więcej niż musiałaś.
Próbowałam ignorować niepokój, który wciąż w niej wyczuwałam. Myślami wydawała się być gdzieś daleko, a przynajmniej takie miałam wrażenie. Wszystko we mnie aż rwało się, by zadać Rosie dziesiątki pytań i zrozumieć, czego tak bardzo się bała, ale zachowałam je dla siebie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że poznanie odpowiedzi ostatecznie przypieczętowałoby to, do którego świata należałam.
To nie było moje miejsce, przynajmniej na razie. Utknęłam, ale mimo wszystko nie byłam martwa, przynajmniej zdaniem wszystkich wokół. Skoro w jakiś sposób byłam kimś, kogo nie obejmowały zasady…
Przestałam o tym myśleć w chwili, w której obie usłyszałyśmy kroki. Rosa drgnęła, prostując się niczym struna. Obie odwróciłyśmy się w tym samym momencie, instynktownie od siebie odskakując, kiedy w naszą stronę ruszyła jakaś postać. Na chwilę całkowicie zapomniałam o tym, że intruz nie mógł dostrzec żadnej z nas, w pośpiechu pędząc w swoją stronę i błyskawicznie przemykając przez miejsce, w którym dopiero co się znajdowałyśmy.
Zamarłam, w oszołomieniu zauważając jedynie to, że postać miała na sobie długi płaszcz. Byłam gotowa przysiąc, że prócz ciemnego materiału, mignęły mi jeszcze blond włosy, ale to równie dobrze mogło być jedynie moim wrażeniem.
– Idź – rzuciłam spiętym tonem, otrząsając się na tyle, by raz jeszcze spojrzeć na Rosę.
W milczeniu skinęła głową. Chwilę jeszcze obie wpatrywałyśmy się w schody, zanim dusza zniknęła, zostawiając mnie samą. Momentalnie poczułam się jeszcze bardziej nieswojo, nieudolnie próbując przekonać samą siebie, że dam sobie radę. W tym stanie już i tak nic nie mogło mi zaszkodzić, ale nawet ta świadomość nie poprawiła mi nastroju.
Prawda była taka, że byłam bezużyteczna. Niewidzialna, pozbawiona ciała i jakiegokolwiek kontaktu z bliskimi, nie nadawałam się do pomocy komukolwiek i taka była prawda.
Sęk w tym, że to niczego nie zmieniało. Byłam tutaj, na dodatek nie bez powodu. Wycofanie się było ostatnim, na co mogłabym się zdobyć.
Bezszelestne poruszanie przyszło mi z łatwością. W zasadzie szczerze wątpiłam, żebym była w stanie spowodować jakikolwiek hałas, zwłaszcza w nerwach. Kiedy w grę wchodziły emocje, nie miałam co liczyć na kontrolowane, a co dopiero przypadkowe potrącenie czegoś, czego nie powinnam.
W pośpiechu pokonałam kolejne piętro, z trudem powstrzymując się od przekleństwa, gdy dotarło do mnie, że tak naprawdę nie miałam pewności, gdzie powinnam się udać. Nerwowo rozejrzałam się dookoła, szukając jakichkolwiek śladów cudzej obecności, ale nie widziałam niczego, co mogłoby się przydać. Postać w pelerynie zniknęła, równie dobrze mogąc zniknąć w jednym z mieszkań, które ominęłam. Nie miałam nawet pewności, że podążanie za nią cokolwiek zmieniało, ale co innego mogłam zrobić? Była moim jedynym tropem i…
– Co ty tutaj robisz?!
Serce podeszło mi aż do gardła, gdy usłyszałam kobiecy głos – na dodatek znajomy. Natychmiast okręciłam się na piecie, raz jeszcze nerwowo rozglądając dookoła. Potrzebowałam chwili, by uświadomić sobie, że przecież niemożliwym było, żeby ktokolwiek zauważył akurat mnie. Głos z kolei dochodził z góry, nie pozostawiając mi innego wyboru, jak wspiąć się po kolejnej partii schodów.
Zauważyłam ich w połowie drogi na górę. Dwie postacie napierały na siebie, choć nie wyglądało to tak, jakby zamierzali walczyć. Jakby tego było mało, natychmiast rozpoznałam mężczyznę, zaciskającego obie dłonie na ramionach zakapturzonej postaci, którą mijałam wcześniej. Kiedy nią potrząsnął, szata zsunęła się na tyle, bym w końcu zobaczyła jej twarz.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta. Co, do diabła, robili tutaj Michael i Amelie?!
– Mogłabym zadać to samo pytanie. – Kobieta gniewnie zmrużyła oczy. – Myślałam, że ty…
– Nie zadawaj głupich pytań, bo i tak ci nie odpowiem. Zresztą byłem pierwszy – zniecierpliwił się, dosłownie taksując kobietę wzrokiem. – Co kombinujesz? Ona tutaj? – drążył, co raz bardziej podenerwowany.
Nie od razu doczekał się odpowiedzi. Wciąż poruszając się trochę jak w transie, ostrożnie przesunęłam się jeszcze bliżej. W duchu błogosławiłam fakt, że żadne z nich nie miało prawa mnie zauważyć.
A przynajmniej miałam taka nadzieję.
– Uważaj, bo pomyślę, że się przejmujesz – żachnęła się Amelie. Wyprostowała się dumnie, po czym zdecydowanym ruchem odsunęła od siebie napierającego na nią mężczyznę. – Próbuję działać, skoro już musisz wiedzieć. Dowiedziałam się tego i owego, więc… Ale przecież nie mogę ci powiedzieć. Ty i tak masz związane ręce.
– Owszem i oboje wiemy dlaczego. Do cholery, ty też nie powinnaś… – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– To moja sprawa co powinnam, a czego nie! – Amelie skrzywiła się, gdy dotarło do niej, że mimowolnie podniosła głos. Kiedy odezwała się ponownie, zdołała opanować się na tyle, żeby szeptać. – Nie mam wyboru. Za daleko to zaszło, a skoro mogę coś zdziałać… To wszystko i tak jest moją winą.
Michael wyglądał, jakby miał zamiar zaprotestować, ale ostatecznie tego nie zrobił. Wycofał się z wyraźną niechęcią, kiedy Amelie przepchnęła się tuż obok niego, niecierpliwym ruchem naciągając z powrotem kaptur na głowę. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że drżała, choć myśl o tym, że akurat ona mogłaby się bać, wydawała się niedorzeczna.
Sądziłam, że odejdzie, ale zdecydowała się mnie zaskoczyć. Michaela najwyraźniej też, bo spojrzał na nią spod uniesionych brwi, gdy przystanęła i obejrzała się na niego przez ramię.
– Znikaj stąd. Mam wszystko pod kontrolą, w porządku? – oznajmiła z przekonaniem, ale jeden rzut oka na twarz obserwującego ją wampira wystarczył mi, żebym pojęła, że jej nie uwierzył. – Porozmawiamy, kiedy przyjdzie odpowiednia pora. Ja mam teraz coś do zrobienia.
Wraz z tymi słowami w końcu odeszła. Zostałam sama z wciąż milczącym Michaelem, choć ten naturalnie nie miał o tym pojęcia. Cóż, przynajmniej miałam taką nadzieję, bo chwilami nie byłam pewna, czego powinnam się spodziewać po tym nieśmiertelnym. W takich chwilach mnie przerażał, zresztą tak jak i wiekowa Amelie.
Nie miałam odwagi ruszyć się do momentu, w którym nieśmiertelny prychnął. Mruknął coś pod nosem, ale na tyle cicho, że niczego nie zrozumiałam. Możliwe, że tak było lepiej, bo coś w tonie podpowiedziało mi, że to przekleństwo.
Zaraz po tym Michael zniknął, a ja na powrót zostałam sama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa