Claire
Rzuciła się do biegu, gdy
tylko odzyskała równowagę. W pośpiechu omal nie potknęła się o własne
nogi, zbytnio oszołomiona, by zwracać uwagę na to, co działo się wokół niej.
Wiedziała jedynie, że coś było nie tak, cokolwiek miałoby to oznaczać.
– Czekaj! –
zaoponowała Claudia.
Claire
nawet na nią nie spojrzała. Nie musiała się oglądać, by zorientować się, że
zarówno wampirzyca, jak i Oliver, momentalnie ruszyli za nią – ciche
przekleństwo, które wyrwało się tej pierwszej mówiło samo za siebie.
Nie odeszła
daleko od domu, ale i tak miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim
wypadła spomiędzy drzew. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, od pożaru, armii
nieśmiertelnych (w tym może nawet Volturi), Charona albo odkrycia, że budynek
został zrównany z powierzchnią ziemi, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało dokładnie jak w momencie, w którym
wychodziła. Dom stał na swoim miejscu, opustoszały i cichy; przynajmniej
Claire nie czuła, by w pobliżu kręcił się ktokolwiek, łącznie z osobami,
które miały największe prawo do przebywania w tym miejscu.
Zastygła w bezruchu,
dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. Kamień spadł jej z serca,
kiedy nabrała pewności, że nie wydarzyło się nic wartego uwagi, ale wcale nie
poczuła się spokojniejsza. Ten huk o czymś świadczył, zresztą jak i ta
dziwna energia, którą do tej pory wyczuwała w pobliżu. Powietrze wydawało
się ciężkie i jakby naelektryzowane, a to zdecydowanie nie było
normalne.
Coś się stało.
Claire nie miała pewności, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale ta
jedna kwestia pozostawała dla niej aż nazbyt jasna.
Poruszając
się trochę jak w transie, ruszyła przed siebie. Wciąż czuła się dziwnie
otępiała i spięta, niemalże spodziewając się, że…
Nie dotarła
nawet do połowy podjazdu. Coś – jakaś niewidzialna siła, której pochodzenia nie
potrafiła określić – poderwało ja w powietrze, dosłownie ciskając dobre
dwa metry dalej. Wrażenie było takie, jakby nagle zderzyła się ze ścianą, którą
ktoś postawił na jej drodze. Znów poczuła uderzenie mocy, ale nie miała szansy
się na niej skupić, bardziej przejęta próbami złapania oddechu, kiedy w bolesny
sposób wylądowała na plecach.
Oliver
dosłownie zmaterializował się tuż obok. Dostrzegła jego bladą twarz, kiedy
pochylił się nad nią, wyraźnie zaniepokojony.
– Słodka
bogini… – doszedł ją spięty głos Claudii.
Uniosła się
na łokciach, korzystają z pomocy wciąż kucającego przy niej pół-wampira.
Oboje spojrzeli na krążącą niespokojnie kobietę, póki nie zatrzymała się raptem
kilka centymetrów od miejsca, do którego zdołała dotrzeć Claire. Dziewczyna nie
była w stanie zobaczyć twarzy ciotki, bo ta stała zwrócona do niej plecami,
ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że wyraźnie widziała, że powietrze
zafalowało, kiedy Claudia wyciągnęła przed siebie dłoń, palcami wydając się
przesuwać po czymś niedostrzegalnym – i to nawet mimo wyostrzonych
zmysłów.
Claire w pośpiechu
dźwignęła się na równe nogi. Skrzywiła się, gdy poobijane, napięte do granic możliwości
ciało dało o sobie znać, ale poza tym nie zwróciła uwagi na niedogodności.
Upadek był niczym w porównaniu do tego, co działo się na jej oczach.
Claudia wciąż
tkwiła w tym samym miejscu, jak oczarowana wodząc wzrokiem po czymś, co skojarzyło
się Claire z… cieniem. Teraz wyraźnie widziała otaczający dom, przypominający
cienistą kopułę kształt. Powietrze wciąż falowało, pulsujące, napęczniałe i jakby
żywe. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego, ale jednego była pewna: nie
powinna się do tego zbliżać. Nie żeby w ogóle było to możliwe, a jednak…
Wolała nie
wiedzieć, co by się stało, gdyby przez cały ten czas siedziała w domu. Ba!
Gdyby przebywał tam ktokolwiek.
– To coś… O bogini
– powtórzyła Claudia. Jej głos zadrżał nieznacznie, chociaż wyraźnie próbowała
nad sobą zapanować. – Co jak co, ale to nie moja robota – dodała, a Claire
jęknęła, przez moment czując się tak, jakby ktoś próbował ją uderzyć.
To brzmiało
i wyglądało źle, zwłaszcza po rozmowie, którą dopiero co odbyły. Zaledwie
chwilę wcześniej ciotka zaczęła mówić jej o rzeczach, które dla kogoś twardo
stąpającego po ziemi brzmiały co najmniej niedorzecznie, a teraz proszę
bardzo – doświadczała czegoś, co zdecydowanie nie wyglądało normalnie! Claire z niedowierzaniem
potrząsnęła głowa, gorączkowo szukając argumentów, które zabrzmiałyby
jakkolwiek sensownie i wytłumaczyły sytuację, ale w głowie miała
przede wszystkim pustkę.
Wtedy też
jej uwagę przykuło coś jeszcze. Cienista powłoka zmieniła się, nabierając ostrości
i pozwalając dostrzec szczegóły, które wcześniej zignorowała. Z drugiej
strony… Czy naprawdę od samego początku były tam dziwne, połyskujące łagodnie
symbole? Wyróżniały się na tle ciemności, to przybierając na intensywności, to
znów gasnąć. Migotały jak gwiazdy na niebie, co może byłoby piękne, gdyby
zarazem tak bardzo jej nie przerażało.
– Co to
jest?
Jej głos
zabrzmiał dziwnie, słaby i zachrypnięty. Na moment pociemniało jej przed
oczami, więc zamrugała, za wszelką cenę próbując doprowadzić się do porządku.
Może śniła. Po prostu przysnęła na tej przeklętej kanapie, wciąż wytrącona z równowagi
rozmową z ojcem i koniecznością czekania. Sny nie bywały logiczne, a przynajmniej
tak było w przypadku tych, które akurat nie dotyczyły odbicia. Może…
Tyle że to
naprawdę tam było. Mogła wmawiać sobie, co tylko zechciała, ale nie była w stanie
zmienić prawdy. Jakby tego było mało, znaki na powierzchni wydały jej się dziwnie
znajome, choć nie od razu przypomniała sobie, gdzie je widziała.
– Nie
podoba mi się to. Odsuń się – syknęła Claudia, nagle materializując się tuż
obok. Claire spojrzała na nią w nieco roztargniony sposób, kiedy
wampirzyca tak po prostu ujęła ją za nadgarstek, stanowczo ciągnąc za sobą. – Oboje
– ponagliła, nerwowo spoglądając na Olivera.
– Ale…
– Zasada
numer jeden: jeśli coś wygląda na podejrzane i nie potrafisz tego nazwać,
trzymaj się z daleka – ucięła kobieta nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Jej słowa miały
w sobie coś takiego, co sprawiło, że Claire chcąc nie chcąc zdecydowała
się podporządkować. Nie chodziło nawet o naglącą nutę i to, że
drażnienie nieśmiertelnej nigdy nie było dobrym pomysłem. O wiele istotniejsze
okazało się to, że Claudia brzmiała tak, jakby naprawdę się martwiła, choć
pewnie gdyby jej to zasugerowano, zabiłaby pierwszą osobę, która odważyłaby się
powiedzieć coś takiego.
Jakby tego było
mało, brzmiała na swój sposób znajomo. Claire jakoś nie wątpiła, że gdyby był
tutaj Rufus, powiedziałby jej coś podobnego… I to tylko po to, by samemu
absolutnie nie zastosować się do własnych rad. Kiedy w grę wchodziły
cokolwiek niewytłumaczalnego, w przypadku tego wampira zwykle zwyciężała
ciekawość. Ewentualnie chodziło o dumę, bo jej ojciec zdecydowanie nie był
osobą, która ot tak przyznawała się do niewiedzy.
Claudia
poluzowała uścisk, którym otaczała jej nadgarstek, ale nie ruszyła się z miejsca.
Wciąż uważnie przypatrywała się pulsującej powierzchni, wydając się śledzić
wzrokiem pojawiające się symbole. Claire spróbowała pójść w jej ślady, ale
to okazało się trudniejsze, niż mogłaby tego oczekiwać. Znaki nie tylko okazały
się dla niej niezrozumiałe, ale na dodatek wciąż się zmieniały – może losowo, a może
w jakiejś konkretnej sekwencji. Na pierwszy rzut oka i tak nie
potrafiła tego określić, a tym bardziej wyciągnąć konkretnych wniosków.
– Widziałam
je już. – Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wypowiedziała te słowa na
głos. Przełknęła z trudem, kiedy nagle zaschło jej w gardle. – Nie
wiem gdzie, ale…
– Więc
lepiej szybko sobie przypomnij – przerwała spiętym tonem Claudia.
Dziewczyna
otworzyła i zaraz zamknęła usta. Gdyby to jeszcze było takie proste! Chciała
poinformować o tym ciotkę, przy okazji uświadamiając jej, że wszystko tak naprawdę
mogło okazać się co najwyżej jej wrażeniem i w rzeczywistości widziała
znaki po raz pierwszy, ale nie zrobiła tego.
Zrozumiała.
– Sigile –
oznajmiła pod wpływem impulsu. Brwi obserwującej ją wampirzycy powędrowały ku
górze. – Chyba tak się nazywają. Mama mi je pokazała… Pojawiły się w jej
rodzinnym domu, już jakiś czas temu – wyrzuciła z siebie na wydechu. Nie
wdawała się w szczegóły, niepewna na ile mogła sobie pozwolić przy tej
kobiecie. Najdziwniejsze było jednak to, że mimo wszystko wciąż czuła, że mogła
Claudii zaufać. – Ciągle szukały z Nessie jakiegoś wyjaśnienia. Widziałam
je tylko przez chwilę i to na zdjęciach, ale… Poczekaj.
Jeszcze
kiedy mówiła, sięgnęła po telefon. Ręce wciąż jej drżały, kiedy wyjęła komórkę i zaczęła
przesuwać palcem po ekranie, ale udało jej się bez większych komplikacji
uruchomić galerię. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Claudii,
bezceremonialnie wcisnęła wampirzycy telefon do rąk, nie pozostawiając innego
wyboru, jak tylko przyjrzeć się wyrytym na poddaszu domu Licavolich symbolom.
Nawet jeśli
wampirzyca miała w planach zaprotestować, nie zrobiła tego. Milczała, śledząc
wzrokiem wzory i to z nie mniejszym zaangażowaniem co wtedy, gdy
skupiała się na pulsującej kopule.
Jej twarz
nie zdradzała żadnych emocji, również wtedy, gdy Claudia w końcu zdecydowała
się odezwać.
– Pieczęci.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś takiego widziałam – przyznała, a serce
Claire jak na zawołanie zabiło szybciej.
– Widziałaś
je już?
Wampirzyca
parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Uważaj,
bo zaraz wyjdzie na to, że mi wierzysz. Tak tylko przypomnę, że dopiero co
wyglądałaś, jakbyś zaraz miała dostać zawału, kiedy mówiłam o magii –
dodała, po czym w zamyśleniu przeczesała palcami włosy. – Oczywiście, że
widziałam. Amelie była dobrą nauczycielką – wyjaśniła, raptownie poważniejąc.
– Więc co
oznaczają? Co to… jest? – nie dawała za wygraną. Raz jeszcze spojrzała na
otaczającą dom energię. – Coś jest nie tak.
„Poważnie
mówisz?” – wydawało się pytać spojrzenie Claudii. Ostatecznie zachowała
złośliwości dla siebie, ale Claire wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.
– Byłoby
gorzej, gdybyś siedziała w środku. Dom był pusty, tak? – Kobieta z niedowierzaniem
potrząsnęła głowa. – Zresztą jakby mnie to obchodziło. Przyszłam pogadać, bo
czułam, że jestem ci coś winna, no i Oliver był upierdliwy, ale… Claire?!
Ledwo
zarejestrowała, że ktokolwiek wypowiedział jej imię, a tym bardziej że Claudia
zabrzmiała na zaniepokojoną, jednak przyznając, że zależało jej bardziej niż
mogłaby sugerować na początku. Nagle po prostu opadła na kolana, drżąc i ledwo
łapiąc oddech. Palce prawej dłoni machinalnie zacisnęła w pięść, świadoma
wyłącznie paraliżującego mrowienia, które nagle rozeszło się wzdłuż jej
ramienia. Wrażenie okazało się tak intensywne, że początkowo nie była w stanie
przypomnieć sobie, co oznaczało.
Na ziemi wciąż zalegał śnieg. Coś w chłodzie białego
puchu podziałało kojąco na jej rozgrzaną skórę, ale Claire prawie nie zwróciła
na to uwagi. W zamian – nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi – przesunęła
palcami po ziemi, zdecydowanie zbyt gwałtownie rozgrzebując śnieg i zalegającą
pod spodem, zamarzniętą glebę. Ledwo była w stanie rozczytać wyryte
zamaszystymi, niekontrolowanymi ruchami słowa, ale tak naprawdę wcale nie
musiała ich czytać. Wystarczyło, że aż nazbyt wyraźnie rozbrzmiewały w jej
głowie, a ostatecznie zostały wypowiedziane również na głos – wypranym z jakichkolwiek
emocji tonem, w całkowicie bezwiedny, mechaniczny sposób.
Łowca
zbiera żniwo
Oddany
Ciemności
Zrodzony
z jej krwi
Claire zastygła w bezruchu, kuląc się na ziemi i wciąż wżynając
palce w ziemię. Obraz znów zamazał jej się przed oczami, kiedy spojrzała
na krzywe, wyryte w śniegu litery, ale nawet wtedy nie wyrzuciła z pamięci
poszczególnych słów. Choć zamilkła, wiersz wciąż rozbrzmiewał w jej głowie
– niepokojący, zdecydowanie zbyt wyraźny i prawdziwy.
Bardziej
wyczuła niż faktycznie zauważyła ruch. Dopiero to przypomniało jej, że przecież
nie była sama, choć w którymś momencie obecność Claudii i Olivera zeszła
gdzieś na dalszy plan, zbyt abstrakcyjna i nic nieznacząca, by zwracać na
nią uwagę. Nie miało znaczenia, że oboje przypatrywali jej się w milczeniu,
czym jedynie potęgowali znaczenie niczym niezmąconej ciszy.
– Wstawaj –
usłyszała, ale i na to nie była w stanie zareagować.
Claudia nie
zamierzała czekać. Jej uścisk był silny i pewny, choć przy tym
zadziwiająco delikatny. Zdecydowanym ruchem postawiła bratanicę do pionu, po
czym zacisnęła obie dłonie na jej ramionach, zwracając Claire ku sobie.
Dotychczas rubinowe tęczówki wampirzycy pociemniały, w tamtej chwili
przypominając bardziej dwa jarzące się w ciemności kawałki węgla niż
cokolwiek innego.
– J-ja… –
zaczęła słabym głosem, jednak i tym razem nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Obawiam się, że nie mamy czasu – stwierdziła Claudia.
Poluzowała uścisk, dla odmiany dosłownie ciskając Claire wprost w ramiona
stojącego tuż obok Olivera. Dziewczyna zachwiała się, nie upadając wyłącznie
dzięki ramionom, które owinęły się wokół jej talii. – Doprowadź ją do stanu
używalności, co? Albo od razu weź na ręce, jeśli będzie trzeba. – Westchnęła,
po czym raz jeszcze spojrzała na dom. Przez jej twarz przemknął cień. –
Idziemy. Teraz.
Isabeau
Miała złe przeczucia, ale z uporem
próbowała je ignorować. To było proste, zwłaszcza że miała towarzystwo, a ponowne
zrobienie z siebie idiotki pozostawało ostatnim, na co miała ochotę. Gdyby
chodziło tylko o Dimitra, może mogłaby przymknąć na to oko, ale w tej
sytuacji…
Tyle że
Rufus wydawał się podenerwowany. Co prawda spojrzał na nią tak, jakby
podejrzewał, że zwariowała, kiedy w naglącym geście wyciągnęła do niego
ręce, ale nawet jeśli miał wątpliwości, nie dał niczego po sobie poznać.
Jedynie po uścisku, którym ją obdarzył, zorientowała się, że konieczność
fizycznego kontaktu była ostatnim, na co miał ochotę – i to zwłaszcza z nią.
– Lepiej
dla ciebie, żebyś wiedziała co robisz – stwierdził z rezerwą. Przez jego
twarz przemknął cień. – Emocje Layli…
– Co? –
ponagliła spiętym tonem.
Potrząsnął
głowa. Nie odpowiedział, w zamian rzucając Isabeau naglące spojrzenie.
– Rób
swoje, w porządku?
Gdyby go
nie znała, może nawet uznałaby to za prośbę. Coś w tych słowach sprawiło,
że zawahała się na moment, ostatecznie powstrzymując się od komentarza. Ze
świstem wypuściła powietrze, żeby się uspokoić, po czym zamknęła oczy. Musiała
się skupić, chociaż to wcale nie było takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Dimitrze?
– mruknęła jakby od niechcenia. Jej głos zabrzmiał o wiele spokojniej,
aniżeli w rzeczywistości się czuła. – Bądź taki dobry i upewnij się,
że nikt nam nie przeszkodzi, okej? Gabriel chwilowo jest nieosiągalny, a ja
wolałabym nie musieć latać za przypadkowymi świadkami.
Zdecydowanie
nie miała do tego głowy. W Mieście Nocy łatwo było zapomnieć, że w normalnych
warunkach musiałaby się ukrywać, bo ludzie nie przywykli do nadnaturalnych
zdolności i prób podążania za łączącej dwie dusze więzią. Obawiała się
zresztą, że w najgorszym wypadku Rufus spróbowałby rozwiązać sprawy po
swojemu, co może na swój sposób było kuszące, ale…
– Jak
sobie życzysz, najdroższa.
Prawie
udało jej się uśmiechnąć. Prawie, bo niezależnie od wszystkiego w tamtej
chwili nie było jej do śmiechu. Czuła przede wszystkim narastające napięcie i echo
dziwnie przytłumionego, ale wciąż obecnego bólu, który momentalnie skojarzył
jej się z tym, którego doświadczyła podczas wizji. Skrzywiła się, gdy
chcąc nie chcąc zdecydowała otworzyć się na te emocje, choć te i tak nie
okazały się nawet w połowie tak intensywne, jak mogłaby się tego
spodziewać. Wrażenie było takie, jakby Gabriel i Layla znajdowali się
gdzieś daleko, całkowicie poza zasięgiem,
o ile mogła określić to w ten sposób.
Skupiła
się na Rufusie – nie tylko tym, że wciąż trzymał ją za ręce, ale samej jego
obecności. Przyszło jej to zaskakująco łatwo, zwłaszcza że w tamtej chwili
szukała czegoś konkretnego, co niezmiennie wiązało się z jej siostrą.
Myślenie o Layli było proste, tak jak i odszukanie więzi, która
łączyła ją z mężem. Nić była silna i lśniąca, co na moment wytrąciło
Beau z równowagi. Jak na kogoś, kto upierał się odciąć od emocji,
zachowując się tak, jakby te były mu całkowicie obce, uczucie łączące go z żoną
okazało się zadziwiająco trwałe. Och, no i wytworzyli więź – już lata
temu, na dodatek na tyle silną, by przetrwała wpływ Isobel – a to również o czymś
świadczyło.
Lay?, rzuciła w pustkę.
Nasłuchiwała,
w napięciu wyczekując odpowiedzi. Tym razem przynajmniej czuła obecność
siostry, o wiele wyraźniej niż wcześniej, gdy próbowała skontaktować się z nią
na własną rękę. To ją uspokoiło, będąc niczym namacalny dowód na to, że
wampirzyca była cała. Nawet jeśli wpakowała się w kłopoty, to…
To zły moment na rozmowy, Beau.
Poczuła,
że kamień spada jej z serca. Odetchnęła, w ostatniej chwili
powstrzymując przed nadmiernym rozluźnieniem w obawie przed tym, że w ten
sposób straciłaby połączenie. Całą uwagę wziąć skupiała na więzi – zarówno swojej
własnej, jak i tej Rufusa – nie zamierzając pozwolić, by siostra ot tak
się od niej odcięła. Lakoniczne stwierdzenie o złym wyczuciu czasu zdecydowanie
nie było czymś, co miałoby szansę Isabeau zadowolić.
Czekaj. Jesteście razem?, zapytała
wprost, nie chcąc marnować choćby sekundy. Dosłownie osaczyła siostrę siłą
umysłu, nie zamierzając ryzykować, że ta spróbuje się wycofać. Gdzie? Nie po to stawaliśmy na głowie, żeby dostać
się do Seattle, by…
My?, przerwała Layla. Jesteś w mieście? Co właściwie…?
To ja pytam, zniecierpliwiła się Isabeau. Ale tak, jestem w Seattle. I cholernie
się martwię, dodała nieznoszącym sprzeciwu tonem.
To urocze. Ja…
Możecie poplotkować sobie przy innej okazji?!
Niewiele
brakowało, by straciła kontrolę nad więzią i połączeniem. Mentalny głos
Rufusa zaskoczył je obie, choć to nie był pierwszy raz, kiedy wampir
wykorzystywał telepatię na swoją korzyść. Może i sam nie dysponował mocą,
ale pociągnęła go wystarczająco daleko, by zdołał się wtrącić.
W
normalnym wypadku by na niego warknęła – tak dla zasady, skoro już postanowił
zachować się w na tyle bezczelny sposób, by im przerwać. Problem polegał
jednak na tym, że miał rację.
Och… Cześć, wyrwało się Layli. Isabeau wyraźnie
wyczuła jej dezorientację. Oboje tu
jesteście? Myślałam, że ty…, zaczęła, wraz z ostatnimi słowami
zwracając się do męża, ale ten nie dał jej okazji, żeby dokończyć.
Nie wiem, co sobie myślałaś, ale to nie ma
teraz znaczenia. Lepiej powiedz, gdzie jesteś, ponaglił, bezceremonialnie wchodząc
dziewczynie w słowo.
Jesteśmy, poprawiła machinalnie Layla. Znalazłam Gabriela. I nic mu nie jest…
Prawie.
Tym razem
Isabeau poczuła ulgę. Co prawda wspomniane „prawie” nie brzmiało szczególnie
optymistycznie, ale znała siostrę na tyle dobrze, by zorientować się, że ta
była bardziej poirytowana niż faktycznie zmartwiona. Nie zachowywałaby się w ten
sposób, gdyby jej bliźniakowi dolegało coś więcej.
Rufus
jedynie prychnął, bynajmniej nie zainteresowany.
Miło z jego strony, że zdecydował się nie
umrzeć. Przeżywanie z tobą żałoby to nieszczególnie coś, na co mam ochotę, zadrwił,
nie kryjąc rozdrażnienia.
Rufus!
Odpowiedz na pytanie, nie
dawał za wygraną. Gdzie jesteście?
Rozmowa w ten sposób zaczyna być męcząca, więc…
Może mówił
coś więcej. Nawet jeśli tak było, Isabeau najzwyczajniej w świecie uciekły
kolejne słowa, w tym ewentualna odpowiedź Layli. Wystarczyła zaledwie
chwila, by coś się zmieniło – tak gwałtownie, że początkowo nie zarejestrowała
niczego prócz gwałtownego uderzenia mocy, które skutecznie wytrąciło jej z równowagi.
Wrażenie było takie, jakby coś z całą siłą uderzyło wprost w nią,
skutecznie zrywając połączenie, które zdołała stworzyć między umysłami swoim i siostry.
Chciała krzyknąć,
ale z jej gardła nie wyrwał się żaden dźwięk. Nie była w stanie otworzyć
oczu, zawieszona gdzieś w puste i…
Właśnie
wtedy poczuła się tak, jakby spadała. Zawisła w ciemnościach tylko po to,
by bezceremonialnie runąć gdzieś w dół – wprost w bezkresny,
napierający ze wszystkich stron mrok. W pustkę, która wydawała się nie
mieć końca.
Do czasu.
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale nie tego, że upadnie. Początkowo nawet nie zwróciła uwagi
na ból, kiedy tak po prostu wylądowała na czymś twardym. Zamarła w bezruchu,
wciąż zaciskając powieki i dysząc ciężko, gdy raz po raz walczyła o to,
by zaczerpnąć tchu.
–
Isabeau?!
Znajomy
głos wystarczył, by poderwała głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz