Isabeau
Już kiedyś to robiła. Nie
potrafiła co prawda zliczyć, kiedy ostatnim razem podróżowała z wykorzystaniem
zdolności Michaela, ale to nie było ważne. W tamtej chwili liczyło się tylko
to, by jak najszybciej dostać się do Seattle.
–
Oficjalnie was wszystkich nienawidzę – oznajmił przesadnie wręcz uprzejmym
tonem wampir. Tylko po lśniących, intensywnie czerwonych oczach dało się
poznać, że był zdenerwowany. – Z tobą na czele – dodał, zwracając się do
Lawrence’a.
– Tak,
oczywiście. – Cullen nie wyglądał na szczególnie urażonego tymi słowami, ani
nawet pobrzmiewającą w tonie nieśmiertelnego groźbą. – Powinienem brać
dolara za każdy taki uroczy komentarz. W miesiąc machnąłbym Elenie drugi apartament
w razie jakby chcieli się rozwodzić… – Z błyskiem w oczach
przeniósł wzrok z Michaela na milczącego, wyraźnie spiętego Carlisle’a. –
No nie mów, że o tym nie marzysz.
Słuchała
ich złośliwości w milczeniu, bezskutecznie próbując skupić się na
poszczególnych słowach. Myślami wciąż była przy tym, co zobaczyła – i przy
bólu, który zaatakował jej ciało wkrótce po tym, choć palenie zniknęło równie
nagle, co wcześniej się pojawiło. Zamiast tego powróciła znajoma pustka, kiedy
Beau natrafiła na opór ze strony brata. Wciąż nie dowierzała, że ten kretyn był
w stanie odciąć się od wszystkich nawet teraz, gdy definitywnie
potrzebował pomocy.
Mogła tylko
zgadywać jak daleko zamierzała posunąć się Isobel. Wykorzystanie jadu było
okrutne, choć Isabeau z doświadczenia wiedziała, że ten nie powinien Gabrielowi
zaszkodzić. Cóż, nie bardziej niż Renesmee, zwłaszcza że ta przeszła przez to
dwukrotnie. Gdyby nie sytuacja i świadomość, że sprawy w każdej chwili
mogły przybrać jeszcze gorszy kierunek, może nawet doszłaby do wniosku, że jej
bezmyślny brat sobie na to zasłużył.
Co ty z nią robisz?
Ta jedna
myśl wracała raz za razem, skutecznie doprowadzając Beau do szału. Nie mieli
planu, może pomijając konieczność wyjątkowego schowania dumy do kieszeni i zdania
się na sztuczki Lawrence’a. I to jak najszybciej, zanim wampir jednak
doszedłby do wniosku, że nie byłoby źle, gdyby oszczędził sobie problemu i po
prostu intruza zabił. Co prawda Isabeau wątpiła, by L. ot tak na to pozwolił,
ale jak znała Michaela, pewnie znalazłby jakiś sposób, by wyrwać się spod
wpływu – prędzej czy później.
Wiedziała,
że to nie było właściwe. Mieszanie z czasem i przyszłością nigdy nie
niosło ze sobą czegoś dobrego, o czym zresztą sama wiedziała najlepiej.
Skoro Michael odmówił pomocy, musiał mieć jakiś powód, ale…
Tyle że nie
mieli wyboru. Isabeau nie zamierzała siedzieć z założonymi rękami i czekać
na sposobność do odprawienia kolejnego pogrzebu.
Jeśli ktoś cię zabije, to tylko ja,
Gabrysiu.
Nie chciała
sobie choćby wyobrażać, że miałoby być inaczej.
Słowem nie
skomentowała tego, że ostatecznie przyszło im wybrać się większą grupą.
Pomyślała o Alessi dopiero w chwili, w której wylądowała w jakiejś
opustoszałej, przesyconej dziwnym, charakterystycznym dla portu zapachem. Potrzebowała
chwili, żeby zebrać myśli i jakkolwiek oswoić się z panującym w mieście
chaosem – obecnością ludzi i przemykających gdzieś w pobliżu samochodów.
Po czasie spędzonym we względnie spokojnym Mieście Nocy, powrót do metropolii
okazał się dezorientujący.
– Nie tego
się spodziewałem – stwierdził z rezerwą Lawrence, wymownie wodząc wzrokiem
dookoła. – Powiedziałem, że masz nam pomóc… – zaczął, siląc się na cierpliwość,
ale Michael nie pozwolił mu dokończyć.
– I pomogłem
– oznajmił lodowatym tonem. – Chociaż wcale tego nie chciałem. Nie było mowy,
że mam was za rączkę zaprowadzić do domu albo najlepiej od razu do Isobel,
więc… Jakbym w ogóle wiedział, co takiego zobaczyła wieszczka.
– Ty…
Wampir zniknął
nim którekolwiek z nich zdążyło zaoponować. Isabeau westchnęła, bynajmniej
nie uspokojona, choć powinna poczuć się lepiej ze świadomością, że może jednak
mieli zdążyć. Była w Seattle, choć zaledwie chwilę wcześniej kuliła się na
brukowanej uliczce Miasta Nocy. Michael zrobił więcej niż chciał, a to
samo w sobie mogło okazać się zbawienne, ale…
– Nemezis?
W
roztargnieniu spojrzała na Dimitra. Podążał za nią niczym cień, raz po raz
rzucając jej kolejne zaniepokojone spojrzenia. Z opóźnieniem uświadomiła
sobie, że przez cały ten czas trzymał ją za rękę i to w tak
zdecydowany sposób, jakby sądził, że w każdej chwili mogłaby znów osunąć
się na ziemię albo spróbować uciec, by spróbować działać w pojedynkę.
– Już w porządku.
Muszę pomyśleć – wyjaśniła pośpiesznie. Gdyby jeszcze to okazało się aż takie
proste! – Gabriel…
– Myśl
sobie do woli. Nie żeby szczególnie obchodziło mnie samopoczucie twojego brata,
aczkolwiek… – usłyszała i mimowolnie skrzywiła się w odpowiedzi na
słowa Rufusa. Rzuciła wampirowi poirytowane spojrzenie, natychmiast otwierając
usta, by na niego warknąć, ale zrezygnowała, gdy zauważyła, że w ręku
trzymał telefon. – A ja zadzwonię do Layli. Mówiłaś o więzi, więc… Cóż,
mam złe przeczucia.
Coś w jego
tonie dało jej do myślenia. To, że wyglądał na co najmniej zniecierpliwionego,
gdy nie od razu doczekał się odpowiedzi, jedynie utwierdziło ją w przekonaniu,
że Rufusa coś martwiło. Z drugiej strony po tym jak jej siostra przy
pierwszej okazji napatoczyła się na łowców, zdenerwowanie wampira nie wydało
się Isabeau aż takie dziwne.
Moment w którym
zaklął, dodatkowo utwierdził ją w przekonaniu, że coś było nie tak.
– Nie
odbiera? – rzucił z powątpiewaniem Lawrence.
Rufus nawet
na niego nie spojrzał.
– Nie –
wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jeśli zrobiła to, co myślę, co zrobiła… –
Urwał, na moment znów koncentrując się na telefonie. – Claire, przynajmniej ty
jedna powiedz mi, że jesteś w domu – zażądał, ledwo poszczęściło mu się z kolejnym
połączeniem. Cokolwiek odpowiedziała mu dziewczyna, zdenerwowało go jeszcze bardziej.
– Nieważne gdzie jestem. I tak, wiem, że mamy do porozmawiania, ale teraz
musisz powiedzieć mi coś innego. Czy Layla…? – Nie dokończył, ale to najwyraźniej
okazało się zbędne. – Cholera… Nie, nieważne. Bądź taka dobra i zostań w domu.
Zobaczymy się, gdy tylko ustalę, co się dzieje.
I tym razem
nie czekał na odpowiedź, po prostu się rozłączając. Było coś nerwowego w sposobie,
w jaki rozmawiał z córką, ale Isabeau powstrzymała się od uwag. Już
samo to, że tak po prostu wrócił do Miasta Nocy, choć Claire i Layla
przyjechały do Seattle, było wystarczająco wymowne.
Czego znów nie mówisz?, pomyślała, ale ta
kwestia zeszła gdzieś na dalszy plan, kiedy Rufus ponownie się odezwał:
– Zdaniem
Claire i Layla, i najpewniej Renesmee wyszły, gdy tylko zorientowały
się, że coś nie gra. Macie jakiś cudowny plan czy od razu mam iść szukać na
własną rękę?
– Zupełnie
jakbyś miał liczyć się z tym, co powiem – mruknęła bez przekonania.
Jeśli miała
być ze sobą szczera, w jakimś stopniu liczyła właśnie na niego. Nie
zamierzała przyznać tego na głos, ale miała ochotę zrobić dokładnie to, co
Rufus – przeszukiwać okolicę choćby tylko po to, by nie tracić czasu.
– A co
z resztą? Może oni coś wiedzą – zasugerował Carlisle. Isabeau spojrzała na
niego bez większego przekonania, wciąż z uporem milcząc. – Bella i Edward
wciąż siedzą przy Nessie. Claire o nich nie wspominała?
– Pytałem
ją tylko o Laylę. – Rufus wywrócił oczami. – Co zmieni, jeśli poszła tam z nimi?
To wciąż głupota, zwłaszcza jeśli Isobel… Och, świetnie – westchnął, gdy tylko
zorientował się, że Carlisle i tak zdecydował się ocenić sytuację po
swojemu.
Tkwimy w przypadkowej uliczce i wydzwaniamy
do wszystkich po kolei. Świetnie!, zadrwiła w myślach. Miała ochotę zacząć
niespokojnie krążyć, ale powstrzymały ją dłonie Dimitra. Miała wrażenie, że
tylko obecność wampira pozwalała zachować jej choćby względny spokój, będąc niczym
gwarancja zdrowych zmysłów.
Tym razem
udało jej się skupić na rozmowie na tyle, by wychwycić również głos Edwarda.
Wampir odebrał niemalże od razu, chociaż bez wątpienia nie było go w domu.
Tyle przynajmniej wywnioskowała Isabeau, w tle natychmiast wychwytując włączony
silnik auta.
– Carlisle?
– Wampir nie brzmiał na szczególnie zaskoczonego. – Coś się stało czy…? Isabeau
coś widziała? – zapytał wprost, nagle podenerwowany.
– Widziałam
– wtrąciła pośpiesznie. Nie musiała nawet podnosić głosu, by nabrać pewności,
że Edward będzie w stanie ją usłyszeć. Zestaw głośnomówiący również był w tym
wypadku zbędny. – O ile teraz pytasz mnie o Gabriela.
Po drugiej
stronie zapadła wymowna cisza, ale to jej wystarczyło. No, braciszku, jak zawsze się popisałeś, pomyślała, choć zdecydowanie
nie miała nastroju do żartów.
– Jesteś poza
domem? – zapytał Carlisle, decydując się przejść do rzeczy. – Rozmawialiśmy z Claire
o Layli i Renesmee, ale nie powiedziała nam niczego konkretnego.
– Bo nic
nie wiemy. Layla wyszła, gdy tylko poczuła Gabriela, a Nessie… Pewnie też.
– Wampir westchnął, wyraźnie zmartwiony. – Pocieszam się tym, że teraz jej nic
nie zaszkodzi, ale to i tak źle wygląda. I nie, nie jesteśmy razem.
– Więc
gdzie?
– Wracamy
do domu – wyjaśnił lakonicznie Edward. To zdecydowanie nie było odpowiedź na zadane
mu pytanie. – Bella, Joce i ja. Mieliśmy coś do załatwienia i… Hej,
księżniczko, dobrze się czujesz? – zapytał, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zmieniając
temat. Jego głos zabrzmiał mniej wyraźnie, kiedy odsunął od siebie telefon. –
Jocelyne, co się…?
Wszystko
trwało zaledwie ułamki sekund. Gdzieś w tle usłyszała jeszcze głos Belli –
zdławiony krzyk, który urwał się tak nagle, że równie dobrze mógł być jej
wyobrażeniem.
To i huk,
zanim połączenie zostało zerwane.
Cisza,
która nagle zapadła w uliczce, okazała się nie do zniesienia. Isabeau
tkwiła w bezruchu, bezmyślnie spoglądając w przestrzeń i nie będąc
w stanie skupić się na niczym konkretnym. Cokolwiek się stało, nie brzmiało
dobrze – i to najdelikatniej rzecz ujmując – ale mimo wszystko…
– Co do…? –
wyrwało jej się.
Nie
dokończyła, ale to nie było ważne. Zdobyła się wyłącznie na to, by pokręcić
głowa, wciąż podenerwowana.
Tego nie
widziała. Cóż, przynajmniej nie przypominała sobie niczego, co dotyczyłoby
Belli i Edwarda. Pod tym względem wydało jej się to dość pocieszające, ale
nie odważyła się zasugerować niczego na głos.
– Jadę tam –
usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia.
Nie
przypominała sobie, kiedy ostatnim razem widziała Carlisle’a zdenerwowanego. To
nie był ten sam stan co wtedy, gdy umarła Elena, ale i tak wydał się
Isabeau nienaturalny. Fakt, że wampir ot tak podjął decyzję, nawet nie czekając
na reakcję z ich strony, wydawał się mówić sam za siebie.
– To
wampiry. W najgorszym wypadku będziecie musieli kupić nowe auto – zauważył
Rufus, ale Carlisle jedynie potrząsnął głową.
– Była z nimi
Joce – przypomniał spiętym tonem. – Jeśli to zwykła stłuczka, to świetnie, ale i tak
muszę sprawdzić. Edward zbyt dobrze prowadzi, żeby… – Carlisle zamilkł, z niedowierzaniem
potrząsając głową. – Pomyślcie, co robić. Poradzicie sobie z Gabrielem,
prawda?
–
Rozdzielamy się. – Isabeau nawet nie próbowała pytać. Samą siebie zaskoczyła
pewnością, która w tamtej chwili wkradła się do jej głosu. – Będę pod
telefonem, chociaż nie obiecuję, że od razu się odezwę. Gabriel… – Zacisnęła
usta. – Poszukam Layli telepatycznie. Nawet jeśli mi nie odpowie, może uda mi
się stwierdzić, gdzie powinniśmy iść. Zresztą tak naprawdę powinnam się skupić
na Gabrielu, ale mogę się założyć, że poszła do niego. Skoro więź z Nessie
zniknęła, ich musiała przybrać na sile… Mam taką nadzieję.
Mówiła
szybko, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. Z każda
kolejną sekundą czuła się tak, jakby recytowała jakiś wcześniej przygotowany
wiersz. Stwierdzanie faktów prowadziło donikąd, ale okazało się lepsze od
bezskutecznych prób uporządkowania w myślach czegoś, co na pierwszy rzut
oka wydawało się nie mieć sensu.
Oczywiście,
że Layla poszła do Gabriela. Mógł próbować się od wszystkich odciąć, ale
przecież była jego bliźniaczką. Jeśli ktoś miał szansę go odnaleźć, to
zdecydowanie ona – i to zwłaszcza teraz, gdy nie miał jak się bronić.
Powiodła
wzrokiem dookoła, wymownie spoglądając na wszystkich obecnych. Wydawanie
poleceń nie było niczym nowym, ale z jakiegoś powodu czuła się tak, jakby
robiła to pierwszy raz od dawna. Co więcej wciąż czuła się tak, jakby plotła od
rzeczy, w gruncie rzeczy nie będąc w stanie zdziałać niczego
sensownego. Działanie bez planu było ostatnim na co miała ochotę, ale tak
naprawdę nie mieli wyboru.
Przynajmniej
była w Seattle. Na dobry początek musiało wystarczyć, ale…
– Czekaj, idę
z tobą.
Uniosła
brwi, wymownie spoglądając na Lawrence’a. Carlisle też dziwnie spojrzał na
ojca, kiedy ten tak po prostu postawił go przed faktem dokonanym, bez słowa
wyjaśnienia ruszając w głąb uliczki. Ostatecznie nikt nie zaprotestował,
wątpiła zresztą, by jakakolwiek forma sprzeciwu zrobiła na L. wrażenie. Isabeau
była gotowa przysiąc, że ten wampir przez miniony wiek przywykł do wpychania
się tam, gdzie nie był mile widziany.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Została sama z Rufusem i Dimitrem, ale nie była
pewna czy to dobrze. W gruncie rzeczy wyczekiwała tylko momentu, w którym
szwagier oznajmi, że nie ma cierpliwości do kolejnych pomysłów i konieczności
czekania. Gdy kolejny raz rzucił się działać na własną rękę, nawet nie miałaby
mu tego za złe.
Tyle że nic
nie wskazywało na to, by wampir miał coś podobnego w planach. Uświadomiła
sobie, że spoglądał na nią w przesadnie wręcz przenikliwy, wyczekujący
sposób.
– Więc? –
ponaglił i choć w pierwszym odruchu miała ochotę powiedzieć mu, by
jej nie poganiał, ostatecznie tego nie zrobiła.
– Na razie
chodźmy – zadecydowała w zamian. Jeszcze kiedy mówiła, szybkim krokiem ruszyła
w kierunku, który chwilę wcześniej obrali Carlisle i Lawrence. – Muszę
sprawdzić, gdzie zostawił nas Michael. Potrzebuję punku zaczepienia –
wyjaśniła, starannie dobierając słowa. Nie dodała, że tak naprawdę odkrycie, w której
części Seattle się znajdowali, niczego by nie ułatwiło. Wizja z Isobel i Gabrielem
nie zdradzała niczego konkretnego, co pomogłoby w lokalizacji. – Ale jeśli
to te same doki, w których znaleźliśmy te wampiry…
Czy to w ogóle
cokolwiek by zmieniło? Wcześniej szukanie grupy nieśmiertelnych, która
zaatakowała podczas szkolnego balu, miało sens, ale w tej sytuacji? Z drugiej
strony, wszystko wskazywało na to, że po raz kolejny mogli mieć problem z wypadkiem
samochodowym, a to zdecydowanie nie było normalne. Wyostrzone zmysły
dawały zbyt wiele możliwości, by uwierzyła, że Edward zupełnym przypadkiem się z czymś
zderzył.
Tyle że to
nijak miało się do wizji, której doświadczyła Isabeau. Miała wrażenie, że
błądziła we mgle, bezskutecznie próbując doszukać się rozwiązania w elementach
układanki. Jakby tego było mało, do dyspozycji miała rozwiązania, które w żaden
sposób nie łączyły się z głównym problemem. Szukała powiązań, ale żadne
nie wydawało się dość dobre. Prawda była taka, że zależało jej przede wszystkim
na działaniu – jakimkolwiek, byleby tylko nie tkwić bezradnie w miejscu.
Gdzie wy jesteście…?
Cisnęła tę
myśl w pustkę, ale odpowiedziała jej wyłącznie wymowna cisza. Nie czuła
ani Layli, ani Gabriela, choć w przypadku tego drugiego mimo wszystko
miała wrażenie, że gdzieś w jej wnętrzu majaczy echo niedawno doświadczonego
bólu. Był odległy, przytłumiony i jakby pozbawiony znaczenia – trochę jak
sen, który zapominało się zaraz po przebudzeniu – ale mimo wszystko…
Lodowate
dłonie zacisnęły się na jej ramionach. Z wrażenia omal się nie wywróciła,
kiedy Dimitr bezceremonialnie zmusił ją do tego, żeby się zatrzymała.
– Beau –
upominał, ale dopiero w chwili, w której zaledwie pół metra od niej
przemknął rozpędzony samochód, uprzytomniła sobie, że w roztargnieniu omal
nie wyszła na ulicę.
– Wybacz –
wymamrotała, niecierpliwym ruchem odgarniając włosy z twarzy. Udała, że
nie dostrzega kolejnego zmartwionego spojrzenia, którym ją obdarował. – Nie
mogę się skupić. Potrzebuję Layli, ale…
– W ten
sposób nam się nie przydasz.
Skinęła
głową, aż nazbyt świadoma tego, że miał rację. Słodka bogini, jak w ogóle
doszło do tego, że ktokolwiek musiał przypominać jej o oczywistościach?
Poczuła się niemalże jak dziecko, aż nazbyt świadoma tego, że Dimitr wciąż
trzymał dłonie na jej ramionach, pilnując każdego jej kroku. Dobrze wiedziała,
że kontrolował każdy jej krok od chwili, w której pozwoliła sobie na załamanie.
Był obok, bo tego potrzebowała, ale mimo wszystko…
Weź się w garść.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści. Zastygła w bezruchu, zamykając oczy i skupiając
się przede wszystkim na oddychaniu. Musiała się uspokoić i zacząć działać.
Emocje prowadziły donikąd, zresztą tak jak i żal, który wciąż żywiła
względem bogini. To i wspomnienie wizji, która do tego stopnia wytrąciła
ją z równowagi, skutecznie wszystko komplikowały, ale przecież nie mogła sobie
na to pozwolić. Nie po to uparła się dotrzeć aż tutaj, by koniec końców po raz
kolejny rozłożyć ręce.
Moja Isabeau by tego nie zrobiła,
przeszło jej przez myśl. Jakby tego było mało, w tamtej chwili niemalże
słyszała zdecydowany, pełen wyrzutów głos Alessi.
Oczywiście,
że nie. Niezależnie od tego, co się działo, wciąż była sobą, a skoro tak…
– Nie
wierzę, że to mówię, ale potrzebuję pomocy – oznajmiła spiętym tonem. Oswobodziła
się z uścisku Dimitra, w następnej sekundzie bezceremonialnie
zwracając do Rufusa. – I to twojej. Chodź tutaj – dodała nagląco.
Jeszcze
kiedy mówiła, skinieniem głowy wskazała na kolejną opustoszałą uliczkę. Tym
razem droga prowadziła donikąd, zwieńczona litą ścianą, ale to jak najbardziej
było Isabeau na rękę. W duchu wręcz modliła się o to, by gdzieś w pobliżu
nie napatoczył się jakiś niechciany obserwator.
Zatrzymała
się gwałtownie, prostując niczym struna i raz po raz spoglądając do na
jednego, to znów na drugiego ze swoich towarzyszy. Zignorowała fakt, że obaj obserwowali
ją z wyraźną rezerwą, jakby podejrzewając, że w każdej chwili jednak
mogłaby znów osunąć się na kolana i wybuchnąć płaczem.
– Nie wiem
czy podoba mi się twój ton – przyznał Rufus, a Isabeau prychnęła. To było
jego największym problemem?
– Trochę za
późno na narzekanie, skoro już tutaj jesteś… – Przekrzywiła głowę. Spojrzenie w pełni
skoncentrowała na partnerze Layli. – Wplątałeś się w to, kiedy zainteresowałeś
się moją siostrą. Wasza więź to nasze rozwiązanie.
– Mam ją
znaleźć? – zapytał natychmiast. – Jak, skoro to najwyraźniej nie wychodzi? Nie
znam się na tym waszym czary-mary, więc… – zniecierpliwił się, ale nie
pozwoliła mu dokończyć.
– Nie
musisz. Wystarczy, że ja wiem, co robić – ucięła stanowczo. Chyba, dodała, ale tę drobną uwagę
zdecydowała się zachować dla siebie. – Do tego cię potrzebuję. Jesteś z nią
najmocniej związany, a skoro tak… Cóż, jeśli dobrze pójdzie, zaprowadzisz
mnie wprost do Layli – stwierdziła, wyciągając ku niemu dłonie.
Spojrzał na
nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Przez jego twarz przemknął cień i to
wystarczyło, by zorientowała się, że jeśli Rufus już miał na coś ochotę, to
zdecydowanie nie na to, by znów eksperymentować z telepatią.
– Dlaczego
mam wrażenie, że znów chcesz tworzyć krąg? – zapytał w końcu, niechętnie
ruszając się z miejsca.
Uśmiechnęła
się w nieco wymuszony sposób. Trafił w sedno, choć i tego
zdecydowała się nie mówić wprost. Nie musiała.
Cóż,
trudno, by którekolwiek z nich zapomniało o połączeniu, które
stworzyli, by wspomóc Laylę podczas walki z Isobel. Zwłaszcza dla Rufusa,
który z uporem unikał jakiegokolwiek kontaktu z innymi, konieczność
współodczuwania musiała być niezapomnianym przeżyciem.
Dla niej
również. A teraz musiała to powtórzyć.
– Musisz mi
zaufać. Albo przynajmniej w to, że tak odnajdziemy Laylę. – Wzruszyła
ramionami. – I Gabriela, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Po wyrazie
twarzy Rufusa poznała, że druga część jej wypowiedzi najmniej go interesowała.
Przynajmniej nie wycofał się, w końcu przesuwając na tyle, by móc chwycić
ją za ręce.
– Jeśli
nagle odkryję, że ta cała więź połączyła mnie również z tobą, przysięgam,
że zabiję i ciebie, i twojego brata – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Isabeau
uśmiechnęła się słodko.
– W życiu
bym na to nie pozwoliła – oznajmiła bez chwili wahania. Zaraz po tym
spoważniała, na powrót skupiając się na tym, co najważniejsze. – A teraz zaczynajmy. Kończy nam się
czas.
Prawda była
taka, że coraz bardziej wątpiła w to, czy w ogóle go mieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz