5 czerwca 2019

Trzysta jeden

Isabeau
Już kiedyś to robiła. Nie potrafiła co prawda zliczyć, kiedy ostatnim razem podróżowała z wykorzystaniem zdolności Michaela, ale to nie było ważne. W tamtej chwili liczyło się tylko to, by jak najszybciej dostać się do Seattle.
– Oficjalnie was wszystkich nienawidzę – oznajmił przesadnie wręcz uprzejmym tonem wampir. Tylko po lśniących, intensywnie czerwonych oczach dało się poznać, że był zdenerwowany. – Z tobą na czele – dodał, zwracając się do Lawrence’a.
– Tak, oczywiście. – Cullen nie wyglądał na szczególnie urażonego tymi słowami, ani nawet pobrzmiewającą w tonie nieśmiertelnego groźbą. – Powinienem brać dolara za każdy taki uroczy komentarz. W miesiąc machnąłbym Elenie drugi apartament w razie jakby chcieli się rozwodzić… – Z błyskiem w oczach przeniósł wzrok z Michaela na milczącego, wyraźnie spiętego Carlisle’a. – No nie mów, że o tym nie marzysz.
Słuchała ich złośliwości w milczeniu, bezskutecznie próbując skupić się na poszczególnych słowach. Myślami wciąż była przy tym, co zobaczyła – i przy bólu, który zaatakował jej ciało wkrótce po tym, choć palenie zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło. Zamiast tego powróciła znajoma pustka, kiedy Beau natrafiła na opór ze strony brata. Wciąż nie dowierzała, że ten kretyn był w stanie odciąć się od wszystkich nawet teraz, gdy definitywnie potrzebował pomocy.
Mogła tylko zgadywać jak daleko zamierzała posunąć się Isobel. Wykorzystanie jadu było okrutne, choć Isabeau z doświadczenia wiedziała, że ten nie powinien Gabrielowi zaszkodzić. Cóż, nie bardziej niż Renesmee, zwłaszcza że ta przeszła przez to dwukrotnie. Gdyby nie sytuacja i świadomość, że sprawy w każdej chwili mogły przybrać jeszcze gorszy kierunek, może nawet doszłaby do wniosku, że jej bezmyślny brat sobie na to zasłużył.
Co ty z nią robisz?
Ta jedna myśl wracała raz za razem, skutecznie doprowadzając Beau do szału. Nie mieli planu, może pomijając konieczność wyjątkowego schowania dumy do kieszeni i zdania się na sztuczki Lawrence’a. I to jak najszybciej, zanim wampir jednak doszedłby do wniosku, że nie byłoby źle, gdyby oszczędził sobie problemu i po prostu intruza zabił. Co prawda Isabeau wątpiła, by L. ot tak na to pozwolił, ale jak znała Michaela, pewnie znalazłby jakiś sposób, by wyrwać się spod wpływu – prędzej czy później.
Wiedziała, że to nie było właściwe. Mieszanie z czasem i przyszłością nigdy nie niosło ze sobą czegoś dobrego, o czym zresztą sama wiedziała najlepiej. Skoro Michael odmówił pomocy, musiał mieć jakiś powód, ale…
Tyle że nie mieli wyboru. Isabeau nie zamierzała siedzieć z założonymi rękami i czekać na sposobność do odprawienia kolejnego pogrzebu.
Jeśli ktoś cię zabije, to tylko ja, Gabrysiu.
Nie chciała sobie choćby wyobrażać, że miałoby być inaczej.
Słowem nie skomentowała tego, że ostatecznie przyszło im wybrać się większą grupą. Pomyślała o Alessi dopiero w chwili, w której wylądowała w jakiejś opustoszałej, przesyconej dziwnym, charakterystycznym dla portu zapachem. Potrzebowała chwili, żeby zebrać myśli i jakkolwiek oswoić się z panującym w mieście chaosem – obecnością ludzi i przemykających gdzieś w pobliżu samochodów. Po czasie spędzonym we względnie spokojnym Mieście Nocy, powrót do metropolii okazał się dezorientujący.
– Nie tego się spodziewałem – stwierdził z rezerwą Lawrence, wymownie wodząc wzrokiem dookoła. – Powiedziałem, że masz nam pomóc… – zaczął, siląc się na cierpliwość, ale Michael nie pozwolił mu dokończyć.
– I pomogłem – oznajmił lodowatym tonem. – Chociaż wcale tego nie chciałem. Nie było mowy, że mam was za rączkę zaprowadzić do domu albo najlepiej od razu do Isobel, więc… Jakbym w ogóle wiedział, co takiego zobaczyła wieszczka.
– Ty…
Wampir zniknął nim którekolwiek z nich zdążyło zaoponować. Isabeau westchnęła, bynajmniej nie uspokojona, choć powinna poczuć się lepiej ze świadomością, że może jednak mieli zdążyć. Była w Seattle, choć zaledwie chwilę wcześniej kuliła się na brukowanej uliczce Miasta Nocy. Michael zrobił więcej niż chciał, a to samo w sobie mogło okazać się zbawienne, ale…
– Nemezis?
W roztargnieniu spojrzała na Dimitra. Podążał za nią niczym cień, raz po raz rzucając jej kolejne zaniepokojone spojrzenia. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że przez cały ten czas trzymał ją za rękę i to w tak zdecydowany sposób, jakby sądził, że w każdej chwili mogłaby znów osunąć się na ziemię albo spróbować uciec, by spróbować działać w pojedynkę.
– Już w porządku. Muszę pomyśleć – wyjaśniła pośpiesznie. Gdyby jeszcze to okazało się aż takie proste! – Gabriel…
– Myśl sobie do woli. Nie żeby szczególnie obchodziło mnie samopoczucie twojego brata, aczkolwiek… – usłyszała i mimowolnie skrzywiła się w odpowiedzi na słowa Rufusa. Rzuciła wampirowi poirytowane spojrzenie, natychmiast otwierając usta, by na niego warknąć, ale zrezygnowała, gdy zauważyła, że w ręku trzymał telefon. – A ja zadzwonię do Layli. Mówiłaś o więzi, więc… Cóż, mam złe przeczucia.
Coś w jego tonie dało jej do myślenia. To, że wyglądał na co najmniej zniecierpliwionego, gdy nie od razu doczekał się odpowiedzi, jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że Rufusa coś martwiło. Z drugiej strony po tym jak jej siostra przy pierwszej okazji napatoczyła się na łowców, zdenerwowanie wampira nie wydało się Isabeau aż takie dziwne.
Moment w którym zaklął, dodatkowo utwierdził ją w przekonaniu, że coś było nie tak.
– Nie odbiera? – rzucił z powątpiewaniem Lawrence.
Rufus nawet na niego nie spojrzał.
– Nie – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jeśli zrobiła to, co myślę, co zrobiła… – Urwał, na moment znów koncentrując się na telefonie. – Claire, przynajmniej ty jedna powiedz mi, że jesteś w domu – zażądał, ledwo poszczęściło mu się z kolejnym połączeniem. Cokolwiek odpowiedziała mu dziewczyna, zdenerwowało go jeszcze bardziej. – Nieważne gdzie jestem. I tak, wiem, że mamy do porozmawiania, ale teraz musisz powiedzieć mi coś innego. Czy Layla…? – Nie dokończył, ale to najwyraźniej okazało się zbędne. – Cholera… Nie, nieważne. Bądź taka dobra i zostań w domu. Zobaczymy się, gdy tylko ustalę, co się dzieje.
I tym razem nie czekał na odpowiedź, po prostu się rozłączając. Było coś nerwowego w sposobie, w jaki rozmawiał z córką, ale Isabeau powstrzymała się od uwag. Już samo to, że tak po prostu wrócił do Miasta Nocy, choć Claire i Layla przyjechały do Seattle, było wystarczająco wymowne.
Czego znów nie mówisz?, pomyślała, ale ta kwestia zeszła gdzieś na dalszy plan, kiedy Rufus ponownie się odezwał:
– Zdaniem Claire i Layla, i najpewniej Renesmee wyszły, gdy tylko zorientowały się, że coś nie gra. Macie jakiś cudowny plan czy od razu mam iść szukać na własną rękę?
– Zupełnie jakbyś miał liczyć się z tym, co powiem – mruknęła bez przekonania.
Jeśli miała być ze sobą szczera, w jakimś stopniu liczyła właśnie na niego. Nie zamierzała przyznać tego na głos, ale miała ochotę zrobić dokładnie to, co Rufus – przeszukiwać okolicę choćby tylko po to, by nie tracić czasu.
– A co z resztą? Może oni coś wiedzą – zasugerował Carlisle. Isabeau spojrzała na niego bez większego przekonania, wciąż z uporem milcząc. – Bella i Edward wciąż siedzą przy Nessie. Claire o nich nie wspominała?
– Pytałem ją tylko o Laylę. – Rufus wywrócił oczami. – Co zmieni, jeśli poszła tam z nimi? To wciąż głupota, zwłaszcza jeśli Isobel… Och, świetnie – westchnął, gdy tylko zorientował się, że Carlisle i tak zdecydował się ocenić sytuację po swojemu.
Tkwimy w przypadkowej uliczce i wydzwaniamy do wszystkich po kolei. Świetnie!, zadrwiła w myślach. Miała ochotę zacząć niespokojnie krążyć, ale powstrzymały ją dłonie Dimitra. Miała wrażenie, że tylko obecność wampira pozwalała zachować jej choćby względny spokój, będąc niczym gwarancja zdrowych zmysłów.
Tym razem udało jej się skupić na rozmowie na tyle, by wychwycić również głos Edwarda. Wampir odebrał niemalże od razu, chociaż bez wątpienia nie było go w domu. Tyle przynajmniej wywnioskowała Isabeau, w tle natychmiast wychwytując włączony silnik auta.
– Carlisle? – Wampir nie brzmiał na szczególnie zaskoczonego. – Coś się stało czy…? Isabeau coś widziała? – zapytał wprost, nagle podenerwowany.
– Widziałam – wtrąciła pośpiesznie. Nie musiała nawet podnosić głosu, by nabrać pewności, że Edward będzie w stanie ją usłyszeć. Zestaw głośnomówiący również był w tym wypadku zbędny. – O ile teraz pytasz mnie o Gabriela.
Po drugiej stronie zapadła wymowna cisza, ale to jej wystarczyło. No, braciszku, jak zawsze się popisałeś, pomyślała, choć zdecydowanie nie miała nastroju do żartów.
– Jesteś poza domem? – zapytał Carlisle, decydując się przejść do rzeczy. – Rozmawialiśmy z Claire o Layli i Renesmee, ale nie powiedziała nam niczego konkretnego.
– Bo nic nie wiemy. Layla wyszła, gdy tylko poczuła Gabriela, a Nessie… Pewnie też. – Wampir westchnął, wyraźnie zmartwiony. – Pocieszam się tym, że teraz jej nic nie zaszkodzi, ale to i tak źle wygląda. I nie, nie jesteśmy razem.
– Więc gdzie?
– Wracamy do domu – wyjaśnił lakonicznie Edward. To zdecydowanie nie było odpowiedź na zadane mu pytanie. – Bella, Joce i ja. Mieliśmy coś do załatwienia i… Hej, księżniczko, dobrze się czujesz? – zapytał, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zmieniając temat. Jego głos zabrzmiał mniej wyraźnie, kiedy odsunął od siebie telefon. – Jocelyne, co się…?
Wszystko trwało zaledwie ułamki sekund. Gdzieś w tle usłyszała jeszcze głos Belli – zdławiony krzyk, który urwał się tak nagle, że równie dobrze mógł być jej wyobrażeniem.
To i huk, zanim połączenie zostało zerwane.
Cisza, która nagle zapadła w uliczce, okazała się nie do zniesienia. Isabeau tkwiła w bezruchu, bezmyślnie spoglądając w przestrzeń i nie będąc w stanie skupić się na niczym konkretnym. Cokolwiek się stało, nie brzmiało dobrze – i to najdelikatniej rzecz ujmując – ale mimo wszystko…
– Co do…? – wyrwało jej się.
Nie dokończyła, ale to nie było ważne. Zdobyła się wyłącznie na to, by pokręcić głowa, wciąż podenerwowana.
Tego nie widziała. Cóż, przynajmniej nie przypominała sobie niczego, co dotyczyłoby Belli i Edwarda. Pod tym względem wydało jej się to dość pocieszające, ale nie odważyła się zasugerować niczego na głos.
– Jadę tam – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia.
Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem widziała Carlisle’a zdenerwowanego. To nie był ten sam stan co wtedy, gdy umarła Elena, ale i tak wydał się Isabeau nienaturalny. Fakt, że wampir ot tak podjął decyzję, nawet nie czekając na reakcję z ich strony, wydawał się mówić sam za siebie.
– To wampiry. W najgorszym wypadku będziecie musieli kupić nowe auto – zauważył Rufus, ale Carlisle jedynie potrząsnął głową.
– Była z nimi Joce – przypomniał spiętym tonem. – Jeśli to zwykła stłuczka, to świetnie, ale i tak muszę sprawdzić. Edward zbyt dobrze prowadzi, żeby… – Carlisle zamilkł, z niedowierzaniem potrząsając głową. – Pomyślcie, co robić. Poradzicie sobie z Gabrielem, prawda?
– Rozdzielamy się. – Isabeau nawet nie próbowała pytać. Samą siebie zaskoczyła pewnością, która w tamtej chwili wkradła się do jej głosu. – Będę pod telefonem, chociaż nie obiecuję, że od razu się odezwę. Gabriel… – Zacisnęła usta. – Poszukam Layli telepatycznie. Nawet jeśli mi nie odpowie, może uda mi się stwierdzić, gdzie powinniśmy iść. Zresztą tak naprawdę powinnam się skupić na Gabrielu, ale mogę się założyć, że poszła do niego. Skoro więź z Nessie zniknęła, ich musiała przybrać na sile… Mam taką nadzieję.
Mówiła szybko, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. Z każda kolejną sekundą czuła się tak, jakby recytowała jakiś wcześniej przygotowany wiersz. Stwierdzanie faktów prowadziło donikąd, ale okazało się lepsze od bezskutecznych prób uporządkowania w myślach czegoś, co na pierwszy rzut oka wydawało się nie mieć sensu.
Oczywiście, że Layla poszła do Gabriela. Mógł próbować się od wszystkich odciąć, ale przecież była jego bliźniaczką. Jeśli ktoś miał szansę go odnaleźć, to zdecydowanie ona – i to zwłaszcza teraz, gdy nie miał jak się bronić.
Powiodła wzrokiem dookoła, wymownie spoglądając na wszystkich obecnych. Wydawanie poleceń nie było niczym nowym, ale z jakiegoś powodu czuła się tak, jakby robiła to pierwszy raz od dawna. Co więcej wciąż czuła się tak, jakby plotła od rzeczy, w gruncie rzeczy nie będąc w stanie zdziałać niczego sensownego. Działanie bez planu było ostatnim na co miała ochotę, ale tak naprawdę nie mieli wyboru.
Przynajmniej była w Seattle. Na dobry początek musiało wystarczyć, ale…
– Czekaj, idę z tobą.
Uniosła brwi, wymownie spoglądając na Lawrence’a. Carlisle też dziwnie spojrzał na ojca, kiedy ten tak po prostu postawił go przed faktem dokonanym, bez słowa wyjaśnienia ruszając w głąb uliczki. Ostatecznie nikt nie zaprotestował, wątpiła zresztą, by jakakolwiek forma sprzeciwu zrobiła na L. wrażenie. Isabeau była gotowa przysiąc, że ten wampir przez miniony wiek przywykł do wpychania się tam, gdzie nie był mile widziany.
Ze świstem wypuściła powietrze. Została sama z Rufusem i Dimitrem, ale nie była pewna czy to dobrze. W gruncie rzeczy wyczekiwała tylko momentu, w którym szwagier oznajmi, że nie ma cierpliwości do kolejnych pomysłów i konieczności czekania. Gdy kolejny raz rzucił się działać na własną rękę, nawet nie miałaby mu tego za złe.
Tyle że nic nie wskazywało na to, by wampir miał coś podobnego w planach. Uświadomiła sobie, że spoglądał na nią w przesadnie wręcz przenikliwy, wyczekujący sposób.
– Więc? – ponaglił i choć w pierwszym odruchu miała ochotę powiedzieć mu, by jej nie poganiał, ostatecznie tego nie zrobiła.
– Na razie chodźmy – zadecydowała w zamian. Jeszcze kiedy mówiła, szybkim krokiem ruszyła w kierunku, który chwilę wcześniej obrali Carlisle i Lawrence. – Muszę sprawdzić, gdzie zostawił nas Michael. Potrzebuję punku zaczepienia – wyjaśniła, starannie dobierając słowa. Nie dodała, że tak naprawdę odkrycie, w której części Seattle się znajdowali, niczego by nie ułatwiło. Wizja z Isobel i Gabrielem nie zdradzała niczego konkretnego, co pomogłoby w lokalizacji. – Ale jeśli to te same doki, w których znaleźliśmy te wampiry…
Czy to w ogóle cokolwiek by zmieniło? Wcześniej szukanie grupy nieśmiertelnych, która zaatakowała podczas szkolnego balu, miało sens, ale w tej sytuacji? Z drugiej strony, wszystko wskazywało na to, że po raz kolejny mogli mieć problem z wypadkiem samochodowym, a to zdecydowanie nie było normalne. Wyostrzone zmysły dawały zbyt wiele możliwości, by uwierzyła, że Edward zupełnym przypadkiem się z czymś zderzył.
Tyle że to nijak miało się do wizji, której doświadczyła Isabeau. Miała wrażenie, że błądziła we mgle, bezskutecznie próbując doszukać się rozwiązania w elementach układanki. Jakby tego było mało, do dyspozycji miała rozwiązania, które w żaden sposób nie łączyły się z głównym problemem. Szukała powiązań, ale żadne nie wydawało się dość dobre. Prawda była taka, że zależało jej przede wszystkim na działaniu – jakimkolwiek, byleby tylko nie tkwić bezradnie w miejscu.
Gdzie wy jesteście…?
Cisnęła tę myśl w pustkę, ale odpowiedziała jej wyłącznie wymowna cisza. Nie czuła ani Layli, ani Gabriela, choć w przypadku tego drugiego mimo wszystko miała wrażenie, że gdzieś w jej wnętrzu majaczy echo niedawno doświadczonego bólu. Był odległy, przytłumiony i jakby pozbawiony znaczenia – trochę jak sen, który zapominało się zaraz po przebudzeniu – ale mimo wszystko…
Lodowate dłonie zacisnęły się na jej ramionach. Z wrażenia omal się nie wywróciła, kiedy Dimitr bezceremonialnie zmusił ją do tego, żeby się zatrzymała.
– Beau – upominał, ale dopiero w chwili, w której zaledwie pół metra od niej przemknął rozpędzony samochód, uprzytomniła sobie, że w roztargnieniu omal nie wyszła na ulicę.
– Wybacz – wymamrotała, niecierpliwym ruchem odgarniając włosy z twarzy. Udała, że nie dostrzega kolejnego zmartwionego spojrzenia, którym ją obdarował. – Nie mogę się skupić. Potrzebuję Layli, ale…
– W ten sposób nam się nie przydasz.
Skinęła głową, aż nazbyt świadoma tego, że miał rację. Słodka bogini, jak w ogóle doszło do tego, że ktokolwiek musiał przypominać jej o oczywistościach? Poczuła się niemalże jak dziecko, aż nazbyt świadoma tego, że Dimitr wciąż trzymał dłonie na jej ramionach, pilnując każdego jej kroku. Dobrze wiedziała, że kontrolował każdy jej krok od chwili, w której pozwoliła sobie na załamanie. Był obok, bo tego potrzebowała, ale mimo wszystko…
Weź się w garść.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. Zastygła w bezruchu, zamykając oczy i skupiając się przede wszystkim na oddychaniu. Musiała się uspokoić i zacząć działać. Emocje prowadziły donikąd, zresztą tak jak i żal, który wciąż żywiła względem bogini. To i wspomnienie wizji, która do tego stopnia wytrąciła ją z równowagi, skutecznie wszystko komplikowały, ale przecież nie mogła sobie na to pozwolić. Nie po to uparła się dotrzeć aż tutaj, by koniec końców po raz kolejny rozłożyć ręce.
Moja Isabeau by tego nie zrobiła, przeszło jej przez myśl. Jakby tego było mało, w tamtej chwili niemalże słyszała zdecydowany, pełen wyrzutów głos Alessi.
Oczywiście, że nie. Niezależnie od tego, co się działo, wciąż była sobą, a skoro tak…
– Nie wierzę, że to mówię, ale potrzebuję pomocy – oznajmiła spiętym tonem. Oswobodziła się z uścisku Dimitra, w następnej sekundzie bezceremonialnie zwracając do Rufusa. – I to twojej. Chodź tutaj – dodała nagląco.
Jeszcze kiedy mówiła, skinieniem głowy wskazała na kolejną opustoszałą uliczkę. Tym razem droga prowadziła donikąd, zwieńczona litą ścianą, ale to jak najbardziej było Isabeau na rękę. W duchu wręcz modliła się o to, by gdzieś w pobliżu nie napatoczył się jakiś niechciany obserwator.
Zatrzymała się gwałtownie, prostując niczym struna i raz po raz spoglądając do na jednego, to znów na drugiego ze swoich towarzyszy. Zignorowała fakt, że obaj obserwowali ją z wyraźną rezerwą, jakby podejrzewając, że w każdej chwili jednak mogłaby znów osunąć się na kolana i wybuchnąć płaczem.
– Nie wiem czy podoba mi się twój ton – przyznał Rufus, a Isabeau prychnęła. To było jego największym problemem?
– Trochę za późno na narzekanie, skoro już tutaj jesteś… – Przekrzywiła głowę. Spojrzenie w pełni skoncentrowała na partnerze Layli. – Wplątałeś się w to, kiedy zainteresowałeś się moją siostrą. Wasza więź to nasze rozwiązanie.
– Mam ją znaleźć? – zapytał natychmiast. – Jak, skoro to najwyraźniej nie wychodzi? Nie znam się na tym waszym czary-mary, więc… – zniecierpliwił się, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Nie musisz. Wystarczy, że ja wiem, co robić – ucięła stanowczo. Chyba, dodała, ale tę drobną uwagę zdecydowała się zachować dla siebie. – Do tego cię potrzebuję. Jesteś z nią najmocniej związany, a skoro tak… Cóż, jeśli dobrze pójdzie, zaprowadzisz mnie wprost do Layli – stwierdziła, wyciągając ku niemu dłonie.
Spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Przez jego twarz przemknął cień i to wystarczyło, by zorientowała się, że jeśli Rufus już miał na coś ochotę, to zdecydowanie nie na to, by znów eksperymentować z telepatią.
– Dlaczego mam wrażenie, że znów chcesz tworzyć krąg? – zapytał w końcu, niechętnie ruszając się z miejsca.
Uśmiechnęła się w nieco wymuszony sposób. Trafił w sedno, choć i tego zdecydowała się nie mówić wprost. Nie musiała.
Cóż, trudno, by którekolwiek z nich zapomniało o połączeniu, które stworzyli, by wspomóc Laylę podczas walki z Isobel. Zwłaszcza dla Rufusa, który z uporem unikał jakiegokolwiek kontaktu z innymi, konieczność współodczuwania musiała być niezapomnianym przeżyciem.
Dla niej również. A teraz musiała to powtórzyć.
– Musisz mi zaufać. Albo przynajmniej w to, że tak odnajdziemy Laylę. – Wzruszyła ramionami. – I Gabriela, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Po wyrazie twarzy Rufusa poznała, że druga część jej wypowiedzi najmniej go interesowała. Przynajmniej nie wycofał się, w końcu przesuwając na tyle, by móc chwycić ją za ręce.
– Jeśli nagle odkryję, że ta cała więź połączyła mnie również z tobą, przysięgam, że zabiję i ciebie, i twojego brata – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Isabeau uśmiechnęła się słodko.
– W życiu bym na to nie pozwoliła – oznajmiła bez chwili wahania. Zaraz po tym spoważniała, na powrót skupiając się na tym, co najważniejsze.  – A teraz zaczynajmy. Kończy nam się czas.
Prawda była taka, że coraz bardziej wątpiła w to, czy w ogóle go mieli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa