Claire
Krążyła niespokojnie, raz po
raz spoglądając na wyświetlacz telefonu. Kilkukrotnie próbowała dodzwonić się
naprzemiennie to do Layli, to do Rufusa, ale żadne z nich nie odbierało.
Dopiero potem znalazła komórkę mamy na piętrze, porzuconą na stoliku nocnych w sypialni,
którą zajmowała. Jeśli chodziło o ojca, najwyraźniej uparł się ją
ignorować, ale to w jego przypadku nie było niczym nowym.
– Och, na
litość bogini – jęknęła, kiedy znów doczekała się informacji o tym, że
połączenie nie może być zrealizowane. – Serio, tato?
Już nawet
nie chodziło o to, że mieli do pogadania. Mogła nawet zignorować, że jak
zwykle zadzwonił tylko po to, by dowiedzieć się tylko tego, czego potrzebował.
Jasne, jak zawsze – zero wyjaśnień i lakoniczna rozmowa, która miała
szansę posłużyć tylko jednej stronie. Claire wiedziała co najwyżej tyle, że
działo się coś niedobrego, a Rufus w końcu pofatygował się do
Seattle.
Świetnie.
Mogła się
tego spodziewać. Tego oraz nieśmiertelnego „siedź w domu i nie
przeszkadzaj”, zupełnie jakby była małym dzieckiem, które nie rozumiało powagi
sytuacji. Czasami zaczynała mieć tego dość, zwłaszcza w chwilach takich
jak ta, kiedy siedziała sama, dosłownie odchodząc od zmysłów.
Jakaś jej
cząstka w napięciu oczekiwała czegoś, czego nie potrafiła wyjaśnić. Claire
nerwowo to zaciskała dłonie w pięści, to znów luzowała uścisk,
bezskutecznie próbując pozbyć się nieprzyjemnego mrowienia. Wiersz? Czasami
czuła się w ten sposób, kiedy nadchodził, ale uczucie nie było na tyle
silne, by miała pewność. Tak naprawdę chciała wierzyć, że zadręczała się bez
powodu.
Ciężko
opadła na kanapę, bezskutecznie próbując się uspokoić. Mogła wydzwaniać do
pozostałych, ale jaki to tak naprawdę miało sens? Poza rodzicami mogła tak
naprawdę zapytać tylko Renesmee, ale ta też była niedyspozycyjna. Wątpiła, by
ktokolwiek jeszcze zdawał sobie sprawę z tego, co się działo. Nawet Bella i Edward
zniknęli, zabierając ze sobą Joce, przez co tak czy inaczej została sama.
Była
jeszcze jedna rzecz, którą mogła zrobić, choć szczerze wątpiła w jej
powodzenie. Nie widziała odbicia od czasu powrotu z Florencji i to
pomimo tego, że wielokrotnie przy zasypianiu liczyła na to, że znów obudzi się
przy lustrze. Możliwe, że wariowała, skoro zaczynała wierzyć, że te sny miały
jakiekolwiek większe znaczenie, ale mimo wszystko… Och, mogłaby wyobrazić sobie
coś takiego? Skoro pisała prorocze wiersze, jak miałaby zwątpić w cokolwiek
innego, nieważne jak nadnaturalne by nie było?
To wydawało
się dziwne, ale naprawdę oczekiwała towarzystwa samej siebie. Nawet niejasne
odpowiedzi, których udzielała tamta druga
Claire wydawały się lepsze niż dalsze trwanie w niewiedzy. Wytwór jej
wyobraźni czy też nie, odbicie już kilka razy zasugerowało jej coś, co miało
sens. Tak było w przypadku Claudii, więc może gdyby zapytała o szczegóły
również teraz…
Nadejście
nowej wiadomości na moment wytrąciło ją z równowagi. Aż podskoczyła na
kanapie, skutecznie wyrwana z zamyślenia. Natychmiast sprawdziła SMS, do
samego końca licząc na jakiś znak życia od bliskich, ale treść i numer
zdecydowanie nie miały związku z którymkolwiek z rodziców.
wyjdź
przed dom
W milczeniu
wpatrywała się w ekran. Powiodła wzrokiem po numerze, ale była pewna, że
widziała go po raz pierwszy. To wystarczyło, żeby spięła się jeszcze bardziej
niż do tej pory, co najmniej zaniepokojona. To miał być jakiś żart? Podążanie
za poleceniami obcej osoby zdecydowanie nie należało do rozsądnych posunięć,
ale z drugiej strony…
Spróbowała
zadzwonić, chociaż podświadomie oczekiwała kolejnego niepowodzenia. O dziwo
reakcji doczekała się niemalże natychmiast. Zamiast jakichkolwiek słów,
odpowiedziała jej wyłącznie cisza i… czyjś oddech.
Serce
zabiło jej mocniej niż do tej pory. Mimowolnie pomyślała, że to mógł być jakiś
wyjątkowo głupi żart Aldero. Miał ją za niedoświadczoną, bojaźliwą i najwyraźniej
niezaznajomioną z horrorami. Z drugiej strony…
A potem coś
ją tknęło i pod wpływem impulsu zapytała:
– Oliver?
Nie
doczekała się potwierdzenia, ale w tym wypadku wcale go nie oczekiwała.
Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, w pośpiechu poderwała się
na równe nogi i – wciąż z komórką przy uchu – popędziła ku drzwi.
Na zewnątrz
było już ciemno, ale to jej nie przeszkadzało. Wyszła przed dom, w pośpiechu
wodząc wzrokiem dookoła. Podjazd wydawał się wręcz nienaturalnie cichy i opustoszały,
ale starała się o tym nie myśleć. Uwagę skupiła na linii drzew,
ewentualnego intruza spodziewając się dostrzec właśnie tam.
Właściwie
nie zwróciła uwagi na to, że połączenie zostało zerwane. Nie wyczuła nikogo,
ale w ciemnościach dostrzegła ledwo zauważalny ruch. Tyle wystarczyło.
Wciąż miała
szansę, żeby się wycofać. Nie miała pewności, kto tak naprawdę czekał na nią w lesie,
ale nie potrafiła ot tak tego zignorować. Nie czuła strachu, kiedy wsunęła
telefon do kieszeni i bez pośpiechu ruszyła przez opustoszały podjazd.
Ktokolwiek krył się między drzewami, nie próbował ukrywać swojej obecności.
Czekał, nie reagując aż do momentu, w którym znalazła się wystarczająco
blisko.
– Hej –
rzuciła z ulgą. Kamień mimo wszystko spadł jej z serca, kiedy
dostrzegła niepewny uśmiech, którym obdarował ją Oliver.
Więc
jednak. Dopiero stojąc przed nim uświadomiła sobie, że ryzykowała i to o wiele
bardziej, niż początkowo sądziła. Nie żeby cokolwiek mogło powstrzymać
ewentualnego przeciwnika przed wejściem do domu, ale mimo wszystko…
– Sądziłam,
że jesteś inteligentna. Chyba jednak zmieniłam zdanie.
Claudia
pojawiła się znikąd, nagle dosłownie materializując tuż za plecami pół-wampira.
Claire spojrzała na nią w oszołomieniu, machinalnie cofając się o krok.
Wampirzyca była ostatnią osobą, którą spodziewała się zobaczyć, zwłaszcza że
podczas ostatniego spotkania ciotka niejako wyrzuciła ją za drzwi – w dość
uprzejmy sposób, ale jednak.
– Co wy tu
robicie? – wykrztusiła z trudem.
Brwi
Claudii powędrowały ku górze.
– Dobrze
czuję, że nikogo nie ma? Jesteś sama – stwierdziła, najzwyczajniej w świecie
ignorując zadane jej pytanie.
Zdecydowanie są spokrewnieni…
Claire
zacisnęła usta. Rufus mógł unikać tematu albo twierdzić, co tylko chciał, ale i tak
wiedziała swoje. Sęk w tym, że nadal nie była pewna, co to oznaczało.
– Jestem –
przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Wszyscy wyszli, więc…
Nie
dokończyła, ale Claudia najwyraźniej tego nie oczekiwała. W zamyśleniu
skinęła głową, wciąż obojętna i dziwnie milcząca.
– Tym
lepiej – ucięła stanowczo. Jeszcze kiedy mówiła, błyskawicznie odwróciła się
plecami do wpatrzonej w nią dziewczyny. – Chodź. Nie chcę tracić czasu.
Nie
czekała, żeby sprawdzić, czy ktokolwiek zareaguje na jej słowa. Claire
otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez moment niepewna, co zrobić. Miała
tak po prostu za nią pójść? To brzmiało jak najgłupsze z możliwych
posunięć, ale równie ryzykowne było to, że w ogóle pokusiła się o odnalezienie
ciotki. Ciekawość wzięła górę, nie wspominając o tym, że w chwili, w której
ruszyła się z miejsca, towarzyszący jej od dłuższego czasu niepokój po
prostu zniknął.
– Nie
powiedziałaś, co tutaj robisz – przypomniała spiętym tonem. Musiała
przyśpieszyć, by dotrzymać wampirzycy kroku. – No i mogliście zadzwonić.
Ja…
– Sama nie
wiem, co robię, więc nawet mnie nie denerwuj. – Claudia westchnęła przeciągle. Z uporem
wpatrywała się przed siebie. – Tak naprawdę nawet nie powinno mnie tu być, ale
ucieczka już od jakiegoś czasu nie ma sensu. Utknęłam w martwym punkcie.
– Nie rozumiem
– jęknęła, w ostatniej chwili powstrzymując się od chwycenia wampirzycy za
rękę. Niewiele brakowało, żeby upadła, przypadkiem potykając się o wystający
korzeń. – Chodzi o Charona? Znalazł cię czy…? – zaczęła, próbując
poukładać wszystko to, co zdążyła wywnioskować z wcześniejszych rozmów.
– Nie!
Aż
wzdrygnęła się, kiedy Claudia tak po prostu podniosła głos. Zesztywniała,
natychmiast się zatrzymując i pozwalając na to, by wampirzyca w nerwowym
geście chwyciła ją za ramiona. Ich spojrzenia spotkały się – lśniące od
nadmiaru emocji rubinowe tęczówki i jasne, niemalże srebrzyste oczy
Claire.
Przez twarz
nieśmiertelnej przemknął cień. Odetchnęła, pośpiesznie luzując uścisk, jakby
dopiero w tamtej chwili dotarło do niej to, co robiła.
– Nie –
powtórzyła, tym razem o wiele łagodniej. – Na szczęście nie i… Och, to nie
ma nic do rzeczy. – Wampirzyca potrząsnęła głową. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
z uporem unikając spoglądania na Claire. – Może to bez sensu, ale nie
dajesz mi spokoju od ostatniej rozmowy. Normalnie bym to zignorowała, ale
teraz… – Wzruszyła ramionami. – Zapytam wprost: czy też czujesz to cholerne
napięcie w powietrzu?
Tym razem
zdecydowała się spojrzeć wprost na Claire. Zdążyła nad sobą zapanować, z wprawą
ukrywając jakiekolwiek emocje, ale dziewczyna i tak zorientowała się, że
wampirzyca była spięta – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Jej słowa
również mówiły same za siebie, mając w sobie coś, co skutecznie
przyprawiło pół-wampirzycę o dreszcze.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Spróbowała się rozluźnić, ale nie była w stanie,
zbytnio oszołomiona pytaniem, które zadała jej ciotka. Czuła, że ta się
niecierpliwiła, ale nie od razu zdołała odpowiedzieć, mając problem z tym,
by w ogóle zebrać myśli.
– Tak
naprawdę nie wiem już niczego – wyznała w końcu.
Ostatnia
rozmowa, którą odbyły, nie przyniosła niczego. Co prawda miała już pewność, że
była spokrewniona z Lily Anne, Claudią, a na domiar złego czymś
najwyraźniej podpadła pierwotnemu wilkołakowi, ale to niczego nie zmieniało. W pamięci
za to wciąż miała moment, w którym szlochająca wampirzyca opadła na
kolana, zachowując się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na
kawałeczki. Była pewna, że ciotka prędzej zabiłaby ją niż pozytywne zareagowała
na samą wzmiankę o tamtej chwili słabości, ale wspomnienie tej chwili mimo
wszystko nie dawało Claire spokoju.
Claudia
rzuciła jej przenikliwe, bliżej nieokreślone spojrzenie. Nie wyglądała na
jakkolwiek usatysfakcjonowaną odpowiedzią, którą dostała.
– A to
ciekawe… – powiedziała w końcu. Zmrużyła oczy, dosłownie taksując Claire
wzrokiem. – Skup się i powiedz mi wszystko. Dawno tego nie robiłam, ale…
– Nie
robiłaś czego?
– Musisz
ciągle mnie coś pytać? – zniecierpliwiła się wampirzyca. – Zwłaszcza że byłam
pierwsza. Głupoty naprawdę możemy omówić później.
–
Zachowujesz się gorzej od mojego ojca – oznajmiła Claire pod wpływem impulsu.
Gdyby wzrok
zabijał, Claudia jak nic miałaby ją na sumieniu. Dziewczyna drgnęła, ale – co
odkryła z niejakim zaskoczeniem – wcale nie poczuła się szczególnie
zaniepokojona. Nie tak, jakby miała przed sobą kogoś, kto zdołałby ją
skrzywdzić.
Nie
rozumiała tej nagłej zmiany, ale nie miała czasu, by zastanawiać się nad jej
przyczyną.
– Nie
porównuj mnie do swojego ojca! – syknęła Claudia. Z jej gardła wyrwało się
gniewne warknięcie. – My nie… Och, na litość bogini! – jęknęła, nagle tracąc
cierpliwość.
Claire
spojrzała na nią z powątpiewaniem, krzyżując ramiona na piersiach. Tkwiły
razem w samym środku lasu, rozmawiając o rzeczach, których w żaden
sposób nie potrafiła zinterpretować – i jeśli miała być ze sobą szczera,
wcale nie chciała. Już kiedy odkryła zdolności, którymi dysponowała, wydawały
się zbyt skomplikowane. Teraz czuła, że chodziło o coś więcej i to
zaczynało ją przerażać.
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Claudia milczała, nagle przypominając piękny, choć
nienaturalnie poważny, drapieżny posąg. Tym razem nie unikała spoglądania na
stojąca przed nią dziewczynę, ale to niczego nie zmieniało. Nie tego, że
myślami wydawała się być gdzieś daleko i wciąż robiła wszystko, by ukryć
targające nią emocje.
– Dobra. –
Głos wampirzycy zabrzmiał dziwnie, odległy i wyprany z jakichkolwiek
emocji. – To… skomplikowane, w porządku? I to z twojej winy –
dodała, a Claire spojrzała na nią z niedowierzaniem.
– Mojej
winy? – powtórzyła z niedowierzaniem. – To ty wróciłaś. I chciałaś
zabić Isabeau. I…
– Wystarczy
– ucięła pośpiesznie Claudia. – Nie mów o rzeczach, o których nie
masz pojęcia, to raz. Dwa, jestem tu z twojego powodu – powtórzyła z naciskiem
– więc owszem, to twoja wina. Zresztą nie wmówisz mi, że sama mnie nie
szukałaś. Ciągnie nas do siebie nawzajem, chociaż to ostatnie, czego mogłabym
sobie życzyć.
– To dalej
nie ma sensu – zaoponowała Claire, ale do jej głosu wkradły się wątpliwości.
Może jednak
miało, a ona nie potrafiła tego dostrzec? Może…?
– Dla
kogoś, kto zbyt mocno stąpa po ziemi, bez wątpienia.
Coś w tych
słowach dało jej do myślenia. Z jakiegoś powodu skojarzyły jej się z licznymi
uwagami odbicia, zwracającego uwagę na rzeczy, które w normalnym wypadku
zdecydowanie nie przyszłyby Claire do głowy. Zbyt długo próbowała porządkować
wszystko wokół, podążając za zasadami, które dobrze znała i którymi
rządził się świat. Jakimś cudem przeszła do porządku dziennego z proroctwami,
bo te mogła jakkolwiek wyjaśnić – choćby i tym, że dary bywały w świecie
nieśmiertelnych czymś powszechnym. Też rządziły się swoimi prawami, mając dość
sensu, by je zaakceptowała, ale…
A potem
pojawiły się te sny i wszystko się skomplikowało. Odbicie, Claudia, Lily
Anne – wszystko to, czego nie rozumiała, choć najpewniej powinna.
Na niektóre
rzeczy po prostu nie było miejsca w świecie, w którym trwała przez
tyle czasu.
– To
zabrzmi źle, ale… szukam w tobie matki – przyznała cicho Claudia. Jej
słowa zabrzmiały dziwnie w dotychczas panującej ciszy. – Nie dosłownie,
oczywiście, ale nie umiem zignorować tego, co robisz. I z czym do
mnie przyszłaś, bo ona zrobiłaby dokładnie tak samo: przyszła do mnie z wierszem,
który po prostu ma znaczenie, chociaż sama niekoniecznie by go dostrzegła. Nie
miałoby żadnego znaczenia, czy ja chciałabym wiedzieć i…
– Nie
musiałaś mnie wpuszczać, jeśli tego nie chciałaś.
Claudia
zamilkła, rzucając jej roztargnione spojrzenie. Przez jej twarz po raz kolejny
przemknął cień.
– Oliver
zrobiłby to za mnie – mruknęła, krzyżując ramiona na piersiach. Wymownie
zerknęła na stojącego tuż obok, milczącego nieśmiertelnego. – Zresztą jedynie upewniłaś
mnie w tym, co wiedziałam od dawna.
– Nie
rozumiem…
Miała
wrażenie, że powtarzała te słowa zdecydowanie zbyt często. Doprowadzało ją to
do szału, zwłaszcza że zdecydowanie nie przywykła do takiego stanu. Przy
Rufusie decydowała się na to w ostateczności, zwykle prędzej czy później pojmując
to, co próbował jej przekazać. Oczywiście pod warunkiem, że faktycznie zamierzał
ją uczyć, a nie zostawić z niedopowiedzeniami, twierdząc, że to była
jedna z kwestii, która jej nie dotyczyła.
Z Claudią
było inaczej. Ona nawet nie próbowała tłumaczyć, po prostu stawiając ją przed
faktem dokonanym i nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko pytać.
Wampirzyca z westchnieniem
przeczesała włosy palcami. Nawet jeśli była poirytowana, nie dała niczego po
sobie poznać.
–
Przestałam uciekać. Już wtedy, gdy moja stwórczyni poprosiła mnie o przysługę,
ale wtedy nie chciałam tego przyznać – wyjaśniła niechętnie. – Teraz… nie mam
już wyboru.
– Chodzi o Charona
– domyśliła się. – Nie powiedziałaś mi, ale…
– Nie
powiem. Nie teraz – Claudia energicznie potrząsnęła głową. Jej twarz wykrzywił
grymas. – Tak, chodzi o Charona. Nie pamiętam już, kiedy z kimkolwiek
o tym rozmawiałam. – Wzruszyła ramionami. – Uciekam tak długo, że już
chyba zapomniałam, co znaczy rozmawiać. No, może poza Oliverem, ale on nie jest
zbyt rozmowy – dodała, a kąciki jej ust nieznacznie drgnęły, chociaż
ostatecznie nie zdobyła się na uśmiech. – Wiedziałam, że to się tak skończy.
Nie sądziłam tylko, że wmieszam kogoś jeszcze w coś, co od zawsze
dotyczyło tylko mnie… Ale skoro podążył za tobą, to może oznaczać tylko jedno.
Coś w słowach
wampirzycy skutecznie przyprawiło Claire o dreszcze. Było coś
niepokojącego w spojrzeniu, którym obdarowała ją ciotka. Próbowała
zrozumieć dokąd prowadziła ta rozmowa, ale…
Cóż, tak
naprawdę nie była pewna, czy naprawdę tego chciała.
–
Odnalazłaś mnie. Albo ja ciebie… Pamiętasz? Tak jak Charon – zaczęła raz
jeszcze Claudia. – Nie wiem jak ci o tym powiedzieć, ale to ważne.
Powinnaś wiedzieć choćby za to, że w ogóle mnie ostrzegłaś.
– Claudio…
Kobieta
jedynie potrząsnęła głową. Przez moment Claire była niemalże pewna, że za moment
skoczy się tak jak ostatnim razem, kiedy wampirzyca z płaczem osunęła się
na kolana. Problem polegał na tym, że przecież nie mogłaby jej zostawić w środku
lasu, nawet w towarzystwie Olivera.
Była gotowa
przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim Claudia zdołała się odezwać. W jej
oczach wciąż było coś dziwnego, jakby zbierało jej się na płacz, chociaż w przypadku
istoty takiej jak ona łzy nie miały szansy popłynąć. Dopiero po dłuższej chwili
wzięła się w garść na tyle, by nad sobą zapanować i w pełni
ukryć emocje, ale Claire i tak wiedziała swoje.
Zesztywniała,
kiedy kobieta bez jakiegokolwiek ostrzeżenia stanęła tuż przed nią, bezradnie
rozkładając ramiona.
– Nazywam
się Claudia Prime i… przeżyłam. Kosztem wszystkiego, co dla mnie ważne, ale czy
to ma znaczenie? – wyrzuciła z siebie na wydechu, brzmiąc przy tym tak,
jakby chciała przekonać przede wszystkim samą siebie. – Wieki temu oddałam cząstkę
siebie, by uciec przed kimś, kto okazał się moją zgubą. Oddałam… to, co go do
mnie przyciągało.
– Ja… Co
takiego?
Claudia
wydawała się tylko czekać na to pytanie.
– Magię –
odparła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Jestem… Byłam – poprawiła się pośpiesznie –
czarownicą, choć nie mam pojęcia, czy w ogóle zasłużyłam sobie na to
miano. W porównaniu do mojej matki… – Potrząsnęła głową. Tym razem zdobyła
się na słaby uśmiech. – Moja mama była najpotężniejszą, najbardziej uzdolnioną
istotą, jaką nosiła ta ziemia. Nawet Amelie nie miała prawa się z nią równać,
chociaż… Och, wierz mi, ona też to potrafi. Nauczyła mnie wszystkiego.
Jej słowa
brzmiały dziwnie, odległe i przypominające coś, co zostało wyrwane żywcem
ze snu. Claire milczała, zdolna co najwyżej wpatrywać się w kobietę, ale
nic ponadto. Czuła, że powinna coś powiedzieć, ale w głowie miała pustkę,
zresztą wątpiła, żeby którekolwiek ze słów, na które ewentualnie mogłaby się
zdobyć, zadowoliły Claudię. To nie tak, że jej nie wierzyła, ale…
Och, kogo
próbowała oszukać? To było dokładnie tak! Magia stanowiła czystą abstrakcję, w żaden
sposób nie wpasowując się w zasady, którymi rządził się świat. Ludzie
mogli próbować tłumaczyć sobie w ten sposób nadnaturalne zjawiska, bo tak
było im wygodniej. Idąc tym tropem, bardzo wiele rzeczy byłaby w stanie
określić w ten sposób – od telepatii po każdy dar. Dla niektórych wiersze,
które pisała, również mogłyby wyglądać jak magia.
Tyle że
czary nie istniały. Co prawda też słyszała plotki o Amelie, ale nigdy nie
uwierzyła w ich prawdziwość. Ta kobieta była związana z naturą, a już
na pewno wzbudzała niepokój, jednak i to musiało się dać jakoś wyjaśnić.
Jeśli z kolei chodziło o Claudię…
– Nie wierzysz
mi, co? – Kobieta nie wyglądała na rozeźloną. Jedynie wywróciła oczami,
bardziej znudzona niż sfrustrowana. – Oczywiście. Znam cię chwilę, ale nie
spodziewałam się niczego innego.
– Wybacz,
ale to przecież…
Nie miała
okazji, żeby dokończyć.
Ruch był
jeden, poprzedzony ledwo zauważalnym poruszeniem warg. Nie usłyszała tego, co
powiedziała Claudia, ale to nie miało znaczenia.
Liczyło się
wyłącznie to, że drzewo, w które wycelowała wampirzyca, złamało się wpół, w następnej
sekundzie ciężko zwalając na ziemię. Claire krzyknęła, instynktownie
odskakując, choć potężny konar upadł wystarczająco daleko, by nie mieć szansy
jej skrzywdzić.
Zastygła w bezruchu,
z bijącym sercem spoglądając to na wampirzycę, to znów na powalone drzewo.
Złamało się jak krucha gałązka, tak po prostu, chociaż Claudia nawet go nie
dotknęła. To musiało się dać jakoś wytłumaczyć, choćby telepatią, ale mimo
wszystko…
– Wyszłam z wprawy
– mruknęła wampirzyca, wzdychając przeciągle. Jakby od niechcenia spojrzała na
swoje dłonie. – I może nie powinnam, ale jakie to ma znaczenie? On już i tak
mnie znalazł. – W jej głosie pobrzmiewała przede wszystkim gorycz. Tego
samego Claire doszukała się w uśmiechu, który wykrzywił usta
nieśmiertelnej. – To nic. Prędzej czy później…
Reszta jej
słów zaginęła w potężnym huku, który przeszył nocną ciszę, rozbrzmiewając
gdzieś za plecami Claire. Aż zatoczyła się, wytrącona z równowagi
uderzeniem mocy, której w żaden sposób nie potrafiła zidentyfikować.
Do głowy
momentalnie przyszła jej tylko jedna, jedyna myśl.
Dom…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz