Isabeau
Gwałtownie poderwała się do
siadu. Choć sądziła, że wciąż będzie trwała w ciemnościach, kiedy
otworzyła oczy i zamrugała w nieco nieprzytomny sposób, odkryła, że
znajdowała się w dość konkretnym miejsc. Och, na dodatek znajomym, choć to
wydawało się niemożliwe.
– Beau! –
powtórzył głos i tym razem wampirzyca nie miała już wątpliwości co do
tego, kto ja wołał.
Layla
dosłownie się na nią rzuciła, przy okazji rozwiewając wszelakie wątpliwości co
do tego, czy mogłaby być gdzieś obok. Tym razem jej głos nie rozbrzmiewał w głowie
Isabeau, ale tuż przy jej uchu – równie prawdziwy, co i siostra, która tak
po prostu wzięła ją w ramiona. Nienaturalnie nagrzanego ciała nie dało się
pomylić z niczym innym.
– Co do…? –
wyrwało jej się.
Nie była w stanie
dokończyć. Wciąż oszołomiona, zdecydowanym ruchem chwyciła Laylę za ramiona i odsunęła
ją na bezpieczną odległość. Skrzywiła się, kiedy wampirzyca przypadkiem
zdzieliła ją w twarz burzą lśniących jasnych włosów. Uśmiechała się promiennie,
choć jej niebieskie oczy zdradzały przede wszystkim niepokój.
– To było
szybkie. – Layla z niedowierzaniem pokręciła głową. Chcąc nie chcąc
odsunęła się, by móc spojrzeć na siostrę. – Nie wiem, co się stało. Pamiętam
moc i… No cóż, ciemność.
Isabeau
prychnęła, przez moment niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. O, tak,
to brzmiało znajomo! Jakoś nie wątpiła, co jeszcze by usłyszała, gdyby
próbowała pytać: poczucie spadania, upadek i odkrycie, że… znajdowali się w domu?
– Albo Lilly
robi sobie jaja, albo… – mruknęła, bardziej stanowczo odsuwając od siebie
siostrę i podrywając się na równe nogi.
Tkwiła na
samym środku salonu domu Gabriela i Renesmee, zupełnie jakby nic wartego
uwago nie miało miejsca. Gdyby nie sytuacja, może nawet uwierzyłaby, że w którymś
momencie straciła świadomość – czy to przez wizję, czy z innego powodu – trwając
w zawieszeniu przez… całe dni? Albo tygodnie? Musiało minąć sporo czasu,
skoro miałaby wyśnić coś takiego: całe to szaleństwo, w którym trwała od
chwili, w której zdecydowała się wrócić od Miasta Nocy. Kto wie, może
nawet przekonałaby samą siebie, że Allegra…
Tyle że to
nie było tak. Isabeau widziała różne dziwne rzeczy, ale nie wierzyła w dobre
zakończenia – już nie. Śmierć matki była nieodwracalna, tak jak i to, co
spotkało Alessię. Cokolwiek się działo, wyjaśnienie musiało leżeć gdzieś
indziej.
– To dom…
Jesteśmy w domu, prawda? – rzuciła spiętym tonem, z trudem
powstrzymując się od nerwowego krążenia po salonie. – Skoro tak, to jakim
cudem?
– Myślałem,
że ty nam to powiesz.
Zesztywniała,
słysząc kolejny znajomy głos. Odwróciła się tak gwałtownie, że nawet mimo
wyostrzonych zmysłów obraz zamazał jej się przed oczami. Z niedowierzaniem
spojrzała na tkwiącego w progu, nienaturalnie bladego, ale za to jak
najbardziej żywego Gabriela. Wyglądał lepiej niż w jej wizji, bynajmniej
nie sprawiając wrażenia kogoś, kogo wampirzą królowa skazała na męczarnię albo…
No cóż, śmierć.
– Ty… –
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści. Uświadomiła sobie, że drży, aż rwąc się do
tego, żeby zrobić… dosłownie cokolwiek. W najbardziej optymistycznym
scenariuszu zamierzała porządnie potrząsnąć brata, w zdecydowanie
niedelikatny, pozbawiony cenzury sposób pytając, czy całkiem już upadł na
głowę. Nie żeby inaczej mogła wyjaśnić to, że tak po prostu zniknął, by
ostatecznie jak skończony debil pójść wprost do Isobel.
Nie
podejrzewała go o zdradę. Przeciwnie, bo jak znała Gabriela, wymyślił coś,
co tylko w jego mniemaniu było dobrym planem. Problem polegał na tym, że „genialne
pomysły” w wykonaniu z tego Licavolich zwykle sprowadzały się do
ochrony tych, którzy byli dla niego ważni. I to byłoby w porządku,
gdyby przy tym sam aż nie prosił się, żeby oberwać.
Milczała,
zdolna co najwyżej gniewnie mierzyć go wzrokiem. Był blady i zakrwawiony,
ale nic nie wskazywało na to, żeby dolegało mu coś więcej. Zaschnięta krew,
którą dostrzegła na jego twarzy, ostatecznie okazała się konsekwencją pękniętej
wargi. Och, no i nosa, a przynajmniej takie wrażenie miała Isabeau.
Wciąż uważnie
obserwując brata, Beau z wolna uniosła brwi.
– Co ci się
stało?
To nie było
pytanie, które chciała zadać w pierwszej kolejności, ale i tak nie
mogła się powstrzymać. Myślała, że szlag ją trafi, kiedy Gabriel po prostu się
uśmiechnął – tylko kącikiem ust, w wymuszony, nieco roztargniony sposób.
– Och… Nic takiego
– odparł wymijająco. Spoglądał na nią, ale wyraźnie unikał patrzenia
komukolwiek w oczy. – Małe komplikacje, więc…
– Złamałam
mu nos – oznajmiła w tym samym momencie Layla. W tamtej chwili zabrzmiała
na wyjątkowo zadowoloną z siebie.
Tym razem Isabeau
nie była w stanie powstrzymać się od parsknięcia.
– To
najlepsza wiadomość, jaką usłyszałam przez cały dzień.
Chciała dodać
coś jeszcze, ale nie miała okazji. Jej uwagę przykuły kroki, które rozbrzmiały
gdzieś od strony przedpokoju, uprzytomniając jej, że ktoś w pośpiechu
zbiegł ze schodów. To Dimitr jako pierwszy pojawił się w zasięgu jej
wzroku i choć na początku jego obecność ją zaskoczyła, prawie natychmiast
Beau poczuła przede wszystkim ulgę. Też tutaj był. Jakkolwiek znaleźli się w tym
miejscu…
Zareagowała
instynktownie, bez słowa ruszając w jego stronę. Pozwoliła, by wziął ją w ramiona,
zdecydowanym ruchem przygarniając do siebie. Jego ramiona były zimne, ale jakimś
cudem grzały ją bardziej niż niejeden płaszcz.
– Nemezis –
westchnął i to wystarczyło, by zorientowała się, że też się zmartwił. Cóż,
jak go znała, zdecydowanie nie tym, że jakimś cudem przenieśli się ze środka
miasta akurat tutaj.
– Tak, tak…
Jestem cała. Chyba wszyscy jesteśmy – stwierdziła spiętym tonem. Odsunęła się
od wampira na tyle, by raz jeszcze rozejrzeć się po salonie. – Nawet mój brat,
skoro jesteśmy przy temacie. A teraz bądźcie tacy dobrze i wyjaśnijcie
mi, co się stało. Zwłaszcza ty – dodała z naciskiem, momentalnie
przenosząc wzrok na Gabriela.
– To nie
jest takie proste – mruknął sam zainteresowany.
Wampirzyca
prychnęła.
– Ależ jest!
– obruszyła się. Z niedowierzaniem potrząsnęła głowa, sama niepewna, w jaki
sposób zareagować na jego słowa. Jakby tego było mało, zdecydowanie zaczynało
brakować jej cierpliwości. – Co ty sobie myślałeś, hm? Omal nie dostałam
zawału, kiedy… Ja… – Zacisnęła usta. Potrzebowała chwili, by zapanować nad sobą
na tyle, żeby dokończyć. – Umierałam razem z tobą.
Momentalnie
pożałowała tych słów, ale i tak pozwoliła, żeby rozbrzmiały. Zauważyła, że
przez twarz Gabriela przemknął cień – błyskawicznie, tak szybko, że mógłby być
zaledwie wytworem jej wyobraźni. Możliwe, że to było ciosem poniżej pasa, ale
co innego miała zrobić? Tak naprawdę chciała, żeby żałował.
– Wierz mi,
że nie tego chciałem. Zresztą to dłuższa historia i…
– Nie chcę
wam przerywać tych ckliwych scenek – rozległo się w tym samym momencie, a Isabeau
ledwo powstrzymała jęk, gdy usłyszała spięty głos Rufusa – ale spójrzcie na to.
Początkowo
nie zauważyła wampira, choć – co nagle sobie uświadomiła – początkowo musiał
towarzyszyć Dimitrowi. Nawet jeśli tak było, Rufus z jakiegoś powodu
został w przedpokoju, a przynajmniej stamtąd dochodził jego głos. W tamtej
chwili brzmiał nienaturalnie wręcz spokojnie i to zaniepokoiło Beau
bardziej, niż gdyby wparował do salonu, by ustawić ich wszystkich do pionu.
Jako
pierwsza ruszyła się z miejsca, jednak to Layla pierwsza dopadła do męża.
Dosłownie zmaterializowała się tuż obok niego, bezceremonialnie otaczając
wampira ramionami. Dosłownie uwiesiła się na nim, obejmując w najzupełniej
naturalny, zdecydowany sposób.
– Dobrze
cię widzieć – wyrzuciła z siebie na wydechu. – I uprzedzając, Gabriel
i ja… O bogini!
Wystarczyła
chwila, by Isabeau pojęła, co kryło się za pobrzmiewającym w głosie
siostry zaskoczeniem. Zaraz też zrozumiała, co takiego chciał pokazać im Rufus.
Wampir wciąż stał przy drzwiach wejściowych, wciąż zaciskając palce na klamce i wymownie
spoglądając na to, co znajdowało się po drugiej stronie.
Beau
gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Spoglądała… w pustkę – napierającą ze
wszystkich stron, ciasno oplatającą dom ciemność. Zanim zdążyła się zastanowić,
szybkim krokiem podeszła bliżej, zaciskając palce na framudze i wyglądając
na zewnątrz. Spodziewała się uderzenia ziemnego powietrza – czegokolwiek, co
byłoby charakterystyczne dla panującego na dworze mrozu – ale nie poczuła
niczego, nawet charakterystycznego dla okolicznych lasów zapachu. Wpatrywała się
w ciemność, ale choć wysilała wzrok na wszystkie możliwe sposoby, nie była
w stanie dostrzec niczego, nawet zarysu drzew czy podjazdu.
Gdzieś za
plecami wychwyciła ruch. Cudze dłonie stanowczo zacisnęły się na jej ramionach,
a po ich po temperaturze poznała, że trzymał ją Gabriel. Zastygł tuż za nią,
wciąż trzymając ją za barki, ale nie próbował zmuszać do tego, by wycofała się w głąb
budynku.
– To
wygląda jak… – zaczął i urwał. Po jego tonie poznała, że nie dowierzał.
– Jak? –
Isabeau obejrzała się przez ramię, by na niego spojrzeć. Zrozumiała zanim
zdążył odpowiedzieć. – Jak świat snów? To chcesz powiedzieć? – zasugerowała, próbując
wszystko sensownie poukładać.
– Skoro tak,
gdzie są gwiazdy?
Oboje jak
na zawołanie spojrzeli na Laylę. Odsunęła się od Rufusa, by podejść bliżej
rodzeństwa i również wyjrzeć na zewnątrz. Wystarczyła chwila, żeby
spoważniała, co najmniej zaniepokojona tym, co działo się na zewnątrz.
Dom wydawał
się wisieć w powietrzu – tak po prostu, w samym środku otaczającej go
pustki. Isabeau pierwszy raz widziała coś takiego, w gruncie rzeczy tak
jak i Gabriel nie potrafiąc pojąć tego, co działo się wokół niej. To, że
mogłaby śnic, nie wchodziło w grę.
– Nie wiem,
ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Moglibyśmy… – dodała, ostrożnie
przesuwając się naprzód, ale tym razem napotkała wyraźny opór ze strony
trzymającego ją brata.
–
Oszalałaś, jeśli sądzisz, że dam ci to sprawdzić w ten sposób – oznajmił
nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Jeśli to
byłby sen, nic nie stałoby się, gdyby wkroczyła w ciemność. Kto jak kto,
ale Gabriel dobrze znał ten stan, zwłaszcza że sam odpowiadał za sposób, w jaki
zwykle objawiał im się świat snów. Po prostu zawisłaby w powietrzu, tak
jak i dom, przy odrobinie szczęścia mogąc przywołać do siebie cudzą aurę
albo spróbować się obudzić.
Problem
polegał na tym, że nigdzie w pobliżu nie dostrzegła żadnego światła –
choćby najsłabszego blasku, choć zazwyczaj otaczały ich tysiące gwiazd. Na
zewnątrz królowała pustka, a Isabeau z łatwością mogła sobie
wyobrazić, że się w nią zapada.
– Ma rację –
wtrącił natychmiast Dimitr. Przemieścił się, również podchodząc bliżej drzwi. –
Nieważne czy to sen, czy nie. No i… też tu jestem, prawda? – zauważył
przytomnie. – Tacy jak ja nie śnią.
– To nie
wyjaśnia, gdzie jesteśmy. Nie wiem jak wam, ale mnie to kojarzy się z cudownym
ojcem waszego udomowionego demona. – Rufus z westchnieniem skrzyżował
ramiona na piersi. – Pytanie tylko, co to oznacza. Telepatia to wasza działka,
więc…
– Wierz mi,
że takie rzeczy nie zdarzają nam się na co dzień – obruszyła się Isabeau. – Tak
więc zależy o co pytasz. Nie, to nie moja wina – dodała, ale wampir nie
wyglądał na szczególnie usatysfakcjonowanego.
– Pytam o to,
czego powinniśmy się spodziewać – wyjaśnił, nie kryjąc zniecierpliwienia. –
Jeśli to sen, śni umysł. Jesteśmy tu naprawdę czy to jakaś cudowna iluzja?
– Och.
Tylko na
tyle było ją stać. Nie nad tym zastanawiała się, kiedy pojęła, że cokolwiek
było nie tak, ale – chciała tego czy nie – nie mogła zaprzeczyć, że Rufus miał
rację. To na ile dało się ich skrzywdzić, było istotne.
Zareagowała
instynktownie, bez zbędnych przemyśleń podejmując decyzję. Gabriel zdecydowanie
nie spodziewał się tego, że nagle odsunie się – i to tylko po to, by uderzyć
go w twarz. Z wprawą wymierzyła cios, jednym ruchem sprawiając, że
brat dosłownie zatoczył się, przyciskając dłonie do twarzy. Tyle wystarczyło,
zwłaszcza że wampirzyca aż nazbyt wyraźnie poczuła zapach świeżej krwi.
– Serio?! –
jęknął Gabriel, spoglądając na nią przez rozstawione palce. Na moment przeniósł
wzrok na zakrwawione dłonie, ale prawie natychmiast jego spojrzenie skupiło się
na Isabeau. – Zmówiłyście się na mnie? Isabeau, co…?!
– Był
krzywy. Powinieneś mi podziękować – żachnęła się, wywracając oczami. – Zresztą
oboje wiemy, że to mój obowiązek. Z całą miłością do Layli, ale to
przecież ja muszę ci coś złamać co najmniej raz na dekadę. Sam zawsze to
powtarzałeś.
– I akurat
teraz sobie o tym przypomniałaś?
Wzruszyła
ramionami.
– Moment
dobry jak każdy inny. Nie marudź, Gabrysiu, bo oboje wiemy, że tak naprawdę
powinnam pogruchotać ci kości – syknęła, na moment tracąc cierpliwość. – No i Rufus
chciał odpowiedzi, więc proszę bardzo. Krwawi.
Jeszcze
kiedy mówiła, wymownie spojrzała na szwagra. Była gotowa przysiąc, że przyłapała
go na nieco zszokowanym, ale za to pełnym satysfakcji uśmiechu. Co prawda
raptownie spoważniał, gdy podchwycił jej spojrzenie, ale Isabeau i tak
wiedziała swoje.
– Cóż,
krwawił wcześniej – zauważył ze spokojem, a Gabriel jęknął, gdy
zorientował się, że jakiekolwiek dowody były Rufusowi zbędne.
– Cudownie!
Ktoś jeszcze? – zapytał, wodząc wzrokiem po zebranych. – Przeprosiłem was. Co
mam jeszcze zrobić?
– Naprawdę
uważasz, że to wystarczy? – wyrwało jej się. – Umierałam z tobą! –
powtórzyła raz jeszcze, starannie dobierając słowa. Ten argument skutecznie
zamknął mu usta. – Widziałam, co ci zrobiła. Myślałam, że… – Urwała, by złapać
oddech. – No i Layla. Pomyślałeś o niej? Albo o twoich
dzieciach, zwłaszcza że Alessia…
– Przestańcie
w tej chwili!
Głos Layli miał
w sobie coś przeszywającego. Isabeau natychmiast zamilkła, zamierając w miejscu
i ledwo łapiąc oddech. Wciąż zaciskała dłonie w pięści, aż rwąc się
do tego, by raz jeszcze Gabrielowi przyłożyć – tak dla zasady, w przypływie
nieopanowanego wręcz gniewu, który na moment przysłonił wszystko inne. Nie
sądziła, że tak po prostu straci kontrolę, ale kiedy przyszło co do tego, była w stanie
tylko krzyczeć, dając upust emocjom, które narastały w niej od dłuższego
czasu.
Gabriel
również zamilkł, bledszy i bardziej spięty niż do tej pory. To wystarczyło,
by pożałowała doboru słów, ale już nie była w stanie ich wycofać. Słodka
bogini, nawet nie chciała, mając wrażenie, że to był jeden z tych razów,
kiedy powinna nim potrząsnąć. Najgorsze w tym wszystkim jednak było to, że
aż za dobrze rozumiała, co nim kierowało – ten żal, skupienie na miłości i pragnienie
ucieczki, którego sama doświadczyła. Kiedy w grę wchodziły emocje, nie
myślała nawet o dzieciach, a to…
Tyle że to
niczego nie usprawiedliwiało. Uciekała, ale już zdążyła do tego przywyknąć,
zresztą jak i myśli o tym, że mogłaby być złą matką. Z bratem
jednak sprawy miały się inaczej, a ona nie zamierzała pozwolić na to, żeby
popełniał jej błędy. W przeszłości zdecydowanie zbyt wiele razy balansował
gdzieś na granicy, poddając się emocjom, które nie powinny ujrzeć światła
dziennego. Właśnie to doprowadzało Isabeau do szału, skutecznie przypominając,
że nawet przed tym nie potrafiła go ocalić.
Bezsilność.
Po raz kolejny, choć tak bardzo pragnęła działać.
– Co…? Co z Alessią?
– Głos Gabriela zabrzmiał łagodniej niż do tej pory. – Co miałaś na myśli? Była
bezpieczna w Mieście Nocy, tak?
– To nie ma
teraz znaczenia. Ali jest cała – wtrąciła natychmiast Layla. – Poważnie, to
może poczekać. Mamy problem, tak? – przypomniała, wymownie spoglądając z powrotem
ku drzwiom i ziejącej po drugiej stronie pustce.
– Czegoś mi
nie mówisz – stwierdził, błyskawicznie przenosząc wzrok na bliźniaczkę. – Tylko
nie sugeruj, że jesteśmy kwita, bo to nie tak. Ten apartament… – Gabriel
potrząsnął głową. – To coś między mną a Amelie. Nie ma znaczenia, bo
ryzykowałem tylko ja.
– Pytając
królową o Nessie? – zapytała wprost Isabeau.
Gabriel
drgnął, co najmniej jakby poradził go prąd. Zorientowała się, że mimo wszystko
trafiła w sedno.
– A co
miałem zrobić? Musiałem…
– Niczego
nie musiałeś – uświadomiła go Layla. – Nie w taki sposób, jak ci się wydaje.
Nessie… – Westchnęła cicho. Pośpiesznie dopadła do brata, by móc objąć go
ramionami. – Znaleźliśmy z Rufusem rozwiązanie, żeby ściągnąć ją z powrotem.
No, prawie, bo widział ją tylko Joce, ale za to była z nami. Trochę jak
duch, ale niekoniecznie.
Świetnie ci idzie, sis, pomyślała z przekąsem
Beau. Chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe, zauważyła, że twarz
Gabriela stała się jeszcze bledsza.
– C-co
takiego? Ale… Zaraz. – Odskoczył od siostry jak oparzony, by móc z uwagą
zmierzyć ją wzrokiem. – W pewnym momencie wypowiedziałaś imię Nessie. Była
tam? – zapytał, choć te słowa przyszły mu z wyraźnym trudem. – Jest tutaj?
Powiedziałaś…
– W tej
chwili wiem tyle, co i ty – ucięła pośpiesznie Layla. – Gabrielu…
Chwyciła go
za ramię, jakby chcąc mieć pewność, że nie zrobi niczego głupiego. Zastygł w bezruchu,
chwiejąc się na nogach i przez moment wyglądając tak, jakby utrzymywał się
w pionie wyłącznie dzięki uściskowi siostry. Dopiero wtedy Isabeau zwróciła
uwagę na to, że nie wyglądał dobrze, nie tylko przez wziąć zakrwawioną twarz.
Bladość mówiła sama za siebie, zwłaszcza komuś, kto tak dobrze Gabriela znał.
Z wolna
uniosła dłonie, by zwrócić na siebie uwagę. Przestąpiła naprzód, w milczeniu
spoglądając na każdego z osobna, nim na powrót skupiła wzrok na bracie.
Dopiero wtedy zdecydowała się odezwać.
– Okej, mamy
problem. Na tym się skupmy, jasne? – zadecydowała nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Po pierwsze, musisz doprowadzić się do porządku. Wiesz, o czym mówię.
– Jak i ja
– podchwyciła natychmiast Layla. – Załatwię to.
Gabriel nie
odpowiedział, co uznała za milczącą zgodę. Albo szok, ale było jej wszystko
jedno. Prawda była taka, że prędzej osobiście skopałaby mu tyłek i postawiła
w sytuacji, w której nie miałby większego wyboru, jak tylko pozwolić
sobie pomóc, niż ot tak odpuściła. Jej brat była zdecydowanie zbyt dumny, a już
na pewno miał niezdrowy zwyczaj cierpienia za wszystkich innych, ale to jeszcze
nie znaczyło, że jako jego siostry nie miały niczego w tej kwestii do
powiedzenia.
– Świetnie.
– Isabeau odetchnęła. Przynajmniej to jedno zdołała w końcu ustalić. –
Dimitr i ja rozejrzymy się po domu. Nie jestem za wychodzeniem, ale jeśli
niczego tutaj nie znajdziemy, trzeba będzie pomyśleć co dalej. – Zamilkła, po
czym spojrzała na Rufusa. – Idziesz z nami czy masz inny, cudowny plan?
Wampir
jedynie potrząsnął głową. Nawet nie zwrócił uwagi na pobrzmiewającą w jej
głosie kpiącą nutę. Po prostu zignorował uszczypliwości, myślami wydając się
być gdzieś daleko.
– Kazałem
Claire zostać w domu. Nie wyczuwam jej tu, ale nie wiem czy to dobrze – stwierdził,
ostrożnie dobierając słowa. – W najlepszym wypadku to miejsce nie jest prawdziwe,
ale to nie wyjaśnia na czym stoimy.
– Dlatego
chcę to sprawdzić – przypomniała, pośpiesznie ruszając się z miejsca.
Nie była
zaskoczona, kiedy Dimitr w pośpiechu podążył za nią. Pozwoliła mu na to,
prowadząc go ku schodom. Co prawda miała wrażenie, że on i Rufus
wylądowali właśnie tam, ale wątpiła, by którykolwiek z nich widział powód,
by przeszukiwać znajome pomieszczenia.
Wbiegła po
schodach, zatrzymując się w połowie tylko po to, by raz jeszcze spojrzeć
na rodzeństwo. Layla wciąż z uporem tuliła się do Gabriela, wyrzucając z siebie
kolejne, mniej lub bardziej kojące słowa. W tamtej chwili nie wyglądała na
złą, tylko przede wszystkim bardzo zmartwioną.
Isabeau
westchnęła bezgłośnie, po czym po prostu ruszyła dalej. Choć tego nie
potrzebowała, dla pewności zacisnęła palce na poręczy, nagle nie ufając ani
sobie, ani wyostrzonym zmysłom. To miejsce było dziwne i to nie tylko
dlatego, że dryfowało w pustce.
– Dobrze
sobie poradziłaś – stwierdził cicho Dimitr, gdy tylko znaleźli się na
opustoszałym korytarzu. Znów znalazł się tuż obok niej, jak gdyby nigdy nic
biorąc ją w ramiona. Objął Isabeau od tyłu, nachylając się na tyle, by móc
swobodnie szeptać jej wprost do ucha. – To właśnie moja królowa… Cieszę się, że
wróciłaś, Nemezis.
Zamknęła
oczy. Może gdyby mogła podzielić jego entuzjazm, wszystko stałoby się dużo
prostsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz