16 czerwca 2019

Trzysta siedem

Claire
Rzuciła się do biegu, gdy tylko odzyskała równowagę. W pośpiechu omal nie potknęła się o własne nogi, zbytnio oszołomiona, by zwracać uwagę na to, co działo się wokół niej. Wiedziała jedynie, że coś było nie tak, cokolwiek miałoby to oznaczać.
– Czekaj! – zaoponowała Claudia.
Claire nawet na nią nie spojrzała. Nie musiała się oglądać, by zorientować się, że zarówno wampirzyca, jak i Oliver, momentalnie ruszyli za nią – ciche przekleństwo, które wyrwało się tej pierwszej mówiło samo za siebie.
Nie odeszła daleko od domu, ale i tak miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim wypadła spomiędzy drzew. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, od pożaru, armii nieśmiertelnych (w tym może nawet Volturi), Charona albo odkrycia, że budynek został zrównany z powierzchnią ziemi, ale nic podobnego nie miało miejsca. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało dokładnie jak w momencie, w którym wychodziła. Dom stał na swoim miejscu, opustoszały i cichy; przynajmniej Claire nie czuła, by w pobliżu kręcił się ktokolwiek, łącznie z osobami, które miały największe prawo do przebywania w tym miejscu.
Zastygła w bezruchu, dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. Kamień spadł jej z serca, kiedy nabrała pewności, że nie wydarzyło się nic wartego uwagi, ale wcale nie poczuła się spokojniejsza. Ten huk o czymś świadczył, zresztą jak i ta dziwna energia, którą do tej pory wyczuwała w pobliżu. Powietrze wydawało się ciężkie i jakby naelektryzowane, a to zdecydowanie nie było normalne.
Coś się stało. Claire nie miała pewności, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale ta jedna kwestia pozostawała dla niej aż nazbyt jasna.
Poruszając się trochę jak w transie, ruszyła przed siebie. Wciąż czuła się dziwnie otępiała i spięta, niemalże spodziewając się, że…
Nie dotarła nawet do połowy podjazdu. Coś – jakaś niewidzialna siła, której pochodzenia nie potrafiła określić – poderwało ja w powietrze, dosłownie ciskając dobre dwa metry dalej. Wrażenie było takie, jakby nagle zderzyła się ze ścianą, którą ktoś postawił na jej drodze. Znów poczuła uderzenie mocy, ale nie miała szansy się na niej skupić, bardziej przejęta próbami złapania oddechu, kiedy w bolesny sposób wylądowała na plecach.
Oliver dosłownie zmaterializował się tuż obok. Dostrzegła jego bladą twarz, kiedy pochylił się nad nią, wyraźnie zaniepokojony.
– Słodka bogini… – doszedł ją spięty głos Claudii.
Uniosła się na łokciach, korzystają z pomocy wciąż kucającego przy niej pół-wampira. Oboje spojrzeli na krążącą niespokojnie kobietę, póki nie zatrzymała się raptem kilka centymetrów od miejsca, do którego zdołała dotrzeć Claire. Dziewczyna nie była w stanie zobaczyć twarzy ciotki, bo ta stała zwrócona do niej plecami, ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że wyraźnie widziała, że powietrze zafalowało, kiedy Claudia wyciągnęła przed siebie dłoń, palcami wydając się przesuwać po czymś niedostrzegalnym – i to nawet mimo wyostrzonych zmysłów.
Claire w pośpiechu dźwignęła się na równe nogi. Skrzywiła się, gdy poobijane, napięte do granic możliwości ciało dało o sobie znać, ale poza tym nie zwróciła uwagi na niedogodności. Upadek był niczym w porównaniu do tego, co działo się na jej oczach.
Claudia wciąż tkwiła w tym samym miejscu, jak oczarowana wodząc wzrokiem po czymś, co skojarzyło się Claire z… cieniem. Teraz wyraźnie widziała otaczający dom, przypominający cienistą kopułę kształt. Powietrze wciąż falowało, pulsujące, napęczniałe i jakby żywe. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego, ale jednego była pewna: nie powinna się do tego zbliżać. Nie żeby w ogóle było to możliwe, a jednak…
Wolała nie wiedzieć, co by się stało, gdyby przez cały ten czas siedziała w domu. Ba! Gdyby przebywał tam ktokolwiek.
– To coś… O bogini – powtórzyła Claudia. Jej głos zadrżał nieznacznie, chociaż wyraźnie próbowała nad sobą zapanować. – Co jak co, ale to nie moja robota – dodała, a Claire jęknęła, przez moment czując się tak, jakby ktoś próbował ją uderzyć.
To brzmiało i wyglądało źle, zwłaszcza po rozmowie, którą dopiero co odbyły. Zaledwie chwilę wcześniej ciotka zaczęła mówić jej o rzeczach, które dla kogoś twardo stąpającego po ziemi brzmiały co najmniej niedorzecznie, a teraz proszę bardzo – doświadczała czegoś, co zdecydowanie nie wyglądało normalnie! Claire z niedowierzaniem potrząsnęła głowa, gorączkowo szukając argumentów, które zabrzmiałyby jakkolwiek sensownie i wytłumaczyły sytuację, ale w głowie miała przede wszystkim pustkę.
Wtedy też jej uwagę przykuło coś jeszcze. Cienista powłoka zmieniła się, nabierając ostrości i pozwalając dostrzec szczegóły, które wcześniej zignorowała. Z drugiej strony… Czy naprawdę od samego początku były tam dziwne, połyskujące łagodnie symbole? Wyróżniały się na tle ciemności, to przybierając na intensywności, to znów gasnąć. Migotały jak gwiazdy na niebie, co może byłoby piękne, gdyby zarazem tak bardzo jej nie przerażało.
– Co to jest?
Jej głos zabrzmiał dziwnie, słaby i zachrypnięty. Na moment pociemniało jej przed oczami, więc zamrugała, za wszelką cenę próbując doprowadzić się do porządku. Może śniła. Po prostu przysnęła na tej przeklętej kanapie, wciąż wytrącona z równowagi rozmową z ojcem i koniecznością czekania. Sny nie bywały logiczne, a przynajmniej tak było w przypadku tych, które akurat nie dotyczyły odbicia. Może…
Tyle że to naprawdę tam było. Mogła wmawiać sobie, co tylko zechciała, ale nie była w stanie zmienić prawdy. Jakby tego było mało, znaki na powierzchni wydały jej się dziwnie znajome, choć nie od razu przypomniała sobie, gdzie je widziała.
– Nie podoba mi się to. Odsuń się – syknęła Claudia, nagle materializując się tuż obok. Claire spojrzała na nią w nieco roztargniony sposób, kiedy wampirzyca tak po prostu ujęła ją za nadgarstek, stanowczo ciągnąc za sobą. – Oboje – ponagliła, nerwowo spoglądając na Olivera.
– Ale…
– Zasada numer jeden: jeśli coś wygląda na podejrzane i nie potrafisz tego nazwać, trzymaj się z daleka – ucięła kobieta nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Jej słowa miały w sobie coś takiego, co sprawiło, że Claire chcąc nie chcąc zdecydowała się podporządkować. Nie chodziło nawet o naglącą nutę i to, że drażnienie nieśmiertelnej nigdy nie było dobrym pomysłem. O wiele istotniejsze okazało się to, że Claudia brzmiała tak, jakby naprawdę się martwiła, choć pewnie gdyby jej to zasugerowano, zabiłaby pierwszą osobę, która odważyłaby się powiedzieć coś takiego.
Jakby tego było mało, brzmiała na swój sposób znajomo. Claire jakoś nie wątpiła, że gdyby był tutaj Rufus, powiedziałby jej coś podobnego… I to tylko po to, by samemu absolutnie nie zastosować się do własnych rad. Kiedy w grę wchodziły cokolwiek niewytłumaczalnego, w przypadku tego wampira zwykle zwyciężała ciekawość. Ewentualnie chodziło o dumę, bo jej ojciec zdecydowanie nie był osobą, która ot tak przyznawała się do niewiedzy.
Claudia poluzowała uścisk, którym otaczała jej nadgarstek, ale nie ruszyła się z miejsca. Wciąż uważnie przypatrywała się pulsującej powierzchni, wydając się śledzić wzrokiem pojawiające się symbole. Claire spróbowała pójść w jej ślady, ale to okazało się trudniejsze, niż mogłaby tego oczekiwać. Znaki nie tylko okazały się dla niej niezrozumiałe, ale na dodatek wciąż się zmieniały – może losowo, a może w jakiejś konkretnej sekwencji. Na pierwszy rzut oka i tak nie potrafiła tego określić, a tym bardziej wyciągnąć konkretnych wniosków.
– Widziałam je już. – Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wypowiedziała te słowa na głos. Przełknęła z trudem, kiedy nagle zaschło jej w gardle. – Nie wiem gdzie, ale…
– Więc lepiej szybko sobie przypomnij – przerwała spiętym tonem Claudia.
Dziewczyna otworzyła i zaraz zamknęła usta. Gdyby to jeszcze było takie proste! Chciała poinformować o tym ciotkę, przy okazji uświadamiając jej, że wszystko tak naprawdę mogło okazać się co najwyżej jej wrażeniem i w rzeczywistości widziała znaki po raz pierwszy, ale nie zrobiła tego.
Zrozumiała.
– Sigile – oznajmiła pod wpływem impulsu. Brwi obserwującej ją wampirzycy powędrowały ku górze. – Chyba tak się nazywają. Mama mi je pokazała… Pojawiły się w jej rodzinnym domu, już jakiś czas temu – wyrzuciła z siebie na wydechu. Nie wdawała się w szczegóły, niepewna na ile mogła sobie pozwolić przy tej kobiecie. Najdziwniejsze było jednak to, że mimo wszystko wciąż czuła, że mogła Claudii zaufać. – Ciągle szukały z Nessie jakiegoś wyjaśnienia. Widziałam je tylko przez chwilę i to na zdjęciach, ale… Poczekaj.
Jeszcze kiedy mówiła, sięgnęła po telefon. Ręce wciąż jej drżały, kiedy wyjęła komórkę i zaczęła przesuwać palcem po ekranie, ale udało jej się bez większych komplikacji uruchomić galerię. Nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Claudii, bezceremonialnie wcisnęła wampirzycy telefon do rąk, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko przyjrzeć się wyrytym na poddaszu domu Licavolich symbolom.
Nawet jeśli wampirzyca miała w planach zaprotestować, nie zrobiła tego. Milczała, śledząc wzrokiem wzory i to z nie mniejszym zaangażowaniem co wtedy, gdy skupiała się na pulsującej kopule.
Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, również wtedy, gdy Claudia w końcu zdecydowała się odezwać.
– Pieczęci. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś takiego widziałam – przyznała, a serce Claire jak na zawołanie zabiło szybciej.
– Widziałaś je już?
Wampirzyca parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Uważaj, bo zaraz wyjdzie na to, że mi wierzysz. Tak tylko przypomnę, że dopiero co wyglądałaś, jakbyś zaraz miała dostać zawału, kiedy mówiłam o magii – dodała, po czym w zamyśleniu przeczesała palcami włosy. – Oczywiście, że widziałam. Amelie była dobrą nauczycielką – wyjaśniła, raptownie poważniejąc.
– Więc co oznaczają? Co to… jest? – nie dawała za wygraną. Raz jeszcze spojrzała na otaczającą dom energię. – Coś jest nie tak.
„Poważnie mówisz?” – wydawało się pytać spojrzenie Claudii. Ostatecznie zachowała złośliwości dla siebie, ale Claire wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.
– Byłoby gorzej, gdybyś siedziała w środku. Dom był pusty, tak? – Kobieta z niedowierzaniem potrząsnęła głowa. – Zresztą jakby mnie to obchodziło. Przyszłam pogadać, bo czułam, że jestem ci coś winna, no i Oliver był upierdliwy, ale… Claire?!
Ledwo zarejestrowała, że ktokolwiek wypowiedział jej imię, a tym bardziej że Claudia zabrzmiała na zaniepokojoną, jednak przyznając, że zależało jej bardziej niż mogłaby sugerować na początku. Nagle po prostu opadła na kolana, drżąc i ledwo łapiąc oddech. Palce prawej dłoni machinalnie zacisnęła w pięść, świadoma wyłącznie paraliżującego mrowienia, które nagle rozeszło się wzdłuż jej ramienia. Wrażenie okazało się tak intensywne, że początkowo nie była w stanie przypomnieć sobie, co oznaczało.
Na ziemi wciąż zalegał śnieg. Coś w chłodzie białego puchu podziałało kojąco na jej rozgrzaną skórę, ale Claire prawie nie zwróciła na to uwagi. W zamian – nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi – przesunęła palcami po ziemi, zdecydowanie zbyt gwałtownie rozgrzebując śnieg i zalegającą pod spodem, zamarzniętą glebę. Ledwo była w stanie rozczytać wyryte zamaszystymi, niekontrolowanymi ruchami słowa, ale tak naprawdę wcale nie musiała ich czytać. Wystarczyło, że aż nazbyt wyraźnie rozbrzmiewały w jej głowie, a ostatecznie zostały wypowiedziane również na głos – wypranym z jakichkolwiek emocji tonem, w całkowicie bezwiedny, mechaniczny sposób.
Łowca zbiera żniwo
Oddany Ciemności
Zrodzony z jej krwi
Claire zastygła w bezruchu, kuląc się na ziemi i wciąż wżynając palce w ziemię. Obraz znów zamazał jej się przed oczami, kiedy spojrzała na krzywe, wyryte w śniegu litery, ale nawet wtedy nie wyrzuciła z pamięci poszczególnych słów. Choć zamilkła, wiersz wciąż rozbrzmiewał w jej głowie – niepokojący, zdecydowanie zbyt wyraźny i prawdziwy.
Bardziej wyczuła niż faktycznie zauważyła ruch. Dopiero to przypomniało jej, że przecież nie była sama, choć w którymś momencie obecność Claudii i Olivera zeszła gdzieś na dalszy plan, zbyt abstrakcyjna i nic nieznacząca, by zwracać na nią uwagę. Nie miało znaczenia, że oboje przypatrywali jej się w milczeniu, czym jedynie potęgowali znaczenie niczym niezmąconej ciszy.
– Wstawaj – usłyszała, ale i na to nie była w stanie zareagować.
Claudia nie zamierzała czekać. Jej uścisk był silny i pewny, choć przy tym zadziwiająco delikatny. Zdecydowanym ruchem postawiła bratanicę do pionu, po czym zacisnęła obie dłonie na jej ramionach, zwracając Claire ku sobie. Dotychczas rubinowe tęczówki wampirzycy pociemniały, w tamtej chwili przypominając bardziej dwa jarzące się w ciemności kawałki węgla niż cokolwiek innego.
– J-ja… – zaczęła słabym głosem, jednak i tym razem nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Obawiam się, że nie mamy czasu – stwierdziła Claudia. Poluzowała uścisk, dla odmiany dosłownie ciskając Claire wprost w ramiona stojącego tuż obok Olivera. Dziewczyna zachwiała się, nie upadając wyłącznie dzięki ramionom, które owinęły się wokół jej talii. – Doprowadź ją do stanu używalności, co? Albo od razu weź na ręce, jeśli będzie trzeba. – Westchnęła, po czym raz jeszcze spojrzała na dom. Przez jej twarz przemknął cień. – Idziemy. Teraz.
Isabeau
Miała złe przeczucia, ale z uporem próbowała je ignorować. To było proste, zwłaszcza że miała towarzystwo, a ponowne zrobienie z siebie idiotki pozostawało ostatnim, na co miała ochotę. Gdyby chodziło tylko o Dimitra, może mogłaby przymknąć na to oko, ale w tej sytuacji…
Tyle że Rufus wydawał się podenerwowany. Co prawda spojrzał na nią tak, jakby podejrzewał, że zwariowała, kiedy w naglącym geście wyciągnęła do niego ręce, ale nawet jeśli miał wątpliwości, nie dał niczego po sobie poznać. Jedynie po uścisku, którym ją obdarzył, zorientowała się, że konieczność fizycznego kontaktu była ostatnim, na co miał ochotę – i to zwłaszcza z nią.
– Lepiej dla ciebie, żebyś wiedziała co robisz – stwierdził z rezerwą. Przez jego twarz przemknął cień. – Emocje Layli…
– Co? – ponagliła spiętym tonem.
Potrząsnął głowa. Nie odpowiedział, w zamian rzucając Isabeau naglące spojrzenie.
– Rób swoje, w porządku?
Gdyby go nie znała, może nawet uznałaby to za prośbę. Coś w tych słowach sprawiło, że zawahała się na moment, ostatecznie powstrzymując się od komentarza. Ze świstem wypuściła powietrze, żeby się uspokoić, po czym zamknęła oczy. Musiała się skupić, chociaż to wcale nie było takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać.
– Dimitrze? – mruknęła jakby od niechcenia. Jej głos zabrzmiał o wiele spokojniej, aniżeli w rzeczywistości się czuła. – Bądź taki dobry i upewnij się, że nikt nam nie przeszkodzi, okej? Gabriel chwilowo jest nieosiągalny, a ja wolałabym nie musieć latać za przypadkowymi świadkami.
Zdecydowanie nie miała do tego głowy. W Mieście Nocy łatwo było zapomnieć, że w normalnych warunkach musiałaby się ukrywać, bo ludzie nie przywykli do nadnaturalnych zdolności i prób podążania za łączącej dwie dusze więzią. Obawiała się zresztą, że w najgorszym wypadku Rufus spróbowałby rozwiązać sprawy po swojemu, co może na swój sposób było kuszące, ale…
– Jak sobie życzysz, najdroższa.
Prawie udało jej się uśmiechnąć. Prawie, bo niezależnie od wszystkiego w tamtej chwili nie było jej do śmiechu. Czuła przede wszystkim narastające napięcie i echo dziwnie przytłumionego, ale wciąż obecnego bólu, który momentalnie skojarzył jej się z tym, którego doświadczyła podczas wizji. Skrzywiła się, gdy chcąc nie chcąc zdecydowała otworzyć się na te emocje, choć te i tak nie okazały się nawet w połowie tak intensywne, jak mogłaby się tego spodziewać. Wrażenie było takie, jakby Gabriel i Layla znajdowali się gdzieś daleko, całkowicie poza zasięgiem, o ile mogła określić to w ten sposób.
Skupiła się na Rufusie – nie tylko tym, że wciąż trzymał ją za ręce, ale samej jego obecności. Przyszło jej to zaskakująco łatwo, zwłaszcza że w tamtej chwili szukała czegoś konkretnego, co niezmiennie wiązało się z jej siostrą. Myślenie o Layli było proste, tak jak i odszukanie więzi, która łączyła ją z mężem. Nić była silna i lśniąca, co na moment wytrąciło Beau z równowagi. Jak na kogoś, kto upierał się odciąć od emocji, zachowując się tak, jakby te były mu całkowicie obce, uczucie łączące go z żoną okazało się zadziwiająco trwałe. Och, no i wytworzyli więź – już lata temu, na dodatek na tyle silną, by przetrwała wpływ Isobel – a to również o czymś świadczyło.
Lay?, rzuciła w pustkę.
Nasłuchiwała, w napięciu wyczekując odpowiedzi. Tym razem przynajmniej czuła obecność siostry, o wiele wyraźniej niż wcześniej, gdy próbowała skontaktować się z nią na własną rękę. To ją uspokoiło, będąc niczym namacalny dowód na to, że wampirzyca była cała. Nawet jeśli wpakowała się w kłopoty, to…
To zły moment na rozmowy, Beau.
Poczuła, że kamień spada jej z serca. Odetchnęła, w ostatniej chwili powstrzymując przed nadmiernym rozluźnieniem w obawie przed tym, że w ten sposób straciłaby połączenie. Całą uwagę wziąć skupiała na więzi – zarówno swojej własnej, jak i tej Rufusa – nie zamierzając pozwolić, by siostra ot tak się od niej odcięła. Lakoniczne stwierdzenie o złym wyczuciu czasu zdecydowanie nie było czymś, co miałoby szansę Isabeau zadowolić.
Czekaj. Jesteście razem?, zapytała wprost, nie chcąc marnować choćby sekundy. Dosłownie osaczyła siostrę siłą umysłu, nie zamierzając ryzykować, że ta spróbuje się wycofać. Gdzie? Nie po to stawaliśmy na głowie, żeby dostać się do Seattle, by…
My?, przerwała Layla. Jesteś w mieście? Co właściwie…?
To ja pytam, zniecierpliwiła się Isabeau. Ale tak, jestem w Seattle. I cholernie się martwię, dodała nieznoszącym sprzeciwu tonem.
To urocze. Ja…
Możecie poplotkować sobie przy innej okazji?!
Niewiele brakowało, by straciła kontrolę nad więzią i połączeniem. Mentalny głos Rufusa zaskoczył je obie, choć to nie był pierwszy raz, kiedy wampir wykorzystywał telepatię na swoją korzyść. Może i sam nie dysponował mocą, ale pociągnęła go wystarczająco daleko, by zdołał się wtrącić.
W normalnym wypadku by na niego warknęła – tak dla zasady, skoro już postanowił zachować się w na tyle bezczelny sposób, by im przerwać. Problem polegał jednak na tym, że miał rację.
Och… Cześć, wyrwało się Layli. Isabeau wyraźnie wyczuła jej dezorientację. Oboje tu jesteście? Myślałam, że ty…, zaczęła, wraz z ostatnimi słowami zwracając się do męża, ale ten nie dał jej okazji, żeby dokończyć.
Nie wiem, co sobie myślałaś, ale to nie ma teraz znaczenia. Lepiej powiedz, gdzie jesteś, ponaglił, bezceremonialnie wchodząc dziewczynie w słowo.
Jesteśmy, poprawiła machinalnie Layla. Znalazłam Gabriela. I nic mu nie jest… Prawie.
Tym razem Isabeau poczuła ulgę. Co prawda wspomniane „prawie” nie brzmiało szczególnie optymistycznie, ale znała siostrę na tyle dobrze, by zorientować się, że ta była bardziej poirytowana niż faktycznie zmartwiona. Nie zachowywałaby się w ten sposób, gdyby jej bliźniakowi dolegało coś więcej.
Rufus jedynie prychnął, bynajmniej nie zainteresowany.
Miło z jego strony, że zdecydował się nie umrzeć. Przeżywanie z tobą żałoby to nieszczególnie coś, na co mam ochotę, zadrwił, nie kryjąc rozdrażnienia.
Rufus!
Odpowiedz na pytanie, nie dawał za wygraną. Gdzie jesteście? Rozmowa w ten sposób zaczyna być męcząca, więc…
Może mówił coś więcej. Nawet jeśli tak było, Isabeau najzwyczajniej w świecie uciekły kolejne słowa, w tym ewentualna odpowiedź Layli. Wystarczyła zaledwie chwila, by coś się zmieniło – tak gwałtownie, że początkowo nie zarejestrowała niczego prócz gwałtownego uderzenia mocy, które skutecznie wytrąciło jej z równowagi. Wrażenie było takie, jakby coś z całą siłą uderzyło wprost w nią, skutecznie zrywając połączenie, które zdołała stworzyć między umysłami swoim i siostry.
Chciała krzyknąć, ale z jej gardła nie wyrwał się żaden dźwięk. Nie była w stanie otworzyć oczu, zawieszona gdzieś w puste i…
Właśnie wtedy poczuła się tak, jakby spadała. Zawisła w ciemnościach tylko po to, by bezceremonialnie runąć gdzieś w dół – wprost w bezkresny, napierający ze wszystkich stron mrok. W pustkę, która wydawała się nie mieć końca.
Do czasu.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że upadnie. Początkowo nawet nie zwróciła uwagi na ból, kiedy tak po prostu wylądowała na czymś twardym. Zamarła w bezruchu, wciąż zaciskając powieki i dysząc ciężko, gdy raz po raz walczyła o to, by zaczerpnąć tchu.
– Isabeau?!
Znajomy głos wystarczył, by poderwała głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa